- W empik go
Handlarz tlenem - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
21 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Handlarz tlenem - ebook
Po wielu latach wyniszczania środowiska naturalnego Ziemia zamienia się w zatrutą przestrzeń pełną smogu, a tlen staje się najcenniejszym, reglamentowanym towarem. W tym świecie rodem z koszmaru Adam, właściciel firmy Oxygeniusz, próbuje stawić czoła otaczającej go rzeczywistości. Wie, że czasu zostało bardzo mało, a zasoby tlenu na farmach są na wyczerpaniu. Adam nie traci jednak nadziei na stworzenie lepszej przyszłości i wraz ze swoim uduchowionym przyjacielem Robertem postanawia udać się w podróż do wirtualnych światów, w których być może uda się znaleźć remedium na postępującą destrukcję.
Jest jednak ktoś, kto bardzo pragnie pokrzyżować te ambitne plany i nie cofnie się przed niczym, by postawić na swoim...
Jest jednak ktoś, kto bardzo pragnie pokrzyżować te ambitne plany i nie cofnie się przed niczym, by postawić na swoim...
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-821-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeden
Drzwi otworzyły się. Wszedł do śluzy, a wejście zawarło się za jego plecami. Neutralizujące opary jęły wypełniać niewielkie pomieszczenie, zionąc z okratowanych dysz w ścianach, pod ciśnieniem odczuwalnym nawet przez ochronny skafander. Dym bezwolnych rekolekcji upokorzeń dnia zasnuł przytomność otoczenia. Po kryjomu znalazł spełnienie nieuświadomiony impuls; w siwej zawierusze ręce bezwiednie uwolniły głowę od hełmu i upuściły go. Dopiero głuchy dźwięk uderzenia o posadzkę wyrwał nowo przybyłego z apatii, uprzytomniając skryte w niej niebezpieczeństwo. W popłochu zamknął dokuczliwie piekące oczy i wstrzymał oddech.
Zdumiało go, jak szybko poczuł klaustrofobiczne zacieśnianie się w płucach. Narastała w nim panika daremnej walki z niemożliwym do zwalczenia. Istotowa odmienność woli od tego, co mimowolne, miażdżyła ludzki opór, wyjawiała potęgę sił zaprzęgniętych w służbę cielesności. Wodospad niedorzecznych myśli przedzierał się przez rozgorączkowany umysł. Jego klatka piersiowa zdawała się eksplodować. Spazmy przepony i mięśni pomiędzy żebrami w coraz większym stopniu podnosiły bunt przeciw niknącemu sprzeciwowi. Tuman kłębił się w rozwiewanym powietrzu, coraz poważniej irytując odsłoniętą skórę. Heroicznym wysiłkiem odemknął na moment powieki w celu skonsultowania ekranu na ścianie. Ból gałek ocznych w zetknięciu z zobojętniającą wrzawą okazał się nie do zniesienia. Warcząc z męki, momentalnie schował je z powrotem pod skórę. W końcu aparaty odessały szarą zawieruchę razem z uwolnionymi przez nią zanieczyszczeniami. Wybrzmiał sygnał nieobecności szkodliwych substancji, po czym obwieszczenie optymalnego poziomu tlenu ucięło syk pomp. Bezzwłocznie opróżnione płuca napełniły się łapczywie jak otwarty w ostatniej chwili spadochron. Konwulsyjne chwytanie powietrza zjednoczyło wszystkie organy opierającego się o ścianę. Dopiero kiedy zelżało, spostrzegł pot zlewający całe ciało.
Bicie serca uspokoiło się, doświadczenie dodało jednak do wyczerpania organizmu. Z niechętnego najmniejszemu wysiłkowi ciała ściągnął kombinezon, by powiesić go obok mniejszego modelu nakrytego przezroczystą komorą. Obniżył drugą pokrywę, na co zmywarka jęła gruntownie wypłukiwać toksyczne nieczystości z powierzchni skafandra. Skłonność do nadawania swojemu samopoczuciu uniwersalnego znaczenia wkrótce dała o sobie znać. Potknąwszy się o zapomniane nakrycie głowy, nabrał przekonania o wrogości świata w stosunku do swojej osoby. Ostrożnie, aby jak najmniejsza powierzchnia skóry weszła z nim w bezpośredni kontakt, podniósł hełm i umieścił w urządzeniu czyszczącym.
Podwoje nie zdołały rozsunąć się na całą szerokość, kiedy niezdarnie wcisnął się do środka. Pierwszą rzeczą, jaka tam przyciągnęła jego błądzącą wybiórczo uwagę, była świeca na zdjęciu powieszonym w korytarzu. Jej blask wydał mu się naraz zanikać w ciemności korumpującej światło do tego stopnia, że dla jego podtrzymania niezbędne jest unicestwianie drogocennego gazu.
Dźwięk otwierającego się przed nim włazu poniósł jego wzrok w swoim kierunku. Zaskakująco – Julia wyszła mu na powitanie.
– Znalazłam przepis na makaron z łososiem, tylko nie wiem, czy starczy nam protein – rzuciła ku niemu bez słowa powitania, najwyraźniej znudzona byciem samą w domu. W jego uszach jej głos wybrzmiał kilkukrotnym echem. Odnotowawszy, że jej słowa nie wywarły spodziewanego wrażenia, dodała od niechcenia: – Jak było w pracy?
– Wszystko w porządku, dzięki. – Chciał ukryć przygnębienie, ale z jej oblicza wyczytał, że zdradził go ton głosu. Zdobywając się na nutę entuzjazmu, do którego czuł się zobowiązany, dodał: – Nie jestem głodny, ale z chęcią spróbuję twojego dania.
Wzmógł tym jej czujność.
– Co się stało z twoją twarzą? – W efekcie podejrzliwej lustracji jego postaci spostrzegła niezdrowe zaczerwienienie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz patrzyła na niego równie uważnie.
– To chyba jakaś reakcja alergiczna – zmyślił naprędce. – Może od czegoś, co zjadłem w biurze.
– Użyj mojego toniku – poradziła, najwyraźniej uznawszy temat za zakończony, po tym jak sprawnie zaspokoiła swą dociekliwość.
– Tak zrobię – zgodził się, rad z zaniechania dalszych dociekań.
– Obiad powinien być gotowy za jakieś pół godziny – oznajmiła głosem nakazującym mglistą punktualność i już przepadała za przesuwanymi drzwiami.
– W takim razie umyję się tylko, a później prędko zadzwonię do Edwarda, musimy wyjaśnić pewną kwestię – wykrztusił szybko, by zdążyć, zanim żona zupełnie zniknie. Niepewność, czy jego słowa dotrą do celu, zamieniła ich wypowiedzenie w groteskowy gest. Zabrakło mu oddechu na ostatnie sylaby, pośpieszane na wyższej nucie i o niewyraźnej artykulacji.
– Nie mam nic przeciwko rozmowom z ludźmi – syknęła z pewnością siebie odwrotnie proporcjonalną do jego. Momenty bezsilności drugiej osoby zdawały się dodawać jej siły.
Pieczenie skóry wzmogło się na tę złośliwość, w związku z czym nie odpowiedział, tylko udał się do łazienki. Jej uwaga przypomniała mu także, że powinien skontaktować się z Robertem. Postanowił poczekać z tym, aż ona wyjdzie z domu po wspólnym obiedzie. Chociaż wzmianka o białkach prawdopodobnie też była próbą wszczęcia kłótni, zdecydował rozstrzygnąć tę kwestię na korzyść kruchego rozejmu, który chciał zachować z uwagi na swoje samopoczucie.
Jedyne, o czym myślał w pracy, to powrót do domu. Nawet pomimo stanu małżeństwa, będąc tu, mógł na chwilę zapomnieć o sytuacji na powierzchni planety. W drodze do łazienki zreflektował się, że dzisiaj przewinął się przez śluzy piesze lub samochodowe już dziesięć razy. Szczęśliwie budynek, którego część wynajmował na potrzeby firmy, był w całości uszczelniony, dzięki czemu wystarczała śluza parkingu. Nieufność wobec szczelności korytarza bloku, gdzie znajdowało się jego mieszkanie, kazała mu przechodzić przez dodatkową procedurę oczyszczania bezpośrednio przed wejściem do swojego lokum. Natrętna konieczność drobiazgowego obmywania z zewnętrznych zanieczyszczeń przypominała o wrogości warunków atmosferycznych. Otwartą przestrzeń nieskończonego świata naturalnego przeobraziliśmy w niekończący się ciąg drzwi stojących na przeszkodzie każdemu krokowi, rozwieranych jedynie na moment przemieszczania się poza próg, strzegących sześcianów tlenu od bezkształtnej objętości dymu kotłującego się na powierzchni zalanego wodą słońca.
W łazience wybrał temperaturę, włączył parę i rozebrał się. Uchyliwszy drzwi kabiny, sprawdził, czy było w niej wystarczająco ciepło. Po wejściu do środka biaława mgiełka niemal natychmiast pokryła kropelkami wody całą powierzchnię jego ciała. Zapach żelu do mycia podsunął mu pytanie, w jaki sposób można by zweryfikować, czy woń kosmetyku rzeczywiście odpowiadała obrazkowi i nazwie na butelce. Mógł sobie pozwolić jedynie na podstawowe odmiany zielonych producentów tlenu. Wcześniej i za te czuł się wdzięczny losowi, zważywszy, że stanowiły jeden z nielicznych dostępnych mu sposobów na kontakt z naturą. Dzisiaj natomiast ta myśl dołożyła ciężaru do brzemienia melancholii.
Podczas zmywania piany dokonał kartografii gry sił pomiędzy frakcjami mięśni napiętych za sprawą stresu a tymi zwiotczałymi z powodu braku ćwiczeń. Od kilku miesięcy coraz trudniej i rzadziej zmuszał się do gimnastyki. Nadal uważał siebie za atrakcyjnego mężczyznę w dobrej kondycji, jednakże w tym momencie sprawiało mu trudność przywołanie myśli cieplejszych niż żal do samego siebie z powodu powiększającego się brzucha. Bliższe oględziny ujawniały dwie półkule tłuszczu, uwypuklające się po obu stronach pępka, obrys bioder zaś coraz odważniej zapuszczał się w szerokości dotąd zarezerwowane dla linii ud. Bastionem tym większej dumy pozostawała wklęsłość na wysokości pasa, choć ta, w połączeniu ze wspomnianymi mankamentami, nadawała środkowemu rejonowi jego ciała pewną nieforemność.
Po trybie suszenia naciągnął na siebie bokserki, miękkie, szare spodnie gimnastyczne i tego samego koloru koszulkę z długim rękawem. Stanowiło to miłą odmianę po dniu pracy spędzonym w sztywnej koszuli i spodniach w kant podnoszonych w tej chwili z podłogi i wrzucanych do pralki. Przy pomocy lustrzanego odbicia spróbował wywnioskować coś na temat swojego zdrowia. Nowo nabyty rumień nie stanowił jedynego powodu do niepokoju. Cienie pod oczami musiały być oznaką stresu wobec trudności biznesowych lub może już bardziej ogólnego kryzysu psychicznego wkradającego się niepostrzeżenie w każdą sferę jego życia. Z całą pewnością nie stanowiły efektu przepracowania, bo na to akurat nie mógł się uskarżać. Zdarzało się, że ludzie, najczęściej kobiety, zwracali mu uwagę na bogactwo wyrazu dostępne na jego twarzy. On sam zastanawiał się kilkakrotnie, czy każdy grymas rzeczywiście coś wyrażał. Kiedy próbował obserwować swoją mimikę, wydawała mu się wyłącznie powierzchownym sposobem na zdobycie uwagi. Nie był wszakże pewien, jak zachowywała się bez nadzoru, w spontanicznych, obfitujących w uniesienia sytuacjach w towarzystwie pięknej znajomej. Wiedział za to, że za kilka chwil usiądzie naprzeciwko urodziwej partnerki, a jego oblicze zamieni się w nieruchomą maskę.
Przeszedł do salonu, gdzie włączył holofon. Ikonę nowej wiadomości od Roberta zepchnął poza zasięg projektora, aby nie ryzykować zirytowania Julii. Wybrał połączenie z Edwardem.
– Cześć, nie przeszkadzam? – Własne słowa ściągnęły, sam nie wiedział skąd, jego przytomność z powrotem do pokoju, w ciągu krótkiej chwili oczekiwania na połączenie zdążyła odpłynąć.
Rozmówca wstał właśnie z fotela, aby okazać mu szacunek, i przywitał się kiwnięciem głowy.
– Skądże. Jak się czujesz? – brzmiały pierwsze słowa niesione na fonii. Ich autor odłożył trzymaną w ręce gazetę poza pole holowizji.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedział formalnie, by głośniej dodać: – Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Czy mógłbyś mi powiedzieć, o co chodziło ci wcześniej? Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie będziesz dłużej potrzebował tlenu? Zawsze uważałem cię za rozsądnego człowieka. Świat zwariował, ale nie sądziłem, że i tobie udzieli się jego szaleństwo – rzekł bez emocji w głosie, pozorując moralną wyższość wobec słabości okazanej przez tego człowieka w poprzedniej rozmowie. Odnotował swoją niemoc powstrzymania się od pochopnego sądu nawet po tym, jak przytłoczony ciężarem codzienności sam nie podołał procedurze bezpieczeństwa podczas wejścia do własnego domu. Własna wypowiedź wydała mu się wymuszonym przez sytuację zagraniem handlowym, a jednocześnie upustem gniewu zupełnie niezwiązanego z konwersacją. Raz na jakiś czas rozgoryczenie sytuacją planety dopadało każdą wystarczająco dotlenioną osobę.
– Kiedy wyraziłem się w ten sposób, chodziło mi o to, że najwidoczniej nikomu nie potrzeba tlenu, skoro dopuściliśmy się zniszczenia na taką skalę. Może ludzie chcieli czegoś innego i dostali to kiedyś po drodze, jeżeli przestało im zależeć na tyle, by samych siebie doprowadzić na skraj wyginięcia. Ale ty i ja nie byliśmy tam obecni, nie należeliśmy do grona szczęśliwców. Nie wiem, co to było, Adam. Nie mam pojęcia, dlaczego wydawało się cenniejsze niż normalne życie na własnej planecie. Ja wybrałbym życie. – Pełne żalu pogodzenie się z losem zastąpiło samobójczą desperację z wcześniejszej dyskusji.
Gdy handlarzowi tlenem teraz znów przeszło przez myśl, że właśnie taką postawę jego klient prezentował wcześniej tego dnia, po raz wtóry głęboko w sobie żałował swojej reakcji. Zamiast wykazać chęć pomocy przyjacielowi, zareagował samozachowawczo. Nie wiedział, czy chodziło mu o ratowanie swojego przedsiębiorstwa, czy resztek zdrowia psychicznego.
Podobne rozmowy nie miały dotąd miejsca w ich znajomości. Edward zawsze sprawiał wrażenie człowieka niezważającego na przeciwności losu. Dotychczas zachowywał swoje wątpliwości dla siebie samego, aby jego słabość nie przyniosła ujmy rodzinie – tworowi w czasach ogólnej beznadziei równie delikatnemu, co rośliny wobec zniweczenia ziemskiej biocenozy.
– W moim mniemaniu prawda jest inna. – Adam także zapominał o swoim rozdrażnieniu. – Nigdy nie zaspokoiliśmy naszych prawdziwych potrzeb i właśnie dlatego doprowadziliśmy Ziemię do stanu, w jakim znajduje się obecnie. Nie pozostało nam dużo czasu do dyspozycji, dlatego sądzę, że wkrótce znajdziemy jakiś sposób. Rozumiesz? Może jeszcze za naszego życia zrozumiemy, po co tu jesteśmy. – Ta myśl przyszła mu nagle, od razu w formie wypowiadanych słów. Po ich wygłoszeniu zdał sobie sprawę, jak bardzo zawarty w nich entuzjazm odbiegał od stanu jego ducha na co dzień, przeto dodał: – Inaczej niechybnie przepadniemy.
– Ostatnio coraz trudniej przychodzi mi w to wierzyć. Doświadczana przez nas codzienność przeistoczyła się w wirtualny świat. Prawdziwą rzeczywistość zakryliśmy nierealnym wymiarem, a teraz posiadamy dostęp wyłącznie do kalekiej iluzji, której nierzeczywistość objawia się też w niemożliwości istnienia dużo dłużej. Stworzona przez nas krótkowzroczna wizja człowieczeństwa we mgle urojeń władzy, pustej rozrywki i codziennego znoju odpowiada za tę niknącą projekcję naszej własnej nędzy. Nie dziwi zatem, że dzieciaki sięgają po bardziej kolorową wirtualność komputerową, bo w tym sensie posiada ona więcej realności niż ta zwykła, szara. – Stawało się coraz bardziej oczywiste, że Edwarda dręczyła jakaś myśl, aczkolwiek nie zechciał dotąd podzielić się nią explicite.
– Czy nie uważasz, że rzeczywistość ostatecznie wygra z nierealnością? Jestem przekonany, że wobec potęgi prawdziwego istnienia otaczająca nas mara musi w końcu prysnąć. – Adam usilnie próbował przekonać tak adresata swoich słów, jak i samego siebie.
– Zmiana nastąpi wraz z końcem ludzkości. Wtedy nie będzie już komu budować kolejnych systemów ułudy. Czy nigdy nie odniosłeś wrażenia, że jakaś siła pomaga nam w samounicestwieniu, aby czym prędzej pozbyć się nas jak wirusa? Coraz częściej ulegam przekonaniu, że nic więcej nas tu nie czeka. A cały trud, którego wymaga codzienność, jest tylko kupowaniem czasu przed nieuchronnym końcem. – Tego dnia akceptacja łatwo przeobrażała się u znajomego w zrezygnowanie.
– W ten sposób można opisać los człowieka w którymkolwiek momencie dziejów. Ludzie zawsze byli śmiertelni. Wiesz, co to za siła pcha nas ku autodestrukcji? To my sami. Naprawdę jesteś w stanie myśleć, że nie masz powodów do życia? Tak właśnie sądzisz? A Marcel i Anna? A Maria? – Tym razem nie znalazł fałszu w swoich słowach. Od kiedy ich poznał, Edward z żoną i dziećmi jawili mu się jako przykład szczęścia rodzinnego, nawet czegoś więcej – przynależności do pełni ludzkiego doświadczenia. On sam, w dążeniu do urzeczywistnienia podobnego ideału, ponosił bolesną klęskę, co z każdym dniem stawało się coraz bardziej oczywiste zarówno dla niego, jak i dla jego żony.
– A co powoduje tobą? To, że masz tlen za darmo? – Wyraźnie odebrawszy słowa Adama jako zarzut pod adresem jego oddania rodzinie, nie przebierał w słowach, które niemal sparaliżowały odbiorcę, jak gdyby dno między jego stopami pękło, obnażając otchłań. – Przepraszam cię. Jestem w podłym nastroju. Skontaktujemy się później, co? – Musiał prędko wyczuć, jaki efekt odniósł jego zarzut. Przygnieciony poczuciem winy najwidoczniej zrozumiał, że nie istniało nic, co mógłby dodać, aby zmienić to wrażenie.
– Wpadnę do was później – zdruzgotany Adam wypowiedział te słowa suchym językiem ciszej niż wcześniej. Szeroko otwarte oczy podniósł nerwowo na Edwarda i wyczytał z wyrazu jego twarzy, że zabrzmiało to jak groźba.
– W takim razie o dwudziestej u mnie? – zaproponowała głowa rodziny, uważnie badając twarz zranionego.
– Do miłego zobaczenia – odparł, jak gdyby nie było to formą grzecznościową, ale gorącym życzeniem. Wiedział, że muszą porozmawiać twarzą w twarz. Potrzebowali wzajemnej pomocy.
Niepewnie podniósł się z krawędzi stołu, gdzie przysiadł pod koniec rozmowy, i skierował swe ciężkie kroki w kierunku kuchni. To, co tam zobaczył, zerknąwszy z progu na talerze, uzmysłowiło mu, że jednak nie obejdzie się bez kłótni z żoną na medal, którego drugą stronę poznawał od jakiegoś czasu.
Siedziała nieruchomo przy stole ze wzrokiem skierowanym w miejsce naprzeciw, gdzie za chwilę miał zasiąść. Odniósł wrażenie, że kolor jej włosów zmienił się nieco, ale nie był wystarczająco przekonany, by to skomentować. Swoje duże, zielone oczy wystawiała w złotego koloru ramach okularów stanowiących zbędny dodatek do posiłku. Wiedział, co to oznaczało. Za chwilę po raz kolejny stanie się świadkiem małego przedstawienia. Głównym aktorem będzie jej urażona duma. W błysku żywego, popartego wielokrotnym doświadczeniem przeczucia widział, w jaki sposób ona odchyli głowę do tyłu, ze szkieł okularów czyniąc szyby, zza których łatwiej ocenić efektywność destrukcyjnego żniwa kolejnych salw słów. Odłoży sztućce, aby zdobyć nad nim przewagę w postaci jedzenia w jego ustach niepozwalającego na natychmiastowe odparcie zarzutu bez wysłuchania go do końca. Jej wąskie usta rozszerzą się, niewydatny kształt warg stanie się jeszcze wątlejszy, podczas gdy do karykaturalnych rozmiarów rozrosną się jej uwagi. Ich znaczenie nie pozwoli mieć wątpliwości, że on to jeden ze środków wyrazu pierwotnej siły zła od powstania świata sprzeciwiającej się wyższym wymiarom harmonijnego współżycia i wartości, jakie wyznawała ona.
Zajął swoje miejsce i przelotnie uśmiechnął się do niej. Szybkie spojrzenie, którym omiótł jej twarz, jedynie zahaczyło o oczy. Podniósł ze stołu sztućce i dokonał przeglądu zawartości talerzy. Przed nim leżał wspaniale zarumieniony, smakowicie prezentujący się kawałek ryby na łożu z tagliatelle przybranym kremowym sosem. Przeniesienie uwagi ku jej nakryciu przekonało go, że tam sprawa przedstawiała się zgoła inaczej. Jej łosoś wyglądał, jak gdyby jego górna warstwa została gładko odkrojona laserowym promieniem. Bez komentarza zabrał się do jedzenia. Z głośnym brzdękiem metalu o talerz i cichym westchnięciem Julia podniosła nóż i widelec, by przystąpić do odkrawania małych kęsów mięsa przygniecionego ciężarem niepowodzenia ich małżeństwa.
Danie, poza oczywistym ubytkiem z powodu braku wystarczającej ilości białka, w jego odczuciu okazało się sukcesem. Uwielbiał makaron i nawet w taki dzień jedzenie go sprawiało mu dużą przyjemność. Zapomniał o swoim nastroju, a także o antycypacji tego, co miało zdarzyć się za moment. Całą uwagę oddał smakowi łososia, który okazał się nie gorszy od jędrnych makaronowych wstążek. Musiał mieć w tym swój udział kosztowniejszy niż zazwyczaj aromat rybny, tym razem identyczny z naturalnym, zakupiony przez niego w tajemnicy przed żoną. Delektował się odrobinę za dużym kawałkiem i próbował go przeżuć bez otwierania ust – może był bardziej głodny, niż sądził; może znalazł ucieczkę w zmysłowym doznaniu – kiedy przeszywający uszy dźwięk noża opadającego na porcelanę przywołał go z powrotem do rzeczywistości.
– To po prostu nie do uwierzenia! Czy ty zawsze musisz robić wszystko mi na przekór? – rzuciła ostro, z właściwą sobie łatwością generalizacji. W odpowiedzi był w stanie jedynie wyprostować palec wskazujący, skierować go w kierunku pełnych ust i pokiwać kilka razy głową. Wykorzystała to.
– Sam powiedziałeś, że wcale nie jesteś głodny, a teraz jesz, jakbyś dwa dni nie miał niczego w ustach. Boże! – Nie jest świadoma, jakiego boga wzywa, przeszło mu przez myśl. – Przynajmniej z twoją rybą wszystko w porządku. Czy ty naprawdę musisz mnie tak traktować? Na pewno doskonale zdajesz sobie sprawę, ile wysiłku włożyłam w przygotowanie tego posiłku. Za przyczyną twojego niedbalstwa równie dobrze mogłam nie zawracać sobie głowy, bo efekt końcowy został zrujnowany. Oczywiście ty musiałeś zapomnieć o kupieniu protein! – Jej głos sugerował brak opanowania, tymczasem ona wcale nie traciła kontroli nad sobą, przy tym doskonale rozumiejąc wagę swojego tonu, co napawało go przerażeniem.
– Powiedz, proszę, jak to jest, że to ja miałem je kupić – odpowiedział, kiedy zdążył już przełknąć, czemu starał się przyznać więcej uwagi niż słuchaniu jej tyrady. – Dlaczego sama się nie pofatygowałaś?
– W twoim pojęciu ja mam robić wszystko w tym domu sama? Ty nie kiwniesz palcem, tylko siedzisz i rozmawiasz z jakimiś grami komputerowymi! – Oparta obiema dłońmi o blat stołu, wysunęła głowę do przodu.
Skurczył się do rozmiaru odbić swojej twarzy w zimnych szkłach separujących go od jej duszy.
– Gry komputerowe? Ile razy mam ci powtarzać? Czasami nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to ty żyjesz w jakiejś grze. Nie wiem tylko, dlaczego wzięłaś mnie za męża, skoro najwidoczniej stanowię w niej twojego wroga, z którym nie możesz sobie poradzić przed przejściem do następnej części. Zastanów się, jak będzie wyglądać ten nowy poziom, skoro z obecnego czynisz piekło. – Nagła determinacja w jego głosie zaskoczyła jego samego.
Wyraz jej twarzy dawał do zrozumienia, że z każdym słowem pogrążał się w jej oczach coraz głębiej. Pomimo to kontynuował:
– A co do gotowania, to którejś nieszczęsnej soboty, kiedy w odróżnieniu ode mnie masz wolne, przyrządź w końcu jakiś prawdziwy obiad. Dlaczego nie przygotujesz przeklętych surowych składników, zamiast drukować cały posiłek, już gotowy na talerzu, jak z obrazka dołączonego do przepisu, który wysyłasz do drukarki po znalezieniu go w sieci, co w dodatku nazywasz wysiłkiem? Pokrój je i ugotuj na płycie indukcyjnej czy nawet na tej nieszczęsnej kuchence gazowej. Kupiłem ją wedle jakiegoś twojego krótkotrwałego kaprysu, a teraz stoi i się kurzy! Wtedy nawet nie zauważysz, jeśli zabraknie cholernych protein! – zaczynał krzyczeć, tracąc panowanie nad sobą.
– O, tak właśnie zrobię! Użyję kuchenki gazowej! I może co jeszcze? Włączę w kuchni leśny tlen i spalę go tymi śmierdzącymi płomykami?! Tak, tego chcesz? Wiesz co? Wrzeszcząc takie niedorzeczności, marnujesz wystarczającą ilość tlenu! – nie pozostawała mu dłużna.
– Masz czelność pouczać mnie o tlenie? Więcej mi o nim nie mów! – Uniósł się jeszcze bardziej. Jej słowa przypomniały mu niefortunną uwagę Edwarda. Wrzask ranił jego gardło.
– OK, nie powiem ci o nim już nic więcej. Ani o tym, że pomyłkę naszego małżeństwa można naprawić. Dziś sobota, a ja wychodzę popracować! Nad sobą! Tobie też radzę. Zamiast siedzieć i gadać z Super Mario! – rzuciła, wstając od stołu. Jej uwagę zajęła wisząca na drzwiach torebka. Sięgnęła po nią i przewiesiła jej pasek przez ramię.
– Siłownia z twoimi koleżankami! Rzeczywiście, trzymaj tak dalej tę pracę nad sobą jak malowanie wydmuszek. – Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał, było jej trzaśnięcie ręką o stół i wyjście z kuchni. Pozostawiony sam sobie dokończył jedzenie. Różnił się od niej także tym, że w stresowych sytuacjach apetyt dopisywał mu jeszcze bardziej. Przełykając ostatni kawałek, usłyszał, jak ona opuszcza mieszkanie. Nie tracąc czasu, poszedł do salonu i połączył się z Robertem.
– Hej, jak tam? – przywitał się, gdy postać najbliższego przyjaciela pojawiła się przed nim.
– Wszystko w porządku, dziękuję. A u ciebie? – Ton Roberta i jego skupienie uwagi na rozmówcy zawsze przemieniały utarte formy grzecznościowe w wyraz szczerej troski, właściwej jego usposobieniu.
– Przed chwilą odbyłem kolejną kłótnię z Julią. Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy w stanie żyć pod jednym dachem. Ja chyba nigdy nie zdobędę się na inicjatywę podjęcia kroku, który zwolni nas oboje z bolesnego obowiązku spędzania ze sobą czasu. Możliwe, że ona to zrobi. Wtedy złamie mi serce. Zanim ją spotkałem, zawsze marzyłem o pięknej żonie. Nie zdawałem sobie sprawy, że chodziło mi o piękną osobę, nie o piękną rzecz. – Atmosfera spokojnej, wyrozumiałej obecności powiernika pozwoliła mu zauważyć, jak bardzo krzywdzące były jego słowa w chwilę po tym, jak je wypowiedział.
– Przyjmij wyrazy mojego współczucia. Jestem pewien, że wkrótce uda się wam znaleźć porozumienie. Czy mógłbyś mi powiedzieć, jak czułeś się przed waszą sprzeczką? – Ciepły ton głosu przyjaciela sprawiał, że zaczynał mieć się lepiej.
– Jak mogłem się czuć? Sam wiesz, jak idzie firmie. Do tego sobotnie obstrukcje ruchu zmuszające człowieka do rozglądania się z nudów po jałowym supermarkecie, którym przysłoniliśmy zwłoki planety. Po powrocie do domu od razu jej pretensje. A na dokładkę ta fotografia na ścianie w korytarzu. Mówiłem ci kiedyś o niej. Powiesiłem ją, ponieważ odzwierciedlała moją młodzieńczą pasję. Przy wyborze zawodu kierowała mną intencja podtrzymania ognia, krzewienia życia na przekór przeciwnościom losu. Dzisiaj na tym zdjęciu zobaczyłem gromnicę w trupich rękach. – Sposobność zwierzenia się wyrozumiałemu uchu częstokroć stawała się okazją do bezwiednego użalania się nad sobą.
– Twoje samopoczucie musiało mieć wpływ na to, co się dzisiaj wydarzyło pomiędzy wami. Zapomniałeś, co ta kobieta wnosi do twojego życia. Podobnie jak każda inna jednostka we wszechświecie poszukiwałeś swojego dopełnienia, bez którego nie mogłeś czuć się zaspokojony. Znalazłeś je w osobie Julii. Czy pozwolisz na to, by chwila zwątpienia przekreśliła wszystko, co obydwoje od dawna znaczycie dla siebie nawzajem?
Robert już od początku ich znajomości był dla niego mentorem w sprawach umysłu i ducha. Sposób, w jaki ludzie podchodzą do swoich związków i kreowanych przez nie codziennych sytuacji, to także część niematerialnego królestwa. Duchowa kraina, choć wiele znaczyła dla Adama, często ginęła w oparach tajemnicy szybko nabierającej w jego umyśle beznadziejnej nieprzenikliwości. Kiedy tak się działo, znajdował pocieszenie i dobrą radę w rozmowie z przyjacielem. Ten rozwiewał wówczas mgłę i wskazywał, jak należało podróżować po owych rzekomo niezbadanych głębinach. W jego pojęciu dostęp do nich mógł mieć każdy, kto żywiłby pragnienie ich zbadania cechujące się dostateczną wytrwałością. Jako dowód prawdziwości oraz przykład praktycznego sukcesu swoich poglądów przedstawiał samego siebie. Kłaniając się natchnieniu z wymiaru niematerialnego, a także geniuszowi ziemskich myślicieli i mistyków, uzupełniał je własnymi dochodzeniami.
Adam w tej chwili nie potrafił znaleźć odpowiedzi na przyjacielskie słowa. Wzburzenie ustąpiło miejsca wspomnieniu dawnych dni, kiedy Julia nadawała sens jego życiu. Pozwolił mu kontynuować:
– Czy aby nie jest tak, że głęboko w sobie osądzasz ją zbyt surowo? Nie oddawaj się też nadmiernej krytyczności wobec samego siebie. Uwierz mi, ta kobieta jest godna twojej miłości. Cała reszta Stworzenia obdarza ją swoim afektem w każdej chwili, ciebie również. Wydaje mi się, że o tym zapominacie. Miłość to najwyższy możliwy sposób współistnienia i tak złożony system jak Wszechświat musi na niej bazować, bo w niej praca dla dobra wszystkich elementów nadaje sens jednostkowym działaniom. Wycisz sprzeczności w sobie i dotrzyj do tego uczucia. Ono na pewno nie zginęło. Pamiętasz waszą bliskość na początku znajomości? W międzyczasie pozwoliliście innym emocjom zakryć tę więź. Skupiliście się na dzielących was pozorach. Istnienie jako cząstki tej samej rzeczywistości, stanowiącej podłoże porozumienia dla wszystkich swoich składników, przestało być odniesieniem, podczas gdy na pierwszy plan weszło ego. Własne ja czerpie siłę ze wszystkiego, co odróżnia je i separuje od innych, inaczej przestałoby istnieć. Jedynie na pozór paradoksalnie uzmysłowienie sobie własnych zależności od innych otwiera drogę ku realizacji pełni jednostkowego potencjału, a zarazem ku nowym możliwościom będącym efektami zjednoczenia. Bycie jednością z czymś to właśnie miłość. Jedność wszystkich rzeczy tworzy kosmos; jedność dwojga ludzi małżeństwo. Unia z drugą osobą zapewnia obydwojgu sposobność do rozwoju. Prawa rządzące rzeczywistością, choć mogą jawić się jako ograniczające swobodę, w istocie pozwalają nam zrozumieć naszą wolność. Inaczej moglibyśmy spędzić cały żywot na próbach dokonania czegoś, czego nie sposób osiągnąć z racji budowy świata. Nasze wysiłki powinniśmy kierować tam, gdzie możliwy jest dalszy postęp.
Zdezorientowany mąż był pełen podziwu dla sposobu, w jaki jego przyjaciel potrafił zamienić abstrakcyjną filozofię w życiowe porady i dzięki nim wskazywać drogę, rozświetlać z mroku zwątpienia zagubiony kierunek. Odległa od sztuki dla sztuki mądrość Roberta sprawiła już wielokrotnie, że zaczynał pewniej iść w świecie, gdzie każdy krok mógł zaprowadzić na krawędź ostatecznej rezygnacji. „Najlepiej uzbrojona strażnica upadnie z braku przeciwnika” – pamiętał wypowiedziane przez niego słowa. W przypływie świadomości, jak bardzo kochał swoją żonę, pragnął wyzbyć się egoistycznych pobudek.
– Masz rację. Zbyt często zapominam, jak wiele zawdzięczam Julii. Oby starczyło mi spokoju ducha, aby kierować się właśnie tą wiedzą przy następnym spotkaniu z nią – odpowiedział, czując wdzięczność wobec swojego przyjaciela. Zdawał sobie sprawę, jak podatny był na sugestię, ale z podobnych porad zawsze warto skorzystać.
– Spokój możesz odnaleźć w medytacji – podsunął rozmówca.
– Świetny pomysł. Mam jeszcze kilka chwil, zanim pojadę do Edwarda. – Realizacja wskazówki jawiła się jako najlepszy sposób na spędzenie czasu pozostałego do spotkania.
– Co u niego słychać? – zaciekawił się Robert.
– Wydaje się bardzo przygnębiony. Powiedział nawet, że tlen może nie być mu już dłużej potrzebny, a ja zareagowałem na to, jakby bardziej mi zależało na firmie niż na tym, jak on się czuje – relacjonował Adam.
– Czy nie jesteś dla siebie zanadto surowy? Znając cię, myślę, że oceniasz siebie zbyt negatywnie. Zresztą spotykasz się z nim niedługo, więc będziecie mieli okazję wyjaśnić to sobie twarzą w twarz – brzmiały słowa pocieszenia.
– Nim to zrobię, użyłbym momentu wyciszenia. Porozmawiamy po moim powrocie, w porządku? – kończył rozmowę.
– Zatem do później. Powodzenia. – Hologram się uśmiechnął. – W razie czego służę pomocą.
– Już i tak dużo dziś dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, na razie – pożegnał się i wyłączył komunikator.
Miał już za sobą kilka wcześniejszych usiłowań porzucenia przyziemnych treści umysłu, lecz naturalny dla niego nadmierny autokrytycyzm nie pozwalał uznać ich za zupełnie udane. Nawet najmniejszy krok w dobrym kierunku jest wszakże pożądanym rozstrzygnięciem, toteż nie uważał ich za zupełnie bezowocne. Odwrócenie uwagi, choćby na najkrótszą chwilę, od problemów codziennego dnia sprawiało, że doświadczał ulgi. Co więcej, dawało nadzieję na przyszłość. A i same troski, które nazbyt szybko powracały do jego świadomości, zdawały się mniej rzeczywiste. Wystarczyło usiąść na moment z zamkniętymi oczami i nie koncentrować się na przypływających wątkach, lecz pozwolić swojej świadomości dotrzeć do drugiego strumienia idei, tych płynących niepostrzeżenie z bardziej subtelnego umysłu zjednoczonego ze wszystkim, co istnieje. Wówczas rozterki codzienności ulatywały jak efekty zaklęcia przy wycofaniu podtrzymującej je magii. Adam powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, że sam był zarówno prestidigitatorem, jak i zaczarowaną publicznością. Iluzoryczność tego świata opierała się na zakrywaniu piękna prawdziwego życia mgłą brzydoty i beznadziei. Edward miał wcześniej rację. Tymczasem dzięki Robertowi widział swoją desperację jako rozpaczliwy krzyk o pomoc duszy odciętej od swojej rzeczywistości. W stanie medytacyjnym docierał do niezmąconego spokoju trwającego w centrum jego istnienia. Niepokój i zagubienie, jakie zazwyczaj odczuwał, zaczynały wydawać się czymś zewnętrznym, ustępowały esencjonalnej równowadze jego duszy. Usiadł zatem wygodnie w fotelu, za plecami umiejscowił poduszkę i położywszy dłonie na udach, zamknął oczy.
Po jakimś czasie niezważania na powierzchowne, samoistnie napływające, myśli zmorzyła go błoga senność. Położył się na miękkiej wykładzinie podłogi. Oddech sprawiał mu wielką przyjemność; wdech odżywiał jego ciało, opróżnianie płuc doskonale odprężało. Porzucenie na kilka minut natarczywych problemów własnych, a także tych nękających świat, sprawiło, że czuł się bliżej istoty samego siebie – istniejąc ponad czasoprzestrzenią, nie podlegała zamętom dnia codziennego, jakie odciskały bolesne piętno na umyśle człowieka. Z niej bił świetlisty spokój, cicha obietnica piękna i porządku w życiu.
------------------------------------------------------------------------
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Drzwi otworzyły się. Wszedł do śluzy, a wejście zawarło się za jego plecami. Neutralizujące opary jęły wypełniać niewielkie pomieszczenie, zionąc z okratowanych dysz w ścianach, pod ciśnieniem odczuwalnym nawet przez ochronny skafander. Dym bezwolnych rekolekcji upokorzeń dnia zasnuł przytomność otoczenia. Po kryjomu znalazł spełnienie nieuświadomiony impuls; w siwej zawierusze ręce bezwiednie uwolniły głowę od hełmu i upuściły go. Dopiero głuchy dźwięk uderzenia o posadzkę wyrwał nowo przybyłego z apatii, uprzytomniając skryte w niej niebezpieczeństwo. W popłochu zamknął dokuczliwie piekące oczy i wstrzymał oddech.
Zdumiało go, jak szybko poczuł klaustrofobiczne zacieśnianie się w płucach. Narastała w nim panika daremnej walki z niemożliwym do zwalczenia. Istotowa odmienność woli od tego, co mimowolne, miażdżyła ludzki opór, wyjawiała potęgę sił zaprzęgniętych w służbę cielesności. Wodospad niedorzecznych myśli przedzierał się przez rozgorączkowany umysł. Jego klatka piersiowa zdawała się eksplodować. Spazmy przepony i mięśni pomiędzy żebrami w coraz większym stopniu podnosiły bunt przeciw niknącemu sprzeciwowi. Tuman kłębił się w rozwiewanym powietrzu, coraz poważniej irytując odsłoniętą skórę. Heroicznym wysiłkiem odemknął na moment powieki w celu skonsultowania ekranu na ścianie. Ból gałek ocznych w zetknięciu z zobojętniającą wrzawą okazał się nie do zniesienia. Warcząc z męki, momentalnie schował je z powrotem pod skórę. W końcu aparaty odessały szarą zawieruchę razem z uwolnionymi przez nią zanieczyszczeniami. Wybrzmiał sygnał nieobecności szkodliwych substancji, po czym obwieszczenie optymalnego poziomu tlenu ucięło syk pomp. Bezzwłocznie opróżnione płuca napełniły się łapczywie jak otwarty w ostatniej chwili spadochron. Konwulsyjne chwytanie powietrza zjednoczyło wszystkie organy opierającego się o ścianę. Dopiero kiedy zelżało, spostrzegł pot zlewający całe ciało.
Bicie serca uspokoiło się, doświadczenie dodało jednak do wyczerpania organizmu. Z niechętnego najmniejszemu wysiłkowi ciała ściągnął kombinezon, by powiesić go obok mniejszego modelu nakrytego przezroczystą komorą. Obniżył drugą pokrywę, na co zmywarka jęła gruntownie wypłukiwać toksyczne nieczystości z powierzchni skafandra. Skłonność do nadawania swojemu samopoczuciu uniwersalnego znaczenia wkrótce dała o sobie znać. Potknąwszy się o zapomniane nakrycie głowy, nabrał przekonania o wrogości świata w stosunku do swojej osoby. Ostrożnie, aby jak najmniejsza powierzchnia skóry weszła z nim w bezpośredni kontakt, podniósł hełm i umieścił w urządzeniu czyszczącym.
Podwoje nie zdołały rozsunąć się na całą szerokość, kiedy niezdarnie wcisnął się do środka. Pierwszą rzeczą, jaka tam przyciągnęła jego błądzącą wybiórczo uwagę, była świeca na zdjęciu powieszonym w korytarzu. Jej blask wydał mu się naraz zanikać w ciemności korumpującej światło do tego stopnia, że dla jego podtrzymania niezbędne jest unicestwianie drogocennego gazu.
Dźwięk otwierającego się przed nim włazu poniósł jego wzrok w swoim kierunku. Zaskakująco – Julia wyszła mu na powitanie.
– Znalazłam przepis na makaron z łososiem, tylko nie wiem, czy starczy nam protein – rzuciła ku niemu bez słowa powitania, najwyraźniej znudzona byciem samą w domu. W jego uszach jej głos wybrzmiał kilkukrotnym echem. Odnotowawszy, że jej słowa nie wywarły spodziewanego wrażenia, dodała od niechcenia: – Jak było w pracy?
– Wszystko w porządku, dzięki. – Chciał ukryć przygnębienie, ale z jej oblicza wyczytał, że zdradził go ton głosu. Zdobywając się na nutę entuzjazmu, do którego czuł się zobowiązany, dodał: – Nie jestem głodny, ale z chęcią spróbuję twojego dania.
Wzmógł tym jej czujność.
– Co się stało z twoją twarzą? – W efekcie podejrzliwej lustracji jego postaci spostrzegła niezdrowe zaczerwienienie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz patrzyła na niego równie uważnie.
– To chyba jakaś reakcja alergiczna – zmyślił naprędce. – Może od czegoś, co zjadłem w biurze.
– Użyj mojego toniku – poradziła, najwyraźniej uznawszy temat za zakończony, po tym jak sprawnie zaspokoiła swą dociekliwość.
– Tak zrobię – zgodził się, rad z zaniechania dalszych dociekań.
– Obiad powinien być gotowy za jakieś pół godziny – oznajmiła głosem nakazującym mglistą punktualność i już przepadała za przesuwanymi drzwiami.
– W takim razie umyję się tylko, a później prędko zadzwonię do Edwarda, musimy wyjaśnić pewną kwestię – wykrztusił szybko, by zdążyć, zanim żona zupełnie zniknie. Niepewność, czy jego słowa dotrą do celu, zamieniła ich wypowiedzenie w groteskowy gest. Zabrakło mu oddechu na ostatnie sylaby, pośpieszane na wyższej nucie i o niewyraźnej artykulacji.
– Nie mam nic przeciwko rozmowom z ludźmi – syknęła z pewnością siebie odwrotnie proporcjonalną do jego. Momenty bezsilności drugiej osoby zdawały się dodawać jej siły.
Pieczenie skóry wzmogło się na tę złośliwość, w związku z czym nie odpowiedział, tylko udał się do łazienki. Jej uwaga przypomniała mu także, że powinien skontaktować się z Robertem. Postanowił poczekać z tym, aż ona wyjdzie z domu po wspólnym obiedzie. Chociaż wzmianka o białkach prawdopodobnie też była próbą wszczęcia kłótni, zdecydował rozstrzygnąć tę kwestię na korzyść kruchego rozejmu, który chciał zachować z uwagi na swoje samopoczucie.
Jedyne, o czym myślał w pracy, to powrót do domu. Nawet pomimo stanu małżeństwa, będąc tu, mógł na chwilę zapomnieć o sytuacji na powierzchni planety. W drodze do łazienki zreflektował się, że dzisiaj przewinął się przez śluzy piesze lub samochodowe już dziesięć razy. Szczęśliwie budynek, którego część wynajmował na potrzeby firmy, był w całości uszczelniony, dzięki czemu wystarczała śluza parkingu. Nieufność wobec szczelności korytarza bloku, gdzie znajdowało się jego mieszkanie, kazała mu przechodzić przez dodatkową procedurę oczyszczania bezpośrednio przed wejściem do swojego lokum. Natrętna konieczność drobiazgowego obmywania z zewnętrznych zanieczyszczeń przypominała o wrogości warunków atmosferycznych. Otwartą przestrzeń nieskończonego świata naturalnego przeobraziliśmy w niekończący się ciąg drzwi stojących na przeszkodzie każdemu krokowi, rozwieranych jedynie na moment przemieszczania się poza próg, strzegących sześcianów tlenu od bezkształtnej objętości dymu kotłującego się na powierzchni zalanego wodą słońca.
W łazience wybrał temperaturę, włączył parę i rozebrał się. Uchyliwszy drzwi kabiny, sprawdził, czy było w niej wystarczająco ciepło. Po wejściu do środka biaława mgiełka niemal natychmiast pokryła kropelkami wody całą powierzchnię jego ciała. Zapach żelu do mycia podsunął mu pytanie, w jaki sposób można by zweryfikować, czy woń kosmetyku rzeczywiście odpowiadała obrazkowi i nazwie na butelce. Mógł sobie pozwolić jedynie na podstawowe odmiany zielonych producentów tlenu. Wcześniej i za te czuł się wdzięczny losowi, zważywszy, że stanowiły jeden z nielicznych dostępnych mu sposobów na kontakt z naturą. Dzisiaj natomiast ta myśl dołożyła ciężaru do brzemienia melancholii.
Podczas zmywania piany dokonał kartografii gry sił pomiędzy frakcjami mięśni napiętych za sprawą stresu a tymi zwiotczałymi z powodu braku ćwiczeń. Od kilku miesięcy coraz trudniej i rzadziej zmuszał się do gimnastyki. Nadal uważał siebie za atrakcyjnego mężczyznę w dobrej kondycji, jednakże w tym momencie sprawiało mu trudność przywołanie myśli cieplejszych niż żal do samego siebie z powodu powiększającego się brzucha. Bliższe oględziny ujawniały dwie półkule tłuszczu, uwypuklające się po obu stronach pępka, obrys bioder zaś coraz odważniej zapuszczał się w szerokości dotąd zarezerwowane dla linii ud. Bastionem tym większej dumy pozostawała wklęsłość na wysokości pasa, choć ta, w połączeniu ze wspomnianymi mankamentami, nadawała środkowemu rejonowi jego ciała pewną nieforemność.
Po trybie suszenia naciągnął na siebie bokserki, miękkie, szare spodnie gimnastyczne i tego samego koloru koszulkę z długim rękawem. Stanowiło to miłą odmianę po dniu pracy spędzonym w sztywnej koszuli i spodniach w kant podnoszonych w tej chwili z podłogi i wrzucanych do pralki. Przy pomocy lustrzanego odbicia spróbował wywnioskować coś na temat swojego zdrowia. Nowo nabyty rumień nie stanowił jedynego powodu do niepokoju. Cienie pod oczami musiały być oznaką stresu wobec trudności biznesowych lub może już bardziej ogólnego kryzysu psychicznego wkradającego się niepostrzeżenie w każdą sferę jego życia. Z całą pewnością nie stanowiły efektu przepracowania, bo na to akurat nie mógł się uskarżać. Zdarzało się, że ludzie, najczęściej kobiety, zwracali mu uwagę na bogactwo wyrazu dostępne na jego twarzy. On sam zastanawiał się kilkakrotnie, czy każdy grymas rzeczywiście coś wyrażał. Kiedy próbował obserwować swoją mimikę, wydawała mu się wyłącznie powierzchownym sposobem na zdobycie uwagi. Nie był wszakże pewien, jak zachowywała się bez nadzoru, w spontanicznych, obfitujących w uniesienia sytuacjach w towarzystwie pięknej znajomej. Wiedział za to, że za kilka chwil usiądzie naprzeciwko urodziwej partnerki, a jego oblicze zamieni się w nieruchomą maskę.
Przeszedł do salonu, gdzie włączył holofon. Ikonę nowej wiadomości od Roberta zepchnął poza zasięg projektora, aby nie ryzykować zirytowania Julii. Wybrał połączenie z Edwardem.
– Cześć, nie przeszkadzam? – Własne słowa ściągnęły, sam nie wiedział skąd, jego przytomność z powrotem do pokoju, w ciągu krótkiej chwili oczekiwania na połączenie zdążyła odpłynąć.
Rozmówca wstał właśnie z fotela, aby okazać mu szacunek, i przywitał się kiwnięciem głowy.
– Skądże. Jak się czujesz? – brzmiały pierwsze słowa niesione na fonii. Ich autor odłożył trzymaną w ręce gazetę poza pole holowizji.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedział formalnie, by głośniej dodać: – Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Czy mógłbyś mi powiedzieć, o co chodziło ci wcześniej? Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie będziesz dłużej potrzebował tlenu? Zawsze uważałem cię za rozsądnego człowieka. Świat zwariował, ale nie sądziłem, że i tobie udzieli się jego szaleństwo – rzekł bez emocji w głosie, pozorując moralną wyższość wobec słabości okazanej przez tego człowieka w poprzedniej rozmowie. Odnotował swoją niemoc powstrzymania się od pochopnego sądu nawet po tym, jak przytłoczony ciężarem codzienności sam nie podołał procedurze bezpieczeństwa podczas wejścia do własnego domu. Własna wypowiedź wydała mu się wymuszonym przez sytuację zagraniem handlowym, a jednocześnie upustem gniewu zupełnie niezwiązanego z konwersacją. Raz na jakiś czas rozgoryczenie sytuacją planety dopadało każdą wystarczająco dotlenioną osobę.
– Kiedy wyraziłem się w ten sposób, chodziło mi o to, że najwidoczniej nikomu nie potrzeba tlenu, skoro dopuściliśmy się zniszczenia na taką skalę. Może ludzie chcieli czegoś innego i dostali to kiedyś po drodze, jeżeli przestało im zależeć na tyle, by samych siebie doprowadzić na skraj wyginięcia. Ale ty i ja nie byliśmy tam obecni, nie należeliśmy do grona szczęśliwców. Nie wiem, co to było, Adam. Nie mam pojęcia, dlaczego wydawało się cenniejsze niż normalne życie na własnej planecie. Ja wybrałbym życie. – Pełne żalu pogodzenie się z losem zastąpiło samobójczą desperację z wcześniejszej dyskusji.
Gdy handlarzowi tlenem teraz znów przeszło przez myśl, że właśnie taką postawę jego klient prezentował wcześniej tego dnia, po raz wtóry głęboko w sobie żałował swojej reakcji. Zamiast wykazać chęć pomocy przyjacielowi, zareagował samozachowawczo. Nie wiedział, czy chodziło mu o ratowanie swojego przedsiębiorstwa, czy resztek zdrowia psychicznego.
Podobne rozmowy nie miały dotąd miejsca w ich znajomości. Edward zawsze sprawiał wrażenie człowieka niezważającego na przeciwności losu. Dotychczas zachowywał swoje wątpliwości dla siebie samego, aby jego słabość nie przyniosła ujmy rodzinie – tworowi w czasach ogólnej beznadziei równie delikatnemu, co rośliny wobec zniweczenia ziemskiej biocenozy.
– W moim mniemaniu prawda jest inna. – Adam także zapominał o swoim rozdrażnieniu. – Nigdy nie zaspokoiliśmy naszych prawdziwych potrzeb i właśnie dlatego doprowadziliśmy Ziemię do stanu, w jakim znajduje się obecnie. Nie pozostało nam dużo czasu do dyspozycji, dlatego sądzę, że wkrótce znajdziemy jakiś sposób. Rozumiesz? Może jeszcze za naszego życia zrozumiemy, po co tu jesteśmy. – Ta myśl przyszła mu nagle, od razu w formie wypowiadanych słów. Po ich wygłoszeniu zdał sobie sprawę, jak bardzo zawarty w nich entuzjazm odbiegał od stanu jego ducha na co dzień, przeto dodał: – Inaczej niechybnie przepadniemy.
– Ostatnio coraz trudniej przychodzi mi w to wierzyć. Doświadczana przez nas codzienność przeistoczyła się w wirtualny świat. Prawdziwą rzeczywistość zakryliśmy nierealnym wymiarem, a teraz posiadamy dostęp wyłącznie do kalekiej iluzji, której nierzeczywistość objawia się też w niemożliwości istnienia dużo dłużej. Stworzona przez nas krótkowzroczna wizja człowieczeństwa we mgle urojeń władzy, pustej rozrywki i codziennego znoju odpowiada za tę niknącą projekcję naszej własnej nędzy. Nie dziwi zatem, że dzieciaki sięgają po bardziej kolorową wirtualność komputerową, bo w tym sensie posiada ona więcej realności niż ta zwykła, szara. – Stawało się coraz bardziej oczywiste, że Edwarda dręczyła jakaś myśl, aczkolwiek nie zechciał dotąd podzielić się nią explicite.
– Czy nie uważasz, że rzeczywistość ostatecznie wygra z nierealnością? Jestem przekonany, że wobec potęgi prawdziwego istnienia otaczająca nas mara musi w końcu prysnąć. – Adam usilnie próbował przekonać tak adresata swoich słów, jak i samego siebie.
– Zmiana nastąpi wraz z końcem ludzkości. Wtedy nie będzie już komu budować kolejnych systemów ułudy. Czy nigdy nie odniosłeś wrażenia, że jakaś siła pomaga nam w samounicestwieniu, aby czym prędzej pozbyć się nas jak wirusa? Coraz częściej ulegam przekonaniu, że nic więcej nas tu nie czeka. A cały trud, którego wymaga codzienność, jest tylko kupowaniem czasu przed nieuchronnym końcem. – Tego dnia akceptacja łatwo przeobrażała się u znajomego w zrezygnowanie.
– W ten sposób można opisać los człowieka w którymkolwiek momencie dziejów. Ludzie zawsze byli śmiertelni. Wiesz, co to za siła pcha nas ku autodestrukcji? To my sami. Naprawdę jesteś w stanie myśleć, że nie masz powodów do życia? Tak właśnie sądzisz? A Marcel i Anna? A Maria? – Tym razem nie znalazł fałszu w swoich słowach. Od kiedy ich poznał, Edward z żoną i dziećmi jawili mu się jako przykład szczęścia rodzinnego, nawet czegoś więcej – przynależności do pełni ludzkiego doświadczenia. On sam, w dążeniu do urzeczywistnienia podobnego ideału, ponosił bolesną klęskę, co z każdym dniem stawało się coraz bardziej oczywiste zarówno dla niego, jak i dla jego żony.
– A co powoduje tobą? To, że masz tlen za darmo? – Wyraźnie odebrawszy słowa Adama jako zarzut pod adresem jego oddania rodzinie, nie przebierał w słowach, które niemal sparaliżowały odbiorcę, jak gdyby dno między jego stopami pękło, obnażając otchłań. – Przepraszam cię. Jestem w podłym nastroju. Skontaktujemy się później, co? – Musiał prędko wyczuć, jaki efekt odniósł jego zarzut. Przygnieciony poczuciem winy najwidoczniej zrozumiał, że nie istniało nic, co mógłby dodać, aby zmienić to wrażenie.
– Wpadnę do was później – zdruzgotany Adam wypowiedział te słowa suchym językiem ciszej niż wcześniej. Szeroko otwarte oczy podniósł nerwowo na Edwarda i wyczytał z wyrazu jego twarzy, że zabrzmiało to jak groźba.
– W takim razie o dwudziestej u mnie? – zaproponowała głowa rodziny, uważnie badając twarz zranionego.
– Do miłego zobaczenia – odparł, jak gdyby nie było to formą grzecznościową, ale gorącym życzeniem. Wiedział, że muszą porozmawiać twarzą w twarz. Potrzebowali wzajemnej pomocy.
Niepewnie podniósł się z krawędzi stołu, gdzie przysiadł pod koniec rozmowy, i skierował swe ciężkie kroki w kierunku kuchni. To, co tam zobaczył, zerknąwszy z progu na talerze, uzmysłowiło mu, że jednak nie obejdzie się bez kłótni z żoną na medal, którego drugą stronę poznawał od jakiegoś czasu.
Siedziała nieruchomo przy stole ze wzrokiem skierowanym w miejsce naprzeciw, gdzie za chwilę miał zasiąść. Odniósł wrażenie, że kolor jej włosów zmienił się nieco, ale nie był wystarczająco przekonany, by to skomentować. Swoje duże, zielone oczy wystawiała w złotego koloru ramach okularów stanowiących zbędny dodatek do posiłku. Wiedział, co to oznaczało. Za chwilę po raz kolejny stanie się świadkiem małego przedstawienia. Głównym aktorem będzie jej urażona duma. W błysku żywego, popartego wielokrotnym doświadczeniem przeczucia widział, w jaki sposób ona odchyli głowę do tyłu, ze szkieł okularów czyniąc szyby, zza których łatwiej ocenić efektywność destrukcyjnego żniwa kolejnych salw słów. Odłoży sztućce, aby zdobyć nad nim przewagę w postaci jedzenia w jego ustach niepozwalającego na natychmiastowe odparcie zarzutu bez wysłuchania go do końca. Jej wąskie usta rozszerzą się, niewydatny kształt warg stanie się jeszcze wątlejszy, podczas gdy do karykaturalnych rozmiarów rozrosną się jej uwagi. Ich znaczenie nie pozwoli mieć wątpliwości, że on to jeden ze środków wyrazu pierwotnej siły zła od powstania świata sprzeciwiającej się wyższym wymiarom harmonijnego współżycia i wartości, jakie wyznawała ona.
Zajął swoje miejsce i przelotnie uśmiechnął się do niej. Szybkie spojrzenie, którym omiótł jej twarz, jedynie zahaczyło o oczy. Podniósł ze stołu sztućce i dokonał przeglądu zawartości talerzy. Przed nim leżał wspaniale zarumieniony, smakowicie prezentujący się kawałek ryby na łożu z tagliatelle przybranym kremowym sosem. Przeniesienie uwagi ku jej nakryciu przekonało go, że tam sprawa przedstawiała się zgoła inaczej. Jej łosoś wyglądał, jak gdyby jego górna warstwa została gładko odkrojona laserowym promieniem. Bez komentarza zabrał się do jedzenia. Z głośnym brzdękiem metalu o talerz i cichym westchnięciem Julia podniosła nóż i widelec, by przystąpić do odkrawania małych kęsów mięsa przygniecionego ciężarem niepowodzenia ich małżeństwa.
Danie, poza oczywistym ubytkiem z powodu braku wystarczającej ilości białka, w jego odczuciu okazało się sukcesem. Uwielbiał makaron i nawet w taki dzień jedzenie go sprawiało mu dużą przyjemność. Zapomniał o swoim nastroju, a także o antycypacji tego, co miało zdarzyć się za moment. Całą uwagę oddał smakowi łososia, który okazał się nie gorszy od jędrnych makaronowych wstążek. Musiał mieć w tym swój udział kosztowniejszy niż zazwyczaj aromat rybny, tym razem identyczny z naturalnym, zakupiony przez niego w tajemnicy przed żoną. Delektował się odrobinę za dużym kawałkiem i próbował go przeżuć bez otwierania ust – może był bardziej głodny, niż sądził; może znalazł ucieczkę w zmysłowym doznaniu – kiedy przeszywający uszy dźwięk noża opadającego na porcelanę przywołał go z powrotem do rzeczywistości.
– To po prostu nie do uwierzenia! Czy ty zawsze musisz robić wszystko mi na przekór? – rzuciła ostro, z właściwą sobie łatwością generalizacji. W odpowiedzi był w stanie jedynie wyprostować palec wskazujący, skierować go w kierunku pełnych ust i pokiwać kilka razy głową. Wykorzystała to.
– Sam powiedziałeś, że wcale nie jesteś głodny, a teraz jesz, jakbyś dwa dni nie miał niczego w ustach. Boże! – Nie jest świadoma, jakiego boga wzywa, przeszło mu przez myśl. – Przynajmniej z twoją rybą wszystko w porządku. Czy ty naprawdę musisz mnie tak traktować? Na pewno doskonale zdajesz sobie sprawę, ile wysiłku włożyłam w przygotowanie tego posiłku. Za przyczyną twojego niedbalstwa równie dobrze mogłam nie zawracać sobie głowy, bo efekt końcowy został zrujnowany. Oczywiście ty musiałeś zapomnieć o kupieniu protein! – Jej głos sugerował brak opanowania, tymczasem ona wcale nie traciła kontroli nad sobą, przy tym doskonale rozumiejąc wagę swojego tonu, co napawało go przerażeniem.
– Powiedz, proszę, jak to jest, że to ja miałem je kupić – odpowiedział, kiedy zdążył już przełknąć, czemu starał się przyznać więcej uwagi niż słuchaniu jej tyrady. – Dlaczego sama się nie pofatygowałaś?
– W twoim pojęciu ja mam robić wszystko w tym domu sama? Ty nie kiwniesz palcem, tylko siedzisz i rozmawiasz z jakimiś grami komputerowymi! – Oparta obiema dłońmi o blat stołu, wysunęła głowę do przodu.
Skurczył się do rozmiaru odbić swojej twarzy w zimnych szkłach separujących go od jej duszy.
– Gry komputerowe? Ile razy mam ci powtarzać? Czasami nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to ty żyjesz w jakiejś grze. Nie wiem tylko, dlaczego wzięłaś mnie za męża, skoro najwidoczniej stanowię w niej twojego wroga, z którym nie możesz sobie poradzić przed przejściem do następnej części. Zastanów się, jak będzie wyglądać ten nowy poziom, skoro z obecnego czynisz piekło. – Nagła determinacja w jego głosie zaskoczyła jego samego.
Wyraz jej twarzy dawał do zrozumienia, że z każdym słowem pogrążał się w jej oczach coraz głębiej. Pomimo to kontynuował:
– A co do gotowania, to którejś nieszczęsnej soboty, kiedy w odróżnieniu ode mnie masz wolne, przyrządź w końcu jakiś prawdziwy obiad. Dlaczego nie przygotujesz przeklętych surowych składników, zamiast drukować cały posiłek, już gotowy na talerzu, jak z obrazka dołączonego do przepisu, który wysyłasz do drukarki po znalezieniu go w sieci, co w dodatku nazywasz wysiłkiem? Pokrój je i ugotuj na płycie indukcyjnej czy nawet na tej nieszczęsnej kuchence gazowej. Kupiłem ją wedle jakiegoś twojego krótkotrwałego kaprysu, a teraz stoi i się kurzy! Wtedy nawet nie zauważysz, jeśli zabraknie cholernych protein! – zaczynał krzyczeć, tracąc panowanie nad sobą.
– O, tak właśnie zrobię! Użyję kuchenki gazowej! I może co jeszcze? Włączę w kuchni leśny tlen i spalę go tymi śmierdzącymi płomykami?! Tak, tego chcesz? Wiesz co? Wrzeszcząc takie niedorzeczności, marnujesz wystarczającą ilość tlenu! – nie pozostawała mu dłużna.
– Masz czelność pouczać mnie o tlenie? Więcej mi o nim nie mów! – Uniósł się jeszcze bardziej. Jej słowa przypomniały mu niefortunną uwagę Edwarda. Wrzask ranił jego gardło.
– OK, nie powiem ci o nim już nic więcej. Ani o tym, że pomyłkę naszego małżeństwa można naprawić. Dziś sobota, a ja wychodzę popracować! Nad sobą! Tobie też radzę. Zamiast siedzieć i gadać z Super Mario! – rzuciła, wstając od stołu. Jej uwagę zajęła wisząca na drzwiach torebka. Sięgnęła po nią i przewiesiła jej pasek przez ramię.
– Siłownia z twoimi koleżankami! Rzeczywiście, trzymaj tak dalej tę pracę nad sobą jak malowanie wydmuszek. – Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał, było jej trzaśnięcie ręką o stół i wyjście z kuchni. Pozostawiony sam sobie dokończył jedzenie. Różnił się od niej także tym, że w stresowych sytuacjach apetyt dopisywał mu jeszcze bardziej. Przełykając ostatni kawałek, usłyszał, jak ona opuszcza mieszkanie. Nie tracąc czasu, poszedł do salonu i połączył się z Robertem.
– Hej, jak tam? – przywitał się, gdy postać najbliższego przyjaciela pojawiła się przed nim.
– Wszystko w porządku, dziękuję. A u ciebie? – Ton Roberta i jego skupienie uwagi na rozmówcy zawsze przemieniały utarte formy grzecznościowe w wyraz szczerej troski, właściwej jego usposobieniu.
– Przed chwilą odbyłem kolejną kłótnię z Julią. Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy w stanie żyć pod jednym dachem. Ja chyba nigdy nie zdobędę się na inicjatywę podjęcia kroku, który zwolni nas oboje z bolesnego obowiązku spędzania ze sobą czasu. Możliwe, że ona to zrobi. Wtedy złamie mi serce. Zanim ją spotkałem, zawsze marzyłem o pięknej żonie. Nie zdawałem sobie sprawy, że chodziło mi o piękną osobę, nie o piękną rzecz. – Atmosfera spokojnej, wyrozumiałej obecności powiernika pozwoliła mu zauważyć, jak bardzo krzywdzące były jego słowa w chwilę po tym, jak je wypowiedział.
– Przyjmij wyrazy mojego współczucia. Jestem pewien, że wkrótce uda się wam znaleźć porozumienie. Czy mógłbyś mi powiedzieć, jak czułeś się przed waszą sprzeczką? – Ciepły ton głosu przyjaciela sprawiał, że zaczynał mieć się lepiej.
– Jak mogłem się czuć? Sam wiesz, jak idzie firmie. Do tego sobotnie obstrukcje ruchu zmuszające człowieka do rozglądania się z nudów po jałowym supermarkecie, którym przysłoniliśmy zwłoki planety. Po powrocie do domu od razu jej pretensje. A na dokładkę ta fotografia na ścianie w korytarzu. Mówiłem ci kiedyś o niej. Powiesiłem ją, ponieważ odzwierciedlała moją młodzieńczą pasję. Przy wyborze zawodu kierowała mną intencja podtrzymania ognia, krzewienia życia na przekór przeciwnościom losu. Dzisiaj na tym zdjęciu zobaczyłem gromnicę w trupich rękach. – Sposobność zwierzenia się wyrozumiałemu uchu częstokroć stawała się okazją do bezwiednego użalania się nad sobą.
– Twoje samopoczucie musiało mieć wpływ na to, co się dzisiaj wydarzyło pomiędzy wami. Zapomniałeś, co ta kobieta wnosi do twojego życia. Podobnie jak każda inna jednostka we wszechświecie poszukiwałeś swojego dopełnienia, bez którego nie mogłeś czuć się zaspokojony. Znalazłeś je w osobie Julii. Czy pozwolisz na to, by chwila zwątpienia przekreśliła wszystko, co obydwoje od dawna znaczycie dla siebie nawzajem?
Robert już od początku ich znajomości był dla niego mentorem w sprawach umysłu i ducha. Sposób, w jaki ludzie podchodzą do swoich związków i kreowanych przez nie codziennych sytuacji, to także część niematerialnego królestwa. Duchowa kraina, choć wiele znaczyła dla Adama, często ginęła w oparach tajemnicy szybko nabierającej w jego umyśle beznadziejnej nieprzenikliwości. Kiedy tak się działo, znajdował pocieszenie i dobrą radę w rozmowie z przyjacielem. Ten rozwiewał wówczas mgłę i wskazywał, jak należało podróżować po owych rzekomo niezbadanych głębinach. W jego pojęciu dostęp do nich mógł mieć każdy, kto żywiłby pragnienie ich zbadania cechujące się dostateczną wytrwałością. Jako dowód prawdziwości oraz przykład praktycznego sukcesu swoich poglądów przedstawiał samego siebie. Kłaniając się natchnieniu z wymiaru niematerialnego, a także geniuszowi ziemskich myślicieli i mistyków, uzupełniał je własnymi dochodzeniami.
Adam w tej chwili nie potrafił znaleźć odpowiedzi na przyjacielskie słowa. Wzburzenie ustąpiło miejsca wspomnieniu dawnych dni, kiedy Julia nadawała sens jego życiu. Pozwolił mu kontynuować:
– Czy aby nie jest tak, że głęboko w sobie osądzasz ją zbyt surowo? Nie oddawaj się też nadmiernej krytyczności wobec samego siebie. Uwierz mi, ta kobieta jest godna twojej miłości. Cała reszta Stworzenia obdarza ją swoim afektem w każdej chwili, ciebie również. Wydaje mi się, że o tym zapominacie. Miłość to najwyższy możliwy sposób współistnienia i tak złożony system jak Wszechświat musi na niej bazować, bo w niej praca dla dobra wszystkich elementów nadaje sens jednostkowym działaniom. Wycisz sprzeczności w sobie i dotrzyj do tego uczucia. Ono na pewno nie zginęło. Pamiętasz waszą bliskość na początku znajomości? W międzyczasie pozwoliliście innym emocjom zakryć tę więź. Skupiliście się na dzielących was pozorach. Istnienie jako cząstki tej samej rzeczywistości, stanowiącej podłoże porozumienia dla wszystkich swoich składników, przestało być odniesieniem, podczas gdy na pierwszy plan weszło ego. Własne ja czerpie siłę ze wszystkiego, co odróżnia je i separuje od innych, inaczej przestałoby istnieć. Jedynie na pozór paradoksalnie uzmysłowienie sobie własnych zależności od innych otwiera drogę ku realizacji pełni jednostkowego potencjału, a zarazem ku nowym możliwościom będącym efektami zjednoczenia. Bycie jednością z czymś to właśnie miłość. Jedność wszystkich rzeczy tworzy kosmos; jedność dwojga ludzi małżeństwo. Unia z drugą osobą zapewnia obydwojgu sposobność do rozwoju. Prawa rządzące rzeczywistością, choć mogą jawić się jako ograniczające swobodę, w istocie pozwalają nam zrozumieć naszą wolność. Inaczej moglibyśmy spędzić cały żywot na próbach dokonania czegoś, czego nie sposób osiągnąć z racji budowy świata. Nasze wysiłki powinniśmy kierować tam, gdzie możliwy jest dalszy postęp.
Zdezorientowany mąż był pełen podziwu dla sposobu, w jaki jego przyjaciel potrafił zamienić abstrakcyjną filozofię w życiowe porady i dzięki nim wskazywać drogę, rozświetlać z mroku zwątpienia zagubiony kierunek. Odległa od sztuki dla sztuki mądrość Roberta sprawiła już wielokrotnie, że zaczynał pewniej iść w świecie, gdzie każdy krok mógł zaprowadzić na krawędź ostatecznej rezygnacji. „Najlepiej uzbrojona strażnica upadnie z braku przeciwnika” – pamiętał wypowiedziane przez niego słowa. W przypływie świadomości, jak bardzo kochał swoją żonę, pragnął wyzbyć się egoistycznych pobudek.
– Masz rację. Zbyt często zapominam, jak wiele zawdzięczam Julii. Oby starczyło mi spokoju ducha, aby kierować się właśnie tą wiedzą przy następnym spotkaniu z nią – odpowiedział, czując wdzięczność wobec swojego przyjaciela. Zdawał sobie sprawę, jak podatny był na sugestię, ale z podobnych porad zawsze warto skorzystać.
– Spokój możesz odnaleźć w medytacji – podsunął rozmówca.
– Świetny pomysł. Mam jeszcze kilka chwil, zanim pojadę do Edwarda. – Realizacja wskazówki jawiła się jako najlepszy sposób na spędzenie czasu pozostałego do spotkania.
– Co u niego słychać? – zaciekawił się Robert.
– Wydaje się bardzo przygnębiony. Powiedział nawet, że tlen może nie być mu już dłużej potrzebny, a ja zareagowałem na to, jakby bardziej mi zależało na firmie niż na tym, jak on się czuje – relacjonował Adam.
– Czy nie jesteś dla siebie zanadto surowy? Znając cię, myślę, że oceniasz siebie zbyt negatywnie. Zresztą spotykasz się z nim niedługo, więc będziecie mieli okazję wyjaśnić to sobie twarzą w twarz – brzmiały słowa pocieszenia.
– Nim to zrobię, użyłbym momentu wyciszenia. Porozmawiamy po moim powrocie, w porządku? – kończył rozmowę.
– Zatem do później. Powodzenia. – Hologram się uśmiechnął. – W razie czego służę pomocą.
– Już i tak dużo dziś dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, na razie – pożegnał się i wyłączył komunikator.
Miał już za sobą kilka wcześniejszych usiłowań porzucenia przyziemnych treści umysłu, lecz naturalny dla niego nadmierny autokrytycyzm nie pozwalał uznać ich za zupełnie udane. Nawet najmniejszy krok w dobrym kierunku jest wszakże pożądanym rozstrzygnięciem, toteż nie uważał ich za zupełnie bezowocne. Odwrócenie uwagi, choćby na najkrótszą chwilę, od problemów codziennego dnia sprawiało, że doświadczał ulgi. Co więcej, dawało nadzieję na przyszłość. A i same troski, które nazbyt szybko powracały do jego świadomości, zdawały się mniej rzeczywiste. Wystarczyło usiąść na moment z zamkniętymi oczami i nie koncentrować się na przypływających wątkach, lecz pozwolić swojej świadomości dotrzeć do drugiego strumienia idei, tych płynących niepostrzeżenie z bardziej subtelnego umysłu zjednoczonego ze wszystkim, co istnieje. Wówczas rozterki codzienności ulatywały jak efekty zaklęcia przy wycofaniu podtrzymującej je magii. Adam powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, że sam był zarówno prestidigitatorem, jak i zaczarowaną publicznością. Iluzoryczność tego świata opierała się na zakrywaniu piękna prawdziwego życia mgłą brzydoty i beznadziei. Edward miał wcześniej rację. Tymczasem dzięki Robertowi widział swoją desperację jako rozpaczliwy krzyk o pomoc duszy odciętej od swojej rzeczywistości. W stanie medytacyjnym docierał do niezmąconego spokoju trwającego w centrum jego istnienia. Niepokój i zagubienie, jakie zazwyczaj odczuwał, zaczynały wydawać się czymś zewnętrznym, ustępowały esencjonalnej równowadze jego duszy. Usiadł zatem wygodnie w fotelu, za plecami umiejscowił poduszkę i położywszy dłonie na udach, zamknął oczy.
Po jakimś czasie niezważania na powierzchowne, samoistnie napływające, myśli zmorzyła go błoga senność. Położył się na miękkiej wykładzinie podłogi. Oddech sprawiał mu wielką przyjemność; wdech odżywiał jego ciało, opróżnianie płuc doskonale odprężało. Porzucenie na kilka minut natarczywych problemów własnych, a także tych nękających świat, sprawiło, że czuł się bliżej istoty samego siebie – istniejąc ponad czasoprzestrzenią, nie podlegała zamętom dnia codziennego, jakie odciskały bolesne piętno na umyśle człowieka. Z niej bił świetlisty spokój, cicha obietnica piękna i porządku w życiu.
------------------------------------------------------------------------
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
więcej..