- W empik go
Harde dusze: sztuka w pięciu aktach podług powieści Elizy Orzeszkowej p.t. "Bene nati" - ebook
Harde dusze: sztuka w pięciu aktach podług powieści Elizy Orzeszkowej p.t. "Bene nati" - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 275 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z Drakarni Narodowej F. K. Pobudkiowicza w Krakowie.
OSOBY
FLORYAN KULESZA, dzierżawca Laskowa. TEOFILA, jego żona. AURELIA.
KAROLKA, ich córki.
JERZY CHUTKO, leśniczy w dobrach książęcych.
KONSTANTY OSIPOWICZ, szlachcic zagrodowy.
OSTAWIA PANCEWICZOWA,
BARBARA ZANIEWSKA.
ANNA KOŃCOWA. siostry Konstantego. SALOMEA OSIPOWICZÓWNA,
BOLESŁAW PANCEWICZ, mąż Oktawii.
DOMINIK ZANIEWSKI, mąż Barbary.
GABRYEL OSIPOWICZ.
MICHAŁ OSIPOWICZ, stryjeczny brat Konstantego. EMILIA, jego żona.
KAZIMIERZ JAŚMONT. szlachcic zagrodowy. ONUFRY CYDZIK, bogaty szlachcic zagrodowy (rola niema). WŁADYSŁAW CYDZIK. syn Onufrego. PIERWSZA DRUŻKA. DRUGA DRUŻKA. ADAM STRUPIŃSKI,
LEON WIERCIŁŁO, szlachta zagrodowa.
GRZEGORZ, leśnik.
MIKOŁAJ CHUTKO, ojciec Jerzego.
ZOFIA CHUTKOWA. matka Jerzego.
ANTEK.
PIETREK, (nieme role).
POSŁANIEC z miasteczka.
PAROBEK KONSTANTEGO.
MAGDA, kucharka Kuleszów (niema rola).
LEŚNIK I.
LEŚNIK II.
Szlachta zagrodowa, parobcy, służba żeńska i męska w Laskowie i Tołłoczkach. Włościanie i włościanki.
Rzecz dzieje się w akcie I, III i V w Laskowie, w aktach II i IV w Tołłoczkach.
AKT PIERWSZY.
Duży podwórzec folwarczny w Laskowie. W głębi, na tle drzew owocowych sadu… dworek szlachecki z gankiem, do którego wiodą schodki kamienne. Z prawej mala oficyna z kuchnią, ledwie z boku widzialna. Z lewej strony (zagłębiona w kulisy) duża szopa otwarta, na slupach. W niej wozy, brony, grabie i inne narzędzia gospodarcze. Obok szopy stajenka i obora. Między budynkami wszędzie ploty z chrustu. Z prawej strony w głębi furtka do sadu. Bliżej widzów po lewej stronie leżą duże kloce drzew ściętych, pnie, oraz nieco ociosanych bali i belek. W środku podwórza, ku prawej stronie, studnia z szerokiem drewnianem ocembrowaniem i kolein do ciągnienia wiadra na łańcuchach. Pod studnią kilka kamieni. Na prawo (zagłębiona w kulisy) stodoła z małym piętrowym spichlerzem i maneżem do młócarni konnej. Od stodoły ku pierwszemu planowi ciągnie się plot z żerdzi i chrustu, w pośród którego duże… stare wrota z daszkiem, obecnie na rozcież rozwarte.
Parobcy i dziewki folwarczne kręcą się w ciągu pierwszej sceny, to w jedną, to w drugą stronę. Reżyserja powinna wytworzyć, przez cały niemal akt (prócz sceny ostatniej), ruch i ożywienie na drugich i trzecich planach. Ploryan Kulesza i Jerzy Chutko siedzą przy sobie na jednej kłodzie. Przy Jerzym leży, oparta o pieniek, strzelba myśliwska.
SCENA PIERWSZA. FLORYAN KULESZA, JERZY CHUTKO.
Kulesza (śmiejąc się). Więc nam panie Jerzy wymawiasz wikt… mieszkanie i opierumek… i wynieść się pragniesz z Laskowa ua leśniczówkę?
Jerzy. Za trzy tygodni; bo za dwa chata w leśniczówce będzie gotowa; za sześć – daj Hoże doczekać – mój ślub z Salusią. A przecież muszę przybrać i przystroić gniazdeczko na przyjęcie takiego ślicznego ptaszka!
Kulesza. Ha! słyszałem, słyszałem… Ponoć istotnie bardzo ładna.
Jerzy. Cudna!… Figurkę ma piękną i twarz do róży podobną, ale ze wszystkiego najosobliwsze oczy, głębokie, gorejące, skier pełne. Jak żyję nie widziałem takich u innej.
Kulesza. No! bo i nie długo żyjesz mój chłopcze! Młokos jeszcze z waszeci, co się zowie młokos, kochany panie Jerzy.
Jerzy. Przed panem, co mi tyle życzliwości okazujesz, to się zwierzam, jak przed ojcem rodzonym, choć z obcymi umiem trzymać usta zamknięte, niby na kłódkę.
Kulesza. Ja… ci też wdzięczen jestem za, zaufanie, bo cię cenię i szanuję. No, gadajże już o niej, widzę bowiem, że milczenie piecze cię i pali.
Jerzy. Czasem zdaje mi się, że, w jej oczach wypisano: „Twoją będę, albo umrę!” Z poza gorącego lubienia wygląda z nich śmierć!
Kulesza (śmiejąc się). Fe! bój się Boga! A to ja na twojem miejscu bałbym się takich oczu!
Jerzy. Aż mi wstyd o tem mówić, ale kiedy się już rozgadałem… (mówi przyciszonym glosem) zdaje mi się, że ona mnie na śmierć lubi. {Opuszcza w rozmarzeniu głowę na piersi).
Kulesza. I gdzieżeś to taką czarodziejkę sobie upatrzył?
Jerzy. W mieście… wówczas, gdy z laski moich rodziców szkoły kończyłem.
Kulesza. Ależ kiedy pono nie mieszczka, tylko szlachcianka.
Jerzy (z dumą). Tak, wylegitymowana! Posłuchaj pan. Kiedyś, w wąskiej uliczce, nieopodal rynku, zapaliło się jedno domostwo, potem drugie… i trzecie. Katowała straż pożarna ochotnicza, ratowali starsi ludzie i studenci. Kto mógł i miał Boga w sercu ratował. No! i ja z innymi. Właśnie z pod dachu w płomieniach, z izdebki na facyatce, w której mieszkała biedna wyrobnica, wynosiłem w jednem ręku skrzynkę z jej całem bogactwem, a w drugiem skrzeczącego bachora, tulącego się do mojej piersi, i tak obciążony schodziłem po uginającej się podemną drabinie – gdy spojrzę… aż tu w dole, w ulicy, stoi dziewczę, istne malowauie, z oczyma błyszczącemi i ramionami wyciągniętemi w górę, jakby chciała mnie śpieszyć na ratunek!… Wtedy nie wiedziałem jeszcze ani kto jest, ani jak się nazywa, a już uczuleni nagle, że ona dla umie nie taka, jak wszystkie, i ja dla niej inny, niż wszyscy ludzie na świecie.
Kulesza. Jakto?
Jerzy (spuszcza głowę na piersi). A no, śmiej się pan ze mnie, bo wiem, że śmiać się można i wypada… ale zdawało mi się, patrząc w jej uczy płomienne, że mnie polubiła odrazu. Kulesza. Ja się śmiać lubię, ale z takich rzeczy niekoniecznie śmiać się należy. (po chwili). Czy poznaliście się tego samego dnia? Jerzy (rozmarzony). Nie… ale to jej wpatrzenie się we mnie, tak mi zajęło myśli i serce… i tak ujęło okropnie… że starałem się ją poznać. I poznałem! Mieszkała u siostry swojej, Anny Końcowej, młodej kobiety, żony bogatego rymarza, właściciela kamienicy w rynku. Zaledwiem zaczął u nich bywać, miłość na dobre rozgorzała w mojej piersi, bo Saluś była nietylko piękna, ale szczera, wesoła, serdeczna i przedewszystkiem śmiała. A ja za śmiałością u kobiet przepadam!… Kiedy dzieci Końcowej zachorowały, to oua sama po nocy i do apteki i do doktora latała, o żadnym strachu nie myśląc. A jak pielęgnowała ten drobiazg, ile nocy przy nim nie spała! Kulesza. A pan skąd wiesz o tem? Jerzy. Bo najczęściej doglądaliśmy razem… Kulesza. Tędy droga!
Jerzy. Od zmęczenia i ona zachorowała trochę. Miała trzy dni gorączkę. Wtedy Anulka…
Kulesza. Mówiłeś, że się zowie Salusia?
Jerzy. Ona tak, ale siostra jej, Końcowa, ma na imię Anna. Więc też za jej pomocą i sprawą zaręczyliśmy się… a ja po zrękowinach dałem wnet za wygranę marzeniom o sławie i dalszej nauce, co mnie miała doprowadzić do znaczenia.
Kulesza. Szkoda! bo z ambicya, jaka ci piersi rozsadza, byłbyś doszedł wysoko.
Jerzy. Udałem się do rodziców, prostych chłopów, bezrolnych, bezdomnych, ale – wierzaj mi pan – bardzo poczciwych ludzi.
Kulesza. Wiem, wiem…
Jerzy. Pradziad mój i dziad byli leśnikami n księcia; ojciec od lat trzydziestu służy także za leśnika w Wasilkowicach, o kilkanaście mil od zamku odległych. Z pensyi, co brał, i z ordynaryi, dużą część chleba od ust sobie odbierając, trzymał naprzód do mnie nauczyciela, potem do szkól, do miasta wysłał, ostatni grosz mi oddawał. Skądże tu było uzbierać na kupienie choćby paru zagonów ziemi i wystawienie własnej chaty. To też dotąd biedny, ale u jaśnie oświeconego dziedzica ma wielkie uważanie.
Kulesza. Wiem, wiem…
Jerzy. Uczyłem się dobrze, chociaż póżuo naukę rozpocząłem. Kończyłem ósmą klasę, a moi rówieśnicy byli już na drugim lub trzecim kursie ua uniwersytecie…
Kulesza. I żałujesz teraz, żeś ich nie doganiał?… Jerzy. Nie. Miłość z głowy ambicyę wybiła. Kulesza. Czy w istocie?
Jerzy (z pewnem wahaniem). Tak mi się przynajmniej zdaje.
Kulesza. No! (po chwili). Więc mówiłeś, że wybrałeś aię do ojca?
Jerzy. Tak. Skoro przyjechałem, powiadam do rodzica, obejmując starego za kolana: „Już mam dosyć nauki”… Potem mówię tak a tak o Salusi, że w niej moje cale szczęście… niby jako teraz panu. „Katuj – rzekłem – ojcze serdeczny, wyrób posadę w dobrach książęcych”. Siary kocha mnie bardzo. Nawet kiedy byłem dzieckiem, nigdy mnie nie bil, nigdy nie skrzywdził… Powlókł się więc do zamku i bawił tam ze dwa tygodni, (idy wrócił, uśmiechnął się do jedynaka i w głowę mnie pocałował, szepcząc: "No, synku! cierpliwie i pokornie czekać musiałem dni kilka na pańskie przyjęcie i pańską łaskę, bo gości było link, aż z Wilna i Warszawy, ale się doczekałem".
Kulesza. Więc to na prośbę ojca książę cię zamianował?
Jerzy. A jużci. Nazajutrz z głównego zarządu dóbr przyszło na piśmie rozporządzenie, abym natychmiast jechał do Laskowa dla objęcia posady nadleśnego, wakującej po Jurczyńskim, który – jak panu wiadomo – zestarzał się, do służby był niezdatnym i poszedł na chleb łaskawy.
Kulesza. No, i przyjechałeś – a ponieważ stary dworek nadleśnego spalił się, więc czekasz na wybudowanie nowego…
Jerzy. Kiedym odjeżdżał i żegna! się z rodzicami, ojciec nad moją pochyloną głową kreślił i kreślił w powietrzu krzyżyki. Chyba ich było tam z tysiąc! Matka całowała synka i w twarz i w czoło i w szyję, a ja rwałem się do drzwi, jakby mnie magnes ku nim ciągnął. Ale już kiedy stanąłem ua progu, taki serdeczny żal mi serce ścisnął i wdzięczność w niem bijąca, tak mnie tu w gardle zadławiła, że wróciłem ze łzami w oczach, padłem ua kolana i długim po ratunkiem przylgnąłem do bosej stopy rodzica. Matka jak nie, ryknie płaczem… (Ociera oczy). Kulesza. No, no… uspokój się!… Dobry z pana człowiek.. Takich cenię, szanuję i lubię… No, idź… idź już. Widzę, żeś wzruszony, a wzruszenie najlepiej przechodzić; oczy zalane łzami wiatrem osuszyć. Zajrzyj do nowego domku, do twego przyszłego gniazdeczka…
Jerzy (mocno wzruszony). Dziękuję panu, że mogłem wygadać się przed nim. (Wstaje i ściska dłoń Kuleszy), To tak czasem potrzeba. Inaczej zadławiłoby człowieka.
(Bierze strzelbę, zarzuca na ramię i odchodzi przez wrota. W chwili, kiedy powstał, Teofila ukazała się na ganku. Powoli zbliża się, staje obok męża i patrzy za odchodzącym).
SCENA DRUGA. TEOFILA, KULESZA.
Kulesza (wskazując głową odchodzącego Jerzego). Szkoda!
Teofila (trzęsąc głową, głosem jękliwym). Szkoda! (chwila milczenia). Aurelka zmizerniała.
Kulesza. Ot! zaraz już i zmizerniała! Kaliski zwyczaj z muchy wołu robić! Od czego tam mizernieć!? Nie będzie ten, będzie drugi. Po targach obwozić jej nie myślę, bo i z domu wezmą. Suchot u nas w rodzinie nie było, dzięki Bogu, ani umierania z miłości. Babskie bzdurstwa!
Teofila (żałośnie, rozkładając ręce). Szkoda jednak, szkoda! że zaręczony.
Kulesza. Nowinę Teofila powiedziała! Już to, jak
Teofila co powie, to jest czego słuchać. Zdaje się, że garaż po przyjechaniu powiedział, że zaręczony, i Aurelka jest głupia, kiedy pomimo tej wiadomości głowę sobie nim nabijała. Teofila (żywo). Aurelka jest młoda, a Floryan stary, więc powinien był mieć rozum i nie zapraszać go na stołowanie się u nas. Byłby sobie mieszkał w oficynie i tyle, żeby go się z daleka zobaczyło! Kulesza. Ot, wiedziała, co powiedziała! Czy to ja zwierz, abym takiemu porządnemu człowiekowi pozwalał marnować się na licho wie jakiem jedzeniu! I przewidzieć nie mogłem, że dziewczęta muszą kochać się w każdym, kto tylko stołuje się w domu. Może to taki u dziewcząt zwyczaj. Czy ja wiem! Teofila jest baba, więc zna babskie zwyczaje i powinna była ostrzedz, że jak tylko dziewczyna zobaczy mężczyznę jedzenie do gęby niosącego, zaraz i zakocha się. (Wybucha śmiechem). Jeżeli tak, to we mnie, jak Boga kocham, wszystkie dziewczęta, jakie tylko są na świecie, kochać się powinny, bo co, jak co, ale jeść, to już nikt lepiej odemnie nie zdoła! Teofila (uśmiechając się). Oj! Floryan, Floryan!… Floryana zawsze trzymają się facecye!… Floryan i na moim pogrzebie jeszczeby różne głupstwa wymyślał!
Kulesza. A cóż? Teofila lubi jęczyć, niechże ja sobie pośmieję się czasem… Dość jednego jęczenia w domu. Córki po mnie poszły i nie jęczą, ale śmiać się lubią… Oho!
Teofila (zawsze smutnie). Aurelka już teraz nie tak…
(W tej chwili z dworka wypada Aurelia boso, w czerwonym kapanie, w krótkiej spódniczce, z blond kosami rozpuszczonymi i fruwającemi w powietrzu. Za nią tuż Karolka, za nią dziewczyna wiejska, za niemi dwóch małych chłopców, Antek i Pietrek, w koszulach przepasanych krajką, boso. Wszyscy aż się zanoszą od śmiechu, oblatują podwórze do koła, przeskakują przez kłody. Aurelia staje na studni i z pełnego wiadra, stojącego ua cembrzynie, pryska wodą na całą bandę. Na krzyk dzieci wychodzi kucharka z oficynie obiera nożem kartofel, patrzy się z zadowoleniem na figle panienki i aż się pokłada ze śmiechu. Zes stodoły i z szopy wychodzi paru parobków z cepami, piłkami, siekierami i śmieją się także, głośno. Z budy, za dworkiem, odzywa się szczekanie psa. Wszystko to tworzy wrzawę trwającą kilka sekund).
SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI, AURELIA, KAROLKA, PIETREK, ANTEK, KUCHARKA, PAROBCY.
Teofilu (krzyczy i niecierpliwie tupie nogami). Aurelka!
Aurelka! Karolka!… A i wy: Antek! Pietrek! Kulesza. Co znowu?
Teofila (j… w.). Karolka! Anrelka!… Antek! Pietrek!
a zasię… Aurelka! Kulesza. Czego Teofila wrzeszczy? czego Teofila dziwaczy?
Teofila (załamując ręce). Jezus Marya!… Boże… obie bose, Aurelka i Karolka… po rosie! Kulesza. A gdzie rosa?!… a choćby i była, no, to i co?
Teofila (j… w.). Przeziębią się! zachorują!… Jezus, Marya!… latają z tymi chamskimi pędrakami, jak te parobkowskie dzieci, jak te żebraki z pod kościoła, jak te sieroty odzieży niemające!
Kulesza (zanosząc się od śmiechu). Niech Teofila na to plunie! Teofili każda przyczyna dobra, byle jęczyć!… Czy one księżniczki, albo eo, żeby im bose nogi zaszkodzić mogły. Może Teofila projektowała księżniczki na świat wydać, czy ja wiem!
Teofila. Et, Boże! tylko żarty Floryanowi w głowie!…
Kulesza (ciągnie dalej). Ale projekt nie udał się, bo one szlachciankami zagrodowemi tylko są, choć ojciec po dzierżawach chodzi.
Teofila. Ależ bo…
Kulesza. Po ojcu poszły, po babkach i prababkach też, które, zawsze boso latały. Ot, niech Teofila przestanie jęczyć, a idzie jeść mi dać, bo głodny jestem, gorzej od tego kundla, co się tam drze jak najęty!
Teofila. Floryana zawsze facecye się trzymają, a dzieci pochorują się… zwłaszcza Aurelka. Kulesza. Czemuż to: zwłaszcza Aurelka? Delikatna taka, czy faworytka mamina?… a!… co?… Teofilu. Et!… Czy tu ci przynieść, czy tu mam dać drugie śniadanie? Kulesza. A juści… drugie. Można i trzecie, jeśli łaska, Ot! na tym pieńku misę postawisz… A niech się Teofila śpieszy, bo zjem dzieci, takim głodny! Teofila. Et! już i słuchać nawet nie miło. (Odchodzi przez ganek).
Aurelia (siedząc na studni, ponad całą gromadką która u jej stóp rozłożyła się na ziemi, a ona drażni dzieci gałęzią. – Śpiewa).
Żeby was tu było, jak na drzewie liści. Nie było, nie będzie, jak mój Jaś najmilszy! Żeby was tu było, jak na morzu piany, Nie było, nie będzie, jak mój Jaś kochany! Kulesza (na str.). Oj! kiedy nie Jaś, ale Juraś… i to zaręczony! (głośno). Aurelka! pójdź sam tu dziewcze! (Aurelia przybiega).
Aurelia. A czego tatko chce, ro rozkaże?
Kulesza (całuje ją w czoło). Idź-no, idź do domu. Wdziej trzewiki, ogarnij się, bo matkę tem martwisz, że tak latasz, jak dziewka z czworaka.
Aurelia. Dobrze tatku!
Kulesza. A Karolkę i bachory z sobą zabierz! Aurelia. Dobrze tatku! (Chwyta gałąź, leżącą pod studnią).
Kulesza. I przyjdź potem tutaj, niby jaka księżniczka, to Teofilę ucieszysz! Aurelia. Dobrze tatku!
Teofila (ukazuje się na ganku, niosąc salaterkę z bigosem, łyżkę, a pod pachą bochenek chleba i nóż weń wbity)
Aurelka! zaraz mi do domu!… Ubrać się!
Aurelia. A już, już… idę mamuńciu.
(Szykuje Karolkę, dziewczyny i chłopaków, i popędzając gromadkę gałęzią z wszystkimi razem wybiega. Przez pewien czas słychać jeszcze ich śmiech).
Teofila (przez ten czas ustawiła misę Ma pieńku i patrzy jak mąż zajada). Cóż?… smaczny?
Kulesza (z pełną gębą). Król jedzie, a królowa pogania! (Je dalej).
Teofila (kraje małe kromeczki chleba, podaje mężowi i mruczy). Et! zaręczyny – pajęczyny! Może Pan Bóg da, że z tych jeszcze nic nie będzie!
Kulesza, Teofila taka nabożna, a obok tego bliźniemu źle życzy. (Zajada).
Teofila (uada na klocu). Bo, słyszę, jej familia tego małżeństwa wcale nie pragnie.
Kulesza (z pełnemi ustami). Czemuż to?
Teofila. Temu, że on chłop.
Kulesza (kładzie łyżkę, patrzy na nią i mówi prawie z gniewem). Teofila głupstwa gada! Teofila. Floryan mówi, że ja głupstwa gadam, a sam nie bardzo mądry, bo przecież powinien wiedzieć, że co szlachcianka, to szlachcianka, a co chłop, to chłop!
Kulesza (jedząc mruczy). Babskie bzdurstwa!
Teofila. Bynajmniej, nie babskie, bo to właśnie mężczyzna, brat jej, osobliwie temu małżeństwu na przeszkodzie stoi! Bardzo słyszę ambitny i nie chce żeby jego siostra pomiędzy chłopami poniewierała się. 1 szwagrów on ma… i innych krewnych, którzy także nie chcą… Ot! co!
Kulesza. Osły! bałwany! barany!