Halkionia - ebook
Halkionia - ebook
W Serii Mozaikowej prezentujemy głosy różnych pokoleń w ich najciekawszych przejawach. Najnowszy tomik w serii to "Halkionia" Macieja Papierskiego. Charakterystyczne dla tej poezji jest poruszanie się między tym co wzniosłe, a tym co codzienne, operowanie niezwykłymi metaforami i szczególna muzyczność frazy. "Halkionia" to tom utrzymany w ciemnej, lirycznej tonacji. Tytuł nawiązuje do tzw. Dni Alkione, czyli czasu, gdy bogowie nakazywali milczeć wzburzonym falom, by wśród skał mogły wykluć się małe zimorodki (mit o Alkionie i Keyksie). To metafora krótkich momentów przerwy w panowaniu brutalnych sił, które zagrażają temu, co piękne i nieskończenie kruche. Próbom znalezienia tych metafizycznych przebłysków wśród okrucieństwa świata poświęcone są wiersze tego tomu.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8196-650-4 |
| Rozmiar pliku: | 594 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czytamy dużo tego lata. Być może któregoś dnia
osad opowieści sprawi, że pod powłoczką skóry
pojawi się świetlista warstwa. Czasem niemal to widzę –
jak po tysiącu i jednym rozdziale w którymś z nas następuje
coś, czy może raczej wszystko tam wraca. Jakby
bezgłośny, odtwarzany bez ustanku film nawinął się
w końcu na szpulę i stanął.
Żeby kochać, musimy mówić długo,
przez noc, aż wyczerpią się słowa,
jak płynący potok, gładzący jasny blat ziemi.
Aż przyjdzie ktoś i rozwiąże ten węzeł –
to, czego nie zdążyliśmy nazwać, aż przejdzie blask
przez szybę autobusu i, zamknąwszy książkę, wysiądziemy
przy rozsupłanej pętliSTUDIUM ŁASKI
I
odsuwam skobel na strych i gdy nikniesz w labiryntach
książek, w szczelnym milczeniu, w antracytowym płaszczu,
przeczuwam przetarcia podszewki, rozwarstwiające się
włókna. czas odmienia się przez przypadki – i nie ma co zbierać
twojej roztrzaskanej frazy, stłuczonego kalejdoskopu
nieprzeniknionego dla oka, zagrzebanego wśród pudeł,
stosów papierów, gratów. w błękitnym kurzu
efekt Tyndalla – niech ujawni zagubioną cząstkę,
zabraną ci jasność, w gwiezdnym popiele maku
zdmuchniętą z dłoni, jedyne białe ziarno
II
rozregulowuje się astrolabium i wznosi się przed nami
godzina z błędnego szlaku – drżą palce, w huku eteru
przypomni ci się zaraz złoty listek, migocący spławik
zerwany przez życie, zranione, rozcięte od środka,
do kręgosłupa, w szuwarach śniące o bliznachMETAMORFOZY
przez okna pociągu, poprzez ciemne drzewa,
widać czarę jeziora – tego samego,
znad którego wracali, otrzepując sobie ramiona
z piachu, z igliwia, potem tak nieostrożnie,
oszołomieni, wspinali się na kolejowy nasyp.
śmiech przerzucał ich przez tory –
przez wszystko, co miało być potem.
może nadal wychodzi z wieczornej wody,
kładzie się na surowym brzegu –
późne światło na jego miękkim brzuchu,
jakby jeszcze zgadzał się, żeby go ocalić,
dla miłości stawał się czymś innym.
późno już. coraz śmielsze drżenie szyn, łoskot –