- W empik go
Hamish Macbeth i śmierć obżartucha - ebook
Hamish Macbeth i śmierć obżartucha - ebook
Cztery pary, dokładnie wybrane przez profesjonalną swatkę Marię Worth, gromadzą się w hotelu na zamku Tommel. Jednak zamiast miłosnej aury zamczysko wypełnia atmosfera aż gęsta od nienawiści. Czarę goryczy przelewa przyjazd ordynarnej i chciwej Pety. A kiedy miłość wychodzi oknem, morderca wchodzi drzwiami. Peta zostawia Hamishowi kłopotliwą zagadkę do rozwiązania: kto towarzyszył Pecie podczas jej ostatniego posiłku, który kobieta zakończyła martwa, z dużym czerwonym jabłkiem wetkniętym w usta?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9789979645061 |
Rozmiar pliku: | 412 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary
Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego
Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej
Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy
Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki
Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia
Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha
Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca
Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodzicielaROZDZIAŁ PIERWSZY
Och, gruba, biała kobieto, nikt cię nie kocha
— Frances Crofts Cornford
W zachodnich górach w Szkocji był piękny dzień, a niebo lśniło błękitem. Posterunkowy Hamish Macbeth spacerował wzdłuż brzegu jeziora po miasteczku Lochdubh. Choć błękit w niektórych kulturach kojarzy się ze smutkiem, nie miało to akurat żadnego związku z tym idealnym dniem, kiedy to piękne, bezchmurne niebo stykało się z jeziorem. Piętrzące się góry były ciemnoniebieskie i ginęły gdzieś w błękitnej nieskończoności, tak jakby północnoszkockie Sutherland było bezkresnym rajem, przepełnionym przejrzystym powietrzem i słonecznym światłem.
Zima była mroźna, wiosna skąpana w deszczu, jednak lato, które na dalekiej północy w najlepszym razie trwało zwykle zaledwie sześć tygodni, wreszcie zawitało w pełnej krasie, zaskakując mieszkańców przyzwyczajonych do deszczu, wilgoci i porywistego wiatru.
Niewielkie, jedwabiste fale rozbijały się o brzeg. Wszystko zdawało się płynąć leniwie w przejrzystym świetle dnia. Róże rosnące w małych ogródkach zakwitły wyjątkowo pięknie i obficie. Dougie, leśnik pracujący na terenach pułkownika Halburtona-Smythe’a, opowiadał każdemu, kto tylko chciał słuchać, że jeśli kwiaty rosną tak obficie, jest to znak, że nadciągająca zima będzie bardzo mroźna. Nikt jednak nie chciał mu wierzyć. Wydawało się, że w Lochdubh czas stanął w miejscu, zamieniając się w szereg następujących po sobie idealnych dni. Życie, które nigdy nie biegło tu zbyt szybko, zwolniło jeszcze bardziej. Zapomniano o dawnych kłótniach i sporach.
Wszystko to jak najbardziej odpowiadało spokojnemu charakterowi Hamisha Macbetha. Już od dłuższego czasu nie zdarzyło się tu żadne przestępstwo. Jego zwierzchnik i wieczne utrapienie, główny inspektor Blair ze Strathbane, był na wakacjach w Hiszpanii. Hamish zamierzał pójść na przystań, żeby pogawędzić trochę z jednym z rybaków, który akurat naprawiał sieci. Potem mógłby udać się do hotelu Zamek Tommel, żeby wypić kawę z Priscillą Halburton-Smythe. Dziewczyna była kiedyś miłością jego życia, nie miała jednak o tym pojęcia.
Rybak Archie Maclean siedział właśnie na murku na przystani, patrząc na zacumowane łodzie kołyszące się lekko na jeziorze.
— Tak, mamy piękny dzień, Hamish — powiedział, kiedy posterunkowy podszedł do niego.
— Niezbyt dobry na łowienie ryb — odpowiedział przyjaźnie Hamish.
— Ryby biorą całkiem dobrze, Hamishu. Same wskakują do sieci. Masz może papierosa?
— Zapomniałeś, że rzuciłem palenie wieki temu? — zapytał z żalem Hamish. Czy kiedykolwiek pozbędzie się tej nawiedzającej go od czasu do czasu tęsknoty za papierosem? Byłoby miło zapalić i z zadowoleniem wydmuchać dym z płuc.
— No cóż, w takim razie przejdę się do Patela i kupię paczkę. — Archie podniósł się z murku. Obaj mężczyźni poszli w kierunku miejscowego sklepu.
Priscilla Halburton-Smythe właśnie stamtąd wychodziła, niosąc torbę z zakupami.
— Daj mi to, Priscillo — powiedział Hamish. — Gdzie zaparkowałaś?
— Zaraz za rogiem. Dzień dobry, Archie.
— Czemu to ty robisz zakupy? — spytał Hamish podejrzliwie.
— Potrzebowałam pretekstu, żeby się stamtąd wyrwać na chwilę — powiedziała Priscilla, otwierając samochód.
Ojciec Priscilli, pułkownik Halburton-Smythe, zamienił ich dom w hotel po tym, jak stracił majątek. Interes świetnie prosperował. Pan Johnson, pracujący wcześniej w nieczynnym już hotelu Lochdubh, był teraz zarządcą na zamku Tommel, dzięki czemu Priscilla zwykle nie musiała się o nic troszczyć. Hamish zauważył jednak, że teraz była spięta.
— Co się dzieje? — spytał.
— Pojedz ze mną, napijemy się czegoś i wszystko ci opowiem.
Hamish wsiadł do samochodu. Spojrzał na nią z ukosa i zauważył, że wyglądała piękniej niż zwykle. Jej złote włosy lśniły zdrowo, a skóra była lekko opalona. Miała na sobie bawełnianą błękitną sukienkę przepasaną szerokim białym paskiem ze skóry, a na gołych, opalonych nogach nosiła brązowe sandałki na niskim obcasie. Niektóre z jego dawnych pragnień dały o sobie znać, ona była jednak spokojna i opanowana, jechała bardzo pewnie i w ogóle nie patrzyła na niego jak na mężczyznę. Uczucia pierzchły więc równie szybko, jak się pojawiły. Była perfekcjonistką i Hamish miał przeczucie, że byłaby zdruzgotana, gdyby zrobiła coś nie tak: nie zmieniła biegu czy coś upuściła. Jej włosy zawsze musiały być na miejscu, szminka miała mieć odpowiedni odcień, inaczej nie wybaczyłaby sobie tych małych potknięć, które zdarzają się każdemu człowiekowi.
Wkrótce zarysował się przed nimi hotel Zamek Tommel, który sprytnie udawał majątek magnacki. Priscilla powiedziała Hamishowi, żeby zostawił zakupy w recepcji i poprowadziła go salonu zamienionego obecnie w bar.
— Masz ochotę na whisky, Hamish, czy napijemy się kawy?
— Może być kawa.
Dziewczyna przygotowała dwa kubki i oboje usiedli przy jednym ze stolików.
— Więc co się dzieje? — spytał Hamish.
— No cóż, wszystko układało się jak najlepiej. Nowy sklep z pamiątkami, który planuję otworzyć, jest prawie gotowy i podróżowałam trochę, zbierając odpowiednie rzeczy, które będę w nim sprzedawać. Spodziewaliśmy się ośmiu członków klubu wędkarskiego, jednak odwołali swój przyjazd w ostatniej chwili. Prezes klubu wybrał się na łososie gdzieś na południe, jednak ryba okazała się silniejsza od niego, wpadł do rzeki i został przeciągnięty po kamienistym dnie. Dochodzi do siebie w szpitalu. To stary przyjaciel mojego taty i jak się okazało, tato nie wziął od niego żadnej zaliczki. Mieliśmy również rezerwację, którą mój ojciec próbował anulować. Chodziło o klub dla samotnych „Szach Mat”. Tato naoglądał się amerykańskich filmów, wyrabiając sobie zdanie na temat barów dla singli, więc samo słowo „samotny” wywołuje u niego wściekłość. Pan Johnson słusznie zauważył, że należałoby przyjąć tę rezerwację, żeby odrobić straty po utracie wędkarzy, ale tato był nieugięty. Więc pan Johnson mnie wezwał, żebym przemówiła mu do rozsądku.
Tak się składa, że „Szach Mat” jest jednym z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych klubów dla samotnych w Wielkiej Brytanii. Powiedziałam tacie, że w swoich księgach mają pewnie połowę naszej arystokracji, co jest sporą przesadą, ale stary snob to łyknął — zauważyła Priscilla, która często miewała podobne przejścia ze swoim ojcem. — W rzeczywistości jest to jednak przede wszystkim biuro matrymonialne. Ostatecznie sprawę załatwiła kobieta, która prowadzi ten klub, Maria Worth. Wpadła tutaj, żeby obejrzeć hotel i była nienagannie ubrana w tweed i na pierwszy rzut oka błękitnokrwista. Nawet umysł miała chyba zrobiony z tweedu. Tato to łyknął i zasypał ją komplementami. Wszystko zostało ustalone, ale czuję się taka przygnębiona tymi niedorzecznymi kłótniami. Poczułam, że muszę się stąd wyrwać choć na moment i zaproponowałam, że zrobię zakupy.
— Mówisz więc, że ta Maria Worth jest taką jakby swatką?
— Coś w tym stylu. Pobiera za to jednak wielkie prowizje. Przywiezie tutaj ze sobą ośmioro swoich klientów, żeby mogli się lepiej poznać.
— Dobry Boże — powiedział Hamish, drapiąc się z zakłopotaniem po ogniście rudej głowie. — Muszą być naprawdę zdesperowani, żeby płacić jakiejś kobiecie za to, żeby znalazła im partnera.
— Niekoniecznie. Zwykle są to ludzie, którzy chcą kogoś z pieniędzmi, żeby połączyć majątki, albo osoby w średnim wieku, którym nie chce się już przechodzić przez te niezręczne randki z nieznajomymi. Znalezienie partnera w tych czasach i w tym wieku jest naprawdę trudne, Hamishu — powiedziała Priscilla z powagą. — Chodzi mi o to, że czasem to nawet lepiej, jak jakaś agencja sprawdzi za ciebie pewne rzeczy i dowie się wszystkiego o danej osobie. Sama może z tego skorzystam.
— Nie wygłupiaj się — powiedział Hamish z urazą. — Znamy przecież wszystkich mieszkańców tego nieszczęsnego Sutherland i jeśli czegoś nie wiemy, możemy się zaraz dowiedzieć.
— Kto powiedział, że chciałabym poślubić kogoś z tego cholernego Sutherland? — Priscilla spojrzała na niego.
Hamish uśmiechnął się niespodziewanie, a w jego orzechowych oczach zatańczyły wesołe ogniki.
— Drzemią więc w tobie jakieś ludzkie uczucia.
— Oczywiście, ty szkocki durniu.
— Chodzi o to, że zawsze wydajesz się taka zdystansowana wobec wszystkiego, jak smaczna sałatka podana na zimno.
— Po prostu nie lubię niepotrzebnych scen i konfrontacji. Gdyby twój ojciec był podobny do mojego, to też unikałbyś podobnych dramatów.
— Czemu on nie da sobie spokoju z tym hotelem? — spytał Hamish, nie pierwszy raz zresztą. — Zarobił przecież fortunę. Może już ściągnąć hotelowy szyld i wrócić do swojej zabawy w lorda.
— On to uwielbia. Niektórzy z jego przyjaciół z wojska wynajmują u nas pokoje, a on opowiada im, jak prawie się zastrzelił, kiedy stracił wszystkie pieniądze, i jak dzielnie sam walczył, żeby je odzyskać. Tak jakbyśmy z mamą nie kiwnęły nawet palcem, nie wspominając już o panu Johnsonie. „Opowieść o dzielnym pułkowniku” to teraz jego standardowa śpiewka. Cóż, jestem złośliwa, a on naprawdę jest szczęśliwy. Jego wybuchy złości nic nie znaczą. Nigdy nie trwają zbyt długo, a on nawet nie pamięta później, o co poszło. Nieważne, grunt, że mamy piękną pogodę. Do tego żadnych morderstw. Ty to masz wspaniałe życie, Hamish....
— Bogu dzięki — powiedział Hamish. — I nawet jednej chmurki na niebie.
Jednak już wkrótce do Sutherland miały nadciągnąć chmury, które zmącą posterunkowemu jego spokojne, błękitne niebo. Tymi chmurami byli członkowie klubu „Szach Mat”.
Tydzień później Maria Worth, organizatorka wycieczki, zmierzała drogą na północ. Była wesołą, przysadzistą kobietą, której udało się osiągnąć sukces zawodowy. Nigdy nie organizowała dużych zgromadzeń dla swoich klientów. Zawsze tworzyła małe grupki, które woziła do jakichś romantycznych miejsc, zwykle w Londynie lub okolicach. Od znajomych usłyszała o hotelu Zamek Tommel i zdecydowała, że będzie to idealne miejsce dla jej najbardziej wymagających klientów. Taka wyprawa nie przyszłaby jej do głowy, gdyby Peta była w pobliżu. Peta Gore była utrapieniem Marii, która poza tym wiodła całkiem przyjemne życie. Peta wyłożyła połowę sumy na otwarcie klubu „Szach Mat”, stając się tym samym jego współwłaścicielką. Kiedy interes zaczął prosperować, Maria próbowała wykupić udziały Pety, ale ta odmówiła. Peta była wdową i rozglądała się za mężem, miała więc nadzieję, że uda jej się złapać jakiegoś na jednym z organizowanych przez Marię spotkań. Nigdy nie zawracała sobie głowy żadną żmudną, papierkową robotą, wywiadem czy poszukiwaniem klientów. Miała jednak paskudny zwyczaj pojawiania się bez zaproszenia, burząc tym samym dokładnie zaplanowaną listę gości.
Maria wręcz znienawidziła swoją dawną przyjaciółkę. Peta była nie tylko głośna i wulgarna, była również obżartuchem. Trudno określić to łagodniejszym słowem. Ona nie tylko „lubiła jeść” czy „miała dobry apetyt”. Ta kobieta mlaskała, chrząkała i ciamkała z upodobaniem, sapiąc przy tym przez nos. Potrafiła zepsuć każdą imprezę.
Maria postanowiła, że Peta nie dowie się o wyjeździe na zamek Tommel, więc nie pisnęła nawet słowa na temat podróży, aż kobieta powiedziała, że wyjeżdża na urlop na Węgry, myśląc, że nic ciekawego się nie szykuje.
Jadąc w wagonie pierwszej klasy w pociągu do Inverness, Maria otworzyła swoją teczkę od Gucciego i wyjęła plik notatek, dziękując Bogu, że Peta była daleko stąd, mlaskając i ciamkając gdzieś nad brzegiem Dunaju.
Przejrzała notatki, upewniając się, że dobrze dobrała swoich singli.
Był tam sir Bernard Grant, właściciel sieci sklepów z ubraniami. Jego zdjęcie przypięte było do kartki papieru. Dobiegał pięćdziesiątki, był niewysoki, okrągły i inteligentny. Wdowiec. Zgłosił się do jej biura, ponieważ w tym wieku nie miał już ochoty na randki i był zbyt zajęty, żeby samemu szukać partnerki. Kiedy dołączył do klubu, „Szach Mat” wyrobił już sobie reputację gromadzenia jedynie bogatej klienteli.
Maria wyciągnęła kolejną kartkę. Parą dla Granta miała być Jessica Fitt, właścicielka kwiaciarni w południowym Kensington. Jessica skończyła ekonomię na uniwersytecie w Newcastle. Kilka razy zmieniała pracę, żadna jednak nie przypadła jej do gustu, zapisała się więc na kurs florystyczny, otworzyła kwiaciarnię i wówczas wykorzystała swoją doskonałą znajomość ekonomii, żeby zrobić z tego lukratywny interes. Cała była szara: miała siwe włosy, szarą cerę i nawet ubierała się na szaro. Powiedziała Marii, że w swoim sklepie miała posłuch wśród pracowników i znali ją wszyscy stali klienci, jednak poza pracą ludzie traktowali ją, jakby była niewidzialna. W ostatnim czasie doszła do wniosku, że dobrym pomysłem byłoby mieć męża. Nie z powodu seksu czy chęci przeżycia romansu, ale żeby mieć kogoś, kto na przykład w restauracji zawoła kelnera. Sir Bernard szukał żony, ponieważ potrzebna mu była gospodyni. Tak, powinni się sobie spodobać.
Kolejne zdjęcie przedstawiało sympatycznie wyglądającego młodego mężczyznę o kwadratowej twarzy, raczej małych oczach i dość wydatnych ustach. Był to Matthew Cowper, dwudziestoośmioletni yuppie i z pewnością jedna z ostatnich osób, która potrzebowałaby pomocy klubu „Szach Mat”. On jednak szybko piął się po drabinie kariery, zaczynając od zera i teraz potrzebował żony z odpowiednimi koneksjami, która pomoże mu pójść dalej. Oczekiwał, że w klubie pozna ludzi, których normalnie nie miałby okazji spotkać.
Wybrano dla niego Jenny Trask. Jenny była sekretarką w kancelarii prawnej, miała też stały dochód z majątku rodzinnego. Była stosunkowo atrakcyjna, na dość poważny sposób. Miała czarne włosy, ładne usta i duże błękitne oczy. Nosiła okulary. Była jednak chorobliwie nieśmiała.
Maria odłożyła tę parę razem. Pociąg przekroczył z hukiem granicę Szkocji. Było mgliście i pochmurno, tutaj jednak słońce świeciło wysoko na błękitnym, bezchmurnym niebie. Peta natomiast znajdowała się daleko stąd.
Maria uśmiechnęła się i wróciła do pozostałych notatek. Z dużej kolorowej fotografii spoglądała na nią przystojna, uśmiechnięta twarz Petera Trumpingtona. To dopiero była partia! Posiadał duży majątek i nie pracował, co było dość niezwykłe jak na mężczyznę w tym wieku. Kobiety polowały na niego, jak na każdego bogatego kawalera, zwrócił się więc do agencji, żeby znalazła mu odpowiednią kandydatkę, oddzielając przysłowiowe ziarno od plew. Swego czasu był zaręczony z pewną gwiazdką filmową, która pozbawiła go sporej części gotówki i potem rzuciła. Następnie wpadła mu w oko sekretarka, która pod przyjemną fizjonomią skrywała fakt, że w rzeczywistości była nudna i dość małostkowa. Zauważył to jednak i tym razem to on ją rzucił. Choć był to przystojny brunet o ciemnych, płonących oczach, nie mógł poszczycić się fascynującą osobowością. Nie wykazywał też oznak jakiejś szczególnej inteligencji.
Maria wybrała więc dla niego Deborah Freemantle, która również była właścicielką prywatnej fortuny, a pracowała jako asystentka redaktora w londyńskim wydawnictwie w Bedford Square. Nadal mówiła jak uczennica, często wykrzykując rzeczy w stylu „O rany!”. Wszystko było dla niej zabawne, a do klubu „Szach Mat” zgłosiła się „dla żartu”, tak przynajmniej twierdziła, choć to jej rodzice zapłacili za usługę.
Ostatnim mężczyzną na liście był John Taylor, adwokat królewski1. Skończył sześćdziesiąt lat, był wdowcem, miał suchą, kredową skórę i niesforne, siwe włosy, wciąż gęste. Nosił szkła kontaktowe i był nienagannie ubrany. Chciał ponownie się ożenić, żeby zdenerwować syna i córkę. Miał nadzieję, że pozna kogoś wystarczająco młodego, żeby jeszcze mógł mieć dzieci, nie chciał jednak żadnej „małej, głupiutkiej panienki”.
Wybrano dla niego Mary French, skromną pannę po trzydziestce. Była nauczycielką angielskiego w prywatnej szkole. Nie była aż tak bogata, żyła jednak dostatnio i pochodziła z dobrej rodziny, co rekompensowało braki majątkowe. Dzięki temu spełniała warunki klubu „Szach Mat”. Była w trzeciej linii kuzynką hrabiego Derwent. Maria spojrzała niepewnie na fotografię. Mary była drobniutką kobietą o króliczych zębach, miała też prawdopodobnie odstające uszy, ale John Taylor także nie był adonisem, poza tym był dość leciwy.
Spakowała notatki, czując, jak ogarnia ją zadowolenie, po czym zamknęła oczy. Wszystko musi się udać.
* * *
Jessica Fitt znajdowała się w tym samym pociągu, w wagonie restauracyjnym drugiej klasy, starając się nawiązać kontakt wzrokowy z kelnerem, żeby zamówić następną herbatę. Kelner jednak poczłapał obok niej, tak jakby nie istniała. Westchnęła lekko i zastanowiła się, nie pierwszy raz zresztą, dlaczego nie ma odwagi po prostu podnieść głosu i zawołać go. Pomyślała o klubie „Szach Mat” i zastanawiała się, kogo dla niej znaleźli. Poczuła, jak ogarnia ją panika, podrapała się więc pod pachami i po biodrze. Była jedną z tych nerwowych kobiet, które stale się drapią. Miała nadzieję, że ta wyprawa będzie wyglądała inaczej niż wcześniejsze dwa spotkania zorganizowane przez „Szach Mat”: jedno przyjęcie wieczorne i jeden obiad w Sali Whistlera w galerii Tate. Mężczyźni wybrani dla niej na obie okazje szybko odchodzili, żeby porozmawiać z jakąś inną kobietą. Gdyby nie Maria Worth, zawsze trzymająca rękę na pulsie, zostałaby tam kompletnie sama. Może tym razem jednak się uda. Miała przed sobą cały tydzień, podczas którego ktoś mógł ją zauważyć. Westchnęła. Ktoś, ktokolwiek. Już dawno temu straciła nadzieję na romantyczne uczucie.
Sir Bernard Grant jechał swoim dużym samochodem na północ poprzez czyste, puste krajobrazy szkockich gór. Jeśli nie znajdzie kogoś podczas tej wyprawy zorganizowanej przez „Szach Mat”, zmieni agencję. Mówił sobie z zapałem, że chociaż był bogaty, nie znaczyło to jednak, że lubił trwonić pieniądze. Potrzebował żony, dobrej gospodyni, kogoś choć trochę stylowego. Nie chodziło mu o seks. Za to zawsze mógł po prostu zapłacić.
Na północ jechał także Matthew Cowper. Młody, dwudziestoośmioletni mężczyzna nadal marzył o tym, aby znaleźć zarówno odpowiednią partię, jak i romantyczne uniesienie. Podobały mu się te opanowane dziewczyny z wyższych sfer. W City było wielu yuppie pracujących w domach maklerskich, którzy tak jak on pochodzili z klasy robotniczej i Matthew wiedział już, że stara gwardia trzymała się razem. Odpowiednia żona dałaby mu przewagę, której potrzebował.
Skręcił w bramę prowadzącą do hotelu Zamek Tommel, którego sylwetka rysowała się na tle błękitnego nieba, ze wszystkimi swoimi wieżyczkami, pinaklami i blankami. Nie był to prawdziwy zamek, został wybudowany w czasach wiktoriańskich, jednak Matthew nie zdawał sobie z tego sprawy. Zamek Tommel przypominał mu fortecę, którą znał z ukochanej książki z dzieciństwa, opowiadającej o rycerzach z przeszłości, i taki obraz zachował w sercu.
Zobaczył Priscillę Halburton-Smythe idącą podjazdem do zamku i jego serce zabiło nieco szybciej. Co za dziewczyna! Dzięki Bogu!
Jenny Trask miała sporo wspólnego z Jessicą Fitt. Chociaż miała dwadzieścia kilka lat i była atrakcyjna, to jednak cierpiała z powodu chorobliwej nieśmiałości, która paraliżowała ją wszędzie poza pracą w kancelarii. Nienawidziła chodzenia na randki, ponieważ zawsze kończyło się to albo tym, że mężczyzna zmywał się zaraz po kolacji, co odczuwała jako bolesne odrzucenie, lub wręcz przeciwnie, zostawał dłużej, oczekując, że wieczór skończy się w łóżku. Jenny miała wrażenie, że nie należała do świata, który zaludniali jej rówieśnicy. Nie mieli nic przeciwko temu, żeby pójść do łóżka z kimś, kogo zbyt dobrze nie znali. Byli zawzięci i do bólu praktyczni, a przynajmniej takie było zdanie Jenny na ich temat. Dziewczynie marzyła się romantyczna miłość i tęskniła za dawnymi czasami, które przeminęły bezpowrotnie, kiedy to panna mogła oczekiwać, że mężczyzna najpierw będzie się do niej zalecał. Niedawno dołączyła do klubu „Szach Mat” i wyjazd do Szkocji był jej pierwszą przygodą z tą agencją.
Nadzieja nie umiera nigdy. Jenny przyleciała do Inverness i tam złapała autobus do Ullapool, gdzie przesiadła się do rozklekotanego pojazdu, który miał ją zawieźć do Lochdubh. Jej nadzieje rosły z każdym kilometrem. Była daleko od Londynu i było tu tak pięknie! Oglądała góry i wrzosowiska Szkocji w dość rzadkiej odsłonie, bo skąpane w delikatnym słońcu. Cała wyprawa kosztowała masę pieniędzy, ale już poczuła, że było warto. Gdzieś na końcu tej podróży czekał na nią mężczyzna jej marzeń: mądry, wrażliwy i romantyczny.
Peter Trumpington jechał pewnie swoim mercedesem ze skórzanymi siedzeniami przez najbardziej zachwycające krajobrazy na świecie. Okolica wyglądała prawie jak wyludniona Szwajcaria, mężczyzna był jednak zupełnie nieczuły na otaczające go piękno. Byłby równie zadowolony, gdyby został w Londynie. Jeśli jednak ta wyprawa oznaczała poznanie odpowiedniej żony, należało doprowadzić sprawy do końca. Jedyne, co zaprzątało mu myśli, to zimny drink i jakaś ciepła kolacja. Nie wiedział, że wybrano dla niego Deborah Freemantle, tak jak i nie wiedział też nic na jej temat.
Deborah również zbliżała się do końca podróży, jadąc wąskimi drogami. Pracowała jako asystentka redaktora w wydawnictwie Dumbey, które specjalizowało się w dużych, pięknie wydawanych katalogach o sztuce, wiejskich posiadłościach i innych drogich przyjemnościach. Nie została zatrudniona ze względu na własne kompetencje, ale dlatego, że nie oczekiwała wysokiej pensji, znała dość dobrze zasady gramatyczne i miała mnóstwo entuzjazmu. Miała również inną, wielką zaletę. Nie miała aspiracji, aby zająć kiedyś stanowisko swojego szefa. Dumbey nie było firmą, gdzie ludzie rywalizowali ze sobą i redaktorzy lubili otaczać się podwładnymi, którzy nie zagroziliby ich pozycji. Jej entuzjazm nie był wcale udawany. Dziewczyna była szczerze podekscytowana praktycznie wszystkim i wszystkimi. Miała końskie rysy i dość cienkie brązowe włosy. Wciąż podskakiwała i chichotała, tak jak to miała w zwyczaju, gdy uczęszczała do drogiej szkoły z internatem. Zaprezentowała się na balu debiutantek, jednak sprawy nie potoczyły się w taki sposób, jakiego oczekiwali jej rodzice. Dawniej wystarczył porządny posag, żeby zaprowadzić ukochaną córkę prosto na ślubny kobierzec. „Szach Mat” było ich pomysłem. Dla Jenny było to pierwsze spotkanie zorganizowane przez agencję. Nie martwiła się za bardzo. Mama i tata zwykle wiedzieli najlepiej.
John Taylor, adwokat królewski, wysiadł na stacji w Inverness. Zauważył Marię Worth, która szła przed nim wzdłuż peronu, jednak jej nie zawołał. Dla niego była jakby podwładną, której płacił, nie zamierzał więc zniżać się do tego poziomu, żeby dzielić z nią swoją taksówkę, którą miał jechać na północ.
Taksówkarz, którego poprosił o zawiezienie do Lochdubh, wyjaśnił mu, że ta podróż może go kosztować około czterdziestu pięciu funtów.
— Och, ruszaj pan — warknął John i usiadł na tylnym siedzeniu.
Kiedy w grę wchodziło doprowadzenie do wściekłości jego dzieci, pieniądze nie grały roli. Problemy zaczęły się w czasie świąt Bożego Narodzenia, podczas rodzinnego zgromadzenia w wiejskiej rezydencji Johna Taylora w Buckinghamshire. Jego żona zmarła, kiedy dzieci były jeszcze małe, i mężczyźnie wydawało się, że zrobił wszystko, co mógł, dla swojej córki Penelope i syna Briana. Brian był prawnikiem, tak jak jego ojciec, i odnosił już pewne sukcesy. Penelope poślubiła zamożnego maklera giełdowego. Wszystko było tak, jak być powinno.
Wtedy, pewnego ranka tuż przed świętami, kiedy schodził na dół, podsłuchał rozmowę dzieci.
— Chciałbym, żebyśmy mogli jakoś uniknąć tych idiotycznych, rodzinnych uroczystości — mówił Brain. — Stary ma tyle świątecznego ducha, co Scrooge2.
Penelope zaśmiała się na swój irytujący sposób i powiedziała:
— Od kiedy znieśli karę śmierci przez powieszenie, nie jest już tym samym człowiekiem. Ciągle ględzi, że powinni przywrócić chłostę i wysyłać ludzi na przymusowe roboty.
Brian dodał:
— Jeszcze tylko kilka dni i uciekniemy przed tymi jego wykładami. Bądź jednak dla niego miła, Penelope. Zarówno moje, jak i twoje dzieci już niedługo będą mogły pójść do prywatnej szkoły, a wiesz, ile to kosztuje. On długo nie pociągnie. Wygląda jak zombie. Spisał już testament i oboje sporo dziedziczymy. Więc będziemy nadal uczestniczyć w świątecznych przyjęciach, i to z kolędą na ustach.
John wrócił na górę. Trawiła go nienawiść. Pominięcie ich w testamencie nie byłoby wystarczającą zemstą. Po swojej śmierci nie będzie mógł zobaczyć ich idiotycznych wyrazów twarzy. Długo się zastanawiał nad tym, jak się zemścić, i wreszcie postanowił zgłosić się do klubu „Szach Mat” i poprosić, żeby znaleziono mu narzeczoną. Pewnie mieli gdzieś w swojej kartotece kogoś odpowiednio zdesperowanego.
Mary French dotarła już do hotelu Tommel. Zawsze zjawiała się wcześniej. Na przyjęcia przychodziła godzinę przed czasem. Przyjechała pociągiem do Inverness dzień wcześniej i następnego dnia złapała pierwszy poranny autobus do Ullapooł, a stamtąd wzięła taksówkę do Lochdubh.
W ogóle się nie denerwowała. Maria Worth żałowała, że Mary miała duże zęby i odstające uszy, ona jednak patrząc w lustro widziała jedynie oryginalnie piękną twarz. Uczyła w szkole dla dziewcząt, jednej z niewielu, która wciąż zatrudniała jedynie personel płci żeńskiej. Była przekonana, że to z tego powodu nadal nie jest zamężna. Mężczyźni mogli podziwiać ją jedynie z daleka. Fakt, że poznawała wielu mężczyzn podczas swoich dorocznych wakacji, w ogóle się nie liczył. Odrzucało ich jej arystokratyczne pochodzenie. W klubie „Szach Mat” znajdzie kogoś dla siebie. Lepiej, żeby się postarali, pomyślała z iście arystokratyczną oszczędnością. Płaciła wystarczająco dużo za te usługi.
Po przyjeździe Maria przeszła od razu do omawiania interesów z panem Johnsonem. Przed kolacją miano podać drinki. Nie w barze, ale w małej, prywatnej jadalni.
Priscilla Halburton-Smythe była w swoim pokoju na górze i przeklinała, wyjmując czarną sukienkę. Dwie kelnerki były na zwolnieniu z powodu alergii. Nie mogła ryzykować, zatrudniając jakąś niedoświadczoną kobietę z miasteczka. Oznaczało to, że sama też będzie musiała podawać kolację i biegać z tacą pełną drinków. Bogu dzięki, że jej ojciec zachował wystarczająco dużo niechęci dla gości z klubu „Szach Mat” i postanowił odegrać rolę wielkiego pana, inaczej wściekłby się na widok własnej córki w stroju kelnerki, radośnie wypierając ze świadomości fakt, że w innym wypadku kolacja okazałaby się katastrofą.
W każdym pokoju zajmowanym przez klientów „Szach Mat” zostawiono program atrakcji na cały tydzień. O osiemnastej trzydzieści wszyscy mieli zejść na dół na drinka. Priscilla przeszła korytarzem do szafki pokojówki, wyjęła stamtąd fartuszek i założyła go. Zawahała się przy czepeczku, jednak doszła do wniosku, że musi wyglądać tak, jak cała reszta.
Zeszła do baru o osiemnastej trzydzieści. Jenkins, dawniej lokaj państwa Halburtonów-Smythe’ów, a teraz ochmistrz hotelu Zamek Tommel, spojrzał na nią z oburzeniem. Jessie, jedyna kelnerka, która tego wieczoru pracowała, poszła za Priscillą do jadalni. Maria już tam była. Miała na sobie szkarłatną, wieczorową suknię. Barman był gotów, żeby przyjąć zamówienie. Jedyne, co Priscilla i Jessie musiały robić, to podchodzić do baru i roznosić zamówione trunki, a potem podać kolację. Jenkins, unikając wzroku Priscilli, powiedział, że posiłek jest już gotowy.
Maria nie widziała nic złego w tym, że córka właściciela zamku Tommel pracowała jako kelnerka. Hotel był bardzo drogi, goście oczekiwali więc jak najlepszej obsługi.
— Sprawdziłam, czy goście są odpowiednio usadzeni przy stole — powiedziała Maria. — Wszystko się zgadza. Każdy będzie siedział tam, gdzie powinien, więc musi się udać. Powinni tu być lada moment.
Maria nagle pozieleniała, patrząc gdzieś ponad ramieniem Priscilli. Zaskoczona dziewczyna obróciła się.
W drzwiach stała jakaś gruba kobieta. Włosy miała pomalowane na wściekle rudy kolor. Ubrana była w dużą, luźną bluzkę w kwiaty i dżinsowe spodnie. Pod spodem miała staromodny gorset, co można było wywnioskować po wypukłościach, wybrzuszeniach i załamaniach ciała. Jej małe, lazurowe oczy zapadały się w nalanej twarzy. Miała także małe, nadąsane usta.
— Niespodzianka! — zawołała.
Maria z trudem doszła do siebie.
— Peta — powiedziała głucho — co ty tutaj robisz? Myślałam, że jesteś na Węgrzech.
— Zmieniłam zdanie — oznajmiła Peta triumfująco. — Zadzwoniłam do twojego biura i ta twoja głupia sekretarka nie wiedziała nawet, gdzie jesteś. Sprawdziłam więc adres w komputerze. Złapałam samolot do Inverness, a stamtąd przyjechałam taksówką. Nie sądzisz, że jestem sprytna?
Wyraźnie było widać, jak Maria z trudem zbiera myśli.
— Peta, jestem przekonana, że to nie jest miejsce dla ciebie.
— Kochanie, ależ oczywiście, że jest. Znasz mnie... wesoła ze mnie wdówka. Och, jesteś tutaj. Nie poznałaś jeszcze mojej siostrzenicy, Crystal Debenham. Właśnie wróciła ze szkoły w Szwajcarii.
Maria spojrzała na dziewczynę. Katastrofa za katastrofą. Crystal była piękna, w naprawdę olśniewający sposób: ponętna figura, szarobłękitne oczy, kaskada brązowych włosów poprzetykanych blond pasemkami oraz wydatne usta. Miała króciusieńką sukienkę odsłaniającą jej długie jak marzenie nogi. Który mężczyzna spojrzy na jej klientki, kiedy Crystal będzie obok?
— Miło mi cię poznać — powiedziała Crystal wolno, głębokim głosem.
Priscilla, słysząc ją, pomyślała z rozbawieniem i irytacją, że ktoś kiedyś musiał ją przekonać, że jest wampem.
— Nie wiem, czy mają wolne pokoje, moja droga — powiedziała Maria.
— Nie martw się, zadzwoniłam tutaj, zanim wyjechałam z Londynu i zarezerwowałam nam miejsca.
— Pewnie chciałabyś się przebrać?
— Nie, wiesz, że nie lubię tych eleganckich kiecek — odpowiedziała Peta radośnie. Odwróciła się: — To twoja gromadka?
Klienci klubu „Szach Mat” właśnie weszli do sali. Na czele grupy szła Mary French, która zjawiłaby się wcześniej, jednak zorientowała się, że dwie pary jej rajstop były podarte, więc musiała spędzić trochę czasu, szukając kolejnych.
Crystal po prostu stała i wyglądała zachwycająco. Mężczyźni zgromadzili się wokół niej, a kobiety stanęły troszkę dalej, spoglądając ponuro i nie odzywając się do siebie.
— Podać coś do picia? — Priscilla spytała Marię.
— Poproszę podwójny gin — powiedziała zirytowana Maria. Spojrzała z nienawiścią na Petę — a jej przynieś podwójny arszenik.
------------------------------------------------------------------------
1 Queen’s Counsel (lub King’s Counsel, jeśli monarchą jest mężczyzna) to honorowy tytuł nadawany prawnikom w Wielkiej Brytanii.
2 Postać z powieści Charlesa Dickensa „Opowieść wigilijna”