Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go
Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Harde Bestie - ebook

Harda Horda znów w natarciu!

Trzynaście utalentowanych autorek, trzynaście niezwykłych historii, jedna wyjątkowa antologia.

Harde Bestie to czwarta odsłona wspólnego projektu najważniejszych polskich pisarek fantastycznych. Tkają opowieści, tworzą światy, zachwycają dziką wyobraźnią. Tym razem w ich tekstach roi się od istot, które nazywamy bestiami. Niezwykłe i przerażające, zrodzone z żywiołów, lecz także niepokojąco ludzkie.
Powrót w rodzinne strony zsyła sny, w których kłębi się mrok. Makabryczny dowcip daje początek krwawej serii. W pewnej wsi ktoś przed laty zatarł ślady zbrodni i liczył, że uniknie zemsty. Misja wojskowa w odległym kraju okazuje się mieć nieoczekiwany finał. Nawet na innej planecie nie sposób umknąć przeznaczeniu.
Przekonajcie się, ile prawdy tkwi w plemiennych opowieściach. Poczytajcie, co przytrafiło się pewnej starszej pani, gdy zeszła do piwnicy. A jeśli macie nerwy ze stali, sprawdźcie, czym grozi zadarcie ze znudzoną miodożerką. Nostalgiczne, przewrotne, fantastycznie niepoprawne – harde autorki po raz kolejny dowodzą, że w grupie siła!
Przygotujcie się na potężną dawkę rozrywki i podróż po fascynujących światach… w tym tych najmroczniejszych, które drzemią wewnątrz nas.

Antologia, w której bestie i nieposkromiona wyobraźnia splatają się w opowieściach o zemście, tajemnicach i przeznaczeniu.
Karolina Kozłowska, Karateusz

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-561-5
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kiedy go znaleźli, było wczesne styczniowe przedpołudnie.

Słońce szyło promieniami widny sosnowy bór, sięgało aż do uśpionych wrzosowych krzewinek i jałowców płożących się tuż nad ziemią. Mroźne powietrze pachniało niczym. W ciszy i znieruchomieniu natury ludzkie kroki niosły się cichym, miarowym trzaskiem. Ludzkie głosy za to zamarły w gardłach i tak im na chwilę zostało.

Młodszy posterunkowy Borysek nigdy wcześniej tego nie robił. Nigdy jeszcze nie stał przed drugim człowiekiem, zbierając się, żeby przekazać najgorsze. Zwłaszcza takie. Ale był zielony jak szczypior, tam, w borze, tylko by przeszkadzał, więc kazali mu przyjść tu i załatwić sprawę.

Tylko jak? Jak się mówi coś takiego? Jakimi słowami wyrywa się komuś kawał duszy?

– Krótko. – Aspirant Wójcik zlitował się i na odchodnym wyłożył młodemu, czego nauczyły go lata służby. – Im krócej, tym lepiej, rozumiesz? Żadnej przemowy, mówisz zwyczajnie, jak człowiek do człowieka. „Młodszy posterunkowy Borysek. Pani Olejniczakowa, znaleźliśmy pani męża. Bardzo mi przykro”.

Tak zrobił. Pojechał pod adres, który z pamięci podał mu aspirant. Zastukał do drzwi, odczekał, wszedł do środka, obracając czapkę w rękach i słowa w ustach. Wdowa siedziała w pokoju dziennym pod oknem i wyglądała jak ktoś, kto już zmierzył się z ostatecznością. Jak gdyby wieść o tym, co zaszło, dotarła do niej na długo przed młodszym posterunkowym Boryskiem.

Mimo to się przedstawił. Powiedział, co odkrył leśniczy wczesnym przedpołudniem w widnym sosnowym borze nad płożącymi się jałowcami, nad uśpionym wrzosem. Powiedział, że mu przykro. A potem czekał na pytania.

– Ale jak? Gdzie? Dlaczego? – wyliczał Wójcik. – Zawsze chcą wiedzieć wszystko od razu. I ty im wtedy mówisz, że dopiero to ustalamy. Nic więcej, rozumiesz? Żadnych szczegółów. Niczego nie obiecuj. Nie dyskutuj. Nie tłumacz. Wierz mi, nie ma potrzeby. To i tak jeszcze nie dotrze.

Ale wdowa nic nie mówiła, tylko uparcie wpatrywała się w okno. Borysek wyraźnie czuł, że w obliczu tego milczenia powinien powiedzieć coś jeszcze. Albo coś zrobić. Cokolwiek.

– Pani Olejniczakowa? – odezwał się wreszcie. – Może… może po kogoś zadzwonić?

Dopiero po tych słowach wróciła do żywych. Odetchnęła głęboko i uniosła dłoń, lecz nie do oczu, bo te były suche, suchuteńkie jak pieprz. Zamiast tego przytknęła chusteczkę do ust i otarła pot znad górnej wargi. A potem tą samą dłonią machnęła na posterunkowego, żeby dał sobie spokój, że nie trzeba. Nie trzeba.

– Zimno tam dzisiaj. Zje pan może zupy? Od rana grzeję cały gar krupniku. Mąż lubi krupnik. Lubił. Tak. – Zmięła chusteczkę w garści, wstała od stołu i uśmiechnęła się do posterunkowego, jak gdyby z nich dwojga to jemu, nie jej, przydały się teraz ciepło i pociecha. – Pan się tak nie przejmuje. Jego tu już dawno nie było.

***

Kiedy go znaleźli, było wczesne styczniowe przedpołudnie, a on się uśmiechał.

Zanim wrócili na posterunek w Rakowie – Wójcik prosto z sosnowego boru, Borysek zaś z interwencji pod spożywczym – zaczynało już zmierzchać. Latarnie rzucały blade światło na główną drogę, trochę bez przekonania, że to ma jakikolwiek sens w miejscu, gdzie wszelki ruch pieszy czy samochodowy zamiera niedługo po szesnastej.

– A co tu jest do ustalania? – Wójcik nie krył rozdrażnienia karygodną postawą podwładnego, który zaczął go gorączkowo wypytywać o ustalenia, ledwie aspirant przekroczył próg posterunku. Zrzucił z siebie kurtkę i cisnął ze złością na drewniany wieszak w kącie, mało go przy tym nie przewracając. – Co ty, ślepy? Co ty chcesz ustalać? Tam nie ma co ustalać.

– Serio? Pan wierzy, że ofiara poszła sama po ciemku do boru i jakimś cudem znalazła tam drzewo, na które się dało wejść bez raków i uprzęży, żeby się na nim powiesić? I to… i to jeszcze tak?

– Tak, czyli jak?

– No… no tak… – odparł Borysek, tracąc na moment rezon, co Wójcik z miejsca wykorzystał, żeby subtelnie dokręcić śrubę.

– Czyli jak?

– No przecież pan widział!

Widział, widział. Widział aż za dobrze. I wcale nie dziwił się Boryskowi, że tamten nie miał ochoty o tym mówić.

– Co ty myślisz, że ja nie wiem, gdzie żyję od pięćdziesięciu dwóch lat? Że ja nie znam tych ludzi? Nie wiem, kto tu mieszka? Ja nie muszę w nic wierzyć, Borysek! Od wierzenia to jest ksiądz dobrodziej, kiedy akurat nie daje w szyję przed mszą. A może zwłaszcza wtedy. Ja wiem, że stary Olejniczak nie potrzebował żadnego cudu. Znał ten bór i nie musiał w nim niczego szukać, żeby znaleźć to, co chciał. – Stanął przed biurkiem, za którym prężył się młodszy posterunkowy, oparł się na knykciach o sklejkowy blat i spojrzał podwładnemu w oczy. – A żeby wejść na takie drzewo, to wystarczy odrobina sprytu i lina, którą Olejniczak nie tylko miał, ale też bez żadnych wątpliwości potrafił się posłużyć. Na sto procent. Bo wiesz, Borysek, kiedyś ludzie nie bali się zejść z asfaltu.

– No a te kości? – Młodszy posterunkowy nie odpuszczał. Chociaż argumenty brzmiały racjonalnie, wciąż miał wiele pytań. – Może są na nich czyjeś odciski albo inne ślady. Należy je zabezpieczyć i zbadać pod kątem możliwości popełnienia…

Wójcik nie wytrzymał i parsknął.

– Widzicie go, jaki mądry! – powiedział, prostując się nad młodszym posterunkowym. – Własną blachę w dupie zgubi, a będzie mi tu o śladach pierdolił.

Zanim Borysek zdążył przedstawić dalsze protesty czy wnioski, Wójcik zniknął w kanciapie, skąd po parunastu sekundach dobył się szum elektrycznego czajnika i brzdęk szklanek z brązowego dymionego szkła, upchniętych w szafce. Niektóre z nich wyglądały, jakby miały więcej lat niż ten posterunek.

– Kości, tak? – rzucił Wójcik, gdy wrócił do pomieszczenia, niosąc herbatę. – Chcesz wiedzieć, skąd się tam wzięły te kości? Z asfaltu się wzięły.

Przysunął sobie krzesło do biurka Boryska. Usiadł, założył nogę na nogę, szklankę oparł na kolanie.

– Pod koniec czerwca do Olejniczaków przyjechała ta ich wnuczka – zaczął, maczając torebkę z herbatą w gorącej wodzie, żeby mu się szybciej zaparzyła. – Daria. Nie pierwszy raz zresztą, zawsze spędzała u dziadków część wakacji. Biegała wszędzie z miejscowymi dzieciakami, pyskata, kolana wiecznie zdarte. Miała tu nawet przyjaciółkę, tę najmłodszą córkę Złotych… Karinę? Kalinę? Jakoś tak, nigdy nie pamiętam, narobili tych córek… No i któregoś wieczoru Daria poszła do tej przyjaciółki. Na nocowanie. Spotkałem ją przed południem w społemie, wyniosła stamtąd chyba pół regału z chipsami. Zagadałem. Chciały oglądać jakiś tam film czy serial, miała wrócić dopiero następnego dnia. – Ostatni raz uniósł napęczniałą torebkę i przewiesił sznureczek przez brzeg szklanki. – No i wtedy ją znaleźli. Tego następnego dnia. Ale wtedy to już nie było czego zbierać.

– Wypadek? – strzelił Borysek, bo nie chciało mu się pomieścić w głowie, żeby coś gorszego. Gorsze rzeczy działy się w dużych miastach, gdzie człowiek mijał człowieka, nawet nie rejestrując tego faktu. A tu wszyscy się znali, wszyscy wszystko wiedzieli. No, może poza tym, jak miała na imię najmłodsza córka Złotych.

Wójcik pokiwał głową.

– Ktoś skosił dziewczynę równo z jezdnią. Musiał mieć sporo na liczniku, bo aż ją odrzuciło do rowu. W tamtym miejscu rów jest głęboki, więc jak potem człowiek przejeżdżał obok, to mógł nie widzieć, że tam dziewczyna leży. Nawet już za dnia. Dopiero stary Olejniczak ją wypatrzył.

– Jezu…

– No. Dokładnie. Jak się przejdziesz, to zobaczysz krzyż kawałek przed stawami, na zewnętrznym łuku. To tam. – Przytknął brzeg szklanki do ust i ostrożnie siorbnął pierwszy łyk herbaty. – A wiesz, co w tym wszystkim najgorsze? Że podobno jeszcze żyła po tym, jak ją skosił. Szesnaście lat. Mogła z tego wyjść, gdyby skurwysyn się zatrzymał i wezwał pogotowie. No ale nie wyszła.

– Znaleźliście tego kierowcę?

– Zapomnij. Środek nocy. Szła do domu, a dom Olejniczaków stoi przecież na uboczu, już za stawami. Żadnych sąsiadów, żadnych świadków, żadnych śladów hamowania czy chociaż kawałka plastiku z reflektora. Szukaliśmy w okolicy, pytaliśmy, czy gdzieś nie stoi bite auto, w jakimś warsztacie czy na czyimś podwórku. Nie. Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział, nic nie słyszał. Tędy ciągną na ekspresówkę, kiedy na północy są korki. Więc przyjęliśmy, że to musiał jechać ktoś obcy. No bo kto? Nie znał trasy, za szybko wziął zakręt, no i coś skosił z pobocza po ciemku. Może człowieka, może bydlątko, kto by tam sprawdzał, nie? Pojechał dalej, auto wyklepał i po sprawie. A stary Olejniczak już się po tym nie podniósł. To była jego jedyna wnuczka. No i masz, co masz. Tak skończył.

– Tak, czyli jak? – palnął Borysek, zanim się zdążył ugryźć w język.

– Ty nie bądź taki cwany. – Wójcik wziął łyk herbaty, a po nim jeszcze drugi, bo aż mu zaschło w ustach od tego mówienia. – Słuchaj, młody, to nie jest tak, że ja ci tu wciskam bajer, bo mnie się nie chce ruszyć dupy ze stołka, okej? Ale tu nikt specjalnie zaskoczony nie był i nie będzie. Staremu już dawno odbiło. Sam widziałeś… co zrobił. Wszyscy ci to powiedzą, pytaj, kogo chcesz, powiedzą ci, co się działo.

– A co się działo?

– Jeszcze latem w tym rowie stanął krzyż. Już nie pamiętam, kto go postawił. Ludzie, jak to ludzie, przynosili tam jakieś znicze, jakieś pluszaki, modlili się, gadali. A stary nic. Też przychodził, ale… Do nikogo się nie odzywał, nikomu nie odpowiadał, po prostu szedł tam i stał godzinami. Aż któregoś dnia zaczął chodzić. Chodzić, rozumiesz, tam i z powrotem. Po tym łuku, tam i z powrotem, tam i z powrotem. I tak dzień za dniem chodził coraz dalej i dalej. Świątek, piątek, niedziela. Jak nawiedzony. Tylko chodził i zbierał.

Młodszy posterunkowy Borysek ściągnął brwi. Chyba czegoś nie zrozumiał.

– Przepraszam… co zbierał?

Aspirant Wójcik przez chwilę wpatrywał się w szklankę, której ciepło przyjemnie grzało mu dłonie i kolano.

– Truchła. Zbierał truchła.

***

Kiedy go znaleźli, było wczesne styczniowe przedpołudnie, a on się uśmiechał, kołysząc się na sznurze kilka metrów nad ziemią.

Kalina Złota nie uśmiechała się wcale.

Dopiero co wysiadła na przystanku pekaesu z bagażem zdobytej wiedzy, narzuconych wyzwań i nadmiaru bodźców, chciała już tylko dotrzeć do domu, zanim zrobi się siedemnasta. A on jej stanął na drodze. Niby policjant, tylko jakiś taki młody, niewiele starszy od niej, niby miał czapkę, kurtkę z napisami, legitymację i tak dalej, ale kto to teraz wie. W internecie można kupić wszystko. Zatrzymała się, kiedy ją zaczepił, słuchała, co mówił, mimo to przez cały czas stała w bezpiecznej odległości.

Młodszy posterunkowy Borysek długo się zastanawiał, jak wyjaśnić tej nieufnej nastolatce, która przyglądała mu się spod byka, dlaczego wypytuje o tamtą letnią noc, pół roku temu. Nic mądrego nie wymyślił, dlatego zapytał wprost:

– Umówiłyście się wtedy na jakieś oglądanie?

Wzruszyła ramionami.

– No tak. Oglądałyśmy taki nasz serial. Znaczy… miałyśmy oglądać. Akurat wrzucili nowy sezon. Od razu włączyłam pierwszy odcinek, ale Darka zaraz napisała, żebym poczekała, aż przyjedzie do dziadków, to obejrzymy razem.

– I przyszła, tak? O której?

– Chyba… chyba o dziewiętnastej. Przyniosła chipsy, chyba z pięć paczek. No a potem wyszła.

– Dlaczego?

– Bo ja wiem. Nie pamiętam.

– Chyba nie wyszła w środku nocy bez żadnego powodu?

– Nie wiem. Może.

– Coś się musiało stać. Pokłóciłyście się o coś?

Wzruszenie ramion. Tym razem bez odpowiedzi.

– No to czemu wyszła? – nie odpuszczał Borysek. – Tak po prostu wstała i wyszła bez słowa?

– Nie. Jezu, nie wiem. Czy to ważne?

– Może ktoś do niej zadzwonił?

– Nie no. Gdzie.

– To może napisał jakąś wiadomość? Ktoś znajomy? Chłopak? – drążył. – Prosił, żeby na chwilę wyszła… pogadać czy coś w tym rodzaju? Albo dziadkowie, żeby jednak wróciła do domu?

– Poszła do łazienki, okej?

– I nie wróciła? A ty jej nie szukałaś? Nie poszłaś sprawdzić, czy nie upadła w tej łazience albo… coś?

I znowu to wzruszenie ramion. Jeden ruch, który w oczach młodszego posterunkowego mógł znaczyć zarazem wszystko i nic. Nie wiem. Nie pamiętam. Nie obchodzi mnie to. Nie chcę o tym rozmawiać. Nie mam ochoty, jestem zmęczona, buty mnie obtarły, chcę spać, nie mogę spać, nie mogę myśleć, matematyczka znów się przywaliła, mam dość, coś się stało, coś złego, ten plecak waży chyba tonę, mam wyrzuty sumienia, nie chcę, znów sprawdzian, znów życie, znów mi niedobrze, Jezu, daj mi spokój, odwal się już, człowieku, nie chcę, bo nie chcę, czego nie rozumiesz, nie powiem tego, nie powiem, bo się porzygam.

Westchnął.

– No? I co było potem?

– A co miało być? Mama przyszła i powiedziała, że znaleźli Darkę w rowie. I że Darka nie żyje. Mogę już iść? Za pół godziny mam korki, a jeszcze muszę zjeść obiad.

Mogła. Młodszy posterunkowy odprowadzał ją wzrokiem przez całą drogę, póki nie zniknęła w peerelowskiej kostce trzy domy dalej, zmodernizowanej i pomalowanej na turkusowo. Pstrokaty budynek był aż za dobrze widoczny w blasku latarni, nie to, co dom Olejniczaków – ostatni na skraju Rakowa, daleko poza zasięgiem ulicznego oświetlenia. Gdyby tu coś się stało, wszyscy by wszystko widzieli.

– Pan sobie głowy nie zawraca – usłyszał za plecami.

Obejrzał się. Na posesji po drugiej stronie ulicy stał facet w rozpiętej kurtce. Jedną rękę opierał na zamkniętej furtce, druga chodziła mu tam i z powrotem, kiedy płynnie operował papierosem, do ust, pyk, od ust, dmuch, do ust, pyk, od ust… Miał ze sześćdziesiąt lat, a może mniej, może tak tylko wyglądał od tego operowania.

– Szkoda gadać. One nie umieją rozmawiać, te młode. Rarogi takie, o! O! – Zamachał dłonią w powietrzu, jak gdyby tych pięć palców i papieros miało wyobrażać rogi, chociaż raróg nie miał nawet jednego. Ale kto tam go wiedział. – Z nich to się nie da wyciągnąć, czy jest noc, czy dzień. Ja panu powiem, co było.

Borysek przeszedł przez jezdnię i zatrzymał się pod furtką w takim miejscu, żeby dym papierosowy nie leciał w jego stronę.

– Widział pan coś wtedy?

– Widział, nie widział… A bo to trzeba widzieć, żeby wiedzieć? Nie trzeba. Pewne rzeczy się wie.

– Na przykład co?

– Że jak dziewczyna porządna, to się nigdzie po nocach nie włóczy. A jak się włóczy, no to… To się potem tak kończy.

– Tak?

– No a nie? A nie? – Do ust, pyk, od ust. – Siedziałaby w domu, toby jej potem nie musieli z rowu zbierać. Ja panu powiem. To zawsze była bezczelna dziewucha. Ładna, bystra, ale… za bystra. To niedobrze, jak dziewczyna jest za bystra, bo prędzej czy później… Niedobrze. Skaranie boskie z taką. Ja pamiętam, jak tu jeszcze w krótkich sukienusiach biegała. Babcia jej szyła. Tu falbaneczki, tam kokardeczki, do kościoła w takich nie wstyd by iść, a ta co? Z chłopakami to na drzewo, to do rowu, to na płot, no jak dzika jakaś. A spróbowałby jej pan powiedzieć, że panience tak nie wypada, że to szkoda, że to tak nieładnie, babcia się starała, a ta zaraz ozór wywalała na wierzch i gadaj zdrów.

– Z tego się chyba wyrasta – zauważył Borysek, bo jakoś nie wyobrażał sobie szesnastolatki na drzewie, a co dopiero w falbaneczkach i kokardeczkach.

– Jeden wyrośnie, drugi nie. Ta nie wyrosła. Ale jak stary był w nią wpatrzony jak w obrazek, to co się dziwić, że robiła, co chciała. A, zresztą… Pan sobie pewnie myśli, że ja tak narzekam na wszystkich młodych. Syn ją znał, to samo mówił.

– To samo, tak? Czyli co?

– „Tato, ona się prosi”. – Do ust, pyk, od ust. – No to jak się prosi, to co? No to się potem tak kończy.

***
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: