Hello, Goodbye i my pomiędzy - ebook
Hello, Goodbye i my pomiędzy - ebook
Clare i Aidan już jutro wyjadą na studia, od pożegnania dzieli ich tylko jedna noc - pełna nieprzewidzianych zdarzeń. Oboje mają bardzo mało czasu, by podjąć najważniejszą i najtrudniejszą decyzję przed opuszczeniem rodzinnego miasta i nieuniknionym rozstaniem. Niezwykle emocjonalna powieść Jennifer E. Smith opowiada o trudach wyboru, gdy miłość i proza życia prowadzą w dwie różne strony. To będzie niezapomniana noc…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-498-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Kiedy Aidan otwiera drzwi, Clare wspina się na palce, by go pocałować, i przez chwilę ma uczucie, jakby to był któryś z niegdysiejszych wieczorów.
– Cześć – mówi chłopak z uśmiechem, kiedy ona się odsuwa.
– Cześć.
Przez kilka długich sekund gapią się na siebie, oboje niepewni, jak zacząć.
– Więc – odzywa się wreszcie Clare.
– Więc… – Aidan próbuje się uśmiechnąć.
– Myślę, że to tyle.
– To tyle.
– Ostatnia noc – przypomina ona, a on przekrzywia lekko głowę.
– Wiesz, że nie musi być ostatnia.
– Aidan…
– Wiem, wiem, ale nie możesz mnie winić, prawda? Wciąż mam trochę czasu, żeby przekonać cię do zmiany zdania.
– Tylko dwanaście godzin – mówi dziewczyna, zerkając na zegarek. – Nie mogę uwierzyć, że tylko tyle nam zostało.
– I to pod warunkiem, że nie będziemy spać.
– Zdecydowanie nie będziemy tracić czasu na spanie. – Clare wyciąga z kieszeni sukienki złożoną kartkę papieru. – Mamy za dużo do zrobienia.
Aidan podnosi brwi.
– Mam nadzieję, że to nie jest lista argumentów przemawiających za naszym zerwaniem.
– Nie jest. – Podaje mu kartkę i patrzy, jak on przebiega ją zdezorientowanym wzrokiem. – Po prostu pomyślałam, że przydałby się plan.
– I to jest ten plan?
– Tak, to jest ten plan.
– Okej – mówi chłopak i robi głęboki wdech. – To chyba powinniśmy zaczynać.
Ruszają razem do samochodu, ale w połowie drogi Clare zatrzymuje się raptownie, z jakiegoś powodu nagle zdenerwowana, z sercem dudniącym w piersi. Ogląda się na Aidana z lekką paniką w oczach.
– To trochę szalone, nie?
– Co?
– Że jutro wyjeżdżamy. Że po tym całym czasie zostało nam tylko dwanaście godzin. Chodzi mi o to… wiesz, że wreszcie tu jesteśmy. Na końcu drogi.
– Albo na początku.
Clare nic nie odpowiada. Rozpaczliwie chce mu wierzyć, ale kiedy stoi u progu czegoś tak wielkiego, wydaje się to niemożliwe.
– Zaufaj mi – prosi Aidan, biorąc ją za rękę. – W ciągu dwunastu godzin dużo może się zdarzyć.PRZYSTANEK PIERWSZY. LICEUM
Przystanek pierwszy
Liceum
Godzina 18.24
W samochodzie Aidan zwleka z przekręceniem kluczyka w stacyjce i przez krótką chwilę Clare pozwala sobie wyobrazić, że jadą właśnie na kolację albo do kina, albo gdziekolwiek, nawet na przejażdżkę bez celu, która tyle razy wcześniej była jedynym punktem programu dnia. Ich wieczory zawsze zaczynały się w podobny sposób: siedzą we dwoje w zakurzonym volvie Aidana, próbując podjąć decyzję, co robić.
Ale tej nocy jest inaczej.
To wcale nie jest początek. Ta noc to koniec.
Dłoń Aidana nadal wisi nad kluczykiem, a Clare zerka na kawałek papieru trzymany na kolanach. Podczas krótkiego spaceru do domu Gallagherów – spaceru, który odbywała tysiące razy w przeciągu ostatnich dwóch lat – składała i rozkładała kartkę tyle razy, że zrobiła się kompletnie wymiętoszona.
– Może powinniśmy po prostu wystartować – proponuje Aidan, patrząc z ukosa na dziewczynę – i jechać, aż dotrzemy do Kanady.
– Do Kanady, co? – powtarza po nim Clare, unosząc brwi. – Uciekamy przed policją?
Aidan wzrusza ramionami.
– No to może wystarczy Wisconsin?
Clare kładzie mu dłoń na karku, na krótkich, świeżo przyciętych rudawych włosach, przez co chłopak wydaje się jakby starszy.
– Wyjeżdżam z samego rana – odzywa się łagodnie Clare. – Samochód jest już spakowany. A ty masz lot w południe.
– Wiem – mówi, ale nie patrzy na nią. Wzrok ma utkwiony w zamkniętych drzwiach garażu. – O to mi chodzi. Darujmy sobie to wszystko.
– Studia? – pyta Clare z uśmiechem, opuszczając rękę.
– Pewnie. Komu to potrzebne. Lepiej ucieknijmy razem. Na rok lub dwa. Zaczniemy nowe życie. Na wsi. Albo, lepiej, na bezludnej wyspie.
– Ładnie byś wyglądał w spódniczce hula.
– Mówię poważnie – odpowiada, choć Clare wie, że nie mówi poważnie. Jest tylko zdesperowany i smutny, zdenerwowany i podekscytowany, strasznie wszystkiego niepewny, kiedy tak mkną ku niewidzialnej linii rozdzielającej ich życie na „przed” i „po”. Ona tak samo.
– Aidan – odzywa się półgłosem i tym razem ich oczy się spotykają. – To się stanie. Jutro. Nie ma odwołania.
– Wiem.
– I dlatego musimy ustalić, co z tym zrobić.
– Racja, ale…
– Nie – ucina Clare. Podnosi kartkę papieru. – Koniec gadania. Rozmawialiśmy całe lato i donikąd nas to nie zaprowadziło. Kręciliśmy się ciągle w kółko: „zostać razem czy zerwać, zostać razem, zerwać…”.
– Zostać razem – kończy Aidan, uśmiechając się trochę.
Clare śmieje się.
– Chodzi o to, że jesteśmy beznadziejni. Więc koniec gadania. A teraz po prostu jedźmy, okej?
Aidan pochyla się, sięgając po kluczyki, i włącza silnik.
– Okej – odpowiada.
Ich pierwszy przystanek nie jest daleko. Jadą w ciszy, a za szybą przemykają wszystkie znajome miejsca w mieście: most nad jarem, sosny wzdłuż drogi, altanka w parku. Clare próbuje wchłonąć każde z nich, bo wie, że kiedy wróci tu na Święto Dziękczynienia, może być już kimś zupełnie innym, i spodziewa się, że z tego powodu wszystko to może również wyglądać inaczej. Trochę ją to przeraża. Więc próbuje każdą rzecz przyszpilić do właściwego miejsca: każde drzewo, każdą drogę, każdy dom.
Tak właśnie wszystko się zaczęło tego ranka, kiedy obudziła się spanikowana, bo tyle jeszcze czekało ją pożegnań. Nie tylko z ludźmi: z Aidanem, co oczywiste, z najlepszą przyjaciółką Stellą, z Riley, siostrą Aidana, i z jego kumplem Scottym i ze sporą liczbą innych przyjaciół, którzy nie zdążyli wyjechać.
Ale było jeszcze samo miasto. Wszystkie miejsca, które składały się na krajobraz jej dzieciństwa. Nie mogła wyruszyć bez odwiedzenia kolejny raz błoni albo bez zjedzenia po raz ostatni kawałka pizzy w ich ulubionej miejscówce. Bez ostatniego wypadu na plażę, ostatniej imprezy, ostatniej przejażdżki koło liceum.
Zrobiła więc listę. Ale szybko zorientowała się, że większość rzeczy, które miały dla niej znaczenie, była nierozerwalnie związana z Aidanem. Poczuła się jak w mieście widmie, usianym kamieniami milowymi i wspomnieniami ich niemal dwuletniego związku.
Tak więc ta noc będzie czasem nostalgicznej wycieczki, podróży w przeszłość, spaceru aleją wspomnień. Miała dać okazję, by pożegnać się z miastem, w którym Clare spędziła całe życie, i – może, w jakiś sposób – także z Aidanem.
Ta myśl wywołuje dreszcze. Dziewczyna naciska przycisk w drzwiach samochodu podnoszący szybę.
Aidan zerka na nią.
– Za bardzo wieje? – pyta, przymykając okno po swojej stronie, a Clare przytakuje. Tymczasem chodzi o coś więcej. To ta sama zimna trwoga, która ogarnia ją za każdym razem, kiedy zaczyna sobie to wyobrażać: nie samo pożegnanie, ale wszystko, co przyjdzie potem: ten ból, który pociągnie ich w sposób nieunikniony na przeciwne wybrzeża, tak silny, że czuje go już teraz, chociaż Aidan jest tuż obok.
Prawdą jest, że Clare ciągle czeka, żeby jej serce wsiadło na ten sam pokład, na którym zdecydował się wyruszyć jej rozum. Ale czasu ma coraz mniej.
Kiedy docierają do długiego podjazdu wiodącego do szkoły, Aidan marszczy brwi.
– Powiedz mi więc – mówi, kiedy zatrzymują się przed długim budynkiem i wjeżdżają na jedno z pustych miejsc parkingowych – dlaczego właściwie tu jesteśmy?
Jest wczesny piątkowy wieczór pod koniec sierpnia, więc szkoła stoi cicha i pusta. Chociaż spędziła tu cztery lata, Clare już nie ma żywych wspomnień tłumu uczniów wybiegających przez drewniane drzwi na trawnik przed szkołą. Minęły tylko dwa miesiące, lecz ma się wrażenie, jakby to było dawno temu.
– Ponieważ – wyjaśnia, odwracając się do Aidana – to jest pierwszy przystanek na liście.
– To wiem. Ale dlaczego?
– Tutaj się poznaliśmy – odpowiada Clare, wysiadając z samochodu. – A pomysł był taki, żeby zacząć od początku.
– Więc to chronologiczna zabawa w zdobywanie fantów?
– To wcale nie jest zdobywanie fantów. Pomyśl o tym raczej jako o kursie utrwalającym wiedzę.
– To kurs utrwalający wiedzę o czym?
Uśmiecha się do niego nad dachem samochodu.
– O nas.
– Więc to jakby nasza lista przebojów – mówi Aidan, obracając kluczyki na palcu i obchodząc samochód, aby stanąć koło Clare, i przez chwilę jest tak, jakby nic z tego wszystkiego się nie wydarzyło. Teraz, przez krótką chwilę, on nie jest kimś, kogo ona zna najlepiej na świecie, ale znów nowym chłopakiem w szkole, tym, który pojawił się na początku trzeciej klasy liceum, cały w piegach, z burzą rudych włosów, niedorzecznie wysoki, który przyszedł znikąd i wywrócił jej świat do góry nogami.
Stoi pod słońce, aż Clare musi zmrużyć oczy, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę.
– Mówiłam ci kiedykolwiek – pyta – że codziennie spóźniałam się na angielski, żeby wpaść na ciebie, kiedy szedłeś na matmę?
– Cóż, czuję się trochę nie w porządku – odpowiada Aidan, przymrużając oczy. – Gdybym wiedział, starałbym się być bardziej punktualny.
– To nie miałoby znaczenia – wzdycha Clare, przypominając sobie, jak wychodził zza rogu, z książkami wetkniętymi pod pachę jak piłka, zawsze po dzwonku, początkowo dlatego, że się gubił, a później dlatego, że zawsze udawało mu się stracić poczucie czasu. – Czekałabym cały dzień. Przypuszczalnie nawet w nieskończoność.
Nie mówi na poważnie, jasna sprawa, ale w jego uśmiechu pojawia się coś tęsknego.
– Tak?
– Tak.
– Szkoda, że dziś już nie.
Te słowa, wypowiedziane cicho, spokojnie, wyrażają szczere pragnienie. A jednak ranią.
– Przestań – mówi Clare. – Przestań być taki romantyczny.
– Co? – Aidan patrzy zdziwiony.
– To nie fair. Nie podoba mi się, że to ty jesteś tu obsadzony w roli tego dobrego. To nie jest prawda, że chcę z tobą zerwać. Sama myśl o tym jest udręką. Ale próbuję myśleć rozsądnie. Od jutra będą nas dzielić miliony kilometrów i żaden inny sposób nie ma sensu. Więc musisz przestać.
– Przestać… być romantycznym? – dziwi się Aidan.
– Tak.
– A czy pomyślałaś kiedyś, że może ty powinnaś przestać być tak rozsądna?
– Któreś z nas musi być rozsądne – wzdycha Clare.
– Akurat to, które zaplanowało romantyczną zabawę w fanty na nasz ostatni wspólny wieczór? – komentuje Aidan, otaczając ją ramieniem i przytulając lekko.
Clare przewraca oczami.
– To nie jest zabawa w zdobywanie fantów.
– Cóż, cokolwiek to jest, to wydaje mi się podejrzanie romantyczne jak na kogoś z tak nieznośnie rozsądnym podejściem do życia – mówi, przyciągając ją do siebie. Clare sięga chłopakowi tylko do piersi, więc musi zadrzeć głowę, żeby na niego popatrzeć. A kiedy to robi, on pochyla się, by ją pocałować. I chociaż całowali się już tysiące razy – nawet dokładnie na tym parkingu – nadal czuje łaskotanie w brzuchu i ogarnia ją nagły smutek, że tak niewiele pocałunków jeszcze im zostało.
Wchodzą razem na schody przed głównym wejściem i Clare chwyta klamkę wielkich drewnianych drzwi, ale stawiają opór. Puka kilka razy, na wypadek gdyby ochroniarz był w środku, lecz nikt nie odpowiada.
– Do rozpoczęcia lekcji jeszcze dwa tygodnie – zauważa Aidan. – W piątek wieczorem na pewno nikt tu nie siedzi.
– Myślałam, że może działa letnia szkoła albo coś…
– Po prostu przeskoczmy do kolejnego punktu.
Clare kręci głową, niepewna, jak wyjaśnić, że na tym cała rzecz polega: zmieścić dwa lata w jednym pożegnalnym wieczorze, wysypać wszystkie elementy z pudełka, a potem ułożyć je we właściwym porządku, żeby mogli zobaczyć całość.
I żeby mogli się pożegnać.
Ale żeby tak się stało, muszą zacząć od początku.
– Nie – odpowiada, patrząc na kamienny budynek. – Musi być sposób, żeby dostać się do środka. To tutaj zobaczyliśmy się po raz pierwszy.
– Nauka o ziemi z Coadym – uśmiecha się Aidan.
– Zgadza się – potwierdza dziewczyna. – Nie żebyś pamiętał.
– Oczywiście, że pamiętam.
– Nie pamiętasz. A przynajmniej nie pamiętasz tego pierwszego dnia.
– Daj spokój – śmieje się Aidan. – Jak ktoś mógłby nie zapamiętać ciebie?
– Niemożliwe – zgadza się Clare, choć wie, że to nieprawda. Można o niej powiedzieć wiele rzeczy: że jest bystra i zabawna, zdeterminowana i zdolna, ale „nie do zapomnienia” zdecydowanie nie było jednym z tych określeń. Najważniejsze z tych rzeczy, te, z których była najbardziej dumna, objawiały się dopiero przy bliższym poznaniu. Na pierwszy rzut oka była prawie zupełnie zwyczajna: szatynka, piwne oczy, średni wzrost, zwykły wygląd. Przeważnie zawsze wtapiała się w tłum, co bardzo jej odpowiadało. W liceum zdecydowanie można trafić gorzej. Ale to też oznaczało, że przed Aidanem żaden chłopak nie zwrócił na nią uwagi.
Tamtego pierwszego dnia usiadł w ławce dokładnie za nią. Nauczyciel pokazywał geody, mieli je obejrzeć i podać dalej. Kiedy przyszła jej kolej, Clare zamknęła jedną z nich w dłoni. Na zewnątrz wyglądała jak zwykła stara skała, ale wewnątrz pełno było fioletowych skrzących się kryształów. Kiedy odwróciła się, żeby podać ją nowemu koledze, on patrzył tylko na kamień. Za to później, kiedy wreszcie ją zauważył, kiedy już oboje zdali sobie sprawę, że coś się zaczęło, wracała po wielokroć do tamtej chwili. Bo właśnie tak się czuła, gdy była z nim: jakby całe życie była skałą, zwykłą i nudną, i dopiero kiedy go poznała, coś w niej pękło i, tak po prostu, zaczęła błyszczeć.
– Musimy się dostać do środka – mówi teraz, dziwnie zdesperowana.
Aidan patrzy na nią zaskoczony.
– Czy to naprawdę ma znaczenie?
– Tak. – Clare znów szarpie klamką, choć widać, że to bezcelowe. – Musimy to zacząć tak, jak należy.
Clare wie, że on nie rozumie, dlaczego to dla niej tak ważne, i nie jest pewna, czy umiałaby mu wyjaśnić, nawet gdyby spróbowała. Po prostu zegar tyka szybko, zbliżając ich do jutra, kiedy wszystko się zmieni. A plan ich ostatniego wspólnego wieczoru miał być tą jedyną rzeczą, którą mogłaby kontrolować.
Przez całe lato Clare ślęczała nad opisami zajęć, planami kampusu i wiadomościami od swojej przyszłej współlokatorki z akademika, starając się lepiej wyobrazić sobie, jak wkrótce będzie wyglądało jej życie. Ale chociaż tak dużo przeczytała, tyle starała się dowiedzieć, to nie sposób wyobrazić sobie szczegółów. I właśnie ta niewiedza jest najtrudniejsza.
Czuje się przytłoczona. Nie wie, czy da radę pogodzić wstęp do psychologii z historią Japonii i czy znajdzie kogoś, z kim mogłaby siedzieć przy stoliku w jadalni w ciągu tych pierwszych decydujących dni, kiedy luźne znajomości krzepną jak twardniejący cement, tworząc paczki przyjaciół.
Nie wie, czy dogada się ze swoją współlokatorką, Beatrice St. James, dziewczyną z Nowego Jorku, która zdaje się mieć ochotę wyłącznie na pogawędki o tym, jakie zespoły widziała na żywo tego lata, i która, jak podejrzewa Clare, będzie tapetować ich wspólny pokój plakatami z koncertów.
Nie wie, czy powinna zostawić zimowy płaszcz w domu aż do przerwy na Święto Dziękczynienia, czy nie przerośnie jej korzystanie z jednej łazienki z dwudziestką obcych ludzi, czy dziewczyny ze Wschodniego Wybrzeża nie będą ubierać się inaczej niż tutaj, w Chicago. Nie wie, czy będzie odstawać, czy się wpasuje, zatonie czy popłynie, zatęskni za domem czy uniezależni, będzie szczęśliwa czy smutna.
A przede wszystkim nie wie, czy będzie w stanie przetrwać to wszystko bez Aidana po drugiej stronie telefonu.
Teraz ze zrezygnowanym westchnieniem odsuwa się od drzwi.
– To – przyznaje – nie jest dobry początek.
Aidan wzrusza ramionami.
– Co za różnica? Nie wydaje ci się, że jesteśmy wystarczająco blisko?
– Wystarczająco blisko nie znaczy wystarczająco dobrze.
– Oczywiście, że nie – mówi, przewracając oczami, ale idzie za nią, kiedy Clare rusza wzdłuż budynku, mijając parking dla personelu i aulę, i całe wschodnie skrzydło, aż docierają na tyły. Za każdym razem, przechodząc obok jakichś drzwi, któreś z nich doskakuje, by spróbować je otworzyć, ale są zamknięte, wszystkie.
Wreszcie, dokładnie za szkołą, stają pod parterowym oknem klasy Coady’ego i zaglądają do środka, osłaniając oczy dłońmi. Sala jest ciemna i cicha, tablica wytarta do czysta, czarne stoły pokryte cienką warstwą kurzu, próbki skał i minerałów ułożone starannie w skrzynkach wzdłuż przeciwległej ściany.
– Wygląda inaczej – zauważa Aidan – co nie?
– Wydaje się wręcz, jakby była mniejsza, czy coś – przytakuje stojąca obok niego Clare.
– To na pewno dlatego, że jesteśmy teraz studentami – mówi Aidan, szczerząc się, i oboje robią krok w tył. Kładzie jej rękę na ramieniu.
– Przykro mi, że nie mogliśmy wejść do środka.
Clare nie odpowiada. Zamiast tego przenosi wzrok na szczyt wielkiego okna. Potem przeciąga palcami wzdłuż krawędzi, potem ostukuje szybę.
– Zastanawiam się…
– Nie ma mowy – ucina Aidan. – Lepiej nic nie mów.
– Zastanawiam się, czy moglibyśmy się jakoś włamać – mówi Clare, jakby nie słyszała.
– Żartujesz?
– Niezupełnie.
– Chyba ani dla ciebie, ani dla mnie nie jest to odpowiedni czas, żeby dać się aresztować – tłumaczy chłopak, czerwieniąc się, jak zwykle, kiedy czuje się sfrustrowany postawą Clare. – Mam przeczucie, że Uniwersytet Kalifornijski mógłby się oburzyć na coś takiego. Poza tym nie chcę dawać tacie kolejnego powodu, by był mną rozczarowany. Nie teraz, kiedy jestem już jedną nogą gdzie indziej.
– No tak, ale…
Aidan podnosi rękę, powstrzymując ją, zanim powie coś jeszcze.
– Założę się, że Dartmouth też mogłoby się na to oburzyć – przypomina jej, a potem wskazuje na okno. – Poza tym jesteśmy dokładnie tutaj. Rozumiem, że wyrażenie „wystarczająco blisko” nie widnieje w twoim słowniku, ale dlaczego to takie dla ciebie ważne?
– Ponieważ – wyjaśnia Clare, wyciągając rękę z kartką, teraz zwiniętą w kulkę w jej dłoni – to jest nasza ostatnia noc. I powinna być idealna. I jeśli nie potrafimy nawet tego zrobić porządnie…
Wyraz twarzy Aidana łagodnieje.
– To nie metafora – mówi chłopak. – Jeśli nie odhaczymy wszystkiego na tej liście, to będzie znaczyło tyle, że jesteśmy elastyczni. Umiemy radzić sobie z przeciwnościami.
– Masz rację – odpowiada Clare, przełykając z trudnością – wiem, że masz rację.
A jednak czuje się niewytłumaczalnie smutna. Było oczywiste, że Aidan będzie tak myślał. Desperacko pragnie, żeby między nimi się ułożyło. Gdyby wszedł teraz na płytę chodnikową, na której widniałby napis zrobiony jaskrawą kredą: CLARE I AIDAN POWINNI ABSOLUTNIE DZIŚ ZE SOBĄ ZERWAĆ, to i tak dałby radę przetłumaczyć to sobie inaczej, zinterpretować na opak i przerobić na jakiś pozytywny przekaz.
Może świat nie jest nie tyle pełen znaków, ile ludzi szukających we wszystkim dowodów na to, co do czego mają nadzieję, że okaże się prawdą.
Dla Clare jest całkiem oczywiste, że taki początek nie wróży dobrze, i czuje z tego powodu lekką satysfakcję: wizję, że przez cały czas miała rację, a teraz nawet wszechświat zgadza się co do tego, że jedynym logicznym wyjściem jest pozwolić, by ścieżki jej i Aidana się rozeszły.
Ale zaraz za tym idzie fala dojmującego żalu na myśl, że trzeba rzeczywiście to zrobić, i Clare podchodzi teraz do Aidana, czując się trochę niepewnie.
Chłopak odruchowo otacza ją ramionami i stoją tak przez chwilę. W oddali słychać, jak ktoś uruchamia silnik samochodu, a nad ich głowami rozlega się krzyk ptaków. Niebo blednie, zmieniając kolor z niebieskiego na szary, rozmazując kontury, i Clare przyciska policzek do miękkiej bawełny koszuli Aidana.
– Czy ktoś kiedyś mówił ci, że możesz mieć problemy z potrzebą kontroli? – pyta Aidan z uśmiechem, robiąc krok w tył.
Delikatnie wyjmuje kartkę z jej dłoni i rozprostowuje na nowo.
– Wygląda na to, że tym samym odpada też punkt ósmy.
– Szkolny bal – przytakuje Clare. – Nasz pierwszy taniec.
– Zgadza się. Nie ma też szans, żeby dostać się na salę gimnastyczną. Szkoda, że nie wolno mi być romantycznym, bo zatańczyłbym z tobą tutaj.
– Nic nie szkodzi – odpowiada Clare. – Już widziałam twoje kroki.
– Nie wszystkie. Ale nie martw się. Noc jeszcze młoda. To, co najlepsze, zostawiam na później.
– Nie mogę się doczekać – wzdycha Clare, zdając sobie sprawę, że mówi bardzo szczerze.
Cokolwiek zdarzy się później, mają jeszcze całą tę noc.
I może to wystarczy.
Chwyta go za rękę i przytula się do niego, kiedy tak idą z powrotem do samochodu. Zrywa się lekki wiatr i po raz pierwszy Clare czuje, że to już blisko: pierwszy sygnał jesieni. Zwykle kochała tę porę roku i od tygodni, kiedy tylko poruszała z kimś temat Uniwersytetu Dartmouth, każdy wspominał o jesiennym listowiu w New Hampshire: wspaniałych czerwonych, żółtych i pomarańczowych barwach rozsianych po kampusie i wokół niego. Clare nie ma wątpliwości, że będzie oczarowana. Ale w tej chwili nie ma ochoty myśleć o nadchodzącej porze roku. Chce żyć w tej bieżącej, jak długo się da.
Są prawie przy samochodzie, gdy Clare gwałtownie się zatrzymuje.
– Niech to licho – mówi, oglądając się przez ramię. – Chciałam sobie wziąć coś na pamiątkę.
– Więc to jest zabawa w zdobywanie fantów.
– Po prostu myślałam, że byłoby miło, wiesz, mieć coś z każdego miejsca, w którym się dziś zatrzymamy.
Aidan patrzy na nią z przechyloną głową.
– Jesteś pewna, że to nie był po prostu misterny plan, by ukraść wszystkie te drogocenne kamienie z pracowni nauk o ziemi?
– Myślę, że „drogocenne” to może być przesada. Ale nie.
– No dobra – odpowiada Aidan, podnosząc kamyk leżący na ziemi obok jego stóp. Ma łupkowy szary kolor i zaokrąglone brzegi. Aidan, wytarłszy go skrajem swojej kraciastej koszuli, podaje Clare z uroczystym wyrazem twarzy. – Proszę – mówi, a dziewczyna czuje ciężar kamyka na dłoni.
Przeciąga kciukiem po gładkiej powierzchni, wspominając ten pierwszy dzień, kiedy zobaczyła Aidana w klasie, i jak jego twarz rozjaśniła się, gdy odwrócił kamyk i zobaczył te wszystkie fioletowe kryształy, jakby to było ciasteczko z wróżbą albo jajko wielkanocne, najlepsza z niespodzianek.
– Mocą mojego autorytetu, jako czwórkowego ucznia trzeciej klasy zajęć z nauk o ziemi u pana Coady’ego, mam przyjemność poinformować cię, że ten mały klejnot jest teraz oficjalnie uznany za drogocenny.
I dziwna rzecz, teraz naprawdę był.PRZYSTANEK DRUGI. PIZZERIA
Przystanek drugi
Pizzeria
Godzina 19.12
Przez chwilę stoją oboje pod „Kawałkami”, gapiąc się przez zamglone szyby na wszystkie nieznajome twarze.
– Wprowadzka nie zajęła im długo, co? – zauważa Aidan, zerkając na narożny stolik, który należał niegdyś do jego kumpli z drużyny hokeja na trawie, teraz okupowany przez kilka dziewczyn z drugiej klasy, zbitych w grupkę nad telefonami.
– Żegnaj, stare… – mówi lekkim tonem Clare, choć też czuje się nieswojo. Po dwóch tygodniach pożegnań, dwóch pełnych tygodniach rozstawania się z przyjaciółmi, wydaje się, że miasto powinno być już puste. Ale tutaj wygląda jak w każdy poprzedni wieczór: lokal jest zatłoczony, pełen śmiechu, plotek i hałasu.
Tylko że to nie jest już ich śmiech, ich plotki ani hałas.
Aidan odwraca się do niej, jego niebieskie oczy błyszczą jasno.
– Pozwól, że zgadnę – odzywa się, zacierając ręce. – To pierwsze miejsce, gdzie coś na ciebie wylałem.
– Nie.
– Pierwsze miejsce, gdzie zobaczyłaś, jak potykam się o własne stopy? Pierwszy raz, kiedy ujrzałaś, jak zjadam cztery kawałki pizzy w czasie poniżej dziesięciu minut? Pierwszy raz, kiedy zrobiłem tę sztuczkę z opakowaniem na słomkę?
– To pierwsze miejsce, gdzie rozmawialiśmy – przerywa mu Clare, bo wie, że mógłby tak całą noc. – Co prawda nie była to prawdziwa rozmowa, ale to tutaj faktycznie się do mnie odezwałeś.
– A, tak – mówi Aidan – teraz pamiętam. Jestem zupełnie pewien, że powiedziałem, iż jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem, i od razu zaprosiłem cię na randkę.
– Blisko – odpowiada Clare z uśmiechem. – Poprosiłeś, żebym podała parmezan.
– A. To jeden z moich rzadziej używanych tekstów na podryw.
– Na mnie podziałał – mówi Clare, kiedy Aidan otwiera drzwi.
W środku pizzerii jest parno i duszno od zapachu pomidorów i mozzarelli. Przy stoliku w kącie, pochylona nad pizzami, siedzi para w średnim wieku sprawiająca wrażenie oszołomionej gwarem. Tak tu właśnie jest: jak sięgnąć pamięcią, ta knajpka to nie tyle restauracja, ile pozaszkolna miejscówka obiadowa, popołudniowy punkt spotkań, weekendowe centrum wypadowe dla tłumu młodzieży licealnej. W pewnym sensie zawsze należała do młodszej populacji miasta – z popękanymi skórzanymi boksami, zwykłymi brązowymi stołami, z szeregiem leciwych gier wideo wzdłuż ściany i z niepisaną regułą, że pojedyncze kawałki pizzy sprzedaje się tylko z podstawowymi składnikami.
Po wejściu Aidan zatrzymuje się gwałtownie. Ich stolik zajęty jest przez paru pierwszaków z drużyny hokeja na trawie. Kiedy widzą Aidana, zrywają się na równe nogi, ale on daje im znak ręką, żeby siedzieli.
– Przepraszamy – odzywa się jeden z nich, wyglądający jak młodsza wersja Aidana: z okrągłą twarzą, szerokimi ramionami, spokojny, choć cała pewność siebie wyparowuje z niego na widok byłego kapitana drużyny. W jego głosie słychać nutę respektu. – Myśleliśmy, że już wybyłeś z miasta.
– Prawie – odpowiada Aidan, klepiąc go po plecach. – Wyjeżdżam jutro.
– Zajęcia zaczynają się od razu?
– Tak, przedsezonowe.
– Cóż, powodzenia, stary – mówi chłopak, a paru innych wtóruje mu w życzeniach. – Nie mogę się doczekać, jak opowiesz wszystko w Święto Dziękczynienia.
Kiedy odchodzą od stolika, Clare bierze Aidana za rękę i ściska lekko. Łapie ich odbicie w ciemnej szybie: oboje wyglądają na zagubionych, jakby weszli do znajomego pokoju i dostrzegli, że wszystkie meble są poprzestawiane. Po chwili rozpoznają głos, niedaleko kasy. Odwracają się i widzą Scotty’ego pochylonego nad ladą i wygrzebującego drobne z kieszeni.
Aidan staje obok, kładąc na ladzie pięciodolarowy banknot.
– Ja stawiam – mówi, sięgając ręką, by walnąć swojego najlepszego kumpla w ramię, co się nie udaje, bo Scotty robi unik, trzepie Aidana w ucho i uchyla się ponownie. Clare odsuwa się, kiedy tych dwóch szamocze się ze sobą, jak to mają w zwyczaju, podchodząc się jak bokserzy, aż w końcu zauważają, jak zza lady, absolutnie nierozbawiony, obserwuje ich Oskar – wielki, przeważnie milczący sprzedawca, który jest tu od zawsze.
– Ile? – pyta, unosząc jedną brew.
Aidan odkasłuje, prostując się.
– Pięć – odpowiada. – Poproszę.
Oskar przechyla się w kierunku pieca bez dodatkowych słów, a Scotty sięga ręką, sprzedając Aidanowi ostatnie walnięcie.
– Dzięki, stary.
– Czuję, że zanim wyjadę, powinienem założyć dla ciebie jakąś fundację pizzową. Boję się, że umrzesz z głodu beze mnie.
– Dam sobie radę – odpowiada Scotty, poprawiając okulary w grubych oprawkach. Wodzi ciemnymi oczami od Aidana do Clare.
– A więc – mówi – to tyle, co?
Aidan przytakuje.
– Ostatnia noc.
– No, na jakiś czas, w każdym razie – dodaje Scotty.
Clare potwierdza skinięciem głowy.
– Na jakiś czas.
– A u was dwojga, hm, jest okej? – pyta, choć jest jasne, że naprawdę pytanie brzmi: Czy zdecydowaliście już, co zrobić?
– Jest okej – mówi Clare, wymieniając spojrzenia z Aidanem.
– U kogo okej? – pyta Stella, pojawiając się obok. Jak zwykle jest ubrana cała na czarno, od butów, przez dżinsy, aż po koszulkę i jeszcze wyżej, po kolczyki: dwa pierzaste obiekty, które giną w jej kruczoczarnych włosach. Zawsze udaje jej się wyglądać, jakby właśnie szykowała się na wypad rabunkowy, i Clare nie może wyzbyć się uczucia, że za bardzo rzuca się przy niej w oczy, mimo że ma na sobie zupełnie zwykłą paletę kolorów: niebieską letnią sukienkę i zielony kardigan.
– Gdzie się podziewałaś? – pyta Clare. – Myślałam, że wpadniesz dziś po południu.
– Och – mówi Stella, unosząc lekko kąciki ust. – Tak, przepraszam za to. Musiałam coś nadrobić.
– Co takiego? – naciska, ale Stella przeniosła już wzrok na Scotty’ego, który zajęty jest wsypywaniem sobie oregano prosto do ust. Większość ląduje na koszulce z Batmanem, Scotty zaczyna kaszleć, wali się pięścią w klatkę piersiową i z łzawiącymi oczami usiłuje przełknąć resztę.
– Zupełnie jakbym patrzyła na dwulatka próbującego pojąć, na czym polega jedzenie – mówi Stella, kręcąc głową. Scotty gapi się na nią, strząsając drobinki oregano z koszulki i, jak zawsze, Stella odpowiada mu takim samym spojrzeniem. W niebotycznie wysokich obcasach, które upiera się nosić, Stella góruje nad nim o kilka centymetrów i po chwili Scotty po prostu wzrusza ramionami i wraca do oregano.
To, że tych dwoje nigdy nie umiało się dogadać, zazwyczaj nie jest problemem. Ale ponieważ większość kolegów wyjechała już na studia, ich grupka skurczyła się do tej dziwacznej czwórki: Stella i Scotty, naskakujący na siebie z zupełnie błahych przyczyn, oraz Aidan i Clare – ciągle spierający się co do spraw istotnych.
Clare odwraca się do Stelli.
– Zdajesz sobie sprawę, że wyjeżdżam jutro z rana, prawda?
– No tak – odpowiada Stella po chwili. – A ja następnego dnia.
– No to gdzie byłaś?
– O co ci chodzi? – Stella marszczy brwi.
– Gdzie się podziewałaś przez ostatnie parę dni? – ponawia pytanie Clare, ignorując Scotty’ego i Aidana, którzy spoglądają to na jedną, to na drugą, jakby obserwowali mecz tenisa. W tej chwili Clare ma to w nosie. Zależy jej tylko na tym, żeby Stella wydusiła wreszcie z siebie, co się z nią ostatnio dzieje. Bo to jest wielka sprawa – wyjazd na studia – i akurat przyjaciółka bardzo jest w tej chwili potrzebna.
To w końcu mieści się w zakresie obowiązków przyjacielskich – powinnością Clare jest być do dyspozycji Stelli: pomagać w pisaniu listów motywacyjnych na studia, włóczyć się z nią bez końca po sklepach z używanymi rzeczami, wysłuchiwać narzekań, że w szkole brakuje interesujących facetów, albo psioczenia na jej trzech nieznośnych młodszych braci. W zamian Stella również powinna pomagać Clare, nawet jeśli miałoby to być uciążliwe.
– Dobrze wiesz – powiedziała Stella kiedyś, na początku lata, przerywając Clare zwyczajowe rozważania nad tym, co zrobić z Aidanem – że w końcu z nim zerwiesz, prawda?
Jechały wtedy samochodem do kina. Clare oderwała wzrok od drogi i zdziwiona spojrzała w oczy Stelli.
– Dlaczego tak mówisz?
– Ponieważ – stwierdziła Stella, opierając stopę na desce rozdzielczej – to prawda. Jeśli nie stanie się to pod koniec lata, to na pewno parę tygodni później, albo w Święto Dziękczynienia, albo na Boże Narodzenie, albo następnego lata. To nieuniknione.
– Skąd wiesz?
– Wiem – odparła Stella, wkurzająco pewnym tonem. – A tymczasem spędzisz cały pierwszy rok studiów, siedząc bezczynnie i gapiąc się na swoją głupią współlokatorkę…
– Beatrice – przerwała Clare, zirytowana. Od razu, kiedy Clare otrzymała dane kontaktowe swojej nowej koleżanki z pokoju, Stella (która sama złożyła podanie o jednoosobowy pokój) doszła do wniosku, że dziewczyna jej się nie podoba, a kiedy Clare zaczęła wymieniać z nią esemesy, zrobiło się jeszcze gorzej. Stella koniecznie chciała czytać każdą wiadomość, która wyświetlała się na telefonie przyjaciółki, by potem przewracać oczami na widok litanii nazw zespołów i dat koncertów, o których Beatrice bezustannie wspominała.
– W porządku – powiedziała Stella – będziesz siedzieć bezczynnie i patrzeć na swoją głupią współlokatorkę Beatrice, jak szykuje się do wyjścia na te wszystkie absolutnie zajebiste występy, które tak uwielbia, podczas gdy ty utkniesz w akademiku w swojej flanelowej piżamie, czytając książkę, ponieważ nie chcesz bawić się bez Aidana, który – tak przy okazji – będzie wtedy poddawany perswazji w Kalifornii, gdzie jego głupi współlokator…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki