Heavy is the Crown. King. Riverside Knights. Tom 1 - ebook
Heavy is the Crown. King. Riverside Knights. Tom 1 - ebook
Wataha z Riverside jest inna niż wszystkie. Czy masz odwagę do niej dołączyć?
Anna zaryzykowała wszystko, aby uwolnić się od koszmaru, który zgotował jej ojciec. Prawie zginęła, jednak w końcu dotarła do Riverside – miejsca, gdzie miała być bezpieczna, a traumatyczna przeszłość zmieniłaby się w mgliste wspomnienie. Udało jej się odnaleźć zrozumienie i spokój – jednak na krótko.
Gdy wychodzi na jaw, że większość z tego, co wiedziała o sobie i własnym życiu, to perfidne kłamstwo, traci poczucie tożsamości. Musi rozwikłać zagadkę, kim naprawdę jest, i dowiedzieć się, czy stać ją na więcej niż tylko ciągły lęk o bezpieczeństwo.
Jerycho „King" Garcia, alfa z Riverside, zrobi wiele, aby uchronić Annę przed złem, które zniszczyło jej dzieciństwo i nawiedza ją dalej – nawet teraz, gdy trafiła do jego watahy. Stara magia drzemiąca w żyłach dziewczyny jest kluczem do przerwania kręgu przemocy i uleczenia ran. Ale jaką cenę będzie musiała zapłacić Anna za swoją wolność i szczęście?
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-822-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 2064
Donośne kroki na korytarzu sprawiły, że mimo bólu w posiniaczonych plecach oraz pociętych udach dziewczyna wstała z łóżka, a potem zwinęła się na podłodze w kłębek. Jednak to nie drzwi do jej pokoju otworzyły się z hukiem, tak jak wcześniej się obawiała. Drżała, nasłuchując męskich głosów i stukania butów na korytarzu w głębi domu, które wydawały się niewiele głośniejsze niż dziki szum krwi w jej uszach.
Rzadko chodziła swobodnie po rezydencji, a raczej straciła ten przywilej całkowicie w momencie, gdy ponownie przeciwstawiła się ojcu. Nie pierwszy, ale na pewno ostatni raz. Zapowiedział, że zabije ją, jeśli kolejnym razem ośmieli się choćby odezwać wbrew jego woli. Teraz, pamiętając jego zimne spojrzenie, nie odważyła się wstać i podejść do drzwi. Nawet gdyby było to możliwe pomimo fizycznego bólu, nie zrobiłaby tego. Nie chciała, aby ktoś przyłapał ją na podsłuchiwaniu.
Parę drzwi dalej, za kilkoma ścianami, przetrzymywano jej młodszą siostrę. Od chwili jej narodzin widywały się rzadko. Ojciec upewniał się, żeby nie rozmawiały zbyt dużo, bo uważał, że mogłyby knuć przeciwko niemu. Zawsze marzył o synu, ale ani pierwsza, ani jego druga partnerka nie spełniły tego pragnienia, wydając na świat córki.
Jej matka umarła, a kobieta, która urodziła jej siostrę, odeszła, gdy tylko nadarzyła się okazja do ucieczki. Nie jej było oceniać fakt, że zostawiła w rękach tyranicznego psychopaty własne dziecko, wtedy zaledwie dwuletnie.
Skuliła się mocniej, rozpoznając pojedyncze słowa zza drzwi. Wiedziała, że był tam ojciec. Rozmawiał ze swoimi ludźmi gniewnym, niskim głosem, ale nie potrafiła dokładnie określić, o co mu chodziło. Czyżby jej siostra także wywołała jego gniew? Może uciekła swojemu ochroniarzowi na popołudniowym spacerze po ogrodzie albo ukradła z kuchni dodatkową porcję jedzenia, jak wtedy, kiedyś robiły to razem, gdy były mniejsze i jeszcze spędzały razem czas?
Padł pojedynczy dźwięk, który zmroził krew w jej żyłach. Wystrzał. Jeden, krótki wystrzał, głośny niczym grom w cichym domu. Zacisnęła powieki, nie mogąc powstrzymać łez. _Zabił ją!_ – płakała w duchu, tłumiąc głośny szloch dłonią przyciśniętą do ust. _Zostałam sama. Jak mogłam zostać sama w tym piekle?!_
Wyprostowała ręce, aby powoli podnieść się z podłogi. Każdy ruch kosztował ją więcej energii, niżby chciała. Usiadła na łóżku. Nikt do niej nie przyszedł. Głosy za ścianą ucichły, nie było słychać nawet kroków. Jej własny oddech zdawał się głośny niczym dyszenie spanikowanej zwierzyny.
Z trudem pokuśtykała do drzwi i wbrew wcześniejszym postanowieniom delikatnie uchyliła drzwi, aby wyjrzeć na korytarz. Wysunęła głowę na tyle, aby zobaczyć wytarte deski położone na podłodze oraz widoczne na nich dziwne ciemne ślady. Zmrużyła powieki i dopiero po chwili zrozumiała, że wbija wzrok w czerwień krwi rozsmarowanej po posadzce tak, jakby ktoś przed chwilą ciągnął tamtędy ciało.
Wróciła do pokoju i natychmiast zamknęła drzwi, trzęsąc się jak w febrze. Z powrotem oklapła na łóżko, zanim nogi odmówiły jej posłuszeństwa przez kumulujące się strach oraz rozpacz.
Została sama. Musiała stąd uciec, jeśli chciała przeżyć, bo nie wątpiła, że mało brakowało, aby spotkał ją taki sam los jak jej małą siostrzyczkę. Zawsze była znienawidzona, upokarzana i karana za wszystko. Samym swoim istnieniem wywoływała gniew w ojcu. Nie, nie w ojcu, ale w Potworze. Tak nazywała go w duchu od dnia, w którym bezlitośnie zabił jej matkę.
Pamiętała pierwszą, mglistą wizję w swoim życiu: krew, krzyki oraz pięść Potwora zaciśniętą na włosach kobiety. Ciągnął ją w głąb domu, do zamkniętego pokoju, w którym mógł ją skrzywdzić bez zbędnego hałasu. Anna czuła się jak w koszmarze, gdy obrazy nagle zniknęły, jakby nigdy ich nie było, ale pozostał po nich ślad przerażenia oraz bezsilności.
Krótko po tym zdarzeniu do jej pokoju wszedł umazany posoką ojciec. Wiedziała, że to, co zobaczyła, musiało się spełnić. Długą chwilę patrzył na nią zimno, jak rekin na swoją przyszłą ofiarę. Z satysfakcją obserwował, jak wbrew woli śledziła wzrokiem chaotyczne plamy krwi na jego ubraniach, i po chwili uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech połączony ze wzrokiem pełnym niezdrowej euforii sprawił, że zaczęła się trząść niczym w gorączce. Późniejsze słowa ojca zmroziły ją aż do kości: „Jej już nie ma. Ty też tak skończysz, jeśli nie będziesz posłuszna i przydatna dla mojego stada”.
Potwór nie pozwolił jej zobaczyć ciała matki. Nie miała okazji się pożegnać, powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Zostały jej tylko wspomnienia i długie, samotne noce, gdy dziewczyna tęskniła za zapachem oraz ciepłem ciała matki, gdy mogły spać razem w jednym łóżku i ogrzewać się nawzajem.
Teraz wzięła głęboki oddech, czując potok gorących łez płynący po policzkach. Szczękałaby zębami, gdyby nie zacisnęła ich wystarczająco mocno. Musiała się uspokoić. Musiała się skupić. Musiała wymyślić jakiś plan.
Przyjrzała się prostemu pokojowi, w którym nie było nic oprócz niezbędnych mebli, takich jak łóżko, szafa na ubrania oraz małe biurko z krzesłem. Żadnych osobistych bibelotów, książek czy płyt z muzyką. Niczego, co mówiłoby chociaż trochę o tym, kto właściwie tutaj mieszka. Nie posiadała żadnych zdjęć ani rzeczy osobistych poza ubraniami.
Pod łóżkiem chowała od jakiegoś czasu małą torbę, którą kiedyś zabrała z niewielkiej zbrojowni. Gdyby ukradła stamtąd broń, i tak nie miałaby odwagi, by jej użyć, a nawet gdyby nabrała do tego animuszu, zabito by ją, zanim uciekłaby poza ogrodzenie rezydencji. Mogła jednak spakować ubrania potrzebne na podróż i przygotować wszystko, co dała radę, do opuszczenia tego przeklętego miejsca.
Jeśli ucieczka naprawdę miała się powieść, musiała wymknąć się z rezydencji cicho i podstępnie. Być może mogłaby nawet poprosić kogoś o pomoc. Znała tutaj zaledwie kilka kobiet, którym mogła ufać, i była gotowa podjąć ryzyko. Jeśli ktoś by ją wydał, Potwór ukarałby ją śmiercią, ale jeśli nie odejdzie, także umrze. Nie miała właściwie żadnego wyboru.
Najpierw potrzebowała jednak czasu, aby zagoić swoje rany i obmyślić konkretny plan. Położyła się więc na pościeli, a potem wbiła wzrok w ścianę, starając się stłumić chęć odtwarzania huku wystrzału w głowie dziesięć razy, aż do nadejścia bolesnej migreny.
Ucieczka zdecydowanie była dla niej jedynym ratunkiem. Bo przecież chciała przeżyć… Prawda?ROZDZIAŁ 1
Bar był zatłoczony, głośny i pełen obcych zapachów. W pewnym sensie podobało jej się to, bo łatwo było ukryć się tutaj wśród przejezdnych i zniknąć równie szybko, jak się wcześniej pojawiło. Z drugiej strony jednak trudno było wyczuć konkretne zagrożenie, póki nie było za późno.
Uciekała od jakiegoś czasu, jednak pościg za nią nadal trwał. Gdy już wydawało jej się, że zdołała zmylić pogoń, Potwór znowu ją doganiał. Czuła jego fantomowy oddech na swoim karku, a wrogi zapach dusił powietrze w płucach. Musiała się ukryć tak, aby jej nie znalazł. Wiedziała, że zginie z jego ręki, jeśli tylko da się złapać. Najmniejszy błąd mógł ją kosztować wszystko.
Naciągnięty na głowę kaptur ukrywał jej włosy oraz zaciemniał twarz. Nie chciała być rozpoznawalna. Miała być cieniem, kolejną nieznajomą, która tylko napiła się przy barze, a potem wyszła w mrok i zniknęła w niewiadomym kierunku.
O jedenastej w nocy trudno jej było wyobrazić sobie takie tłumy w jakimś innym miejscu, kiedy większość normalnych ludzi spała, aby odpocząć i następnego dnia pójść do pracy. Tutaj panował gwar, a większość klienteli stanowili kierowcy ciężarówek, którzy zatrzymali się na nocleg i przy okazji chcieli coś zjeść oraz napić się piwa przed kolejnym dniem w trasie.
Zaciskała palce na szklance z wodą, jakby to było jej koło ratunkowe. Była głodna, jednak pieniądze, które trzymała w kieszeni, musiały jej starczyć na jeszcze dzień lub dwa, więc już godzinę temu powstrzymała chęć kupienia hot doga na stacji benzynowej. Teraz także odwróciła głowę od tablicy z wypisanymi daniami, aby nie torturować samej siebie. Zapachy dochodzące z kuchni sprawiały, że ciepła ślina napływała jej do ust, a brzuch niemal bolał od skurczów.
Torbę ze swoimi rzeczami miała przewieszoną przez ramię. Spakowała niewiele, aby nie nosić wszędzie zbędnego balastu. Na zewnątrz panowała dość ciepła pogoda jak na marzec, a mimo to drżała z zimna. Niedawno zagojone ciało było bardzo drażliwe. Dała sobie tydzień, zanim po ostatniej karze wymierzonej przez Potwora postanowiła w końcu uciec z jego terytorium.
Miała teraz ochotę zwinąć się w kłębek, ale opanowała ten odruch, tak jak już kilkanaście razy w ciągu ostatnich dni. Podróż była trudna, gdy nie wiedziało się, jak wygląda świat za ogrodzeniem rezydencji, w której dotychczas ją trzymano, i jednocześnie nie znało się dokładnego adresu docelowego. Jechała stopem, a także autobusami, pytając kierowców o kierunek. Niektórzy pomagali jej chętnie, inni zaś ze zniecierpliwieniem, jakby była nachalnym, małym dzieckiem, które ktoś zostawił na dworcu bez opieki dorosłego.
Czuła napięcie w każdym mięśniu. Doskonale znała to uczucie – chciała biec, uciekać jak najdalej, prosto przed siebie. Miała wrażenie, że każda kolejna minuta spędzona w ciepłym, zatłoczonym barze usypia jej czujność i przybliża do swego rodzaju klęski. _Nie mogę dać się złapać, nie teraz. Jestem tak blisko celu…_
Wypiła do końca swoją wodę, a potem lekko drżącymi dłońmi odstawiła szklankę na blat. Zeskoczyła ze stołka przy barze i od razu wpadła na kogoś tak mocno, że opadła do tyłu i podtrzymała się lady, aby nie wylądować na podłodze.
Uniosła wzrok przerażona, a potem zamarła niczym zwierzyna na widok świateł reflektorów. Wpatrywała się w złote oczy Wilka, bojąc się nawet drgnąć pod naporem tego spojrzenia. Jego zapach przywodził na myśl ziemię po deszczu, leśne gęstwiny i piżmo drażniące zmysły.
Zacisnęła palce na stołku, aż poczuła, że paznokcie przebijają skórę, którą obite było siedzenie. Nakazała sobie spokój. Mężczyzna nie patrzył na nią wrogo czy z irytacją, mimo tego, że właśnie nieuważnie go popchnęła. Dziękowała sobie w myślach, że dodatkowo nie oblała go piwem, które właśnie trzymał w ręku.
– Przepraszam – wydukała, zaplatając palce na pasku swojej torby.
Jej głos był cichy i lekko schrypnięty. Przez ostatnie dni mało się odzywała. Uniósł lekko brew, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się prawie wcale.
– Nic się nie stało – odparł głosem tak niskim, że niemal przypominał on bardziej wilczy warkot niż ludzką mowę. – Jesteś przyjezdna? Wcześniej cię tutaj nie widziałem.
_Uciekaj. Uciekaj stąd!_ – krzyczała do siebie w duchu, a jej puls przyśpieszył niemal dwukrotnie. Od środka zjadała ją rosnąca panika. Modliła się, aby tego nie wyczuł. Strach miał mocny, charakterystyczny zapach, a słuch wilkołaka bez problemu mógł śledzić tętno ofiary nawet w tak hałaśliwym miejscu jak ten bar.
– Tak, tylko przejeżdżam tędy… i właśnie powinnam iść – rzuciła szybko, gorączkowo pragnąc go wyminąć i dotrzeć do drzwi.
Skóra ją swędziała, jakby jej Wilczyca chciała niewzywana z niej wyskoczyć w odpowiedzi na zagrożenie. W ciągu tych lat spędzonych w rezydencji przemieniała się tak rzadko, że po ucieczce stamtąd każda mocniejsza emocja mogła być bodźcem, który zadecyduje, czy będzie uciekać na dwóch nogach, czy może na czterech łapach.
Widziała, że nieznajomy wciągnął powietrze nosem, a jego źrenice lekko się zwęziły. Była pewna, że wyczuł właśnie zapach jej strachu. Podniósł lekko dłoń, zatrzymując ją w miejscu.
– Jestem tutaj z moim przyjacielem. Zaraz ruszamy drogą na północ. Może trzeba cię gdzieś podwieźć? – zapytał uprzejmym, aczkolwiek lekko napiętym głosem.
_„Dominujące Wilki nie lubią strachu_ – przypomniała sobie słowa matki_ – to prowokuje ich do ataku”._ Nakazała sobie wewnętrznie spokój, nawet gdyby miało ją to kosztować kolejne minuty spędzone w zamkniętej przestrzeni.
Jechali na północ? Wedle jej szczątkowych informacji właśnie w tamtym kierunku musiała iść, aby dotrzeć do upragnionego celu. Nikła nadzieja pojawiła się znienacka niczym płomień świeczki w odległych ciemnościach.
– Właściwie jedziecie w moim kierunku – powiedziała cicho, ale jego uważne spojrzenie upewniło ją, że bez problemu usłyszał jej głos we wszechobecnym gwarze. – Z chęcią się z wami zabiorę. Tylko trochę mi się śpieszy…
Pokiwał głową ze zrozumieniem i dopił swoje piwo. Pustą butelkę niemal od razu zabrał barman, kiwając mężczyźnie głową. _Skoro ten nieznajomy jedzie na północ i jest wilkołakiem, to może wie coś o watasze z Riverside?_ Kusiło ją, aby otwarcie o to zapytać, ale mogła w ten sposób przyciągnąć zbyt wiele uwagi.
Postanowiła, że pojedzie z nim oraz jego towarzyszem i wysiądzie po paru kilometrach. Zawsze to będzie już spora przewaga – właśnie taki dystans przeszłaby w ciągu godziny lub dwóch, a tak, po niespodziewanej podwózce, będzie miała zapas czasu w miejscu znajdującym się daleko od zabudowań oraz obcych. W ciemnościach łatwiej także znaleźć schronienie, zanim ktoś cię zauważy.
– Poczekaj tutaj na mnie, wrócę za kilka minut – zapewnił, rzucił jej ostatnie spojrzenie i odszedł.
Stała niecałą minutę przy barze, gdy wyczuła wyraźne mrowienie na skórze głowy. Zacisnęła zęby, gdy wzrok jej pociemniał, a pod powiekami nagle pojawiły się obrazy zmieniające się niesamowicie szybko, jak w kalejdoskopie. Biały samochód. Reflektory. Krzyk. Strzały. Pisk opon.
Opanowała się po kilku sekundach, czując nagłą suchość w ustach. Ile by dała za kolejną szklankę wody, ale nie miała teraz na to czasu. Oni nadchodzili! ON nadchodził…
Posłała ostatnie, nieco tęskne spojrzenie w kierunku drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął nieznajomy Wilk, a potem ruszyła do wyjścia na dwór, zaciskając palce na torbie tak, jak tonący trzyma się koła ratunkowego. Musiała zapomnieć o podwózce. Nie miała teraz czasu, aby czekać na tamtego mężczyznę. Wspomnienie wizji piekło ją na skórze niczym iskierki wyskakujące z trzaskającego ogniska.
Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się po ciemnym parkingu. Po chwili, starając się nie biec, gdy mogła być jeszcze w zasięgu wzroku ludzi, poszła poboczem przed siebie w kierunku północnym. Asfaltowa droga biegła niewielką serpentyną do przodu, po jednej stronie mając gęsty las, a po drugiej małą liczbę zabudowań oraz rozległe pola.
Poprawiła kaptur na głowie, a potem ciasno splotła ramiona na piersi. Perspektywa straconej podwózki strasznie ją rozczarowała, ale niedawna wizja mówiła wyraźnie, że musiała pędzić dalej. Miewała takie przebłyski od czasów dzieciństwa, jednak gdy mówiła o nich ojcu, karał ją surowo, więc w końcu przestała to robić. Gdy umarła jej matka, już nikomu nie wspominała o swoim darze, nawet swojej młodszej siostrze, aby ta nie mogła nic przypadkiem wypaplać, za co Anna dostałaby bolesne baty.
_Być może tamten nieznajomy i jego kompan będą mijać mnie samochodem? W końcu mieli jechać w tym samym kierunku. Mo_że _będę mogła zabrać się dalej z nimi?_ Może, może, może… Tyle niewiadomych, a wizja strzałów nadal rozbrzmiewała w jej czaszce głośnym echem, jakby ktoś trzymał jeszcze dymiący pistolet tuż przy jej uchu. Nie mogła się rozpraszać. Miała jeden cel – iść dalej.
Przystanęła tylko na moment, aby wyciągnąć z kieszeni batonik energetyczny. Pusty żołądek ściskał się nieprzyjemnie i utrudniał koncentrację. Parła do przodu, jedząc i nasłuchując odgłosu ptaków oraz nocnych drapieżników polujących po drugiej stronie drogi, wśród gęstego leśnego mroku.
Gdzieś w gałęziach drzew zahukała sowa, zanim zza jej pleców zaczęło sączyć się światło lamp samochodowych. Ścisnęło ją w gardle i niemal zaczęła biec w panice, jednak najpierw obejrzała się i lekko odetchnęła. Samochód nie był biały jak w jej wizji, lecz czarny i wyglądał nieco inaczej.
Szybko schowała do kieszeni papierek po batoniku, obserwując światło ze spiętymi mięśniami pleców. Wóz zwolnił, a potem zatrzymał się tuż obok niej, a w półmroku zobaczyła tamtego mężczyznę z baru oraz drugiego, siedzącego na miejscu pasażera. Uchylili boczne okno.
– Szybko zniknęłaś. Może jednak cię podwieźć? – zapytał złotooki Wilk, zerkając na nią z krzywym uśmiechem. – Nie musisz się bać, nie gryziemy.
– Przynajmniej nie bez gry wstępnej. – Drugi facet zaśmiał się, za co dostał mocnego kuksańca w bok od swojego kompana. – No co?
Chciała odpowiedzieć, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę, kiedy usłyszała kolejny samochód. Zamarła, patrząc na zbliżający się wóz. Biała furgonetka. _Nie… Nie, nie, NIE!_
Wpadła na drzwi czarnego samochodu niczym szarżujący łoś i chwyciła dłońmi krawędź drzwi.
– Uciekajcie stąd! – wrzasnęła z paniką, uderzając otwartą dłonią w uchyloną szybę. – Szybko!
Po chwili, nie czekając na ich reakcję, zaczęła biec. Przeklinając osłabione ze strachu nogi, parła do przodu najszybciej, jak potrafiła. Kiedyś, gdy była dzieckiem, była najszybszym szczeniakiem w watasze. Wtedy jeszcze przebywała ze swoimi rówieśnikami, jednak po śmierci matki oraz narodzinach siostry wszystko się zmieniło. Została zamknięta. Była kontrolowana dzień i noc, głodzona, bita i poniżana. Z czasem zaczęła przyjmować formę Wilczycy tylko za rozkazem swojego ojca. Stała się… niemal zbyt ludzka. Złamana, stłamszona. Rozbita.
Niemal potknęła się, słysząc za sobą dwa ryczące silniki. Może faceci z czarnego wozu także byli na usługach Potwora? Czemu nie wpadła na to od razu? Czyżby propozycja podwózki otumaniła ją na tyle, że pozbyła się całej swojej przezorności? Była przekonana, że jej ojciec nie będzie chciał ogłaszać, że uciekła, i sam zajmie się pościgiem wraz ze swoimi najbardziej zaufanymi sługami, ale może jednak rozesłał wici i szukały ją teraz Wilki z całego stanu?
Za jej plecami rozległy się pojedyncze strzały. Pociski świstały dookoła niej, jednak starała się ich unikać. Niestety, ostatni pocisk trafił w łydkę, przez co z krzykiem potknęła się i runęła z impetem na drogę. Zanim przeturlała się i zatrzymała na asfalcie metr dalej, wiedziała już, że to koniec. Noga krwawiła i pulsowała boleśnie w rytm uderzeń serca. Pocisk zaledwie ją musnął, ale kula uszkodziła mięśnie i uniemożliwiła dalszą ucieczkę.
Biała furgonetka zatrzymała się kawałek od niej. Kątem oka zobaczyła, jak od strony pasażera wychodzi z niej jeden człowiek. Rozpoznała jego oczy, szare i twarde niczym kamień.
Przewróciła się na brzuch, ignorując ból z postrzelonej nogi oraz obdartych łokci i pleców. Nie mogła uciekać, jednak czołgała się, byle jak najdalej od tego okrutnego potwora.
– Moja słodka Anastacia – zamruczał słodkim głosem, odbezpieczając broń. – Tym razem nie skończy się na karze. Posiedzisz w piwnicy przez rok o chlebie i wodzie, bez możliwości przemiany, i może wtedy poczujesz respekt do swojego przywódcy.
Szedł niespiesznie, a mimo to dogonił ją zaledwie po paru sekundach. Wymierzył w nią broń. Bała się unieść głowę, więc wbijała wzrok w buty mężczyzny. Co bardziej ją przerażało – spojrzenie Potwora czy czerń lufy tuż przy czole? Nie wiedziała, nie w tamtym momencie.
Nagle zza zakrętu wyskoczył czarny wóz i z piskiem opon zahamował metr od niej. Wyskoczyli z niego dwaj mężczyźni. Zaklęła w myślach, widząc tamtych nieznajomych z baru. Myślała, że odjechali, kiedy tylko ich ostrzegła.
Ten, który wcześniej zaproponował jej podwózkę, miał teraz lśniące złote oczy wściekłego Wilka. Biła od niego taka energia, że Anna skuliła się w sobie, tłamsząc w ustach żałosne skomlenie wyrywające się spomiędzy zębów.
– Jesteście na terenie watahy z Riverside! – warknął Wilk, wodząc wzrokiem między uzbrojonym intruzem a nią. – Nie będziecie się tutaj panoszyć! Odłóżcie broń i odjedźcie, teraz!
Wspomnienie jej poprzedniej wizji sprawiło, że lekko uniosła się na łokciu. Potwór trzymał pistolet już nie przy jej głowie, ale lekko odchylony w prawo, w stronę mężczyzn. Oni nie wiedzieli, że w białej furgonetce czaił się także drugi strzelec. Mogli przez to zginąć.
Zacisnęła zęby, usilnie starając się odzyskać władzę w postrzelonej nodze.
– Nie wtrącajcie się. To sprawy rodzinne – odparł nazbyt uprzejmie Potwór, ale w jego głosie czaiła się cicha groźba. – Zabiorę dziewczynę i dopiero wtedy odjadę.
Zobaczyła moment, w którym ojciec zaczął podnosić broń. Nieznajomi akurat odwrócili spojrzenie, gdy z strony furgonetki dało się słyszeć kliknięcie magazynka, co oznaczało, że byli na celowniku i nie mieli dokąd uciec.
Podniosła się tak szybko, że świat dookoła rozmazał się niczym plama farby. Złapała ojca za ramię, chcąc wytrącić mu broń, jednak był od niej silniejszy. Wyrwał rękę z łatwością, niczym z uścisku małego dziecka.
Padł stłumiony strzał. Przeszył ją rozrywający ból w ramieniu. Kolejny pocisk świsnął tuż koło jej głowy i niemal trafił w Potwora. Ten uchylił się z rykiem, podczas gdy ona stała chwiejnie, nadal wpatrzona w miejsce, gdzie przed chwilą była jego twarz.
Zanim ranna noga zapomniała, jak podtrzymać ciężar jej ciała, ktoś złapał ją od tyłu, dzięki czemu nie upadła. Pierwszy szok częściowo stłumił ból, który teraz w pełni mocy zaczął przejmować całe ciało. Bluza już przesiąkała krwią na wysokości obojczyka. Dotknęła delikatnie materiału i popatrzyła nieprzytomnie na czerwień rozmazaną na własnych palcach.
Znowu zobaczyła przed sobą te magnetyczne złote oczy. Obok niej ktoś coś mówił, ale nie rozróżniała słów. To chyba był głos tego drugiego Wilka. Chciała iść spać. To było męczących parę dni. Potwór ją znalazł, a także pojawili się oni.
Ucieczka, strzelanina, ten rwący ból. Chciała teraz tylko zasnąć…
– Hej! – Poczuła niezbyt delikatne uderzenie w policzek. – Nie zasypiaj, rozumiesz? Patrz na mnie! – Rozkaz w tym głosie był tak potężny, że mimo ogromnej senności wbiła spojrzenie w jasne, dzikie tęczówki. – Pomożemy ci, rozumiesz? Ale masz jedno zadanie, nie zasypiaj!
Powtórzył to parę razy, gdy podniósł ją w swoich ramionach. Potem chyba wylądowała w samochodzie. Nie miała siły zapytać, co stało się z białą furgonetką oraz jej pasażerami. Możliwe, że nie zarejestrowała dźwięku silnika, gdy Potwór oraz jego towarzysz uciekli z miejsca walki.
Drżała, robiło jej się zimno, jakby brodziła w śnieżycy, mimo że na dworze było teraz około jedenastu stopni, a ona miała ciało Wilka, któremu nie szkodziła niska temperatura, chyba że sięgała bardzo niskiej skali. Każdy podskok samochodu był dla niej torturą. Ból pulsował we wszystkich komórkach ciała w niespokojnym rytmie szalejącego serca.
– Jared, gaz do dechy! – rzucił wściekle złotooki Wilk.
Mężczyzna rozerwał kawałek swojej koszuli. Siedząc z tyłu i robiąc na nodze dziewczyny prowizoryczną opaskę uciskową, obejrzał się krótko na przednią szybę.
– Mocno krwawi – rzucił Jared zza kierownicy, zerknął na nich i posłusznie przyśpieszył. – Mam jechać do rezydencji?
Na dźwięk tego słowa szarpnęła się do przodu w proteście, jednak była tak słaba, że opadła z powrotem na siedzenie. _Tylko nie tam, nie do niego…_
– Tak, do rezydencji. – Złotooki Wilk pochylił się nad nią, aby zatamować krwawienie z drugiej rany. – Nic ci nie grozi, jesteś w Riverside. Zaraz dojedziemy do domu – mówił do niej cichym, spiętym głosem.
_Dom._ To było słowo, którego znaczenie znała, ale nie używała od lat. A więc była w Riverside i jechała do domu, nie do Potwora i nie do jego rezydencji. Chyba zdarzył się jakiś cud.
– Nie powinna tak mocno krwawić, King – upierał się Jared, manewrując kierownicą i zaciskając usta w wąską kreskę.
– Może kule były srebrne – powiedział z niepokojem alfa, starając się oddychać przez usta, bo zapach krwi w samochodzie był niemal duszący. – Dzisiaj zaprosiłem Baltazara na kolację, więc powinien być na miejscu. Zajmie się jej ranami.
Głowa jej opadła, a powieki zatrzepotały. Mówił do niej, ale nie zareagowała, nawet wtedy, gdy ponownie ją spoliczkował. Zaklął siarczyście. Miał dłonie umazane krwią, a prowizoryczny opatrunek był już od niej cały mokry.
Klął, na czym świat stoi, jednak tylko w myślach, żeby zachować opanowanie. Widział już za oknem znajome światła bijące od okien rezydencji. Jared wjechał w uchyloną kutą z żelaza bramę tak szybko, że żwir na podjeździe uderzył z impetem w boczne drzwi oraz okna.
– Zawiadom wszystkich. Przygotujcie gabinet – rozkazał krótko przywódca.
Gdy Jared pobiegł przez podwórze, King wziął dziewczynę na ręce i wysiadł z samochodu. Przybiegły do niego dwa białe Wilki zwabione hałasem.
Bliźniaczki stróżowały dzisiaj na terenie rezydencji. Ich jasnoniebieskie oczy lśniły w półmroku, a w pyskach błysnęły kły, gdy wyczuły w powietrzu świeżą krew. Spojrzał na nie stanowczo, bez słów nakazując milczenie. Wycofały się o krok, ale nie opuściły jego boku. Niósł więc ranną dziewczynę do domu odprowadzany przez dziewczęta.
W środku panował gwar. Wszystkie obecne Wilki tłoczyły się w pobliżu korytarza oraz salonu, w którym wcześniej czekali na powrót alfy oraz Jareda. Na widok nieznajomej część towarzystwa umilkła, jednak większy efekt wywołało wściekłe, lśniące spojrzenie ich przywódcy, podobne do płynnego złota.
Gabinet lekarski, który stworzyli w dalszej części domu, był dwa razy większy niż przeciętny gabinet w mieście i miał wszystkie odpowiednie sprzęty, aby stado mogło zajmować się zdrowiem swoich członków bez angażowania w to obcych. Za biurkiem był już Baltazar i szykował narzędzia potrzebne do zabiegu.
Mężczyzna w średnim wieku i lekko łysiejący na czubku głowy popatrzył na alfę zza drucianych okularów. Wspierał się na lasce i lekko kulał, ale jako lekarz był niezastąpiony.
Wilk położył dziewczynę na kozetce. Jej skóra była blada, a ubranie – przesiąknięte krwią. Baltazar skrzywił się i chwycił nożyce, aby bez wahania rozciąć materiał spodni oraz zakrwawioną opaskę uciskową.
– Co się stało?
– Jacyś obcy napadli ją na drodze. Mieli broń.
– Ludzie? – zapytał, a kiedy przywódca zaprzeczył ruchem głowy, mocno spochmurniał.
Zapach napastników nie zostawiał alfie wątpliwości, że to były wilkołaki.
– Krwawi bardzo mocno – zaniepokoił się lekarz, oglądając ranną nogę. – Koniecznie muszę wyciągnąć kulę. – Wskazał drugą ranę w pobliżu obojczyka.
Wprawnie zajął się pociskiem. Gdy ten wylądował na metalowej nerce, przywódca warknął nisko, przyglądając się, jak lśni srebrzyście w poświacie lampy. Czyli napastnicy byli dobrze przygotowani na walkę z własnym gatunkiem.
Dziewczyna była nieprzytomna i nie reagowała na to, że lekarz grzebał w jej ranach oraz rozcinał ubranie. Spod opadniętego kaptura wysypały się pojedyncze kosmyki włosów w barwie pszenicy, a gruby, długi warkocz opadł na bok i sięgał niemal do podłogi. Ciemne rzęsy rzucały cień na lekko zapadnięte policzki. Była zbyt chuda, aby nazwać jej wygląd zdrowym. Wyglądała młodo, prawie jak nastolatka, jednak u wilkołaków wygląd mógł być bardzo mylący.
Gdy Baltazar zdjął z pacjentki zakrwawioną bluzę, zostawiając ją w samej bieliźnie, alfa poczuł, jak jego zęby przestają mieścić się w ustach, niemal przecinając dolną wargę. Zanim odwrócił wzrok, przypominając sobie o odrobinie przyzwoitości, zauważył gojące się siniaki niespowodowane szarpaniną na drodze, drobne ślady po dawnych urazach oraz podłużne blizny ciągnące się po wewnętrznej stronie ud. Nie wątpił, że były to stare ślady po czyichś pazurach.
– Zatrzymałem krwawienie, jednak do tej pory straciła dużo krwi i jest w kiepskiej kondycji, co zmniejsza jej szanse na przeżycie. – Lekarz otarł czoło nadgarstkiem, a potem wyrzucił zakrwawione rękawiczki do kosza. – Przygotuję transfuzję krwi i podam odpowiednie płyny, aby wzmocnić organizm. Ta noc będzie decydująca. Srebro mocno uszkodziło tkanki, przez co rany będą goić się jeszcze wolniej. Byłoby lepiej, gdyby zmieniła formę, jednak teraz to niemożliwe. Nie odzyska przytomności, póki nie ustabilizuję jej stanu.
– Zrób, co w twojej mocy – odparł alfa, zaciskając pięści. – Uratowała mi życie. Gdyby mnie nie zasłoniła, to ja dostałbym kulkę – rzucił jakby niechętnie, nie spuszczając wzroku z twarzy nieznajomej.
Baltazar spojrzał na niego uważnie.
– Zajmę się nią tak, jakbym zajmował się członkiem stada – zapewnił cichym, ale pewnym głosem, lekko pochylając głowę na znak uległości.
Przywódca ostatni raz przyjrzał się dziewczynie, a potem skierował spojrzenie na lekarza, który nie mógł powstrzymać nerwowego drgnięcia pod siłą złocistego wzroku.
– Ona JEST teraz członkiem stada – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu i skierował się do drzwi. – Czuwaj nad nią.
Na korytarzu czekali jego kompani – dwa Wilki oraz pięć Wilczyc, w tym bliźniaczki, które weszły do środka, aby monitorować sytuację. Spojrzał po wszystkich twarzach z napięciem, a potem krzyknął tak głośno, że echo poniosło się po całej rezydencji:
– Ruszajcie na zwiad! Poznajcie zapach naszych wrogów. Jeśli znajdziecie któregokolwiek z nich, macie zabić! Żadnych jeńców!
Oczy wilkołaków zalśniły dzikością. Odpowiedziało mu bojowe wycie. Po kilku sekundach dywan w holu usiany był odzieżą oraz porzuconymi butami. Tylko jedna z Wilczyc nadal pozostawała w ludzkiej formie, obserwując wszystko z niepokojem.
Gdy Wilki z jego stada ruszyły na zewnątrz, sam także zerwał z siebie ubranie i przemienił się, napompowany wściekłością. Ktoś zaatakował go na jego własnym terenie pomimo wyraźnego ostrzeżenia oraz szansy na odejście. Nic nie mogło go bardziej rozsierdzić.
Pobiegł do przodu, wyprzedzając swoich kompanów w szaleńczym tempie. Prowadził wszystkich do miejsca, w którym unosił się zapach krwi oraz prochu. Przysiągł sobie w duchu, że jeśli dziewczyna nie przeżyje, z pewnością znajdzie winnych, choćby na końcu świata, i zabije każdego, kto brał w tym wszystkim udział, nawet gdyby to miało trwać miesiącami, a nawet latami.
Żył na tyle długo, aby nauczyć się cierpliwości oraz wytrwałości podczas polowania. Z pewnością nie zawiedzie.