- W empik go
Hak pośrodku nieba - ebook
Hak pośrodku nieba - ebook
Historia Giulii Gabrieli, czternastolatki chorej na raka. Musicie od razu wiedzieć, że Giulia wygrała walkę z chorobą. To prawda, że nie wyzdrowiała: umarła wieczorem 19 sierpnia 2011 roku w swoim domu w Bergamo, w chwili, gdy na Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie kończyła się droga krzyżowa z udziałem młodzieży. A jednak wygrała. Uczyniła dwa lata swojej choroby hymnem na cześć życia, duchowym crescendo, które doprowadziło ją do spokojnego dialogowania z własną śmiercią. Giulia była normalną dziewczynką. Podkreślała często swoją normalność: była ładna, bardzo pogodna, naiwnie teatralna, lubiła podróżować, ładnie się ubierać i uwielbiała chodzić na zakupy. W tajemniczy sposób choroba tej eksplozji subtelnej witalności nie zniszczyła, ale ją wzmocniła.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7569-372-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marzę, żeby napisać książkę i opowiedzieć w niej historię, moją historię, dlatego że ja także najpierw się bałam. Bałam się choroby, strasznie bałam się szpitala. Dopóki tam nie wejdziesz, nie wiesz, jak się tam żyje. Nie miałam pojęcia, że może istnieć tylu ludzi cierpiących, tyle chorych dzieci, które muszą się leczyć. Wydawało mi się, że rak to bardzo rzadka choroba. Teraz myślę, że to choroba bardzo częsta, niestety.
Jedno, co zrozumieliśmy, ja i moja rodzina, to, że nie finansujemy w wystarczającym stopniu badań naukowych, które są bardzo ważne, ponieważ to dzięki nim teraz mogę powiedzieć „okej”. Ja, prawdę mówiąc, jeszcze nie mogę… ale wielu ludzi może powiedzieć: „Jestem wyleczony!”.
Chcę uwrażliwić ludzi zdrowych. Powinni wiedzieć, że nie są jedyni, że są na świecie tysiące ludzi chorych, którzy cierpią, nie tylko w szpitalu specjalistycznym w Bergamo i nie tylko dlatego, że chłopak czy dziewczyna ich rzucili...
Problem polega na tym, że ludzie boją się choroby, boją się cierpienia. Jest wielu chorych, którzy zostają zupełnie sami, bo wszyscy ich przyjaciele przerażeni znikają. Nie trzeba się bać! To odsuwanie się sprawia właśnie, że my, chorzy, się boimy. Kiedy natomiast są blisko nas, stoją przy nas, kładą nam na ramieniu rękę i mówią: „Zobaczysz, będzie dobrze!”, to dodają nam sił, by iść naprzód. Jeśli tak się nie dzieje, zadajesz sobie pytanie: „Dlaczego odchodzą? Jeśli oni, których to osobiście nie dotyka, boją się, to ja też powinienem się bać... Dlaczego mam walczyć o wyzdrowienie, skoro nikogo wokół mnie nie ma?”.
Ode mnie nikt się nie odsunął, a nawet wielu obcych, wielu ludzi, których nie znałam, zbliżyło się do mnie. Jednak nie wszyscy mają tyle szczęścia. Ale ja wszystkim go życzę...
Jedni walczą o życie, inni je odrzucają
Marzę, żeby napisać książkę, ponieważ jest wielu ludzi, którzy występują przeciw życiu – na przykład zaczynają brać narkotyki – i nie zdają sobie sprawy, że jednocześnie bardzo wiele osób walczy o pozostanie przy życiu. Chcę, aby to zrozumiano! To absurd: ja jestem tu, aby walczyć o życie, a są ludzie, nawet w moim wieku, czternastoletni, którzy najpierw zaczynają palić papierosy, potem sięgają po alkohol, a później po narkotyki... Wydaje się to absurdalne, ale zdarza się w rzeczywistości. Ja walczę o życie, a oni je odrzucają.
Znam chłopaka, który wpadł w złe towarzystwo, bo jego przyjaciele czasami brali narkotyki. On sam nigdy nie używał narkotyków, ale pił alkohol i często się upijał. Oczywiście, był dość rozsądny: nigdy po pijanemu nie jeździł samochodem. Jednak pewnego razu miał poważny wypadek i przez długi czas był w śpiączce. Potem wyzdrowiał. Dostąpił tej łaski. I stał się zupełnie normalnym chłopakiem. Teraz chce pomagać biednym.
Wypadek, który dzieje się w ułamku sekundy, może zmienić całe życie! Jego życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni: idzie w przeciwnym kierunku...
Szkoła życia
Marzę, by napisać książkę, bo wcześniej, kiedy chodziłam do szkoły, wymyślałam sobie wszystkie możliwe bóle, byle tylko tam nie iść, a teraz usunęłabym parę bólów, byleby tam wrócić. Teraz, mimo że źle się czuję, mimo tysiąca przeszkód, udaje mi się uczyć dzięki „piżamowej szkole”, do której chodzę tutaj, w szpitalu. Uczę się i coraz więcej umiem.
Takie sytuacje pomagają zrozumieć w życiu wiele rzeczy, których nie można nikogo nauczyć: w książkach na pewno ich nie ma. Można je odkryć i nauczyć się ich jedynie na własnej skórze.
Ja, niestety, wcześniej tego nie rozumiałam. Dopiero choroba mnie tego nauczyła. Mam nadzieję, że dzięki tej książce wiele osób będzie mogło zrozumieć prawdziwy sens życia i nie będą musieli przechodzić przez trudne doświadczenie choroby. To książka dla osób chorych, ale przede wszystkim dla ludzi zdrowych: nie trzeba doświadczyć choroby, aby odkryć wartość życia; wystarczy ruszyć głową i mieć trochę dobrej woli, żeby to zrozumieć...
Superbohaterowie
Marzę o tym, by napisać książkę, bo teraz nawet chętnie idę do szpitala. Przedtem – jak już mówiłam – strasznie bałam się szpitala, ale teraz... Tego lata myślałam, że wyzdrowiałam. Chodziłam tylko raz w tygodniu na kontrole. Ten jeden raz w tygodniu był mi potrzebny, bo w szpitalu stworzyłam sobie nowy świat, nową wielką rodzinę. Tutaj mam wszystkich przyjaciół, wszystkie pielęgniarki, wszystkich lekarzy. To ludzie, którzy stali się częścią mojego życia. Z jednej strony nie mogę się doczekać, żeby przestać ich widywać, ponieważ to oznaczałoby wyzdrowienie. Z drugiej strony żal mi... bo bardzo się do nich przywiązałam, przede wszystkim do „moich” lekarzy. Są naprawdę fantastycznymi ludźmi i to chciałabym podkreślić, gdyż w telewizji mówi się źle o lekarzach: „Pewna osoba zmarła z powodu błędu niedouczonego lekarza, który podał złe lekarstwo, gdyż źle rozpoznał chorobę...”. Tymczasem istnieją doktorzy, którzy są superbohaterami. Mówi się tylko o niekompetentnych. To niesprawiedliwe! Jest wielu lekarzy bardzo biegłych w swoim zawodzie i nikt nie może temu zaprzeczyć! A poza tym po ludzku są niezwyciężeni!
Śmiać się z choroby
Marzę, żeby napisać książkę, ponieważ muszę podziękować Panu, że dał mi tyle, tyle, tyle siły.
Znałam chłopca, który nie znosił szpitala. Kiedy przyjeżdżał, zawsze wymiotował. W jego umyśle utrwaliła się równość: szpital = chemioterapia = jest mi niedobrze, czyli idę do szpitala, gdyż źle się czuję. Za każdym razem, kiedy przychodził, nawet na pobranie krwi czy zwykłe badanie, robiło mu się niedobrze.
To jasne, że w ten sposób komplikujesz sobie życie. Jeśli natomiast masz siłę, by pomyśleć, że pójście do szpitala nie jest w końcu aż takie okropne, wszystko nabiera jaśniejszych kolorów.
Dlatego chcę podkreślić ogromną rolę modlitwy i osób, które są wokół ciebie. Dziękuję Panu za to, że poprzez chorobę, która wróciła, podarował mi drugą szansę, abym zrozumiała, jak bardzo mnie kocha. Teraz ja mam nadzieję, że ludzie zrozumieją to dzięki tej książce, a nie dzięki chorobie. Nie życzę nikomu, aby znalazł się w takiej sytuacji jak ja, mimo że sama dobrze ją znoszę. Jednocześnie pragnę, by osoby, które zapadły na taką chorobę jak ja, zrozumiały, że nie jest to takie straszne, i nie spędzały całych dni na narzekaniu. Tak, oczywiście, kiedy mam chemioterapię, ja też źle się czuję i zadaję sobie pytanie: „Dlaczego akurat mnie to się przytrafiło?”. Potem jednak, kiedy czuję się lepiej, mówię: „No, ale teraz już minęło”, i śmieję się z tego. To właśnie chcę powiedzieć osobom chorym: „Śmiejcie się z tego”, a tym, którzy mają się dobrze: „Pomagajcie chorym zaakceptować ich chorobę i z nią żyć, a wszystko będzie dużo prostsze!”.
Bóg chowa dla nas to, co najlepsze
Marzę, by napisać książkę, aby powiedzieć – i to jest rzecz najważniejsza – że On istnieje, że jest zawsze blisko nas. Kiedy lekarze stwierdzili, na jaką chorobę zapadłam, powiedzieli mi: „Niestety, to rak. Ale jest on uleczalny. Zapewniamy cię, że wyzdrowiejesz...”. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego moja mama tyle się modli. Mówiłam sama do siebie: „Przecież na pewno wyzdrowieję, więc o co chodzi? Nie potrzeba tych wszystkich modlitw”.
Kiedy choroba po raz drugi wróciła, wówczas wreszcie zrozumiałam! Powinnam prosić Pana, aby poprzez chemioterapię obdarzył mnie łaską uzdrowienia. Ale to nie wszystko: powinniśmy się do Niego modlić, by dał nam siłę przez to wszystko przejść, znieść leczenie i zaakceptować je! W tym roku mam nadzieję wyzdrowieć, ale nawet gdyby to nie nastąpiło, wiem, że On będzie zawsze blisko mnie i da mi siłę, abym przez to przeszła. Poza tym moim cierpieniem ratuję bardzo wiele innych osób i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa!
Ta „podróż”, ta „przygoda” odmieniła moją wiarę: stała się ona dużo silniejsza i dzięki temu lepiej się czuję. Wiem, że nie jestem nigdy sama, ponieważ jest przy mnie Matka Boża, jest też mój Anioł Stróż, no i błogosławiona Chiara Luce...
Kilka razy pytałam Pana, czy nie mógłby ulżyć mi nieco w cierpieniu. Robił to też Jezus: „Oddal ode Mnie ten kielich, lecz nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. I Bóg wysłuchał mojej modlitwy. Mówi przecież: „Proście, a będzie wam dane”. Prosiłam, a Pan dawał mi natychmiast. Pierwszego dnia w szpitalu, na przykład, który zawsze jest pod pewnymi względami najgorszy, wieczorem byłam bardzo umęczona i w modlitwie prosiłam o trochę ulgi. Następnego dnia nie mogę powiedzieć, żebym była w siódmym niebie, ale zamiast być na „samym dole”, byłam na „drugim piętrze”, a to już dużo...
To jest dla mnie wiara: zdać się na wolę Bożą, ponieważ Bóg nie ma dla nas rzeczy złych. On jest dobry i trzyma dla nas to, co najlepsze.
Wszystko to było już opisane
Pozwólcie, że się przedstawię. Mam na imię Giulia, mam czternaście lat, dla dokładności: urodziłam się 3 marca 1997 roku w Bergamo. Mam dziewięcioletniego brata Dawida. Jak wszyscy, mam też dwoje rodziców, Sarę i Antonia, których bardzo, bardzo kocham. Zawsze byłam normalną dziewczynką, marzycielką. Pragnęłam przeżyć wielką przygodę, taką jak z filmów science fiction. I oto 1 sierpnia 2009 roku od spuchniętej ręki (lewej) zaczęła się moja przygoda w szpitalu... Obrzęk ten po całej serii badań zdiagnozowano jako rak, co zmusiło mnie do poddania się długiej serii chemioterapii.
W rzeczywistości wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej od pewnego opowiadania ¹:
Cześć wszystkim!
Chcę wam opowiedzieć o przygodzie co najmniej NIESAMOWITEJ! No i... jeśli lubicie przyrodę, to ta historia będzie się wam podobać!
Pierwszego dnia lipca rozpoczęła się moja przygoda z moimi dotychczasowymi przyjaciółkami i z zupełnie nową: przyrodą! Zanim wam opowiem, dobrze by było, żebyście mnie poznali, aby lepiej zrozumieć tę historię.
Wszystko zaczęło się, kiedy miałam jedenaście lat. Nie kochałam wtedy przyrody ani jej wcale nie szanowałam. Z tego powodu ona sama mnie ukarała. Przeżyłam tak ekscytującą przygodę, że pragnę ją wam opowiedzieć.
Był upalny, słoneczny dzień, słońce paliło i rozświetlało drogę. Miałam na sobie nowy, kolorowy podkoszulek i różowe krótkie spodenki. Spacerowałam i rozmawiałam (czasami też wrzeszczałam) z moimi przyjaciółkami, Chiarą, Agnese, Giuliettą, Carmen i Alessią, w niewielkim lesie. Gadałyśmy o chłopakach w ogóle i o naszych chłopakach (które dziewczyny o tym nie rozmawiają?), o szkole i nauczycielach bardziej i mniej miłych i... czasami dzieliłyśmy się w sekrecie jakimiś plotkami.
Kiedy rozmawia się z przyjaciółkami, czas szybko płynie i można zgubić się w lesie. I, niestety, jak już się domyślacie, zgubiłyśmy się! Było to jednak dość dziwne, bo po tym lesie spacerowałyśmy bardzo często i zostawiałyśmy w nim „pamiątki” (puszki po napojach, chusteczki, brudne serwetki...), tymczasem teraz nie było żadnego śladu naszej bytności. Byłyśmy naprawdę w nie lada kłopocie: nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy i w którą stronę mamy iść.
Próbowałyśmy dzwonić z komórek do domu, ale NIC Z TEGO! Nie było zasięgu. Poszłyśmy więc dalej tą samą ścieżką i w pewnej chwili droga stała się bardziej zacieniona.
Wyruszyłyśmy o drugiej, a o wpół do piątej nie zdołałyśmy jeszcze odnaleźć wyjścia z tego labiryntu... W pewnej chwili Agnese poślizgnęła się i wpadła do jakiejś rozpadliny. Próbowałyśmy jej pomóc i wszystkie znalazłyśmy się na dnie jaru. Teraz mój kolorowy podkoszulek i różowe spodenki były brązowe: na dnie jaru była kałuża błota, a ja wylądowałam właśnie w niej!
Kiedy minął pierwszy szok, próbowałyśmy się wspinać, ale... w miarę jak się wspinałyśmy, zdawało się, że zbocze rośnie! Po dłuższym czasie i kilku nieudanych próbach postanowiłyśmy posuwać się naprzód od miejsca, w którym spadłyśmy.
W pewnej chwili natrafiłyśmy na trzy tunele. Ponieważ nie wiedziałyśmy, którą drogę wybrać, Carmen zaproponowała, abyśmy podzieliły się na trzy grupy: ja miałam iść pierwszym tunelem z Giuliettą, Chiara z Carmen, a Agnese z Alessią. Tak też zrobiłyśmy. Po wyjściu z naszego tunelu zobaczyłyśmy krajobraz mrożący krew w żyłach: trawa była zeschnięta, pożółkła, uschnięte drzewa i nic poza tym martwym pejzażem. Bardzo mnie to zasmuciło.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
1 Tym opowiadaniem, napisanym w wieku jedenastu lat, Giulia w 2009 roku wygrała nagrodę literacką „Opowiadania z Parku” w edycji gimnazjalnej.