Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Hamlet - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hamlet - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 251 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT PIERW­SZY

Sce­na pierw­sza

Ta­ras przed zam­kiem.

Fran­ci­sko na war­cie. Ber­nar­do zbli­ża się ku nie­mu.

BER­NAR­DO

Kto tu?

FRAN­CI­SKO

Nie, pier­wej ty sam mi od­po­wiedz;

Stój, wy­mień ha­sło!

BER­NAR­DO

"Niech Bóg chro­ni kró­la."

FRAN­CI­SKO

Ber­nar­do?

BER­NAR­DO

Ten sam.

FRAN­CI­SKO

Bar­dzo aku­rat­nie

Sta­wia­cie się na czas, pa­nie Ber­nar­do.

BER­NAR­DO

Tyl­ko co biła dwu­na­sta. Idź, spo­cznij,

Fran­ci­sko.

FRAN­CI­SKO

Wdzięcz­nym wam za zlu­zo­wa­nie,

Bom zziąbł i głu­pio mi na ser­cu.

BER­NAR­DO

Miał­żeś

Spo­koj­ną war­tę?

FRAN­CI­SKO

Ani mysz nie prze­szła.

BER­NAR­DO

Do­bra­noc. Je­śli na­po­tkasz Mar­cel­la

I Ho­ra­ce­go, z któ­ry­mi tej nocy

Straż mam od­by­wać, po­wiedz, niech się śpie­szą.

Ho­ra­cy i Mar­cel­lus wcho­dzą

FRAN­CI­SKO

Zda mi się, że ich sły­szę. – Stój! kto idzie?

MAR­CEL­LUS

"Len­ni­cy kró­la."

HO­RA­CY

"Przy­ja­cie­le kra­ju."

FRAN­CI­SKO

A za­tem do­brej nocy.

MAR­CEL­LUS

Bądź zdrów, sta­ry.

Kto cię zlu­zo­wał?

FRAN­CI­SKO

Ber­nar­do. Do­bra­noc.

Od­cho­dzi.

MAR­CEL­LUS

Hola! Ber­nar­do!

BER­NAR­DO

Ho! czy to Ho­ra­cy

Z tobą, Mar­cel­lu?

HO­RA­CY

Niby on.

BER­NAR­DO

Wi­taj­cie.

HO­RA­CY

I cóż? Czy owa po­stać i tej nocy

Dała się wi­dzieć?

BER­NAR­DO

Ja nic nie wi­dzia­łem.

MAR­CEL­LUS

Ho­ra­cy mówi, że to przy­wi­dze­nie.

I nie chce wie­rzyć wie­ści o tym strasz­nym

Dwa razy przez nas wi­dzia­nym zja­wi­sku;

Upro­si­łem go prze­to, aby z nami

Prze­pę­dził część tej nocy dla spraw­dze­nia

Świa­dec­twa na­szych oczu i zba­da­nia

Tego wi­dzia­dła, je­że­li znów przyj­dzie.

HO­RA­CY

Nic z tego, rę­czę, że nie przyj­dzie.

BER­NAR­DO

Usiądź

I ścierp, że jesz­cze raz za­sztur­mu­je­my

Do twe­go ucha, któ­re tak jest moc­no

Ob­da­ro­wa­ne prze­ciw opi­so­wi

Tego, cze­go­śmy przez dwie noce byli

Świad­ka­mi.

HO­RA­CY

Do­brze, usiądź­my; Ber­nar­do!

Opo­wiedz, jak to było.

BER­NAR­DO

Prze­szłej nocy,

Gdy owa ja­sna gwiaz­da na za­cho­dzie

Tę samą stro­nę nie­ba oświe­ca­ła,

Gdzie te­raz błysz­czy, i zam­ko­wy ze­gar

Bił pierw­szą, Mar­cel i ja uj­rze­li­śmy…

MAR­CEL­LUS

Prze­stań; spoj­rzyj­cie tam: nad­cho­dzi zno­wu.

Duch się uka­zu­je.

BER­NAR­DO

Zu­peł­nie po­stać nie­bosz­czy­ka kró­la.

MAR­CEL­LUS

Ho­ra­cy, prze­mów doń, uczo­ny je­steś.

BER­NAR­DO

Mo­żeż być więk­sze po­do­bień­stwo? po­wiedz.

HO­RA­CY

Praw­da; słu­pie­ję z trwo­gi i zdu­mie­nia.

BER­NAR­DO

Zda­wa­ło­by się, że chce, aby któ­ry

Z nas doń prze­mó­wił.

MAR­CEL­LUS

Prze­mów doń, Ho­ra­cy.

HO­RA­CY

Ktoś ty, co noc­nej pory nad­uży­wasz

I śmiesz przy­własz­czać so­bie tę wspa­nia­łą

Wo­jen­ną po­stać, któ­rą po­grze­bio­ny

Duń­ski mo­nar­cha za ży­cia przy­bie­rał?

Za­kli­nam cię na Boga: od­po­wia­daj.

MAR­CEL­LUS

To mu się nie po­do­ba.

BER­NAR­DO

Patrz, od­cho­dzi.

HO­RA­CY

Stój! mów; za­kli­nam cię: mów.

Duch zni­ka

MAR­CEL­LUS

Już go nie ma.

BER­NAR­DO

I cóż, Ho­ra­cy? Po­bla­dłeś, drżysz cały.

Po­wie­szże jesz­cze, że to uro­je­nie?

Co my­ślisz o tym?

HO­RA­CY

Bóg świad­kiem, że nig­dy

Nie był­bym temu wie­rzył, gdy­by nie to

Tak jaw­ne, do­ty­kal­ne prze­świad­cze­nie

Wła­snych mych oczu.

MAR­CEL­LUS

Nie je­st­że to wid­mo

Po­dob­ne, po­wiedz, do zmar­łe­go kró­la?

HO­RA­CY

Jak ty do sie­bie. Taką wła­śnie zbro­ję

Miał wte­dy, kie­dy Nor­weż­czy­ka po­bił:

Tak samo, po­mnę, marsz­czył czo­ło wte­dy,

Kie­dy po bi­twie za­cię­tej na lo­dach

Roz­bił ta­bo­ry Po­la­ków. Rzecz dziw­na!

MAR­CEL­LUS

Tak to dwa razy punkt o tej­że sa­mej

Go­dzi­nie prze­szło mar­so­wy­mi kro­ki

To wid­mo mimo na­szych po­ste­run­ków.

HO­RA­CY

Co by to w grun­cie mo­gło zna­czyć, nie wiem;

Ato­li we­dle ka­li­bru i ska­li

Mo­je­go sądu, jest to pro­gno­sty­kiem

Ja­kichś szcze­gól­nych wstrzą­śnień w na­szym kra­ju.

MAR­CEL­LUS

Siądź­cie i niech mi po­wie, kto świa­do­my,

Na co te cią­głe i tak ści­słe war­ty

Pod­da­nych w kra­ju noc w noc nie­po­ko­ją?

Na co te la­nie dział i sku­py­wa­nie

Po ob­cych tar­gach na­rzę­dzi wo­jen­nych?

Ten ruch w warsz­ta­tach okrę­to­wych, kędy

Trud ro­bot­ni­ka nie zna od­róż­nie­nia

Mię­dzy nie­dzie­lą a resz­tą ty­go­dnia?

Co po­wo­du­je ten gwał­tow­ny po­śpiech,

Da­ją­cy dnio­wi noc za to­wa­rzysz­kę?

Ob­ja­śniż mi to kto?

HO­RA­CY

Ja ci ob­ja­śnię.

Przy­najm­niej wie­ści cho­dzą w taki spo­sób:

Ostat­ni duń­ski mo­nar­cha, któ­re­go

Ob­raz do­pie­ro co nam się uka­zał,

Był, jak wia­do­mo, zmu­szo­ny do boju

Przez nor­we­skie­go kró­la, For­tyn­bra­sa,

Za­zdrosz­czą­ce­go mu jego po­tę­gi.

Męż­ny nasz Ham­let (jako taki bo­wiem

Sły­nie w tej stro­nie zna­jo­me­go świa­ta)

Po­ło­żył tru­pem tego For­tyn­bra­sa,

Któ­ry na mocy aktu, pie­czę­cia­mi

Za­twier­dzo­ne­go i uświę­co­ne­go

Wo­jen­nym pra­wem, był obo­wią­za­ny

Czę­ści swych kra­jów ustą­pić zwy­cięz­cy,

Tak jak na­wza­jem nasz król, na za­sa­dzie

Klau­zu­li te­goż sa­me­go ukła­du,

Był­by był mu­siał od­po­wied­nią por­cję

Swych dzier­żaw od­dać na wiecz­ne dzie­dzic­two

For­tyn­bra­so­wi, gdy­by ten był prze­mógł.

Owóż syn tego, pa­nie, For­tyn­bra­sa,

Awan­tur­ni­czym po­bu­dzo­ny sza­łem,

Zgro­ma­dził te­raz ze­bra­ną po róż­nych

Ką­tach Nor­we­gii, za stra­wę i jur­gielt,

Tłusz­czę bez­dom­nych wa­ga­bun­dów w celu,

Któ­ry by­najm­niej nie trą­ci tchó­rzo­stwem,

A któ­ry, jak to nasz rząd od­ga­du­je,

Nie na czym in­nym się za­sa­dza, jeno

Na ode­bra­niu nam siłą orę­ża

W dro­dze prze­mo­cy wyż rze­czo­nych kra­in,

Któ­re utra­cił był jego po­przed­nik;

I to, jak mi się zda­je, jest przy­czy­ną

Owych uzbro­jeń, po­wo­dem czat na­szych

I źró­dłem tego wrze­nia w ca­łym kra­ju.

BER­NAR­DO

I ja tak samo są­dzę; tym ci bar­dziej,

Że to zja­wi­sko w wo­jen­nym przy­bo­rze

Od­wie­dza na­sze cza­ty i przy­bie­ra

Na sie­bie po­stać nie­bosz­czy­ka kró­la,

Któ­ry tych wo­jen był i jest sprę­ży­ną.

HO­RA­CY

Znak to dla oczu du­cha płod­ny w groź­bę.

Gdy Rzym na szczy­cie stał swo­jej po­tę­gi,

Krót­ko przed śmier­cią wiel­kie­go Ju­liu­sza,

Otwo­rzy­ły się gro­by i umar­li

Błą­dzi­li ję­cząc po uli­cach Rzy­mu;

Wi­dzia­ne były róż­ne dzi­wo­wi­ska:

Jako to gwiaz­dy z ogo­nem, deszcz krwa­wy,

Pla­my na słoń­cu i owa wil­got­na

Gwiaz­da rzą­dzą­ca pań­stwa­mi Nep­tu­na,

Zmierz­chła, jak gdy­by na sąd osta­tecz­ny.

I otóż ta­kie same po­przed­ni­ki

Smut­nych wy­pad­ków, któ­re jako goń­ce

Bie­gną przed lo­sem albo są pro­lo­giem

Wróżb przyjść ma­ją­cych, nie­ba i pod­zie­mia

Zsy­ła­ją te­raz i na­sze­mu pań­stwu.

Duch po­wra­ca.

Pa­trz­cie! znów idzie. Za­stą­pię mu dro­gę,

Choć­bym miał zdro­wiem przy­pła­cić. Stój, maro!

Mo­żesz­li wy­dać głos albo przy­najm­niej

Dźwięk ja­ki­kol­wiek przy­stęp­ny dla ucha:

To mów!

Je­stli czyn jaki do speł­nie­nia, zdol­ny

Do­po­móc to­bie, a mnie przy­nieść za­szczyt:

To mów!

Masz­li świa­do­mość lo­sów tego kra­ju,

Któ­re, wprzód zna­jąc, moż­na by od­wró­cić:

To, mów!

Al­bo­li może za ży­cia po­grze­ba­łeś

W nie­pra­wy spo­sób zgro­ma­dzo­ne skar­by,

Za co wy, du­chy, by­wa­cie, jak mó­wią,

Ska­za­ne nie­raz tu­łać się po śmier­ci.

Kur pie­je.

Mów! Stój! Mów! – za­bież mu dro­gę, Mar­cel­lu.

MAR­CEL­LUS

Mam­że nań na­trzeć ha­la­bar­dą?

HO­RA­CY

Na­trzyj.

Je­śli nie sta­nie.

BER­NAR­DO

Tu jest!

HO­RA­CY

Tu jest!

Duch zni­ka.

MAR­CEL­LUS

Znik­nął

Krzyw­dzim tę po­stać tak ma­je­sta­tycz­ną,

Chcąc ją prze­mo­cą za­trzy­mać; po­wie­trze

Tyl­ko chwy­ta­my i czcza na­sza groź­ba

Zło­śli­wym tyl­ko jest urą­go­wi­skiem.

BER­NAR­DO

Chciał coś po­dob­no mó­wić, gdy kur za­piał.

HO­RA­CY

Wtem na­gle wzdry­gnął się jak wi­no­waj­ca

Na głos strasz­ne­go ape­lu. Sły­sza­łem,

Że kur, ten trę­bacz zwia­stu­ją­cy ra­nek,

Swo­im do­no­śnym, prze­raź­li­wym gło­sem

Prze­bu­dza bó­stwo dnia, i na to ha­sło

Wszel­ki duch, czy to błą­dzą­cy na zie­mi,

Czy w wo­dzie, w ogniu czy w po­wie­trzu, spiesz­nie

Wra­ca, skąd wy­szedł; a że to jest praw­dą,

Do­wo­dem wła­śnie to, co­śmy wi­dzie­li.

MAR­CEL­LUS

Za­drżał i roz­wiał się, sko­ro kur za­piał,

Mó­wią, że ran­ny ten ptak, w owej po­rze,

Kie­dy świę­ci­my na­ro­dze­nie Pana,

Po ca­łych no­cach zwykł śpie­wać i wte­dy

Ża­den duch nie śmie wyjść z swe­go sie­dli­ska:

Noce są zdro­we, gwiaz­dy nie­szko­dli­we,

Złe śpi, usta­ją cza­ro­dziej­skie wpły­wy,

Tak świę­ty jest ten czas i do­bro­czyn­ny.

HO­RA­CY

Sły­sza­łem i ja o tym i po czę­ści

Sam daję temu wia­rę. Ale pa­trz­cie,

Już dzień w ró­ża­nym płasz­czu strzą­sa rosę

Na owym wzgór­ku wschod­nim. Zejdź­my z war­ty.

Moja zaś rada, aby­śmy nie­zwłocz­nie

O tym, cze­go­śmy tu świad­ka­mi byli,

Uwia­do­mi­li mło­de­go Ham­le­ta;

Bo pra­wie pe­wien je­stem, że to wid­mo,

Mil­czą­ce dla nas, prze­mó­wi do nie­go.

Czy się zga­dza­cie na to, co nam zro­bić

Za­rów­no ser­ce, jak po­win­ność każe?

MAR­CEL­LUS

Jak naj­zu­peł­niej, i wiem na­wet, gdzie go

Na osob­no­ści zdy­bie­my dziś z rana.

Wy­cho­dzą.

Sce­na dru­ga

Sala au­dien­cjo­nal­na w zam­ku.

Król, Kró­lo­wa, Ham­let, Po­lo­niusz, La­er­tes, Wol­ty­mand, Kor­ne­liusz, pa­no­wie i or­szak.

KRÓL

Jak­kol­wiek świe­żo tkwi w na­szej pa­mię­ci

Zgon ko­cha­ne­go, dro­gie­go na­sze­go

Bra­ta Ham­le­ta, jak­kol­wiek by prze­to

Ser­cu na­sze­mu go­dzi­ło się w cięż­kim

Żalu po­grą­żać, a ca­łe­mu pań­stwu

Za­wrzeć się w je­den fałd kiru, o tyle

Jed­nak roz­wa­ga czy­ni gwałt na­tu­rze,

Że po­mnąc o nim nie za­po­mi­na­my

O so­bie sa­mych. Dla­te­go – z za­tru­tą,

Że tak po­wie­my, od smut­ku ra­do­ścią,

Z po­go­dą w jed­nym, a łzą w dru­gim oku,

Z bu­kie­tem w ręku, a ję­kiem na ustach,

Na rów­ni wa­żąc we­se­le i bo­leść -

Po­łą­czy­li­śmy się mał­żeń­skim wę­złem

Z tą nie­gdyś sio­strą na­szą, a na­stęp­nie

Dzie­dzicz­ką tego wo­jen­ne­go pań­stwa.

Co wszak­że czy­niąc, nie po­stą­pi­li­śmy

Wbrew świa­tlej­sze­mu wa­sze­mu uzna­niu,

Któ­re swo­bod­nie ob­ja­wio­ne dało

Temu kro­ko­wi sank­cje. Dzię­ki za to. -

A te­raz wiedz­cie, że mło­dy For­tyn­bras,

Czy­li to na­szą le­ce­wa­żąc war­tość,

Czy­li to są­dząc, że z śmier­cią dro­gie­go

Bra­ta na­sze­go w kró­le­stwie tym znaj­dzie

Nie­ład i bez­rząd, i na tym je­dy­nie

Bu­du­jąc płon­ną na­dzie­ję ko­rzy­ści,

Nie za­nie­dbu­jąc na­glić nas przez po­słów

O zwrot tych kra­in, któ­re pra­wo­moc­nie,

Za spra­wą świę­tej pa­mię­ci Ham­le­ta,

Bra­ta na­sze­go, z rąk jego ro­dzi­ca

Prze­szły na wła­sność Da­nii. Tyle o nim.

Te­ra­zże o nas i o celu, w ja­kim

Tu się ze­szli­śmy. Wzy­wa­my tym pi­smem

Stry­ja mło­de­go For­tyn­bra­sa, dzi­siaj

Kró­la Nor­we­gii, któ­ry, z sił opa­dły,

Ob­łoż­nie cho­ry, może i nie sły­szał

O tych za­bie­gach swo­je­go sy­now­ca,

Aby po­wstrzy­mał go od dal­szych kro­ków

W tej spra­wie, aby mu wzbro­nił zbie­ra­nia

Wojsk i za­cią­gów zło­żo­nych wszak z jego

Wier­nych pod­da­nych. Wam zaś, Kor­ne­liu­szu

I Wol­ty­man­dzie, po­ru­cza­my za­nieść

To pi­smo, łącz­nie z po­zdro­wie­niem na­szym,

Wład­cy Nor­we­gii, nie upo­waż­nia­jąc

Was do wcho­dze­nia z nim w nic wię­cej nad to,

Co treść po­wyż­szych słów na­szych za­kre­śla.

By­waj­cie nam więc zdro­wi i niech po­śpiech

Chwa­li gor­li­wość wa­szą.

KOR­NE­LIUSZ I WOL­TY­MAND

Jak we wszyst­kim,

Tak i w tym sta­rać się bę­dziem jej do­wieść.

KRÓL

Nie wąt­pię o tym. By­waj­cież nam zdro­wi.

Kor­ne­liusz i Wol­ty­mand wy­cho­dzą.

Mia­łeś nas o coś pro­sić, La­er­te­sie;

Ja­kiż jest przed­miot tej proś­by? Mów śmia­ło.

Nie tra­ci próż­no słów, kto się uda­je

Z słusz­nym żą­da­niem do mo­nar­chy Da­nii.

Cze­góż byś pra­gnął, cze­go bym nie go­tów

Speł­nić wprzód jesz­cze, ni­że­liś za­pra­gnął?

Gło­wa nie bli­żej jest po­krew­na ser­cu,

Ręka nie skor­sza ku przy­słu­dze ustom

Jak tron nasz ojcu twe­mu, La­er­te­sie,

Cze­góż więc żą­dasz?

LA­ER­TES

Po­zwo­le­nia wa­szej

Kró­lew­skiej mo­ści na po­wrót do Fran­cji,

Skąd chęt­nie wpraw­dzie tu przy­by­łem, aby

Zło­żyć po­win­ny hołd przy ko­ro­na­cji

Wa­szej kró­lew­skiej mo­ści, ale te­raz,

Gdym już do­peł­nił tego obo­wiąz­ku,

Ży­cze­nia moje i my­śli, wy­zna­ję,

Cią­gną mię zno­wu do Fran­cji; ku cze­mu

O przy­chy­le­nie się i prze­ba­cze­nie

Kor­nie śmiem wa­szą kró­lew­ską mość bła­gać.

KRÓL

Cóż na to oj­ciec wasz­mo­ści? Przy­sta­jeż

Na to Po­lo­niusz?

PO­LO­NIUSZ

Usil­ny­mi proś­by

Poty ko­ła­tał do mo­je­go ser­ca,

Ażem do ży­czeń jego mi­mo­chęt­nie

Przy­ło­żył pie­częć ze­zwo­le­nia. Racz mu

Wa­sza kró­lew­ska mość nie bro­nić je­chać.

KRÓL

Jedź więc, roz­rzą­dzaj we­dług woli cza­sem

I ła­ską na­szą. Do cie­bie się te­raz

Zwra­cam, ko­cha­ny sy­now­cze Ham­le­cie,

Synu mój.

HAM­LET

na stro­nie

Tro­chę wię­cej niż sy­now­cze,

A mniej niż synu.

KRÓL

Ja­kiż tego po­wód,

Że czar­ne chmu­ry wciąż cię ota­cza­ją?

HAM­LET

I owszem, pa­nie, je­stem wy­sta­wio­ny

Bar­dzo na słoń­ce.

KRÓ­LO­WA

Ko­cha­ny Ham­le­cie,

Zrzuć tę po­nu­rą bar­wę i przy­jaź­nie

Wy­po­go­dzo­nym okiem spójrz na Da­nię;

Prze­stań po­wie­ki usta­wicz­nie spusz­czać

W zie­mię, o dro­gim ojcu roz­my­śla­jąc.

Co żyje, musi umrzeć; dziś tu go­ści,

A ju­tro w pro­gi prze­cho­dzi wiecz­no­ści;

To po­spo­li­ta rzecz.

HAM­LET

W isto­cie, pani,

Zbyt po­spo­li­ta.

KRÓ­LO­WA

Gdy wszyst­kim jest wspól­na,

Cze­muż się to­bie zda­je tak szcze­gól­na?

HAM­LET

Zda­je się, pani! by­najm­niej, jest ra­czej;

U mnie nic żad­ne "zda­je się " nie zna­czy,

Ni­czym sam przez się ten oczom wi­dzial­ny

Czar­nej ża­ło­by strój kon­wen­cjo­nal­ny;

Wietrz­ne z trud­no­ścią wy­da­wa­ne tchnie­nie,

Ob­fi­cie z oczu cie­ką­ce stru­mie­nie,

Ża­łość na wi­dok sta­wia­na ob­li­czem,

Miną, ge­sta­mi – to wszyst­ko jest ni­czem.

To tyl­ko zda­je się, bo po­ta­jem­nie

Moż­na być ob­cym temu; ale we mnie

Jest coś, co w ramę oznak się nie mie­ści,

W tę lar­wę żalu, li­be­rię bo­le­ści.

KRÓL

Go­dzien po­chwa­ły, Ham­le­cie, ten smu­tek,

Któ­rym od­da­jesz cześć pa­mię­ci ojca;

Lecz wiedz, że oj­ciec twój miał tak­że ojca

I że go tak­że utra­cił tak samo

Jak tam­ten swe­go. Do­bry syn po­wi­nien

Ja­kiś czas bo­leć po śmier­ci ro­dzi­ca;

Lecz upo­rczy­wie trwać w uty­ski­wa­niach

Jest to bez­boż­ny oka­zy­wać upór,

Sprze­ci­wia­ją­cy się wy­ro­kom nie­bios;

Jest to nie­mę­skie oka­zy­wać ser­ce,

Nie­sfor­ny umysł i pło­chą roz­wa­gę.

Bo sko­ro wie­my, że coś jest zwy­czaj­nym,

Jak każ­da inna rzecz naj­pow­sze­dniej­sza,

Na cóż, sta­wia­jąc opór ko­niecz­no­ści,

Brać to do ser­ca? Wstydź się, jest to grze­chem

Prze­ciw na­tu­rze, prze­ciw nie­bu, prze­ciw

Zmar­łe­mu na­wet; jest to na osta­tek

Wbrew ro­zu­mo­wi, któ­ry od sko­na­nia

Pierw­sze­go z lu­dzi aż do śmier­ci tego,

Któ­re­go świe­żą opła­ku­jem stra­tę,

Cią­gle i cią­gle woła: Tak być musi!

Rzuć więc, pro­si­my cię, te płon­ne żale

I po­mnij, że masz w nas dru­gie­go ojca,

Nie­chaj się do­wie świat, żeś ty naj­bliż­szym

Na­sze­go tro­nu i na­sze­go ser­ca;

Co się zaś ty­czy two­je­go za­mia­ru

Wró­ce­nia na­zad do szkół wit­ten­ber­skich,

Jest on ży­cze­niom na­szym wręcz prze­ciw­ny;

Prze­to wzy­wa­my cię, abyś się zgo­dził

Na po­zo­sta­nie tu pod czu­łą pie­czą

Na­sze­go oka, jako nasz naj­mil­szy

Dwo­rza­nin, krew­ny i syn.

KRÓ­LO­WA

O, Ham­le­cie,

Nie daj się mat­ce pro­sić nada­rem­nie;

Po­zo­stań z nami, po­rzuć myśl je­cha­nia

Do Wit­ten­ber­gi.

HAM­LET

Ze wszyst­kich sił mo­ich

Bę­dęć po­słusz­nym, pani.

KRÓL

To mi pięk­na,

Co się na­zy­wa, sy­now­ska od­po­wiedź!

Pójdź, uko­cha­na żono, ta uprzej­ma,

Nie­przy­mu­szo­na po­wol­ność Ham­le­ta

Roz­pro­mie­ni­ła mi ser­ce; dla­te­go

Każ­dy wznie­sio­ny dziś na zam­ku to­ast

Moź­dzie­rze wzbi­ją w ob­ło­ki i nie­bo,

Wtó­rząc ra­do­snym kró­lew­skim wi­wa­tom,

Od­po­wie zie­mi rów­nym grzmo­tem. Idź­my.

Król, Kró­lo­wa i wszy­scy prócz Ham­le­ta wy­cho­dzą.

HAM­LET

Bog­daj to trwa­łe, zbyt wy­trwa­łe cia­ło

Stop­nia­ło, w lot­ną parę się roz­wia­ło!

Lub bo­daj Ten, tam w nie­bie, nie był karą

Za­gro­ził sa­mo­bój­cy! Boże! Boże!

Jak nud­nym, nędz­nym, li­chym i ja­ło­wym

Zda mi się cały ob­rót tego świa­ta!

To nie pie­lo­ny ogród, sa­mym tyl­ko

Buj­nie krze­wią­cym się chwa­stem po­ro­sły.

O wsty­dzie! że też mo­gło przyjść do tego!

Parę mie­się­cy do­pie­ro, jak umarł!

Nie, nie, i tego nie ma – taki do­bry,

Taki aniel­ski król, na­prze­ciw tego

Ist­ny Hy­pe­rion na­prze­ciw sa­ty­ra;

A tak do mat­ki mo­jej przy­wią­za­ny,

Że nie mógł ścier­pieć na­wet, aby lada

Przy­ostry po­wiew do­tknął się jej twa­rzy.

Ona zaś – trze­baż, abym to pa­mię­tał! -

Wie­sza­ła mu się u szyi tak chci­wie,

Jak­by w niej ro­sła żą­dza piesz­czot w mia­rę

Za­spo­ka­ja­nia jej. I w mie­siąc po­tem…

O, precz z tą my­ślą!… Sła­bo­ści, na­zwi­sko

Two­je: ko­bie­ta. – W je­den mar­ny mie­siąc,

Nim jesz­cze zdar­ła te trze­wi­ki, w któ­rych

Szła za bied­ne­go mego ojca cia­łem,

Za­la­na łza­mi jako Nio­be – pa­trz­cie! -

Boże mój! zwie­rzę, bez­ro­zum­ne zwie­rzę

Dłu­żej by czu­ło żal – zo­sta­je żoną

Mo­je­go stry­ja, bra­ta mego ojca,

Lecz któ­ry tak jest do bra­ta po­dob­ny

Jak ja do Her­ku­le­sa. W je­den mie­siąc,

Nim jesz­cze sło­ny osad łez nie­szcze­rych

Z za­czer­wie­nio­nych po­wiek jej ustą­pił,

Zo­sta­ła żoną in­ne­go! Tak pręd­ko,

Tak lek­ko, sko­czyć w ka­zi­rod­ne łoże!

Nie jest to do­brym ani wyjść nie może

Na do­bre. Ale pę­kaj, ser­ce moje,

Bo usta mil­czeć mu­szą.

Ho­ra­cy, Ber­nar­do i Mar­cel­lus wcho­dzą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: