- W empik go
Harpia - ebook
Harpia - ebook
Ada, jest kobietą szczęśliwą: silną, niezależną, świadomą. Jako kobieta bezdzietna i rozwiedziona prowadzi bardzo spokojne życie – jest właścicielką galerii staroci „Strych”, która stanowi źródło jej utrzymania.
Podczas wieczornej przechadzki wpada na mężczyznę, który podtrzymuje ją, ratując przed upadkiem. Spontanicznie dochodzi do pocałunku między dwojgiem nieznajomych. Po tym zajściu wraca do domu, jest w szoku. Nie wie, kim był ów mężczyzna, jak wyglądał i nie rozumie, jak mogła dopuścić do tej sytuacji. Wie tylko, że żaden dotychczasowy pocałunek nie dostarczył jej tylu wspaniałych doznań.
Poukładane życie zaczyna sypać się jak domek z kart. Ale wystarczy tylko znowu uwierzyć w ludzi i siebie.
Tylko czy aż?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67048-91-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiem Ci moją historię. I ta historia Cię nie urzeknie… Nie wiem, co Ci się w niej najbardziej nie spodoba. Może ja, bohaterka niesympatyczna, z którą na pewno nie chciałabyś się utożsamiać? Może mój sposób na życie? Moje zadufanie w sobie? Arogancja? Pycha? Próżność? A może… po prostu, tylko jej zakończenie? Może wyda ci się zbyt ckliwe? Zbyt… żałosne? Ale życie bywa też i ckliwe, cokolwiek to oznacza. Jeśli już, to bardziej ja wydam ci się pod koniec tej historii żałosna. I ckliwa…
Tak czy inaczej opowiem Ci coś, co powinno Cię przerazić, zniechęcić, co każe Ci zwątpić w to, w co wierzysz. Bez znaczenia, czy wierzysz z pułapu ateizmu, czy przez pryzmat religii. Bo tak czy inaczej, wierzysz: wierzysz w siebie, w swój dobry los, wierzysz, że „nie ma tego złego…”, wierzysz w jakąś ogólną, odgórną sprawiedliwość, co to „każdemu jego miarką…”, albo w Tego, który za dobre wynagradza, a za złe karze. I choćbyś nie wiem, jak była cyniczna, sterana życiem i zgorzkniała, wierzysz. Bo tak, jak jedzenie nieodzowne jest do życia ciału, tak wiara potrzebna jest do funkcjonowania umysłu. Lub duszy, jak wolisz. Wiara jako wiara, sama w sobie, bez względu na przedmiot wiary, wiara jako środek do celu, a nie cel.
Ja właśnie… zwątpiłam w swój przedmiot wiary. W latami budowane przekonanie, że to do mnie należy ostatnie słowo. A to, o czym nie jest mi dane decydować, wystarczy omijać szerokim łukiem. Tworzona przez lata idea, spajana najtwardszym betonem, okuwana żelaznym pancerzem, runęła w jednym mgnieniu oka - jest bowiem w świecie taki żywioł, na który nie ma mocnych - który, jak woda, ogień i wiatr może być błogosławieństwem lub przekleństwem. Dramatem staje się wtedy, gdy jest równocześnie jednym i drugim, nie dając innych możliwości. Ten żywioł to miłość…
Ale po kolei.ROZDZIAŁ I
KOLEJNY FACET Z PRZYPADKU CZYLI OPTYMALNY POCZĄTEK STANU RZECZY.
Grzegorz stał na środku salonu, w ręce trzymał zaproszenie na ślub Estery. Po prostu stał. Po prostu trzymał to cholerne zaproszenie przed oczami i wpatrywał się w nie z zaciętym wyrazem twarzy. Po prostu…
Tak by to mogło wyglądać – po prostu. Ale to był mój salon, na kopercie było moje imię i nazwisko, a zaproszenie dotyczyło wyłącznie mnie. W tej sytuacji ja stałam też i patrzyłam na Grzegorza. Wymownie. Czekałam. Dopóki nic nie powiedział, ciągle jeszcze miał szansę. Wszystko zależało od jego pierwszych słów. Czekałam w napięciu i dłużyło mi się to czekanie. Jeszcze parę sekund temu miałam jakieś pozytywne oczekiwania, teraz już nie. Było mi wszystko jedno.
- Nie pojedziesz na ten ślub – odezwał się w końcu, prawie nie otwierając ust.
Wreszcie – pomyślałam i nagle całe napięcie znikło. Mogłabym zapytać dlaczego, albo konkretniej: co ma przeciw temu, ale żaden dialog nie miał tu najmniejszego sensu.
- Pojadę – odpowiedziałam zamiast tego.
- Jeśli… jeśli to zrobisz, to…
Grzegorz szukał odpowiednich słów i nie szło mu najlepiej. Postanowiłam mu pomóc.
- …to z nami koniec. W porządku – wyjęłam mu z ręki zaproszenie. – Jak sobie chcesz.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
− Naprawdę??? Ten ślub jest dla ciebie ważniejszy od nas? Ode… mnie?
− Pieprzysz, Grześ – westchnęłam znużona. – Powinieneś słuchać uważniej, kiedy coś do mnie mówisz.
− Nie wierzę - mruknął pod nosem. – No nie wierzę…
− W co nie wierzysz? Może sprecyzuj to jakoś – odparłam o wiele głośniej. – Że nie zamierzam trwać w żadnym u w a r u n k o w a n y m związku? Czyli „będę z tobą pod warunkiem”? Nie, Grzesiek. To ja nie wierzę. Nie pozwalasz mi pojechać ślub Estery, bo… Bo co? N i e p o z w a l a s z! Słyszysz, jak to brzmi? I właściwie guzik mnie twoje powody obchodzą, ale chcę zobaczyć, jak się miotasz, usiłując nadać bezsensowi pozory sensu. No więc?
− Bo nie widzę powodu, dla którego miałabyś być na tym ślubie. W jakim charakterze? Jako kto? – Grzegorz wyraźnie się rozkręcał.
− A ja nie widzę powodu, dla którego miałoby mnie na nim nie być.
− Nie chcę, żebyś spotykała się z j e g o rodziną.
− Aha! Czyli, reasumując: nie mogę pojechać na ślub Estery, bo TY tego nie chcesz. Czy tak? Uważasz, że to jest sensowny, logiczny i wystarczający powód?
− Odwracasz kota ogonem – prychnął Grzesiek. – Nie, to nie o to chodzi. Chodzi o to, że powinnaś uszanować moją… moje uczucia.
− Twoją wolę, zamierzałeś powiedzieć? Ale dobrze, niech będą uczucia. Twoje. A co z moimi?
− Skoro jesteś ze mną, twoje uczucia powinny być ukierunkowane na mnie, a nie na… inne osoby.
− Jakie „inne osoby”?
− Czepiasz się.
− Masz na myśli Esterę?
− Teraz to już zwyczajnie się czepiasz.
− Odpowiedz.
− Dobrze wiesz, o co mi chodzi! – Grzesiek w końcu nie wytrzymał. – Tak, jestem zazdrosny! I powiedziałem przecież: nie chcę, żebyś się spotykała z jego rodziną. Nie rozumiesz tego, Ada?
− Nie, nie rozumiem. Ponadto – gdybyś zapomniał, to przypominam - on nie żyje. Od dobrego roku spoczywa w grobie. Więc mnie oświeć, o kogo czy raczej… o co ci chodzi. Estera jest jego siostrą. Może myślisz, że na mój widok jej narzeczony bryknie sprzed ołtarza, by ożenić się ze mną? A może obawiasz się, że polecę na małżonka byłej teściowej? Estera to… niegdyś mała dziewczynka, w której dorastaniu byłam bardzo istotnie obecna. I widać jestem w jakiś sposób do dziś, skoro mnie zaprosiła na swój ślub!
Teraz już niemal krzyczałam. Bo postawa Grześka była dla mnie tak idiotyczna i tak niepojęta, że trudno było mi nadal opanowywać irytację. Grzesiek wsadził ręce w kieszenie i zaczął przechadzać się w tę i nazad. Kalkulował.
− Okej, no trudno, postawiłaś mnie pod ścianą – rozłożył ręce w geście kapitulacji – jedź!
Przysiadłam na brzegu stołu i wpatrzyłam się w Grześka z uwagą. Nagle ujrzałam całą tę scenę z perspektywy widza jedynie, tak jakoś z boku, bez najmniejszego osobistego zaangażowania, bez żadnych subiektywnych uczuć. - De ja vu – pomyślałam. – To już przecież było...
− No, jedź! – powtórzył Grzesiek, biorąc mój bezruch za osłupienie spowodowane gwałtownym napadem szczęśliwości.
− A, nie wiem.... – odpowiedziałam zamyślona.
− Jak to... nie wiesz...
− Pojadę oczywiście – poprawiłam się natychmiast.
− No! – ucieszył się Grzegorz. – Bo już pomyślałem, że cała ta awantura była po prostu ot tak sobie, dla treningu. A skoro jest jak jest, to znaczy, że możemy wrócić do planów na dziś: obiad na mieście, potem koncert, a potem kolacja, u mnie. Hej, pamiętasz? Taki był plan!
Grzegorz pomachał mi ręką przed oczami.
− Owszem, był – przyznałam całkiem rzeczowo. – Ale uległ zmianie. Nigdzie nie idę. Zostaję w domu. Sama.
− Na miłość boską, Ada, co cię ugryzło? – przestraszył się w sposób widoczny.
− Nic mnie nie ugryzło. Daj mi spokój. Odechciało mi się po prostu. Ciebie też mi się odechciało. Idź już, proszę, chcę zostać sama.
− Tego się właśnie obawiałem – wysapał Grzesiek i spąsowiał na twarzy. Oczywiście! Moja niezależna terytorialnie i uczuciowo dziewczyna mnie rzuca. W końcu mogłem się tego spodziewać.
− Skoro mogłeś, to po co urządzałeś tę awanturę?
− Ja? Ja urządzałem? – zdziwił się całkiem szczerze.
− Tak, ty właśnie.
− A czy ty masz świadomość, że jak tylko ON się pojawia na horyzoncie, i nieważne, osobiście, czy ktoś z jego rodziny, żywy, czy nieżywy – zawsze zaczynają się między nami problemy. Rozumiesz mnie?
− Nie. Tym bardziej, że się nie pojawia. Ani on, ani nikt z jego rodziny.
− Nie?! No przecież sama widzisz! Masz to teraz czarno na białym!
Nabrałam głęboko powietrza w płuca.
− Nie, nadal nie rozumiem. Nie rozumiem ciebie, a ty nie rozumiesz mnie. Dlatego nie możemy być razem. Tak się nie da, Grześ.
− Ada...
Podeszłam do drzwi, dając mu do zrozumienia, że wszelkie dalsze dysputy uważam za zbędne.
− Idź już – powtórzyłam, gdyż ten mój gest okazał się niewystarczający.
− Nie mówisz tego poważnie? – Grzegorz spojrzał na mnie niepewnie.
− Jak najbardziej. Poważnie, stanowczo oraz nieodwołalnie.
− Ale... co ja takiego...
− Nic.
Otworzyłam drzwi na całą szerokość. Grzegorz wyszedł z ociąganiem, ale nie oglądając się za siebie. Gdyby nie usiłował mi zabronić wyjazdu na ten ślub, pewnie nawet przez myśl by mi nie przyszło, by się tam wybrać. Dziś Estera była… nikim ważnym w moim życiu. Cieniem przeszłości, której pogrzebanie zajęło mi sporo czasu i wysiłku. Ciągle jeszcze miałam wybór: albo nie pojawić się na tym ślubie i sprzeniewierzyć się żelaznej, życiowej zasadzie, czyli postępowania na przekór każdej próbie ograniczenia mojej woli, albo – pojechać na ten ślub z narażeniem spotkania się oko w oko z przeszłością. Ale chyba czułam się już wystarczająco silna na takie doświadczenie.
Zamknęłam drzwi i wróciłam do salonu. Po drodze nalałam sobie lampkę wina i tak zaopatrzona usiadłam w moim ogromnym, miękkim fotelu, zwanym przeze mnie potworem. Ten fotel był ze mną od zawsze, był jedyną rzeczą, jaką taskałam z sobą na każde kolejne mieszkanie, a wywodził się jeszcze z mojego rodzinnego domu. Niegdyś zielony, dziś oliwkowy z odcieniem szarego, miejscami wyliniały, miejscami wytarty, ogółem – raczej szpetny.
Gdyby to była prawda, że każde zdarzenie, każda ludzka myśl pozostaje na zawsze zapisana w czasoprzestrzeni, i gdyby ktoś w przyszłości wymyślił czytnik takich „zarchiwizowanych” myśli, mój fotel byłby niezwykle bogatym źródłem historycznym, śmiem nawet twierdzić, że czerpać mogłoby z niego obficie wiele gałęzi nauk społecznych, oczywiście w kontekście poznawczym. Bo to tu rodziły się moje plany, tu dokonywałam analiz wydarzeń bieżących i minionych, radowałam się, smuciłam, upijałam się, trzeźwiałam i leczyłam kaca. I właśnie teraz doznałam silnej potrzeby wtulenia się w mojego potwora, który jak nikt inny umiał mnie objąć i trzymać w swoich przyjaznych ramionach, dokładnie tyle, ile było mi potrzeba. Chciałam uporać się z nowym stanem rzeczy, czyli wyrzuceniem Grześka z mojego życia, ale najpierw musiałam uzmysłowić sobie, co właściwie teraz czuję. I gdyby się okazało, że czuję się z tym źle, będę musiała przeanalizować naszą znajomość pod odpowiednim kątem, odpowiednio umniejszyć jego zalety i wyolbrzymić przywary, nadać wszystkiemu, co nas łączyło nowy kontekst. Taki, który pozwoli mi czuć się dobrze.
Ludzie z reguły nie potrafią panować nad swoimi uczuciami, emocjami i dlatego cierpią. Ja potrafiłam. Znalazłam sposób, opracowałam metodę i opanowałam ją do perfekcji. Wymagało to nie tylko doraźnej pracy nad faktami, które, miewały miejsce w moim życiu niezależnie ode mnie i mogły stanowić źródło nieprzyjemnych odczuć, ale także znaczącej korekty potrzeb, celów, a przede wszystkim: nauki panowania nad sobą. Swoistej cenzury emocji, uczuć, szybkiej oceny sytuacji i wynikających z niej zagrożeń. Tak. To był mój sposób na życie, doskonały, bo dzięki niemu od bardzo dawna nie poczułam się nieszczęśliwa, zawiedziona, samotna. Panowałam nad wszystkim i o ile dość często bywałam sama, samotna nie byłam na pewno. Bo wszystko, co się w moim życiu działo, było wynikiem m o i c h wyborów. Ta świadomość dawała mi satysfakcję i siłę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooka!