Gwiezdny zegar. Cienista ćma - ebook
Gwiezdny zegar. Cienista ćma - ebook
Imogen powinna być milsza dla swojej młodszej siostry Marie. I dla chłopaka mamy. A już na pewno nie powinna przechodzić przez drzwi w drzewie, do których zaprowadziła ją dziwna srebrzysta ćma.
Ale z drugiej strony… Kto zawsze robi to, co powinien?
Imogen i Marie zostają niespodziewanie uwięzione w magicznym królestwie, w którym nikt nie zachowuje się tak, jak powinien. Siostry walczą z czasem, uciekając przed potworami wyłaniającymi się po zmroku i szukając drogi powrotnej do domu. Z pomocą przychodzą im rozpieszczony książę, tańcząca niedźwiedzica, a nawet gwiazdy spoglądające na nie z góry…
Gwiezdny zegar to wciągająca, ponadczasowa fantastyczna opowieść napisana w zaskakującym nowym stylu. Pokochacie ją za specyficzny humor i nietuzinkowych bohaterów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5568-4 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Potwór stał samotnie na zboczu góry i wyciągnął przed siebie złożone dłonie.
– Leć prędko z odwagą, zgodnie z gwiazd wolą, i przywróć, co nasze, jeśli pozwolą.
Rozchylił pazury na tyle, by ćma mogła wylecieć, ale ona przeszła tylko na wierzch jego dłoni, a potem okrążyła nadgarstek. Jej ciało pokrywał srebrzystoszary puszek.
– Leć prędko z odwagą, zgodnie z gwiazd wolą, i przywróć, co nasze, jeśli pozwolą.
Ćma rozłożyła skrzydełka, po czym ponownie złożyła je na znak, że się nad czymś zastanawia, następnie zaś potuptała w górę po ramieniu potwora.
– Zapomniałem, jakie dziwne z was stworzonka – rzekł potwór, drapiąc się po łysej głowie. – Wszystkie pozostałe ćmy po prostu odlatywały.
Maleńkie nóżki ćmy połaskotały go po obojczyku. Potwór zamknął oczy i po raz trzeci powtórzył:
– Leć prędko z odwagą, zgodnie z gwiazd wolą, i przywróć, co nasze, jeśli pozwolą.
Otworzył oczy. Ćma wspinała się po jego twarzy, mijając zęby sterczące jak mamucie kły, przechodząc po spłaszczonym nosie, aż dotarła do czubka głowy.
– Koniec wycieczki – rzucił potwór. – Tutaj kończy się Zub. Nie ma mnie już więcej.
Usłyszał cichutkie trzepotanie skrzydełek i spojrzał w górę. Owad wreszcie odleciał, ale wcale nie skierował się w stronę lasu jak wszystkie poprzednie ćmy, które wypuszczał. Zamiast tego leciał hen, wysoko, ponad szczyt góry.
Kształt ćmy rozmył się w ciemności i mimo że Zub miał świetny wzrok, wkrótce stracił ją z oczu.
– Dokąd ty się wybierasz? – zawołał. – Przecież pośród gwiazd go nie znajdziesz!Rozdział 1
– A teraz, obślizgły potworze z morskich głębin, przygotuj się na śmierć!
Rycerz rzucił się do ataku, a gigantyczny morski stwór obnażył zębiska i zawył, osłaniając skarb własnym ciałem. Jednak rycerz był szybszy i w mgnieniu oka wbił miecz w jego miękkie, śluzowate cielsko.
– No, umieraj – przypomniał rycerz.
– Ale ja nie chcę umierać – odparł obślizgły morski stwór.
– Ale musisz. Jesteś złym potworem.
– Dlaczego ja zawsze jestem tym złym?
– Marie! Przecież obiecałaś!
– A może tym razem to rycerz zginie i obślizgły morski stwór zawlecze go do…
– Nie. To nie tak ma być. Zupełnie inaczej to napisałam. Rycerz musi zabić potwora i odzyskać skarb, żeby wszyscy mogli żyć długo i szczęśliwie.
– Wszyscy poza obślizgłym morskim stworem…
– To tylko mały szczegół.
Obślizgły morski stwór zaczął zdejmować przebranie.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał rycerz. – Jeszcze nie skończyłyśmy.
– Ja już skończyłam.
– A co z próbą generalną?
Morski stwór otworzył skrzynię ze skarbem i dotknął mackami klejnotów.
– Skoro moja rola to tylko mały szczegół, na pewno poradzisz sobie beze mnie.
– Zostaw to! To moja kolekcja kamieni! – zawołał rycerz, po czym rzucił miecz i wyciągnął ręce w stronę skrzyni.
Wieko nie trzymało się zbyt mocno i niespodziewanie opadło na macki stwora, przygniatając kilka z nich.
Potwór zawył z bólu.
Tym razem to już nie była zabawa. Pod przebraniem morskiego stwora kryła się mała dziewczynka o różowej karnacji i kędzierzawych rudych włosach. Na imię miała Marie.
Marie włożyła ręce do kieszeni, chowając w nich zwędzone kamienie.
– Powiedziałaś, że będę mogła sobie wziąć jeden kamień! – wrzasnęła.
Rycerz natomiast był dziewczynką o imieniu Imogen. Miała krótkie, własnoręcznie obcięte brązowe włosy i blade policzki pokryte piegami przypominającymi barwy wojenne. Jej zbroja skonstruowana była z pudełek po płatkach śniadaniowych i folii aluminiowej. Imogen była starsza od Marie, więc znała się na tym lepiej – zresztą podobnie jak na innych rzeczach.
– Powiedziałam, że będziesz mogła go sobie wziąć, jak zagrasz w moim przedstawieniu, a nie zagrałaś! – Złapała siostrę i wyciągnęła kamyki z jej kieszeni.
– Mamo! – zawołała Marie. – Imogen znowu mi dokucza!
– Wcale że nie! – krzyknęła Imogen, puszczając jej ramię.
Marie wbiegła do domu. Jedną rękę nadal trzymała w kieszeni, więc Imogen zastanawiała się, czy został tam jeszcze jakiś kamień. Najwyżej wyciągnie go później.
Kiedy zbierała swoją cenną kolekcję, zaczął padać deszcz. Szkoda, że nie może sama odegrać wszystkich ról w swoim przedstawieniu, bo wtedy nie potrzebowałaby Marie. Ciężko zrobić z jej siostry gwiazdę filmową.
Ona też wróciła do domu i zostawiła skrzynię przy tylnym wejściu. Mama stała w przedpokoju w długiej czerwonej sukni, której Imogen nigdy jeszcze nie widziała. Marie ukryła się za mamą, ale zza jej sylwetki wciąż widać było jedno oko dziewczynki i kilka rudych sprężynek włosów.
Imogen dobrze wiedziała, jak to się skończy. Mama zaraz na nią nakrzyczy, a ona strasznie tego nie lubi. Przecież wcale nie chciała przytrzasnąć palców Marie wiekiem od skrzyni.
Zmierzyła mamę wzrokiem.
– Czemu się tak wystroiłaś? – zapytała.
– Nie zmieniaj tematu – zdenerwowała się mama. – Wiesz, że nabroiłaś. Nie będę tolerować takiego zachowania. Znowu dokuczasz siostrze i znowu zrobiłaś bałagan w ogrodzie…
– To jest jama obślizgłego morskiego stwora!
– Imogen! Jesteś już za duża na takie zabawy. A już na pewno nie powinnaś doprowadzać Marie do płaczu.
– To ona zaczęła.
– Dość tego – oświadczyła mama. – Babcia obiecała, że zostanie z wami przez resztę dnia, a jeśli będziecie grzeczne, zabierze was do herbaciarni. Będziecie grzeczne?
– A gdzie ty idziesz?
– Nieważne. Zostawiłam wam na wieczór domową pizzę. Będziecie się dobrze bawić. Tylko obiecaj, że nie będziesz dokuczać Marie.
Marie miała zaczerwienioną twarz, chociaż tylko udawała, że płacze. Wyglądała jak dojrzewająca malina. Imogen wcale nie zamierzała być dla niej miła.
– No, Imogen – zachęciła ją mama łagodniejszym tonem. – Liczę na ciebie.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi i mama odwróciła się w ich stronę.
– Przyszedł wcześniej! – zawołała.
– Kto? – zapytała Marie.
– Zaraz się przekonasz – odpowiedziała mama.Rozdział 2
Mama otworzyła drzwi i do domu wszedł jakiś mężczyzna. Miał na sobie elegancką koszulę i lśniące czarne buty. Imogen zwróciła na nie uwagę, bo piszczały przy każdym kroku, zupełnie jakby chodził po myszkach.
– Pięknie wyglądasz, Cathy – powiedział grubym głosem i pocałował mamę w policzek, po czym zwrócił się do dziewczynek: – A wy jesteście tymi dwiema królewnami, o których tyle słyszałem, prawda?
– Nie jestem żadną królewną – odparła Imogen, spoglądając na swoją zbroję. – Jestem rycerzem, a ona jest obślizgłym morskim stworem. A pan to kto?
– Imogen! – skarciła ją mama.
– Nic nie szkodzi – powiedział mężczyzna. – Z uśmiechem popatrzył na Imogen. – Nazywam się Mark. Jestem przyjacielem waszej mamy.
– Mama nigdy jeszcze nie przyjaźniła się z żadnymi Markami – odparła dziewczynka.
Mark zrobił krok naprzód, a jego buty znowu zapiszczały.
– Naprawdę? Popatrz, jak to się wszystko szybko zmienia w świecie dorosłych.
Imogen już otworzyła buzię, żeby coś powiedzieć, ale ubiegła ją mama:
– Dziewczynki, pomóżcie mi pozamykać okna, zanim babcia przyjdzie. Ależ się zrobiło brzydko.
Wyciągnęła rękę, żeby zamknąć niewielkie okno wychodzące na ogród, lecz zobaczyła coś strasznego, bo przerażona odskoczyła.
– Co się stało? – Imogen podbiegła do niej.
– Coś się poruszyło! Tu, za zasłoną.
W mgnieniu oka pojawił się przy niej Mark.
– Pokaż. – Odsunął zasłonę.
Na zasłonie była ćma. Wędrowała po niej w kierunku ręki Marka. Z tej strony jej skrzydełka wydawały się szare, ale pod innym kątem widać było, że są srebrzyste. Dziewczynka chciała się jej lepiej przyjrzeć.
– Nie martw się, Cathy, zajmę się tym – powiedział Mark.
Imogen zauważyła, że chce zgnieść ćmę i bez chwili namysłu rzuciła się, by ją ochronić. Stanęła przed Markiem i osłoniła ją rączkami. Przyjaciel mamy próbował ją przesunąć, ale Imogen tupnęła mocno, trafiając w czubek jego piszczącego buta.
Mark zaklął, Marie pisnęła, a mama już zaczynała na nią krzyczeć, Imogen jednak wcale ich nie słuchała, tylko otworzyła łokciem tylne drzwi i wybiegła na deszcz. Ćma była tak leciutka, że prawie nie czuła jej w rękach. Gdyby nie to, że łaskotała ją lekko po palcach skrzydełkami, zastanawiałaby się, czy w ogóle jeszcze tam jest.
Biegła przez ogród, nie zważając na krzyki mamy, aż dotarła do niskiego krzewu na jego drugim końcu i przyklękła. Zgubiła po drodze część zbroi, lecz zupełnie się tym nie przejmowała. Najważniejsze, że tu ćma będzie bezpieczna.
Imogen rozsunęła lekko dłonie, a owad wyszedł na zewnątrz i usiadł na listku. Zarys jego skrzydełek ginął w cieniu krzewu.
– Nazwę cię Cienistą Ćmą – postanowiła Imogen, ścierając z czoła krople deszczu.
Ćma zamachała trzykrotnie skrzydłami, jakby chciała jej podziękować.
– Nie ma za co – odparła Imogen.
Kiedy owad rozchylał skrzydełka, stawał się niemal tak duży jak dłoń dziewczynki, a kiedy składał je wzdłuż ciała, skrzydełka były niewiele grubsze niż paznokieć. Cały odwłok miał pokryty aksamitnymi włoskami.
– Myślałam, że ćmy nie wychodzą w dzień – powiedziała Imogen.
Ćma poruszyła czułkami w lewo i w prawo. Wyglądały jak małe piórka.
– Chyba nie jesteś taka jak inne ćmy.
Dziewczynka spojrzała w stronę domu. Mama stała w drzwiach z rękami opartymi na biodrach. Imogen zmarszczyła brwi. Nie zamierzała nikogo przepraszać.
Wróciła do domu, ale szła najwolniej, jak potrafiła.
– Przeproś pana Marka – powiedziała mama. – Nie wolno deptać ludziom po nogach.
– Zabijać żyjątek też nie wolno – rzekła dziewczynka. – Może powiesz to panu Markowi?Rozdział 3
Pięć minut później przyszła babcia, a mama wyszła. Imogen zdjęła aluminiową zbroję i schowała kolekcję kamieni pod łóżkiem.
– Mama mówiła, że nieładnie się dzisiaj zachowywałaś – powiedziała babcia. – Zabiorę was mimo to do herbaciarni. Marie nie powinna być karana za twoje zachowanie, zresztą i tak nie mogę zostawić siedmiolatki samej w domu.
– Mam jedenaście lat – poprawiła ją Imogen. – Umiem się sama sobą zająć.
– Siedem czy jedenaście, na jedno wychodzi – stwierdziła babcia. – Wsiadaj do samochodu.
Gdy tylko ruszyły spod domu, Marie zaczęła coś nucić pod nosem. Imogen nie cierpiała, kiedy siostra podśpiewywała wymyślone melodie.
– Przestań – zażądała.
Marie dalej nuciła, ale już ciszej.
– Przestań! – wrzasnęła Imogen.
– Uspokójcie się – zdenerwowała się babcia – bo nie dostaniecie ciasta.
Podziałało. Babcia nie rzucała słów na wiatr, a poza tym lepiej jej nie rozpraszać, kiedy prowadzi. Ostatnio, gdy się kłóciły, babcia rozjechała wiewiórkę. Musiały wysiąść, żeby wyprawić jej pogrzeb.
– Gdzie poszła mama? – zapytała Imogen, patrząc na odbicie oczu babci we wstecznym lusterku, ale babcia nie odrywała wzroku od drogi.
– Do teatru.
– Po co?
– Bo lubi przedstawienia.
– Marka też lubi?
Babcia patrzyła przez chwilę na jej odbicie w lusterku.
– Oczywiście, że go lubi. Są dobrymi przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi… – Imogen tak wymówiła to słowo, jakby wcześniej go nie znała. – A może on po prostu jest jej nowym chłopakiem?
Kiedy zatrzymały się na światłach, Imogen przytknęła buzię do okna i chuchnęła, tworząc na szybie okrągły ślad. Nagle coś po drugiej stronie przykuło jej uwagę, więc starła kółko z pary wodnej, by lepiej się temu przyjrzeć.
W stronę auta leciała Cienista Ćma. Wyraźnie przedzierała się przez deszcz. Co za niezwykły owad, pomyślała Imogen. Zupełnie jak posłańcy, którzy w starożytności poświęcali życie, żeby przekazać komuś wiadomość.
Światło zmieniło się na zielone i dziewczynka poczuła, jak samochód rusza. Odwróciła się, próbując wypatrzyć ćmę, ale nie mogła jej dostrzec. Biedna, pewnie przygniotła ją kropla deszczu, pomyślała. Gdy ktoś jest taki mały, to każda kropla wydaje się wielka jak meteoryt.Rozdział 4
Herbaciarnia mieściła się w wielkim majątku, a raczej w tym, co z niego zostało. Dzisiaj Dwór Haberdashów był zamknięty na cztery spusty poza jednym pokojem, w którym pani Haberdash mieszkała ze swoimi psami.
Doglądała interesu, siedząc za ladą na elektrycznym wózku inwalidzkim w spłowiałej koronkowej sukni. W uszach miała starodawne kolczyki, które błyszczały na tle śniadej cery, a siwe sprężynki włosów nosiła upięte na czubku głowy.
Imogen i Marie siedziały w kącie, zajadając ciasto i rysując w szkicownikach. Imogen pracowała nad portretem psów pani Haberdash.
Natomiast babcia dziewczynek rozmawiała z właścicielką herbaciarni.
– Winifred chyba zgłupiała, że poszła do fryzjera, zamiast do fryzjerki – zawyrokowała, pochylając się nad ladą. – Powiedziałam jej, że to absurdalny pomysł. Równie dobrze pani psy mogłyby serwować gościom podwieczorek.
Pani H. tak energicznie skinęła głową, że aż zagrzechotały kolczyki.
Imogen wyobraziła sobie, jak jej psy próbują utrzymać na głowie filiżanki z herbatą. Może następnym razem to narysuje, ale już miała dość szkicowania. Chciała zwrócić na siebie uwagę babci, ta jednak była całkowicie pochłonięta rozmową.
– Skończyłam – powiedziała Marie i zaprezentowała swoje dzieło.
Imogen zmrużyła oczy. Rysunek siostry wyglądał niemal identycznie jak wykonany przez nią psi portret.
– Babciu! Marie odgapiła mój rysunek!
Babcia kontynuowała rozmowę, udając, że nie słyszy wnuczki:
– Powiedziałam interniście, że rozmawiałam już o tym z Berniem, który stwierdził, że wystarczy zażyć sześć tabletek paracetamolu i problem z głowy.
Imogen spiorunowała siostrę wzrokiem i ostentacyjnie wyszła z herbaciarni. Przeszła, tupiąc głośno, przez cały parking, ale samochód babci był zamknięty. No i dobrze. Będzie tu siedzieć naburmuszona nawet do końca wakacji. Przynajmniej przestało padać. Rozejrzała się za miejscem, gdzie mogłaby usiąść.
W rogu parkingu znajdowała się brama, której wcześniej nie zauważyła. Nad wejściem widniał napis: „Witamy w Ogrodach Haberdashów”. Wyglądał dość zachęcająco, w przeciwieństwie do wielkiego napisu NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY, który wisiał na bramie.
Imogen nie wiedziała, kim są ci „nieupoważnieni”, ale korciło ją, żeby zajrzeć do ogrodu. Spojrzała w stronę herbaciarni i przekonała się, że nikt jej nie obserwuje. Gdy znów się odwróciła w stronę bramy, zauważyła na niej znajomą ćmę. W każdym razie zakładała, że to była ta sama ćma. Kiedy się pochyliła, by lepiej jej się przyjrzeć, odniosła wrażenie, że owad też na nią spogląda.
– To naprawdę ty – powiedziała z uśmiechem dziewczynka. – Myślałam, że zginęłaś w deszczu.
W tym momencie ćma wleciała do ogrodu.
Imogen próbowała otworzyć bramę. Kłódka okazała się tak zardzewiała, że została jej w ręce. Pani Haberdash powinna to naprawić, pomyślała, rzucając kłódkę na ziemię, i weszła do środka.
– Zaczekaj na mnie! – zawołała, a brama zamknęła się za nią z hukiem.Rozdział 5
W Ogrodach Haberdashów toczyła się wojna. Drzewa walczyły z powojami, a róże dusiły się pod naporem bluszczu. Chwasty niemal całkowicie zawładnęły ziemią, którą uważały za swoją prawowitą własność.
Imogen musiała przyspieszyć kroku, by nadążyć za ćmą. Miała nadzieję, że owad gdzieś przysiądzie i będzie mogła mu się lepiej przyjrzeć. Nagle usłyszała trzask łamanej gałązki. Odwróciła się, ale nikogo nie dostrzegła.
Ćma leciała przed siebie, dziewczynka zaś podążała za nią. Dzikie rośliny, niczym piloci kamikaze, na oślep atakowały pędami ścieżkę.
Imogen skręciła w prawo i trafiła nad rzekę, gdzie w sitowiu czaiły się tłuste żaby. Tak bardzo się rozpędziła, że podeszła za blisko brzegu, płosząc jedną z nich. Żaba zarechotała i odskoczyła w samą porę, bo po chwili pięta dziewczynki ugrzęzła w miękkiej ziemi tuż obok. But w mgnieniu oka nasiąkł zimną wodą, ale Imogen nie miała czasu do stracenia, bo ćma nadal pędziła przed siebie.
Pobiegła wzdłuż rzeki, a owad przeleciał na drugi brzeg.
– Jak cię teraz dogonię? – zapytała Imogen, rozglądając się w poszukiwaniu kładki. Na szczęście w tym zapuszczonym ogrodzie niektóre sprawy układały się po jej myśli. Spróchniałe drzewo przewróciło się, tworząc naturalny mostek prowadzący na drugi brzeg.
Imogen wspięła się na nie po korzeniach, po czym rozłożyła szeroko ręce i postawiła na pniu lewą, a potem prawą nogę. Wtargnęła do spróchniałego raju stonóg, które rozbiegły się w poszukiwaniu schronienia. Szła bardzo powoli, wstrzymując oddech, by nie stracić równowagi.
Drugi koniec pnia był śliski, więc położyła się na brzuchu i zaczęła czołgać, brudząc przy tym koszulkę. Kiedy dotarła do brzegu, stoczyła się z drzewa i jednym susem wylądowała na ziemi. Uśmiechnęła się zadowolona z sukcesu i ruszyła dalej.
Po tej stronie rzeki rośliny całkowicie wygrały wojnę z ogrodnikami. Nie zamierzały dostosowywać się do kształtu, jaki chcieli im nadać ludzie. Przerośnięte krzewy naszpikowane były cierniami, a wybujałe kwiaty przyglądały jej się niechętnie, gdy je mijała. Im dalej się zapuszczała, tym bardziej czuła się jak intruz.
Nagle usłyszała z tyłu jakiś dźwięk przypominający tupot stóp, ale kiedy się odwróciła, nikogo nie zobaczyła.
Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna wrócić do herbaciarni, lecz była pewna, że ćma próbuje jej coś pokazać, a ona chciała wiedzieć, co to takiego. W tej samej chwili poczuła na czole pokaźną kroplę wody. Gdy spojrzała w niebo, kolejne krople zaatakowały jej policzki, by po chwili zamienić się w prawdziwą ulewę. Ćma przyspieszyła, a dziewczynka pobiegła za nią. Znowu usłyszała za plecami jakiś dźwięk, nie obejrzała się jednak, tylko biegła najszybciej, jak umiała, aż całe nogi miała w błocie.
Cienista Ćma zaprowadziła ją do gigantycznego drzewa. Najwyższe z jego gałęzi zdawały się sięgać chmur. Wsłuchując się w szum deszczu, Imogen odniosła wrażenie, że słyszy, jak korzenie pobierają wodę z głębi ziemi.
Schowała się pod baldachimem liści i dotknęła szorstkiego pnia. Ćma wylądowała tuż obok jej dłoni i zaczęła kręcić czułkami. W tym świetle wydawała się bardziej szara niż srebrna, dzięki czemu upodabniała się do koloru kory.
Imogen nie mogła się doczekać, by opowiedzieć Marie o swoim odkryciu. Przecież znalazła największe drzewo na całym świecie. Marie będzie pod wrażeniem (i może nawet troszeczkę jej pozazdrości).
Ćma odsunęła się od jej ręki, a dziewczynka poszła w ślad za nią. Po chwili owad dotarł na miejsce, gdzie spod porowatej kory wystawało gładkie drewno. Imogen przesunęła po nim palcem, żeby dokładniej je zbadać. Chyba wiedziała, czego dotyka. Zrobiła kilka kroków w tył, by się upewnić. Tak, miała rację.
W pniu drzewa były drzwi.Rozdział 6
Drzwi były mniejsze niż zazwyczaj. Dorosły człowiek musiałby się pochylić, żeby przez nie przejść, ale dla Imogen okazały się w sam raz.
Zastanawiała się, co jest po drugiej stronie. Może pani H. kiedyś ukryła tam skarb i o nim zapomniała?
Ćma zeszła w dół drzwi i zatrzymała się przy dziurce od klucza. Imogen uklękła obok, jeszcze bardziej brudząc przy tym dżinsy, i zajrzała do środka, jednak po drugiej stronie panował mrok. Odsunęła się.
– Czy właśnie to chciałaś mi pokazać? – zapytała.
Ćma złożyła skrzydełka i przecisnęła się przez dziurkę od klucza.
– Rozumiem, że tak – stwierdziła Imogen. Wstała z klęczek, pociągnęła za klamkę i weszła do środka.
Na początku widziała tylko ciemność, ale kiedy oczy trochę się przyzwyczaiły, z mroku wyłoniły się jakieś wysokie kształty. Po kilku sekundach rozpoznała w nich drzewa. Stała sama w środku lasu. Słońce miało się ku zachodowi, a gałęzie przecinały niebo, tworząc na nim pomarańczowe wstęgi.
Po głowie dziewczynki zaczęło krążyć mnóstwo pytań. Jakim cudem w środku drzewa zmieścił się cały las? Dlaczego tutaj nie padało? I dlaczego było tak ciemno i cicho? Zupełnie jakby las był otulony gigantyczną kołdrą.
Imogen spojrzała przez ramię na drzwi, przez które przeszła, i zdała sobie sprawę, że rzeczywiście ktoś za nią szedł. Czyli wcale jej się nie zdawało. Przez próg przechodziła właśnie jej siostra.
Marie otaczała aureola światła dochodzącego z ogrodu, mokre włosy wydawały się ciemniejsze niż zwykle, a ubranie było umazane błotem. Oczy miała wielkie jak spodki. Zamknęła za sobą drzwi. Zawiasy musiały być dobrze naoliwione, bo ruszały się lekko i nie skrzypiały.
Siostry spojrzały na siebie.
– Co ty tutaj robisz?! – zawołała Imogen.
Marie przez ułamek sekundy zdawała się zbita z tropu i przestraszona, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Co ja tutaj robię? Mogłabym ci zadać to samo pytanie.
– Czyli to ty za mną szłaś. – Imogen złapała ją za ramiona.
– Nie wolno wchodzić do Ogrodów Haberdashów.
– Ciebie też to dotyczy – kąśliwie odparła Imogen. – Czemu mnie we wszystkim naśladujesz?
– Powiem babci, że robisz nieupoważnione rzeczy.
Imogen zmarszczyła brwi. Nie chciała się z nikim dzielić swoją ćmą, ogrodem ani tajemniczym przejściem. Wcale nie zapraszała tu siostry. Marie wkradła się do jej przygody, a teraz jeszcze chciała wszystko zepsuć. Miała ochotę czymś w nią rzucić albo pociągnąć ją za kucyk. Albo nie, najlepiej byłoby sprawić, żeby zniknęła.
– No dobrze. Idź się poskarżyć babci.
– Dobrze! To idę! – Marie odwróciła się i położyła rękę na klamce, po czym spojrzała przez ramię.
– Na co czekasz? – zapytała zaczepnie Imogen.
– Drzwi nie chcą się otworzyć…
– Odsuń się. – Imogen pociągnęła za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. – No to pięknie! – krzyknęła.
– Przecież nie wiedziałam, że się zatrzasną – pisnęła Marie.
– Głupi dzieciak. Jeśli się na czymś nie znasz, to lepiej tego nie ruszaj!
– Przede wszystkim to ty nie powinnaś ich w ogóle otwierać.
– A ty powinnaś zostać w domu, zamiast przychodzić tu i wszystko psuć! – Imogen zaczęła ogarniać panika. Kopała drzwi i okładała je pięściami, ale nadal nie chciały się otworzyć.
Po ćmie, która ją tam zaprowadziła, nie było śladu.Rozdział 7
Marie wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Imogen wiedziała, że to ona musi je z tego wyciągnąć. Wiedziała też, że nie mogą tam tak stać. W lesie było dużo zimniej niż w Ogrodach Haberdashów, a ponieważ miała na sobie wilgotne ubranie, już zaczynała się trząść.
– Musimy się stąd ruszyć – rozkazała niczym generał, obracając się na pięcie.
– Myślisz, że zdążymy wrócić na podwieczorek? – zapytała Marie drżącym głosem.
Imogen nie sądziła, by było to możliwe, bo najwyraźniej nie znajdowały się już w ogrodzie, ale w zupełnie innym miejscu. Nie znosiła jednak, kiedy Marie płakała, więc aby podnieść ją na duchu, bąknęła, że babcia na pewno już rozgląda się za nimi i rusza na poszukiwania.
Nad ich głowami pojawiły się pierwsze gwiazdy. Mrugały do siebie, patrząc na dwie dziewczynki idące przez las, które w otoczeniu wysokich drzew wydawały się maleńkie. Ktoś, kto umie czytać z gwiazd, od razu by wiedział, że się uśmiechały.
Imogen tak naprawdę cieszyła się w duchu z obecności siostry, chociaż nigdy by się przed nią do tego nie przyznała. Wolała nie być sama w tym dziwnym miejscu. Prawie nic nie widziała i co chwilę potykała się o korzenie, a spodnie zaczepiały się o kolczaste krzewy. Wysilała wzrok w nadziei, że zauważy w ciemnościach skrzydełka ćmy, lecz nigdzie nie mogła jej dostrzec.
Co jakiś czas słyszała głosy Zmartwionek:
– Zgubiłaś się w lesie – syczały jej do ucha. – Zgubiłaś się i jesteś daleko od domu.
Dziewczynka przyspieszyła kroku.
– Hej, nie tak szybko – jęknęła Marie.
Imogen spojrzała przez ramię. Zmartwionka przeskakiwały z jednego drzewa na drugie, ale karmiły się tylko jej lękami, więc Marie ich nie widziała.
– Pospiesz się – ponagliła ją Imogen. – Chcę jak najszybciej wyjść z tego lasu.
Im dalej szły, tym las stawał się rzadszy. Nagle coś przykuło uwagę Imogen, więc na chwilę zapomniała o Zmartwionkach.
– Widzisz to, Marie?
– Tak, to taki robaczek ze świecącą pupą.
– Świetlik? Nie, to coś większego, tylko jest daleko.
– Może to babcia? Z latarką! – zawołała z nadzieją Marie.
Imogen prowadziła siostrę w stronę światełka. Było zbyt nisko jak na gwiazdę i nie ruszało się, więc nie była to babcia, a jednak ją przyciągało. W delikatnej poświacie było coś pokrzepiającego. Imogen chciała dojść tam jak najszybciej i znowu być pośród ludzi. Z tym właśnie kojarzyło jej się to światełko – z życiem, ciepłem, płomykiem nadziei. Z podwieczorkiem i szybkim powrotem do domu.
Ale kiedy wyszły na brzeg lasu, Imogen straciła nadzieję. Stały w dolinie okrążonej jakimiś wysokimi kształtami wyglądającymi na góry. Imogen nie widziała, co znajdowało się w głębi doliny, ale to tam prowadziło je światełko, za którym szły. Na oko obliczyła, że dzielą je od niego jeszcze dwie, a może nawet trzy mile. Wizja ciepłego podwieczorku zupełnie się rozmyła. Były w jakimś wielkim, obcym miejscu pełnym dziwnych cieni. Na pewno nie uda im się łatwo wrócić do domu.
W tym momencie ktoś dorosły powinien zapalić światło, odłożyć ciemny las na bok i wysłać je do łóżka. Ale w okolicy nie było nikogo dorosłego, a las nie był wytworem wyobraźni. Zachciało jej się płakać.
– To chyba nie jest herbaciarnia – stwierdziła Marie.
Imogen zagryzła zęby. Nie ma się co mazać.
– I co my teraz zrobimy? – zapytała Marie. – Jest mi zimno. Chcę wrócić do domu.
Zduszone łzy Imogen przerodziły się we wściekłość.
– Nie wiem, jak dojść do domu – rzuciła cała w nerwach. – Nie pamiętasz, że ktoś zatrzasnął drzwi?
– Niechcący! – wrzasnęła Marie, a jej słowa odbiły się echem po całej dolinie. Jednym susem schowała się za siostrą, uciekając przed brzmieniem własnego głosu. – I wcale ich nie zatrzasnęłam, tylko lekko popchnęłam.
– A, to przepraszam. W takim razie nie ma problemu – odparła Imogen.
Przez moment milczały, aż wreszcie Imogen zaczerpnęła powietrza i powiedziała:
– Popatrz tam, na to światełko. Na pewno są tam jacyś ludzie, którzy pomogą nam wrócić do domu.
– Tak myślisz? – zapytała Marie.
– Jestem tego pewna.
Ruszyły w głąb doliny, podążając za światełkiem.
Marie chwyciła siostrę za rękę, a Imogen nie zaprotestowała.