- W empik go
Heart of the devil - ebook
Heart of the devil - ebook
W niewielkim miasteczku Benton Harbor każdy zna Daemona Hughesa, chłopaka uznawanego za ucieleśnienie zła, przystojnego i grzesznego niczym sam diabeł. O tym, że jest wyjątkowo niebezpieczny, wie również Jane Wilson. Nastolatka musi znosić towarzystwo tego miejscowego rozrabiaki niemal codziennie, ponieważ jest on najlepszym przyjacielem jej starszego brata.
Gdy wkrótce okaże się, że serce Jane zaczyna bić szybciej dla Deamona, a on odwzajemnia uczucie, w życiu dziewczyny pojawią się poważne kłopoty… Nielegalne wyścigi samochodowe, lokalny gangster i prześladowca, który doskonale się ukrywa. Co zrobi Jane, żeby wyplątać się z tarapatów? Czy powrót do wcześniejszego, uporządkowanego życia w ogóle jest możliwy?
Reszta lekcji minęła mi znośnie (oprócz fizyki, której wręcz nie cierpię). Po skończonych lekcjach poszłam na parking, gdzie miał czekać na mnie Will. Pierwsze, co zrobiłam po wyjściu przez wielkie dębowe drzwi ze szkoły, to było sięgnięcie po paczkę papierosów, które niestety stały się moim uzależnieniem. Szybko znalazłam to, czego szukałam, odpaliłam i się zaciągnęłam
– Czy wiesz, że papieros skraca życie o siedem minut, aniołku? – Za plecami usłyszałam znany mi głos. Nie wiem, czy znacie to uczucie. Nie macie ochoty słyszeć jednego głosu do końca życia, ale wszechświat przyszykował dla ciebie inny los.
– A od kiedy ty taki mądry się zrobiłeś, Daemonie? I chyba ze sto razy ci powtarzałam: nie mów do mnie „aniołku”. Czego ty nie rozumiesz?!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-517-5 |
Rozmiar pliku: | 855 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mówili: on nie ma uczuć, nie warto się nim przejmować, lepiej dla ciebie, jak się do niego nie będziesz zbliżać. Zniszczy cię, tak jak wszystko wokół siebie. Lecz ja uważałam, że wszyscy się mylą, przecież to człowiek taki jak inni. Nie może przecież być aż tak zły, za jakiego wszyscy go uważają. Cóż, ja – uparta kobieta – musiałam zrobić wszystko po swojemu. Tylko wtedy nie wiedziałam, że oddałam serce samemu diabłu. Nie widziałam, że doprowadzi to do zniszczenia mojego nudnego życia. Diabeł stał się częścią mojego życia, częścią mnie. Potrzebowałam go do normalnego funkcjonowania, w każdej milisekundzie, każdą cząstką mnie. Nikt jednak nie przypuszczał, że zostanie mi to wszystko odebrane.ROZDZIAŁ 1
Mnie się nie odmawia, skarbie
– Oślizgła, wielka kreaturo, złaź ze mnie! – wykrzyczałam, gdy poczułam mokry język mojego psa na swojej twarzy.
Poranne mycie miałam już za sobą. Mój „kochany” piesek był wielkim dobermanem i miał na imię Puszek. _Tak, wiem, znakomite imię dla takiego zwierzęcia_. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, chcąc sprawdzić godzinę i momentalnie otrząsnęłam się z sennego zamroczenia. Świetnie_! Siódma trzydzieści, znowu się spóźnię, czemu budzik nie zadzwonił? No tak, kretynko, przecież go nie włączyłaś._ Szczerze? Wstawanie wczesną porą nigdy nie było moja mocną stroną. Zawsze to samo: albo nie nastawiałam budzika, albo przesypiałam wszystkie możliwe dźwięki. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego trzeba zrywać się tak wcześnie. To oczywiste tortury, średniowieczne praktyki.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Dzisiaj włożyłam czarne kabaretki, do tego czarne spodnie z dziurami, top na ramiączkach z dekoltem w serek w tym samym kolorze i za dużą koszulę w czarno-szarą kratę. Na pełen makijaż nie miałam czasu, więc ograniczyłam się do tuszu, odrobiny korektora i pudru. Szczerze mówiąc, nie malowałam się za często, bo nie miałam takiej potrzeby. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że nie wyglądam najgorzej. Po mamie odziedziczyłam oczy o barwie ciemnego brązu, długie brązowe włosy i zgrabny, lekko zadarty nosek, a po ojcu – pełne usta i wyraziste kości policzkowe. Moja figura była spoko, może nie perfekcyjna, ale też nie należała do najgorszych. Miałam nieduże wcięcie w talii, byłam dość szczupła oraz zaokrąglona tam, gdzie trzeba.
– Jane!!! Rusz się! Długo mam jeszcze czekać?
_Tak, długo masz jeszcze czeka_ć.
– Za pięć minut odjeżdżam i będziesz na nogach zapierniczać do szkoły – usłyszałam z dołu dość donośny krzyk mojego brata.
Ostatni raz popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze i zbiegłam na dół. W korytarzu założyłam białe adidasy i wyszłam z domu. Zobaczyłam mojego brata, opierającego się o czarne bmw.
William Wilson, mój jakże najukochańszy braciszek, był wysokim (_bo miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu,_ _rozumiecie, to normalnie olbrzym w porównaniu do mnie, bo ja mierzyłam dwadzieścia centymetrów mniej_), dobrze zbudowanym brunetem o szarych oczach i idealnej żuchwie. Will był również aroganckim dupkiem i uważał, że wszystko mu wolno, a najbardziej to angażować się w moje życie prywatne. W końcu, jak twierdził, jest moim starszym bratem i jest to jego święty obowiązek.
– Jezu, wreszcie jesteś. Wskakuj, i tak już jesteśmy spóźnieni – mówiąc to, zaczął już wsiadać do auta, które było dla niego ważniejsze nawet ode mnie.
Przewróciłam oczami i poszłam w ślad za nim. Prawie codziennie jeździłam z Willem do szkoły, niekiedy tylko zabierałam się z moim najlepszym przyjacielem. Można rzec, że był moją prywatną taksówką, ale oczywiście tego mu nie powiedziałam. Nie miałam zamiaru chodzić pieszo.
Po niecałych dwudziestu minutach drogi podjechaliśmy na szkolny parking. Benton Harbor High School w stanie Michigan to ogromny budynek, w którym gromadziły się osoby w większości nieletnie, a ich jedynymi zainteresowaniami były sport oraz wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Gdy zaparkowaliśmy, wszystkie możliwe szmaty ze szkoły zleciały się do Williama. Mój brat był gwiazdą futbolu, razem ze swoimi znakomitymi przyjaciółmi.
Nie wiedziałam, co one w nich widzą. Byli tylko kolejnymi osiłkami z buzującymi hormonami. Grupka przygłupów, którzy uważali się za najlepszych. Jakby mogli, zaliczyliby wszystkie dziewczyny w tej szkole, choć nie dałabym sobie ręki uciąć, czy już tak nie zrobili. Wliczając nauczycielki. Szybko wyminęłam ten tłum i skierowałam się do budynku, który nazywano szkołą. Dla mnie to jeden wielki cyrk albo więzienie – zależnie od sytuacji. Przed salą czekał na mnie mój najukochańszy, najlepszy na całym bożym świecie przyjaciel – Carter. Był dość wysokim blondynem o niebieskich oczach, które niejednej dziewczynie zawróciłyby w głowie, gdyby nie fakt, że płeć żeńska w ogóle go nie interesowała. Przywitał mnie uściskiem i w nikłym przypływie entuzjazmu razem weszliśmy do klasy, rozpoczynając w ten sposób kolejny dzień.
*
Pierwsze lekcje minęły w miarę szybko, na przerwie podeszłam z Carterem do szafki, żeby wziąć potrzebne rzeczy, gdy nagle zostałam zaatakowana przez wysoką piękność. Chodziło o Leę – piękną, o kręconych, czarnych włosach, z zielonymi oczami. Lea była ode mnie i Cartera starsza o parę miesięcy, przez co zachowywała się jak matka naszej grupy.
– Boże, dziewczyno, czekałam na ciebie przed szkołą, ale w końcu zrezygnowałam, gdzieś ty była – zaczęła pośpiesznie mówić, wciąż się uśmiechając.
Nie mam pojęcia, skąd ona bierze tyle energii. Jest niczym tykająca bomba, która jak wybuchnie, to wszystkich nas zarazi swoim entuzjazmem.
– Nasza kochana Jane zaspała – wtrącił się Carter.
– Wcale nie zaspałam. – Zaczęłam się bronić, ale po minach moich przyjaciół mogłam stwierdzić, że mi nie wierzą. – No dobra, zaspałam raptem godzinkę, ale przecież nic się nie stało, zdążyłam. – Przewracając oczami, zamknęłam z hukiem szafkę.
– Ta, gdyby nie twój jakże przystojny brat, nie zdążyłabyś – fuknął chłopak.
– Oj tam, a ty co taka szczęśliwa z rana, jeszcze w poniedziałek? – zwróciłam się do czarnowłosej.
– Sama w to nie mogę uwierzyć, ale słyszałam, jak koleżanka Mindy, Samanta, usłyszała, jak Rebecca, no wiesz, ona jest przyjaciółką Amandy, mówiła, że podsłuchała rozmowę chłopaków z drużyny. Wyraźnie usłyszała, jak Connor mówił do swojego kumpla, że chce się ze mną umówić!!! – Ostatnie słowa wręcz wypiszczała.
No tak, Connor Smith, wielka miłość Lei od pierwszej klasy. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktoś miał taką obsesję na czyimś punkcie. Raz ta wariatka śledziła go w sklepie do momentu, aż na niego wpadła, i cała zażenowana sytuacją – uciekła do domu.
– Dziewczyno, bez nerwów, bo za chwilę nam na zawał zejdziesz. – Zaczął ją uspokajać blondyn.
– Ale przecież ja jestem spokojna!
– Lea, posłuchaj, Carter ma rację. Za chwilę tu nam padniesz, a my nie mamy ochoty cię reanimować – odpowiedziałam, na co ona jedynie pokiwała głową, dalej szczerząc się od ucha do ucha. – Chociaż wiesz, zawsze mogę pobiec po Connora.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a dziewczyna teatralnie udała, że mdleje.
Naszą beztroską rozmowę przerwał piekielny dźwięk, zwany również dzwonkiem na lekcje. Pożegnaliśmy się z Leą i wraz z Carterem poszliśmy do klasy. Reszta lekcji minęła mi znośnie (oprócz fizyki, której wręcz nie cierpię). Po skończonych zajęciach ruszyłam na parking, gdzie miał czekać na mnie Will. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po wyjściu przez wielkie dębowe drzwi ze szkoły, było sięgnięcie po paczkę papierosów, od których niestety się uzależniłam. Szybko znalazłam to, czego szukałam, zapaliłam i się zaciągnęłam.
– Czy wiesz, że papieros skraca życie o siedem minut, aniołku? – Za plecami usłyszałam znany mi głos.
_Nie wiem, czy znacie to uczucie. Nie macie ochoty słyszeć jednego głosu do końca życia, ale wszechświat przyszykował dla was inny los_.
– A od kiedy ty taki mądry się zrobiłeś, Daemonie? I chyba ze sto razy ci powtarzałam: nie mów do mnie „aniołku”. Czego ty nie rozumiesz?! – powiedziałam i odwróciłam się do chłopaka, który był oparty o swojego czarnego Chevroleta Camaro SS/RS, rocznik 1968.
Daemon Hughes, obiekt westchnień każdej dziewczyny chodzącej po tej planecie. Miał sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu (_no normalnie żyrafa, albo wieżowiec_), czarne włosy, do tego nieziemskie zielone oczy, mocno zarysowaną szczękę i wystające kości policzkowe. Był ubrany w czarne jeansy, białą koszulkę, która opinała jego dobrze wyrzeźbione ramiona, i czarną, skórzaną kurtkę. Warto dodać, że jego ramiona i szyja były pokryte tatuażami.
– Po pierwsze, ja zawsze jestem mądry, zapamiętaj to sobie, po drugie, lubię patrzeć, jak wyprowadzam cię z równowagi tym przezwiskiem, i po trzecie, twój brat kazał mi ciebie odwieźć, bo musiał coś pilnie załatwić – wypowiedział swój monolog, podchodząc do mnie.
_Dlaczego zawsze trafiam na niego? Przecież zawsze mogę jechać busem_.
– Pff, ja nigdzie z tobą nie jadę i mam w dupie, czy Will ci to kazał zrobić, czy nie – odpowiedziałam szybko i chciałam się oddalić, lecz poczułam, jak chłopak łapie mnie za łokieć i odwraca w swoją stronę.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mnie się nie odmawia, skarbie – mówiąc to, zaczął przybliżać swoją twarz do mojej.
Do moich nozdrzy doleciał zapach drzewa sandałowego z nutą mięty oraz cytrusów.
– Oj, nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale ja będę tą pierwszą osobą, która ci odmówi, skarbie – prychnęłam, dmuchając mu dymem w twarz. Wyrwałam się i zaczęłam iść w stronę przystanku autobusowego, po chwili zerknęłam przez ramię na Daemona i zauważyłam na jego twarzy diabelski uśmieszek.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, co on oznacza i do czego to doprowadzi.ROZDZIAŁ 2
Martwy wieloryb
Gdy dotarłam do domu tym śmierdzącym autobusem, _ja nie przesadzam, tam naprawdę coś zdechło,_ zostałam napadnięta przez Puszka, który jak zwykle prosił o choćby odrobinę jedzenia. Po nakarmieniu psa poszłam do mojego pokoju, żeby przebrać się w dres i koszulkę mojego braciszka. Zabieranie mu T-shirtów stało się moim ulubionym hobby w momencie, gdy ten osobnik z mózgiem wielkości orzeszka ukradł mi staniki, paradował z nimi po całym domu i śmiał się ze mnie. Chciałam otworzyć okno, żeby zapalić, ale naprzeciwko dostrzegłam sylwetkę kogoś, kto się we mnie wpatrywał. Lustrował mnie wzrokiem. Daemon stał i przyglądał się mi, jakbym była nowym eksponatem w muzeum. Tylko jakimś takim z innej planety. Poirytowana, wzięłam do ręki telefon i wyszukałam w kontaktach tego debila.
I co się tak gapisz, jakbyś zobaczył zombie.
Wysłałam wiadomość i po niecałych dziesięciu sekundach dostałam odpowiedź.
Debil z naprzeciwka:
Mam oczy, to patrzę, na co mam ochotę. Zombie to ty nie jesteś, no jeśli już, to takim seksownym, którego niejeden chciałby bacznie przebadać.
Czytając wiadomość, poczułam, jak się rumienię. Jak dobrze, że mnie nie widzi.
Jak tak bardzo ci się podoba, to zrób sobie zdjęcie. Na dłużej wystarczy.
Wiadomość została wysłana i po dokładnie dziesięciu sekundach błysnął flesz, więc z niedowierzaniem pokręciłam głową i poszłam do kuchni, żeby coś zjeść. W lodówce nic nie było, a tato nic nie kupił. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to przygotowanie najlepszego dania na całym bożym świecie. Zupki chińskiej.
*
Po piątym odcinku _Pamiętników Wampirów_ usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, wzięłam telefon do ręki i zobaczyłam SMS-a od Lei o treści: „Martwy wieloryb_”._ Za tymi dwoma słowami kryła się magia. Nikt nie wiedział, o co chodzi, ale ja doskonale rozumiałam, że jestem w tej chwili potrzebna czarnowłosej. Gdy byłyśmy młodsze, stwierdziłyśmy, że musimy mieć jakieś wspólne sekretne hasło, a że w telewizji akurat leciał program o oceanach na Animal Planet, to padło na „martwego wieloryba”. Szybko poderwałam się z kanapy i wybiegłam z domu, kierując się do budynku naprzeciwko. Nie przejmowałam się, jak wyglądam, teraz najważniejsze było, co się dzieje u Lei.
Nieagresywnie (przynajmniej tak myślałam) zapukałam do drzwi. Po chwili pojawił się w nich Daemon, bez koszulki. Przez chwilę stałam jak słup soli, nic dziwnego – takie widoki! Szybko się otrząsnęłam i zaczęłam go lustrować, damn, wiedziałam, że ma wyrobione ciało, ale że aż tak? Daemon był najstarszym dzieckiem w rodzinie Hughesów, był również bratem Lei oraz bliźniakiem Aleca.
– Długo będziesz się jeszcze tak we mnie wpatrywać jak w Boga? Ja już wiem, że jestem boski – usłyszałam głos tego kretyna, który wyrwał mnie z wpatrywania się w niego.
Niechętnie, ale jednak, oderwałam wzrok od jego nagiej klatki piersiowej i spojrzałam na twarz, na której gościł już ten cholerny uśmiech.
– Oczy chyba służą do patrzenia się, no chyba że się mylę, to mnie popraw – odpowiedziałam zirytowana.
– Masz rację, aniołku, ale jako swój obiekt wybrałaś mnie, a mogłaś patrzeć gdziekolwiek indziej.
– Tak, patrzyłam się na ciebie – odparłam, skanując jego pięk… _Nie, co ja mówię. _– Czy twoje ego jest już tak duże, że sięga kosmosu? – Wyminęłam go, weszłam do domu i dodałam przez ramię: – Tak w ogóle Bogiem to nie jesteś. Nie pochlebiaj sobie.
– Twój wzrok mówił mi coś innego, aniołku – zakpił, ale jego odpowiedź usłyszałam, kiedy byłam już na schodach.
Czy mówił coś innego? Może, ale nie musiał o tym wiedzieć.
Lea z niewyobrażalną szybkością wyrzucała ciuchy z szafy. Jej pokój wyglądał gorzej niż zazwyczaj, a przecież na co dzień panował tu ogromny bałagan. Dziewczyna była tak pochłonięta tą czynnością, że nawet mnie nie dostrzegła.
– Długo jeszcze, czy łaskawie powiesz mi, po co mnie tu wezwałaś? – Usiadłam na parapecie, bo był to jedyny skrawek przestrzeni, gdzie nie leżały ubrania.
– Connor po mnie przyjedzie za jakąś godzinę, a ja nie mam się w co ubrać, nie wiem, jaki makijaż zrobić, a do tego pozostaje jeszcze kwestia włosów. – Lea zaczęła wylewać z siebie potok słów, dalej szukając stroju idealnego.
– Czekaj, co?! – krzyknęłam po chwili. – Connor, ten Connor, w którym durzysz się od pierwszej klasy, teraz po ciebie przyjeżdża i ja się dopiero o tym dowiaduję? – Zirytowana zaczęłam wymachiwać rękami.
– Oj, przestań, nie obrażaj się, tylko pomóż mi się szykować.
– No dobra, pokazuj, co tam masz. Tylko chcę cię ostrzec przed Carterem, on o niczym nie wie i jak się dowie jutro albo nie wiadomo kiedy, to cię zabije, więc wybieraj, jaką chcesz trumnę.
– Cholera, nie pomyślałam o nim, on mnie serio zabije – powiedziała z przerażeniem. – No cóż, nie mam czasu pisać do niego, więc szybko, ratuj mnie – rozkazała, wskazując na siebie.
I tak przez następną godzinę pomagałam się szykować przyjaciółce na randkę jej marzeń.
Lea włożyła białą, rozkloszowaną spódniczkę, do tego top w odcieniu oliwkowym, a na to zarzuciła jeansową kurtkę. Postawiła na swoje naturalne loki i lekki makijaż. Wyglądała przepięknie, jakbym była chłopakiem, sama bym na nią poleciała.
– Aaa, Jezu, napisał. Już jest. Boże, stresuję się. – Zaczęła szybko poprawiać ostatnie elementy ubioru.
Nie wiedziałam, po co to robiła, już wyglądała jak milion dolarów.
– Jesteś przepiękna, na pewno mu się spodobasz, jak nie, to niech spada na drzewo, albo gorzej: będzie miał do czynienia ze mną! – uspokajałam ją.
Po tych słowach Lea podeszła mnie przytulić, a ja szepnęłam jej do ucha:
– Wiesz, co z takimi robię. Jak nie, to przypomnę: kastracja obowiązkowa.
– Jesteś najlepszą przyjaciółką, lepszej od ciebie nie ma, kocham cię.
– Pff, ja wiem, a teraz zbieraj się i nie każ swojemu księciu na białym koniu długo na siebie czekać. I też cię kocham.
Lea szybko zbiegła na dół i wyleciała do Connora, a ja zostałam na górze. Gdy się zorientowałam, że wpatruję się w ścianę, ruszyłam do drzwi wejściowych. Kiedy już je otworzyłam, moim oczom ukazał się Daemon. Nawet nie ogarnęłam, że on w ogóle wychodził.
– Jak miło z twojej strony, aniołku, że otwierasz drzwi dla swojego boga – odezwał się, przy czym popatrzył mi głęboko w oczy. – W sumie wszystko się zgadza. Anioły są posłuszne swojemu bogu.
Ygh, jak ja nienawidzę tego przezwiska, co on sobie myśli! Spokojnie, Jane, nie dawaj mu satysfakcji, pokazując, jak bardzo nie lubisz, kiedy cię tak nazywa.
– Nie robię tego dla ciebie, „mój bogu” – mówiąc to, nakreśliłam cudzysłów w powietrzu. – Ja tylko chcę w spokoju dotrzeć do swojego domu, więc teraz żegnam. – Ominęłam go i ruszyłam do wyjścia, ale nagle poczułam szarpnięcie za nadgarstek i zostałam przyszpilona do ściany.
– Auć, czy ty zawsze musisz być taka niemiła dla mnie, Jane, ja tu się staram, a ty co – mówiąc to, zrobił minę smutnego kota. Normalnie jak w _Shreku_.
Zaczął się niebezpiecznie przybliżać. Nasze twarze dzielił może centymetr. Na początku popatrzył mi głęboko w oczy, jakby chciał wszystko z nich wyczytać, a potem na usta, jakby z zamysłem pocałowania ich. Nie chcąc pozostać mu dłużna, omiotłam spojrzeniem całą jego twarz i zatrzymałam wzrok na ustach. Mój czyn nie umknął uwadze czarnowłosego – napiął wszystkie swoje mięśnie i zaczął niebezpiecznie przybliżać swoją twarz. Zachrypniętym głosem szepnął:
– Dobrze ci radzę, Jane, nie prowokuj mnie, to się źle dla ciebie skończy.
– Co tu się odpieprza? – zapytał zdezorientowany Alec, który chyba teraz wyszedł na korytarz. Chłopak stał parę kroków za nami i trzymał sportową torbę w ręce.
Daemon intensywnie popatrzył w moje oczy, wzruszył ramionami i wszedł do domu. Spojrzałam na jego brata, który badawczo mi się przyglądał, posłałam mu nerwowy uśmiech i poszłam do siebie. Gdy byłam już w swoim pokoju, opadłam plecami na łóżko i dotarło do mnie, co się właśnie stało i co mogłoby się stać, gdyby nie Alec.
Co tu się właśnie odpieprza.