- W empik go
Haśka. Poświatowska we wspomnieniach i listach - ebook
Haśka. Poświatowska we wspomnieniach i listach - ebook
Wydana w 80. rocznicę urodzin biografia Haliny Poświatowskiej (1935 –1967), złożona jest ze wspomnień rodziny, przyjaciół, kolegów po piórze i niezwykle bogatej korespondencji poetki.
Poświatowska była autorką zaledwie czterech tomików. Hymn bałwochwalczy, dzień dzisiejszy, Oda do rąk i wydany pośmiertnie tom jeszcze jedno wspomnienie zapewniły jej trwałe miejsce w literaturze polskiej i w sercach czytelników. Podobnie jak autobiograficzna proza Opowieść dla przyjaciela, pisana dla Ireneusza Morawskiego, którego wspomnienia po raz pierwszy ukazują się właśnie na łamach tej książki.
Jaka była na co dzień autorka niezwykle zmysłowych wierszy o miłości?
Jej życie – naznaczone nieuleczalną chorobą serca, toczyło się w cieniu śmierci… Mimo to, a może tym bardziej mocno i żarliwie kochała, dbała o siebie i swój wizerunek, kreując go czasem w pamięci spotykanych ludzi.
Jak zapamiętali Halinę Poświatowską – poetkę-legendę, zdolną ambitną filozofkę – zafascynowani nią mężczyźni: Stanisław Grochowiak, Tadeusz Nowak, Jan Adamski? Jak wspomina ją ks. prof. Józef Tischner? A jak Wisława Szymborska?
Jaka była w oczach mamy a zarazem swojej przyjaciółki i admiratorki twórczości? W oczach brata, który nieustannie dba o pamięć o swej niezwykłej siostrze nie tylko w ich rodzinnej Częstochowie.
Poświatowska to jedno z najciekawszych zjawisk polskiej poezji powojennej – a jej biografia pozwala lepiej poznać tę fascynującą kobietę.
Jak wszystkie biografie złożone ze wspomnień, które zbiera i opracowuje Mariola Pryzwan, również i ta jest bogato ilustrowana – zdjęciami, dokumentami niejednokrotnie publikowanymi po raz pierwszy.
W Marginesach ukazały się dotychczas przygotowane przez Mariolę Pryzwan wspomnienia o Annie German (Tańcząca Eurydyka), Annie Jantar (Bursztynowa Dziewczyna) i Zbigniewie Cybulskim (Cześć, starenia!).
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64700-43-9 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MATKA HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Haśka zachorowała jako dziewięcioletnie dziecko.
Chodziła do szkoły tylko dwa lata, i to z ogromnymi przerwami, a przez pozostały czas uczyła się w łóżku. Równie dobrze mogłaby zostać analfabetką.
Uczyłam się razem z nią. Pomogła miłość matki. Nie byłam wykształcona, uczyłyśmy się więc obydwie. Uczyła się całe dnie i noce, dlatego gdy po operacji poczuła, że może normalnie oddychać, natychmiast pomyślała o szkole. Chciała kontynuować naukę – studia, które były dla niej wciąż nieosiągalne. To było niesamowite, jak Haśka chciała iść na studia. Maturę zdawała na kursach wieczorowych jako eksternistka. A potem szpitale: w Warszawie, Krakowie, Poznaniu. Niezliczone szpitale. Półtora roku tak ciężkiej choroby, że trzeba było Haśkę wynosić do ogródka na hamak lub leżak, bo nie mogła chodzić.
Z matką i Elżunią, Częstochowa 1943
Jakże mogłaby żyć, gdyby nie ciągła ciekawość, gdyby nie głód wiedzy?
Profesor Aleksandrowicz twierdził, że praca jest jedynym ratunkiem dla ludzi, przynajmniej tych, którzy są w pewien sposób upośledzeni.
Haśka poznała profesora Aleksandrowicza w czasie, kiedy po śmierci męża zupełnie się załamała . Była przekonana, że nie ma dla niej innego końca niż rychła śmierć. Nie broniła się przed nią. To chyba było najniebezpieczniejsze; to wówczas po raz pierwszy depresja zwyciężyła jej niesamowite siły witalne.
Stanisława i Feliks Mygowie z córkami: Halinką (z lewej) i Elżunią, 1945
Nasi lekarze najczęściej interesują się chorymi o tyle, o ile ich samych interesuje jakiś ciekawy przypadek. Przeważnie jednak przechodzą mimo... Profesor Aleksandrowicz był wyjątkiem. Haśka widziała poświęcenie profesora jako naukowca i jako człowieka. Jego wielką potrzebę niesienia jej pomocy. Miał przed sobą dziewczynę młodą, zdolną, pracowitą. Postanowił jej pomóc i w tej pomocy szedł tak daleko, jak żaden inny lekarz.
Dawano jej najwyżej pół roku życia. Oczywiście nie wiedziała o tym. I pracowała – jak zwykle pełna humoru, temperamentu. Może dlatego profesora ogarniała coraz większa panika. Załatwił Haśce wyjazd na operację; potem postanowił ten wyjazd przyspieszyć i zrobił wszystko, by jak najszybciej wysłać ją za granicę.
Zainteresował Polonię amerykańską losem Haliny. To było bardzo trudne. Wszystko szło tak opornie. Pomimo znajomości, pomimo listów, które płynęły w tę i z powrotem przez ocean, nikt nie zamierzał wydać tak ogromnej sumy, nawet kiedy chodziło o młodą poetkę. Trzeba było szukać innych dróg, wobec czego profesor Aleksandrowicz nawiązał kontakt z profesorem Boltonem z filadelfijskiej kliniki. Amerykanie zgodzili się wykonać tę operację bezpłatnie, jako zabieg reklamowy. Polonia miała tylko opłacić bilet w obie strony. Przysłali bilet, zaproszenie i 9 sierpnia 1958 roku Halina wyjechała do kliniki profesora Boltona do Filadelfii.
Kilkuletnia Halinka z lalką
Operacja się udała. Oczywiście Haśka nie była zupełnie zdrowa nawet po operacji. Zwyrodnienie zastawki poczyniło w całym organizmie potworne spustoszenia, których nie udało się cofnąć. Przedłużono jej jednak życie. Darowano dziewięć lat.
Mając chore serce, nie mogła długo mówić do studentów. Szybko się męczyła i często brakowało jej głosu. Musiała siedzieć, a to podobno przeszkadza; lepiej, gdy prowadzący ćwiczenia stoi na katedrze lub chodzi. Mimo to nie oddałaby tej pracy za żadną inną.
W końcu nadszedł moment, kiedy nie można było dłużej czekać, i profesor stwierdził bezwzględnie: „Musisz przyjść do szpitala, pozostać w klinice tak długo, aż się trochę nie podreperujesz”.
Przyszła. Profesor zainteresował warszawskich kardiologów stanem jej serca. Przebadali ją, stwierdzili, że organizm jest jeszcze na tyle mocny, że wytrzyma drugą operację. Poinformowali o tym Haśkę. Chciała być zdrowa. Wierzyła, że to, co udało się po raz pierwszy, uda się jeszcze raz. Medycyna przecież poszła naprzód.
W dniu Pierwszej Komunii Świętej, Częstochowa, 24 czerwca 1941
Prosiłam Haśkę (profesor Aleksandrowicz też o tym wspominał), żeby ponownie pojechała do Stanów Zjednoczonych. Nie chciała o tym myśleć. Powiedziała, że nie pojedzie po raz drugi do Ameryki. Operacja – tak, ale tu, w kraju. Tymczasem profesor zaczął się bać. Odwlekał, tłumaczył, prosił: „Może zrezygnujesz, jesteś już w tej chwili mocna”.
Fragment życiorysu napisanego przez Halinę
Cztery miesiące pobytu w klinice podreperowały jej siły. Naprawdę mogła wyjść ze szpitala i pożyć jeszcze kilka lat... Ale nie chciała. Nie chciała życia w fotelu, życia bezczynnego. Chciała żyć, ale chciała także pracować. Przede wszystkim pracować i poruszać się jak ludzie zdrowi. Nie chciała być kaleką. Wstydziła się choroby.
Z siostrą Elżunią, 1945. Elżunia zmarła w grudniu tego roku
Nic nie trafiało jej do przekonania – ani moje prośby, ani prośby profesora Aleksandrowicza. Była dla nas obojga za silną osobowością. Słuchaliśmy jej i robiliśmy najczęściej to, czego chciała. Zdecydowała się na operację. Umarła dziewięć dni później. Serce nie chciało się po raz drugi skleić. Niestety.
FRAGMENTY LISTÓW
HALINY POŚWIATOWSKIEJ DO MATKI^()
7-my dzień po operacji
To zamiast prawdziwego listu – bo co się wybiorę, to przystanę po dwóch zdaniach – mokra jak mysz. Jutro będzie tydzień – trudno, o jak trudno. Głupio ludzi zaopatrywać w ciała, które ulegają zgnieceniu – upadkom – krojeniu. I bolą... Pocięta jestem tak, że sobie lepiej wyobrazić nie można – ale to nawet zabawne, zawzięcie wypyskowuję się o zastrzyki morfiny. Oni mnie mają za zdrową i każą samej jeść i myć się, i nabijają się ze mnie, że krzywo trzymam ścierkę z wodą. No a ja nie mam kawałeczka siebie, bo wszystko rozparcelowane pod kłucie, cięcie i ból. O jak boli – moje złotko – jak boli.
Nie wpadaj w histerię, bo zanim list zajdzie, to już to będzie bardzo mało aktualne. No i zresztą gdyby mi nie było lepiej, to bym jeszcze nie pisała. Ale Leszek mi kazał. A ja go lubię słuchać. Byłam cholernie dzielna przed tym – nic się nie bałam – zaczęłam się bać panicznie po operacji. W czwartek było bardzo źle, w piątek też, dopiero w sobotę się uładziło. Jurka Bigosińskiego przy najbliższej okazji spiorę po pysku, niefrasobliwa świnia – on sobie do Ciebie wysyła telegram, kiedy jeszcze nic nie było wiadome. Telegram miał wysłać Leszek, i to na adres cioci Heli , gdy już będzie wszystko dobrze. Na szczęście wyżyłam Ci. To było trudne, i jeszcze – boli – wiesz. Kobieta operowana w moim pokoju zmarła na trzeci dzień. To było najgorsze. W ogóle nie mówiłam Ci, ale tu po tych operacjach mrą jak muchy. Dlaczego ja nie? Podejrzewam w tym ciemne machinacje losu. Oni mówią, że zdrowieję bardzo ładnie.
Jakoś mi dziwnie lżej się oddycha, tętno mam nieregularne – ale nic we mnie nie skacze – piersi spokojniutkie, nie uwierzyłabyś. Leszek wczoraj przylazł i opowiedział mi trochę o tej operacji. Wesołe rzeczy. Podobno miałam zupełnie zniesioną zastawkę, rozszerzenie jakiegoś tam czwartego stopnia i że oni jeszcze tego nie operują. Przemyciłam się na operację dzięki temu, że badanie było niedokładne. A dopiero gdy mnie ładnie rozkroili – przyszedł Nichols (najlepszy chirurg, który mnie operował). Zgodził się (bo go Leszek prosił, żeby zdecydować czy operacja się odbędzie) – włożył mi palec do serca i stwierdził, że jest bardzo źle i że strasznie niebezpiecznie jest w tych warunkach operować, i kazał zobaczyć Leszkowi – więc Leszek też włożył paluch do serca i zgodził się, żeby robić. Nichols poszedł sobie palić papierosa, a oni mnie rozcinali dalej, i zakładali ten aparat do przetaczania krwi. Ten aparat przetaczał mi krew, zabierał sprzed serca i wtłaczał w pachwinę, gdzie mam takie szerokie cięcie, bo tu była arteria.
Obudziłam się, gdy mnie przenoszono do łóżka. Leszek coś do mnie gadał, ale nie wiem co, pomyślałam, że to już chyba po – a potem miałam potworne dreszcze. Takie dreszcze. Dostałam jakiejś zawrotnej gorączki, telepało mną dosłownie. A oni położyli mnie na lód i obłożyli workami z lodem – i przykryli jednym prześcieradłem. A ponieważ mi noga wystawała spod tegoż, więc krzyczałam, aby mi ją przykryli bo mi jest zimno. Na drugą noc znowu ta potworna gorączka, i znowu położyli mnie na lodzie i pootwierano wszystkie okna i kazali mi pić dużo wody z lodem ale ja się trzęsłam potwornie. I nie przeziębiłam się, nie dostałam zapalenia płuc, chociaż przyrzekałam tym czarnym że to zrobię. Zbadali mnie i coś im się nie podoba, bo mi się migotanie przedsionka utrzymuje, ale to nic nie jest. Leszek mówi, że z tą zastawką żyłabym najwyżej rok, lub półtora, a potem udusiłabym się. Genialny Nichols przyszył ją czterema ściegami na amen nylonem, już teraz tylko serce musi przywyknąć do pracy i będzie dobrze.
Wszystkie listy publikowane są z oryginalną interpunkcją poetki – przyp. red.ZBIGNIEW MYGA
BRAT HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Po prostu była. Dla brata istnienie siostry jest rzeczą zupełnie naturalną. Oboje byliśmy podobni do ojca. Siostra Małgorzata wdała się w mamę.
W domu było wesoło, nie mówiło się o chorobie, ale dom był jej podporządkowany. Kiedy Haśka źle się czuła, robiło się zamieszanie. Pogotowie, szpital, matka wyjeżdżała. Trzeba było jakoś to gospodarstwo domowe prowadzić. Ojciec szedł do pracy, a dzieci robiły obiad.
Najdokładniej pamiętam ostatnie lata życia Haliny. Matkowała mi. Usiłowała czegoś nauczyć. Kiedy wróciła ze Stanów, mieszkała w Krakowie; my – w Częstochowie. Wszystkie święta spędzała w domu. Bywała tu często. Tutaj miała swoją przystań. Nabierała sił do dalszego życia, pracy. Pamiętam przyjazdy siostry do domu w piątki czy soboty, bo wtedy miała pociąg z Krakowa. Rano w domu panowała cisza jak makiem zasiał. Haśka spała do dziesiątej, jedenastej. Jako dzieciak cierpiałem bardzo, nie mogąc obejrzeć w telewizji moich ulubionych kreskówek z Myszką Mickey (telewizor stał w pokoju, w którym spała Haśka, nie wchodziłem tam, żeby jej nie obudzić).
Jej warsztatem pracy było rozgrzebane łóżko. Pisała, siedząc obłożona poduszkami. Długopis w ręce, jakaś książka, słownik (woziła ze sobą całą bibliotekę). Tu pisała swoją pracę doktorską. Pisała też wiersze. Ten proces twórczy wyglądał niepozornie. W pewnym momencie smarowała coś na kartce i mówiła: „Mamci, napisałam wierszyk”. Mama siadała do maszyny. Wystukiwała wiersz, rano wysyłała i za tydzień był już w „Życiu Literackim”.
Halina – uczennica Liceum im. Juliusza Słowackiego w Częstochowie, 1951
Haśka nigdy nie rozmawiała o swojej poezji. Dotarło do mnie, że jest sławna, gdy ukazał się artykuł o niej w jakiejś gazecie. Kiedy powiedziałem w szkole, że jest moją siostrą, koledzy z technikum hutniczego nie chcieli mi uwierzyć. „Głupstwa gadasz”, komentowali. Uwierzyli dopiero, gdy Haśka dała mi swoje zdjęcie zamieszczone na obwolucie Opowieści dla przyjaciela i napisała na nim dedykację.
Nie miała do czynienia z cenzurą, ale w dziesiątą rocznicę jej śmierci, gdy przygotowywano w częstochowskim muzeum wystawę, mówiono: „Ten wiersz nie, bo pisany w Stanach Zjednoczonych; ten nie, bo za smutny”.
Takie historie. Na szczęście ona już tego nie widziała...
Zbyszek z matką, Częstochowa 1958
Przyznam, że nie lubię białego wiersza. Wychowałem się na Mickiewiczu, Słowackim, Tuwimie i Baczyńskim. Raczej interesuje mnie gra słów, cudowne operowanie językiem. Wiersz kojarzy mi się z rymem. Ale Halina też czasem używała rymu. Trzymam jeszcze fotokopię Bajki o sówce, która w dzień spać lubiła, pisanej właśnie do rymu dla dzieci. Nigdy nie była drukowana . Jest jeszcze dużo utworów niepublikowanych, bo Haśka zapisywała całe zeszyty. Kiedyś trudziła się dramatami, ale to nie są rzeczy, które chcielibyśmy publikować.
Haśka miała bliższe kontakty z siostrą Małgosią. Mnie usiłowała matkować. Starała się zadbać o moją edukację, światopogląd – była przecież filozofem. I prowadziła ze mną dyskusje na tematy filozoficzne. Tłumaczyła, co to jest pojęcie czasu, przestrzeni, czasoprzestrzeni, jednoczesności wydarzeń.
Nie pomagała mi w odrabianiu lekcji. U nas w domu nie było czegoś takiego jak pomoc w odrabianiu lekcji. Natomiast uczyła mnie angielskiego. Efekt był taki, że nauczyła po amerykańsku.
Pamiętam wakacje w Spychowie na Mazurach. Miałem kłopoty z ortografią. Codziennie musiałem pisać dyktando. Szlag mnie trafiał ogromny, bo to jednak jakiś obowiązek – żadne wakacje. Okropność. A Halina była bardzo konkretna i tak pioruńsko obowiązkowa, że jeśli jej się coś powiedziało, po prostu to wykonała.
Nigdy nie byłem zaniedbywany, ale mając dwie starsze siostry, można mieć nieraz dosyć. Starsze siostry potrafią zatruć młodemu człowiekowi życie choćby dyktandami. Byłem pewien, że to jakaś zemsta losu. Do dziś pamiętam tekst jednego z dyktand: „Hrabia Hilary ubił chomika halabardą, po czym wsiadł do wehikułu i wykrochmalił się hipopotamem”.
W zachowaniu Haliny przed wyjazdem do Ameryki i po powrocie nie było żadnej różnicy. A właściwie była – przedtem jedynie leżała w łóżku, a potem nie tylko chodziła, lecz zaczynała nawet biegać. W Spychowie byłem używany jako pomoc przy wchodzeniu pod górę. Zapierałem się wtedy obiema nogami i pchałem Halinę w plecy, żeby jej się lekko szło.
To nieprawda, że Halina w ostatnim okresie życia była bardzo chora. Na pewno samopoczucie miała gorsze (w porównaniu z latami zaraz po operacji), ale przecież mogła z tym jeszcze żyć. Oczywiście prowadząc odpowiedni tryb życia. A ona nie chciała siedzieć w fotelu otoczona poduszkami, nie potrafiła też spokojnie leżeć. Pewnie, że siedziała w łóżku, bo chyba to lubiła. Zresztą kto nie lubi? W każdym razie jestem przekonany (i rodzina chyba także – nie wiem, czy w tym momencie nie burzę jakiegoś mitu), że mogła żyć długo. Halina mogła jeszcze żyć! Nie wiem, dlaczego zgodziła się na tę drugą operację. Chyba jej po prostu chciała. Przypuszczam, że pamiętała cud, który się zdarzył w Ameryce, i chciała doświadczyć tego ponownie. Wiadomo, medycyna poszła naprzód. Myślała, że jest szansa. Cóż, cuda zdarzają się rzadko, niestety!
Kuzyn, który miał telefon, przyniósł wiadomość mnie i ojcu...
Portret Haliny Poświatowskiej? Sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, zgrabna, ładna, fryzura różna: przed wyjazdem do Stanów długa, potem na ogół krótka, pod koniec życia taka za uszy. Nie była blondynką, nieprawda, miała kasztanowe włosy. Oczy zaś szare, ale mówiła, że zielone.
Zawsze bardzo dbała o urodę. Gdy siedziała w łóżku, przyklejała na czoło kawałek przezroczystej taśmy i strofowała młodszą siostrę: „Nie marszcz brwi! Wiesz, że kobieta, aby być piękna, musi się nauczyć płakać i śmiać w taki sposób, by nie powstawały zmarszczki”.
Była bardzo elegancka. Kiedy wyjeżdżała do Paryża, miała uszytą całą wyprawę (według najnowszych wzorców mody). Wróciła, a krawcowa, która to wszystko uszyła, pyta, spodziewając się pochwały własnego kunsztu: „Pani Hasiu, jak się pani czuła w Paryżu?”. A Haśka bezwzględnie: „Proszę pani, jak ostatni żebrak”.
Tam się chodziło w czym innym. Jej ubrania były solidne, eleganckie, a w Paryżu dziewczyny nosiły szmatki. Halina zaś była ubrana jak dama.
Zwierzęta w domu to oddzielny rozdział. Mieliśmy szaroburą kocicę o imieniu Godot, kocicę Miszkę i psa Baryłkę. Dopiero później był Tim.
Halina lubiła nasz ogródek, ale trudno, mieszkając w mieście, nie lubić własnego ogrodu. Była do niego przywiązana. Myślę, że z konieczności, bo jeśli już została skazana na taki tryb życia, musiała polubić to, co miała – inaczej można zwariować. Lubiła leżeć w hamaku przywiązanym do bzów.
Częstochowy nie darzyła sympatią, to fakt; ale czy lubiła Kraków? Na pewno kochała Nowy Jork. Nie było jej tam źle, a poza tym to przecież pierwsze miasto, w którym naprawdę żyła – to również robi wrażenie.
Mówiła do mnie: „Zbik”, ja do niej: „Halina”. Nigdy nie przeszło mi przez gardło: Haśka, choć teraz czasem tak mówię. Halina, Haśka... Po prostu była.
FRAGMENTY LISTÓW
HALINY POŚWIATOWSKIEJ DO BRATA
15 II 59
Drogi, Kochany Zbyszku!
Dziękuję Ci za wszystkie śliczne listy. Nie gniewaj się, że nie odpisuję, ale naprawdę teraz nie mam czasu, bo się muszę uczyć i czasami pracować. To jest bardzo trudne mówić ładnie po angielsku, a jeszcze czytać i pisać. Właściwie to chyba jesteśmy w tej samej klasie – w pierwszej. Posyłam Ci trochę znaczków – pewnie Ci się będą podobać bo mnie się podobały kiedy je wybierałam. Napisz mi co słychać w Polsce i czy chcesz żebym już przyjechała. Napisz, co chciałbyś mieć z Ameryki, bo Ciocia i Wujek jadą do Polski w czerwcu i odwiedzą Was i Wujek mógłby Ci zawieźć. Wujek jest bardzo dobry – wiesz – jak będziesz miał czas – to napisz do niego list że czekasz aby przyjechali że się cieszysz. Narysuj im co ładnego – zrób to dla mnie – proszę. A teraz mocno Cię całuję –
Halina
6 VIII
Kochany Zbyszku!
To jest mały port na wyspie Mljet i stąd popłyniemy w poniedziałek do Dubrownika. Strasznie tu wszędzie pięknie i zdaje się, że nareszcie będę mogła sobie pożyczyć osiołka. Osiołki strasznie miłe tylko okropnie ryczą. A dzieci śmieją się ze mnie, bo nie umiem po chorwacku – a one umieją.
Całuję Cię – Halina
10 X 1966
Zbyszku bracie!
Kartkę tę posyłam Ci ku przestrodze, że, jak się człowiek nie uczy języków obcych za młodu, to potem jest jak śnięta ryba w cudzoziemskim kraju, a takie zaczynają się już całkiem niedaleko od Częstochowy. Gadam po francusku, z bykami, ale gadam. Paryż cudo – trzeba tu być chociaż raz na życie. Całuje Cię mocno
Halina
JERZY MYGA
STRYJECZNY BRAT HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Mój ojciec Kazimierz był rodzonym bratem ojca Haliny Feliksa. Był też ojcem chrzestnym Haliny. Spotykaliśmy się przeważnie u nich na Jasnogórskiej. Mieszkała tam nasza babcia Teofila.
Halina albo leżała w łóżku, albo w ogrodzie na leżaku. Zawsze z książką. Taką ją zapamiętałem.
Nie chciałem jej nigdy męczyć zbyt długą rozmową. Chyba wszyscy z rodziny oszczędzali ją, dbali o jej zdrowie. To było najważniejsze. Rozmowa z wujkiem Felkiem czy ciocią Stasią przeważnie dotyczyła zdrowia ich córki...
Halina częściej była poza domem niż w domu w Częstochowie. Zbyt rzadko się spotykaliśmy, abym mógł coś powiedzieć o jej charakterze. Była rodzinna i dobrze wychowana. Interesowała się moim życiem. Grałem w piłkę nożną. Halina pytała o sukcesy sportowe, choć to ją mało interesowało. Oczywiście pytała też o postępy w nauce, ale o to pytała każdego! Nauka była jej konikiem.
Jeździliśmy do Poronina i do Rabki. Wujek Felek miał samochód, więc robiliśmy stamtąd wycieczki po okolicy. Halina nie zawsze chciała w nich uczestniczyć, bo szybko się męczyła, ale na przykład nad Morskie Oko pojechała. Z tego pobytu zostały mi pamiątkowe fotografie.
Nad Morskim Okiem z ojcem, stryjenką Ireną i stryjecznym bratem Jurkiem Mygą, ok. 1947HALINA SCHWEIGER
STRYJECZNA SIOSTRA HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Wujek Felek, ojciec Haliny, moja matka Janina i wujek Kazik stanowili bardzo zżyte rodzeństwo. Wujek Felek ogromnie kochał swoje dzieci i żonę, ciocię Stasię. Nie interesowały go spotkania z kolegami, wspólne wyjścia na piwo. Liczyła się tylko rodzina, którą musiał utrzymać.
Kiedy Mygowie zamieszkali przy Jasnogórskiej 23, byłam częstym gościem w ich domu. Jakoś wrosłam w tę rodzinę.
Dom był wciśnięty między inne kamienice; od ulicy oddzielał go piękny ogród. Przebywając w nim, nie miało się wrażenia, że jest się w mieście. Przyroda pozwalała Halinie zachować dystans do codzienności.
Gdy przyjeżdżałam do Częstochowy, ciocia Stasia opowiadała mi (zawsze w kuchni) o Halinie trochę tak, jakby mówiła o sobie. Przypuszczam, że gdyby inaczej ułożyło się jej życie, także zajęłaby się literaturą. Halina była ucieleśnieniem aspiracji intelektualnych cioci Stasi. Odnosiłam wrażenie, że „pracowały” na tej samej fali. Miały ze sobą naprawdę świetny kontakt. To było piękne i takie ciepłe... W ogóle rodzice żyli sprawami Haliny. Byli szczęśliwi i dumni z niej.
Halina była inna niż my wszyscy. Była jakby obok nas. Miała świadomość tego, że wyróżnia się – nie tylko niebanalną urodą, która zawsze mnie zadziwiała. Jej głowa kojarzyła mi się z obrazami Renoira. Było w niej coś nieodgadnionego...
Miała piękne oczy o kształcie dużych migdałów i nieokreślonym kolorze. Było w nich trochę seledynu, trochę ciemnej zieleni i niebieskiego. Miały wyraz i głębię. Ich uroku nie oddaje żadna fotografia ani rysunek.JERZY ROMAN
CIOTECZNY BRAT HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Byliśmy rówieśnikami i kuzynami. Nasze matki to rodzone siostry. Mieszkaliśmy blisko siebie – Halina przy Jasnogórskiej, my w II Alei pod numerem 32. W latach 1951–1953, do czasu jej ślubu z Adasiem, spotykaliśmy się prawie codziennie, gdy tylko była w Częstochowie. Chodziliśmy na spacery, do kina, do teatru. Wyjeżdżaliśmy do lasu i nad rzekę. Nie pamiętam konkretnego filmu ani spektaklu, który widzieliśmy razem, ale zdarzało się, że przeżywałem katusze, będąc z nią w kinie lub teatrze. Halina miała trochę dziwny zwyczaj śmiać się w miejscach, w których inni się nie śmiali. Wyczuwała wszelki fałsz i kicz.
Reakcje miała może nietypowe, ale była przecież szalenie wrażliwa... I ogromnie inteligentna. Kiedy się z nią rozmawiało, cały czas trzeba było uważać, skupiać się na tym, co mówiła.
Gdy Halina uczyła się w liceum korespondencyjnym, moi koledzy udzielali jej korepetycji z przedmiotów ścisłych. Jeśli któryś z nich chciał jej zaimponować, była niemiłosierna. Nie lubiła pozerstwa. Bywała ironiczna, ale nigdy nie była obcesowa. Wiedziała, że pewnych granic nie można przekroczyć. Imponowała nam. I to już wtedy, gdy miała siedemnaście, osiemnaście lat! Później chyba trochę wyciszyła się, stała się bardziej tolerancyjna, wyrozumiała, stonowana.
Z czasów, kiedy byliśmy nastolatkami, z lat 1951–1953, zostało mi najwięcej jej listów. Halina pisała do mnie z sanatorium w Polanicy, Kudowie, Rabce, ze szpitala w Krakowie. Są także listy z Jastarni pisane przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych.
Kiedy wróciła do Polski, studiowała, pracowała – żyła. Wówczas nasze kontakty trochę się rozluźniły, ale regularnie spotykaliśmy się podczas uroczystości rodzinnych. Halina lubiła spotykać się z rodziną. Miała wspaniałych rodziców. Nie była jednak wylewna jak wujek, raczej traktowała ludzi z lekkim dystansem.
W latach 1963–1967 przychodziłem na Jasnogórską razem z żoną i synami (rocznik 1963 i 1964). Strasznie rozrabiali, a przecież w tym domu, gdy przyjeżdżała Halina, panowały cisza i spokój, dyscyplina. Moi synowie mogli rozrabiać, bo im na to pozwalała. Właśnie ona. Wszystko było jej podporządkowane. Była główną postacią w domu. Jesienią 1966 roku, po powrocie z Francji, czuła się naprawdę nie najlepiej, potrzebowała spokoju. Paryż ją dobił. Tam trzeba chodzić, zwiedzać, i ona to robiła. Wróciła więc zmęczona i chora. Chyba straciła wtedy sporo sił...
Ze swoich podróży przywoziła mi prezenty. Ze Stanów na przykład piękny żółty długopis, który mam do dzisiaj.
W czasie Świąt Wielkanocnych 1967 roku podarowała mi Opowieść dla przyjaciela. Długo ją prosiłem, by napisała dedykację, bo nie lubiła tego robić. Wreszcie uległa: „Mojemu ukochanemu bratu, Jurkowi Romanowi, z przywiązaniem i pamięcią zawsze ta sama Halina”.
Z ciotecznym bratem Jerzym Romanem, Żarki, czerwiec 1951
Byłem świadkiem kilku wydarzeń opisanych w tej książce. Odprowadzałem ją, gdy odpływała „Batorym” do Ameryki. Bała się tej podróży. Była wystraszona, oszołomiona. Pierwszy raz w życiu płynęła tak daleko, transatlantykiem, sama, w dodatku chora. Mimo to trzymała się wspaniale. Była naprawdę dzielna.
Halina bardzo dużo czytała. Rozmawialiśmy o poezji. Pamiętam ciągłe dyskusje: Mickiewicz czy Słowacki? Ja wolałem Mickiewicza, bo był dla mnie bardziej zrozumiały. Aby zrozumieć Słowackiego, trzeba trochę innej wrażliwości. Halina zachwycała się Słowackim. Znała na pamięć wiele jego wierszy. W tamtych młodzieńczych latach był jej ulubionym poetą. Czytała także Schillera, Goethego – w ogóle lubiła romantyzm. Co czytała potem, kiedy wróciła ze Stanów? Nie wiem.
Często czytała mi swoje wiersze. Pytała o opinię. Bardzo mi się podobały. Mówiłem jej o tym. Nie komentowała jednak moich reakcji.
Lubiła też słuchać muzyki, ale o muzyce raczej nie rozmawialiśmy. Słuchaliśmy i zachwycaliśmy się przywiezionymi ze Stanów i z Paryża płytami Armstronga, Edith Piaf, Joan Baez, Paula Robsona. Byliśmy pod urokiem jego wspaniałego wykonania Missisipi.
To ja byłem tym kuzynem, który przekazał wujkowi Felkowi wiadomość o śmierci Haliny. Mygowie nie mieli telefonu, a u nas był. Ciocia z Małgorzatą czuwały przy Halinie w szpitalu w Warszawie, wujek ze Zbyszkiem zostali w Częstochowie. Nikt nie chciał ze mną pójść, by przekazać im tę tragiczną wiadomość...
Następnego dnia pojechaliśmy z wujkiem i Jasiem Adamskim do Warszawy, przywieźć Halinę.
Bardzo często o niej myślę. Pozostała mi bliska. Była człowiekiem, którego nie sposób zapomnieć.
FRAGMENTY LISTÓW
HALINY POŚWIATOWSKIEJ DO JERZEGO ROMANA
Drogi Jurku!
Na dworze jest tak bardzo ślicznie, od samego rana sypie śnieg i wszystkie drzewa i płoty i domy są białe. Wiesz, sama się sobie dziwię, bo wyobraź sobie, że pomimo strasznie żałosnych prognoz jakie sobie stawiałam wszystko układa mi się bardzo miło i gdyby tak było dalej byłabym zadowolona, szczęśliwa, nie wiem jak to nazwać, ale w każdym razie pozbyłabym się tych idiotycznych przeczuć, które ciążą na mnie jak fatalizm. A gdybyś wiedział, co ja wyprawiałam jeszcze dzień temu. Beczałam jak wariatka, spakowałam na trzy spusty walizkę i na gwałt wybierałam się do domu, tatuś nie mógł ze mną dać rady. Wymęczył się biedak strasznie, ale żadne perswazje nie pomagały. Dopiero wizyta u doktora mi pomogła. Ten typ jakkolwiek głuchawy wysłuchał, że z tym moim sercem jest wszystko w porządku i pozwolił mi łazić i schodzić do jadalni i wychodzić, a na zakończenie powiedział mi trochę nieprzyjemnych rzeczy, ale i tak o mało go nie uściskałam z radości.
Dzisiaj rano byłam na długim spacerze, oczywiście prowadzona pod rękę przez pewnego pana, którego wytrzasnął skądś ojciec, a ten uważa za swój obowiązek opiekować się mną. W każdym razie dla mnie jest to dość uciążliwe, bo towarzystwo tego pana odstrasza ode mnie innych panów, z którymi miałabym ochotę się poznać. Na razie jestem jeszcze trochę do kitu, ale za kilka dni postaram się tego gościa spławić, chociaż jest bardzo miły i ładnie opowiada.
Jeśli chodzi o sanatorium to wiesz, to w Polanicy było dużo ładniejsze. Tutaj nie ma takich ślicznych urządzeń, nie ma windy ani ciepłej wody, ale mieszkać się da, tym bardziej, że pokój w którym ja mieszkam jest na wysokości niecałego piętra, co tutaj nazywa się parterem i jest bardzo jasny, duży, tylko poza łóżkami i dwiema szafami nic nie ma, ani obrazka, ani dywanika; trochę pusty. Dzisiaj przykwaterowali mi pewną panią ze Szczecina. Bardzo miła, ma jakieś trzydzieści lat, jest ładna i zdaje się, że chciałaby się trochę pobawić. Bardzo mi to odpowiada, bo może przy niej i ja co skorzystam.
Gdybyś wiedział jaka śliczna jest Kudowa, to na pewno byś tu przyjechał. Mnie się bardzo podoba, choć widziałam tylko mały kawałeczek, ale można tu jeździć i na nartach i na sankach, bo są śliczne góry i można się nieźle bawić, ale do tych rzeczy potrzebne jest zdrowie.
Napisz mi Jureczku jak poszły twoje egzaminy i nie gniewaj się, że ten list jest taki nudny – drugi będzie inny
Halina
Adolf Ryszard Poświatowski, 1954
Cz-wa, środa, VII
Drogi Jurku!
Właściwie już kilka dni temu miałam zamiar napisać do Ciebie, ale w międzyczasie pogniewałam się na Twoją mamę (już mi przeszło), a ponieważ i Ty też należysz do klanu Romanów, więc i na Ciebie. O co, wolę nie pisać, wiem przecież jak silnie są w Tobie rozwinięte uczucia braterskie, więc fakt, że chwyciłam twojego brata za kark i zrzuciłam z hamaka, mógłby Ci zepsuć humor, a co za tym idzie mógłbyś mi nie odpisać. Tego ostatniego jednak lepiej nie rób, bo ja mam jeszcze jednego ananasa kuzynka , a Tobie trudno byłoby się postarać o drugą siostrę cioteczną .
Pytałeś się, czy gdzie nie wyjechałam. Na razie to raczej nie, ale mam zamiar i myślę, że może w przyszłym tygodniu go zrealizuję. Gdzie? Oczywiście, że do tej wstrętnej Kudowy, o której nawet myśleć mi się nie chce, a co dopiero jechać. Właściwie to powinnam się raczej cieszyć, bo to tak blisko Polanicy, ale tak strasznie mi zobojętniały wszystkie sprawy, wiesz jakie, że pół tuzina, żeby nie wiem jak przystojnych doktorów, oddałabym za jednego naturalnego bałwana morskiego (takiego jak na twojej pierwszej kartce).
Na razie, żeby się przygotować do tej eskapady, wypuszczam się po trochu na ulicę, a w sobotę byłam w teatrze na górze. Wesela Figara niestety już nie dawali, ale był Ożenek Gogola i naprawdę świetnie wystawiony, więc chyba nie ma czego tak bardzo żałować. W najbliższych dniach pójdę na Śluby panieńskie, a potem to już chyba na nic, bo pewnie budę zamkną.
To już chyba byłoby wszystko, bo poza tym to jest tak samo nudnawo, jak przed twoim wyjazdem. Siedzę w ogrodzie, napycham się owocami i próbuję się po trochu opalić, zresztą z bardzo marnym skutkiem. Jak wyjadę z Częstochowy, to postaram się dostarczyć Ci rewelacyjniejszych wiadomości, ale i Ty powinieneś się lepiej starać. Poślę Ci kopertę, więc najważniejszy pretekst odpadnie, a z innymi, jak lenistwo i brak chęci, postaraj się załatwić sam i Jureczku kochany o tym, że się kąpiesz w morzu i opalasz już wiem, więc postaraj się napisać coś rozsądniejszego. Tematu na pewno Ci nie zabraknie.
Mam ochotę Cię uściskać
Halina
PS Jak z pieniędzmi i czy jesz dużo?
H.
Portret Haliny namalowany przez Adolfa ok. 1954 roku
8 VII
Drogi Jurku!
To, że nareszcie piszę piórem wcale nie jest wyrazem szacunku dla Ciebie, tylko faktem, że moja sąsiadka (nowa) posiada taki instrument. Jest to dziewczę 15. straszliwie głupie, jeśli się porówna poziom intelektualny twój czy mój z jej i co najgorsza w ogóle nieuświadomione, a ja na każdym kroku, czy raczej przy każdym słowie muszę się pilnować, żeby jej nie oddać tej niebezpiecznej przysługi. Toteż mówię w domu bardzo mało, a poza domem też, bo dostałam jakiejś paskudnej chrypki, a głos zachrypnięty nikomu nie dodaje uroku, wprost przeciwnie, przeważnie też posługuję się mimiką używając w tym celu głowy, którą kiwam, nigdy z góry na dół.
Niesłychanie śmieszną rzeczą jest, że jakiś student szkoły reżyserskiej w Łodzi chce mnie „zaangażować” (bycze słowo, co?) do swego dyplomowego filmu. Oczywiście powiedziałam mu, że to nonsens, ale nie mogłam mu odmówić przyjemności (nie posądzaj mię w tym miejscu o zarozumiałość – to on tak powiedział) odfotografowania mnie na 12 odbitkach. Łaziliśmy dzisiaj po południu po parku i pod każdym krzakiem, z bliska i z daleka, w słońcu i w cieniu robił zdjęcia i to zawsze w takich głupich pozach. No, mniejsza o to, niech się chłopak cieszy, bardzo ciekawie gada, a mnie to wystarczy, a poza tym zaciekawia mnie, czy naprawdę łazi za mną (na razie tylko dwa razy, bo znam go dopiero od wczoraj wieczór) tylko ze względu na ten zaplanowany film. Jak to wybadam, to Ci powiem. Poza tym znam masę innych chłopców i strasznie żałuję, że nie mogę chodzić z wszystkimi naraz, bo wyobraź sobie, że jak z jednym przejdę przez uliczkę w parku, to się wszyscy inni wysztywniają, właśnie tak, to jest świetne określenie, bo po prostu udają, że mię nie widzą i przechodzą obok dumni i bladzi. Pozdrawiam
– Halina
wtorek, 20 VII
Jureczku!
Czy jeszcze Ci się powodzi tak nieszczególnie? U nas już ta najgorsza passa minęła i gdyby nie ciągłe deszcze – można by żyć wcale wcale. Ale leje – jakby się uparło – ciekawe czy w Gliwicach też – jeśli tak, to na pewno cieszysz się, że taki kapiący okres przypadł Ci na czas tej praktyki. Początkowo było mi przykro, ale teraz już się przyzwyczaiłam.
Adaś poszedł po deski do obijania płótna – jedno dzieło już prawie wykończone – imponujących rozmiarów – coś około metra w kwadracie. Nosił to na górkę, a wreszcie, ponieważ znudziło mu się czekać na słońce – domalował resztę w pokoju. Jest tam jakaś górka-krzyże, kościół, kilka domków – całość w sinym sosie, ponieważ się chmurzy. Ja też maluję dwa domy i stodołę. Na stodołę miejsca nie starczyło i wygląda tak, jakby chciała wysypać się z tekturki – za to domy są imponujące – a jeden ma czerwony dach. Poza tym ja mam umalowany sweter a Adaś spodnie.
Kazimierz nawet niebrzydki – tylko pełno górek, nawet się nie spostrzeżesz, a już wylazłeś kilka pięter wyżej – ładne widoki, ale to męczy. Wisła ogromnie szeroka – z wyspami pośrodku porośniętymi trzciną – miłe chałupki i podobno ładne drogi, ale ja nie łażę. Adaś ma za to dużo bieganiny – co dzień na Rynek po zakupy – potem gotujemy mleko i jajka – potem jemy śniadanie – potem trochę sprzątamy albo nie, zależnie od nastroju, potem Adaś zapowiada, że pracuje (tzn. pisze scenopis), ale nie pisze; obiad, po obiedzie łazimy trochę. Tak sobie te pochmurne dzionki uciekają. Nie wiem, czy Ci mamcia opowiadała, jaką miałam przeprawę na samym wstępie? Ale to historia epokowa i wymagałaby co najmniej tuzina kartek – w każdym razie strzeż się, żeby Cię nigdy nie rozbolał brzuch. Nie ma nic gorszego, a jeszcze na wakacjach.
O wszystkim innym też raczej Ci opowiem, bo przedziwnie nie chce mi się pisać. A jeszcze muszę do papcia Adasia. Przysłał nam miły list i chce, żebym pojechała do nich – a ja po tej historii z żołądkiem – boję się podróży jak...
Trzymaj się ciepło!
Halina
Kochany Jureczku!
Za dużo się nudzisz – i zresztą w ogóle w to nie wierzę. Czyżby wszystkie małpiszony wyjechały z Częstochowy – przecież mówiłeś, że zostaną – no i filmy są naprawdę świetne. Ja w Krakowie byłam na Komediantach – to jest fantastyczny film – Jean Louis Barrault cudny – przecudny. Kochanie, przy nim Gérard Philipe wysiada i wszyscy inni – on gra całą duszą. Poza tym byłoby nieźle, żebym mogła chodzić, ale ja byłam strasznie ograniczona – do południa leżenie, po południu do państwa Niwińskich, to wszystko. Inna rzecz, że dla mnie to było bardzo, bardzo wiele. Pan Niwiński ma swoiste metody nauczania – trzeba siedzieć 4–5 godzin i słuchać, potem zaczynam mówić sama, a on co chwila przerywa i objeżdża. Nie wiem, jak się zapatrujesz na naukę recytacji – prawdopodobnie masz tę sztukę w głębokiej pogardzie tak jak i wiersze, ale dla mnie jest to objawienie i koniecznie chcę się nauczyć. Nawet to mnie nie zraża, że siedemnastoletnie smarkule mówią lepiej ode mnie – na razie lepiej, bo ja nie rezygnuję absolutnie. Niwiński przygotował 4 takie sroki do egzaminu w szkole aktorskiej. Kandydatów było mnóstwo, ponad 500, przyjęto tylko 6 i wśród nich tamte 4. Byłam tam z nimi – oczywiście w korytarzu – żebyś wiedział jakiego miały pietra – były blade i trzęsące – ale pomimo to zdały – Niwiński je uczył. Niwińska namalowała mnie – na pewno Ci się ten obrazek spodoba. Jest okrutnie prawdziwy – nie śliczny, ale prawdziwy – wiesz, wyraz twarzy, oczu jest kapitalnie uchwycony. Ciekawe, co by Adaś na to powiedział.
Poza tym byłam świadkiem niedoszłego samobójstwa – nieudaną Wandą był sześćdziesięcioletni staruszek – skoczył z mostu ślicznie, ale go wyłowili i musi zapłacić z 1000 zł za usiłowanie itd. Kraków prześliczny – ogromnie kochany, ludzie zastanawiająco grzeczni. Do szpitala latałam jeszcze – doktorzy mnie nie poznawali – przekradałam się przed południem i zanosiłam jedzenie Zosi – to ta dziewczyna, co leżała ze mną w ’53 roku.
Tu w Rabce bardzo spokojnie, żeby nie powiedzieć Twoim stylem – nudno. Mogę trochę więcej łazić niż w tamtym roku i już to mnie cieszy. Raz się nawet wybrałam ze śwarnym górolem po siano na górkę – cudna to była jazda, chociaż przeraźliwie trzęsło. Wszystkie pastuchy już mnie znają i uśmiechają się do mnie z daleka, oprócz pastuchów nie ma nikogo z ludzkim pyskiem.
Jutro jadę do Zakopanego gadać te wiersze Kasprowicza – Państwo Niwińscy też tam są – zostanę tam kilka dni. Napiszę do Ciebie po przyjeździe.
Pozdrowienia – Halina
12 XII 58
Mój Złoty!
Załatwimy to polubownie – zamiast uczciwego listu dostaniesz dzwoneczki i będziesz się starał być nieurażony. Przecież i tak wszystko wiesz – i tak, bo na pewno mama zamęcza was lekturą moich listów.
Na razie wszystko ładnie – ludzie nieskąpi i żyję sobie, jak tasiemiec na wątrobie Polonii. Żeby stypendium dali – ale na razie kończy się to na westchnieniu, bo nikt się nie kwapi. Trudno. Tutaj w ogóle trudno o ludzkie stypendium. Twardokens dostał, ale on sławny –a ja też – ale inaczej. Chociaż właściwie było w tym coś ze sportu – jak wyścigi konne. Ludzie się mogli przy śniadaniu już zakładać czy wyżyję czy nie bo wszystko było w gazecie. Zrobiłam im brzydki dowcip, bo wyżyłam i chcę zostać. Co ty na to – niezłomny Jurku? Jeśli nie masz nic do pracy to napisz. Całuję
– Halina
DANUTA GÓRSKA
SZWAGIERKA HALINY POŚWIATOWSKIEJ
Jesienią 1953 roku Adek przyjechał z sanatorium i powiedział: „Poznałem wspaniałą dziewczynę”.
Pokazał nam jej zdjęcie. To była Halina. Brat był w niej bardzo zakochany. Odradzali im małżeństwo, ale oni nie chcieli słuchać nikogo. Mówili, że się kochają, i... uparli się.
Szkoda, że Adek zaniedbał swoje zdrowie. Ojciec zawsze mu radził, by rzucił studia i poważnie zajął się zdrowiem. Nie słuchał, mówił, że musi, bo ma teraz żonę. Czuł się skrępowany tym, że jest na utrzymaniu teściów. W dodatku studiował i sam potrzebował pieniędzy.
Haśkę poznałam dopiero wtedy, gdy dostałam telegram, że Adolf nie żyje. Razem z mężem pojechaliśmy do Częstochowy. Haśki nie było w domu, w tym domu, gdzie leżał Adek. Była u swojej cioci. Poszłam tam (nie pamiętam już z kim: z matką czy bratem Haliny?). Zobaczyła mnie. Przywitałyśmy się. Smutne to było powitanie i poznanie zarazem. Nie pamiętam, dlaczego nie byliśmy na ich ślubie. Zresztą oni też nie byli na naszym. My braliśmy ślub w czerwcu, Adek – na Wielkanoc 1954 roku. Tak więc nasze poznanie nastąpiło w okolicznościach nie do pozazdroszczenia.
Rodzeństwo Poświatowskich: Danusia i Adek
Na cmentarzu łzy mi się same lały z oczu – co spojrzałam na grób – nie mogłam... Pamiętam, że Haśka stanęła koło mnie, spojrzała na mogiłę, zrobiła się fioletowa na twarzy i powiedziała: „Danusiu, nie płacz”. A ja na to: „Hasiu, wolę płakać, zamiast to w sobie wszystko dusić”.
O łzy u Haliny było trudno, ale bardzo przeżywała śmierć męża. Gryzła w sobie tę rozpacz.
Po śmierci Adka w pokoju, w którym mieszkali Poświatowscy, przez długi czas jego rzeczy były nieruszane. Haśka mówiła: „Ten pokój to nasze muzeum”.
Dość często jeździliśmy na grób brata. Wtedy zawsze zaglądaliśmy na Jasnogórską. Kiedyś w naszej obecności Haśka dostała ataku. Boże, jak matka biegała koło niej! I ojciec. To był bardzo dobry, poczciwy człowiek. Wtedy już wiedzieliśmy, że Halina wybiera się na operację do Stanów – mówiła o tym. Nie wiedzieliśmy jednak, kiedy pojedzie.
Minęło parę miesięcy. Któregoś jesiennego dnia 1958 roku włączamy radio (Wolną Europę) i słyszymy, że w USA „przeprowadzono bardzo skomplikowaną operację na otwartym sercu. Operowaną była Halina Poświatowska z Częstochowy”.
A mnie serce podeszło pod gardło...
Halina nie pisała ze Stanów. Dopiero gdy wróciła, dostałam list od pani Mygowej, że Haśka jest znowu w Polsce. Pojechałam do Częstochowy, by ją odwiedzić. Nie widziałyśmy się tak długo... Był sierpień, na Jasnej Górze odbywały się uroczystości religijne.
Karmiłam wówczas swego młodszego syna Zygmunta. Dostałam temperatury (38 stopni). Czułam się źle. Pamiętam, że Haśka mówiła: „Nie puszczę cię, nie pójdziesz na Jasną Górę”.
Dała mi jakiś proszek, przyniosła ściągaczkę – razem ściągałyśmy pokarm. Potem położyłam się, a ona mi przyniosła sałatkę jarzynową – takie małe kuleczki ładnie przybrane. „Zjedz, proszę, ale nie pójdziesz nigdzie sama”.
Wtedy pan Myga wziął samochód i razem z Haliną pojechaliśmy na grób Adka.
Bardzo ładnie się zachowała, nie zapomnę jej tego nigdy.
Mówiła mi, że się dobrze czuje: „Danusiu, mogę po schodach latać. Mogę!”.
Pokazywała ślady po operacji, opowiadała o tym, jak leżała obłożona lodem. Mówiła, że bała się potwornie.
Wtedy widziałam Halinę po raz ostatni. A był to rok 1961. Później pisała tylko. Często wspominała Adka. Mówiła, że gdyby żył, to staraliby się razem pojechać na tę operację do Ameryki.
Była bardzo przystojną dziewczyną. Gdy szłyśmy razem, chłopcy oglądali się za nią. Podobała się. Zresztą, nie dziwię się wcale.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------SPIS ILUSTRACJI
Str. 10 Z matką i Elżunią, Częstochowa 1943
Str. 11 Stanisława i Feliks Mygowie z córkami: Halinką i Elżunią, 1945
Str. 12 Kilkuletnia Halinka z lalką
Str. 13 W dniu Pierwszej Komunii Świętej, Częstochowa, 24 czerwca 1941
Str. 14 Fragment życiorysu napisanego przez Halinę
Str. 15 Z siostrą Elżunią, 1945
Str. 16 Metryka urodzenia Heleny Poświatowskiej z d. Myga. Imię zmieniła oficjalnie dopiero w 1961 roku
Str. 19 Rękopis wiersza Haliny Poświatowskiej poświęconego matce
Str. 20 Na górze: Halina – uczennica Liceum im. Juliusza Słowackiego w Częstochowie, 1951
Str. 20 Na dole: Zbyszek z matką, Częstochowa 1958
Str. 21 Northampton, czerwiec 1961. Zdjęcie podarte przez Halinę, a potem przez nią sklejone
Str. 22 Dedykacja dla brata Zbyszka
Str. 24–25 List do brata
Str. 26 Kartka do brata z Paryża
Str. 27 Kartka do ojca z Mljetu
Str. 28 Nad Morskim Okiem z ojcem, stryjenką Ireną i stryjecznym bratem Jurkiem Mygą ok. 1947
Str. 29 Portret; fot. Stanisław Krakowiak
Str. 31–32 Świadectwo dojrzałości
Str. 33 Z ciotecznym bratem Jerzym Romanem, Żarki, czerwiec 1951
Str. 37 Adolf Ryszard Poświatowski, 1954
Str. 38 Książka ewidencyjna Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi
Str. 39 Portret Haliny namalowany przez Adolfa ok. 1954
Str. 40 Świadectwo ślubu
Str. 43 List do Jerzego Romana
Str. 44 Rodzeństwo Poświatowskich: Danusia i Adek
Ze zbiorów Muzeum Haliny Poświatowskiej w Szkole Podstawowej nr 8 w Częstochowie str. 10, 15, 19, 31–32
Z prywatnego archiwum Stanisławy Mygowej str. 20, 29
Z prywatnego archiwum Anny Smolińskiej str. 28
Z prywatnego archiwum Jerzego Romana str. 33, 43
Z prywatnego archiwum Zbigniewa Górskiego str. 37, 44
Z prywatnego archiwum Barbary Szymańskiej str. 38
Pozostałe fotografie i dokumenty pochodzą z prywatnego archiwum Zbigniewa Mygi.