Gwiezdny zegar. Najwspanialsze królestwo - ebook
Gwiezdny zegar. Najwspanialsze królestwo - ebook
Kiedy Anneszka przybywa do naszego świata w poszukiwaniu najwspanialszego królestwa, Imogen i Marie wiedzą, że nie wróży to niczego dobrego. Co gorsza nie jest to ich jedyny problem. Mark, chłopak mamy, zachorował i jego stan się pogarsza, a wszystko za sprawą stworów, które przypadkiem przywlókł ze sobą do domu.
Czy dziewczynkom uda się ocalić Marka, zanim będzie za późno? W poszukiwaniu lekarstwa ponownie przejdą przez drzwi w drzewie i zapuszczą się dalej niż kiedykolwiek, do odległej krainy Nedobytu…
To niepozorne królestwo skrywa jednak pewną tajemnicę. Miro, Imogen i Marie muszą odkryć ją jak najprędzej, żeby raz na zawsze rozprawić się z Anneszką.
Fascynująca ostatnia część trylogii Gwiezdny zegar, pięknie zilustrowana przez Chrisa Riddella.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9213-9 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wysoko w domu na drzewie Andel ścisnął w palcach sprężynkę. Pracował właśnie nad nakręcaną zabawką i chciał, by wyszła idealna.
Pokój, w którym siedział, przypominał coś pomiędzy podwórkiem stolarza a warsztatem magika: pełno w nim było kawałków drewna, ciężarków, wszelkiego rodzaju narzędzi, klejnotów i kipiących mikstur.
W szumiących koronach drzew wiewiórki ucinały sobie pogawędki, a Andel pochylił się nad zabawką, by przyjrzeć się jej z bliska. Musiał ustawić wszystko, jak należy, jeśli żabka miała skakać jak żywa.
Nagle usłyszał skrzypnięcie schodów i podniósł wzrok. Nie spodziewał się gości… Zaczął rozglądać się za kryjówką, na wypadek gdyby to kobieta mieszkająca w domu na drzewie nad jeziorem znowu przyszła prosić go o pozytywki.
Jednak ktoś wchodził po schodach w pośpiechu. Może to jego córka Danica przyszła zawołać go do domu. Zawsze żartowała, że chodził do warsztatu tylko po to, by uciąć sobie drzemkę.
Andel postanowił także z niej zażartować. Pobiegł do fotela z baraniej skóry i usiadł na nim, starając się ukryć szelmowski uśmieszek.
Schody trzeszczały coraz głośniej. Danica była już prawie na samej górze.
Andel zamknął oczy i zaczął pochrapywać. Nie mógł się doczekać reakcji córki.
Drozd śpiewający gdzieś na zewnątrz nagle ucichł. Kroki słychać już było na balkonie, ktoś podchodził do drzwi, stąpając dużo ciężej, niż Andel się spodziewał.
Podniósł powiekę, ale tylko odrobinkę. W progu stała jakaś postać, jednak nie była to Danica, ale jakiś mężczyzna. Andel otworzył szeroko oczy.
– Dzień dobry… – rzucił niepewnie.
Mężczyzna przestąpił próg warsztatu. Nie był szczególnie wysoki, lecz robił wrażenie silnego. Andel widział to po jego ruchach. Przybysz miał ogoloną głowę i brodę przyciętą w szpic. Jego wzrok padł na zegarmistrza, a ten aż skulił się w sobie.
Nie miał jednak powodu do obaw. Owszem, mężczyzna przyszedł dość późno, ale wcale nie musiało to oznaczać, że miał złe zamiary. Owszem, miał przy sobie miecz i dwa sztylety, ale wcale…
Andel próbował przypomnieć sobie, gdzie odłożył nożyk.
– Jestem Andel – rzekł, wstając. – Nazywają mnie zegarmistrzem, ale tworzę też inne cacka. Czy szuka pan czegoś konkretnego?
Przybysz strząsnął trociny z blatu jednym ruchem dłoni, a następnie położył na nim jakąś paczkę.
Andelowi nie spodobał się jego drwiący wyraz twarzy. Przywiódł mu na myśl zbirów, którzy wyłupili mu oko.
Poczuł zalewającą go falę lęku i złości.
Myślał, że już się z tym pogodził, ale…
– Czego pan chce? – wycedził.
Dopiero wówczas nieznajomy odezwał się, zupełnie jakby wcale nie czekał, aż Andel zacznie się go bać.
– Mam zlecenie – burknął.
Aha, czyli to jednak klient. Andel odetchnął z ulgą.
– Lista oczekujących jest teraz dość długa – odparł. – Ale jeśli zostawi mi pan swoje dane, dam znać, gdy znajdę wolną chwilę.
Mężczyzna rozwinął pakunek: w środku znajdowała się książka w lśniącej czarnej oprawie. Była nadpalona, zupełnie jakby ktoś ocalił ją z pożaru, lecz nadal można było odczytać tytuł: _Księga skrzydlatych stworzeń_.
Nieznajomy otworzył ją i Andel zauważył, że pełno w niej rysunków ciem. Były niezwykle szczegółowe i zegarmistrz mimo woli przysunął się bliżej. Mężczyzna przewracał kolejne strony.
Ale chwileczkę. To wcale nie były ilustracje, ale prawdziwe ćmy zabite i ułożone płasko na kartkach niczym kwiatki w zielniku. Andel niemal zadrżał na ich widok.
Mężczyzna zatrzymał się na stronie ze srebrzystoszarą ćmą. Rozgiął mocniej kartki, by można było się jej lepiej przyjrzeć. Ktoś nabazgrał obok: _Mezi Můra._ Nazwa ta brzmiała znajomo, lecz Andel nigdy w życiu nie widział podobnego owada. Ćma miała wielkie czułki i pokryta była aksamitnym meszkiem.
– Bardzo ładna – powiedział, prostując się i patrząc nieznajomemu w twarz. – Co takiego chciałby mi pan zlecić?
– Ćmę – odparł mężczyzna. – Dokładnie taką. – Stuknął palcem w kartkę.
Andel zastanowił się chwilę. Lubił pracować nad drobnymi projektami, a srebrzystoszara ćma była naprawdę piękna. Stworzenie latającej repliki byłoby wspaniałym wyzwaniem…
Ale dlaczego ktoś taki chciał odtworzyć ćmę? Na pewno nie potrzebował zabawki.
– Musi być identyczna – dodał nieznajomy, sięgając do kieszeni po sakiewkę. Cisnął ją na blat.
Andel usłyszał z dołu czyjeś kroki. Były lekkie i szybkie. To Danica, pomyślał. Z jakiegoś nie do końca jasnego powodu nie chciał, by spotkała tu tego człowieka.
– Podejmę się tego zlecenia – zawołał, ignorując wcześniejsze wątpliwości. To nie jego sprawa, do czego nieznajomy potrzebuje takiego wynalazku. Przecież nie wyniknie z tego nic złego.
– Za miesiąc – rzucił mężczyzna, maszerując w stronę wyjścia. – Ma być gotowa za miesiąc.ROZDZIAŁ 1
Imogen szła boso przez kuchnię, stąpając po zimnych płytkach. Podeszła do puszki na ciasteczka i wyjęła z niej kilka czekoladowych markiz. Jedną włożyła do buzi, dwie do kieszeni piżamy.
_Chrup, chrup, chrup_. Dobre były.
Uwielbiała niedzielne poranki. Mama spała do późna, więc dopóki Marie nie wstała, Imogen mogła do woli siedzieć przy komputerze. Tylko ona, ulubiona gra i markizy.
Przy zlewie leżał męski sweter. Wyglądał tak, jakby ktoś rzucił go tam niedbale i wcale nie było w tym nic dziwnego. Mark wprowadził się do nich miesiąc wcześniej, a jego rzeczy rozrzucone były po całym domu.
Imogen postanowiła nie narzekać na dodatkowy płaszcz na wieszaku, kolejny pęk kluczy ani wielkie skrzypiące buty. Przyjemnie było patrzeć na rzeczy, które przypominały jej, że Mark jest stałym elementem wyposażenia domu, jak sofa, dywan czy… tata.
Sięgnęła po jego sweter i założyła go przez głowę. Rękawy zwisały jej do kolan, a wełna pachniała kawą. Jej aromat mieszał się z jeszcze innym zapachem, zupełnie jakby Mark siedział niedawno przy ognisku.
Imogen zastanawiała się przez chwilę, czy sweter jej prawdziwego taty pachniałby podobnie, ale szybko odsunęła od siebie tę myśl.
Spojrzała na rysunki Marie wiszące na lodówce obok notatek mamy. Codzienne listy zakupów mieszały się z magicznymi rysunkami: obok chleba i wybielacza widniały nimfy wodne. Imogen wzięła ołówek i dopisała do listy ciasteczka.
Wyjęła z kieszeni markizę i zjadła ją – tym razem wolniej, delektując się czekoladowym nadzieniem. Odkąd wróciła ze świata ukrytego za drzwiami w drzewie, minęło kilka miesięcy, lecz nadal cieszyła się z powrotu do domu.
Z przyjemnością wsłuchiwała się w jego swojskie odgłosy: delikatny szum wody w rurach, ciche buczenie lodówki. Wiedziała, że niedługo pojawi się Mog i będzie miauczeć, dopóki nie dostanie karmy, postanowiła więc jak najlepiej wykorzystać chwilę spokoju.
Odsunęła krzesło, siadła przy stole i sięgnęła po laptop mamy. Wolno jej było grać w ulubioną grę, o ile nie włączała głosu. Dotknęła palcem gładzika i ekran rozbłysnął światłem. Na myśl o grze Imogen poczuła lekki dreszczyk emocji.
Mama czytała chyba przed snem wiadomości, bo zostawiła otwartą przeglądarkę. Imogen już miała ją zamknąć, ale zwróciła uwagę na zdjęcie na górze strony.
Przedstawiało premiera Wielkiej Brytanii wychodzącego z domu. Wyglądał na zrezygnowanego, ramiona miał zgarbione, jakby dźwigał wielki ciężar. Imogen przechyliła głowę. Pewnie nie tak wyobrażał sobie pracę premiera.
Na zdjęciu wszystko było w ruchu: skrzyżowane mikrofony, rozmazane mundury policjantów. Tylko kobieta stojąca u szczytu schodów stała nieruchomo. Patrzyła prosto w obiektyw, jakby spodziewała się takiego obrotu spraw. Jakby czekała na tę chwilę od urodzenia.
Imogen natychmiast ją rozpoznała.
Blond włosy.
Fiołkowe oczy.
Dziewczynka zamrugała powiekami, wpatrując się w ekran, po czym zamknęła z trzaskiem laptop i zrobiła kilka kroków w tył, aż poczuła na plecach kuchenną szafkę. Słyszała kołatanie własnego serca. To ona… To ona…
Anneszka.
Ale skąd Anneszka wzięłaby się w tym świecie? Przecież to niemożliwe!
To musiał być jej sobowtór… Albo ktoś dla żartów dokleił ją w Photoshopie.
Imogen zbierała się na odwagę. Sięgnęła po laptop, podniosła klapę i poczekała, aż ekran ponownie rozbłyśnie.
Artykuł nadal tam był. Imogen przeczytała tytuł:
Nowy program zostanie wdrożony
Przyjrzała się zdjęciu. Sylwetkę kobiety zasłaniał premier, który próbował uciec przed kamerami tak szybko, jak pozwalały mu na to spodnie od garnituru.
Kobieta nigdzie się nie spieszyła. Długie włosy zaczesane miała do tyłu. Nawet umalowana była zgodnie z modą obowiązującą w tym świecie: kąciki oczu podkreśliła czarnymi kreskami.
Na jej ustach widniał cień uśmiechu, a jej spojrzenie było tak przeszywające, jakby zaglądała z ekranu do kuchni.
Bez wątpienia była to Anneszka Mazanar, jak dwa dodać dwa jest cztery. Ale skąd wzięła się obok premiera? I o co chodziło z tym „nowym programem”?
Imogen postawiła puszkę z ciastkami na stole i włożyła do buzi kolejną markizę. Okruszki posypały się na klawiaturę laptopa, ale dziewczynka nie zwróciła na to uwagi. Była pochłonięta czytaniem artykułu.
Annabelle Clifford-Marbles mieszkała przez kilka lat za granicą, gdzie ratowała osierocone dzieci, a następnie przeniosła się do Anglii, gdzie rozpoczęła nową działalność. Cieszy się już poparciem…
– Imogen? – Mama stała w progu kuchni. – Wszystko w porządku?
Dziewczynka spojrzała znad laptopa na matkę, która przewiązywała szlafrok paskiem. Patrzyła na córkę spod uniesionych brwi, czekając na odpowiedź.
– Znam tę panią, o której piszą w wiadomościach – wychrypiała Imogen, zupełnie jakby zaschło jej w ustach. – To ona porwała Marie.ROZDZIAŁ 2
Mama wkroczyła do akcji, jeszcze zanim Imogen dokończyła zdanie. Od razu pobiegła po telefon i zadzwoniła do babci.
– Tak, przyjedź – powiedziała. – Możesz wypić herbatę u nas.
Następnie popędziła na górę tak szybko, że szlafrok powiewał jej jak peleryna.
– Mark! – zawołała w biegu.
Imogen siedziała w kuchni samotnie ze ściśniętym żołądkiem. Anneszka Mazanar jest tutaj, w Anglii…
Jeszcze przed chwilą świat wydawał jej się tak przytulnym, skąpanym w słońcu miejscem, lecz to odkrycie rzuciło na ten obraz ponury cień.
Mark zbiegł z hukiem po schodach. Miał poważny wyraz twarzy, a na koszulce plamę z zaschniętej pasty do zębów. Położył na ramieniu Imogen ciężką dłoń i zapytał:
– Jesteś pewna, że to ona?
Dziewczynka pokiwała głową.
Marie także zeszła na dół, ale dużo wolniej. Miała potargane włosy i szeroko otwarte oczy. Imogen chciała powiedzieć coś, co dodałoby jej otuchy, ale nie mogła wymyślić nic pocieszającego.
Przypomniała sobie przepowiednię gwiezdnego zegara… Bo przecież to od niej wszystko się zaczęło. Anneszka miała władać najwspanialszym królestwem.
Z zegara wyszła też figurka dziewczynki w pelerynce wyglądająca zupełnie jak Marie. To dlatego Anneszka powzięła przekonanie, że to Marie pomoże jej zostać królową.
– Wszystko dobrze, córeczko – wyszeptała mama i przytuliła Marie, jakby chciała ją ochronić. – Jestem przy tobie. Ze mną jesteś bezpieczna.
Ale Imogen wcale nie była tego taka pewna. Nie mogła zapomnieć słów leśnej wiedźmy Oczi: „To dziecko jest częścią przepowiedni Anneszki. Ich przeznaczenie jest ze sobą powiązane”.
Pisk hamulców zaanonsował przyjazd babci. Wpadła do domu z wałkami we włosach i w bluzce założonej na lewą stronę.
– Przyjechałam najszybciej, jak mogłam! – oznajmiła.
Dołączył do nich także i kot. Wpadł do domu przez klapkę w drzwiach, wskoczył na stół i zamiauczał, jakby chciał zapytać: „To do mnie przyjechałaś?”.
Rodzina była w komplecie. Wszyscy zasiedli przy stole. Imogen zajęła miejsce na jednym jego końcu.
– Pokaż nam, co odkryłaś – zwróciła się do niej mama.
Dziewczynka podniosła klapę laptopa, zupełnie jakby otwierała klatkę z dziką bestią. Mama, babcia i Mark pochylili się nad blatem, ale Marie siedziała bez ruchu.
Imogen żałowała, że zjadła aż tyle ciastek. Zrobiło jej się niedobrze. Przynajmniej wszyscy w rodzinie jej uwierzyli, ani jedna osoba nie oskarżyła jej o wymyślanie niestworzonych historii. Wszyscy byli przy niej i uważnie jej słuchali.
Włączyła komputer, a na ekranie pojawiło się zdjęcie, a na nim fiołkowe oczy Anneszki. Imogen odwróciła laptop, by pokazać je pozostałym.
Marie wydała z siebie dziwny dźwięk. Babcia wciągnęła powietrze przez zęby. Kot otarł się o laptop i zamruczał.
– To ona – rzekł Mark, zaciskając szczęki. – To Anneszka Mazanar.
Mama potrząsnęła głową.
– Wygląda tak… Tak…
– Ciekawe, gdzie chodzi do fryzjera – zawołała babcia z mieszaniną podziwu i przerażenia w głosie.
Marie wtuliła buzię w ubranie mamy i choć było to dość dziecinne, Imogen nie miała jej tego za złe. Wiedziała, ile jej siostra przeszła: ta kobieta porwała ją i zmuszała do wypełniania rozkazów.
– Nie mówiłaś przypadkiem, że ona mieszka za granicą? – odezwała się znowu babcia, poprawiając wałek nad czołem.
– Nie za granicą – poprawiła ją Imogen – tylko w innym świecie. Ale nie mogła przejść przez drzwi w drzewie. Tylko cienista ćma potrafi je otworzyć.
– A ona nigdy by jej nie przepuściła! – zawołała Marie.
Mama się zamyśliła.
– Musi być jakieś inne przejście.
Imogen próbowała to sobie wyobrazić: jeszcze jedno drzewo z magicznymi drzwiami. Gdzie mogłoby się znajdować? Gdzieś niedaleko ich domu czy może w innym kraju? Może istniało wiele takich portali ukrytych na peryferiach starych cmentarzy, w porośniętych bluszczem zakątkach parków, schowanych głęboko w prastarych lasach…
Mark odezwał się szeptem:
– Nie myślicie chyba, że przybyła po…
Nie dokończył zdania, lecz wszyscy wiedzieli, co chciał powiedzieć: „Nie myślicie chyba, że przybyła po Marie?”.
– Nigdzie z nią nie pójdę! – krzyknęła Marie z oczami pełnymi łez. – Nie może mnie do tego zmusić!
– Oczywiście, że nie – odparła mama. – Nie pozwolimy jej się do ciebie zbliżyć.
– Niech tylko spróbuje się obok mnie prześlizgnąć! – Babcia stuknęła laską o podłogę.
Imogen wyjrzała za okno, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć tam Anneszkę. Wiedziała, że to niemądre, a jednak nie potrafiła się powstrzymać…
Siostry popatrzyły na siebie z przeciwnych końców stołu.
– Anneszka zrobi wszystko, by jej przepowiednia się spełniła – powiedziała Marie. – Na niczym innym jej nie zależy.
– Wydawało mi się, że znalazła już najwspanialsze królestwo – rzekł Mark. – Myślałem, że to dlatego cię wypuściła.
– A co, jeśli go jednak nie znalazła? – zapytała z przerażeniem Marie. – Co, jeśli nadal go szuka? Jeśli tak, to będzie chciała… Będzie chciała mnie złapać!
Imogen starała się zapanować nad ogarniającą ją paniką.
Na myśl o tym, że Anneszka wkroczyła do ich świata, poczuła się tak, jakby stała nad przepaścią. Była przekonana, że jeśli tylko przestanie patrzeć w dół, poślizgnie się i spadnie.
Mark oparł łokcie o blat stołu.
– Ale tutaj go nie znajdzie? To znaczy: to nie u nas jest to najwspanialsze królestwo, no nie?
Babcia prychnęła tak mocno, że musiała sięgnąć po chusteczkę.
– Nie, Mark. Jeśli takie królestwo istnieje, to szukałabym go raczej we Włoszech. Tam mają piękną architekturę, opery i…
– I co my teraz zrobimy? – zawołała Marie, spoglądając to na Marka, to na babcię, to na mamę.
– Napiszę list do premiera – rzekł Mark. – Powiem mu prawdę o Anneszce. Powinna zostać zamknięta w więzieniu za to, czego się dopuściła.
– List? – Babcia spojrzała na niego z niedowierzaniem. – I co to da? Trzeba jej przemówić do rozsądku. Nie może mieć dużo więcej niż dwadzieścia lat. Ledwo wyrosła z pieluch! Pójdę tam i powiem jej, co o tym wszystkim myślę.
– Nie – odezwała się dość głośno mama. – Żadnych listów, żadnych pogadanek. Od Anneszki, Annabelle czy jak tam każe na siebie mówić, trzeba się trzymać z daleka. Mówię poważnie. Nie ważcie się nawet przekraczać granicy hrabstwa, w którym akurat przebywa.
Imogen musiała przyznać, że bynajmniej nie marzyła o kolejnym spotkaniu z Anneszką. Już na samą myśl o tym poczuła na karku dreszcz.
– Dziewczynki, wy też się nie martwcie – mówiła dalej mama. – Mark i ja zastanowimy się, co zrobić, a tymczasem nie ma co zakładać, że jej przybycie ma jakikolwiek związek z nami. Nie ma nawet pojęcia, gdzie mieszkamy. Najlepiej będzie, jak po prostu o tym zapomnicie.
Mama mówiła to z taką pewnością, że Imogen poczuła się odrobinę lepiej. Nie była jednak przekonana, czy uda jej się „po prostu o tym zapomnieć”.
– Muszę się napić herbaty – rzekła pod nosem babcia i poszła nastawić wodę. – A potem soku pomarańczowego. Może ktoś jeszcze się napije?
Mama pokiwała głową i wstała od stołu. Mark pozostał na miejscu i wyciągnął rękę w stronę kota, ale ten zasyczał i zeskoczył na podłogę, choć zazwyczaj uwielbiał być głaskany.
To dziwne, pomyślała Imogen i przyjrzała się uważnie Markowi.
Mężczyzna pochylił się nad stołem, wyciągnął rękę i zmierzwił jej włosy.
– Co ci chodzi po głowie, Imogen? Nie słyszałaś, co mówiła mama? My się już zajmiemy tą sprawą. Nie masz się o co martwić.ROZDZIAŁ 3
Imogen zaczęła spędzać przerwy obiadowe w szkolnej sali komputerowej. Jej koleżanki były tym znudzone i nie chciały jej towarzyszyć. Nie mogły zrozumieć jej nagłej obsesji na punkcie „jakiejś przypadkowej biznesmenki”.
Jednak Imogen zupełnie nie potrafiła przestać myśleć o Anneszce, nawet jeśli mama kazała jej zapomnieć o całej sprawie, a Mark twierdził, że wszystko będzie dobrze.
Zupełnie jakby Anneszka była planetą, a ona meteorem, który wpadł na jej orbitę i nie mógł się z niej wydostać. Wciąż wracała do niej myślami.
Imogen nie chciała martwić mamy, a ponieważ nadal nie miała własnej komórki, mogła śledzić rozwój wydarzeń jedynie na przerwach w szkole. Najpierw wpisała do wyszukiwarki przybrane nazwisko Anneszki. Pojawiło się kilka artykułów:
Annabelle Clifford-Marbles jest bliską przyjaciółką księcia Sconfordshire. To właśnie podczas konnej przejażdżki w posiadłości Little Piddlington wpadli na ten pomysł.
Jaki pomysł? – zastanawiała się Imogen. Czytała dalej:
Jak wyjaśnia Clifford-Marbles: „Pomyślałam nagle: jak tu zielono! Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie byłoby cudownie, gdyby wszędzie było więcej zieleni?”.
Dziwne, żeby Anneszka mówiła coś takiego. Imogen przesunęła stronę w dół.
To inicjatywa pod hasłem Zieleń i Spokój. Ratujmy świat ze stylem.
To naprawdę nie kojarzyło jej się z Anneszką. Było tam nawet zdjęcie, na którym udawała, że sadzi drzewo.
To wszystko nie miało sensu.
Czyżby Anneszka Mazanar naprawdę się zmieniła? Czyżby żałowała tego, że próbowała zabić Mira i porwać Marie?
Imogen zaczęła w zadumie stukać palcami o blat.
Nie.
Prędzej uwierzyłaby w to, że Anneszka popełniła błąd, niż w jej nagłą przemianę w działaczkę walczącą o ochronę środowiska. Najwyraźniej uznała, że Walkaha nie jest jednak najwspanialszym królestwem, i zaczęła szukać nowego tronu… dokładnie tak, jak powiedziała Marie. Ta „nowa twarz Anneszki” była tylko maską.
Imogen wpisała w wyszukiwarkę: „Co to znaczy być wspaniałym?”.
Pośród tysięcy odpowiedzi pojawiło się zdanie:
Wspaniały człowiek to taki, który posiada naturalną zdolność bycia lepszym niż inni.
Imogen musiała przyznać, że chciałaby posiadać taki talent. Szczególnie zależałoby jej na polepszeniu zdolności muzycznych i matematycznych. Kiedyś pod wpływem tego pragnienia posunęła się nawet do ściągania na sprawdzianie z matematyki.
Odpędziła tę myśl i wróciła do wyników wyszukiwania. O, jest jeszcze inna definicja:
Bycie wspaniałym może odnosić się do wielkości, zdolności lub potęgi.
Wzrok Imogen spoczął na tym ostatnim słowie. Potęga. Wreszcie coś, co miało jakiś związek z Anneszką. Potęga, po-tę-ga, potęga…
Chłopiec siedzący przy sąsiednim komputerze rzucił jej zdziwione spojrzenie. Dopiero wówczas uświadomiła sobie, że chyba powtarzała to słowo na głos.
– Przepraszam – powiedziała i zaczęła przeglądać obrazy, jakie pojawiały się po wpisaniu pseudonimu Anneszki. Na jednym zdjęciu całowała niemowlę, na innym malowała wojskowy odrzutowiec na zielono, na jeszcze innym pochylała się ze smutną miną nad śmieciami.
Na kieszonce sukienki wyszyty miała jakiś symbol. Imogen powiększyła obrazek: była to mała zielona korona… Czyżby Anneszka miała swoje logo?
W rogu zdjęcia ze śmieciami widać było mężczyznę przypominającego nieco wikinga. Miał długą, przyciętą w szpic brodę i bardzo krótko ostrzyżone włosy. Na kolejnym zdjęciu ten sam człowiek stał u boku Anneszki. Do marynarki przypiętą miał odznakę w kształcie korony.
Imogen przyjrzała się dokładnie pozostałym zdjęciom. Na jednym ten sam mężczyzna torował Anneszce przejście. Na kolejnym beształ jakieś dziecko. Gdzie tylko spojrzała, tam widziała Wikinga.
Chwyciła za krawędzie ekranu.
– Kim jesteś? – wyszeptała.
Siedzący obok chłopiec znowu jej się przyglądnął, ale Imogen nie zamierzała się nim przejmować. Musiała rozwikłać tę zagadkę. Miała przeczucie, że aby ochronić się przed Anneszką, muszą dowiedzieć się o niej więcej, niż ona wie o nich.
Może ten Wiking był jej znajomym… albo nowym ochroniarzem? Miał w sobie coś trochę strasznego. Wyglądał na kogoś, kto nie potrafi się uśmiechać.
Rozległ się dźwięk dzwonka.
Koniec przerwy obiadowej.
Imogen uderzyła z frustracją w blat biurka. Dochodzenie będzie musiało poczekać do weekendu… A właśnie zaczęła robić postępy.
Nic nie szkodzi, przekonywała samą siebie. Przecież Anneszka nie pojawi się tu już jutro. Mam jeszcze czas, żeby to rozgryźć.ROZDZIAŁ 4
Po powrocie ze szkoły Imogen starała się nie myśleć o Anneszce. Próbowała nie myśleć o niej, jedząc słynną zapiekankę z kurczakiem mamy czy kładąc się w łóżku obok przysypiającej już Marie.
Marie spała razem z siostrą, od czasu kiedy została porwana. We własnym łóżku jakoś nie potrafiła zasnąć, lecz tu najwyraźniej czuła się bezpieczniej.
Imogen nadal starała się nie myśleć o Anneszce następnego ranka, gdy mama ogłosiła, że idą do Ogrodów Haberdashów.
– Mark mówi, że jeśli będziecie grzeczne, rozpali ognisko – powiedziała mama.
W ten zawoalowany sposób mama dawała im do zrozumienia, by nie odchodziły nigdzie bez opieki – Imogen od razu to rozszyfrowała. Była zaskoczona, że mama w ogóle pozwala im tam iść. Przecież to tam były drzwi prowadzące do magicznego świata. Czekały ukryte w pniu olbrzymiego drzewa i miały zwyczaj zatrzaskiwać się niespodziewanie. To właśnie przez to Imogen i Marie utknęły w Jaroslawiu. To właśnie w ten sposób trafił tam Mark.
Wszystko to bez trudu mogłoby się powtórzyć…
Mama przywykła jednak do odwiedzania ogrodów, kiedy dziewczynki zaginęły. Będąc tam, czuła, że jest blisko nich. Kiedy się odnalazły, zaczęła zabierać je do przesadnie rozległej posiadłości pani Haberdash niemal w każdy weekend.
Według mamy była to kwestia zaufania. Wiedziała, że dziewczynki na pewno nie będą już więcej szukać tam kłopotów (czyli drzwi w drzewie), a im bardziej mama ufała Imogen, tym bardziej ta pragnęła wykazać się rozsądkiem.
Gdy Mark zatrzymał się na parkingu, Imogen poczuła znajome mrowienie na wspomnienie przygód, jakie przeżyła w tym drugim świecie, i tego, jak to wszystko się zaczęło…
Mama siedziała na przednim siedzeniu obok Marka, a ona i Marie z tyłu, przed nimi zaś rozciągał się widok na Ogrody Haberdashów. Roślinność zdawała się napierać na ogrodzenie, a spod bramy wypełzały pnącza.
Posiadłość była własnością rodziny pani Haberdash od wielu stuleci. Dziedziczka nie miała już jednak pieniędzy i od wielu lat nie było jej stać na zatrudnianie ogrodników.
Na szczęście wciąż prowadziła herbaciarnię w domku holenderskim stojącym po drugiej stronie parkingu. Można tam było napić się czegoś ciepłego i zjeść ciasto. Najwyraźniej dzięki temu zajęciu, a także swoim czworonożnym pupilkom i licznym przyjaciołom, czuła się szczęśliwa.
Nad wejściem do ogrodu wisiał zachęcający szyld: „Witamy w Ogrodach Haberdashów”, natomiast na samej bramie widniał już mniej zachęcający napis: NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY.
Jednak pani Haberdash twierdziła, że dziewczynki nie należą do osób nieupoważnionych i mogą do woli buszować w ogrodzie.
Gdy tylko Mark zaparkował, siostry wyskoczyły z samochodu, ścigając się do bramy. Niedługo później cała rodzina szła już parkową alejką pośród szumu liści i śpiewu ptaków.
Na czubku wysokiego kwiatu stało Zmartwionko ze straszną miną. Marie, Mark i mama szli nadal przed siebie: dla nich potworek był niewidzialny. Imogen przystanęła. Ona widziała go bardzo, bardzo wyraźnie.
Był mniej więcej wielkości cebuli, miał krótkie pomarszczone nóżki i wyblakłe oczy. On i jego koledzy często pojawiali się w chwilach, gdy Imogen czuła się przestraszona, a ich obecność wcale jej nie pomagała – wręcz przeciwnie. Na szczęście z czasem zaczęła coraz lepiej sobie z nimi radzić.
– Anneszka może się czaić za tym krzewem – wysyczało Zmartwionko.
– Nie zostawaj w tyle, Imogen – zawołała mama. Była już dużo dalej i niemal zasłaniał ją żywopłot.
Imogen zepchnęła potworka z kwiatka. Upadł z krzykiem i zniknął pośród chwastów, a ona przyspieszyła kroku, by dogonić pozostałych.
Szli wszyscy razem, dopóki nie dotarli do namiotu mamy. Był już na stałe rozbity w ogrodzie w cieniu kasztanowca. Wszędzie dookoła wyrosła długa dzika trawa wygnieciona jedynie w miejscu, gdzie urządzali sobie często pikniki.
Mama jak zwykle przyniosła książkę i coś do przekąszenia. Mark stworzył z kamieni okrągłe palenisko i zebrał chrust, by ułożyć go pośrodku.
– Nie ma to jak porządne ognisko – rzekł. – Poznałem tę sztukę, kiedy byłem…
– Harcerzem – przerwała mu Imogen, która słyszała już tę historię. Posłała mu jednak przy tym uśmiech.
Chwilę później siostry siedziały już przy trzaskającym ogniu, chrupiąc czipsy.
– Słuchaj, Marie – wyszeptała Imogen. – Poszukałam w internecie wiadomości o Anneszce.
– Mama mówiła, żebyśmy o tym nie myślały – odparła Marie.
Jej siostra westchnęła. Może dla Marie nie było to takie trudne, ale Imogen nie potrafiła po prostu wyłączyć myślenia.
Jakby na dowód tego w polu jej widzenia znowu pojawiło się Zmartwionko. Przeskakiwało z kwiatka na kwiatek, a główki mleczy chwiały się pod jego stopami.
Imogen przysunęła się bliżej do siostry.
– A wiedziałaś o tym, że Anneszka przyjaźni się z jakimś księciem?
Jej siostra milczała. Poprzedniego dnia przy podwieczorku też nie odzywała się za wiele. Imogen wzięła to za objaw zmęczenia, ale teraz zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie chodziło o coś innego.
Po drugiej stronie ogniska mama dyskutowała o czymś z Markiem. Mieli bardzo poważne miny i mówili dość cicho. Imogen podejrzewała, że oni także rozmawiali o Anneszce…
Zmartwionko ześlizgnęło się po łodydze niczym strażak zjeżdżający po rurze w remizie.
– Skoro nie wiesz, co robi Anneszka, nie możesz się przed nią obronić – syknęło.
– Twierdzi, że dba o zieleń – mówiła dalej Imogen – ale ja jej nie wierzę.
– Może nie zauważyłaś, ale nic mnie to nie obchodzi – zdenerwowała się Marie.
Jej siostra aż zamrugała, zaskoczona. Często rozmawiała z nią o swoich lękach i obawach. To był najlepszy sposób na pozbycie się Zmartwionek.
Jednak nigdy wcześniej nie spotkała się z taką reakcją siostry.
Imogen zrobiło się nagle głupio. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Czuła się zestresowana z powodu Anneszki, ale dla Marie musiało to być dużo cięższe.
Kiedy wieczorami leżały przed snem w łóżku, Marie opowiadała jej różne rzeczy…
O tym, jak Anneszka zagroziła, że rzuci ją smokowi na pożarcie, i dziewczynka była przekonana, że za chwilę umrze.
Czasami wspominała też o starej królowej, która została zamordowana na jej oczach. Imogen przekonywała ją, by się o to nie obwiniała, bo nie mogła nic na to poradzić, jednak tamta noc nadal wracała do Marie w koszmarach.
Imogen schrupała resztkę czipsów i westchnęła. Zmartwionko było coraz bliżej i nadal syczało, ale ona postanowiła skupić się na siostrze.
– Przepraszam, Marie – wyszeptała. – Masz rację… Nie powinnam mówić o Anneszce, jeśli nie masz ochoty tego słuchać. Nie będę już o niej wspominać.
Marie wpatrywała się w splątane źdźbła trawy, jakby jej nie słuchała.
– Anneszka może gdzieś tu być – zawołało Zmartwionko.
Imogen odkopnęła je na bok.
– Poza tym nie ma o czym mówić – dodała, ponownie skupiając się na Marie. – Tutaj są z nami mama i Mark. W tym świecie jest zupełnie inaczej, dużo bezpieczniej.
Po drugiej stronie ogniska mama i Mark usiedli bliżej siebie, trzymając się lekko za ręce, przekonani, że dziewczynki nie zwracają na nich uwagi.ROZDZIAŁ 5
Zgodnie z wynikami śledztwa przeprowadzonego przez Imogen Anneszka zdążyła już w naszym świecie sporo zdziałać.
Wyciągnęła informacje od przywódców duchowych różnych religii. Udało jej się zaszantażować królową. Brała nawet pod uwagę uduszenie premiera. Wcale nie byłoby to takie trudne. Owoce pływające w kompocie broniłyby się przed złapaniem skuteczniej niż ten człowiek.
Jednak bardziej opłacało jej się zachować go przy życiu – przynajmniej na razie. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, że przeciwnicy Anneszki nagle „znikają”. Z radością pomagał jej też w organizowaniu akcji, dzięki którym pomnażała swój majątek, o ile on także się na nich wzbogacał. W tym Zjednoczonym Królestwie Anneszka mogła zbić fortunę.
A jednak samo bogactwo nie świadczyło o prawdziwej wielkości, Anneszka zdążyła się już o tym przekonać. Królowe Walkahy wprost ociekały srebrem, a mimo to skończyły marnie. Poszły na dno jak pokryte metalem szczury.
Nawet z ich dziedzictwa nic nie zostało. Miroslaw Krisznow zadbał o to, kiedy podczas pojedynku zdarł maskę krutymuża.
Przed opuszczeniem Walkahy Anneszka zdążyła jednak napełnić srebrem Pięciu Królowych tyle kufrów, ile zmieściło się w jednym powozie. Może i same pieniądze nie świadczyły o prawdziwej wielkości, ale na pewno dobrze było mieć ich sporo pod ręką.
Po pojedynku Anneszka wróciła do króla Ctibora, ponownie podając się za księżniczkę Pawlę, a on jej uwierzył. Całą uwagę skupił na poszukiwaniach młodszej córki, a starszej pozwolił robić wszystko, na co tylko miała ochotę.
Anneszka poczęstowała się więc także jego pieniędzmi, czerpiąc garściami z zamkowego skarbca, a część skradzionej fortuny wydała na żołd dla Jezdców, bezwzględnych najemnych wojowników.
Wraz z legionem Jezdców Anneszka przybyła do Anglii przez drzwi w drzewie. Przebrali się za lokalnych arystokratów, przywdziewając tweedowe marynarki, kaszkiety i zielone kalosze.
Dzięki wsparciu wojowników, reszcie srebra i własnej przebiegłości nietrudno jej było wkraść się w szeregi angielskiej elity. W jej kręgach Anneszka pomnożyła majątek i pozyskała wpływowych przyjaciół.
Niektórych spraw nie potrafiła jednak jeszcze rozgryźć. Po przybyciu do Anglii odkryła pewną magiczną moc kontrolującą wszystko: od tego, jak tutejsi ludzie zarabiali pieniądze, aż do tego, z kim zawierali małżeństwa. Była wszechobecna: nosili ją w kieszeniach i torebkach, przepełniała ich domy.
Tubylcy nazywali ją „technologią”.
I choć żaden z wieśniaków nie wiedział do końca, jak działała ta tajemna moc, Anneszka była pewna, że wreszcie odnalazła coś naprawdę wspaniałego. Coś, co kontrolowało wszystko. Czy mogło być coś wspanialszego?
Musiała tylko znaleźć źródło tej magicznej mocy i zdobyć je dla siebie. Tylko w ten sposób mogła zawładnąć tym królestwem. Nie ma co przejmować się politykami czy rodziną królewską… To nie oni rządzą tą krainą.
Anneszka zasiądzie na Tronie Technologii.
Jeśli tylko uda jej się go znaleźć.
Po kilku pełnych frustracji miesiącach, które zamiast odpowiedzi przyniosły tylko kolejne pytania, Anneszka postanowiła wrócić do własnego świata. Może i mieszkańcy Anglii nie mieli pojęcia o magii, ale w jej świecie był ktoś, kto się na niej znał.
Znajdowała się właśnie pośrodku Kolsanych Lasów. U jej boku stał Samo, przywódca Jezdców: łysy osiłek z imponującą brodą.
W szarym świetle poranka las zdawał się składać z abstrakcyjnych kształtów. Z każdej strony Anneszkę otaczały niekończące się rzędy pionowych linii. Zupełnie jakby ktoś powielił drzewa.
– Jak ja nie cierpię tego miejsca – wymamrotała i w jednej chwili naszło ją okropne przeczucie, że nic się nie zmieniło. Mimo tego, co przeszła, niezależnie od wszystkich tych ludzi, których udało jej się oszukać, ten las nadal wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze…
Ona także była taka sama… Wizja władania najwspanialszym królestwem wydawała jej się równie odległa jak na początku.
Wzięła głęboki oddech.
– Oczi! – zawołała. – Gdzie jesteś?
Odpowiedziała jej tylko zdenerwowana wiewiórka.
Może boi się wyjść, pomyślała Anneszka.
– Odłóż broń – zwróciła się do Sama.
Przywódca Jezdców odpiął z pasa miecz i sztylety i położył je pod drzewem.
– Oczi! – krzyknęła znowu Anneszka. – Pokażesz nam drogę do swojego domu? Ten człowiek chciałby zakupić od ciebie przepowiednie. Jest gotów oddać ci swoją duszę.
Chłodne spojrzenie wojownika spoczęło na moment na twarzy Anneszki, lecz mężczyzna nie wniósł sprzeciwu. Prawie nigdy się nie odzywał, czym zaskarbił sobie jej sympatię.
Nieopodal zaskrzeczał welekur i Anneszka zachwiała się zaskoczona. Kiedy się odwróciła, zauważyła pomiędzy drzewami ścieżkę, której wcześniej na pewno tam nie było. Zdawała się prowadzić do starej chatki.
– Za mną – rozkazała i ruszyła w stronę domu.
Samo kroczył za nią niemal bezdźwięcznie.
Z pni drzew przyglądały im się oczy.
– Wiedźma jest mi winna wyjaśnienia – mruknęła Anneszka pod nosem. Przypomniała sobie powiedzenie z tego drugiego świata, które zdawało się idealnie oddawać jej nastrój. – Skończyła się dobra Anneszka.