Hamuj, Ida! - ebook
Hamuj, Ida! - ebook
Kolejna odsłona miłosnego rollercoastera trzech singielek z katowickiej korporacji.
Ida wraca z wakacji załamana. Ten wspaniały, boski Otto Wolf porzucił ją bez słowa wyjaśnienia. Romans z dyrektorem pewnie nie mógł się inaczej skończyć, ale jednak… Co było w Portugalii, zostaje w Portugalii. Ida separuje się i przeciąga powrót do pracy. Wkrótce poznaje nowego sąsiada z góry. Okazuje się, że to Janek, znajomy z liceum, do którego wzdychało pół szkoły, łącznie z nią.
Bernadetta przeżywa kolejną sinusoidę. W pracy – awans, prywatnie – trwa przy Orlandzie, a jednocześnie nie potrafi wyrzucić z głowy sielsko-anielskiej wizji siebie w ramionach Szymona.
Z kolei Natalia odżywa. Przy okazji festiwalu planszówek w Spodku zacieśnia więź z Piotrem. I kiedy wszystko zdaje się zmierzać ku dobremu, poznaje rodziców Piotra i przeżywa szok.
Trzy przyjaciółki, każda w innym momencie swojego życia. Każda przekonana, że wie, co dla niej najlepsze. No cóż. Każda się zdziwi.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-383-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć!
Trzymasz w ręku kontynuację historii z O, Ida!. Muszę Cię uprzedzić, że ta książka zawiera sceny seksu, śmieszkuje z teściowych, byłych miłości, królów liceum i aniołków. Nie kupuj jej matce, bogobojnej ciotce ani księdzu. No chyba że chcesz zrobić psikusa, masz na pieńku lub po prostu utrzymujesz świetny kontakt z jakąkolwiek z wymienionych grup.
Wtedy to tak, wtedy to można.
Natomiast jeśli trzymasz tę książkę i nie parzą Cię ręce ani nie drętwieją palce, to znaczy, że jest napisana idealnie dla Ciebie!
Życzę samych przyjemnych chwil.
Ada KussowskaZACZNIJMY OD KŁAMSTWA
— Tak, nie jest w najlepszej formie. Myślę, że wciąż wymaga opieki — mówiłam, kuląc się na kanapie. — Nie, nie trzeba. Mam jeszcze wiele wolnego do wykorzystania. Po prostu je teraz wezmę, a gdy sytuacja stanie się poważniejsza, dopiero wtedy będę myśleć co dalej. — Łzy napływały mi do oczu, a głos zaczął się delikatnie łamać. — Oczywiście, bądźmy dobrej myśli. Na razie to tylko tydzień. No, może się nie łudźmy, postaram się wrócić na początku października. Nawet dobrze się składa, bo za dużo urlopu znowu przeszłoby mi na kolejny rok, a tu po problemie. Tak, dziękuję za dobre słowa. Dam znać, jeśli coś się zmieni. Trzymajcie się, jestem ogromnie wdzięczna za wyrozumiałość.
To ostatnie powiedziałam, już niemal płacząc. Rzuciłam telefon, czując jednocześnie wstyd i odrazę. Gardziłam sobą. I nie, nie dlatego, że dałam się naciągnąć na tamte pseudomiłosne nadzieje. Biję się w pierś — wtedy, w Portugalii zachowałam się jak naiwna nastolatka, którą wystawił ten jedyny, co go poznała na koloniach. Gdy złapał ją pierwszy raz za kolano, zaczęła rysować serduszka w pamiętniku, przy pocałunku wybierała już ślubne wiązanki, a po tygodniu zaczęła się zastanawiać, jaka rasa psa będzie najbardziej odpowiednia dla trójki ich dzieci. Wiele może nas w życiu zaskoczyć, ale nigdy, PRZENIGDY nie pomyślałabym, że to właśnie ja dam się wkręcić w tak żałosne fantazjowanie. Ale nic to, dostałam za swoje, posypałam głowę popiołem i tyle. Moja pogarda do siebie wcale nie wynikała z naiwności, tylko z czystego tchórzostwa, którego dowodem była przeprowadzona dopiero co rozmowa.
Historia w skrócie: korporacyjny romans z dyrektorem mojej koleżanki Bernadetty osiągnął swoje soczyste, erotyczne apogeum podczas wspólnych wakacji w Portugalii. I już witałam się z gąską, mając nadzieję, że bajka będzie trwać wiecznie, gdy mój kochanek zerwał ze mną przez SMS-a słowami: „Ida, nie mogę”, po czym dodał mnie do listy numerów zakazanych. Nie, nie użalajcie się nade mną, nie litujcie i nie kopcie, bo i tak leżę zwinięta w pozycji embrionalnej.
Jeszcze przed wczorajszym wylotem wiedziałam, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do szybkiego powrotu do pracy. Czułam się podlana benzyną i podpalona i nie byłabym teraz w stanie stukać poparzonymi opuszkami w klawiaturę, do rytmu z Always look on the bright side of life Monty Pythona. Co wymyśliłam? Nie było to proste przedłużenie urlopu. Nie wpadłam też na pomysł wymęczenia L4 na telefon. Ba, nawet wyrwanie sobie wszystkich paznokci byłoby rozwiązaniem bardziej etycznym niż to, na co się zdecydowałam. Chyba po prostu jestem masochistką i chciałam się jeszcze bardziej upodlić.
Postanowiłam zadzwonić do mojego szefa Tomka i powiedzieć mu łamiącym się głosem, że moja własna matka miała wypadek, przez który ma nogę od paluszka do pachwiny w gipsie, a ja muszę się nią opiekować. To, że łamał mi się głos, wcale nie wynikało z gry aktorskiej. Takie emocje pewnie się ujawniają, gdy po upadku na dno człowiek wreszcie przekopie się przez dziesięć metrów mułu, by ostatecznie dotrzeć do czosnkowych kulek zapakowanych w papierki od pralinek Lindt. Stąd już niedaleko do dziewiątego kręgu piekła.
Oto Ida Sowińska, która przed chwilą nie bała się polecieć w znane, by spotkać tam nieznane, wypinać rzyć opasaną koronkami i oddać pół serca wilkowi, przeistacza się teraz w rozmemłany, szary kłębek bez życia. Brawo, chodzące spełnienie kobiecej dumy i niezależności! Schowaj się najlepiej pod kanapę. Chociaż nie — tam zdecydowanie byś się nie zmieściła, nawet bez tych trzech dodatkowych kilogramów, które zarobiłaś przez dwa tygodnie.
Z krótkiego etapu żałoby, jaką był kosmiczny wkurw, spowodowany częściowo przez moją sromotną porażkę, a częściowo przez to, że ten ciul mnie zablokował, przechodziłam teraz ewidentnie w fazę depresyjną. Podkreślając swój upadek, zaglądałam na profile społecznościowe. No dobra, jeden profil. Jego profil. Widziałam, że jest aktywny. Na szczęście nie zżarło mi mózgu aż tak, żeby go tam atakować.
Wujek Google powiedział mi, że czas od rozstania do momentu akceptacji może trwać pół roku, ale coś mi się wydaje, że to dotyczyło związków dłuższych niż półtora tygodnia. Jaki z tego wniosek? Taki, że chyba przez następne dni odhaczę wszystkie lepsze i gorsze romansidła na Netfliksie, a łzy zalewające mój popcorn będą zadziwiająco dobrze odgrywać rolę soli.
Spojrzałam na plecak wystający z przedpokoju. W ogóle go nie rozpakowałam, a miałam tam wilgotny jeszcze strój kąpielowy. Z parapetu posępnie zerkała na mnie pożółkła paprotka, jakby zdegustowana tym, co przed chwilą usłyszała. Zwlekłam się z kanapy i podeszłam do lodówki. Zaczynało mi już burczeć w brzuchu, a nie pamiętałam, co właściwie w niej zostawiłam. W środku znalazłam zdechłą marchewkę, dwa zmarszczone kartofle i trzy puszki piwa. No proszę, świat wiedział, że skończy się na zapijaniu smutków. Wiedział, nie powiedział, a dalej było tak…
JAZDA NA ZAJECHANYM SPRZĘGLE
Bernadetta miała dość ostatnich trzech tygodni w pracy. Otto ustawił na nią przekierowania swojej skrzynki i choć dostała polecenie, aby zajmować się tylko tymi turbopilnymi tematami, to najzwyczajniej w świecie była przeciążona nadmiarem informacji i stresem, że nie wyłapie czegoś ważnego. W dodatku jego nieobecność się przedłużała. Cwaniak jeden, pewnie postanowił zostać kolejny tydzień na Majorce, jak każdy rodowity Niemiec. Zaczynała powoli żałować, że nie zaplanowała żadnego urlopu.
Siedziała właśnie w .KTW II, mając przed sobą widmo niemrawego weekendu. Zerknęła na Natkę. Ta przypominała ostatnio raczej przebodźcowaną gwiazdkę Internetów niż samą siebie. To znaczy zawsze było jej wszędzie pełno. Różnica polegała na tym, że z energicznej i dość nerwowej osoby Natalia stała się teraz wyznawczynią pozytywnego ADHD. Leje deszcz? Wspaniale, bo uwielbia ten zapach. Podwyżka cen prądu? W sumie i tak mało korzysta, może dzięki temu zacznie chodzić wcześniej spać. Sąsiad robi remont i od szóstej do dwudziestej nawala udarówką? Właściwie nic to, praca z biura jest całkiem w porządku.
Bernadetta podziwiała, ale nie rozumiała. Przypuszczała, że wszystko to wynika ze zmiany nastawienia po wakacyjnym odpoczynku. No, może jeszcze trochę tamten gostek, Piotrek chyba, miał tu jakiś wpływ, ale chyba, więcej było z nim problemów niż pożytku. Albo to był Paweł? Nie pamiętała.
Spojrzała na trzysta nieodczytanych maili. Gdy miała pecha, okienka wyskakujące z każdą nową wiadomością wisiały na ekranie niezmiennie przez dobrych kilka minut. Podobnie do klocków spływających w tetrisie, ale tu żaden poziom się fartownie nie usuwał. Jeśli dołożyć do tego zawirowania prywatne, jej głowa naprawdę nie miała kiedy odpocząć. Trwała tak w zawieszeniu kilka minut, gdy ktoś zaczął stukać od góry w jej monitor. Tomasz. Znowu posłał jej ten swój uśmiech w stylu „tylko nic ode mnie nie chciej”.
— Hej, Berni, jak zdrówko? — zagadnął zdecydowanie zbyt serdecznie.
— A jak wygląda? — zapytała z irytacją w głosie. Nawet ona dotarła do swoich granic.
— Oj, widzę frustrację — zmarszczył brwi — to do ciebie niepodobne.
„Byś się zdziwił, co jeszcze jest do mnie niepodobne”, pomyślała. W głowie przeleciała jej cała klisza pikantnych sytuacji, którymi raczyła się przez ostatnie lata.
— Słuchaj — ciągnął Tomasz — mam taki delikatny temat, pogadamy w salce?
Delikatny temat dla sfrustrowanej i zajechanej kobiety. Na bank więcej pracy. I na bank w salce dlatego, żeby nie narobiła larma na pół biura. Zawsze się obawiała, że pracując zbyt ciężko i zbyt ambitnie, zostanie robolem od czarnej roboty. Chyba właśnie ten zły sen miał się ziścić. Z niechęcią opuściła klapę laptopa, by wygasić monitory, po czym udała się za Tomkiem do jednej z maluteńkich sal, przeznaczonych bardziej na potrzeby pracy w samotności niż na spotkania. Usiadła bez mocy naprzeciw niego, patrząc przez szklaną ścianę na korytarz.
— Słucham, co to za temat? — Nie kryła zrezygnowania.
— Bernadetto, czy coś się dzieje?
Tomasz wyglądał na zmartwionego, ale raczej nie faktycznym stanem rzeczy, tylko tym, że jego plan może spalić na panewce.
— Od trzech tygodni mam dwa etaty — zaczęła z rozżaleniem. — Tak, dzieje się. Kiedy wraca Otto? Chcę mu już oddać jego część, mam dosyć tej ganianiny — wyrzuciła z siebie korporacyjne żale, pochylając się jednocześnie nad blatem i opierając czoło o dłoń.
— Właściwie dobrze się składa, że zaczęłaś ten temat. Otrzymaliśmy informację, że Otto przebywa na zwolnieniu chorobowym — mówiąc to, również uciekł wzrokiem na korytarz. Albo na tej pustej, szarej przestrzeni właśnie pojawił się hologram z Marylą Rodowicz, albo ktoś tu nieudolnie ściemniał. — Nie jesteśmy pewni, kiedy wróci. Może za tydzień, może za dłuższy czas. — Przeniósł spojrzenie na dłonie.
— Ale, Tomek, ja nie mogę tak dłużej! — Schowała twarz w dłoniach. — Popatrz na mnie. W samych Katowicach pracuje nas ze dwie setki, do tego Niemcy. Czy jeśli to na dłużej, to spośród tylu osób chyba możecie znaleźć kogoś konkretnego na zastępstwo?
— Myślę, że znaleźliśmy, ale musisz się najpierw zgodzić — powiedział nieśmiało, jakby każdy inny scenariusz miał być totalną katastrofą.
— A co ja tu robię? Zastępuję go! I nikt mnie nie pytał o zgodę! — Osowiałość gładko przeszła w irytację. — Tomek, graj ze mną w otwarte karty, bo jak nie, to za chwilę wyjdę i nie wiem, czy wrócę!
Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie ją stać na takie słowa, ale chyba podziałało, bo uniósł dłonie w geście poddania się.
— Berni, słuchaj, ale spokojnie. I poczekaj, aż skończę. Okej?
Popatrzyła na niego posępnie, ale się nie odezwała.
— No dobra, widzę, że okej. Mam dla ciebie szansę. Niesamowitą, niepowtarzalną i myślę, że naprawdę docenisz ten pomysł.
Przewróciła oczami, bo czuła, że jak nic będzie to zawoalowany shit.
— Chciałbym, żebyś na czas nieobecności Otta oficjalnie zaczęła pełnić obowiązki dyrektorskie. Nie jest to awans, ale swego rodzaju sprawdzian dla ciebie, przy którego zaliczeniu otworzysz sobie wiele drzwi. Tak jak powiedziałem, nie wiem, jak długo to potrwa, ale możliwe, że zwolnienie chorobowe Otta się wydłuży. Oczywiście propozycja odpowiednio premiowana. Co ty na to?
Pustka w głowie, pustka w oczach, milion pytań, rybka Nemo.
— Czym się to różni od tego, co robię teraz? — zapytała niepewnie.
— Tym, że zostaniesz oficjalnie ogłoszona jako sprawująca rolę, a swoje menedżerskie tematy będziesz powoli przekazywać innym członkom zespołu, na przykład Timowi czy Matthiasowi. Jeśli sytuacja będzie tego wymagała, to rozważymy nawet otwarcie wakatu na twoje aktualne stanowisko.
Ze zmęczenia nie była pewna, czy dobrze odczytuje słowa szefa. Do tej pory nie zdarzyło się, by to ktoś od nich, a nie Niemiec przejął tak wysokie stanowisko. Wiedziała, że to, co proponuje Tomek, oznacza dla niej jeszcze więcej pracy, bo zapewne zacznie się wdrażać na poważnie w obowiązki Otta już teraz, a własnych tematów w pięć minut nie przekaże.
Ale czy to nie jest czasem lekarstwo na całe zło? Zająć głowę katorżniczą pracą, by nie myśleć o życiowych dylematach? W najstarszych książkach psychologicznych o tym piszą i na każdym szkoleniu z odporności psychicznej kładą to do głowy. Nie chcesz dać się zwariować? Zapieprzaj, ile wlezie, by nie myśleć o problemach, chociażby miało to być robienie na drutach majtek dla kaktusa i jednoczesne skakanie na prawej nodze. W tym szaleństwie jest metoda. Albo inaczej — obietnica. Dalszego rozwoju, awansu, władzy, spełnienia. I totalnego zapieprzu po końcówki kasztanowych włosów, przy którym nie znajdzie siły na myślenie o dylemacie „stary Szymon vs. nowy Orlando”. Mogło być lepiej?
— Właściwie to nawet Ida jest dobrze wdrożona w część moich tematów, a ona chyba zaraz wraca…
— Niestety, Ida jest niedysponowana — znowu uciekł wzrokiem — wzięła dłuższe wolne. Ale nie martw się, znajdziemy rozwiązanie. To jak, challenge accepted? — pojechał jak Barney z Jak poznałem waszą matkę nieświadomy, że dziewczyny się z tego podśmiewają.
— Ale co z Idą? — Wieści o koleżance zmieszały Bernadettę. Rzeczywiście powinna już wrócić do pracy.
— Nie mogę zdradzać szczegółów, ale może dobrze będzie, jeśli ty i Natalia się z nią skontaktujcie. Z tego, co wiem, lubicie się, prawda?
— Tak, szefie. A co do propozycji… tak, zgadzam się. — Po chwili zastanowienia dodała: — Tomek, przepraszam, jeśli byłam opryskliwa. — Teraz zaczęła się kajać.
— Nic się nie stało, naprawdę. — Machnął ręką. — Ale pamiętaj, że teraz na twoich barkach spoczywa większa odpowiedzialność i już nie możesz sobie pozwolić na gorsze dni.
— Jasne, rozumiem.
Perfekcyjna korpopanna. Szuka poklasku, bezwstydna, unosi się gniewem, pamięta wiele złego. Wszystko zniesie, nie pokłada złudnych nadziei, wszystko przetrzyma. Z takimi cechami może kiedyś wylądować nawet w telewizji. Albo w cyrku. Podziękowała, pożegnała się i została w salce, by jeszcze raz wszystko przemyśleć. Nie zakładała, że zmieni zdanie, ale musiała sobie to poukładać. Od początku: Otto z wakacji wylądował na przedłużającym się chorobowym. Nikt nic nie wie. Ida wróciła (chyba), nie odezwawszy się, a Berni dostaje pseudoawans. Że zasłużony, to wiadomo, tak samo jak to, że w ogóle nie pasuje on do polityki firmy. Trochę ta jej nobilitacja zbyt brzydka, żeby mogła być piękna.
Wyszła z salki i skierowała się w stronę Natalii, która ze słuchawkami na uszach siedziała zatopiona w Excelu. Pewnie przed chwilą skończyła telekonferencję i z zapatrzenia w tabelki nawet zapomniała odłożyć sprzęt. Bernadetta podeszła do niej i stojąc za jej plecami, odchyliła jeden z na-
uszników.
— Idziesz się przewietrzyć? — zapytała szeptem.
— Źle się czujesz? — Natalia spojrzała na koleżankę, żeby się upewnić w ocenie. — Ostatni raz zapytałaś mnie o coś takiego, jak padły podejrzenia, że Kaśka jest w czwartej ciąży.
— Dobrze się czuję — cmoknęła — ale potrzebuję pogadać, i to bez świadków. — Zerknęła na boki, chcąc się upewnić, czy w pobliżu nie pałęta się Rafał.
— Już teraz? — Omiotła wzrokiem ekran. — Skończę za dwadzieścia minut i jestem wolna.
— Już teraz.
Zjechały w dół i skierowały się w stronę Spodka, żeby przysiąść na schodach wspinających się po Międzynarodowym Centrum Kongresowym. Blisko biura, daleko od świadków, z panoramicznym niemal widokiem na Śródmieście. Idealna miejscówka na pierdoły i piwo. No, dzisiaj bez piwa. Przez całą drogę Bernadetta milczała lub zbywała koleżankę półsłówkami. Kiedy mijały figurkę beboka u podnóża wzniesienia, Natalia nie wytrzymała:
— No powiedz wreszcie, bo już mam ciśnienie sto pięć-
dziesiąt!
— To i tak mniej niż ja, a schody nie pomogą.
— Berni… nadużywasz mojej nieskończonej dobroci.
— Jeśli nieskończona, to chyba nie da się nadużyć, co? — prychnęła. — Powiedz, kontaktowała się z tobą Ida?
— No, wysyłała mi zdjęcia z Portugalii, przecież ci pokazywałam. Nawet magnesik ładny znalazła — odpowiedziała urażonym tonem Natalia. — I co, to po to mnie wyciągnęłaś?
— A kiedy to było?
— Berni, co się dzieje? Została tam? Uciekła? Tramwaj ją przejechał? Mów mi teraz albo wracamy. — Zaczęła grzebać w telefonie. — O, mam! Tydzień temu to pisała. Nooo, faktycznie, coś długo. A ona nie miała już wrócić?
— Miała — odpowiedziała Berni lakonicznie.
Natalia zatrzymała się w pół kroku.
— Albo mi mówisz, o co chodzi, albo w tym momencie spadam, a ty sobie oglądaj, jak zakręcają bany na rondzie — zaczęła się ciskać, zakładając ręce na piersi.
— Siadaj. — Bernadetta sama to zrobiła i poklepała kawałek schodka obok siebie. — Miałam rozmowę z Tomkiem. Okazało się, że Otto ma chorobowe i nie wiadomo, kiedy wróci. To złe wieści. A wiesz, jakie są dobre?
Nati pokręciła głową.
— Dobre są takie — kontynuowała Berni — że mam być w jego zastępstwie osobą sprawującą władzę.
Natalia wybałuszyła oczy.
— Aaaaa! Wiedziałam, stara torbo, że nadejdzie ten dzień! — Zaczęła ściskać koleżankę. — O, pani dyrektor, a nie poczuła się pani zbyt osaczona? Już wysłałaś prośbę o nowe wizytówki?
— Nie, bo to śmierdzi.
— Prestiż i pieniądze nie śmierdzą, kochana. — Natka sugestywnie uniosła dwa razy brwi.
— Śmierdzi, że Otto przepadł jak kamfora. Zobacz, jaką ma zwrotkę. — Pokazała telefon służbowy, na którym przy mailu dotychczasowego dyrektora pojawiała się jedynie lakoniczna informacja o nieobecności. Bez konkretów, bez dat.
— Jak nie Niemiec — zdziwiła się Nati. — Brakuje terminu powrotu i trzech osób do odwołania się w pilnych przypadkach.
— Dokładnie. Już nie mówię o tym, że będę pierwszym mianowanym w zastępstwie polskim dyrektorem, też ewenement. — Schowała telefon.
— A to nic nie znaczy, to się trzeba cieszyć. A komu zdasz robotę? O, patrz, może to mój Ecik jedzie. — Machnęła na skład akurat przejeżdżający przez rondo, ale było zbyt daleko, by rozpoznać nazwę. Już od dobrych kilku lat tramwaje śląskie od Pesy miały swoje oficjalne imiona: Renia, Gienek, Karlik, Gwarek, Skarbek i inne. Ecik był zdecydowanym ulubieńcem Natki.
— No właśnie. Myślałam, że po części zdam pracę Idzie. — Bernadetta zasępiła się jeszcze bardziej. — A Idy nie ma. Nie odezwała się po powrocie, nie wróciła do biura, nawet nie zmieniła stopki. Tomek powiedział, że jest niedysponowana, ale nie wchodził w szczegóły.
— Takieśmy są koleżanki… — Natka spojrzała na własne stopy trochę chyba z zawstydzenia. — A ona jest u siebie?
— Nie wiem, ale trzeba to sprawdzić. Na Ecika już nie zdążymy, poza tym trzeba wrócić do biura. Ale możemy jechać moim autem od razu po pracy. Jak jej nie będzie, to pójdziemy do parku albo nie wiem, po prostu podrzucę cię do domu.
— A może zadzwońmy? To nie lata osiemdziesiąte.
— Tak, cwaniaku? I dowiesz się czegoś? — przyatakowała Berni. — A pamiętasz, jak na jesieni coś strzeliło jej w kolanie i nie mogła pokuśtykać nawet do windy?
Natalia przytaknęła.
— Przez tydzień próbowała się zdiagnozować przez telefon, bo nie miała jak wyjść do lekarza — kontynuowała Berni. — Mogła zadzwonić do jednej z nas z prośbą o pomoc, ale jest bardziej uparta niż Kmicic w Potopie.
— I dlatego musimy być jej Kiemliczami, co? — Natalia zaczęła kiwać głową, patrząc na rondo.
— Dlatego — westchnęła Bernadetta.
DWÓCH JEZUSÓW
Czarna Madonno
Daj się przekonać
Że warto uwierzyć we mnie raz jeszcze
Że warto w człowieka uwierzyć raz jeszcze
Że warto poczekać i ważyć swe słowa
I niech czarna rozpacz odejdzie i pustka…
Słuchałam właśnie piosenki wywołującej kaca. Znam tylko jedną taką — Czarna Madonna Organka. Jeśli dodać do tego teledysk z Korą, to ciarki na plecach, wraz z uczuciem dewastacji, desperacji i strachu, wprost murowane. I tak jak w środę po powrocie zaczęłam się zwijać w kulkę, tak do tej pory niewiele się zmieniło. Acha, pranie zrobiłam. I harmonogram sprzątania w mieszkaniu, począwszy od wycierania kurzu, przez przegląd szafy, a na myciu fug i ścian skończywszy. Ale to od jutra, dzisiaj jeszcze się poużalam.
Madonna z teledysku patrzyła na mnie z wyrzutem przyprawiającym o poczucie winy, gdy zadzwonił domofon. Nie podeszłam, nikogo się nie spodziewałam. Po kilku minutach rozległ się drugi sygnał. Czyli ktoś jednak dostał się do bloku, wjechał na górę i naprawdę chciał się ze mną zobaczyć. Polecony z firmy czy świadek Jehowy? Zwlekłam się, dotarłam do urządzenia i nacisnęłam guzik. Kamery na klatkach nie mamy, ale kto nie kocha poczciwego, starego judasza! Po chwili rozległo się intensywne pukanie do drzwi. Spojrzałam przez wizjer i zamarłam.
— Ida? — zapytała Natalia. — Ida, wiemy, że tam jesteś!
Cisza. Obróciłam się w stronę lustra. Wyglądałam jak Buka na narkotycznym zjeździe. Albo otyły Zgredek. Koc oplatający moje ramiona i sięgający do ziemi nawet nadawał mi odpowiednią formę. Nigdy mnie takiej nie widziały.
— Ida, przecież nas wpuściłaś… — dodała Bernadetta.
— Wpuściłam, ale nie jestem reprezentatywna — odpowiedziałam drzwiom. — Dziękuję za zainteresowanie, wszystko jest w porządku, naprawdę — przekonywałam.
— I chcesz powiedzieć, że nam nie otworzysz? — zapytała z niedowierzaniem Natalia. — A to może wolisz, żebym zaczęła za chwilę jechać na całą papę z repertuarem Ich Troje?
Wiedziałam, że byłaby do tego zdolna. I że w prehistorycznym czasie kupowała ich płyty czy tam kasety na targach, a ze dwa razy była na koncercie. Na bank do tej pory pamiętała tekst.
— Tylko nie Keine Grenzen, błagam… — poprosiłam, przekręcając zamek w drzwiach.
— Nooo, to fajnie było na wakacjach, co? — zapytała Natalia, chyba ledwo mnie poznając.
— Nie kopie się leżącego. Zapraszam w moje skromne progi, nie ściągajcie butów.
Machnęłam ręką i omiotłam wzrokiem mieszkanie. No, rodzicielki to bym do niego nie zaprosiła. Jakbym zrobiła teraz zdjęcie i zapytała przypadkowych osób, kto tam może mieszkać, to na pewno odpowiedzi brzmiałyby: nałogowy zbieracz, producent bimbru, student, porażka życiowa. Tyle z tego dobrego, że jak już ogarnę ten syf, to przez pięć minut będę się cieszyć. A potem znowu patrzeć, jak zarasta. Przerzuciłam książki z kanapy, zebrałam kubek matowy od osadu po wypiciu pięciu herbat i ściągnęłam ze stolika stosik papierków przypominających konfetti, które targałam w jednym z aktów nerwicy.
— Tomek powiedział, że jesteś niedysponowana — odezwała się Bernadetta, zasiadając na sofie.
— Chyba nie da się ukryć, co? — Spojrzałam spod byka. — Napijecie się czegoś? Woda, kawa, herbata?
— Ale co się dzieje? — drążyła Berni. — Czemu nie wróciłaś do pracy? Wodę proszę.
— Ja też wodę. — Natalia również przysiadła na sofie, co stawiało mnie w świetle pracownika tłumaczącego się na dywaniku przed dyrektorstwem. Może to tylko moja jazda, ale czułam się z lekka atakowana. Nalałam trzy szklanki wody z kranu i podałam na stół.
— Oficjalnie przedłużyłam urlop. — Poprawiłam koc, cały czas stojąc. — Zadzwoniłam do Tomka, że muszę opiekować się mamą ze złamaną nogą. Wrócę w październiku. — Nie patrzyłam na koleżanki, udając, że bardzo mnie wciągnęło wiązanie narzutki.
— I gdzie ją masz? — zapytała Berni.
— Hę? — Podniosłam głowę.
— No, gdzie masz mamę?
— W rodzinnym domu mam mamę. — Wróciłam do aneksu, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego.
— I chcesz może powiedzieć, że jeszcze dzisiaj, tak ubrana, byłaś się nią opiekować? — Teraz zaatakowała Natalia.
Stałam do nich tyłem zdenerwowana, że muszę odsłonić fakty. Ale nie, nie wszystkie.
— Nie powinno was tu dzisiaj być — obróciłam się i oparłam dłonie o blat oddzielający kuchnię od pokoju — ale skoro już jesteście, to bardzo proszę, żebyście zachowały to, co powiem, dla siebie.
Popatrzyły na mnie w napięciu.
— Ten powód to ściema.
— Naprawdę?! — Natalia zrobiła aktorską minę, po której dostała kuksańca od Bernadetty.
— Widzisz, żeby było mi do śmiechu? — Zaczęłam się z lekka gotować, ale chyba już nawet nie miałam siły na złość. — Chodzi o to, że… — zawahałam się. — Dziewczyny, nie wiem, czy mogę wam powiedzieć…
— Ale my też nie przychodzimy bez powodu! — przerwała Berni. — W firmie dzieje się coś dziwnego.
Uniosłam brwi w oczekiwaniu.
— Bernadetta będzie dyrektorem za Otta! — wypaliła Natalia.
Oczy wyszły mi z orbit.
— Co?!
— Natalia, nie upraszczaj. — Berni spojrzała z dezaprobatą. — Otto jest na chorobowym. Nie wiadomo, kiedy wróci. Właściwie to chyba nie wiadomo, czy wróci. Mam być jego oficjalnym zastępcą, a swoje obowiązki przekazywać innym Niemcom. Do tego twoje zniknięcie. Coś się srogo sfajdało. — Przetarła czoło. — I nikt nie jest w stanie nam szczerze wyjaśnić co. I próbujemy się chociaż dowiedzieć, co u ciebie, i ci pomóc. — Popatrzyła na mnie i na mieszkanie, po czym strzepnęła paprochy z kanapy. — Co się dzieje, Ida?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki