Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy - ebook
Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy - ebook
Nadzieja prysła. Rozleciała się w pył wraz ze zniszczoną planetą Aquaris, na której znajdowała się siedziba Federacji Terrańskiej. Po bitwie w systemie Epsilon Eridani „Hajmdal” kieruje się ku rubieżom Galaktyki. Ucieka przed swoim przeznaczeniem. Ucieka przed pościgiem wrogów, którzy pragną zagłady ludzkości. Cel podróży zna jedynie dowódca okrętu – admirał Nathaniel Kashtaritu. Dokąd zmierza? Czy prowadzi załogę ku zagładzie, czy ku zwycięstwu?
Uszkodzony drednot nie jest w stanie przeciwstawić się flotom nieprzyjaciela. Ponadto brakuje wody, żywności i paliwa. Konieczne staje się uzupełnienie zapasów. Wybawieniem może okazać się Monarcha – olbrzymia gazowa planeta w układzie Zeta Monocerotis, wokół której krąży ponad siedemdziesiąt księżyców.
Na niegościnnych globach, na pustynnych piaskach, skutych lodem powierzchniach, w tropikalnych dżunglach, na cuchnących błotem księżycach żołnierze terrańskich sił zbrojnych wypełniają misje zwiadowcze. Narażeni na niebezpieczeństwa, walcząc z siłami natury, przerażającymi stworami, tubylcami i wrogami, których obecności się nie spodziewali, trafiają na kolejne elementy tajemnicy związanej z pochodzeniem i przeznaczeniem ludzkości.
Czy kapral Ezra Leahy i pozostali żołnierze z Plutonu 7 wyjdą obronną ręką z niebezpieczeństw? Czy zbliżą się do rozwiązania zagadki dziwnego posągu znalezionego w zigguracie legendarnego miasta Khon-Ma? Czy dadzą radę powstrzymać wrogów przed realizacją planów? Czy zdołają uciec przeznaczeniu? Przekonajcie się, czytając tom drugi.
Podróż trwa.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65661-73-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pojawili się nagle. Wychynęli z nadświetlnej w odległości dwustu dziewięćdziesięciu pięciu milionów kilometrów od planety, wokół której orbitował „Hajmdal”. Chorąży Belinda Riley, ubrana w przepisowy niebieski mundur terrańskiej floty wojennej, ze stożkową czapką na głowie, zamrugała, pragnąc, żeby to, co widzi na hologramie stanowiska teledetekcji, okazało się tylko zwykłym złudzeniem.
Niestety.
Wróg ich odnalazł.
Na drednocie natychmiast ogłoszono trzeci stopień gotowości bojowej. Zawył alarm, włączono systemy uzbrojenia, wszystkie myśliwce, wysłane do przeprowadzenia zwiadu lotniczego na planecie, otrzymały rozkaz natychmiastowego powrotu.
Do tej pory na mostku panował spokój, z sufitu sączyło się blade światło, załoga w podstawowym składzie kontrolowała działanie najważniejszych systemów, a siedzący w fotelu dowódcy komandor Abram Peters zdawał się drzemać. Teraz zaczął się harmider. Uruchomiono wszystkie sprawne konsole, oficerowie potwierdzali gotowość swoich stanowisk i przekazywali sobie niezbędne informacje.
Chorąży Belinda Riley wyprężyła się jak struna i zasalutowała, podobnie jak pozostałych szesnaście osób obsady mostka, gdy do pomieszczenia wszedł mężczyzna o zmęczonej, pooranej zmarszczkami twarzy, w białym, lecz mocno już zabrudzonym mundurze admirała terrańskiej floty wojennej.
− Spocznij – rzekł Nathaniel Kashtaritu.
Abram Peters natychmiast ustąpił mu miejsca na fotelu dowódcy i stanął obok.
– Jak wygląda sytuacja? – spytał admirał.
− Sensory dalekiego zasięgu wykryły cztery okręty w odległości około szesnastu minut świetlnych od nas.
Na czole dowódcy „Hajmdala” pojawiła się głęboka bruzda.
− Wiemy, co to za jednostki?
Peters pokręcił głową.
− Skanowaliśmy przestrzeń sensorami pasywnymi. Aby dokonać pełnej identyfikacji, należałoby użyć lidaru, ale wysłane w ich stronę impulsy natychmiast zdradzą naszą pozycję. A tego przecież nie chcemy.
− Słusznie.
Po ucieczce z Epsilon Eridani wyszli z nadświetlnej w systemie Suhail, gdzie spędzili zaledwie trzy godziny. Nieprzyjaciel odnalazł ich. Pojawił się lacertański dywizjon krążowników. Następnie skoczyli do układu Merkeb i historia się powtórzyła. Tym razem była to eskadra velmeńskich niszczycieli. Niemożliwe, żeby wrogowie przeczesywali wszystkie systemy w odległości skoku nadprzestrzennego „Hajmdala”, więc oczywistym było, że dysponowali jakąś metodą namierzania trasy drednota.
Nathaniel Kashtaritu przywołał na główny hologram zrzut z ekranu teledetekcji i przez chwilę uważnie wpatrywał się w poruszające się czerwone punkty.
− Ryzykują – rzekł, marszcząc brwi. – Wyszli z nadświetlnej niezwykle blisko gwiazdy centralnej.
Zasada głosiła, że im dalej od centrum systemu, tym wyjście i wejście w nadprzestrzeń jest bezpieczniejsze. Wszystko zależy od masy gwiazdy, której grawitacja powoduje zakłócenia w zakrzywianiu czasoprzestrzeni. Z tego względu obszary wejścia i wyjścia zazwyczaj znajdowały się na rubieżach układów planetarnych. Zdarzali się szaleńcy, którzy wykonywali skoki wewnątrzsystemowe, ale zazwyczaj kończyły się one katastrofą. Bezpieczną odległością był jeden parsek, jednak i tak większość dowódców nie odważyłaby się na skok poniżej czterech lat świetlnych.
− Widać, jak bardzo im zależy – odparł Peters.
Admirał spojrzał na niego. Siwowłosy mężczyzna wpatrywał się w główny hologram, z uwagą śledząc poruszające się na nim trójwymiarowe punkty oznaczające wrogie jednostki.
− Polują na nas, to pewne – rzekł zastępca dowódcy.
− Velmeni dysponują bardzo czułymi przyrządami. Jeśli to oni, mogli już nas wykryć.
− Wątpię – odparł Peters, wskazując na niebieski punkt, oznaczający pozycję „Hajmdala”. – Gdyby tak było, ruszyliby prosto na nas. Okręty wroga poruszają się w głąb systemu ze stałym przyspieszeniem, ale połową ciągu silników. Wygląda na to, że skanują układ planetarny.
Kashtaritu pokiwał głową, zgadzając się z oceną swojego zastępcy.
− Nie mają łatwo – dodał Peters z ponurą satysfakcją.
W systemie Alfa Pyxidis wokół błękitnego olbrzyma krążyło osiemnaście planet, a towarzyszyło im ponad trzysta księżyców, trzy pierścienie planetoid i mnóstwo pyłu kosmicznego, jako że układ znajdował się blisko płaszczyzny dysku galaktycznego. To sprawiało, że nawet najbardziej czułe sensory zupełnie głupiały. Istniała zatem szansa, że dopóki „Hajmdal” nie włączy silników lub nie użyje sensorów aktywnych, pozostanie niezauważony.
„Tylko na jak długo?” – zastanawiał się admirał.
− Wszystkie myśliwce są już w hangarze „Hajmdala” – zameldował jeden z podoficerów.
Dowódca skinął z zadowoleniem głową i spojrzał na ekran wizualny, podziwiając błękitną planetę, nad którą orbitowali. Kashtaritu wysłał na patrol wszystkie sprawne myśliwce w poszukiwaniu zasobów i żywności. Musieli uzupełnić zapasy i miał nadzieję, że w systemie Alfa Pyxidis będą mieli kilka godzin spokoju. Pomylił się.
„Hajmdal” był potężnym okrętem liniowym, mierzącym ponad kilometr długości. Wyposażony w napęd nadświetlny najnowszej generacji, trzydzieści sześć ciężkich dział laserowych, sześćdziesiąt lekkich baterii, dwadzieścia cztery wyrzutnie rakiet kierowanych i osiemnaście niekierowanych oraz cztery wyrzutnie torped plazmowych, stanowił jeden z najlepszych okrętów w Galaktyce. Posiadał solidny, dobrze opancerzony kadłub, trzy pokłady z hangarem zdolnym pomieścić sto myśliwców i dwa promy desantowe oraz olbrzymie magazyny, które obecnie wypełnione były w połowie.
Drednot opuścił stocznię zaledwie dwa tygodnie przed bitwą, jaką musiał stoczyć z połączonymi flotami Velmenów i Lacertan. Większość systemów bojowych dopiero testowano, załoga zgrywała się, technicy pracowali nad wyeliminowaniem usterek i dopiero zaopatrywano okręt w niezbędne zasoby.
W założeniu „Hajmdal” miał operować w systemie Epsilon Eridani, broniąc światów zamieszkałych przez Togarian, a tam posiadałby pełny dostęp do baz zaopatrzeniowych. W obecnej sytuacji, gdy został zmuszony do ucieczki i tułania się po kosmosie, właśnie tego wsparcia najbardziej brakowało.
Na szczęście tuż przed atakiem admirał zarządził manewry i wyposażenie bojowe zostało w pełni przygotowane. W magazynach znajdowała się wystarczająca liczba rakiet i torped, żeby drednot mógł samodzielnie prowadzić działania wojenne. Co prawda część wystrzelono podczas ćwiczeń artyleryjskich w wewnętrznym pasie asteroid, ale okręt nadal dysponował potężnym arsenałem. Nikt jednak nie przypuszczał, że „Hajmdalowi” przyjdzie się mierzyć z dwiema flotami wroga.
Po bitwie w systemie Epsilon Eridani drednot był w fatalnym stanie. Przywrócono sprawność głównych systemów, ale szesnaście sektorów nadal pozostawało rozhermetyzowanych, w kadłubie ziały olbrzymie dziury, jeden z silników manewrowych nie działał, połowa wyrzutni rakiet uległa uszkodzeniu, a baterie laserowe mogły strzelać tylko pod warunkiem przekierowania do nich całej mocy z osłon energetycznych. Nathaniel Kashtaritu zdawał sobie sprawę, że w takim stanie okręt nie przetrwa kolejnego starcia. Pozostawała tylko ucieczka.
− Obiekty zmieniły kurs – zakomunikowała chorąży Riley. – Lecą prosto na nas. Zwiększyły ciąg.
− Koordynaty?
− Plus dwieście trzydzieści, minus pięćdziesiąt dwa, minus trzydzieści osiem.
Liczby wyznaczały odległości w milionach kilometrów względem osi „Hajmdala”. Minusy i plusy określały pozycjonowanie z bakburty lub sterburty drednota, z góry lub dołu. Ten system od dawna funkcjonował na jednostkach, na których załogę stanowili ludzie.
− Wykryli nas – oznajmił Peters.
Admirał pokiwał głową.
− Nie ma na co czekać – rzekł. – Ogłosić czwarty stopień gotowości bojowej!
Cały personel ruszył na stanowiska, postawiono na nogi służby medyczne i ekipy naprawcze. Włączono silniki manewrowe, napęd nadświetlny i wszystkie aktywne sensory. Ukrywanie się nie miało już sensu.
− Sternik! – Kashtaritu zwrócił się do Jonathana Andersona, niskiego mężczyzny o zapadniętych policzkach, który jeszcze niedawno uchodził za najokrutniejszego pirata na rubieżach Galaktyki, a teraz wypełniał posłusznie rozkazy dowódcy „Hajmdala”. – Zwrot o trzydzieści pięć stopni i cała naprzód!
− Nie unikniemy starcia – zauważył Peters.
− Wiem – przyznał admirał. – Zyskamy jednak trochę czasu, zanim napęd nadświetlny się rozgrzeje.
− Rozumiem – odparł komandor.
Na konsoli stanowiska teledetekcji zamigotała zielona dioda. Belinda Riley natychmiast przywołała na hologram dane.
− Admirale – zwróciła się do dowódcy okrętu.
− Tak?
− Mam odczyt z lidaru.
− Melduj.
− To Velmeni.
Kashtaritu pokiwał głową, upewniając się w swoich przypuszczeniach.
− Klasa okrętów?
− Według wstępnej analizy mamy do czynienia z ciężkimi krążownikami.
Admirał zaklął, choć na tyle cicho, żeby nie usłyszała go obsada mostka. Nie chciał siać paniki wśród załogi, ale nie wyglądało to dobrze. Ciężkie krążowniki posiadały dużą przestrzeń magazynową, niezbędną do prowadzenia długiego pojedynku rakietowego. Oznaczało to, że wcale nie musiały zbliżać się do „Hajmdala” na odległość zasięgu dział laserowych.
Napęd nadprzestrzenny potrzebował dokładnie sześćdziesięciu trzech minut, aby rozgrzać się na tyle, żeby wykonać najkrótszy skok. To ograniczało możliwości wyboru systemów, do których mogli się udać. Kashtaritu miał wrażenie, jakby ktoś bawił się z nimi w przysłowiowego kotka i myszkę, próbując zwabić w pułapkę. W tym wypadku zaś zmusić do ucieczki w stronę określonego układu planetarnego.
− Za ile wejdziemy w zasięg rakiet nieprzyjaciela? – zapytał.
− Czterdzieści siedem minut – odpowiedziała natychmiast Riley, bo już wcześniej poleciła komputerowi przeanalizować przyspieszenie „Hajmdala” oraz obecną prędkość okrętów wroga.
Admirał spojrzał na chronometr, potem przeniósł wzrok na główny hologram, gdzie w prawym górnym rogu pojawiła się informacja o stanie gotowości napędu nadświetlnego. Dokonał błyskawicznej kalkulacji i wyszło mu, że przez jedenaście minut będą zmuszeni toczyć pojedynek rakietowy z czterema ciężkimi krążownikami. Jedenaście minut to podczas bitwy kosmicznej wieczność.
Rozparł się wygodnie w fotelu. Nic więcej nie mógł zrobić. Pozostało czekać.
Minęło dokładnie czterdzieści dziewięć minut od momentu, gdy admirał zadał pytanie o czas wejścia w zasięg nieprzyjacielskich rakiet, gdy okrętem wstrząsnęło. Boje ECM i wabiki nie poradziły sobie z salwą osiemdziesięciu pocisków nuklearnych, wystrzelonych z wyrzutni dziobowych czterech ciężkich krążowników. Z siedmiu rakiet, które przedarły się przez systemy defensywne „Hajmdala”, trzy zostały strącone przez lekkie działa laserowe, ale pozostałe cztery rozpruły kadłub w części dziobowej, niszcząc dwa magazyny i jedną wyrzutnię, która wraz z załogą zniknęła w potężnej eksplozji. Drednot nie wypadł jednak z kursu i ciągnąc za sobą krystaliczną mgiełkę uwalniającej się atmosfery, pędził do przodu, aby znaleźć się jak najdalej od ścigających ich velmeńskich okrętów.
− Zwrot o czterdzieści stopni na sterburtę! – Kashtaritu wydał rozkaz, ustawiając okręt tak, żeby móc wystrzelić z większej liczby sprawnych wyrzutni rakiet. Na prawej burcie było ich więcej. Wyczekał, aż drednot wykona skręt, i krzyknął: – Ognia!
Pociski pognały do celu.
W pełni sprawny „Hajmdal” mógłby posłać salwę burtową liczącą setkę pocisków, ale obecnie wyrzutnie wystrzeliły zaledwie dwadzieścia sześć rakiet. Drednot przypominał kalekiego olbrzyma, który opędza się od bandy karłów. Ciężkie krążowniki same w sobie były potężnymi okrętami, jednak każdy z nich miał rozmiary trzykrotnie mniejsze od „Hajmdala”.
Velmeńskie krążowniki wystrzeliły wabiki mające odciągnąć rakiety jak najdalej od okrętów. Na ekranie można było dostrzec odległe błyski. Nathaniel Kashtaritu przeniósł spojrzenie na hologram i zmełł w ustach przekleństwo. Żaden pocisk nie przedarł się przez obronę nieprzyjaciela. Admirał domyślał się, że krążowniki sprzęgły swoje systemy defensywne, co zwiększyło ich skuteczność.
− Jednostki wroga wystrzeliły drugą salwę pocisków – zameldowała Riley. – Dotrą do nas za osiemdziesiąt dwie sekundy.
− Ile do skoku? – admirał zwrócił się do stanowiska obsługi napędu nadświetlnego.
− Niecałe trzy minuty – odparł blady podoficer, zdając sobie sprawę, że nie zdołają uciec przed rakietami.
Kashtaritu spokojnie pokiwał głową, jakby spodziewał się usłyszeć taką właśnie odpowiedź.
− Wystrzelić wabiki! – rozkazał. – Manewry unikowe! Oficer nawigacyjny?
− Tak jest! – odpowiedział młody podporucznik ze stanowiska znajdującego się za plecami admirała.
− Wprowadzić koordynaty skoku – zarządził Nathaniel, który po tym, jak wyśledzono ich w systemie Suhail, wprowadził zasadę wyznaczania nowego celu tuż przed samym wejściem w nadprzestrzeń. Wierzył, że to pozwoli uniknąć namierzenia przez wroga.
− Mamy niewiele opcji, admirale – skrzywił się podporucznik. – Na tym etapie rozgrzania napędu nadświetlnego pozostaje nam tylko jeden system.
− Jaki?
− Zeta Monocerotis.
Kashtaritu zmarszczył brwi. Nic mu to nie mówiło.
− Gwiazda ciągu głównego – oficer nawigacyjny odpowiedział na niezadane pytanie. − Krąży wokół niej tylko jedna planeta, olbrzym gazowy o nazwie Monarcha, posiadający siedemdziesiąt osiem księżyców.
− Brzmi dobrze – stwierdził admirał. – Wykonać!
Wbił wzrok w główny hologram. Pozostało mieć nadzieję, że „Hajmdal” przetrwa kolejną salwę i zdoła uciec w nadświetlną.