Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hello, Goodbye i my pomiędzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Hello, Goodbye i my pomiędzy - ebook

Clare i Aidan już jutro wyjadą na studia, od pożegnania dzieli ich tylko jedna noc - pełna nieprzewidzianych zdarzeń. Oboje mają bardzo mało czasu, by podjąć najważniejszą i najtrudniejszą decyzję przed opuszczeniem rodzinnego miasta i nieuniknionym rozstaniem. Niezwykle emocjonalna powieść Jennifer E. Smith opowiada o trudach wyboru, gdy miłość i proza życia prowadzą w dwie różne strony. To będzie niezapomniana noc…

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-498-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Kiedy Aidan otwiera drzwi, Clare wspina się na palce, by go poca­ło­wać, i przez chwilę ma uczu­cie, jakby to był któ­ryś z nie­gdy­siej­szych wie­czo­rów.

– Cześć – mówi chło­pak z uśmie­chem, kiedy ona się odsuwa.

– Cześć.

Przez kilka dłu­gich sekund gapią się na sie­bie, oboje nie­pewni, jak zacząć.

– Więc – odzywa się wresz­cie Clare.

– Więc… – Aidan pró­buje się uśmiech­nąć.

– Myślę, że to tyle.

– To tyle.

– Ostat­nia noc – przy­po­mina ona, a on prze­krzy­wia lekko głowę.

– Wiesz, że nie musi być ostat­nia.

– Aidan…

– Wiem, wiem, ale nie możesz mnie winić, prawda? Wciąż mam tro­chę czasu, żeby prze­ko­nać cię do zmiany zda­nia.

– Tylko dwa­na­ście godzin – mówi dziew­czyna, zer­ka­jąc na zega­rek. – Nie mogę uwie­rzyć, że tylko tyle nam zostało.

– I to pod warun­kiem, że nie będziemy spać.

– Zde­cy­do­wa­nie nie będziemy tra­cić czasu na spa­nie. – Clare wyciąga z kie­szeni sukienki zło­żoną kartkę papieru. – Mamy za dużo do zro­bie­nia.

Aidan pod­nosi brwi.

– Mam nadzieję, że to nie jest lista argu­men­tów prze­ma­wia­ją­cych za naszym zerwa­niem.

– Nie jest. – Podaje mu kartkę i patrzy, jak on prze­biega ją zdez­o­rien­to­wa­nym wzro­kiem. – Po pro­stu pomy­śla­łam, że przy­dałby się plan.

– I to jest ten plan?

– Tak, to jest ten plan.

– Okej – mówi chło­pak i robi głę­boki wdech. – To chyba powin­ni­śmy zaczy­nać.

Ruszają razem do samo­chodu, ale w poło­wie drogi Clare zatrzy­muje się rap­tow­nie, z jakie­goś powodu nagle zde­ner­wo­wana, z ser­cem dud­nią­cym w piersi. Ogląda się na Aidana z lekką paniką w oczach.

– To tro­chę sza­lone, nie?

– Co?

– Że jutro wyjeż­dżamy. Że po tym całym cza­sie zostało nam tylko dwa­na­ście godzin. Cho­dzi mi o to… wiesz, że wresz­cie tu jeste­śmy. Na końcu drogi.

– Albo na początku.

Clare nic nie odpo­wiada. Roz­pacz­li­wie chce mu wie­rzyć, ale kiedy stoi u progu cze­goś tak wiel­kiego, wydaje się to nie­moż­liwe.

– Zaufaj mi – prosi Aidan, bio­rąc ją za rękę. – W ciągu dwu­na­stu godzin dużo może się zda­rzyć.PRZYSTANEK PIERWSZY. LICEUM

Przy­sta­nek pierw­szy

Liceum

Godzina 18.24

W samo­cho­dzie Aidan zwleka z prze­krę­ce­niem klu­czyka w sta­cyjce i przez krótką chwilę Clare pozwala sobie wyobra­zić, że jadą wła­śnie na kola­cję albo do kina, albo gdzie­kol­wiek, nawet na prze­jażdżkę bez celu, która tyle razy wcze­śniej była jedy­nym punk­tem pro­gramu dnia. Ich wie­czory zawsze zaczy­nały się w podobny spo­sób: sie­dzą we dwoje w zaku­rzo­nym volvie Aidana, pró­bu­jąc pod­jąć decy­zję, co robić.

Ale tej nocy jest ina­czej.

To wcale nie jest począ­tek. Ta noc to koniec.

Dłoń Aidana na­dal wisi nad klu­czy­kiem, a Clare zerka na kawa­łek papieru trzy­many na kola­nach. Pod­czas krót­kiego spa­ceru do domu Gal­la­ghe­rów – spa­ceru, który odby­wała tysiące razy w prze­ciągu ostat­nich dwóch lat – skła­dała i roz­kła­dała kartkę tyle razy, że zro­biła się kom­plet­nie wymię­to­szona.

– Może powin­ni­śmy po pro­stu wystar­to­wać – pro­po­nuje Aidan, patrząc z ukosa na dziew­czynę – i jechać, aż dotrzemy do Kanady.

– Do Kanady, co? – powta­rza po nim Clare, uno­sząc brwi. – Ucie­kamy przed poli­cją?

Aidan wzru­sza ramio­nami.

– No to może wystar­czy Wiscon­sin?

Clare kła­dzie mu dłoń na karku, na krót­kich, świeżo przy­cię­tych ruda­wych wło­sach, przez co chło­pak wydaje się jakby star­szy.

– Wyjeż­dżam z samego rana – odzywa się łagod­nie Clare. – Samo­chód jest już spa­ko­wany. A ty masz lot w połu­dnie.

– Wiem – mówi, ale nie patrzy na nią. Wzrok ma utkwiony w zamknię­tych drzwiach garażu. – O to mi cho­dzi. Darujmy sobie to wszystko.

– Stu­dia? – pyta Clare z uśmie­chem, opusz­cza­jąc rękę.

– Pew­nie. Komu to potrzebne. Lepiej uciek­nijmy razem. Na rok lub dwa. Zaczniemy nowe życie. Na wsi. Albo, lepiej, na bez­lud­nej wyspie.

– Ład­nie byś wyglą­dał w spód­niczce hula.

– Mówię poważ­nie – odpo­wiada, choć Clare wie, że nie mówi poważ­nie. Jest tylko zde­spe­ro­wany i smutny, zde­ner­wo­wany i pod­eks­cy­to­wany, strasz­nie wszyst­kiego nie­pewny, kiedy tak mkną ku nie­wi­dzial­nej linii roz­dzie­la­ją­cej ich życie na „przed” i „po”. Ona tak samo.

– Aidan – odzywa się pół­gło­sem i tym razem ich oczy się spo­ty­kają. – To się sta­nie. Jutro. Nie ma odwo­ła­nia.

– Wiem.

– I dla­tego musimy usta­lić, co z tym zro­bić.

– Racja, ale…

– Nie – ucina Clare. Pod­nosi kartkę papieru. – Koniec gada­nia. Roz­ma­wia­li­śmy całe lato i doni­kąd nas to nie zapro­wa­dziło. Krę­ci­li­śmy się cią­gle w kółko: „zostać razem czy zerwać, zostać razem, zerwać…”.

– Zostać razem – koń­czy Aidan, uśmie­cha­jąc się tro­chę.

Clare śmieje się.

– Cho­dzi o to, że jeste­śmy bez­na­dziejni. Więc koniec gada­nia. A teraz po pro­stu jedźmy, okej?

Aidan pochyla się, się­ga­jąc po klu­czyki, i włą­cza sil­nik.

– Okej – odpo­wiada.

Ich pierw­szy przy­sta­nek nie jest daleko. Jadą w ciszy, a za szybą prze­my­kają wszyst­kie zna­jome miej­sca w mie­ście: most nad jarem, sosny wzdłuż drogi, altanka w parku. Clare pró­buje wchło­nąć każde z nich, bo wie, że kiedy wróci tu na Święto Dzięk­czy­nie­nia, może być już kimś zupeł­nie innym, i spo­dziewa się, że z tego powodu wszystko to może rów­nież wyglą­dać ina­czej. Tro­chę ją to prze­raża. Więc pró­buje każdą rzecz przy­szpi­lić do wła­ści­wego miej­sca: każde drzewo, każdą drogę, każdy dom.

Tak wła­śnie wszystko się zaczęło tego ranka, kiedy obu­dziła się spa­ni­ko­wana, bo tyle jesz­cze cze­kało ją poże­gnań. Nie tylko z ludźmi: z Aida­nem, co oczy­wi­ste, z naj­lep­szą przy­ja­ciółką Stellą, z Riley, sio­strą Aidana, i z jego kum­plem Scot­tym i ze sporą liczbą innych przy­ja­ciół, któ­rzy nie zdą­żyli wyje­chać.

Ale było jesz­cze samo mia­sto. Wszyst­kie miej­sca, które skła­dały się na kra­jo­braz jej dzie­ciń­stwa. Nie mogła wyru­szyć bez odwie­dze­nia kolejny raz błoni albo bez zje­dze­nia po raz ostatni kawałka pizzy w ich ulu­bio­nej miej­scówce. Bez ostat­niego wypadu na plażę, ostat­niej imprezy, ostat­niej prze­jażdżki koło liceum.

Zro­biła więc listę. Ale szybko zorien­to­wała się, że więk­szość rze­czy, które miały dla niej zna­cze­nie, była nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z Aida­nem. Poczuła się jak w mie­ście wid­mie, usia­nym kamie­niami milo­wymi i wspo­mnie­niami ich nie­mal dwu­let­niego związku.

Tak więc ta noc będzie cza­sem nostal­gicz­nej wycieczki, podróży w prze­szłość, spa­ceru aleją wspo­mnień. Miała dać oka­zję, by poże­gnać się z mia­stem, w któ­rym Clare spę­dziła całe życie, i – może, w jakiś spo­sób – także z Aida­nem.

Ta myśl wywo­łuje dresz­cze. Dziew­czyna naci­ska przy­cisk w drzwiach samo­chodu pod­no­szący szybę.

Aidan zerka na nią.

– Za bar­dzo wieje? – pyta, przy­my­ka­jąc okno po swo­jej stro­nie, a Clare przy­ta­kuje. Tym­cza­sem cho­dzi o coś wię­cej. To ta sama zimna trwoga, która ogar­nia ją za każ­dym razem, kiedy zaczyna sobie to wyobra­żać: nie samo poże­gna­nie, ale wszystko, co przyj­dzie potem: ten ból, który pocią­gnie ich w spo­sób nie­unik­niony na prze­ciwne wybrzeża, tak silny, że czuje go już teraz, cho­ciaż Aidan jest tuż obok.

Prawdą jest, że Clare cią­gle czeka, żeby jej serce wsia­dło na ten sam pokład, na któ­rym zde­cy­do­wał się wyru­szyć jej rozum. Ale czasu ma coraz mniej.

Kiedy docie­rają do dłu­giego pod­jazdu wio­dą­cego do szkoły, Aidan marsz­czy brwi.

– Powiedz mi więc – mówi, kiedy zatrzy­mują się przed dłu­gim budyn­kiem i wjeż­dżają na jedno z pustych miejsc par­kin­go­wych – dla­czego wła­ści­wie tu jeste­śmy?

Jest wcze­sny piąt­kowy wie­czór pod koniec sierp­nia, więc szkoła stoi cicha i pusta. Cho­ciaż spę­dziła tu cztery lata, Clare już nie ma żywych wspo­mnień tłumu uczniów wybie­ga­ją­cych przez drew­niane drzwi na traw­nik przed szkołą. Minęły tylko dwa mie­siące, lecz ma się wra­że­nie, jakby to było dawno temu.

– Ponie­waż – wyja­śnia, odwra­ca­jąc się do Aidana – to jest pierw­szy przy­sta­nek na liście.

– To wiem. Ale dla­czego?

– Tutaj się pozna­li­śmy – odpo­wiada Clare, wysia­da­jąc z samo­chodu. – A pomysł był taki, żeby zacząć od początku.

– Więc to chro­no­lo­giczna zabawa w zdo­by­wa­nie fan­tów?

– To wcale nie jest zdo­by­wa­nie fan­tów. Pomyśl o tym raczej jako o kur­sie utrwa­la­ją­cym wie­dzę.

– To kurs utrwa­la­jący wie­dzę o czym?

Uśmie­cha się do niego nad dachem samo­chodu.

– O nas.

– Więc to jakby nasza lista prze­bo­jów – mówi Aidan, obra­ca­jąc klu­czyki na palcu i obcho­dząc samo­chód, aby sta­nąć koło Clare, i przez chwilę jest tak, jakby nic z tego wszyst­kiego się nie wyda­rzyło. Teraz, przez krótką chwilę, on nie jest kimś, kogo ona zna naj­le­piej na świe­cie, ale znów nowym chło­pa­kiem w szkole, tym, który poja­wił się na początku trze­ciej klasy liceum, cały w pie­gach, z burzą rudych wło­sów, nie­do­rzecz­nie wysoki, który przy­szedł zni­kąd i wywró­cił jej świat do góry nogami.

Stoi pod słońce, aż Clare musi zmru­żyć oczy, przy­glą­da­jąc mu się przez dłuż­szą chwilę.

– Mówi­łam ci kie­dy­kol­wiek – pyta – że codzien­nie spóź­nia­łam się na angiel­ski, żeby wpaść na cie­bie, kiedy sze­dłeś na matmę?

– Cóż, czuję się tro­chę nie w porządku – odpo­wiada Aidan, przy­mru­ża­jąc oczy. – Gdy­bym wie­dział, sta­rał­bym się być bar­dziej punk­tu­alny.

– To nie mia­łoby zna­cze­nia – wzdy­cha Clare, przy­po­mi­na­jąc sobie, jak wycho­dził zza rogu, z książ­kami wetknię­tymi pod pachę jak piłka, zawsze po dzwonku, począt­kowo dla­tego, że się gubił, a póź­niej dla­tego, że zawsze uda­wało mu się stra­cić poczu­cie czasu. – Cze­ka­ła­bym cały dzień. Przy­pusz­czal­nie nawet w nie­skoń­czo­ność.

Nie mówi na poważ­nie, jasna sprawa, ale w jego uśmie­chu poja­wia się coś tęsk­nego.

– Tak?

– Tak.

– Szkoda, że dziś już nie.

Te słowa, wypo­wie­dziane cicho, spo­koj­nie, wyra­żają szczere pra­gnie­nie. A jed­nak ranią.

– Prze­stań – mówi Clare. – Prze­stań być taki roman­tyczny.

– Co? – Aidan patrzy zdzi­wiony.

– To nie fair. Nie podoba mi się, że to ty jesteś tu obsa­dzony w roli tego dobrego. To nie jest prawda, że chcę z tobą zerwać. Sama myśl o tym jest udręką. Ale pró­buję myśleć roz­sąd­nie. Od jutra będą nas dzie­lić miliony kilo­me­trów i żaden inny spo­sób nie ma sensu. Więc musisz prze­stać.

– Prze­stać… być roman­tycz­nym? – dziwi się Aidan.

– Tak.

– A czy pomy­śla­łaś kie­dyś, że może ty powin­naś prze­stać być tak roz­sądna?

– Któ­reś z nas musi być roz­sądne – wzdy­cha Clare.

– Aku­rat to, które zapla­no­wało roman­tyczną zabawę w fanty na nasz ostatni wspólny wie­czór? – komen­tuje Aidan, ota­cza­jąc ją ramie­niem i przy­tu­la­jąc lekko.

Clare prze­wraca oczami.

– To nie jest zabawa w zdo­by­wa­nie fan­tów.

– Cóż, cokol­wiek to jest, to wydaje mi się podej­rza­nie roman­tyczne jak na kogoś z tak nie­zno­śnie roz­sąd­nym podej­ściem do życia – mówi, przy­cią­ga­jąc ją do sie­bie. Clare sięga chło­pa­kowi tylko do piersi, więc musi zadrzeć głowę, żeby na niego popa­trzeć. A kiedy to robi, on pochyla się, by ją poca­ło­wać. I cho­ciaż cało­wali się już tysiące razy – nawet dokład­nie na tym par­kingu – na­dal czuje łasko­ta­nie w brzu­chu i ogar­nia ją nagły smu­tek, że tak nie­wiele poca­łun­ków jesz­cze im zostało.

Wcho­dzą razem na schody przed głów­nym wej­ściem i Clare chwyta klamkę wiel­kich drew­nia­nych drzwi, ale sta­wiają opór. Puka kilka razy, na wypa­dek gdyby ochro­niarz był w środku, lecz nikt nie odpo­wiada.

– Do roz­po­czę­cia lek­cji jesz­cze dwa tygo­dnie – zauważa Aidan. – W pią­tek wie­czo­rem na pewno nikt tu nie sie­dzi.

– Myśla­łam, że może działa let­nia szkoła albo coś…

– Po pro­stu prze­skoczmy do kolej­nego punktu.

Clare kręci głową, nie­pewna, jak wyja­śnić, że na tym cała rzecz polega: zmie­ścić dwa lata w jed­nym poże­gnal­nym wie­czo­rze, wysy­pać wszyst­kie ele­menty z pudełka, a potem uło­żyć je we wła­ści­wym porządku, żeby mogli zoba­czyć całość.

I żeby mogli się poże­gnać.

Ale żeby tak się stało, muszą zacząć od początku.

– Nie – odpo­wiada, patrząc na kamienny budy­nek. – Musi być spo­sób, żeby dostać się do środka. To tutaj zoba­czy­li­śmy się po raz pierw­szy.

– Nauka o ziemi z Coadym – uśmie­cha się Aidan.

– Zga­dza się – potwier­dza dziew­czyna. – Nie żebyś pamię­tał.

– Oczy­wi­ście, że pamię­tam.

– Nie pamię­tasz. A przy­naj­mniej nie pamię­tasz tego pierw­szego dnia.

– Daj spo­kój – śmieje się Aidan. – Jak ktoś mógłby nie zapa­mię­tać cie­bie?

– Nie­moż­liwe – zga­dza się Clare, choć wie, że to nie­prawda. Można o niej powie­dzieć wiele rze­czy: że jest bystra i zabawna, zde­ter­mi­no­wana i zdolna, ale „nie do zapo­mnie­nia” zde­cy­do­wa­nie nie było jed­nym z tych okre­śleń. Naj­waż­niej­sze z tych rze­czy, te, z któ­rych była naj­bar­dziej dumna, obja­wiały się dopiero przy bliż­szym pozna­niu. Na pierw­szy rzut oka była pra­wie zupeł­nie zwy­czajna: sza­tynka, piwne oczy, średni wzrost, zwy­kły wygląd. Prze­waż­nie zawsze wta­piała się w tłum, co bar­dzo jej odpo­wia­dało. W liceum zde­cy­do­wa­nie można tra­fić gorzej. Ale to też ozna­czało, że przed Aida­nem żaden chło­pak nie zwró­cił na nią uwagi.

Tam­tego pierw­szego dnia usiadł w ławce dokład­nie za nią. Nauczy­ciel poka­zy­wał geody, mieli je obej­rzeć i podać dalej. Kiedy przy­szła jej kolej, Clare zamknęła jedną z nich w dłoni. Na zewnątrz wyglą­dała jak zwy­kła stara skała, ale wewnątrz pełno było fio­le­to­wych skrzą­cych się krysz­ta­łów. Kiedy odwró­ciła się, żeby podać ją nowemu kole­dze, on patrzył tylko na kamień. Za to póź­niej, kiedy wresz­cie ją zauwa­żył, kiedy już oboje zdali sobie sprawę, że coś się zaczęło, wra­cała po wie­lo­kroć do tam­tej chwili. Bo wła­śnie tak się czuła, gdy była z nim: jakby całe życie była skałą, zwy­kłą i nudną, i dopiero kiedy go poznała, coś w niej pękło i, tak po pro­stu, zaczęła błysz­czeć.

– Musimy się dostać do środka – mówi teraz, dziw­nie zde­spe­ro­wana.

Aidan patrzy na nią zasko­czony.

– Czy to naprawdę ma zna­cze­nie?

– Tak. – Clare znów szar­pie klamką, choć widać, że to bez­ce­lowe. – Musimy to zacząć tak, jak należy.

Clare wie, że on nie rozu­mie, dla­czego to dla niej tak ważne, i nie jest pewna, czy umia­łaby mu wyja­śnić, nawet gdyby spró­bo­wała. Po pro­stu zegar tyka szybko, zbli­ża­jąc ich do jutra, kiedy wszystko się zmieni. A plan ich ostat­niego wspól­nego wie­czoru miał być tą jedyną rze­czą, którą mogłaby kon­tro­lo­wać.

Przez całe lato Clare ślę­czała nad opi­sami zajęć, pla­nami kam­pusu i wia­do­mo­ściami od swo­jej przy­szłej współ­lo­ka­torki z aka­de­mika, sta­ra­jąc się lepiej wyobra­zić sobie, jak wkrótce będzie wyglą­dało jej życie. Ale cho­ciaż tak dużo prze­czy­tała, tyle sta­rała się dowie­dzieć, to nie spo­sób wyobra­zić sobie szcze­gó­łów. I wła­śnie ta nie­wie­dza jest naj­trud­niej­sza.

Czuje się przy­tło­czona. Nie wie, czy da radę pogo­dzić wstęp do psy­cho­lo­gii z histo­rią Japo­nii i czy znaj­dzie kogoś, z kim mogłaby sie­dzieć przy sto­liku w jadalni w ciągu tych pierw­szych decy­du­ją­cych dni, kiedy luźne zna­jo­mo­ści krzepną jak tward­nie­jący cement, two­rząc paczki przy­ja­ciół.

Nie wie, czy dogada się ze swoją współ­lo­ka­torką, Beatrice St. James, dziew­czyną z Nowego Jorku, która zdaje się mieć ochotę wyłącz­nie na poga­wędki o tym, jakie zespoły widziała na żywo tego lata, i która, jak podej­rzewa Clare, będzie tape­to­wać ich wspólny pokój pla­ka­tami z kon­cer­tów.

Nie wie, czy powinna zosta­wić zimowy płaszcz w domu aż do prze­rwy na Święto Dzięk­czy­nie­nia, czy nie prze­ro­śnie jej korzy­sta­nie z jed­nej łazienki z dwu­dziestką obcych ludzi, czy dziew­czyny ze Wschod­niego Wybrzeża nie będą ubie­rać się ina­czej niż tutaj, w Chi­cago. Nie wie, czy będzie odsta­wać, czy się wpa­suje, zato­nie czy popły­nie, zatę­skni za domem czy unie­za­leżni, będzie szczę­śliwa czy smutna.

A przede wszyst­kim nie wie, czy będzie w sta­nie prze­trwać to wszystko bez Aidana po dru­giej stro­nie tele­fonu.

Teraz ze zre­zy­gno­wa­nym wes­tchnie­niem odsuwa się od drzwi.

– To – przy­znaje – nie jest dobry począ­tek.

Aidan wzru­sza ramio­nami.

– Co za róż­nica? Nie wydaje ci się, że jeste­śmy wystar­cza­jąco bli­sko?

– Wystar­cza­jąco bli­sko nie zna­czy wystar­cza­jąco dobrze.

– Oczy­wi­ście, że nie – mówi, prze­wra­ca­jąc oczami, ale idzie za nią, kiedy Clare rusza wzdłuż budynku, mija­jąc par­king dla per­so­nelu i aulę, i całe wschod­nie skrzy­dło, aż docie­rają na tyły. Za każ­dym razem, prze­cho­dząc obok jakichś drzwi, któ­reś z nich doska­kuje, by spró­bo­wać je otwo­rzyć, ale są zamknięte, wszyst­kie.

Wresz­cie, dokład­nie za szkołą, stają pod par­te­ro­wym oknem klasy Coady’ego i zaglą­dają do środka, osła­nia­jąc oczy dłońmi. Sala jest ciemna i cicha, tablica wytarta do czy­sta, czarne stoły pokryte cienką war­stwą kurzu, próbki skał i mine­ra­łów uło­żone sta­ran­nie w skrzyn­kach wzdłuż prze­ciw­le­głej ściany.

– Wygląda ina­czej – zauważa Aidan – co nie?

– Wydaje się wręcz, jakby była mniej­sza, czy coś – przy­ta­kuje sto­jąca obok niego Clare.

– To na pewno dla­tego, że jeste­śmy teraz stu­den­tami – mówi Aidan, szcze­rząc się, i oboje robią krok w tył. Kła­dzie jej rękę na ramie­niu.

– Przy­kro mi, że nie mogli­śmy wejść do środka.

Clare nie odpo­wiada. Zamiast tego prze­nosi wzrok na szczyt wiel­kiego okna. Potem prze­ciąga pal­cami wzdłuż kra­wę­dzi, potem ostu­kuje szybę.

– Zasta­na­wiam się…

– Nie ma mowy – ucina Aidan. – Lepiej nic nie mów.

– Zasta­na­wiam się, czy mogli­by­śmy się jakoś wła­mać – mówi Clare, jakby nie sły­szała.

– Żar­tu­jesz?

– Nie­zu­peł­nie.

– Chyba ani dla cie­bie, ani dla mnie nie jest to odpo­wiedni czas, żeby dać się aresz­to­wać – tłu­ma­czy chło­pak, czer­wie­niąc się, jak zwy­kle, kiedy czuje się sfru­stro­wany postawą Clare. – Mam prze­czu­cie, że Uni­wer­sy­tet Kali­for­nij­ski mógłby się obu­rzyć na coś takiego. Poza tym nie chcę dawać tacie kolej­nego powodu, by był mną roz­cza­ro­wany. Nie teraz, kiedy jestem już jedną nogą gdzie indziej.

– No tak, ale…

Aidan pod­nosi rękę, powstrzy­mu­jąc ją, zanim powie coś jesz­cze.

– Założę się, że Dart­mo­uth też mogłoby się na to obu­rzyć – przy­po­mina jej, a potem wska­zuje na okno. – Poza tym jeste­śmy dokład­nie tutaj. Rozu­miem, że wyra­że­nie „wystar­cza­jąco bli­sko” nie wid­nieje w twoim słow­niku, ale dla­czego to takie dla cie­bie ważne?

– Ponie­waż – wyja­śnia Clare, wycią­ga­jąc rękę z kartką, teraz zwi­niętą w kulkę w jej dłoni – to jest nasza ostat­nia noc. I powinna być ide­alna. I jeśli nie potra­fimy nawet tego zro­bić porząd­nie…

Wyraz twa­rzy Aidana łagod­nieje.

– To nie meta­fora – mówi chło­pak. – Jeśli nie odha­czymy wszyst­kiego na tej liście, to będzie zna­czyło tyle, że jeste­śmy ela­styczni. Umiemy radzić sobie z prze­ciw­no­ściami.

– Masz rację – odpo­wiada Clare, prze­ły­ka­jąc z trud­no­ścią – wiem, że masz rację.

A jed­nak czuje się nie­wy­tłu­ma­czal­nie smutna. Było oczy­wi­ste, że Aidan będzie tak myślał. Despe­racko pra­gnie, żeby mię­dzy nimi się uło­żyło. Gdyby wszedł teraz na płytę chod­ni­kową, na któ­rej wid­niałby napis zro­biony jaskrawą kredą: CLARE I AIDAN POWINNI ABSO­LUT­NIE DZIŚ ZE SOBĄ ZERWAĆ, to i tak dałby radę prze­tłu­ma­czyć to sobie ina­czej, zin­ter­pre­to­wać na opak i prze­ro­bić na jakiś pozy­tywny prze­kaz.

Może świat nie jest nie tyle pełen zna­ków, ile ludzi szu­ka­ją­cych we wszyst­kim dowo­dów na to, co do czego mają nadzieję, że okaże się prawdą.

Dla Clare jest cał­kiem oczy­wi­ste, że taki począ­tek nie wróży dobrze, i czuje z tego powodu lekką satys­fak­cję: wizję, że przez cały czas miała rację, a teraz nawet wszech­świat zga­dza się co do tego, że jedy­nym logicz­nym wyj­ściem jest pozwo­lić, by ścieżki jej i Aidana się roze­szły.

Ale zaraz za tym idzie fala doj­mu­ją­cego żalu na myśl, że trzeba rze­czy­wi­ście to zro­bić, i Clare pod­cho­dzi teraz do Aidana, czu­jąc się tro­chę nie­pew­nie.

Chło­pak odru­chowo ota­cza ją ramio­nami i stoją tak przez chwilę. W oddali sły­chać, jak ktoś uru­cha­mia sil­nik samo­chodu, a nad ich gło­wami roz­lega się krzyk pta­ków. Niebo bled­nie, zmie­nia­jąc kolor z nie­bie­skiego na szary, roz­ma­zu­jąc kon­tury, i Clare przy­ci­ska poli­czek do mięk­kiej bawełny koszuli Aidana.

– Czy ktoś kie­dyś mówił ci, że możesz mieć pro­blemy z potrzebą kon­troli? – pyta Aidan z uśmie­chem, robiąc krok w tył.

Deli­kat­nie wyj­muje kartkę z jej dłoni i roz­pro­sto­wuje na nowo.

– Wygląda na to, że tym samym odpada też punkt ósmy.

– Szkolny bal – przy­ta­kuje Clare. – Nasz pierw­szy taniec.

– Zga­dza się. Nie ma też szans, żeby dostać się na salę gim­na­styczną. Szkoda, że nie wolno mi być roman­tycz­nym, bo zatań­czył­bym z tobą tutaj.

– Nic nie szko­dzi – odpo­wiada Clare. – Już widzia­łam twoje kroki.

– Nie wszyst­kie. Ale nie martw się. Noc jesz­cze młoda. To, co naj­lep­sze, zosta­wiam na póź­niej.

– Nie mogę się docze­kać – wzdy­cha Clare, zda­jąc sobie sprawę, że mówi bar­dzo szcze­rze.

Cokol­wiek zda­rzy się póź­niej, mają jesz­cze całą tę noc.

I może to wystar­czy.

Chwyta go za rękę i przy­tula się do niego, kiedy tak idą z powro­tem do samo­chodu. Zrywa się lekki wiatr i po raz pierw­szy Clare czuje, że to już bli­sko: pierw­szy sygnał jesieni. Zwy­kle kochała tę porę roku i od tygo­dni, kiedy tylko poru­szała z kimś temat Uni­wer­sy­tetu Dart­mo­uth, każdy wspo­mi­nał o jesien­nym listo­wiu w New Hamp­shire: wspa­nia­łych czer­wo­nych, żół­tych i poma­rań­czo­wych bar­wach roz­sia­nych po kam­pu­sie i wokół niego. Clare nie ma wąt­pli­wo­ści, że będzie ocza­ro­wana. Ale w tej chwili nie ma ochoty myśleć o nad­cho­dzą­cej porze roku. Chce żyć w tej bie­żą­cej, jak długo się da.

Są pra­wie przy samo­cho­dzie, gdy Clare gwał­tow­nie się zatrzy­muje.

– Niech to licho – mówi, oglą­da­jąc się przez ramię. – Chcia­łam sobie wziąć coś na pamiątkę.

– Więc to jest zabawa w zdo­by­wa­nie fan­tów.

– Po pro­stu myśla­łam, że byłoby miło, wiesz, mieć coś z każ­dego miej­sca, w któ­rym się dziś zatrzy­mamy.

Aidan patrzy na nią z prze­chy­loną głową.

– Jesteś pewna, że to nie był po pro­stu misterny plan, by ukraść wszyst­kie te dro­go­cenne kamie­nie z pra­cowni nauk o ziemi?

– Myślę, że „dro­go­cenne” to może być prze­sada. Ale nie.

– No dobra – odpo­wiada Aidan, pod­no­sząc kamyk leżący na ziemi obok jego stóp. Ma łup­kowy szary kolor i zaokrą­glone brzegi. Aidan, wytarł­szy go skra­jem swo­jej kra­cia­stej koszuli, podaje Clare z uro­czy­stym wyra­zem twa­rzy. – Pro­szę – mówi, a dziew­czyna czuje cię­żar kamyka na dłoni.

Prze­ciąga kciu­kiem po gład­kiej powierzchni, wspo­mi­na­jąc ten pierw­szy dzień, kiedy zoba­czyła Aidana w kla­sie, i jak jego twarz roz­ja­śniła się, gdy odwró­cił kamyk i zoba­czył te wszyst­kie fio­le­towe krysz­tały, jakby to było cia­steczko z wróżbą albo jajko wiel­ka­nocne, naj­lep­sza z nie­spo­dzia­nek.

– Mocą mojego auto­ry­tetu, jako czwór­ko­wego ucznia trze­ciej klasy zajęć z nauk o ziemi u pana Coady’ego, mam przy­jem­ność poin­for­mo­wać cię, że ten mały klej­not jest teraz ofi­cjal­nie uznany za dro­go­cenny.

I dziwna rzecz, teraz naprawdę był.PRZYSTANEK DRUGI. PIZZERIA

Przy­sta­nek drugi

Piz­ze­ria

Godzina 19.12

Przez chwilę stoją oboje pod „Kawał­kami”, gapiąc się przez zamglone szyby na wszyst­kie nie­zna­jome twa­rze.

– Wpro­wadzka nie zajęła im długo, co? – zauważa Aidan, zer­ka­jąc na narożny sto­lik, który nale­żał nie­gdyś do jego kum­pli z dru­żyny hokeja na tra­wie, teraz oku­po­wany przez kilka dziew­czyn z dru­giej klasy, zbi­tych w grupkę nad tele­fo­nami.

– Żegnaj, stare… – mówi lek­kim tonem Clare, choć też czuje się nie­swojo. Po dwóch tygo­dniach poże­gnań, dwóch peł­nych tygo­dniach roz­sta­wa­nia się z przy­ja­ciółmi, wydaje się, że mia­sto powinno być już puste. Ale tutaj wygląda jak w każdy poprzedni wie­czór: lokal jest zatło­czony, pełen śmie­chu, plo­tek i hałasu.

Tylko że to nie jest już ich śmiech, ich plotki ani hałas.

Aidan odwraca się do niej, jego nie­bie­skie oczy błysz­czą jasno.

– Pozwól, że zgadnę – odzywa się, zacie­ra­jąc ręce. – To pierw­sze miej­sce, gdzie coś na cie­bie wyla­łem.

– Nie.

– Pierw­sze miej­sce, gdzie zoba­czy­łaś, jak poty­kam się o wła­sne stopy? Pierw­szy raz, kiedy ujrza­łaś, jak zja­dam cztery kawałki pizzy w cza­sie poni­żej dzie­się­ciu minut? Pierw­szy raz, kiedy zro­bi­łem tę sztuczkę z opa­ko­wa­niem na słomkę?

– To pierw­sze miej­sce, gdzie roz­ma­wia­li­śmy – prze­rywa mu Clare, bo wie, że mógłby tak całą noc. – Co prawda nie była to praw­dziwa roz­mowa, ale to tutaj fak­tycz­nie się do mnie ode­zwa­łeś.

– A, tak – mówi Aidan – teraz pamię­tam. Jestem zupeł­nie pewien, że powie­dzia­łem, iż jesteś naj­pięk­niej­szą dziew­czyną, jaką kie­dy­kol­wiek widzia­łem, i od razu zapro­si­łem cię na randkę.

– Bli­sko – odpo­wiada Clare z uśmie­chem. – Popro­si­łeś, żebym podała par­me­zan.

– A. To jeden z moich rza­dziej uży­wa­nych tek­stów na pod­ryw.

– Na mnie podzia­łał – mówi Clare, kiedy Aidan otwiera drzwi.

W środku piz­ze­rii jest parno i duszno od zapa­chu pomi­do­rów i moz­za­relli. Przy sto­liku w kącie, pochy­lona nad piz­zami, sie­dzi para w śred­nim wieku spra­wia­jąca wra­że­nie oszo­ło­mio­nej gwa­rem. Tak tu wła­śnie jest: jak się­gnąć pamię­cią, ta knajpka to nie tyle restau­ra­cja, ile pozasz­kolna miej­scówka obia­dowa, popo­łu­dniowy punkt spo­tkań, week­en­dowe cen­trum wypa­dowe dla tłumu mło­dzieży lice­al­nej. W pew­nym sen­sie zawsze nale­żała do młod­szej popu­la­cji mia­sta – z popę­ka­nymi skó­rza­nymi bok­sami, zwy­kłymi brą­zo­wymi sto­łami, z sze­re­giem leci­wych gier wideo wzdłuż ściany i z nie­pi­saną regułą, że poje­dyn­cze kawałki pizzy sprze­daje się tylko z pod­sta­wo­wymi skład­ni­kami.

Po wej­ściu Aidan zatrzy­muje się gwał­tow­nie. Ich sto­lik zajęty jest przez paru pierw­sza­ków z dru­żyny hokeja na tra­wie. Kiedy widzą Aidana, zry­wają się na równe nogi, ale on daje im znak ręką, żeby sie­dzieli.

– Prze­pra­szamy – odzywa się jeden z nich, wyglą­da­jący jak młod­sza wer­sja Aidana: z okrą­głą twa­rzą, sze­ro­kimi ramio­nami, spo­kojny, choć cała pew­ność sie­bie wypa­ro­wuje z niego na widok byłego kapi­tana dru­żyny. W jego gło­sie sły­chać nutę respektu. – Myśle­li­śmy, że już wyby­łeś z mia­sta.

– Pra­wie – odpo­wiada Aidan, kle­piąc go po ple­cach. – Wyjeż­dżam jutro.

– Zaję­cia zaczy­nają się od razu?

– Tak, przed­se­zo­nowe.

– Cóż, powo­dze­nia, stary – mówi chło­pak, a paru innych wtó­ruje mu w życze­niach. – Nie mogę się docze­kać, jak opo­wiesz wszystko w Święto Dzięk­czy­nie­nia.

Kiedy odcho­dzą od sto­lika, Clare bie­rze Aidana za rękę i ści­ska lekko. Łapie ich odbi­cie w ciem­nej szy­bie: oboje wyglą­dają na zagu­bio­nych, jakby weszli do zna­jo­mego pokoju i dostrze­gli, że wszyst­kie meble są poprze­sta­wiane. Po chwili roz­po­znają głos, nie­da­leko kasy. Odwra­cają się i widzą Scotty’ego pochy­lo­nego nad ladą i wygrze­bu­ją­cego drobne z kie­szeni.

Aidan staje obok, kła­dąc na ladzie pię­cio­do­la­rowy bank­not.

– Ja sta­wiam – mówi, się­ga­jąc ręką, by wal­nąć swo­jego naj­lep­szego kum­pla w ramię, co się nie udaje, bo Scotty robi unik, trze­pie Aidana w ucho i uchyla się ponow­nie. Clare odsuwa się, kiedy tych dwóch sza­mo­cze się ze sobą, jak to mają w zwy­czaju, pod­cho­dząc się jak bok­se­rzy, aż w końcu zauwa­żają, jak zza lady, abso­lut­nie nie­roz­ba­wiony, obser­wuje ich Oskar – wielki, prze­waż­nie mil­czący sprze­dawca, który jest tu od zawsze.

– Ile? – pyta, uno­sząc jedną brew.

Aidan odka­słuje, pro­stu­jąc się.

– Pięć – odpo­wiada. – Popro­szę.

Oskar prze­chyla się w kie­runku pieca bez dodat­ko­wych słów, a Scotty sięga ręką, sprze­da­jąc Aida­nowi ostat­nie wal­nię­cie.

– Dzięki, stary.

– Czuję, że zanim wyjadę, powi­nie­nem zało­żyć dla cie­bie jakąś fun­da­cję piz­zową. Boję się, że umrzesz z głodu beze mnie.

– Dam sobie radę – odpo­wiada Scotty, popra­wia­jąc oku­lary w gru­bych opraw­kach. Wodzi ciem­nymi oczami od Aidana do Clare.

– A więc – mówi – to tyle, co?

Aidan przy­ta­kuje.

– Ostat­nia noc.

– No, na jakiś czas, w każ­dym razie – dodaje Scotty.

Clare potwier­dza ski­nię­ciem głowy.

– Na jakiś czas.

– A u was dwojga, hm, jest okej? – pyta, choć jest jasne, że naprawdę pyta­nie brzmi: Czy zde­cy­do­wa­li­ście już, co zro­bić?

– Jest okej – mówi Clare, wymie­nia­jąc spoj­rze­nia z Aida­nem.

– U kogo okej? – pyta Stella, poja­wia­jąc się obok. Jak zwy­kle jest ubrana cała na czarno, od butów, przez dżinsy, aż po koszulkę i jesz­cze wyżej, po kol­czyki: dwa pie­rza­ste obiekty, które giną w jej kru­czo­czar­nych wło­sach. Zawsze udaje jej się wyglą­dać, jakby wła­śnie szy­ko­wała się na wypad rabun­kowy, i Clare nie może wyzbyć się uczu­cia, że za bar­dzo rzuca się przy niej w oczy, mimo że ma na sobie zupeł­nie zwy­kłą paletę kolo­rów: nie­bie­ską let­nią sukienkę i zie­lony kar­di­gan.

– Gdzie się podzie­wa­łaś? – pyta Clare. – Myśla­łam, że wpad­niesz dziś po połu­dniu.

– Och – mówi Stella, uno­sząc lekko kąciki ust. – Tak, prze­pra­szam za to. Musia­łam coś nad­ro­bić.

– Co takiego? – naci­ska, ale Stella prze­nio­sła już wzrok na Scotty’ego, który zajęty jest wsy­py­wa­niem sobie ore­gano pro­sto do ust. Więk­szość ląduje na koszulce z Bat­ma­nem, Scotty zaczyna kasz­leć, wali się pię­ścią w klatkę pier­siową i z łza­wią­cymi oczami usi­łuje prze­łknąć resztę.

– Zupeł­nie jak­bym patrzyła na dwu­latka pró­bu­ją­cego pojąć, na czym polega jedze­nie – mówi Stella, krę­cąc głową. Scotty gapi się na nią, strzą­sa­jąc dro­binki ore­gano z koszulki i, jak zawsze, Stella odpo­wiada mu takim samym spoj­rze­niem. W nie­bo­tycz­nie wyso­kich obca­sach, które upiera się nosić, Stella góruje nad nim o kilka cen­ty­me­trów i po chwili Scotty po pro­stu wzru­sza ramio­nami i wraca do ore­gano.

To, że tych dwoje ni­gdy nie umiało się doga­dać, zazwy­czaj nie jest pro­ble­mem. Ale ponie­waż więk­szość kole­gów wyje­chała już na stu­dia, ich grupka skur­czyła się do tej dzi­wacz­nej czwórki: Stella i Scotty, naska­ku­jący na sie­bie z zupeł­nie bła­hych przy­czyn, oraz Aidan i Clare – cią­gle spie­ra­jący się co do spraw istot­nych.

Clare odwraca się do Stelli.

– Zda­jesz sobie sprawę, że wyjeż­dżam jutro z rana, prawda?

– No tak – odpo­wiada Stella po chwili. – A ja następ­nego dnia.

– No to gdzie byłaś?

– O co ci cho­dzi? – Stella marsz­czy brwi.

– Gdzie się podzie­wa­łaś przez ostat­nie parę dni? – pona­wia pyta­nie Clare, igno­ru­jąc Scotty’ego i Aidana, któ­rzy spo­glą­dają to na jedną, to na drugą, jakby obser­wo­wali mecz tenisa. W tej chwili Clare ma to w nosie. Zależy jej tylko na tym, żeby Stella wydu­siła wresz­cie z sie­bie, co się z nią ostat­nio dzieje. Bo to jest wielka sprawa – wyjazd na stu­dia – i aku­rat przy­ja­ciółka bar­dzo jest w tej chwili potrzebna.

To w końcu mie­ści się w zakre­sie obo­wiąz­ków przy­ja­ciel­skich – powin­no­ścią Clare jest być do dys­po­zy­cji Stelli: poma­gać w pisa­niu listów moty­wa­cyj­nych na stu­dia, włó­czyć się z nią bez końca po skle­pach z uży­wa­nymi rze­czami, wysłu­chi­wać narze­kań, że w szkole bra­kuje inte­re­su­ją­cych face­tów, albo psio­cze­nia na jej trzech nie­zno­śnych młod­szych braci. W zamian Stella rów­nież powinna poma­gać Clare, nawet jeśli mia­łoby to być uciąż­liwe.

– Dobrze wiesz – powie­działa Stella kie­dyś, na początku lata, prze­ry­wa­jąc Clare zwy­cza­jowe roz­wa­ża­nia nad tym, co zro­bić z Aida­nem – że w końcu z nim zerwiesz, prawda?

Jechały wtedy samo­cho­dem do kina. Clare ode­rwała wzrok od drogi i zdzi­wiona spoj­rzała w oczy Stelli.

– Dla­czego tak mówisz?

– Ponie­waż – stwier­dziła Stella, opie­ra­jąc stopę na desce roz­dziel­czej – to prawda. Jeśli nie sta­nie się to pod koniec lata, to na pewno parę tygo­dni póź­niej, albo w Święto Dzięk­czy­nie­nia, albo na Boże Naro­dze­nie, albo następ­nego lata. To nie­unik­nione.

– Skąd wiesz?

– Wiem – odparła Stella, wku­rza­jąco pew­nym tonem. – A tym­cza­sem spę­dzisz cały pierw­szy rok stu­diów, sie­dząc bez­czyn­nie i gapiąc się na swoją głu­pią współ­lo­ka­torkę…

– Beatrice – prze­rwała Clare, ziry­to­wana. Od razu, kiedy Clare otrzy­mała dane kon­tak­towe swo­jej nowej kole­żanki z pokoju, Stella (która sama zło­żyła poda­nie o jed­no­oso­bowy pokój) doszła do wnio­sku, że dziew­czyna jej się nie podoba, a kiedy Clare zaczęła wymie­niać z nią ese­mesy, zro­biło się jesz­cze gorzej. Stella koniecz­nie chciała czy­tać każdą wia­do­mość, która wyświe­tlała się na tele­fo­nie przy­ja­ciółki, by potem prze­wra­cać oczami na widok lita­nii nazw zespo­łów i dat kon­cer­tów, o któ­rych Beatrice bez­u­stan­nie wspo­mi­nała.

– W porządku – powie­działa Stella – będziesz sie­dzieć bez­czyn­nie i patrzeć na swoją głu­pią współ­lo­ka­torkę Beatrice, jak szy­kuje się do wyj­ścia na te wszyst­kie abso­lut­nie zaje­bi­ste występy, które tak uwiel­bia, pod­czas gdy ty utkniesz w aka­de­miku w swo­jej fla­ne­lo­wej piża­mie, czy­ta­jąc książkę, ponie­waż nie chcesz bawić się bez Aidana, który – tak przy oka­zji – będzie wtedy pod­da­wany per­swa­zji w Kali­for­nii, gdzie jego głupi współ­lo­ka­tor…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: