- W empik go
Hamish Macbeth i śmierć łajdaka - ebook
Hamish Macbeth i śmierć łajdaka - ebook
Kiedy Priscilla Halburton-Smythe przywozi do rodzinnego domu w Lochdubh swojego narzeczonego, wszyscy w miasteczku są zachwyceni… x wyjątkiem zakochanego w niej po uszy Hamisha. Uczucia muszą jednak zejść na razie na dalszy plan, ponieważ podczas polowania na głuszce zamordowano gburowatego kapitana Bartletta, zaproszonego na zaręczynowe przyjęcie Priscilli.
Szybko okazuje się, że wszyscy jego uczestnicy mieli powód, aby życzyć kapitanowi śmierci. Hamish będzie musiał nie tylko łagodzić zaistniałe podczas śledztwa spory, ale przede wszystkim złapać mordercę…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9789979645009 |
Rozmiar pliku: | 552 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary
Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego
Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej
Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy
Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć bufona
Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia
Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha
Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca
Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodzicielaROZDZIAŁ PIERWSZY
Ziemio brązowych wrzosowisk i zarośniętych lasów, Ziemio gór i powodzi.
— Sir Walter Scott
Henry Withering, dramaturg, spojrzał po raz kolejny na rozciągający się za oknem ponury krajobraz, po czym opadł ciężko na swoje miejsce w samochodzie.
— Daleko jeszcze, kochanie? — spytał żałośnie.
— Och, jeszcze kawałek — odpowiedziała radośnie jego narzeczona, Priscilla Halburton-Smythe. — Powinniśmy być w domu przed zmrokiem.
Henry zastanowił się, czy istnieje jakikolwiek sens wspomnieć o swoich obawach, że skoro po tylu godzinach wyczerpującej podróży są jeszcze tak daleko, to czy w ogóle istnieje nikła nadzieja, że kiedyś dotrą do celu. Nagle jednak poczuł się zbyt przytłoczony krajobrazem za oknem i zbyt przybity tym, jak widok ten działał na Priscillę, więc, nie mówiąc już więcej ani słowa, postanowił się zdrzemnąć.
Sen nie chciał przyjść, pomimo że zaciskał mocno powieki, a regularne skrzypienie wycieraczek samochodowych działało na niego hipnotyzująco. To pewnie wina Szkocji.
To nie tak, że on, Anglik z krwi i kości, nigdy wcześniej tu nie był. Po prostu nigdy nie dotarł aż tak daleko na północ.
— Przejaśnia się — rozmyślania przerwał mu spokojny, rozbawiony głos Priscilli — Spójrz. Widok zapiera dech w piersiach.
Henry niechętnie otworzył oczy.
Nagie zbocza gór, wznoszących się po obu stronach drogi, skąpane były w rozmytym świetle, a kiedy chmury się rozeszły, Henry ujrzał wspaniałe szczyty, co od razu skojarzyło mu się z mokrymi stadami owiec i ponurymi wrzosowiskami.
Słońce grzało coraz intensywniej, a wiatr się wzmagał. Wzdłuż drogi płynęła rzeka, lśniąc i skrząc się czerwonymi i złotymi plamkami. W pewnej chwili wjechali do tunelu, który zasłonił rozciągające się za oknem widoki. Gdy z niego wyjechali, pisarza zaatakował huk wodospadu, który spadał głośną kaskadą od strony pasażera, czyli właśnie Henry’ego, atakując bezlitośnie jego uszy.
Kątem oka spojrzał na Priscillę. Było coś niepokojącego w kobiecie, która była aż tak dobrym kierowcą. Opuścili Londyn o świcie, a ona pokonała już ponad tysiąc kilometrów, siedząc nadal wyprostowana, z rękami swobodnie spoczywającymi na kierownicy Miała na sobie beżowe sztruksy i kremową jedwabną bluzkę. Blond włosy związała z tyłu zwiniętą apaszką od Hermesa. Wyglądała elegancko i szykownie. Jednak Henry’emu wydawało się, że z każdym kilometrem, w miarę zbliżania się do swojego rodzinnego domu, stawała się coraz bardziej podekscytowana — i ta ekscytacja nie miała z nim nic wspólnego. W Londynie znał jedynie uległą i pełną wdzięku Priscillę. W tym momencie zdecydował, że po ślubie to on już zawsze będzie siedział za kierownicą, a ona z pewnością nie będzie nosiła spodni. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jego narzeczona mogłaby kiedyś zamienić się w jedną z tych okropnych dam z towarzystwa, które trzęsą całym sąsiedztwem, organizując rauty i aukcje charytatywne. Z przygnębieniem zamknął oczy. W tej chwili nawet o nim nie myślała, tego był pewien.
I tu się mylił.
Podczas podróży spora część podekscytowania dziewczyny związanego z perspektywą poślubienia kogoś znanego zaczęła się ulatniać. Priscilla powiedziała narzeczonemu, żeby ubrał się zwyczajnie, jednak on — jak zwykle — zjawił się w nieskazitelnym stroju. Włożył koszulę w kratkę z białym kołnierzykiem, starodawny krawat, garnitur z Savile Row, a na nogach miał ręcznie wykonane buty z Lobb w St. James. Zastanawiała się, co jeszcze zapakował do walizki i czy zamierzał podbić szkocką prowincję, paradując po okolicy niczym manekin ze sklepowej witryny.
Kiedy poprosił ją o rękę, Priscilla poczuła przyprawiającą o zawrót głowy euforię — wreszcie zrobiła to, co powinna, wreszcie znalazła kogoś, kto spodoba się jej rodzicom. Pułkownik i pani Halburtonowie-Smythe’owie od roku nie mogli się pogodzić z tym, że została dziennikarką, choć Priscilla bezskutecznie próbowała im wytłumaczyć, że praca asystentki redaktora działu mody nie do końca kwalifikuje ją do używania tego tytułu. Rodzice regularnie wpadali do niej z krótkimi wizytami, za każdym razem ciągnąc ze sobą jakiegoś „odpowiedniego” młodego człowieka. Teraz Priscilla z niepokojem zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to nie wie za dużo o Henrym.
Miał trzydzieści osiem lat, był niewysoki, o regularnych rysach, gładkich czarnych włosach i brązowych, prawie czarnych oczach. Cerę miał bladą, nogi raczej chude, ale odznaczał się niezwykłym urokiem osobistym i najwyraźniej był powszechnie lubiany.
Na koncie miał wiele sztuk wystawianych przez teatry eksperymentalne. Zazwyczaj były to zjadliwe satyry, wymierzone przeciwko kościołowi i klasie rządzącej. Uwielbiali go komuniści, trockiści, marksiści i liberałowie. Dla nich był tym, kogo potrzebowali najbardziej: dawnym uczniem Eton, pochodzącym z rodziny ziemiańskiej, który zdecydował się przystąpić do wojny klasowej. Nosił wytarte jeansy, czarne swetry i schodzone trampki.
Potem w Londynie zostało wystawione jego przedstawienie pod tytułem „Kochana Księżna”. I nikt nie mógł zrozumieć, co — na Boga — stało się z Henrym Witheringiem. Była to bowiem typowa sztuka salonowa, rozpoczynająca się od rozmowy lokaja z pokojówką na temat podwyżki. Henry’emu udało się zawrzeć w tym dziele same banały: zdradę wśród rozpasanej arystokracji, głupkowatego gwardzistę, olśniewającą debiutantkę, księżną pełną majestatu i jej nierozgarniętego męża. Jednak kostiumy były pierwszorzędne, podobnie zresztą jak obsada.
Sprytny impresario zdecydował, że Londyn — pełen rozbojów, gwałtów i polityki — jest w nastroju na podobną podróż sentymentalną. Gazety lewicujące wystawiły sztuce jak najlepsze recenzje, przekonane, że spod pióra Henry’ego wyszła kolejna, bardzo sprytna satyra, której do końca nikt nie mógł zrozumieć, ale też nikt nie zamierzał się do tego przyznawać. Prasa prawicowa natomiast wahała się, czy powinna tę sztukę miażdżąco zjechać, skoro w obsadzie było tyle wyśmienitych nazwisk dawnych, czasem zapomnianych już gwiazd. Publiczność przedstawienie pokochała. Spektakl był frywolny, zabawny, banalny i wystawiony z rozmachem. Ludzie przybywali tłumnie, jakby to było wydarzenie niemal na miarę ślubu królewskiej pary. Nikt nie wymagał, aby z ust aktorów padały wiekopomne słowa. Wystarczało, że świetnie się prezentowali. Sukces Henry’ego został ostatecznie przypieczętowany, kiedy jego lewicowi entuzjaści zrozumieli w końcu, że pupilek zdradził ich podstępnie. Doszło do tego, że młodzi komuniści zorganizowali protest przed budynkiem teatru, czego rezultatem było pięciu hospitalizowanych policjantów i głośno wyrażona dezaprobata członka rodziny królewskiej. Następnego dnia nazwisko Henry’ego zdobiło nagłówki wszystkich najważniejszych gazet.
Priscilla jako asystentka redaktora działu mody zajmowała się przede wszystkim układaniem zdjęć, przesiadywaniem w studiach fotograficznych, przebieraniem modelek podczas pokazów oraz użeraniem się z nimi. Stylizowała je to na średniowiecznego pazia, to na japońską robotnicę i wciąż zastanawiała się, czy ta błękitnokrwista dama, dla której pracowała, kiedykolwiek pozwoli jej cokolwiek napisać. Wreszcie została wysłana, aby przygotować reportaż na temat kostiumów, które wykorzystywane były w sztuce „Kochana Księżna”. Za kulisami została przedstawiona Henry’emu, który nie ociągał się zbyt długo z zaproszeniem jej na kolację. Tydzień później się oświadczył. Teraz, kolejny tydzień po tym zdarzeniu, oboje byli w drodze do domu Priscilli w Szkocji, w odpowiedzi na natychmiastowe i entuzjastyczne zaproszenie rozanielonych rodziców, którzy na cześć nowego narzeczonego córki organizowali przyjęcie. W wieku 23 lat Priscilla nadal była dziewicą, Henry pocałował ją łącznie pięć razy i — jak na razie — był to jedyny efekt jego zalotów. Dziewczyna wiedziała, jak on wygląda w krótkich spodenkach, ponieważ na potrzeby jakiegoś magazynu kiedyś został sfotografowany w stroju do tenisa. Jednak osobiście nigdy nie widziała go ubranego inaczej niż w tym momencie. To było dziwne, że ktoś z jego pochodzeniem zawsze musiał wyglądać, jakby właśnie szedł do kościoła. Priscilla jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że taki strój był jego kolejnym kostiumem, dostosowanym do nowych wymogów, jakie stawiało przed nim bycie ulubieńcem publiczności.
Henry siedział obok niej milcząc, wsłuchany w odgłosy własnego żołądka. Co prawda zatrzymali się w przydrożnej jadłodajni, żeby zjeść jakiś podejrzanie wyglądający posiłek. Było to jednak wieki temu i Henry miał już ochotę na kolację. Chciał również, żeby ta koszmarna podróż wreszcie dobiegła końca.
Priscilla zwolniła i zatrzymała się. Henry poderwał się, nerwowo rozglądając wokół.
Naprzeciwko nich szedł pasterz, prowadząc stado owiec przez środek drogi. Poruszał się niespiesznie, nie zwracając uwagi na samochód. Mrucząc z niezadowolenia, Henry przechylił się i zatrąbił głośno.
Owce wpadły w panikę i się rozbiegły.
— Co ty wyprawiasz — syknęła Priscilla. Opuściła szybę: — Bardzo pana przepraszam, panie Mackay!
— zawołała. — To był wypadek.
Pasterz podszedł i zajrzał do środka.
— Panienka Halburton-Smythe, we własnej osobie — powiedział. — Powinna panienka najlepiej wiedzieć, że nie płoszy się owiec.
— Przepraszam — powtórzyła Priscilla. — Jak noga pani Mackay?
— Lepiej, tak przynajmniej twierdzi. Mamy nowego lekarza, doktora Brodiego. Przepisał jej jakąś zieloną miksturę. Podobno jest diablo dobra.
— Zamierzamy spędzić tu resztę dnia? — warknął Henry.
Pasterz spojrzał na niego lekko zaskoczony.
— Mój towarzysz jest zmęczony — próbowała go tłumaczyć Priscilla. — Musimy ruszać. Proszę przekazać pańskiej żonie, że niedługo do niej zadzwonię.
— Na wsi nie wolno przyspieszać pewnych rzeczy — ostro powiedziała Priscilla, kiedy już ruszyli. — Pan Mackay mógł się śmiertelnie obrazić.
— Czy to ważne, co myśli chłopstwo?
— To nie jest chłopstwo — odrzekła Priscilla. — Naprawdę, Henry, zaskoczyłeś mnie.
— Cóż, skoro obiecałaś odwiedzić panią Mackay i jej chorą nogę, to zakładam, że nasza podróż dobiega końca?
— Jeszcze tylko jakieś pięćdziesiąt kilometrów.
Henry jęknął.
* * *
Państwo Helmsdale zajęli tylne siedzenia swojego antycznego rolls-royce’a, krzycząc na siebie nawzajem, co — w ich przypadku — było naturalnym sposobem konwersacji.
— Gdyby nie chodziło o tego pisarza, to z pewnością nie przyjąłbym zaproszenia Mary Halburton-Smythe — stwierdził lord Helmsdale.
Lord Helmsdale był małym i okrągłym mężczyzną z rzadkimi siwymi włosami, które starannie zaczesywał pasmami tak, aby jak najdokładniej pokrywały ubytki w czuprynie. Jego żona była kobietą pokaźnych rozmiarów, mierzącą ponad metr osiemdziesiąt, o kanciastych rysach. Miała na sobie starą tweedową garsonkę i zapiętą pod samą szyję koszulę. Całość jej osoby wieńczył kapelusz w niebieskie i białe kropki z dużym, odchylonym do tyłu rondem. Do złudzenia przypominał nakrycie głowy, które miała na sobie Jej Królewska Wysokość podczas swojej ostatniej wizyty w Ameryce, a lord Helmsdale znacznie opóźnił wyjście z domu, pytając żonę, czy znów grzebała w śmieciach pod Pałacem Buckingham. Kłótnia, która nastąpiła po tym pytaniu, była jak z piekła rodem. Nie ma jednak nic bardziej cementującego niż wspólna, małżeńska uraza, a państwo Helmsdale od pewnego czasu wspólnie nienawidzili jednego z gości Halburtonów-Smythe’ów.
Obiektem ich nienawiści stał się kapitan Peter Bartlett ze szkockiego batalionu piechoty.
— Dlaczego, do diaska, Mary musiała go zaprosić? — Lord Helmsdale zażądał wyjaśnień.
— Jeśli masz na myśli Bartletta, to Bóg jeden raczy wiedzieć — syknęła jego żona — Ale ja wiem czemu on tam się zjawi. Chce coś upolować. — Lady Helmsdale prowadziła długie rozmowy telefoniczne z panią Halburton-Smythe, nie zdając sobie sprawy, jak tamta ich nie znosi.
— Nie wydaje mi się, że będziemy polować na głuszce — zauważył lord. — Ich populacja szybko maleje i Halburton-Smythe sam mi powiedział, żeby nie przywozić broni.
Poprzedni sezon łowiecki, który zaczął się w Wielkiej Brytanii 12 sierpnia, a znany był pod nazwą „Wspaniałej Dwunastki”, zakończył się 10 grudnia, a jego rezultatem było to, czego lękali się wszyscy szkoccy posiadacze ziemscy: głuszców było znacznie mniej. To mogło oznaczać, że wkrótce warty 150 milionów funtów rocznie szkocki „biznes głuszcowy” dobiegnie końca.
— Moich ptaków też jest coraz mniej — mruknął lord Helmsdale. — Myślę, że ci obrońcy praw zwierząt sami je trują, żeby uprzykrzyć mi życie.
— Wszystkim ginie ptactwo — zauważyła rozsądnie jego żona. — Państwowa Straż Łowiectwa wystosowała petycję o zebranie 300 tysięcy funtów na sfinansowanie badań. Zwracają się do wszystkich posiadaczy ziemskich o wsparcie. Nie dostałeś listu?
— Nie przypominam sobie — powiedział lord Helmsdale.
— Szejk Hamdan Al Maktoum już dał im sto tysięcy.
— Mak... kto?
— Jest członkiem rady ministrów Zjednoczonych Emiratów Arabskich i ma tu, w Szkocji, dużą posiadłość, a ty zadajesz mi to samo pytanie za każdym razem, kiedy wspomnę jego nazwisko.
— Cóż, więc nie potrzeba im moich pieniędzy, skoro tyle od niego dostali — zauważył z ulgą Helmsdale. — Nie możemy jednak pozwolić na to, żeby ten Bartlett nas niepokoił. Na szczęście ów pisarz Withering ma głowę na karku. Jego sztuka jest najlepsza, jaką widziałem od lat.
— Chętnie utrę nosa temu Bartlettowi — kontynuowała wątek jego żona. — Tak, to będzie bardzo przyjemne uczucie.
— Ten człowiek to prawdziwy łajdak.
Jessica Villiers i Diana Bryce były najlepszymi przyjaciółkami, a był to ten rodzaj przyjaźni, który często zawiązuje się pomiędzy jedną bardzo ładną dziewczyną i drugą, całkowicie pospolitą. Diana w głębi serca z pogardą patrzyła na długą jak u konia twarz Jessiki i jej całkowicie pozbawioną gracji męską sylwetkę. Jessica natomiast zazdrościła Dianie wyjątkowej urody.
Rodzice obu dziewcząt byli właścicielami posiadłości w hrabstwie Caithness, położonym daleko na północnym wschodzie Szkocji. Diana i Jessica razem wkroczyły na salony podczas londyńskiego balu debiutantek. Teraz obie pracowały w Londynie i jechały na wakacje w tym samym czasie, co raczej nie było spowodowane ich przyjaźnią, lecz faktem, iż sierpień był w Szkocji bardzo popularnym urlopowym miesiącem.
Szkocka poczta pantoflowa działała wśród ziemiaństwa tak samo sprawnie jak gdziekolwiek indziej. Wydawać by się mogło, że Mary Halburton-Smythe jeszcze dobrze nie pomyślała o wydaniu przyjęcia na cześć Henry’ego Witheringa, a już zaczęła odbierać niezliczoną liczbę telefonów z prośbą o zaproszenie. Wszyscy chcieli przyjść i — choć Mary twardo ograniczyła liczbę gości — to Jessica i Diana znalazły się w szczęśliwej grupie wybrańców. Kiedy Jessica sprawnie wjechała swoim wysłużonym land roverem na jedną z wąskich szkockich dróg, Diana marzyła właśnie o tym, że sprzątnie Priscilli sprzed nosa jej sławnego narzeczonego. Wszyscy wiedzieli, że Priscilla miała w sobie tyle seksapilu, co śnięta ryba. Diana natomiast chwaliła się czarnymi błyszczącymi włosami i nieskazitelną cerą. Fakt, że wszyscy mężczyźni nie padli jej do stóp podczas londyńskiego balu debiutantek, na razie jej nie doskwierał. Nie miała jeszcze okazji, by dotarła do niej pewna brutalna prawda: kobiety, które kochają siebie zbyt mocno, rzadko kiedy są kochane przez kogokolwiek innego. Dziewczyna była już dwa razy zaręczona i za każdym razem to nie ona zrywała zaręczyny.
Z pewnością rozbawiłby ją fakt, że jej przyjaciółka Jessica myślała w tym momencie dokładnie o tym samym — jak odbić Priscilli pisarza. Jessica była przekonana, że summa summarum każdy mężczyzna i tak woli dziewczynę, z którą można się dobrze bawić, a nie jakąś sztuczną, małą miss, taką jak... Diana — pomyślała, rzucając przyjaciółce zjadliwe spojrzenie. Rzecz jasna trudno nie wspomnieć o jednej nieprzyjemnej sytuacji sprzed dwóch lat — snuła rozmyślania Jessica — kiedy to Diana zaręczyła się z jej chłopakiem. Oczywiście ten związek nie mógł przetrwać, bo który mężczyzna zadowoli się wdziękami Diany, kiedy miał wcześniej okazję zakosztować towarzystwa Jessiki?
— Kto jeszcze będzie? — spytała przyjaciółkę. — Mam na myśli: oprócz ciebie, mnie, Priscilli i tego jej faceta?
— Och, ci sami co zawsze — ziewnęła Diana. — Kiedy już udało mi się przekonać panią Halburton-Smythe, żeby nas zaprosiła, to nie miałam siły pytać, kto jeszcze przyjdzie. Nie będzie żadnego polowania przez ten problem z głuszcami, więc pewnie zjawią się te same staruchy co zwykle.
Zamek Tommel, w którym mieszkali Halburton-Smythe, nie był w rzeczywistości historycznym zamkiem. Został wybudowany przez pewnego potentata piwnego w dziewiętnastym wieku, czyli w okresie, kiedy za sprawą królowej Wiktorii Szkocja stawała się popularna. Zamek miał wszystko, co potrzeba: wieżyczki, blanki, mury obronne i całą masę ciemnych, zimnych pokoi. Stromych dębowych schodów i korytarzy strzegły repliki średniowiecznych zbroi.
Drogą prowadzącą do posiadłości zmierzała właśnie reszta gości zaproszonych na przyjęcie do Halburtonów-Smythe’ów.
Jako pierwsi przybyli państwo Forbes-Grant: zmęczona, ale wciąż piękna Vera wraz ze swoim mężem Freddym, bankowcem. Byli właścicielami wiejskiej posiadłości znajdującej się w sąsiedztwie. Następna była pani Prunella Smythe, zatwardziała stara panna ze skłonnością do histerii, spokrewniona z pułkownikiem Halburtonem-Smythe’em, który zawsze mocno nad tym ubolewał. Wraz z nią przybył sir Humphrey Throgmorton, kolekcjoner najprzedniejszej chińskiej porcelany, który mieszkał przy granicy Szkocji i był dawnym przyjacielem pułkownika.
Kapitan Peter Bartlett przybył dwa dni wcześniej i był już na miejscu. Kiedy dotarli pierwsi goście, leżał kompletnie ubrany na swoim łóżku, podziwiając srebrną papierośnicę, którą dopiero co ukradł z biblioteki, i zastanawiając się, za ile mógłby ją opchnąć.
Jeremy Pomfret przyjechał w porze lunchu. Teraz rozłożył się w fotelu przed kominkiem w bibliotece, wypoczywając zarówno po ciężkiej podróży aż z Perth, jak i po sporej ilości jedzenia oraz wina, którego miał już okazję skosztować.
Był niedużym, korpulentnym mężczyzną, który pomimo swoich czterdziestu lat wyglądał na mniej więcej dwadzieścia pięć. Jego blond włosy były lekko przyprószone siwizną, a z twarzy cherubina spoglądały na świat wyzywająco błękitne oczy okolone jasnymi — takimi samymi jak włosy — rzęsami. Był bardzo bogaty, a jego największą pasję stanowiło strzelanie do wszystkiego, do czego można było strzelać.
Z niepokojem myślał o swoim zakładzie z kapitanem Peterem Bartlettem. Pułkownik Halburton-Smythe poinformował ich podczas lunchu, że nie zamierza w tym roku organizować polowania na głuszce z uwagi na tajemniczy i niepokojący spadek populacji tego ptactwa łownego. Z tego też względu nie planowano w te wakacje zatrudniać naganiaczy, złożonych z drobnych właścicieli ziemskich, najemnych robotników i młodzieży szkolnej. Pułkownik jednak zaznaczył, że każdy, kto zechce upolować jednego czy dwa ptaki, może spokojnie czuć się zaproszony.
Kapitan Bartlett natychmiast zwrócił się do Jeremy’ego.
— Zabrałeś swoją strzelbę, drogi panie? — spytał, choć każdy, kto znał Jeremy ego choćby przelotnie, wiedział o tym, że on nigdzie nie ruszał się bez niej.
— Tak, oczywiście — odpowiedział.
— W tej sytuacji może założymy się, który z nas pierwszy coś upoluje?
Tym oto sposobem panowie założyli się o pięć tysięcy funtów.
W tamtym momencie wydawało się to jak najbardziej uczciwe i na miejscu, zwłaszcza w połączeniu z winem najprzedniejszego gatunku. Pięć tysięcy funtów to nie była duża kwota dla Jeremy’ego. Teraz jednak, siedząc przy kominku i zastanawiając się nad tym ponownie, mężczyznę naszły pewne wątpliwości.
Czy Peter Bartlett miał w ogóle pięć tysięcy funtów, żeby założyć się o taką sumę? Jeremy już wcześniej spotykał kapitana przelotnie, podczas różnych spotkań towarzyskich w Szkocji i Londynie. Sprawiał on wrażenie pasożyta, który do tego tonął w długach. Dlaczego więc tak chętnie założył się o tak pokaźną sumę? Co ten Bartlett knuł?
Tak czy inaczej, szczegóły należało jeszcze omówić jutro wieczorem, a kapitan Halburton-Smythe zasugerował, że trzeba też poinformować o zakładzie wszystkich gości, na wypadek, gdyby ktoś chciał się przyłączyć.
Jeremy Pomfret powoli usnął, zastanawiając się ciągle, co też kombinował ten Bartlett.
Zachrapał delikatnie na dźwięk głośnego powitania, jakie zgotowano temu sławnemu pisarzowi, Henry’emu Witheringowi.
— Tu skręcamy — powiedziała Priscilla, zwalniając. — Pojedziemy boczną drogą. Główna okrąża całe miasteczko i kończy się pod hotelem Lochdubh.
Po raz pierwszy w ciągu tego długiego i męczącego dnia krajobraz naprawdę zainteresował Henry’ego Witheringa.
— Zatrzymaj samochód na moment — powiedział. — Tu jest prześlicznie.
Miejscowość Lochdubh położona była na brzegu jeziora o tej samej nazwie. Na malowniczość miasteczka składały się rzędy osiemnastowiecznych domków, których białe ściany lśniły teraz w miękkim, popołudniowym słońcu. Szkockie róże, białe i różowe, opadały kaskadami, wyglądając zza ogrodowych płotów. Wody Lochdubh były spokojne i lśniły gładką, lustrzaną taflą. W powietrzu unosiła się delikatna mieszanka zapachu róż, soli morskiej, wodorostów, smoły i palonego drewna. Nagle, burząc gładką powierzchnię jeziora, z wody wynurzył się morświn, przewrócił leniwie, po czym zniknął z powrotem gdzieś w głębinie. Henry odetchnął głęboko, z przyjemnością obserwując kręgi, które pozostawiło po sobie nurkujące zwierzę, a które zaczęły obejmować swoim zasięgiem coraz większy obszar wodnej tafli.
Z czyjegoś radia, gdzieś nieopodal, dobiegł ich przechodzący w lament głos przemawiający w lokalnej gwarze.
— To sprawia, że Londyn wydaje się tak odległy... Niczym zupełnie inne państwo, jakiś zły świat, pełen zgiełku, hałasu i polityki — powiedział Henry bardziej do siebie.
Priscilla uśmiechnęła się, odzyskując dawną sympatię do narzeczonego.
— Niedługo będziemy w domu — obiecała.
Samochód ruszył, podążając dalej wąską drogą pod górę. Kiedy byli już na szczycie, Henry obrócił się i spojrzał w dół. Miasteczko gnieździło się u stóp dwóch wznoszących się nad nim, postrzępionych gór, których zbocza pokryte były wrzosową purpurą. Mężczyzna zdał sobie sprawę, że znów się zatrzymali.
— W porządku, kochanie — powiedział. — Jestem zbyt głodny, żeby dłużej podziwiać widoki.
— Nie o to chodzi, po prostu chciałam zamienić słowo z Hamishem.
Henry spojrzał na nią podejrzliwie. Jej policzki zaróżowiły się lekko. Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie.
Wysoki, szczupły policjant szedł w ich kierunku. Jego mizerna czapka, spod której błyskały ogniście rude włosy, zsunięta była z czoła na czubek głowy. Był w samej koszuli, a błyszczące ślady na jego workowatych spodniach wepchniętych w paskudne buciska wskazywały na to, że zostały wyprasowane po niewłaściwej stronie. Pod pachą niósł butelkę szkockiej.
Świetnie, następny gamoniowaty kretyn, pomyślał rozbawiony Henry.
Jednak kiedy policjant rozpoznał Priscillę i podszedł do samochodu, jego pociągłą twarz rozjaśnił zaskakująco miły powitalny uśmiech. Miał oczy koloru zielonozłotego, okolone gęstymi czarnymi rzęsami.
— Priscilla we własnej osobie — powiedział policjant z łagodnym, śpiewnym akcentem.
Henry zjeżył się niczym wściekły ogar. Co sobie wyobraża ten wiejski glina, żeby zwracać się do jego narzeczonej po imieniu? Dziewczyna natomiast opuściła szybę w samochodzie.
— Henry — powiedziała — chciałabym przedstawić ci Hamisha Macbetha, naszego posterunkowego. Hamish, to jest Henry Withering.
— Słyszałem, że przyjeżdżacie — powiedział Hamish, kuląc się, aby móc zajrzeć przez okno po stronie Priscilli. — Całe miasteczko aż huczy, z powodu wizyty słynnego dramaturga.
Henry w odpowiedzi posłał mu delikatny, chłodny uśmiech.
— Jestem przekonany, że są równie podekscytowani faktem, iż panna Halburton-Smythe wreszcie wychodzi za mąż.
W jednym momencie twarz policjanta znajdowała się w oknie samochodu, a w następnym już jej nie było, gdy ten nagle wyprostował swoje patykowate ciało. Henry spojrzał gniewnie na Priscillę, która wciąż patrzyła przed siebie.
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem i otworzyła drzwi samochodu, zmuszając Hamisha, żeby się przesunął. Henry poprawił się na swoim siedzeniu, przysłuchując się ich rozmowie.
— Nie wiedziałem, że jesteście zaręczeni — usłyszał delikatny głos Hamisha.
— Myślałam, że wiesz — szepnęła Priscilla. — Kto jak kto, ale ty dowiadujesz się o wszystkim pierwszy.
— Taaa... Słyszałem to i owo, ale nie mieściło mi się w głowie — powiedział Hamish. — Pani Halburton-Smythe zawsze opowiadała, że wychodzisz za tego czy tamtego.
— Cóż, tym razem to prawda.
Henry ze złością otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Miał wrażenie, że jeśli się nie odezwie, przerywając to urocze sam na sam, to Priscilla jeszcze będzie gotowa przeprosić tego wiejskiego glinę za swoje zaręczyny.
— Dobry wieczór, panie władzo — powiedział, podchodząc bliżej.
— Dlaczego, na Boga, nosisz ze sobą tę wielką butelkę szkockiej? — spytała Priscilla.
— Wygrałem ją na strzelnicy u Craiga — uśmiechnął się Hamish.
— Jakiś dziwny kolor ma ta szkocka — zauważyła dziewczyna. — Jest bardzo jasna, prawie przezroczysta.
— Taaa... Zobaczy się — powiedział Hamish z uśmiechem. — Nagrody przydzielał Craig, ale jego żona przedtem pozostała z nimi sama w namiocie.
— To wszystko wyjaśnia — zachichotała Priscilla. Uśmiechnęli się do siebie. Takim uśmiechem, w którym widać było lata przyjaźni i zrozumienia, które w ogóle nie dotyczyło Henry’ego.
— Wyjaśnia co? — ostro zażądał odpowiedzi.
— Żona Craiga lubi sobie wypić — powiedziała Priscilla. — Zwykle wysącza połowę zawartości nagrody, a potem uzupełnia wodą.
Oboje z Hamishem wybuchnęli śmiechem.
— Nie chcielibyśmy przeszkadzać panu w pańskich obowiązkach, panie władzo — powiedział Henry, najbardziej protekcjonalnym tonem, jaki udało mu się przybrać. Taką przynajmniej miał nadzieję.
Hamish spojrzał w dół na pisarza, a jego jeszcze przed chwilą roześmiane oczy nagle zgasły i straciły wyraz.
— A tak, muszę nakarmić kury — powiedział. Dotknął czapki i odwrócił się.
— Poczekaj chwilę, Hamish — krzyknęła Priscilla, ignorując wściekłe spojrzenie narzeczonego. — Mama wydaje jutro przyjęcie na cześć Henry’ego. Przyjdź, proszę. Będzie alkohol i coś do jedzenia. Wpadnij o siódmej. Mama nie lubi spóźnialskich.
— Bardzo to miłe z twojej strony — ucieszył się Hamish.
— To... to eleganckie przyjęcie — dodała Priscilla.
— Znajdę coś i na taką okazję — odparł spokojnie posterunkowy.
— Mam na myśli marynarkę i...
— Coś znajdę.
— Więc do zobaczenia — powiedziała radośnie dziewczyna.
Hamish się oddalił. Priscilla powoli odwróciła się do wściekłego narzeczonego.
— Czyżbyś przez przypadek postradała rozum? — zażądał wyjaśnień Henry.
— Hamish to mój przyjaciel z dzieciństwa — powiedziała Priscilla, wsiadając do samochodu.
Henry też wsiadł, trzaskając drzwiami.
— A może ten glina jest kimś więcej niż starym przyjacielem?
— Oczywiście, że nie, głuptasie — odpowiedziała Priscilla. — Musisz się przyzwyczaić, że znam w Lochdubh praktycznie wszystkich.
— I wszystkie miejscowe kmioty przychodzą jutro na przyjęcie?
— Nie, mama jest trochę snobem, a tata jest jeszcze gorszy i...
Priscilla powoli ucichła. Zamarła na myśl, co powie jej matka na wieść o tym, że zaprosiła Hamisha Macbetha na przyjęcie.
Akurat Hamisha!