- W empik go
Gwiazdy wykute ze srebra - ebook
Gwiazdy wykute ze srebra - ebook
Autorka serii „The Cursebreakers”!
Kiedy pradawna magia wystawia na próbę nowo odkrytą miłość, mroczny los upomina się o swoje…
W królestwie Syhl Shallow magia od dawna jest zakazana. Callyn i Jax znali ją dotąd tylko z książek. W dzieciństwie zaczytywali się w opowieściach o potężnych magach i mitycznych scraverach panujących nad ogniem i lodem.
Dziś oboje wiedzą, że stanowi ona realne zagrożenie – to za jej sprawą zginęli rodzice Callyn, a ona musi teraz sama wychowywać młodszą siostrę. Magia nie pomogła też Jaxowi, gdy stracił nogę w wypadku.
Ku ich ogromnemu zdziwieniu okazuje się, że magia powróciła do Syhl Shallow pod postacią maga, który jest mężem królowej. Gdy staje się jasne, że lud Syhl Shallow musi zaakceptować tę sytuację, nikt nie jest z tego zadowolony.
Kiedy do miasteczka przybywa nieznajomy, który proponuje Jaxowi i Callyn srebro za przekazywanie tajnych wiadomości, wybór jest oczywisty – nawet jeśli oznacza to pomoc w spisku przeciwko nowemu królowi. Oboje są gotowi podjąć ryzyko. Ale wtedy pojawia się ktoś jeszcze: przystojny Lord Tycho, Królewski Kurier, któremu powierzono zadanie wykrycia spiskujących przeciwko władcy. Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-322-5 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SYHL SHALLOW I EMBERFALL
---------------------------------- ------------------------- ---------------
TYTUŁ NAZWISKO SIEDZIBA
Królowa Syhl Shallow Lia Mara Syhl Shallow
Król Emberfall Grey Syhl Shallow
Ich córka, księżniczka Sinna Cataleha Syhl Shallow
Główna Doradczyni Nolla Verin Syhl Shallow
i siostra królowej
Królewski Medyk Noah z Disi* Syhl Shallow
Doradca królewski Jacob z Disi* Syhl Shallow
Brat króla, książę Rhen, urzędujący Regent Emberfall
Księżniczka z Disi, Harper z Disi* Emberfall
ukochana Rhena, księżniczka
Królewski Kurier/ Poseł królowej Lord Tycho z Rillisk Oba królestwa
---------------------------------- ------------------------- ---------------
*„Disi” nie jest właściwie państwem, ale zarówno lud Emberfall, jak i Syhl Shallow wierzy, że tam właśnie urodziła się księżniczka Harper. W rzeczywistości „Disi” to Washington, DC. Kiedy przez lata na księciu Rhenie ciążyła klątwa, magiczne zaklęcie uwięziło Harper, Noah i Jacoba w Zamku Ironrose w Emberfall. Jedyną możliwością powrotu do domu było złamanie klątwy… ale to już zupełnie inna historia.PROLOG
CALLYN
To miał być pokojowy protest.
Tylko dlatego przyszliśmy. Tata nalegał.
– Jesteś to winna swojej matce, Callyn. Królowa powinna znać wolę własnego ludu.
Może jestem jej to winna. Może mama chciałaby, żebyśmy były tu z Norą.
Jak zawsze, gdy o niej myślę, sięgam do wisiorka na piersi.
To miało być tylko spotkanie ludzi o podobnych poglądach, którym nie podobała się magia króla. Bezpieczne. Niezbyt liczne. Tata chciał, żebyśmy też poszły, bo uważał, że jeśli zbierze się zbyt mało ludzi, królowa nie zechce słuchać. Próbował nawet przekonać Pana Ellisa, żeby poszedł razem ze swoim synem, Jaxem – moim najlepszym przyjacielem – ale mieli zbyt wiele pracy w kuźni. Poza tym droga była zbyt trudna dla Jaxa, który porusza się o kulach. Jednak gdy teraz idziemy w tłumie brukowaną drogą prowadzącą do Kryształowego Pałacu mam wrażenie, że obyłoby się bez nas. Ludzi są setki. Może nawet tysiące.
Większość uzbrojona.
Zewsząd słychać okrzyki.
Nora ściska mnie za rękę.
– Oni mają miecze – zauważa.
W tej kakofonii ledwo słyszę jej głos.
Podążam za jej wzrokiem. Wiele osób uzbroiło się w miecze, siekiery, strzały, młotki. W kilku dłoniach widzę cegły. Wszystko, co można wykorzystać do walki. Przed bramą stoją straże, próbują uspokoić tłum, ale jest ich garstka. Tłuszcza zaczyna napierać na stalowe kraty. Za strażnikami rozciąga się pas błyszczącego w słońcu bruku, na którego końcu widać schody wiodące do pałacu. Powietrze jest duszne od palącego letniego słońca i natarczywego zapachu wielu spoconych ciał. Taka atmosfera nie studzi temperamentów.
Jakiś krzyczący mężczyzna próbuje przedrzeć się przez tłum. Nora wpada na mnie z piskiem, gdy staje na jej stopie. Nieznajomy trzyma w dłoni sztylet – znajduje się on niebezpiecznie blisko oka mojej siostry.
Szybko odsuwam mu ją z drogi.
– To tylko dziecko! – mówię z gniewem.
Pokazuje mi przez ramię wulgarny gest.
Rzeczywiście pokojowa atmosfera.
Krzywię się. Nora ma dopiero dwanaście lat. Nie powinno jej tu być. Nie jestem pewna, czy ja powinnam.
Prostuję się.
– Tato!
Nie zwraca na mnie uwagi. Razem z tłumem skanduje „Przyprowadźcie królową! Przyprowadźcie królową!”.
– Tato! – próbuję przekrzyczeć tłum. – Tato, powinniśmy zabrać stąd Norę.
Nie patrzy na mnie.
– Królowa Lia Mara będzie musiała nas wysłuchać, Callyn. Jest nas tu tak wielu. Królowa musi wiedzieć, robimy to dla niej.
Nora chwyta mnie mocno za rękę. Pierwszy raz widzi Kryształowy Pałac. W innych okolicznościach wpatrywałaby się w lśniącą budowlę z otwartą buzią. Pytałaby, czy uda nam się zobaczyć królową albo czy uliczni sprzedawcy w Kryształowym Mieście robią lepsze mięsne babeczki niż my w naszej piekarni. Jednak teraz wtula się we mnie, starając się odsunąć jak najdalej od mężczyzny z palcem na spuście kuszy.
– Tato – zaczynam znów. – Tato, proszę.
Moje słowa zagłusza nagły hałas. Przez tłum przetacza się fala radosnych okrzyków. W pierwszej chwili nie wiem, co się dzieje. Może wrzaski ludu naprawdę przyniosły efekt.
Podnoszę wzrok i wpatruję się w lśniące schody, ciekawa, czy na ich szczycie pojawi się królowa. Nie. To tłum sforsował bramy. Widzę, jak strażnik natychmiast podnosi miecz. Równie szybko zalewa go fala kłębiących się ludzi i mężczyzna znika mi z oczu. Bez ostrzeżenia zostajemy porwani przez napierającą do przodu masę. Nie mamy z Norą innego wyjścia, jak tylko dać się nieść tej fali, bo inaczej zostaniemy stratowane.
Trzymam siostrę za rękę, a ona ściska moją. Niemal natychmiast tracę z oczu tatę, więc zaczynam wołać:
– Tato! Tato!
– Rusz się, dziewczyno! – krzyczy mężczyzna z lewej i wbija mi łokieć w żebra.
Wpadam na siostrę i obie o mało nie upadamy. Na szczęście ciżba jest tak gęsta, że tylko odbijamy się od jakiejś kobiety. Tłum niesie nas do przodu. Broń błyszczy w słońcu. Rozlega się kilka krzyków, pewnie osób upadających w gąszczu nóg i rąk. Są nagłe i krótkie.
Serce wali mi tak mocno, że z trudem łapię dech. Śliską od potu dłonią mocno ściskam rękę Nory. Nie mogę zgubić siostry. Nie mogę.
Nie czuję pod stopami schodów, ale przesuwamy się w górę. Jedyne, co widzę, to jasne słońce nad głową i góry za pałacem, wcinające się w niebo. Brzęk tłuczonego szkła wydaje się nie cichnąć. Jeszcze więcej krzyków. Potężne drzwi do pałacu nie wytrzymują naporu i ludzie zaczynają wdzierać się do środka.
„Przyprowadźcie nam królową! Przyprowadźcie nam królową!”
Okrzyki są bardzo głośne i zdają się dobiegać zewsząd. Czuję pod stopami potłuczone szkło i uświadamiam sobie, że wchodzimy do pałacu.
Nie. Moje serce bije nierówno, buntuje się. Nie chcę tego. Nie przyszłam tu, żeby atakować rodzinę królewską.
Przez chwilę nie wiem, co robić. Nora płacze. Musiała dostać czymś w twarz, bo z nosa płynie jej krew.
Tam. Na prawo ode mnie upada kobieta, zostawiając wyrwę w zwartym tłumie. Okruchy szkła lśnią na kamiennym chodniku prowadzącym do drzwi. Pociągam Norę za ramię. Udaje nam się wyrwać z tłumu w chwili, gdy z wnętrza pałacu dobiega kolejna fala rozentuzjazmowanych okrzyków.
– Znaleźli króla i królową! – krzyczy mężczyzna.
Okrzyki się wzmagają.
– Co się dzieje? – pyta Nora, z trudem wypowiadając słowa przez ściśnięte płaczem gardło. – Co oni chcą zrobić?
Cały czas mijają nas kolejni ludzie. Nie mam pojęcia, gdzie jest nasz ojciec.
– Nie wiem. – Przyciskam ciepły metal wisiorka do skóry.
Szkoda, że nie ma tu z nami mamy. Patrzę na schody, na szybko przemieszczający się tłum i cieszę się, że Jax jednak się tu nie pojawił.
W górę schodów biegną teraz żołnierze z wyciągniętymi mieczami. Odciągam Norę jeszcze bardziej na bok. Niektórzy z protestujących odwracają się, żeby walczyć. Brzęk stali dzwoni w uszach. Mama czułaby się w środku walki jak ryba w wodzie, ale ja czuję się tak tylko w piekarni. Nigdy nie chciałam być żołnierzem.
Ostrze miecza przeszywa brzuch mężczyzny, a on kaszle krwią na chodnik.
Zakrywam Norze oczy, ale ona łapie za moją rękę, żeby ją odsunąć i móc patrzeć. Usta ma otwarte z przerażenia.
Z cienia przy drzwiach rozlega się głos mężczyzny:
– To jeszcze dziecko! Zabierz ją stąd.
Nie wiem, czy to protestujący, czy żołnierz. Jest zbyt wiele hałasu, zbyt wielu wojujących. Jednak on nie uczestniczy w walce, więc raczej nie jest żołnierzem.
– Próbuję! – odkrzykuję mu.
– Biegnij do bocznych schodów! – krzyczy, kiedy dostrzega nas żołnierz.
Biorę wdech, ale czasu jest zbyt mało, by zareagować. W naszym kierunku już zmierza ostrze.
Nora krzyczy, więc pochylam się, by osłonić ją swoim ciałem. Czekam na cios, który nie nadchodzi. Słyszę tylko szczęk stali, gdy krzyżują się ostrza. Kątem oka widzę czarną zbroję i kosmyk rudych włosów.
– Biegnij! – krzyczy mężczyzna.
Pociągam za sobą Norę. Biegniemy, potykając się na kocich łbach.
Okrzyki tłumu dobiegające z pałacu są jeszcze głośniejsze, unoszą się ponad odgłosami walki. Zewsząd słychać wrzaski. Nagle nie jesteśmy jedynymi biegnącymi w dół schodów.
– Magia! – krzyczy kobieta. – Król użyje swojej…
Za nami rozlega się grzmot tak potężny, że niemal padam na ziemię. Odwracam się i w każdym oknie pałacu widzę blask jaśniejszy od słońca, jak milion błyskawic rozbłyskujących jednocześnie.
Wszelkie dźwięki walki ustają. Nagle zapada absolutna cisza, potem rozlega się krzyk. Płonący mężczyzna wybiega z drzwi pałacu. Za nim kolejny. I trzeci. Żołnierze na górze schodów przerywają walkę i patrzą z przerażeniem.
Tak jak ja.
Nora ciągnie mnie za rękę.
– Gdzie tata? – pyta piskliwym, spanikowanym głosem. – Co się stało z tatą?
Nie wiem. Nie wiem.
Rozlega się skowyt kobiety stojącej u góry schodów.
– Zabił ich! Wszystkich! – krzyczy. – Król zabił wszystkich swoją magią!
Zbiegają się strażnicy.
Nadal przepełnia mnie panika, ale jestem wystarczająco przytomna, by rozumieć, że nic dobrego nie czeka tych, którzy tu pozostali.
– Chodź – mówię do siostry i ciągnę ją w stronę ulicy.
Udaje nam się wymknąć do miasta tuż przed tym, gdy straże ustawiają się w szeregu, by zablokować przejście w miejscu powalonej bramy.
Chcę biec, ale żołnierze mogą rozglądać się za protestującymi, więc trzymam mocno drżącą rękę Nory i spokojnym krokiem zmierzam w kierunku tawerny. Patrzę w dal, skupiona na oddechu. Cały czas idę przed siebie. Ludzie biegną w stronę pałacu, nikt nie zwraca na nas uwagi.
Słońce, tak jasne i ciepłe, wydaje się okrutnym żartem. Jakby nie miało prawa teraz świecić. Przepełnia mnie pustka.
W końcu Nora przestaje płakać i podnosi na mnie wzrok.
– To prawda? – pyta szeptem. W jej głosie słychać takie samo przerażenie, jakie sama czuję. – Czy magia króla wszystkich zabiła?
– Nie wiem – odpowiadam, ale ściskam w ręce wisiorek, bo wiem.
Widziałam ten błysk. Słyszałam te krzyki. Widziałam płomienie.
Kiedyś magia króla odebrała mi matkę.
A dziś także ojca.ROZDZIAŁ 1
CALLYN
Godzinami wpatrywałam się w noc, rzucając wyzwanie świtowi, by nie nadchodził, ale nad wierzchołkami gór i tak pojawiły się pierwsze fioletowo-czerwone smugi. Kiedy byłam małą dziewczynką, matka mawiała, że jeśli podrzuci się kamień dość wysoko, przeleci nad wierzchołkami gór i wyląduje w Emberfall.
Mawiała także, że przy odrobinie szczęścia można w ten sposób trafić w głowę żołnierza i zmiażdżyć mu czaszkę, ale to było w czasach, gdy królestwa Emberfall i Syhl Shallow były wrogami.
Jako mała dziewczynka z całych sił starałam się przerzucić kamień przez góry, ale nigdy mi się nie udało. Nawet kiedy sił dodawał mi gniew z powodu śmierci mamy i niósł kamienie wysoko w niebo.
Pocieram dłonią wisiorek. Nie wiem, dlaczego myślę teraz o mamie. Od jej śmierci minęło już wiele lat. Zresztą wszelki tłumiony gniew powinnam skierować teraz na ojca, to przez niego jesteśmy w tej sytuacji. Minęło sześć miesięcy. Nie wraca się z umarłych. Z tego, co słyszałam, nawet król z tą swoją okropną magią nie jest w stanie dokonać wskrzeszenia.
Pokryte szronem konary drzew błyszczą w blasku księżyca zawieszonego wysoko ponad ich koronami, zmieniając przestrzeń między domem a oborą w pas krystalicznej bieli. Wczorajszego wieczoru spadło kilkanaście cali śniegu, co skutecznie powstrzymało ewentualnych klientów od odwiedzenia naszej piekarni.
Ale nie poborczynię podatków.
Patrzę na pomiętą kartkę, na której widnieje wykaligrafowana kwota do zapłaty. Mam ochotę cisnąć tę kartkę w ogień. Kobieta przyjechała powozem. Wysiadła i ostrożnie stawiając kroki w późnozimowym topniejącym śniegu, weszła do piekarni, która zajmuje parter naszego domu. Skrzywiła się, gdy uszkodzone drzwi stawiały opór. Nie dałam jeszcze rady wymienić zawiasów. Powiedziała, że mamy tydzień na spłatę jednej czwartej należności. W przeciwnym razie nasz majątek zostanie przejęty przez królową. Jakby królowa Lia Mara potrzebowała walącego się gospodarstwa na obrzeżach Syhl Shallow. Założę się, że nawet nie słyszała o miasteczku Briarlock.
Tydzień na zapłacenie dwudziestu pięciu sztuk srebra. Miesiąc na zapłacenie całości – stu.
Jeśli tydzień jest naprawdę dobry, udaje nam się z siostrą zarobić góra dziesięć sztuk srebra.
Widząc uśmieszek, jaki u poborczyni podatków wywołał stan drzwi do piekarni, wyobrażam sobie jej reakcję na widok reszty naszej posesji. Całe szczęście, że nie chciała obejrzeć obory. Nawet stąd widzę zwisającą skrzywioną deskę i śnieg wirujący w dziurze. Okucia są zardzewiałe i pogięte. Jax obiecał, że w wolnej chwili spróbuje to naprawić, ale ma klientów, którzy płacą, a poza tym nie lubi opuszczać kuźni na zbyt długo.
Jax jest dobrym przyjacielem, ale ma też swoje problemy.
Znów żałuję, że tata nie podjął innej decyzji. Mógł sobie nienawidzić króla, nie ryzykując przy tym wszystkiego, co mamy. Mógł uczestniczyć w protestach, ale nie oddawać buntownikom każdego grosza. A teraz obora i piekarnia są na mojej głowie i nie bardzo sobie z tym radzę. Nora pomaga, jak tylko może, ale ma ledwie dwanaście lat; jest praktycznie dzieckiem. Rozumiem pragnienie zemsty taty, ale nie da się nim wykarmić rodziny.
Ale czy byłoby lepiej, gdyby ojciec został z nami? Może wtedy też co wieczór topiłby smutki w alkoholu, tak jak rodzic Jaxa?
Czasem nie wiem, czy powinnam zazdrościć Jaxowi, czy raczej mu współczuć. Przynajmniej on i jego tata mają pieniądze.
Mogłabym sprzedać krowę. Dostałabym za nią z dziesięć sztuk srebra. Kury dobrze się niosą, też pewnie dostałabym po sztuce srebra za każdą.
Ale bez jajek i mleka musiałabym zamknąć piekarnię.
Matka kazałaby mi sprzedać wszystko i zaciągnąć się do wojska. Wiem, że ona by tak zrobiła i tak zawsze wyobrażała sobie też moją przyszłość. To tata chciał zachować piekarnię. On nauczył mnie odmierzać składniki, zagniatać i mieszać. Mama kochała sztukę wojenną, a tata sztukę karmienia ludzi. Kłócili się o to przed bitwami z Emberfall. Zanim mama postanowiła ruszyć na wojnę i żądała wyjaśnień, dlaczego ojciec nie chce się zaciągnąć. Nie obchodził go los ojczyzny?
Odpowiadał, że nie ma zamiaru zostawić dzieci w przytułku i dać się zabić na polu bitwy.
Matka odparła, że dramatyzuje. Oczywiście skończyła dokładnie tak, jak przewidział.
On zresztą nie lepiej.
A mimo to potrafię ją sobie wyobrazić, że wpatruje się w wezwanie do zapłaty i rozgląda po piekarni, po tym wszystkim, co wymaga naprawy w domu i w oborze.
„Powinnaś się była zaciągnąć już pół roku temu”, powiedziałaby surowym głosem.
Ale gdybym to zrobiła, co stałoby się z Norą? Jest za młoda za wojsko. Zresztą i tak by się jej tam nie podobało. Blednie na widok krwi i boi się ciemności. Nadal co drugą noc przychodzi do mnie do łóżka, bo śnią jej się koszmary o powstaniu.
– Cally-cal – szepcze sennym głosem, nazywając mnie czule przezwiskiem z dzieciństwa, gdy wplata palce w moje długie włosy. Tylko ona potrafi wypowiedzieć moje imię w tak tajemniczy sposób.
W najlepszym razie trafiłaby do przytułku.
I trafi tam, jeśli nie zdołamy zapłacić podatku. Albo obie będziemy żebrać na ulicy.
Mrugam, żeby pozbyć się pieczenia pod powiekami. Nie płakałam, gdy matka zginęła na wojnie. Nie płakałam, gdy zginął ojciec i musiałyśmy żebrać o przepuszczenie nas bez myta w drodze powrotnej do Briarlock.
Teraz też nie będę płakać.
W oborze kury zaczynają gdakać, a nasza stara krowa, Muddy May, muczy. Drzwi łomoczą o deskowanie. Bladofioletowa smuga nad szczytami zaczyna nabierać różowej barwy. Za kilka godzin błyszczący śnieg znów zmieni się w breję, a Nora i ja, szczelnie opatulone, będziemy wsuwać ręce pod kury w poszukiwaniu jaj i kłócić się, która z nas będzie siedzieć na zimnie i doić May.
Ale kury nie przestają gdakać i nagle w szparze pod skrzypiącymi drzwiami obory pojawia się słaba pomarańczowa poświata.
Prostuję się gwałtownie, a serce zaczyna walić mi jak oszalałe. Choć od wydarzeń w Kryształowym Pałacu minęło pół roku, one nadal są żywe w mojej pamięci. Grzmot i błysk.
Ale to oczywiście nie może być magia.
Pożar?
W pierwszej chwili wpadam w panikę. Po niej przychodzi myśl, że może lepiej pozwolić, żeby to wszystko spłonęło do gołej ziemi.
Ale nie, zwierzęta nie zasłużyły na taką śmierć. Szybko wkładam buty i nie tracąc czasu na ich sznurowanie, przemykam korytarzem obok pokoju Nory, ostrożnie stawiając kroki, by podłoga nie skrzypnęła. Skoro nie chciałam, żeby zobaczyła pismo od poborczyni podatków, to tym bardziej nie chcę, żeby widziała, jak płonie obora.
Gdy już jestem przy schodach prowadzących w dół do piekarni, potykam się o niezawiązane sznurówki i o mało nie ląduję głową na ceglanej podłodze w dole schodów. Przewracam stołek, na którym siedzę, gdy przyjmuję zamówienia. Mebel z łomotem upada na posadzkę i turla się w stronę kredensu. Metalowa miska z brzękiem uderza o cegły, za nią porcelanowy półmisek, którego używam do dużych bochenków. Roztrzaskuje się na milion kawałków.
Świetnie.
Zastygam w bezruchu. Noga została mi w nienaturalnej pozycji, ale wstrzymuję oddech i czekam.
Na górze cisza. To dobrze.
Gdy wychodzę na zewnątrz, czuję na twarzy uderzenie zimna. Z obory znów rozlega się muczenie krowy, więc biegnę po zamarzniętej śniegowej brei. Na poddaszu mam zapas siana i słomy na kilka tygodni, ale zawsze pilnuję, żeby nie leżały przy samej ścianie. Pewnie siano złapało pleśń, a nadpleśniałe łatwo się zapala. Trzeba wreszcie naprawić te głupie drzwi.
Jakby to miało jakieś znaczenie, gdy z obory zostanie kupa popiołu.
Gdy jestem w połowie drogi przez zmarznięte podwórko uświadamiam sobie, że smuga pod drzwiami nadal wygląda tak samo.
Nie czuję też dymu.
Muddy May znowu muczy, ale oprócz niej słyszę też niski męski szept.
Znów nieruchomieję, ale z zupełnie innego powodu. Serce bije mi trzy razy szybciej, a w głowie kołacze jedna myśl.
To nie pożar. To złodziej.
Zaciskam zęby i zamiast do obory, idę do małej szopy, gdzie trzymamy narzędzia. Stara broń mamy leży zawinięta w koce pod moim łóżkiem, ale i tak nie umiem władać mieczem. Siekiera wisi gotowa do użycia, a jej trzonek leży w mojej dłoni, jakby był robiony na miarę. Potrafię narąbać drewna na opał, nie roniąc przy tym choćby kropelki potu, więc złodziej niechybnie pożałuje swojej decyzji. Wywijam siekierą ósemkę w powietrzu, żeby rozgrzać ramię. Gdy docieram do uszkodzonych drzwi, chwytam za nie i pociągam mocno.
Ze skrzypieniem i jękiem otwierają się szybciej, niż zawiasy są w stanie sobie z tym poradzić. Za krową przemyka cień mężczyzny. Tuż obok stoi latarnia – źródło pomarańczowej poświaty.
Robię zamach siekierą tak, że obuch uderza o drewniany słupek.
Kury zaczynają gdakać jak oszalałe, a wystraszona May szarpie sznur, którym jest przywiązana, i przewraca wiadro.
– Wynoś się z mojej obory! – krzyczę.
Krzyk znów wystraszył May. Kopie kopytem w ziemię i odsuwa się jak najdalej ode mnie. Chyba wlazła na mężczyznę, bo ten upada z jękiem, zaplątując się w długi płaszcz. Słyszę trzask drewna, które łamie się pod naciskiem jego stopy.
– Wielkie nieba, Cal! – woła, zrzucając z głowy kaptur płaszcza. – To tylko ja!
Dopiero teraz rozpoznaję jasne orzechowe oczy wpatrujące się we mnie gniewnie spod rozwichrzonych ciemnych włosów.
– O. – Opuszczam siekierę i marszczę brwi. – To rzeczywiście ty.
Jax z cichym przekleństwem sięga po swoje kule i ciągnie je po słomie. W mroźnym powietrzu jego oddech zmienia się w obłoki pary.
– Też miło cię widzieć.
Zaproponowałabym mu pomoc, ale Jax przyjmuje ją tylko wtedy, gdy sam o nią prosi. Co zresztą zdarza się rzadko.
Sprawnie, żeby nie powiedzieć zwinnie, staje na nogi. Wsuwa jedną kulę pod ramię, ale koniec drugiej się złamał i jest teraz za krótka.
Patrzy na uszkodzoną podporę, wzdycha, przekłada dobrą kulę na prawą stronę, żeby zrekompensować brak prawej stopy.
– Myślałem, że będziesz spać. Nie spodziewałem się, że przychodząc tu, ryzykuję życiem.
Zastanawiam się, czy cała ta sytuacja to moja wina, czy jego.
– Mam pobiec do kuźni po jakieś narzędzia? – proponuję.
Kiedyś robił kule ze stali, ale jego ojciec narzekał, że to marnowanie dobrego materiału. Teraz nabrał dużej wprawy w robieniu ich z drewna.
– Nie. – Poprawia płaszcz. Później, starając się utrzymać równowagę na jednej zdrowej nodze i jednej kuli, próbuje postawić stołek do dojenia. – Ale możesz przynieść wiadro.
Siada i zaczyna chuchać w dłonie, żeby je rozgrzać, po czym kładzie rękę na boku krowy.
– Spokojnie, May. – Jego głos przybiera łagodną barwę, jaką słychać tylko wtedy, gdy mówi do zwierząt, nigdy do ludzi.
Krowa, jak gdyby nigdy nic, bierze do pyska porcję siana i macha ogonem, głośno przy tym wzdychając.
Biorę lodowate wiadro i podaję Jaxowi.
– Przyszedłeś… Przyszedłeś w środku nocy, żeby wydoić krowę?
– Nie w środku nocy. Już prawie świta. – Z wprawą łapie za strzyk i mleko zaczyna tryskać do cynowego wiadra. – Nie chciałem cię budzić, rozpalając w kuźni – przerywa. W jego głosie słychać wahanie.
Powietrze robi się ciężkie od niewypowiedzianych słów. Jax ostatecznie nic już nie mówi, tylko wzdycha, wypuszczając z siebie długi obłok pary. Wpatruje się w wiadro, a ja wpatruję się w niego.
Większość włosów chłopaka zebrana jest w kucyk z tyłu głowy, ale kilka kosmyków otacza twarz, przysłaniając oczy. Jest szczupły i trochę żylasty, ale silny dzięki wieloletniej pracy w kuźni i niepełnosprawności, która zmusza go do dźwigania całego ciężaru ciała na rękach. Znamy się od zawsze, odkąd byliśmy dziećmi, kiedy wszystko w naszym życiu wydawało się pewne i niezmienne, aż do dziś, gdy nic już takie nie jest. Pamięta moją matkę. Był przy mnie i Norze, gdy nie wróciła z wojny. Był przy mnie także, gdy zginął tata.
Swojej matki nie zna, bo umarła przy porodzie. Słyszałam, jak jego ojciec po pijanemu mówił, że to było pierwsze z nieszczęść, jakie Jax sprowadził na tę rodzinę. Drugie wydarzyło się pięć lat temu, gdy chłopak miał trzynaście lat. Pomagał ojcu naprawiać oś w powozie. Wóz zsunął się i zmiażdżył mu stopę. Mało brakowało, a moja siekiera spowodowałaby trzecie.
– Przepraszam, że prawie odrąbałam ci głowę – mówię.
– Nie skarżyłbym się specjalnie.
Jax często bywa zamyślony, ale zwykle nie jest tak ponury.
– Co masz na myśli?
Puszcza strzyk i wsuwa rękę pod płaszcz. Rzuca w moją stronę kawałek pergaminu.
Upuszczam siekierę na słomę i sięgam po kartkę. Gdy ją rozkładam, widzę dokładnie to samo pismo co na pergaminie od poborczyni podatków, który leży w mojej sypialni. Tyle że u niego kwota jest dwa razy większa.
– Jax – szepczę.
– W kuźni była poborczyni podatków – mówi. – Twierdziła, że od dwóch lat nie płacimy nic.
– Ale przecież kuźnia ma tylu klientów. Sama widziałam. Macie… Macie przyzwoite dochody… – Widząc wyraz jego twarzy, milknę.
– Najwyraźniej, gdy co kwartał ojciec wyjeżdżał, żeby zapłacić podatek, nie robił tego. – Teraz to Jax unika mojego wzroku.
Ciekawe, czy to znaczy, że ojciec przegrał te pieniądze, czy że je przepił. Zresztą co za różnica. Obie opcje są tak samo straszne.
Mleko May nadal wpada do wiadra rytmicznymi szprycami.
Biorę drugi stołek i siadam obok Jaxa, ale on na mnie nie patrzy. Schyla tylko głowę, by odrzucić włosy z oczu.
Wpatruję się w jego wprawne ręce. Palce ma czerwone od zimna, tu i ówdzie poznaczone bliznami po oparzeniach. Chciałabym móc mu pomóc, ale nie wiem nawet, jak pomóc sobie.
Moje nocne zamartwianie wydaje się teraz takie samolubne. Ja przynajmniej mam jakieś opcje. Może nie są takie, jakich bym chciała, ale są. Mogę sprzedać gospodarstwo. Mogę zaciągnąć się do wojska. Pewnie nigdy nie osiągnęłabym stopnia wyższego niż kadet, nie z taką przeszłością ojca, ale mogłabym to zrobić. Nora może pójść do przytułku albo mogłabym z żołnierskiej pensji opłacać jej mieszkanie przy jakiejś rodzinie.
Jax nie może zrobić żadnej z tych rzeczy. Jego ojciec rzadko kiedy bywał ostatnio wystarczająco trzeźwy, by pracować. Kuźnia działa tylko dzięki Jaxowi i dlatego on nie może zostać żołnierzem, a przez brak stopy mało kto zechciałby go zatrudnić.
Jeśli stracą kuźnię, stracą wszystko.
Kładę rękę na jego nadgarstku, na co nieruchomieje.
– Nie musisz doić tej krowy – mówię cicho.
Odwraca się i patrzy na mnie. Na jego szczęce widzę ciemną plamę – zastanawiam się, czy nabił sobie siniaka, kiedy przewróciła go May, czy to ojciec go uderzył. Mieszkają na końcu ulicy, ale awantury słychać aż tutaj.
Musiał zauważyć, że mu się przyglądam, bo odwraca głowę – to wystarczająca odpowiedź.
Puszczam jego nadgarstek, a jego jedyną reakcją jest dalsze dojenie krowy.
– My mamy do zapłaty sto – szepczę tak cicho, że nawet nie wiem, czy mnie słyszy.
Słyszy, jasne, że słyszy.
Odwraca się do mnie. Nasze oddechy tworzą obłok pary między nami. Jax zawsze pachnie dymem z paleniska w kuźni. W zimnym powietrzu zapach jest wyraźniejszy.
Gdy byliśmy młodsi, po tym, jak stracił stopę, codziennie nosiłam mu zawijańce posypane cukrem pudrem i książki z biblioteczki mamy. Uwielbialiśmy romanse i opowieści historyczne, ale najbardziej porywały nas książki o wietrze, niebie i magicznej mocy skrzydlatych istot mieszkających w lodowych lasach na zachód od Syhl Shallow.
Pamiętam dzień, kiedy zatrzymała mnie mama. Kręciłam się po kuchni, nie mogąc się doczekać wizyty u przyjaciela.
„To nie jest materiał na męża”, powiedziała. Jej dezaprobata była tak intensywna, że czułam, jakby wymierzyła mi policzek.
Nie pozwoliła mi do niego iść, więc nie widziałam go przez kilka tygodni, aż znalazł sobie jakieś kule i dokuśtykał do piekarni.
Nigdy nie powtórzyłam mu jej słów.
To zresztą nie miało znaczenia, bo nigdy nie powiedział ani nie zrobił niczego, co mogłoby sugerować, że w ogóle patrzy na mnie w taki sposób.
Ale są takie chwile jak ta, kiedy jest ciemno i zimno, a cały świat wydaje się walić. Wtedy pozwalam się sobie przez kilka sekund zastanawiać, jakby to było, gdybyśmy z Jaxem byli kimś więcej niż przyjaciółmi. Gdybyśmy przechodzili przez to razem.
– Callyn? – Z podwórka dobiega pełne niepokoju wołanie Nory. – Callyn?
Prostuję się gwałtownie i biorę głęboki wdech.
– Jestem w oborze! – wołam. – Tutaj! – Patrzę na Jaxa. – Nora nic nie wie – szepczę zdenerwowana.
Odpowiada skinieniem głowy.
Drzwi skrzypią i trzeszczą, kiedy Nora próbuje je otworzyć. Jest w koszuli nocnej, bosa. Jej sięgające do pasa włosy są strasznie poczochrane, cała się trzęsie. Łzy niemal zamarzły na jej policzkach.
– Nora! – krzyczę. Zdejmuję swój płaszcz. – Zamarzniesz na śmierć. Wracaj do domu!
– Ja… przestraszyłam się.
– Wiem. Chodź.
Zatrzymuję się w drzwiach obory i spoglądam na Jaxa. Ku mojemu zdziwieniu, przygląda mi się uważnie.
Szkoda, że nie wiem, co powiedzieć.
On chyba też nie wie, bo tylko żegna mnie skinieniem głowy, znów chucha na dłonie i odwraca się do wiadra.ROZDZIAŁ 2
JAX
W uszach dzwoni mi dźwięk stali uderzającej o żelazo, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wychowałem się przy kuźni, potrafię nawet spać przy tym dźwięku, jeśli muszę.
Teraz rytmiczne dzwonienie to jedyna rzecz, która pozwala mi zachować rozsądek. Od północy nie widziałem ojca. Kiedy tak znika, zwykle ogarnia mnie frustracja, bo bez niego nie zdążę ze wszystkimi zamówieniami.
Dziś cieszy mnie, że siedzi gdzieś z twarzą w kałuży alkoholu. Może się utopi.
O tej porze roku w kuźni zawsze jest duży ruch. Rolnicy potrzebują nowych wideł i szpadli, żeby przygotować ziemię do siewu. Nie jestem w stanie nadążyć z robotą. Klient z sąsiedniego miasteczka zamówił nowe ostrza do młockarni, powiedziałem, że robota zajmie tydzień, a powinienem był powiedzieć, że dwa. Gdy tylko śnieg zaczął topnieć, cieśle zaczęli zamawiać tyle gwoździ, że muszę je kuć nocą, żeby o świecie mieć zapas. Przy tej brei i błocie na drogach stale trzeba naprawiać koła i osie w powozach. Na drugim końcu Briarlock jest też kowalka, ale ma już ponad siedemdziesiąt lat, więc każdą większą robotę podsyła nam, a ja staram się jej odwdzięczać, odsyłając do niej klientów z drogimi zamówieniami wymagającymi precyzji i czasu. Do niej trafiają wymyślne klamerki i rzeźbione sztylety, a do mnie sierpy i podkowy.
Myślę o piśmie od poborczyni podatków i zastanawiam się, czy nie powinienem brać jakiejś prowizji. Przeklinam pod nosem i walę młotem w rozgrzaną do czerwoności stal na kowadle.
Dwieście sztuk srebra. Wszystko przepuszczone na piwo i kości.
Gdziekolwiek ojciec teraz się znajduje, ma szczęście, że nie tutaj. Gdyby tu był, wrzuciłbym go do ognia. Ta myśl wydaje się pusta jak wydmuszka. Nie mogę mu nic zrobić. To dlatego mam siniaka na twarzy i bolący brzuch w miejscu, gdzie mnie kopnął. Można powiedzieć o mnie różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jestem szybki. Bardzo łatwo zwalić mnie z nóg.
Z nogi.
Najgorsze jest to, że odłożyłem trochę srebra dla Callyn. Jest zbyt dumna, by prosić o pomoc, ale wiem, jak jej trudno, odkąd odkryła, że ojciec oddawał srebro buntownikom, żeby pomóc sfinansować atak na króla. Wiedziałem, że poborcy w końcu się zjawią.
W materacu mam ukryte tylko dziesięć sztuk, ale lepsze to niż nic. Cal wzięłaby je, jeśli dzięki niemu mogłaby zapewnić bezpieczeństwo Norze. Teraz ta sakiewka będzie musiała pomóc mi ocalić kuźnię, choć jej zawartość to o wiele za mało.
Cal zawsze przynosi mi chleb i ciastka, gdy coś zostaje w piekarni, a to zdarza się często. Pięć sztuk na pewno mogę jej oddać. Nie wiem, skąd przekonanie, że to cokolwiek zmieni dla któregokolwiek z nas. Oboje i tak za kilka tygodni wylądujemy na ulicy.
Najpierw czuję ucisk w piersi, później w gardle. Często oczy pieką mnie od żaru w kuźni, ale tym razem to co innego. Uderzam młotem i próbuję odpędzić od siebie te emocje.
Gdy byłem mały, tata zwykł opowiadać, jak odmieni się nasz los, kiedy już zostanę żołnierzem w Armii Królowej.
Uczył mnie wykuwać tarcze i miecze, gdy tylko stałem się na tyle duży, by wyciągnąć stal z ognia. „Zbroja wymaga utalentowanego płatnerza” – mawiał, dumny z moich coraz większych umiejętności. – „A żołnierz na koniu potrzebuje dobrego kowala”.
A potem wóz przygniótł mi nogę, miażdżąc kostkę oraz stopę, i moja przyszłość legła w gruzach. Wiejski medyk powiedział, że cudem przeżyłem.
O tak. Rzeczywiście spotkał mnie cud.
– Chłopcze! – słyszę za plecami zniecierpliwiony damski głos. Odchrząkuje. – Szukam Ellisa, kowala.
Mojego ojca. Zaciskam zęby i mam nadzieję, że to nie ktoś, komu jesteśmy winni pieniądze.
– Nie ma go.
– A kiedy wróci?
Szpadel, który szykuję, ostygł, więc zdejmuję go z kowadła i wkładam z powrotem w ogień. Przeciągam rękawem po czole i się odwracam.
Stojąca w drzwiach kobieta w średnim wieku nie wygląda znajomo, pewnie ze względu na jedwabną suknię z paskiem w kolorze fioletu i czerwieni. Brzeg sukni jest mokry od topniejącego śniegu, co znaczy, że nie pochodzi z Briarlock, bo miejscowi wiedzą, że w taką pogodę nosi się spodnie i wysokie buty albo podwija spódnicę. Sądząc po pierścionkach z kamieniami na jej palcach i złotym łańcuszku na szyi, jest też bardzo bogata. Staram się pohamować gorycz w głosie.
– Nie wiem. Ale ja mogę zrobić wszystko, czego potrzebujesz z kuźni… – Urywam. – Pani.
Mierzy mnie pogardliwym wzrokiem. Zauważam, że jej oczy są różnego koloru – jedno niebieskie, a drugie brązowe. Dostrzegam moment, kiedy jej wzrok zatrzymuje się u dołu mojej nogi. Mam mały stołeczek wyłożony miękkim materiałem, żeby utrzymywać równowagę, gdy stoję. Dobrze spełnia swoją funkcję, o ile ludzie się na niego nie gapią.
Potrzebujemy srebra, więc nie mogę dopuścić, by mój temperament wziął górę, dlatego po chwili dodaję zduszonym głosem:
– Czy pani powóz się zepsuł? – pytam. – A może koń zgubił…
– Nie potrzebuję żadnej naprawy. Szukam Ellisa. Kowala.
– Aha. – Wyciągam szczypcami rozżarzoną stal z ognia i kładę na kowadle. – W takim razie możesz zaczekać, pani.
Biorę zamach i mocno uderzam młotem. Z przyjemnością patrzę, jak nieznajoma wzdraga się od hałasu.
– Chłopcze… Chłopcze! – Teraz już krzyczy.
Nie przestaję machać młotem.
– Co? – odpowiadam, starając się przekrzyczeć szczęk żelaza.
– Muszę wiedzieć, kiedy wróci!
Oby nigdy.
– Możesz, pani, zapytać w gospodzie. – Patrzę na nią, nie przerywając kucia.
Poranne słońce błyszczy w drzewach, ale czuję, jakbym nie spał od tygodnia.
– Pytałam w gospodzie – mówi kobieta. – Nie było go tam.
Jeśli cokolwiek jest w stanie zatrzymać mój młot, to właśnie te słowa. Odwracam się do niej.
– W takim razie naprawdę nie mam pojęcia, gdzie może być. Można próbować szukać go przy stolikach do gry w kości. Albo w burdelu.
– Więc nie wiesz, kiedy może wrócić?
– Nie. – Wkładam szpadel z powrotem do ognia. – Nie jestem niańką mojego ojca. – Znów wydyma usta, więc dodaję: – Pani.
Przygląda mi się przez chwilę.
– Wiesz, kim jestem?
Sposób, w jaki zadaje to pytanie, budzi we mnie niepewność. Przyglądam się jej uważniej.
Jest niewiele starsza od taty, pewnie po czterdziestce. Włosy przetykane siwizną zostały splecione w warkocze misternie upięte na czubku głowy. Jest mojego wzrostu, szczupła. Ma przenikliwe spojrzenie i wąskie usta, które wyglądają, jakby nigdy się nie uśmiechały.
Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Tak mi się w każdym razie wydaje.
– Nie.
– Rzadko bywam w Briarlock. Twój ojciec już kiedyś dla mnie pracował. Miałam nadzieję znów go zatrudnić, ale nie mogę czekać.
Unoszę brwi.
– Potrafię wykuć, co tylko sobie życzysz, pani.
– Już mówiłam, że nie potrzebuję niczego z kuźni. – Znów patrzy na moją nogę. – Ale możesz sam skorzystać na tym, że akurat ty tu jesteś.
Marszczę czoło. Wyciągam szczypcami rozżarzoną stal z ognia i kładę na kowadle.
– Jeśli nie chodzi o prace kowalskie, to raczej nie będę mógł pomóc, pani.
Podchodzi bliżej.
– Jesteś tak samo łasy na srebro jak twój ojciec?
Chrząkam i biorę zamach młotem.
– Chyba nikt nie jest tak łasy.
– Czy można ci w zaufaniu powierzyć dostarczenie wiadomości?
– Kurierom zabrakło…
Chwyta mnie za ramię, powstrzymując kolejny zamach młotem.
– Nie chcę kuriera, chłopcze.
Jest znacznie silniejsza, niż się spodziewałem. Jej palce wbijają się w moje przedramię tak mocno, że nie jestem w stanie się jej wyrwać.
Nie puszcza.
– Możesz mówić do mnie lady Karyl.
Sposób, w jaki się przedstawia, każe mi sądzić, że to raczej nie jest jej prawdziwe nazwisko.
Wolną ręką wyciąga spod ubrania złożony kawałek pergaminu. Papier przed rozłożeniem zabezpiecza szeroka lakowa pieczęć.
– Wieczorem w Briarlock zjawi się mężczyzna. Będzie szukał kuźni, bo zamierzałam zostawić tę wiadomość twojemu ojcu. – Przerywa i wwierca się wzrokiem w moje oczy. – Spodziewa się odebrać zalakowaną wiadomość. Rozumiemy się?
Marszczę czoło.
– Tak.
Pochyla się do mnie. Jej głos jest teraz cichy, ale złowieszczy.
– Jeśli nie będzie zalakowana, lepiej, żebyś się dobrze ukrył. Posłańcy Prawdy nie lubią być oszukiwani.
Wielkie nieba. Mój ojciec ma konszachty z Posłańcami Prawdy? To niemożliwe. Niemożliwe. Przecież wie, co spotkało ojca Callyn.
Chcę wyrwać ramię z uścisku kobiety.
Kiedy królowa Syhl Shallow wyszła za mąż za władającego magią króla Emberfall, aby zaprowadzić pokój między oboma krajami, plotki głosiły, że w Kryształowym Pałacu doszło do kilku drobnych prób zamachu. To było cztery lata temu. Byłem wtedy młodszy i nadal uczyłem się funkcjonować bez jednej stopy, ale pamiętam podróżnych szepczących między sobą o tym, jak to król podstępnie wmanewrował królową w małżeństwo, jak strzeże swojej magii i używa jej tylko dla własnych celów. Nasza królowa zasiadała na tronie od niedawna. Była młoda. Niedoświadczona. Wielu zastanawiało się, czy król po prostu nie czeka na właściwy moment, żeby i ją zabić.
Cal też słyszała niejedno w piekarni. Po tym, co na skutek magii spotkało jej matkę, ojciec Cal otwarcie krytykował króla, więc do niej docierały zwykle lepsze plotki niż do mnie. Tak jak tamtej nocy, kiedy opowiadała, że król nie musi wysyłać więźniów do kamiennego lochu, bo potrafi połamać wszystkie kości naraz i wywrócić skórę na drugą stronę. Kiedy Cal opowiadała mi tę historię, jej młodsza siostra miała ledwie dziewięć lat. Mówiła później, że Nora nie mogła spać przez tydzień.
Niedługo po królewskim weselu królowa urodziła córeczkę, a granice między naszymi krajami otworzono i wszyscy mogli swobodnie podróżować i handlować. Wydawało się, że nastał wątły pokój – ale to były tylko pozory. Nadal szeptano o niebezpiecznym królu, a co jakiś czas do mnie i taty docierały nawoływania do rewolucji. Ale Briarlock to ubogie miasto położone cztery godziny jazdy – przy dobrej pogodzie – od pałacu, więc większość plotek była raczej ogólnikowa i mało wiarygodna. Tata zwykle drwił z tych bajeczek i powtarzał, że to tylko paplanina ludzi znudzonych czekaniem na podkucie konia czy naprawę powozu. Przyjeżdżali z opowieściami o żołnierzach spalonych na popiół za odezwanie się bez pozwolenia, o magicznych istotach pojawiających się na skinienie króla, żeby wypatroszyć jego wrogów. Słyszałem dość, żeby wiedzieć, że musi być coś na rzeczy, ale niektóre z tych historii wydawały się mocno przesadzone. Zbyt okropne, by mogły być prawdziwe.
Po tym, jak ta przeklęta bestia rozszarpała matkę Callyn, jej ojciec wierzył już we wszystko.
Ubiegłego lata usłyszeliśmy o możliwości przeciwstawienia się królowi, zaprotestowania przeciw obecności magii w Syhl Shallow. Nagle szepty o powstaniu nabrały realnych kształtów. Posłańcy Prawdy początkowo tworzyli siatkę blisko współpracujących ze sobą możnych, którzy po cichu sprzeciwiali się królowi i jego magii, ale ich poglądy zaczęły rozprzestrzeniać się wśród zwykłych ludzi.
W tamtym czasie tata nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Pamiętam, jak powtarzał: „Mamy w kuźni dość pracy dla trzech ludzi, chłopcze, a ty i ja to najwyżej półtora. Nic nam do magii”.
Za to ojciec Cal był jednym z pierwszych, którzy się przyłączyli.
Protest przerodził się w zamieszki. Bitwa na miecze i magię pochłonęła setki ofiar. Wątły fundament, na jakim zbudowano ten pokój, zaczął pękać, a niepokoje nie ucichły do dziś. Dla Posłańców Prawdy to dowód na to, jak niebezpieczna jest magia. Te wydarzenia tylko ich ośmieliły.
Mogę być łasy na srebro, ale nie chcę mieszać się w spisek przeciwko królewskiej rodzinie.
Przełykam.
– Muszę to włożyć z powrotem w ogień.
Kobieta puszcza moje ramię, a ja biorę głęboki wdech. W głowie mam zamęt. To gorsze niż trwonienie pieniędzy, które powinny pójść na podatki.
Co on narobił? W co nas wplątał? Nic go nie nauczyło to, co stało się z ojcem Cal?
Jeszcze przed chwilą bałem się, że stracimy kuźnię. Teraz boję się, że stracę głowę. Nagle wspomnienie Callyn z wymierzoną we mnie siekierą jest jak złowróżbna przepowiednia.
Wtedy lady Karyl znów się odzywa:
– Da ci dziesięć sztuk srebra, jeśli otrzyma wiadomość.
Nieruchomieję. Dziesięć sztuk srebra! Dziesięć!
Jestem zły na siebie, że słysząc o srebrze, zaczynam rozważać tę propozycję.
Jeśli mój ojciec wplątał nas w… cokolwiek to jest… mleko się już wylało. A jeśli lady Karyl teraz chce zapłacić mnie, zamiast jemu, jest szansa, że zarobię dość, by opłacić podatek nałożony przez poborczynię. Mogę przynajmniej dopilnować, żeby srebro nie trafiło prosto do kieszeni miejscowego piwowara.
Z bijącym sercem biorę do ręki pergamin.
– Jak często mój ojciec przekazywał dla ciebie wiadomości, pani?
– Dość często.
– I ufasz mu?
Odpowiada z cichym śmiechem:
– Oczywiście, że nie. Tobie też nie ufam. Ale nie ma w tej wiadomości niczego, co mogłoby naprowadzić na mój ślad. A gdyby doszło do konfrontacji, jak myślisz, komu uwierzą? Kalekiemu kowalowi czy szanowanej zarządczyni z Królewskich Rodów?
Nim zdążę się oburzyć, ona się odwraca.
Myślę o Callyn i małej Norze, które pewnie na kolację podzielą się ugotowanym na twardo jajkiem, bo szkoda im będzie zjadać coś, co mogą wykorzystać w piekarni. Myślę o tym, jak Callyn wpadła dziś rano do obory, wymachując siekierą, z oczami pełnymi cierpienia i desperacji.
Przekazałaby wiadomość bez wahania, gdyby to pozwoliło jej zachować gospodarstwo. Cal nie zniżyłaby się do zdrady, ale ma dość rozumu, by nienawidzić magii tak samo jak inni.
Zresztą Kryształowy Pałac jest daleko. Nikogo stamtąd nie obchodzimy – ani my, ani Briarlock – tak jak nas nie obchodzą ich polityczne intrygi. Jedna mała wiadomość to nic takiego.
Przesuwam palcami po pergaminie; czuję pod palcami żłobienia w lakowej pieczęci.
Dziesięć sztuk srebra. Cokolwiek jest w środku, musi to być coś bardzo ważnego. Patrzę na błoto na brzegach haftowanej spódnicy lady Karyl, na wysadzane kamieniami pierścienie na jej palcach. Myślę o tym, jak wydęła usta na widok mojej nogi.
– Lady Karyl – mówię. – Nie jestem taki jak mój ojciec.
Odwraca się. Jej oczy wydają się teraz ciemniejsze.
– Więc nie zrobisz tego, o co cię poprosiłam?
– Oczywiście, że zrobię. – Podnoszę papier wsunięty między dwa palce. – Ale mój ojciec to leniwy pijaczyna. Jeśli chcesz pomocy kalekiego kowala, pani, musisz zapłacić dwa razy więcej.