Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 sierpnia 2023
Ebook
39,00 zł
Audiobook
39,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy - ebook

Maggie Baird nie jest ani miła, ani uprzejma, ale za to jest bardzo bogata. Kiedy ginie w pożarze samochodu, Hamish ma aż pięciu kandydatów do roli mordercy – nieśmiałą krewną i czterech byłych kochanków Maggie, spośród których usiłowała wybrać sobie męża. Rzecz jasna, wszyscy mieli okazję, by majstrować przy aucie denatki. Odkrycie sprawcy będzie wymagało od Hamisha nadzwyczajnego sprytu.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9789979645030
Rozmiar pliku: 438 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się:

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki

Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodzicielaROZDZIAŁ PIERWSZY

W szkockich górach, w wiejskich zakątkach,

Gdzie podstarzali, prości mężczyźni mają

rumiane twarze,

A młode, piękne panny

milczący wzrok.

R.L. Stevenson

— Powinnaś wiedzieć, że ludzie w szkockich górach naprawdę zwykli stroić się na kolację. Zirytowana Maggie Baird poruszyła swoje cielsko za kierownicą i z okropnym chrzęstem zmieniła bieg.

Obok, na miejscu pasażera zdezelowanego renault 5, siedziała jej siostrzenica Alison Kerr, pogrążona w ponurym milczeniu. O jej niedbałym wyglądzie ciocia Maggie nadawała w kółko, zanim jeszcze zdążyły wyjść z domu. Alison próbowała protestować, że gdyby zawiadomiono ją wcześniej o zaproszeniu na kolację do zamku Tommel, to umyłaby i ułożyła włosy oraz — zapewne — kupiła nową suknię. Teraz jej czarne włosy były oklapłe i przetłuszczone, a ona miała na sobie prostą granatową spódniczkę oraz białą bluzkę.

Maggie Baird w drodze do zamku Tommel haratała swój wóz — wydawało się, że wręcz szarpie skrzynię biegów, a hamulec wciskała bez żadnego wyraźnego powodu — Alison natomiast siedziała i dumała nad swoim nieszczęściem.

Życie wydawało się nabierać barw i nowego znaczenia, kiedy siostra jej matki, Maggie Baird, odwiedziła szpital w Bristolu, gdzie Alison dochodziła do zdrowia po raku płuc. Rodzice Alison zmarli. Kiedy jeszcze żyli, nie słyszała o pani Maggie Baird zbyt wiele, z wyjątkiem: „Nie będziemy o niej rozmawiać, kochanie, i nie chcemy mieć z nią nic wspólnego”.

Kiedy Alison myślała, że niedługo umrze, napisała do Maggie. W końcu ciotka była jej jedyną żyjącą krewną, a powinna mieć przynajmniej jedną osobę, która zajmie się organizacją pogrzebu. Po kilku dniach Maggie wkroczyła do sali dla pacjentów, promieniując matczynym ciepłem. Orzekła, że Alison pojedzie z nią do jej nowego domu w szkockich górach i tam wydobrzeje.

W ten sposób Alison została przewieziona do wielkiego i rozległego domu Maggie na wzgórzach górujących nad morzem, na obrzeżach wioski Lochdubh w Sutherland, na samej północy Szkocji.

Pierwszy tydzień upłynął bardzo przyjemnie. Dom był pełen ciepła, z ładnymi meblami i dywanami. Była tam również sprawna gosposia — którą dawniej nazwano by służącą do wszystkiego — która każdego dnia dochodziła z wioski, by sprzątać i gotować. Ten skarb nazywał się pani Todd i chociaż Alison miała trzydzieści jeden lat, to pani Todd traktowała ją jak małą dziewczynkę i piekła jej wymyślne ciasta do popołudniowej herbatki.

W drugim tygodniu Alison chciała uciec z tego miejsca. Maggie schodziła do wioski na zakupy, ale nigdy nie brała jej ze sobą. Całe jej matczyne ciepło przeminęło. Zostało zastąpione małostkową złośliwością. Alison, wciąż czując się słaba, otumaniona i wycofana po niedawnej ucieczce przed śmiercią, nie mogła postawić się swojej cioci, więc znosiła nasilające się zniewagi w ponurym milczeniu.

Potem przyszło zaproszenie na kolację do Halburtonów-Smythe’ów, miejscowych właścicieli ziemskich, którzy mieszkali na odległym krańcu wioski w zamku Tommel. Maggie aż do ostatniej chwili nie powiedziała Alison o tym, że się tam wybierają, stąd oklapłe włosy oraz skromna bluzka i spódnica.

Maggie znów szarpnęła skrzynią biegów, kiedy podjeżdżały na strome wzgórze. Alison skrzywiła się. Co to za sposób traktowania samochodu! Gdyby tylko potrafiła prowadzić! Ach, gdyby tak móc pędzić poprzez góry, być wolną, a nie uziemioną w ogrzewanym więzieniu, jakie stanowił dom Maggie. Oczywiście Alison powinna po prostu wyjechać i postarać się o jakąś pracę, ale lekarze powiedzieli jej, by oszczędzała się przynajmniej przez sześć miesięcy. Była zbyt słaba, by nawet spróbować uciec od Maggie. Była przerażona perspektywą nawrotu raka. Bardzo łatwo ludziom mówić, że dzisiaj nowotwór nie musi być śmiertelną chorobą. Alison usunięto mały fragment płuca i była tego świadoma, wyobrażając sobie czasami wielką dziurę ziejącą w jej klatce piersiowej. Codziennie tęskniła za papierosem i często nie wierzyła w to, że to dieta składająca się z czterdziestu papierosów dziennie przyczyniła się do jej choroby.

Maggie niepewnie przejechała swoim małym czerwonym autem przez okazałą bramę i dalej podążyły wzdłuż dobrze utrzymanego podjazdu.

Alison zbierała się w sobie. Jacy będą ci ludzie?

Priscilla Halburton-Smythe bawiła się jedzeniem na talerzu i pragnęła jedynie tego, by ten wieczór wreszcie się skończył. Nie lubiła Maggie Baird, która zajadała ze smakiem i biła po oczach swoim obszernym zielono-złotym kaftanem. Kobieta przybierała hrabiowski ton, kiedy rozmawiała z pułkownikiem Halburtonem-Smythem o niegodziwości kłusowników, i tylko Alison wiedziała, że Maggie ma talent do wypowiadania się elokwentnie na każdy temat, nawet jeśli miała o nim nikłe pojęcie.

Nie mogę jej rozgryźć — pomyślała Priscilla. Jest wielką, grubą babą, niezbyt miłą dla swojej małej siostrzenicy, a jednak tata zachowuje się wobec niej jak edwardiański bawidamek. Wydaje się, że chyba ją polubił.

Ponownie spojrzała na Alison Kerr. Była ona szczupłą dziewczyną, pewnie około trzydziestki, ale wyglądała jak porzucone dziecko i ciężko było pomyśleć o niej jak o kobiecie. Nosiła grube okulary w brązowych, staroświeckich oprawkach, a jej czarne włosy opadały po obu stronach, zasłaniając większość twarzy. Miała ładną karnację, bardzo bladą, prawie przezroczystą. Priscilla rzuciła uśmiech Alison, ale ona wykrzywiła się i spojrzała w talerz.

Priscilla była uosobieniem tego, czym Alison gardziła. Była piękna w chłodny, opanowany sposób, a jej błyszczące, jasnozłote włosy ładnie się układały. Szkarłatna jedwabna suknia z marszczonymi na hiszpańską modłę rękawami musiała kosztować fortunę. Głos miała czarujący i rozbawiony.

Też byłabym czarująca i zabawna, gdybym mieszkała w zamku razem z kochającymi rodzicami — gorzko pomyślała Alison. Wiem, co oznacza ten uśmiech. Ona mi współczuje. A niech ją szlag.

— Zobaczy pani, że w szkockich górach trzeba się sporo najeździć, pani Baird — powiedział pułkownik.

Maggie westchnęła i spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku.

— To prawda — przytaknęła. — Jeżdżę w tę i z powrotem niczym dziewczyna na telefon.

Zapadła chwila ciszy. Pani Halburton-Smythe otworzyła ze zdziwienia usta, a potem z powrotem je zamknęła. Pułkownik zaśmiał się pobłażliwie.

— To nie Londyn — powiedział. — Nie ma tu azjatyckich sklepikarzy na każdym rogu. Wie pani, trzeba wcześniej przygotować sobie listę. W ten sposób można zrobić zakupy na cały tydzień za jednym razem. Czy pani gosposia nie zajmuje się sprawunkami?

— Wolę robić to sama — odrzekła Maggie, po raz kolejny wchodząc w rolę hrabiny. — Lubię dostawać to, co najlepsze, chociaż Lochdubh pod tym względem jest dość ograniczone. Myślę, że jego mieszkańcy muszą być na diecie złożonej z paluszków rybnych.

— Powinna pani wybrać się na wycieczkę do Inverness i tam się zaopatrzyć — poradziła pani Halburton-Smythe. — Mają wszystko. To miasto przeżywa rozkwit i powiększa się z dnia na dzień. A pamiętam, jak jeszcze niedawno było ospałym miejscem, gdzie główną ulicą pędzono stada owiec z gór na rynek. Teraz wszędzie są tylko samochody, samochody i samochody.

— I wzrost przestępczości — powiedział pułkownik. — Co ci głupcy ze Strathbane sobie wyobrażają, że chcą nas zostawić bez policjanta, to zupełnie nie wiem.

— Hamish! — wykrzyknęła Priscilla. — Nic mi nie powiedziałeś.

Uśmiechnęła się do Alison.

— Przyjechałam dopiero wczoraj wieczorem i nie jestem na bieżąco z tutejszymi nowinkami. Hamish wyjechał? Gdzie?

— Zamknęli posterunek policji i przenieśli tego leniwego prostaka do Strathbane — powiedział ojciec. — To zabawne, nigdy nie pomyślałbym, że Hamish rzeczywiście coś robił. A jednak teraz, kiedy go nie ma, to ktoś sieciami wyławia łososie z rzeki. Macbeth przynajmniej znalazłby sposób, by to powstrzymać, choć nigdy nikogo nie aresztował.

— Ależ to straszne! — wykrzyknęła Priscilla. — Brak Hamisha jest okrutną stratą dla wioski.

— Cóż, oczywiście ty tak uważasz — cierpko powiedział jej ojciec.

Chłodny spokój Priscilli został zmącony.

Och! — pomyślała Alison. Ciekawe, czy córa tego zamku jest zakochana w nieobecnym, miejscowym glinie.

Maggie wyglądała na rozbawioną.

— Jeśli chcesz mieć go tu z powrotem — powiedziała — to jedyne, co musisz zrobić, to sprokurować jakąś zbrodnię w wiosce.

Rzuciła zalotne spojrzenie pułkownikowi.

Priscilla pomyślała, że to tak samo możliwe jak to, że pod tą warstwą tłuszczu ukrywa się jakieś piękno.

Na głos powiedziała:

— Świetny pomysł. Może zorganizujemy spotkanie w wiejskim ratuszu i zaproponujemy to mieszkańcom?

Wydawało się, że pułkownik właśnie ma zaprotestować, ale ta sugestia poruszyła wyobraźnię Maggie. Lubiła w marzeniach widzieć siebie jako przywódczynię wiejskiej społeczności ze szkockich gór.

— Załatwię to dla ciebie, jeśli chcesz — powiedziała. — Alison może pomóc. Lub spróbować pomóc. Wiecie, ona do niczego się nie nadaje... Kiedy powinniśmy zwołać spotkanie?

— Może w tę sobotę? — spytała Priscilla.

— Nie sugerujesz chyba, że zamierzasz zachęcić mieszkańców wioski do popełnienia przestępstwa, aby zmusić Hamisha do powrotu! — wykrzyknęła pani Halburton-Smythe.

— Ktoś musi coś zrobić — powiedziała Priscilla. — Przedstawimy to miejscowym, a potem poddamy pod głosowanie.

— Głosowanie dotyczące czego? — zażądał odpowiedzi jej ojciec.

— Dotyczące jakiejkolwiek zgłoszonej propozycji — rzekła Priscilla wymijająco. — Nie ma potrzeby, tato, żebyś się w to angażował. Jestem pewna, że pani Baird i ja damy sobie ze wszystkim radę.

Alison zaczęła gdybać na temat miejscowego policjanta. Musi być kimś bardzo szczególnym, skoro pociągał pełną dystansu Priscillę. Jej myśli powędrowały w sferę fantazji. Co, jeśli to ona pomoże sprowadzić go z powrotem, osiągając więcej od Priscilli? A ten Hamish Macbeth okaże się wysokim przystojniakiem o blond włosach niczym Śliczny Książę Karolek1, malowany na starych puszkach z biszkoptami... Zakocha się w niej, w Alison, zabierze ją od Maggie i opuści Priscillę, rozumiejąc, że wewnętrzne zalety są dla mężczyzny ważniejsze od stereotypowego, zewnętrznego piękna.

Widać po twarzy, że brakuje jej charakteru — pomyślała Alison, spoglądając spod rzęs na Priscillę i starając się znaleźć u niej jakieś mankamenty.

W końcu wieczór dobiegł końca i Maggie została odziana przez kamerdynera w obszerne futro z norek.

Mam nadzieję, że Macbeth nie popiera ruchu wyzwolenia zwierząt — pomyślała Alison złośliwie. Na ten płaszcz musiała pójść cała farma norek.

Kiedy Maggie wychodziła, pułkownik nagle pochylił się do przodu i pocałował ją w policzek. Kobieta posłała mu szelmowskie spojrzenie, a on nadął pierś i puszył się jak kogut.

O rany — pomyślała Priscilla — lepiej, żeby nie robił z siebie takiego głupka.

Nie wiedziała, że chybiona kurtuazja jej ojca miała rozpocząć łańcuch wydarzeń, które doprowadzą do morderstwa.

Maggie była w dobrym nastroju, kiedy wśród zimowego krajobrazu jechała do domu pod jasnymi i płomiennymi gwiazdami Sutherland. Wciąż jeszcze przyciąga uwagę mężczyzny. A jeśli może pociągać faceta, kiedy jest taka jak teraz — no cóż, mocno puszysta — pomyślmy, jaki efekt może osiągnąć, jeśli tylko weźmie się w garść...

To wszystko wina tego przeklętego kelnera — pomyślała Maggie. Maggie Baird w swojej pracy zawodowej zarabiała sporo pieniędzy. Zdołała trzymać się z daleka od ulicy, dwukrotnie wyszła za mąż i się rozwiodła oraz udało jej się uczynić interes z bycia kochanką szerokiego grona bogatych mężczyzn, okazjonalnie obcując z biedniejszymi dla swej własnej rozrywki. Miała olbrzymi apetyt na seks, podobnie jak większość kobiet uzależnionych od jedzenia. W przeciwieństwie do większości sióstr z tej branży chomikowała swoje dochody, kupując i sprzedając nieruchomości oraz mądrze inwestując. I to wtedy właśnie zadano jej cios... Będąc bardzo bogatą kobietą poszukującą rozrywki, Maggie zadała się z greckim kelnerem, którego śniada cera i atrakcyjny wygląd głęboko do niej przemówiły. Po raz pierwszy w życiu beznadziejnie się zakochała, a kiedy odkryła, że on zabiera jej pieniądze, chcąc zaoszczędzić wystarczająco dużo, by ożenić się z młodą blondynką ze Stepney, poczuła, że jej życie się skończyło.

Kupiła dom w szkockich górach, miejsce, w którym mogłaby wylizać się z ran. Dopuściła do pojawienia się odrostów na jej rozjaśnianych włosach, tak więc teraz miały one naturalny kolor brązu z siwymi pasmami. Przybyło jej też sporo funtów na wadze. Nosiła tweedowe i zamszowe kapelusze, sztormiaki, skórzane buty i wszystko, co mogło pasować do postaci damy ze szkockich wzgórz. Tak jakby kryła swą ranę pod warstwami tłuszczu i wiejskiej garderoby.

Zabranie Alison ze szpitala sprawiło, że przez chwilę poczuła się lepiej, do czasu, aż ta odmiana jej spowszedniała. Zresztą ból spowodowany odrzuceniem przez kelnera również przemijał.

— Jest jeszcze życie w tej staruszce — stwierdziła Maggie radośnie.

— Masz na myśli samochód? — spytała Alison.

— Mówię o sobie, ty idiotko, nie o tej kupie złomu.

— To bardzo ładny, mały samochód — powiedziała Alison nieśmiało. — Ciociu...

— Mówiłam ci, żebyś się tak do mnie nie zwracała — warknęła Maggie.

— Przepraszam... Maggie. Jak myślisz, może mogłabym zdobyć prawo jazdy? Robiłabym wtedy dla ciebie zakupy.

— Mam lepsze rzeczy do roboty z moimi pieniędzmi niż płacenie za twoje lekcje jazdy — odparła Maggie. — Ten pułkownik to niezły gość. Jego żona wygląda jak wyblakła miernota. A jego córka! Bez charakteru.

— Właśnie tak — zgodziła się Alison skwapliwie.

Obie kobiety oddały się mieszaniu Priscilli z błotem i dotarły do domu — po raz pierwszy od tygodni — dość zadowolone ze swojego towarzystwa.

Obszar szkockich gór składa się z wielu urokliwych miast i wsi, ale Strathbane nie stanowiło jednego z nich. Kiedyś było atrakcyjne, ale potem, we wczesnych latach pięćdziesiątych, stało się centrum przemysłu lekkiego i to sprowadziło falę mieszkańców z miast. Okropne osiedla powstawały wszędzie wokół, a jaskrawe supermarkety, dyskoteki, winiarnie i inne wątpliwe korzyści kwitnącej ekonomii zawitały do Strathbane razem z przestępczością i narkotykami.

Posterunkowy policji Hamish Macbeth ze smutkiem opuścił hotel dla psów, gdzie trzymał swojego pupila Towsera. Miał wolny wieczór. Był znudzony i samotny, nienawidził Strathbane i nienawidził naczelnego inspektora Blaira za jego pamiętliwość i przeniesienie poza Lochdubh.

Miał już serdecznie dość młodzieży ze Strathbane wraz z ich bladymi, wynędzniałymi twarzami, pijaństwem i wulgaryzmami. Miał dość obław na dyskoteki w poszukiwaniu narkotyków, na bary w poszukiwaniu pijaków i na mecze futbolowe w poszukiwaniu chuliganów.

Przechadzał się brudnymi ulicami. Padała rzadka mżawka. W ostrym, pomarańczowym świetle ulicznych latarń nawet krążące mewy wyglądały na brudne. Oparł się o murek i wpatrywał w plażę. Był przypływ, plamy ropy błyszczały na powierzchni wody, a starą sofę z popękanymi sprężynami powoli porywała wzbierająca woda.

Jakiś mężczyzna przetoczył się obok niego, oparł o murek przy morzu i zwymiotował na plażę. Hamish wzdrygnął się i odsunął. Zastanawiał się, jak długo jeszcze zniesie ten żywot. Jego dom w Lochdubh stanowił posterunek policji, nie miał więc nawet miejsca, do którego mógłby wrócić. Sąsiedzi doglądali jego kur i owiec, ale nie mógł oczekiwać, że będą to robić bez końca. Wkrótce jakiś agent nieruchomości zapewne sprzeda budynek posterunku. Hamish zostawił tam większość dobytku, nie chcąc uwierzyć, że jego życie w Lochdubh dobiegło końca.

Była jeszcze policjantka Mary Graham — zazwyczaj partnerka Hamisha na obchodach w Strathbane. Ta szczupła kobieta stanu wolnego, o srogim wyrazie twarzy i farbowanych na blond włosach, ziała pragnieniem dokonywania tylu aresztowań, ile tylko było możliwe. Pochodziła z południa Szkocji i miała swojego partnera za jakiegoś głupkowatego prostaka.

Hamish wciąż i wciąż obracał w myślach swój problem, poszukując rozwiązania. Zawsze mógł wrócić do Lochdubh i wynająć z kimś mieszkanie. Mógł przenieść swoje kurniki na kawałek ziemi dzierżawnej, którą mu przepisano. Ale jak wszyscy gospodarze dobrze wiedział, że życie w pojedynkę na niewielkiej farmie — kiedy trzeba zarobić na utrzymanie z kilku skalistych poletek — było niemożliwe. Oczywiście mógł też pracować na łodzi rybackiej.

Najbardziej jednak zabolał go fakt, że ludzie z Lochdubh wydawali się przyjąć jego wygnanie bez słowa komentarza. Poczuł się bardzo opuszczony.

W sobotni wieczór wiejski ratusz w Lochdubh pękał w szwach. Na podium, tuż przed widownią, znajdował się komitet złożony z Maggie, Alison, Priscilli, pastora, pana Wellingtona i jego ogromnej, odzianej w tweed żony, którą po raz pierwszy w życiu prześcignięto w jej rozmiarach i tweedowości. Maggie Baird była zakryta nowymi tweedami, a na głowie miała zamszowy kapelusz z bażancim piórkiem. Alison na tę okazję umyła i ułożyła włosy, być może z nadzieją, że przystojny policjant pojawi się w drzwiach podczas spotkania.

Maggie Baird — ku wielkiemu rozdrażnieniu pani Wellington — powstała, by zabrać głos.

— Naszego miejscowego policjanta odesłano z powodu braku przestępstw w okolicy. Proponuję, żebyśmy zatroszczyli się o poziom przestępczości, który sprawi, że trzeba będzie przysłać go z powrotem.

Zgromadzeni huknęli z aprobatą. Zszokowana pani Wellington zerwała się na równe nogi i uniosła dłoń, prosząc o ciszę.

— To najbardziej przerażająca i, proszę mi wybaczyć, pani Baird, niemoralna propozycja.

— A co pani proponuje? — spytała Maggie z niebezpieczną słodyczą w głosie.

— Cóż, myślę, że powinniśmy napisać petycję.

— Poddamy to pod głosowanie — powiedziała Maggie. — Wszyscy, którzy są za zorganizowaniem jakiegoś przestępstwa, niech podniosą ręce.

Podniósł się las rąk.

— Kto jest za wystosowaniem petycji?

Zgłosiło się jedynie kilka osób.

Pani Wellington wstała, by zabrać głos.

— Nie może pani, pani Baird, oczekiwać od nas wszystkich, że złamiemy prawo.

— Nikt nie powiedział ani słowa o łamaniu prawa — odpowiedziała Maggie beztrosko. — Po prostu stworzymy pozory, że mamy tu falę przestępczości i będziemy nalegać na przysłanie policjanta. Zaraz rozdam kartki papieru, żebyście na nich zapisali swoje propozycje. Ja zgłoszę, że coś należącego do mnie, coś wartościowego, zostało skradzione, a po jakimś czasie powiem: — Przykro mi, że zmarnowałam wasz czas, to się odnalazło. Coś w tym rodzaju.

W ratuszu zapadła cisza. Maggie z wściekłością zdała sobie sprawę, że najwyraźniej wszyscy czekali, aż Priscilla coś powie.

Feudalna kupa wieśniaków — pomyślała ze złością.

Wstała Priscilla. Miała na sobie elegancki, szary, prążkowany, uszyty na miarę garnitur, a do tego białą bluzkę, przejrzyste pończochy i lakierki na obcasie.

— Tak, uważam, że trochę zorganizowanej przestępczości wydaje się rozsądnym rozwiązaniem — powiedziała. — Mój ojciec znów boryka się z kłusownikami. Powinnam zacząć od złożenia skargi z tego powodu.

Zapanowała ogólna radość, a pewien mężczyzna krzyknął:

— Gratulacje! Wiedzieliśmy, że coś wymyślisz.

W tym momencie Alison z rozrzewnieniem pomyślała o swojej cioci. Wydawało się niesprawiedliwe, że Maggie uknuła tę intrygę tylko po to, by Priscilla zgarnęła wszystkie zasługi.

Rozdano kartki papieru, pojawiła się w połowie pełna butelka whisky, a wieśniacy skrzętnie bazgrali. Wkrótce powietrze stało się ciężkie: pełne przykrego zapachu alkoholu i kłębów papierosowego dymu.

Kiedy spotkanie się skończyło, wszyscy byli zadowoleni z jego rezultatów — z wyjątkiem pana i pani Wellington, Maggie oraz Alison.

— Dlaczego w ogóle się tym przejęłam? — wściekała się Maggie w drodze do domu. — Widziałaś jak ta jędza Halburton-Smythe spokojnie zgarnęła wszystkie zasługi? W każdym razie moje przestępstwo jest najlepsze i ja im to pokażę.

Sierżant MacGregor jechał szybko przez pokrętne drogi szkockich gór, które prowadziły z Cnothan do Lochdubh. Pewna kobieta straciła swoje diamentowe kolczyki i tym, czym powinien zająć się ten gość Macbeth, teraz zająć się musiał on, MacGregor.

Jeszcze gorsze było to, że ta kobieta, ta pani Baird, zadzwoniła do grubych ryb w Strathbane i oskarżyła ich o celowe podsycanie przestępczości w Lochdubh przez zabranie im wiejskiego policjanta oraz zagroziła im, że napisze o tym do „Timesa”.

Jechał przez Lochdubh, zauważając cierpko, że wioska wygląda tak samo sennie jak zawsze. Potem skierował się na drogę nad wybrzeżem prowadzącą do domu Maggie.

Drzwi otworzyła mu groźnie wyglądająca gospodyni, ubrana w niebieską bawełnianą sukienkę z białym kołnierzykiem. Serce MacGregora zabiło mocniej. Ktokolwiek mógł sobie teraz pozwolić na zatrudnienie szkockiej gosposi i na dodatek zmusić ją do noszenia uniformu, musiał być obrzydliwie bogaty, zaś obrzydliwe bogactwo oznacza władzę, a władza znaczy kłopoty.

Pani Baird była uosobieniem tego, czego się bał, a czego się spodziewał. Była ogromną, grubą kobietą odzianą w tweedowy garnitur i ciężkie skórzane buty. Gęste włosy zaczesała do tyłu w staroświecki kok i miała chłodny akcent wyższych sfer. Razem z nią na okrytej perkalem sofie siedziała drobna kobieta, przyglądająca się mu zza grubych szkieł okularów, którą pani Baird przedstawiła jako swoją siostrzenicę, pannę Kerr.

— Nie spieszył się pan zbytnio, żeby tu dotrzeć — powiedziała Maggie.

— Cóż, musiałem dojechać tu z Cnothan, to spory kawałek drogi — odparł MacGregor z łagodzącym sytuację uśmiechem, albo przynajmniej tak mu się wydawało.

— Niech pan przestanie się tak szczerzyć jak małpa i wyciągnie notes — rozkazała Maggie.

Gosposia przyniosła tackę z dzbankiem z kawą, śmietanką, cukrem i tylko dwiema filiżankami. Najwyraźniej MacGregorowi nie zamierzano zaproponować kawy.

— Kiedy po raz pierwszy zauważyła pani, że kolczyki zniknęły? — spytał MacGregor.

— Wczoraj wieczorem. Przeszukałam cały dom. Pani Todd, gospodyni, pochodzi stąd i jest poza wszelkimi podejrzeniami. Ale widziano dwóch dziwnie wyglądających turystów, którzy wczoraj kręcili się w okolicy. Mogli tu wejść i je zabrać.

— Opis? — spytał MacGregor, śliniąc koniec ołówka.

— Mężczyzna i dziewczyna, około dwudziestu lat. Mężczyzna miał zwichrzoną brodę, a dziewczyna wyglądała jak jedna z tych smutnych intelektualistek, w typie obecnej tu panny Kerr.

Maggie zaśmiała się, a Alison skrzywiła.

— Mężczyzna ubrany był w kurtkę moro i dżinsy, a dziewczyna w czerwoną kurtkę z kapturem i brązowe spodnie. On miał zimową czapkę, a ona nie miała nakrycia głowy. Jej włosy były mysio brązowe.

W końcu MacGregor odjechał w nieco bardziej radosnym nastroju. Miał konkrety, od których mógł zacząć. Ze swojego land rovera zadzwonił do Strathbane i wniósł ostrzeżenie przed turystami. Ten dziwny stwór, Macbeth, który miał czelność rozwiązać sprawę morderstwa podczas nieobecności jego, MacGregora, wkrótce dowie się, że Lochdubh nie tęskni za jego obecnością.

Gdy dotarł do domu, dostał kolejny telefon od naczelnego posterunkowego. Tym razem to pułkownik Halburton-Smythe zażądał natychmiastowego pojawienia się policjanta. Kłusownicy wyławiali łososie z jego rzeki. MacGregor ze stęknięciem ponownie wyruszył do Lochdubh. Pułkownik nalegał, żeby sierżant towarzyszył mu podczas długiego spaceru poprzez wiejską okolicę, aż do rzeki, prawiąc mu po drodze kazanie o nieudolności policji. Gdy MacGregor wrócił do Cnothan, był już zmęczony i znudzony.

Energii dodał mu gniew, gniew wywołany telefonem z Strathbane informującym, że pani Baird do niego dzwoniła. Znalazła swoje zagubione kolczyki w sofie. Co MacGregor robił, marnując czas policji na poszukiwanie turystów, którzy nie istnieli?

Potem zadzwonił ktoś z Hotelu Lochdubh, by oznajmić, że młodzi ludzie szykowali zamieszki w pubie. MacGregor wezwał posiłki i wrócił z powrotem do Lochdubh, by dowiedzieć się, że pub stoi pusty. Nie było w nim nic, poza kilkoma rozbitymi szklankami i właścicielem hotelu, który nie był w stanie podać jasnego opisu owych młodych ludzi.

Gdy w końcu dotarł do domu i do łóżka, prawie płakał z wściekłości. Poranek zastał go w nieco spokojniejszym stanie umysłu. Lochdubh wróci do swojego zwyczajnego stanu ciszy i spokoju.

Wtedy zaczął dzwonić telefon. Gospodarz z Lochdubh wniósł skargę, że w nocy pięć z jego owiec zostało skradzionych, a pewien farmer doniósł, że jego dwie nagrodzone krowy zniknęły. Nauczycielka, panna Monson, zadzwoniła, by powiedzieć, że znaleziono narkotyki w sali lekcyjnej.

MacGregor ponownie poprosił o wsparcie, ale spytano go jedynie ze znużeniem, czemu nie może poradzić sobie sam, i wtedy opowiedział o narkotykach w klasie. Naczelny inspektor Blair, drużyna detektywów i ekipa z kryminalistyki została wysłana ze Strathbane jedynie po to, by dowiedzieć się, że narkotyki w klasie to woreczki z sodą oczyszczoną.

— Głuptas ze mnie — powiedziała nauczycielka, chichocząc, a Blair wyładował swoją złość na MacGregorze, który nie miał na kim się wyładować, z wyjątkiem swojej żony. Ale jej z kolei się bał.

Zadziwiająca rzecz w brytyjskich policjantkach to fakt, że zaskakująco duża ich część jest atrakcyjna. Tak więc posterunkowy Hamish Macbeth nie mógł powstrzymać się od refleksji, czemu miał takiego pecha i został przydzielony do obchodów z taką kreaturą jak Mary Graham. Graham — jak zauważył — wyglądała jak jedna z tych kobiet na niemieckich filmach wojennych. Miała nie tylko farbowane blond włosy, ale także lodowate spojrzenie niebieskich oczu i nienaganny mundur z krótką, dopasowaną spódnicą, która ukazywała silne, umięśnione nogi odziane w czarne rajstopy — nie w cienkie, przejrzyste pończochy noszone przez niektóre młodsze policjantki, ale grube i wełniane, a jej buty przypominały czarne, wypolerowane lustro.

To był słoneczny dzień. Spacerowali razem nad nabrzeżem. Mijali zamknięte bary śmierdzące wczorajszymi pijakami i magazyny z przymkniętymi okiennicami obracające się w ruinę — pozostałości z dni, kiedy Strathbane było małym, ruchliwym portem; mijali bloki wzniesione naprędce w tych latach, gdy wydawało się, że wszyscy architekci zaprzedali swoje dusze Stalinowi i budowali wieże z betonu, wierne kopie tych w Moskwie. Balkony pomalowano wówczas na wesołe kolory, ale teraz długie szlaki rdzy biegły wzdłuż popękanego betonu na budynkach, w których windy już dawno wysiadły, a śmieci piętrzyły się na zakisłej ziemi, która w planach miała być wspólnym ogrodem.

— Zawsze mam oczy i uszy szeroko otwarte — mawiała Mary.

Miała płaczliwy, śpiewny głos.

— Zauważyłam, Macbeth, że masz skłonność do przymykania oczu na zbyt wiele rzeczy.

— Takich jak? — spytał Hamish, a w myślach wyobrażał sobie, że podnosi ją, przerzuca przez murek, ona wpada do morza, a on patrzy, jak powoli tonie pod oleistą powierzchnią przypływu.

— Dwa dni temu tych dwóch pijaków biło się przed barem Glen. Jedyne, co zrobiłeś, to rozdzieliłeś ich i odesłałeś do domów. Ja chciałam ich aresztować i zrobiłabym to, gdybym nie zobaczyła tego drobnego chłopaczka zachowującego się podejrzanie w supermarkecie.

Hamish westchnął. Nie było sensu odpowiadać. Mary wszędzie widziała bandziorów. Jednak jej następne słowa prawie doprowadziły go do wybuchu szału, a nie było łatwo wyprowadzić Hamisha z równowagi.

— Czułam, że to mój obowiązek, żeby złożyć na ciebie raport — powiedziała. — Ogranicza mnie to, że muszę chodzić na obchody z jakimś obibokiem ze szkockich gór. Problem z wami jest taki, że chcecie leżeć do góry brzuchem cały dzień. Wiesz, co mówią: mañana to dla was zbyt szybko.

Mary zaśmiała się wesoło z własnego dowcipu.

— Powiedziałam więc, że nigdy nie urosnę w siłę, jeśli będę musiała patrolować z kimś tak beznadziejnym jak ty i poprosiłam o zmianę.

— To byłoby miłe — powiedział Hamish.

Mary rzuciła mu zdziwione spojrzenie.

— Jestem zaskoczona, że tak dobrze to przyjmujesz.

— Oczywiście, że dobrze to przyjmuję. Chyba nie myślałaś, że podoba mi się spacerowanie w taki piękny dzień z taką jędzą o skwaszonej minie jak ty — dodał lekkim, uprzejmym tonem, chociaż na przykład Priscilla bezbłędnie rozpoznałaby po nagłym zaśpiewie w głosie, że Hamish jest wściekły. — Czyż nie mówiłem któregoś dnia — dodał z rozmarzeniem — że to był dotkliwy pech, iż wylądowałem tu z tobą, zamiast z kimś takim jak Pat Macleod?

Pat Macleod była kształtną brunetką, policjantką, która nosiła cieliste pończochy zamiast rajstop. Każdy policjant, który widział, jak pokazała fragment ud w stołówce, celowo podciągając swoją krótką spódnicę przy śniadaniu, mógł to potwierdzić.

Mary nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nigdy, nawet przez moment, nie przemknęłoby jej przez myśl, że posterunkowy Macbeth mógłby pomyśleć o obrażeniu jej. Nie wiedziała, że jej pogarda dla niego była spowodowana głównie zazdrością. W mgnieniu oka Macbeth stał się popularny podczas patroli ulicznych, a gospodarze woleli przychodzić ze swoimi kłopotami do niego niż do Mary.

— Nikt, w całym moim życiu, jeszcze mnie tak nie obraził — powiedziała.

— Och, daj spokój, z twoją twarzą i manierami musiało ci się to już zdarzyć — odrzekł Hamish, który zazwyczaj był miły i uprzejmy, ale teraz rozkoszował się byciem prawdziwie i na wskroś niegrzecznym.

— Po prostu złościsz się, że Blair wysiudał cię z twojej ciepłej posady w Lochdubh — zadrwiła Mary. — I twierdzisz, że rozwiązałeś trzy sprawy o morderstwo! Ty! Nie jesteś mężczyzną. Mogłabym cię pokonać w każdej chwili.

— Spróbuj — rzucił Hamish.

Mary szykowała się do walki.

— Ostrzegam cię. Mam czarny pas w karate.

— Zachowuj się, kobieto — powiedział Hamish, miał już jej bowiem serdecznie dość.

Z imponującą prędkością wszedł pod jej gardę, porwał ją w swoje patykowate ramiona, wrzucił głową do przodu do ogromnego plastikowego kosza na śmieci i odszedł głuchy na jej krzyki.

To by było na tyle — pomyślał z ponurą satysfakcją. Równie dobrze mogę wrócić na posterunek policji i złożyć rezygnację.

Dyżurny policji i podniósł wzrok, kiedy wszedł Hamish.

— Na górę, Hamish. Nadinspektor cię wzywa.

— Tak szybko? — spytał Hamish zaskoczony. — Czy posterunkowa Graham przyleciała tu na swoim kiju od miotły? Nieważne. Lepiej z tym skończyć.

— Wejdź, wejdź, Hamishu — powiedział nadinspektor Peter Daviot. — Usiądź, człowieku. Może herbaty?

— Tak, poproszę — odparł Hamish, siadając na krześle przy biurku i kładąc swoją czapkę z daszkiem na kolanach.

— Wychodzi na to, Hamish, że w Lochdubh jest fala przestępstw, a sierżant MacGregor ma ręce pełne roboty.

— Doprawdy? — spytał Hamish z uśmiechem.

Nie przepadał za MacGregorem.

— Z mlekiem i cukrem? W porządku. Proszę bardzo. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowaliśmy, że powinieneś skończyć tu ten tydzień i wrócić do Lochdubh. Tutaj masz klucze na posterunek.

— Dziękuję — powiedział Hamish, nagle niewesoły.

Czemu też musiał obsypać obelgami tę głupią Graham?

Drzwi otworzyły się i naczelny inspektor Blair wtoczył swoje ogromne cielsko do pokoju.

— Ach, a ty tutaj, prawda? — powiedział złośliwie, kiedy zobaczył Hamisha.

— Tak — powiedział pan Daviot. — Okazało się, że popełnił pan gruby błąd, sugerując, że Hamisha powinno się przenieść z Lochdubh. W ciągu kilku ostatnich dni nie dzieje się tam nic innego, prócz przestępstw.

— Wiem — powiedział z trudem Blair. — Udałem się tam w związku ze zgłoszeniem narkotyków. Na miejscu okazało się, że to była soda oczyszczona.

Jego akcent z Glasgow nasilał się wraz z rosnącą irytacją.

— Wiesz, co o tym myślę? Uważam, że ci przygnębiający wieśniacy wymyślają przestępstwa, by mieć tego tumana z powrotem u siebie.

Twarz nadinspektora stężała.

— Niech pan uważa na słowa, kiedy pan ze mną rozmawia, panie Blair — powiedział. — Czy kwestionuje pan słowo — przykładowo — pułkownika Halburtona-Smythe’a?

— Nie, nie — wycofał się Blair pospiesznie. — Ale to wygląda nieco podejrzanie, wie pan, zważając na fakt, że od lat nic się tam nie działo.

— Z wyjątkiem morderstwa — wtrącił Hamish.

— Niech pan nie zapomina, że to Hamish rozwiązał sprawę zabójstwa tej kobiety — powiedział nadinspektor. — Właśnie powiedziałem mu, że musi wrócić i zająć się swoimi obowiązkami.

— Aha! — odrzekł Blair, a jego twarz wykrzywiła się w przymilnym uśmiechu. — A ja przyszedłem do pana dlatego, panie Daviot, by powiedzieć, że powinniśmy rozważyć zwolnienie Macbetha z policji.

— Co?! Dlaczego?

— Zaatakował funkcjonariuszkę Graham.

— Zaatakowałeś policjantkę, Hamish?

— To była obrona własna, proszę pana.

— Ha, ha, ha! — zaryczał Blair.

— Przestaniesz rechotać, Blair, i streścisz mi skargę?

— Policjantka Graham właśnie przyszła na posterunek. Powiedziała, że dopiero co była na obchodzie, kiedy Macbeth nagle podniósł ją i wrzucił do kosza na śmieci.

— Czy to prawda, Macbeth?

Nie mówił już dłużej „Hamish”.

— Powiedziała, że może mnie pokonać, i zbliżyła się do mnie, jakby chciała mnie zaatakować — tłumaczył Hamish. — Miałem jej serdecznie dość. Po prostu podniosłem dziewczynę i wrzuciłem ją do śmieci.

— To bardzo poważna sprawa... w istocie, bardzo poważna. Och, o co chodzi, sierżancie?

Dyżurny sierżant właśnie wszedł.

— Są tu trzy kobiety i mężczyzna z wieżowców — powiedział. — Mówią, że przyszli wstawić się za Macbethem. Mówią, że widzieli, jak Graham go zaatakowała, a Macbeth działał w obronie własnej. Powiedzieli, że kiedy pomogli wyjść Graham ze śmietnika, zagroziła, że oskarży Macbetha o napaść, a oni stwierdzili, że w takim razie pójdą do sądu i zaświadczą w obronie Macbetha.

— Nie możemy pozwolić, żeby to przeciekło do prasy — powiedział nadinspektor z przerażeniem. — Niech pan się ich pozbędzie, sierżancie, i powie, że Macbeth nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Za wszelką cenę proszę uciszyć Graham. Wielkie nieba, tylko pomyślcie, co tabloidy mogłyby z tego zrobić. Macbecie, sugeruję, żeby wrócił pan do swojej siedziby, spakował się i wyjechał do Lochdubh jutro z samego rana. Blair, zaskoczył mnie pan! W tej tak potencjalnie zapalnej i szkodliwej dla policji sytuacji powinien pan zdobyć prawdziwe informacje. Macbeth, pozbądź się tego uśmieszku z twarzy i zbieraj się!

------------------------------------------------------------------------

1 Śliczny Książę Karolek — przydomek Karola Edwarda Stuarta, pretendenta do tronu brytyjskiego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: