Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,90

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga - ebook

Zaprawdę, wszystko jest hewel, ulotne jak dym. Oprócz Boga i prawdy Bożej

pisze Krzysztof Pałys OP, a cała książka podąża za tym zdaniem. Autor dzieli się z czytelnikami swoimi myślami – nieraz ulotnymi, nieraz docierającymi wprost do serca. Przywołuje teksty mistrzów duchowych, portrety osób, które były dla niego spotkaniem z Wszechmogącym, rozważa reguły życia duchowego i pochyla się nad prawdami życiowymi. A wszystkie te ścieżki, w stały i namacalny sposób, prowadzą do ludzkiej tęsknoty za Bogiem, poszukiwania Boga i prawdy Bożej, która daje sens i ukojenie.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-588-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HEWEL

Pewien człowiek przyszedł do świętego pustelnika, skarżąc się, że przytłacza go smutek. Czuł, że nie jest w stanie sprostać swoim obowiązkom.

– Chciałbym znaleźć sposób na to, aby osiągnąć spokój ducha.

Mądry pustelnik dał mu kartkę i powiedział, aby czytał ją na głos zawsze wtedy, kiedy poczuje się zbyt pewny siebie albo nadmiernie przygnębiony.

Na tej kartce było napisane jedno zdanie z natchnionej księgi: „To wszystko przeminie”1.

Wszyscy wielcy mistrzowie duchowi, na czele z Tomaszem z Akwinu, są co do tego zgodni: największym pragnieniem człowieka jest szczęście. Trywialny przykład: śpisz na jednym boku, po jakimś czasie jest ci niewygodnie, przewracasz się na drugi bok. To naturalna tęsknota za dobrem, za tym, aby szczęście trwało.

Istnieje jednak takie szczęście, które jest ostateczne, wypełniające do głębi i niewyczerpywalne. Może ono zostać udzielone jedynie przez źródło wszelkiego i wylewającego się szczęścia. Cała reszta się skończy. Niezależnie od tego, ile będziesz miał tytułów, jak wiele rzeczy zdobędziesz, ile przyjemności w życiu przeżyjesz i jak bardzo się tym nacieszysz, to wszystko po jakimś czasie przeminie. A kiedy przeminie, zostawi po sobie pustkę. I ta pustka jest bardzo ważna, gdyż właśnie przez nią Pan Bóg subtelnie przypomina: „Widzisz, to cię nie wypełniło”. Tylko On nie traci przy pierwszym kontakcie.

Człowiek człowiekowi nie jest w stanie dać trwałego i prawdziwego szczęścia. Nie znajdą szczęścia w małżeństwie czy w jakiejkolwiek wspólnocie ludzie, którzy będą się stale tylko sobie przyglądać. Natomiast znajdą je ci, którzy będą wspólnie patrzeć w tym samym kierunku.

Co może być wyższe od Najwyższego? Co może być radośniejsze od Dawcy Radości? Cóż może być piękniejsze od samego Piękna? Wszystkie rzeczy zmysłowe mają swój kres. Bóg nie ma końca. On jest szczytem i krańcem pragnień. Żadna inna radość, żadne dobro nie mogą się z Nim równać. W Nim nie ma kresu, nie ma przesytu, a im więcej daje, tym bardziej pragnie się miłości.

Bliskie jest mi spojrzenie Tomasza z Akwinu. Ten mądry dominikanin twierdzi, że kiedy już spotkamy się z Bogiem po tej drugiej, lepszej stronie, wówczas On każdemu człowiekowi da to, czego całe życie najbardziej pragnął. Tylko jest jeden problem: otrzyma to na wieczność2.

Innymi słowy: kochający i sprawiedliwy Bóg da nam to, czego sami chcemy.

Wystarczy wykonać mały eksperyment myślowy. Jeśli kurczowo trzymasz się tego życia, to wyobraź sobie, że nie ma śmierci i nigdy nie umrzesz. Czy życie na ziemi nie stałoby się piekłem? Albo zapytaj siebie, co by Cię najbardziej uszczęśliwiło? A potem pomyśl, że jesteś linią, która ma początek, ale nie ma końca, i dostajesz to na wieki. Innymi słowy: zostaliśmy stworzeni przez Boga i nic, co jest mniejsze od Boga, nie jest w stanie nas do końca zaspokoić.

O tym właśnie mówi Księga Koheleta, moja ukochana księga Starego Testamentu.

Wielu ludziom wydaje się, że istnieją jedynie wówczas, kiedy mogą się wypowiedzieć, zabrać głos, przez moment stać się kimś ważnym, słuchanym. I nawet jeśli komuś taki stan sprawia przyjemność, to i tak jest on nietrwały. Dlaczego ludzie osiągający nagle sukces popełniają samobójstwa lub tracą smak życia? Ponieważ zauważają, że to, co miało ich zaspokoić i uwolnić od trosk, przynosi kolejne problemy. Żadna kobieta nie będzie tak wspaniała, jak sobie wymarzyliśmy, żaden mężczyzna nie będzie ideałem doskonałości, żaden sukces nie będzie ostateczny, żadna wspólnota nie spełni wszystkich naszych oczekiwań. Jeśli więc tego typu życiowe cele decydują o naszym szczęściu, skazujemy się na klęskę. Smutek bierze się z nieuporządkowanych przywiązań, kiedy człowiek chce, aby wypełniło go coś, co zwyczajnie tego zrobić nie może.

Nie ufam ludziom, którzy żyją przeszłością. Ufam bł. Henrykowi Suzo, który powtarzał, że narzekanie jest modlitwą demonów, brakiem wiary w to, że Bóg jest i działa w naszym życiu. Kohelet nie narzeka, nie uprawia duchowości wykopalisk, nie lamentuje, że kiedyś było lepiej. Przeciwnie, zachęca, aby umieć ucieszyć się światem, podziękować Stwórcy za rzeczy, które przynoszą radość, ale zaraz potem trzeźwo dodaje, że nawet największe przyjemności spowszednieją i po prostu się skończą. A nic, co się kończy, nie jest wielkie. Kohelet nie jest pesymistą, lecz realistą. Podobnie kiedy przychodzi duchowe załamanie, Kohelet przypomina: „Nie martw się, bracie, nie martw się, siostro, ono również nie jest trwałe”. A jeśli się przeszło dwa albo trzy takie załamania, to wyciąga się z tego ważną naukę: _hewel_.

To mija.

Może więc dlatego tyle w nas rozżalenia i smutku, bo uporczywie żądamy, aby Bóg był strażnikiem naszego szczęścia – powinniśmy raczej prosić, aby On sam był naszym szczęściem.

Zaprawdę, wszystko jest _hewel_, ulotne jak dym. Oprócz Boga i prawdy Bożej3.



Czy zatem nie warto przywiązywać się do nikogo, nie stawiać przed sobą wyzwań? Przeciwnie, z całego serca życzę Tobie, drogi Czytelniku, mając świadomość, że zabrzmi to wyjątkowo banalnie, pracy przynoszącej radość, bliskich osób, których na Twojej drodze postawi Bóg, z niektórymi może nawet przeżyjesz całe życie. Kiedy jednak kogoś takiego odnajdziesz, a nawet osiągniesz upragnione cele, odkryjesz wówczas nowy rodzaj samotności, do tej pory ci nieznanej. Choć będziesz otoczony ludźmi, poczujesz się obcy, wygnany, jakbyś tutaj na ziemi nie miał domu, a jeśli będziesz chciał o tym opowiedzieć, podzielić się, poczucie obcości jedynie się nasili. Wówczas z bólem zrozumiesz, co zresztą przeczuwałeś od dawna, że tak naprawdę jesteś inny, osobny, a to wcale wygodne nie jest. To jest święta przestrzeń w Tobie, nietknięta słowami, i nie zapełni jej nikt ani nic na tym świecie, nawet najbardziej kochająca osoba. Jest to obszar zarezerwowany wyłącznie dla Boga i chcieć, żeby został on wypełniony czymkolwiek innym, to skazywanie swojej duszy na nieopisany smutek.ANTONI WIELKI

„Jesteś biedny? Bo myślisz jak biedny!” – atakuje mnie reklama na popularnym serwisie internetowym. Słucham dalej: „W życiu możesz spełniać marzenia innych albo żyć tak, aby to inni spełniali je dla ciebie”. Mam świadomość, że motywacyjne mowy rządzą się swoimi prawami i nie można ich brać do końca poważnie. Problem w tym, że ja właśnie chciałbym myśleć jak biedny oraz mieć więcej radości z tego, że mogę służyć niż z tego, że ludzie mają mi służyć. Modlę się o to, ale też wciąż i wciąż muszę przemieniać własne myślenie. Każdego dnia.

Poszedłem do Antoniego Pustelnika nazywanego Wielkim, ojca wszystkich zakonników i jednego z moich ukochanych świętych. Wiele razy pytałem go o radę, odpowiadał zawsze z mądrością i miłością.

– Ojcze, od prawie dwudziestu lat noszę dominikański habit, czytam Pismo Święte, sprawuję Najświętszą Ofiarę, modlę się brewiarzem i na różańcu, przyjmuję sakramenty, adoruję w ciszy Najświętszy Sakrament, studiuję teologiczne teksty, spowiadam, głoszę kazania i rekolekcje, skąd mogę wiedzieć, czy jestem na właściwej drodze?

Ojciec Antoni milczał, wyplatając jeden ze swoich koszy. W końcu spojrzał na mnie i odezwał się: – Powiedz mi, bracie, czy ubóstwo stało się dla ciebie tym samym, co obfitość?

– Nie.

– Upokorzenie tym samym, co pochwała?

– Nie – odpowiedziałem znowu.

– Wrogowie jak przyjaciele?

– Niestety, nie, ojcze.

Wówczas Antoni ściszył głos:

– Idź, bracie, pracuj i proś o łaskę Ducha Świętego. Niczego nie osiągnąłeś.



Najświętsza tajemnica krzyża, dusza doskonała raduje się z tego, z czego smuci się niedoskonała. To, co wcześniej było gorzkie, staje się słodkie. Tu biedny jest bogaty, a służący króluje. W tej przedziwnej tajemnicy wszystko się przemienia.

Pan powiedział do Franciszka: „Jeśli chcesz Mnie poznać, bierz to, co gorzkie, za słodkie, wzgardź samym sobą. Dokonaj tego odwrócenia porządku, a zacznie ci smakować to, o czym ci mówię”.DOBRZE JEST W ŻYCIU NIE PRAGNĄĆ WIELE

Obrazek pierwszy. Od kiedy pamięta, miał dwa marzenia: przejechać na motorze Amerykę Południową i zanurkować w wielkiej Rafie Barierowej w Australii. Sytuacja finansowa sprawiła, że w końcu mu się to udało. Oba cele zrealizowane, a jego dopadł go smutek, którego nie był w stanie zrozumieć. Jakby uleciało z niego całe powietrze. Po jakimś czasie przyszedł do klasztoru i umówił się na rozmowę. „Czuję w sobie pustkę, jakiej nie miałem nigdy wcześniej. W pracy nie mogę znaleźć sobie miejsca i wiem, że jeśli wyznaczę sobie kolejne zadania, będzie podobnie”. Cel osiągnięty, a dookoła lej niczym po bombie.

Ile nasłuchałem się takich historii? O tysiącach kilometrów lotów samolotami, egzotycznych wycieczkach, luksusowych hotelach, szczytach, które się zdobyło, klasztorach, w których się medytowało, setkach ludzi, z którymi się jadło, bawiło, rozmawiało, uprawiało seks. Konsumowane doświadczenia, kolejne nabywane dobra, które nie potrafią już ucieszyć, a jeśli nawet, to jedynie przez krótką chwilę. Czy to jest życie? Byle tylko odrzucić rzeczywistość, odsunąć niepokojąco brzmiącą myśl, że tu na ziemi pełne szczęście jest niemożliwe i wszyscy jesteśmy nieudacznikami.

Wiele wieków temu Tomasz z Akwinu pisał: „Z natury człowiek ucieka przed śmiercią i smuci się z jej powodu: nie tylko jak wtedy, gdy ją odczuwa, ucieka przed nią, ale i gdy rozmyśla o niej. Tego zaś, żeby nie umierać, człowiek nie może osiągnąć w tym życiu. Dlatego nie jest możliwe, żeby człowiek w tym życiu był szczęśliwy”4. A w komentarzu do drugiego przykazania miłości dominikanin dodał: „Życie naturalne w porównaniu z życiem łaski jest jakby niczym”.

Obrazek drugi. Rekolekcje w miejskiej parafii, diecezja należy do najbardziej zlaicyzowanych w Polsce. Przez kilka dni mieszkam na plebanii, w której nie ma kucharki, bywają dni, w których nie ma możliwości zjeść ciepłego posiłku. Ksiądz, który mnie przyjmuje, wszystkie zarobione pieniądze rozdaje swoim podopiecznym, a to, co mu zostaje, zostawia u mechanika: „Co miesiąc mam stały rytuał – jeżdżę do spowiedzi i do warsztatu. Stary samochód nadaje się jedynie do wymiany, nie stać mnie jednak na nowy”.

W niedzielę jedna z parafianek przynosi na plebanię mielone kotlety. Będą nas żywiły przez kolejne dni. Poniedziałek: na śniadanie jajecznica z kotletem mielonym. Wtorek: makaron z kotletowym mięsem z niedzieli. Nie usłyszałem narzekania, lecz wdzięczność, a nawet żarty, że pojawiło się ciepłe jedzenie. W dzień spowiedzi kolejna parafianka przynosi reklamówkę naleśników, do tego dwa słoiki z domowymi konfiturami, maliny i truskawki. Po całym dniu pracy przed dwudziestą drugą spotykamy się w niewielkiej kuchni. Jeden z wikarych podgrzewa naleśniki, przychodzą także dwaj księża z okolicznych parafii, którzy pomagali nam przy spowiedzi. Opowiadamy anegdoty z naszego życia, błogosławiąc naszą dobrodziejkę (której nie znamy), a potem słucham opowieści o ich pracy. O swoim doświadczeniu Boga mówią naturalnie, bez grama nadęcia. Dzielą się tym, w jaki sposób łączą ogromną aktywność z troską o indywidualną modlitwę. Zawstydza mnie ich ofiarność i to, z jaką sympatią mówią o swoich parafianach. „W Polsce, choćby parafia była najbiedniejsza, ludzie nie pozwolą księdzu umrzeć z głodu. Wystarczy odrobinę życzliwości” – stwierdza jeden z wikarych, który wcześniej pracował w Ameryce Południowej.

Przed wyjazdem żegnam się z księdzem, który się mną opiekował: „Przepraszam za nasze skromne warunki” – tłumaczy z zakłopotaniem. Wyjaśniam, że to ja jestem wdzięczny, gdyż przeżyłem tu swoje własne rekolekcje. Jedne z najcenniejszych. Kapłan uśmiecha się do siebie: „Może ten nasz krzyż naprawdę owocuje?”.

Wracam do klasztoru, odmawiając różaniec. Przypomina się zdanie wypowiedziane przez biskupa do zakonników: „Ludzie będą wam dawać, pod warunkiem, że będziecie ubodzy. Jeśli będziecie bogaci, to nikt nie będzie wam dawał. Bo po co? Traci się tytuł do jałmużny. To jest kwestia zaufania”.



Wydawałoby się, że najsilniejszą namiętnością odbierającą nam siebie samego jest rozbudzona i nieuporządkowana seksualność, jednak św. Paweł twierdzi, że znacznie niebezpieczniejsza jest chciwość i jeśli nie zostanie ujarzmiona, „przeszywa boleściami” (1 Tm 6,3–10). Ktoś, kto jej uległ, traci wolność, pokój ducha, umiejętność dziękczynienia, a co za tym idzie – radość. Z niczego nie potrafi się już ucieszyć, nieustannie jest mu mało. Mądrość nauki apostoła doskonale widać choćby przy podziale majątków w rodzinach – ludzie tracą głowy, nie odzywają się do siebie latami, nawet do końca życia. Mądrość św. Pawła widać także wśród ludzi, którzy zwiedzeni wizją „przyśpieszenia efektów”, nabrali takie ilości kredytów i zobowiązań, że chodzą przygnieceni pod ich ciężarem, niczym pochylona kobieta cierpiąca na ducha niemocy (Łk 13,11). Paweł mówi jasno: jeśli masz co jeść i gdzie spać, dziękuj za to Bogu. Siła człowieka bierze się bowiem z powiedzenia sobie, że nie potrzebuję dodawać więcej do tego, co jest, jest szczęśliwy z tym, co ma. Inaczej mówiąc: nie nadużywa życia, potrafi zadowolić się tym, co wystarczy, gdyż „co nadto, od złego pochodzi” (Mt 5,37).

Nienasycone pragnienie posiadania może przejawiać się także w nadmiernym przywiązaniu do swojego wyglądu, dobrego wizerunku, efektów pracy, w chęci kontroli czy panowania nad innymi. Za rozbudzonym demonem obżarstwa podąża inny demon, któremu na imię „chciwość”5. Wmawia on człowiekowi, że nie wystarczy już mieć i posiadać, ale wszystko musi być w taki sposób, jak ja chcę. Świat i ludzie, z którymi żyję, mają się dostosować, zaspokajać moje potrzeby. Jednym z subtelnych tego przejawów jest moment, kiedy ktoś zaczyna twierdzić, że bez drugiej osoby „nie może żyć”.

„Tylko Bóg nie traci przy bliższym poznaniu” – powtarza jeden z moich starszych braci. Kto nie pogodził się z brakiem i samotnością jako nieodłącznymi elementami bycia człowiekiem, będzie uciekał w różne namiastki, które dadzą chwilowe zaspokojenie, ale nigdy nie nasycą serca. Na tym właśnie polega paradoks, większość rzeczy, które na krótki czas pomagają nam poczuć się lepiej, sprawia, że w dłuższej perspektywie czujemy się jeszcze gorzej. Przyjemność to nie jest to samo co radość.



„Możesz wybrać swoją drogę, ale najpierw doświadcz wszystkiego!” – krzyczy na mnie billboard reklamujący gazetę z lakierowaną okładką. To kłamstwo słyszałem wielokrotnie: od przybytku przecież głowa nie boli. Spytaj zatem ludzi, którzy weszli na wyższy próg podatkowy lub otrzymali zadanie, które przekracza ich możliwości. Spytaj tych, którzy prowadzą firmy zatrudniające setki osób, zapytaj ludzi obciążonych nadmiarem pracy, którzy mają tak wiele wyznaczonych obowiązków, że nie są w stanie już nawet odpocząć. Od rana do późnego wieczora są bombardowani niezmierzoną ilością bodźców i spraw, które czekają na wykonanie. Nawet współczesne badania wykazują, że nasza zdolność do empatii i rozumienia drugiego człowieka maleje, gdy jesteśmy pozbawieni ciszy i odosobnienia. Bezustanna obecność wśród ludzi, permanentna dostępność prowadzi do stopniowej utraty kontaktu z samym sobą i własną tożsamością. To właśnie od przybytku głowa boli najbardziej. Ewagriusz z Pontu nazywa to nienasyconym demonem obżarstwa, który kusi do bezustannej konsumpcji, pożerania wszystkiego, używania wszystkiego, chęci zasmakowania wszystkiego. Jeśli coś mogę, to muszę. Kompulsywna konieczność ciągłych zmian, która sprawia, że wciąż jesteś na powierzchni, niczego nie przeżywa się głębiej. Może jeszcze w kontemplatykach pozostały resztki zdrowego rozsądku, oni przynajmniej widzą świat wyraźniej. Jak choćby karmelitańska mniszka, która w swoim dzienniku zapisała: „Najmniej zmartwień mam wtedy, kiedy najmniej posiadam, i Bóg mi świadkiem, że jestem bardziej przygnębiona nadmiarem czegoś niż brakiem”.

Znam zakonne zgromadzenia, które dysponują sporymi majątkami, a od kilku lat nie mają żadnego powołania. „Co z nami będzie? Kto nas pochowa? Kto przejmie nasze puste klasztory? Kto się nami zaopiekuje?” – skarżyła się jedna z sióstr. Poznałem osoby, które swoje życie straciły na inwestycjach i pomnażaniu ogromnych pieniędzy, by na starość spostrzec, że są zupełnie same. Spotkałem księży i zakonników w obsesyjny sposób skupionych na sobie, na swoim stanie posiadania, którzy bez końca stawiali sobie pytania: „Czy się należycie spełniam, realizuję, czy jestem zadowolony? Ludzie nie doceniają mnie wystarczająco”. Niekończące się pretensje do innych. Z takich spotkań wracałem pełen smutku, potrzebując samotności. Przyjemność, którą daje ten świat, a radość wypływająca z duchowej wolności, to zdecydowanie nie to samo. Niestety, kto nigdy tego nie doświadczył, nie zrozumie różnicy. Kult własnego „ja” to niestety kult śmierci. W naszym świecie zasada jest inna: im więcej zdobędziemy środków służących do przeżywania (ubrania, wrażenia urlopowe, partnerzy życiowi) oraz im więcej zmieścimy ich w czasie, tym bogatsze będzie nasze życie wewnętrzne. Jeśli zatem żyjemy szybciej i intensywniej, mamy złudne wrażenie, że nasze życie jest pełniejsze. Nasza kultura oferuje nam niezliczoną ilość wyborów, ale jak na ironię, coraz mniej satysfakcji.

Świat nam się rozpadł, na ten przyjemny i drugi pełen radości. Jako społeczeństwo osiągnęliśmy to, o czym nasi przodkowie mogli tylko pomarzyć. Dostajemy, czego chcemy, licząc na satysfakcję, aby po chwili odkryć, że osiągnięty cel nie zaspokaja w takim stopniu, jakbyśmy oczekiwali. Zamiast spełnienia przychodzi jeszcze większa pustka. Papież Franciszek w adhortacji _Evangelii gaudium_, powołując się na Pawła VI, stawia dość smutną diagnozę: „Społeczeństwo technologiczne zdołało pomnożyć okazje do przyjemności, lecz nie przychodzi mu łatwo doprowadzić do radości”.

Nasz ból bierze się z nieuporządkowanych przywiązań. Kiedy człowiek chce, aby zaspokoiło go coś, co zaspokoić zwyczajnie nie może. Jeśli swoje pragnienia, plany albo nawet człowieka chce się kochać w sposób nieograniczony, w pewnym momencie okaże się, że to nie jest Bóg. Przyjdzie gorycz rozczarowana. Jakże często stosunki międzyludzkie stają się udręką, gdyż jedna z osób pragnie wyrazić siebie drugiej bardziej, niż to jest możliwe, albo chce wtargnąć na terytorium zastrzeżone wyłącznie Bogu? Jedno i drugie jest próżnym pragnieniem i nie może się spełnić. Odkrytej w sobie pustki nie sposób wypełnić rzeczami tego świata. Inaczej mówiąc, człowiek, który odkrytej w sobie nicości nie wypełni Bogiem, będzie szukał bóstw, a te sprawią, że nasz stan będzie „gorszy niż był poprzedni”. Jak w przypowieści Jezusa o siedmiu złych duchach, które wracają (Mt 12,45). Dlatego właśnie niektórzy chrześcijanie odchodzą w ciszę i odosobnienie, choćby na krótki czas, żeby odkrytą w sobie pustkę wypełnić Bogiem.



Pamiętam wypowiedź mężczyzny, który przez władze komunistyczne został zamknięty w karcerze na kilka tygodni. Po latach wyznał, że były to najszczęśliwsze chwile w jego życiu. Czuł, że jest sam na sam z Chrystusem, i kiedy otworzyli karcer, nie chciał wyjść.

Każdy człowiek ma w sobie czystą, niezmąconą głębię, gdzie mieszka Bóg. Panuje tam całkowita cisza. Tu wszystko jest zdrowe, tu także goją się rany, jakie zadało życie. Do tego obszaru nie ma dostępu żaden inny człowiek, to najintymniejsza przestrzeń. Dlatego nie jest możliwe żyć w pełni życiem Bożym, jeśli się nie rozluźni kontaktów z życiem doczesnym. Święty Ojciec Dominik w swoim testamencie zostawił swoim braciom jedynie trzy kwestie: „Miejcie w sobie miłość, zachowajcie pokorę i posiądźcie dobrowolne ubóstwo”. Brak umiaru w posiadaniu może powodować przesyt, a ten paraliżuje ducha i tępi duchowe zmysły. Nie bez powodu w duchowych tradycjach największych zakonów powtarzano, że nadmiar, w każdej dziedzinie życia, jest wrogiem duszy.

Działanie zła polega na skrajnościach, wyraźnie to widać w sytuacjach kryzysowych. Człowiek chce wówczas rozluźnić wszystko albo też podąża za pokusą, która skłania do radykalizacji, surowości i rygoryzmu. Drugi model kuszenia wydaje się, przynajmniej z początku, niegroźny – cóż może być złego w tym, że ktoś nawołuje do życia zgodniejszego z Ewangelią, że jest wymagający, że pragnie strzec tego, co dobre? Subtelne zło „przesady w dobrym” polega na tym, że nadgorliwiec zaczyna się czuć lepszy od innych, traci wyrozumiałość, a w sercu zaczyna potępiać, stawiając się wyżej od otoczenia. I chociaż w tym, co mówi, może mieć dużo racji, to jednak nieumiarkowana gorliwość niepostrzeżenie przeradza się w pychę, niszcząc w nim Boże dary. Święty Pojmen ujął rzecz jeszcze ostrzej: „Każda przesada pochodzi od szatana”. Roztropność i umiar okazują się najistotniejszą cnotą człowieka wolnego, w myśl zasady, że najlepiej jest w życiu nie pragnąć wiele. Nie bez powodu w cysterskiej czy dominikańskiej architekturze klasztornej (szczególnie w pierwszych wiekach istnienia zakonów) chodziło bardziej o odejmowanie niż dodawanie. Systematyczna redukcja, polegająca na rezygnowaniu z tego, co zbędne (rzeczy wartościowych i dobrych), aby nie przyćmić tego, co najistotniejsze. Należało do minimum ograniczyć zewnętrzne bodźce, aby osiągnąć stan wyciszenia, który miał prowadzić do kontemplacji. Pobudzić, jednocześnie nie rozpraszając uwagi. Sednem piękna jest bowiem prostota.

Podobna zasada panuje w sferze ducha. To proces stopniowego oczyszczania, rezygnowania z jednego dobra, mimo jego autentycznej wartości, na rzecz większego. Jan Kasjan każe „porzucić bogate i rozległe myśli”. Inaczej mówiąc, są w życiu sprawy, którym powinniśmy pozwolić umrzeć, aby inne mogły żyć. Zbyt duże przywiązanie do bliskich i najbardziej kochanych ludzi, do pracy, osiągnięć czy nawet do swoich zmartwień może przysłonić najważniejsze. Należy być delikatnie „ponad tym”. Nie chodzi o beznamiętność w znaczeniu obojętności względem innych, lecz aby nie skleić swojego serca z czymkolwiek co się kończy i jest niestałe. Nie uwielbiać ludzi, problemów czy trosk, ale jedynie Boga. Zmartwienie to nadużycie wyobraźni.



Pewien pszczelarz dał mi radę: kiedy pszczoła wleci do pokoju i chcąc wylecieć, będzie odbijała się od szyby, aż opadnie na parapet bez sił, wówczas należy położyć obok niej odrobinę miodu. Pszczoła czułkami ten miód sobie wówczas nabierze, szybko odzyska energię i odleci.

Miód jest pożywny pod warunkiem, że pszczoła się w nim nie utopi. Taką pszczołą był Zacheusz, całkowicie zatopiony w tym świecie, bieżących zajęciach, swoich interesach. Widząc to, Pan Jezus wyjął go z tego miodu, następnie oczyścił nóżki, skrzydełka i dodał: „Zacheuszu, teraz możesz nadal korzystać z tego miodu, ale się w nim nie utop”. Mówiąc językiem Ewangelii, Zacheusz powraca do siebie samego i nie ulega już ciężarowi bieżącej chwili. Widzi dalszą perspektywę. Wcześniej, będąc cały zatopiony w biznesach, niekończących się problemach, nie miał czasu na zajmowanie się sprawami duszy. Co go zatem uratowało? Znalazł chwilę czasu, żeby zobaczyć Jezusa.TO, CO PRAWDZIWE I PRZEKRACZA

Do pewnego kontemplacyjnego zakonu przyjechał kandydat z pragnieniem zostania mnichem. W drugim dniu pobytu, na porannym rozdzielaniu pracy, dowiedział się, że będzie musiał iść do krawczarni segregować pranie. To monotonna i żmudna praca, odbywająca się w całkowitej ciszy, a że w opactwie pranie jest wspólne, a mnichów we wspólnocie ponad dwudziestu, tak i praca tutaj niemal nigdy się nie kończy.

Niespodziewanie młody adept sztuki życia zakonnego podniósł rękę, prosząc o głos:

– Ojcze, wczoraj po śniadaniu byłem sadzić drzewa w lesie, a po obiedzie miałem krawczarnię.

– Więc do jakiej pracy chciałbyś pójść?

Młody mężczyzna zmrużył oczy i bardziej ściszonym głosem odparł:

– Dzisiaj wolałbym kontemplację.

Starsi mnisi się nie odezwali, ale na ich pogodnych twarzach wyraźny był porozumiewawczy uśmiech. Oni tak mają, bardzo mało mówią, ale za to sporo widzą.

Kandydat był rozczarowany, nie wysłuchano jego prośby. Miał za to układać w kostkę ręczniki, koszulki, tuniki od habitów i prześcieradła.

Po dwóch dniach wyjechał.

A przecież tyle wcześniej słyszał dobrego o tym miejscu. Miała być wspólnota, solidna monastyczna reguła, bogata tradycja, wielu świętych w historii. Widocznie to już nie te czasy, zresztą dzisiaj nie można już znaleźć prawdziwego życia duchowego, nawet w opactwach mnichów.

Niektórzy życie kontemplacyjne rozumieją właśnie w ten sposób. Do zakonu, a już w zwłaszcza do zakonu kontemplacyjnego, przychodzi się po to, żeby mieć dużo czasu, spacerować wolnym krokiem po krużgankach i zastanawiać się nad stanem swojej duszy.

Jest zupełnie na odwrót.

Do klasztoru nie przychodzi się, żeby kontemplować siebie. Do klasztoru przychodzi się po to, żeby zapomnieć o sobie i zawsze wpatrywać się w Boga, nawet pośród niekończących się problemów, a może najbardziej wówczas. To codzienne zaczynanie od początku. Na nowo i na nowo. Każdego dnia. Duch Święty znacznie bowiem lepiej niż my troszczy się o nasze życie wewnętrzne. On również najlepiej wie, jaką drogą doprowadzić nas do pokoju.

Gdy człowiek patrzy za bardzo na siebie, nie dostrzeże Boga, ale gdy zapomni o sobie, zobaczy Boga. Każdy, kto podejmując trud klasztornego życia, będzie kontemplował siebie, odejdzie stąd smutny z poczuciem straconego czasu, a jeśli zostanie, będzie narzekał, wypełnią go roszczenia i nieszczęście.

Gdyby tylko zbadał swoje myśli i poznał samego siebie, to ze zdumieniem by odkrył, że źródłem rozczarowania wcale nie jest miejsce, w którym żyje, lecz przede wszystkim on sam.



Każda osoba tęskni za tym, co jest prawdziwe i co ją przekroczy. Jan Tauler: „Jeśli uwolnisz swą duszę od wszystkiego, wówczas On z całą pewnością wypełni ją po brzegi. Otrzymasz od Niego dokładnie tyle, ile zrobisz Mu w sobie miejsca. Ani mniej, ani więcej”.

Święty Tomasz z Akwinu w pierwszej części _Sumy teologicznej_ pisze, że są dwa rodzaje ekstazy: albo ciągnę kogoś do siebie, albo wychodzę z siebie dla kogoś. Ta druga ekstaza to właśnie miłość. Nie żyję już tylko dla siebie.

Jak mówił Simon Tugwell w _Ośmiu błogosławieństwach_, tak już zostaliśmy stworzeni, że żadne stworzenie nie może zaspokoić siebie samego. Jedyną nadzieją rzeczywistego nasycenia jest uznanie, że źródło naszej radości znajduje się poza nami. Kochać to odnajdywać własne dobro poza samym sobą.BÓG JEST POKORĄ. KTO MA POKORĘ, MA BOGA

– Jestem pewien, że będę mieć udział w przyszłym życiu! – Miał powiedzieć do swoich uczniów legendarny Elimelech z Leżańska. Słysząc te zuchwałe słowa, uczniowie byli zdumieni:

– Ależ mistrzu, jak ty możesz tak mówić?

– Jestem tego pewien – upierał się.

– Zatem wytłumacz nam, jak?

– Kiedy mnie zaprowadzą przed trybunał niebieski i spytają: „Czy uczyłeś się jak należy?”, będę musiał odpowiedzieć: „Nie”. Spytają więc: „Czy modliłeś się jak należy?”. I znowu będę musiał odpowiedzieć: „Nie”. „Czy jak należy czyniłeś dobro?”. Po raz trzeci będę musiał odpowiedzieć: „Nie”. Wówczas oni odrzekną: „Powiedziałeś prawdę i ze względu na prawdę możesz mieć udział w przyszłym życiu”.

Pewien dominikański student wyznał, że do zakonu nie pociągnął go wcale dominikański charyzmat ani nawet – co może wydać się zdumiewające – Bóg, lecz dewiza _Veritas_. Jego życie było bowiem tak zagmatwane i pełne kłamstwa, że usilnie zatęsknił za prawdą. Sam Jezus nauczał, że odkrycie prawdy jest wyzwalające. Powiedzmy sobie jednak szczerze: jest to proces bolesny i niełatwy do przyjęcia. Kiedy zostajesz skonfrontowany ze sobą, zaczynasz rozumieć, kim jesteś. Z zatrwożeniem odkrywasz, że jesteś chciwcem, narcyzem, zachłannym egoistą, chcącym innych podporządkować do siebie. Od tej prawdy nie ma już gdzie uciec, gdyż inny człowiek nosi w sobie ten sam mrok.

Poznanie prawdy wiąże się z odkryciem, że jestem prochem, który nie jest w stanie osiągnąć zbawienia o własnych siłach. Poznać prawdę, to jednocześnie zrozumieć, że choćbyśmy posiedli wszystkie możliwe cnoty, nie możemy wejść do królestwa. Próba samodzielnego zerwania zasłony, która oddziela śmierć od nieśmiertelności, jest równie skuteczna co doskoczenie o własnych siłach do księżyca. Żaden człowiek, choćby posiadł wszystkie umiejętności tego świata, nie jest w stanie tego dokonać. Ewangeliczny bogacz, będąc w szeolu, próbował dowiedzieć się, co może zrobić, aby zyskać życie wieczne. W odpowiedzi usłyszał, że nie ma niczego, co mógłby uczynić. Żył w kłamstwie, naiwnie sądząc, że życie należy do niego. Żył jak ktoś, kto pogrąża się w bagnie, a jednocześnie szarpał za włosy, twierdząc, że uratuje się sam. Wrodzony lęk przed śmiercią złudnie mu podpowiadał, że jest w stanie zatrzymać coś dla siebie, aby nie zginąć. Dziecinnie sądził, że im więcej rzeczy zdobędzie, tym większą uzyska gwarancję, że przeżyje.

Starożytny list Barnaby przestrzega, że jedną z najgroźniejszych pokus dla chrześcijanina jest widzenie siebie jako już usprawiedliwionego, już sprawiedliwego. Oto zatem najlepszy sposób, aby uczynić z człowieka demona. Wystarczy traktować go jak Boga albo tak, jakby już był święty.

Jeżeli upadniecie, zaraz się upokórzcie

Historia wywodząca się z tradycji ojców pustyni opowiada, jak jeden z braci przyszedł do starca z prośbą o pomoc: „Co mam robić, bo szarpie mnie pokusa próżnej chwały?”6. Starzec mu odpowiedział: „Słusznie, ponieważ to ty stworzyłeś niebo i ziemię”. Słysząc te słowa, ów brat zrozumiał swoją ukrytą pychę i rzucił się na ziemię: „Wybacz mi, ojcze, bo nic takiego nie zrobiłem”. „Jeśli zatem Ten, który nas stworzył, przyszedł w pokorze, to dlaczego człowiek, który jest błotem, zaczyna się pysznić?”.

W _Dzienniczku_ świętej siostry Faustyny najczęściej występującymi słowami są: „nędza” i „miłosierdzie”. Gdy Jezus mówi „biedni grzesznicy”, po prostu widzi, że grzech to nic innego jak wielka ludzka bieda.

Każdy spowiednik powie, że najtrudniejsze spowiedzi to wcale nie takie, kiedy przychodzą wielcy grzesznicy, ale gdy pojawia się penitent, któremu brak jakiejkolwiek skruchy serca, na dodatek uporczywie twierdząc, że przecież są od niego gorsi. Zazwyczaj takie spowiedzi rozpoczynają się od słów: „Generalnie jestem dobrym człowiekiem”. Pan Jezus przypomina, aby nie mieć o sobie zbyt dobrego mniemania, dobry jedynie jest Bóg. Brak skruchy serca prowadzi do wyniosłości, a ta sprawia, że Słowo Boże odbija się jak od niewidzialnej szyby. „Straszna to rzecz, jeśli ludzie, których Bóg powołał do siebie, tak są zatwardziali, że nie pociągają już ich rzeczy Boże: ani modlitwa, ani żadne dobre praktyki; pociągają ich natomiast inne rzeczy, cieszą ich sprawiają im przyjemność, podczas gdy wobec Boga serca ich są jak z kamienia” – z goryczą stwierdza dominikański mistyk Jan Tauler. Kiedy inny z braci pytał: „W jaki sposób bojaźń Boża wstępuje w duszę człowieka?”, usłyszał: „Jeśli człowiek jest pokorny i ubogi, a nikogo nie sądzi, to przychodzi na niego bojaźń Boża”.

„Wolę złodzieja i pijaka, który wie, że jest złodziejem i pijakiem, niż sprawiedliwego, który wie, że jest sprawiedliwy” – stwierdził dziewiętnastowieczny cadyk z Lublina. Jeśli grzesznik wie, że jest grzesznikiem, może otworzyć się na Boga, natomiast poczucie własnej sprawiedliwości prowadzi do pychy, a ona jest zawsze źródłem upadku.

„Jeżeli upadniecie, zaraz się upokórzcie. Pan wam przebaczy” – nauczali święci ojcowie. Postęp duchowy nie zależy od dobrego mniemania o sobie, ale wyłącznie od skruchy. Ze wszystkimi grzechami możemy się z czasem oswoić, złudnie myśląc, że tak naprawdę jesteśmy w porządku. Są gorsi. Tysiąc grzechów, które oddamy Bogu, przyniesie nam wolność, ale jeden, który zatrzymamy dla siebie – zniszczy nas, powtarzał Tauler.

Gdzie są te nasze wielkie dzieła? Cóż takiego mamy, czego byśmy nie otrzymali? – retorycznie pytał św. Paweł Koryntian. Prawdziwa pokora rodzi się z wizji świętości Boga, odkrycia, jakim pyłem jesteśmy my, a kim jest On. Żadnego dobra nie przypiszemy już sobie.

W rytuale pogrzebowym znajduje się wspaniałe tłumaczenie Psalmu 103: „Dni człowieka są jak trawa, kwitnie on jak kwiat na łące. Wystarczy, że wiatr go zdmuchnie – już znika. I wszelki ślad po nim ginie”. Tacy malutcy jesteśmy, a miłosierdzie Boże ogromne.

Doprawdy nie jest to fałszywa kokieteria, że najwięksi prorocy nie mieli o sobie zbyt dobrego zdania. Kiedy Abraham ujrzał Boga, nazywa siebie prochem i popiołem. Izajasz mówi, że jest mężem mającym wargi nieczyste, a psalmista nazywa siebie robakiem. Wystarczy spojrzeć na Maryję, która stała się tak pokorna, że aż świecąco-przeźroczysta. Ona doskonale wiedziała, że jest nikim, a wszystko zawdzięcza Bogu. Serca świętych nie są wyniosłe, a im bliżej znajdują się Boga, tym większą mają świadomość własnej nicości. Tę pozorną sprzeczność tłumaczy Doroteusz z Gazy:

Kiedyś, podczas rozmowy o pokorze, pewien znakomity obywatel miasta Gazy, słysząc nasze słowa o tym, że im bliżej ktoś jest Boga, tym bardziej widzi swój grzech, zdziwił się i powiedział: „Jakże to być może?”, a nie rozumiejąc, chciał się dowiedzieć, co te słowa znaczą. Powiedziałem doń: „Znakomity panie, powiedz mi, za kogo uważasz się w swoim mieście?”. Odpowiedział: „Za człowieka wielkiego, pierwszego w mieście”. Spytałem więc: „A jeśli znajdziesz się w Cezarei, to za kogo tam siebie uznasz?”. „Za ostatniego z tamtejszych wielmożów” – brzmiała odpowiedź. „A jeśli – powiedziałem – wyprawisz się do Antiochii, to za kogo tam będziesz siebie uważać?” „Tam uznam się za jednego z ludzi prostych” odpowiedział. „Jeśli zatem znajdziesz się w Konstantynopolu, w pobliżu cesarza, to tam za kogo się uznasz?” – zadałem kolejne pytanie. Odpowiedział wtedy: „Prawie za żebraka”. Wtedy powiedziałem mu: „Podobnie też święci. Im bliżej są Boga, tym bardziej dostrzegają swoje grzechy”.

Paradoks miłosierdzia polega na tym, że gdyby nie odkrycie prawdy o własnej nędzy, nie bylibyśmy w stanie się na nie otworzyć. Nie doświadczy wolności ktoś, kto nie był zniewolony. Nie zrozumie, czym jest wyzwolenie z grzechu ten, kto nie ma świadomości, że jest weń uwikłany. I nie przyjmie ratunku ten, kto czuje się czystą doskonałością. Trzeba zatem pojąć, że jest się zgubionym, aby zapragnąć ocalenia.

Skruszone serce rozpozna Jezusa

Od czasów Adama i Ewy diabeł walczy z człowiekiem za pomocą wyniosłości, wmawiając mu, aby w miejsce Stwórcy postawił siebie. Ma być taki jak Bóg. Zawsze kończy się to tragedią. Spośród wszystkich grzechów najbardziej druzgoczące jest bowiem wyparcie się przymierza z Bogiem i zerwanie z Nim przyjaźni. A tak właśnie bywa, kiedy zaczyna pokładać się nadzieję w czymś innym niż Bóg. To konflikt lojalności.

O pysze święci ojcowie mówili, że nie ma końca jej pretensjom, u siebie widzi się jedynie dobro, a u innych samo zło. To właśnie pycha oderwała ludzi od Boga, pogrążając świat w nieszczęściach i cierpieniach. Pyszny człowiek przypomina sztywne drzewo, wieje silny wiatr, ale się nie ugnie, w końcu się łamiąc i tracąc życie. Pycha to wada, która powtarza: _non serviam_, nie będę służył. Ja jestem w centrum.

Pycha to przypisywanie sobie wielkości, której się nie ma. Nie bez powodu wielu świętych tak bardzo bało się wyniosłości, że nawet jeśli przejawili jakąś cnotę, to nie uważali jej za cnotę, ale za grzech. Tak bardzo bali się pychy.

Demon nie potrafi być pokorny i chce odebrać dobro należne do Boga, przypisując je sobie. Niekiedy ludzie zaangażowani duchowo starają się siebie przekonać, że są wyjątkowi, i ta postawa może ich odgradzać od innych. Jak często swoim działaniom przypisujemy przesadne znaczenie? „Kierowani pychą i brakiem wyczucia wyobrażamy sobie, że pomagamy komuś lub rozwiązujemy czyjeś problemy. Uważamy się zarozumiale za znakomitych znawców ludzkich spraw, co jest tylko dowodem wyniosłości serca. Bardzo szybko, niepostrzeżenie ulegamy iluzji, że to my jesteśmy Bogiem, który czuwa nad biegiem wszechświata. Każdy człowiek kłamie, kiedy daje ludzką radę, zamiast światła Bożego” – podkreśla angielski dominikanin Simon Tugwell.

Święty Dominik podczas samotnej modlitwy płakał, a tylko płacz niedostrzeżony jest prawdziwy i ważny. Nocami pytał Boga: „Co będzie z grzesznikami?”, ale jego wołanie byłoby faryzejskie, gdyby w pierwszej kolejności nie miał na myśli samego siebie. W swoim testamencie zostawił braciom zaledwie trzy kwestie, w tym zdecydowanie zalecenie, aby zachować pokorę.

Dominikańska tradycja przypomina, że fundamentem wszystkiego jest powrót do siebie, któremu na imię pokora. „Wiesz bowiem doskonale, że gdy zamkniemy się w środku, nasi nieprzyjaciele nic nam nie mogą zrobić” – pisała przed śmiercią św. Katarzyna ze Sieny do bł. Rajmunda z Kapui. „Musimy wiedzieć, kim jesteśmy” – twierdził zaś inny dominikanin, św. Wincenty Ferreriusz. Musimy dostrzec „jaśniej niż słońce”, że wewnątrz siebie nie znajdziemy źródła dobra ani doskonałości. Musimy nauczyć się żyć z jak najgłębszym przekonaniem, że nie jesteśmy nawet nicością, i zrezygnować z wszelkich prób udawania przed Bogiem kogoś lepszego, niż jesteśmy w istocie. Tylko skruszone serce jest bowiem w stanie rozpoznać i przyjąć Zbawiciela.

Dwa rodzaje pokory

W starożytności za najdoskonalszy stopień pokory uważana była postawa, której Antoni Wielki nauczył się od pewnego szewca. Zapytał go, w jaki sposób się modli, a w odpowiedzi usłyszał: „Panie, ty najlepiej wiesz, że ci wszyscy ludzie, których spotykam, zostaną zbawieni, tylko ja się nie uratuję”. Święty pustelnik był wstrząśnięty tymi słowami i wówczas uświadomił sobie, że ten prosty człowiek otrzymał od Boga największa tarczę chroniącą go przed każdym niebezpieczeństwem szatana. Ta tarcza nazywa się pokora. Schowany za nią człowiek z całą mocą widzi, że nie ma już grzechu, którego nie mógłby popełnić. A jeśli zdarza się mu go uniknąć, to wyłącznie dlatego, że chroni go Boża łaska. Nie bez powodu uczniowie Antoniego pytali: „Ojcze, któż jest w stanie utrzymać w sobie taką myśl, nie popadając w rozpacz?”. Odpowiedź była oczywista: „Jest to niemożliwe dla ludzi, ale nie dla Boga”.

Na tym przecież polegał problem uczonych w Piśmie, do których Jezus kierował najostrzejsze słowa. Kiedy patrzyli oni na grzesznika, uważali, że są od niego lepsi, a kiedy patrzyli na grzech, twierdzili, że nie mają z nim nic wspólnego. Sądzili, że są bogaci, nie wiedząc, że byli biedakami i to najgodniejszymi politowania. Jeśli bowiem modlący się pogardza innym człowiekiem, wówczas jego modlitwa staje się modlitwą i narzędziem diabła7.

Doroteusz z Gazy wyróżnił dwa rodzaje pokory. Pierwszy polega na tym, żeby uważać swojego brata za mądrzejszego od siebie, za przewyższającego nas pod każdym względem, jedynym słowem, żeby uważać siebie za gorszego od wszystkich. „Jeśli pokornemu przydarzy się coś bolesnego, nie poniża nikogo, nie szuka winnych, lecz uważa, że dostał to, co mu się należało. W ten sposób przetrzymuje wszystko bez wzburzenia, bez smutku, mając doskonały pokój”. Drugi rodzaj pokory polega na tym, żeby przypisywać Bogu swoje dobre czyny, „to jest doskonałą pokorą świętych”.

Z pokory rodzi się prostota, szczerość, naturalność, znika roszczeniowość, pojawia się duch służby oraz wdzięczność, której towarzyszy radość i pogoda ducha. Nie bez powodu wielcy święci starali się jak ognia unikać pychy. Niektórzy, gdy otrzymywali od Boga dar czynienia cudów, starali się z niego nie korzystać, a nawet modlili się o jego cofnięcie. Mieli bowiem świadomość, że bez cudotwórstwa i widzeń można się zbawić, ale z pychą w sercu to niemożliwe.

Nieżyjący już dominikanin ojciec Isnard Szyper powtarzał przychodzącym do zakonu braciom: „Najpierw musisz się rozczarować Kościołem, potem Zakonem i współbraćmi, a następnie wielokrotnie samym sobą. Tylko wówczas będziesz w stanie oczarować się miłosierdziem Jezusa”. Dopiero gdy zawiedziemy się nie tylko na innych, ale przede wszystkim na sobie, możemy odkryć czym jest Boże miłosierdzie. „Jezu, ufam sobie” przemienia się na: „Jezu, ufam Tobie”. W tym momencie zmienia się wszystko.

Powrót do siebie samego

Każdy, kto autentycznie chce rozwijać życie religijne, wie, jaką wartość mają okresy wyciszenia. Jezus regularnie odchodził na samotną modlitwę, to samo nakazywał apostołom. W ten sposób przypominał, jak niezbędne są okresy samotności, w których przestaje się rozmawiać „ze sobą o sobie”, a zaczyna słuchać Boga. W przeciwnym razie jesteśmy oszołomieni światem, stając się wyobcowani niczym syn marnotrawny.

Prawdziwe nawrócenie jest powrotem do siebie samego. Kiedy młodszy syn odszedł od ojca, zaczął żyć poza sobą, nieswoim życiem, tracąc swoją najgłębszą tożsamość. Wyraźnie o tym mówi tłumaczenie _Wulgaty_ – zaznawszy nędzy owy syn powrócił do siebie.Wyraźnie o tym mówi tłumaczenie _Wulgaty_, zaznawszy nędzy, owy syn powrócił do siebie. Gdy człowiek wraca do siebie, znajduje tam Boga, który tylko czeka, by okazać mu swą łaskę (por. Iz 30,18). Z radością odkrywa, że zawsze był przez Niego kochany. Kapitalną intuicję miał ks. Jan Twardowski: „Bóg kocha żabę nie za to, że skrzeczy, żaba skrzeczy dlatego, że Bóg ją kocha”. Jednocześnie z całą mocą już widzi, że nie jest panem swojego życia. Wszędzie poza Nim jest tylko ciemność. „To dzięki Bożemu miłosierdziu diabeł nas nie gnębi, świat nie ginie, grzesznik za życia nie zostaje wtrącony do piekła ani pochłonięty przez ziemię wraz ze swoimi kompanami. Przeto gdyby człowiek zdawał sobie sprawę, jak różnorakie są niebezpieczeństwa, które mu zagrażają, wiedziałby także, jak niezmierzone jest wobec niego miłosierdzie Boże”8.



Kiedy trzymasz coś w ręku, to Bóg nie może ci nic dać, dlatego też miłosierdzie można przyjąć jedynie jako dziecko, które nie posiada nic. W starożytności nie darzono dzieci szczególnym sentymentem, a już z pewnością nie miano złudzeń co do ich wrodzonej dobroci. Simon Tugwell zauważa, że małe dzieci to ci, którzy niczego nie są w stanie przypisać sobie, a nawet gdy wypełnią wszystko, wciąż będą jedynie „sługami nieużytecznymi”. Nie pragną już posiadać, ale chcą być posiadani. Pragną utracić siebie i wszystko „swoje”. Są ubodzy duchem, mając świadomość, że są całkowicie zależni od Boga. Ten ideał zależności wyraził biograf św. Antoniego Wielkiego, pisząc: „Przeżył 103 lata i do końca nie zaufał sobie”.



Najlepszym sprawdzianem tego, czy naprawdę jesteśmy pokorni, jest sposób przyjmowania upokorzeń oraz oskarżeń od innych ludzi. Jeśli odbieramy je ze spokojem serca, bez wyniosłości, zamętu wewnętrznego, to znaczy, że jesteśmy pokorni. Pysznemu najtrudniej odczepić balast „chęci posiadania”, przywiązania do swojego dobrego wizerunku, do ekscytacji, do własnej racji.

Święty Dominik zostawił katedrę w Osmie i wyruszył do albigensów w prostocie i pokorze. W ten sposób przypomniał Kościołowi, że nawet nasi wrogowie mogą stać się naszymi najlepszymi nauczycielami. Podobnie twierdziła Katarzyna ze Sieny – że kiedy ludzie Kościoła zapadają w drzemkę, Bóg posługuje się swoimi przeciwnikami, aby nam o czymś istotnym przypomnieć. Do tego trzeba mieć jednak serce skruszone i bardzo pokorne, aby umieć wypić to gorzkie lekarstwo. Tylko bowiem dusza, której brak wyniosłości, jest w stanie przyjąć dary Boga.

Nauka świętych od wieków ma w sobie niezmienną mądrość. Jeżeli zabiegamy o Bożą łaskę i wkładamy w to wiele wysiłku, nie widząc żadnego efektu, nie dziwmy się. Najwyraźniej zapomnieliśmy, że Bóg nie daje darów za wysiłek ani za doskonałość, ale za pokorę. Bóg, stawszy się człowiekiem, został czystą pokorą, więc kto ma pokorę, ma Boga.PRZYPISY

1 Większość przekładów Księgi Koheleta słowo _hewel_ tłumaczy jako marność, co nie do końca oddaje istotę jego znaczenia. Po hebrajsku _hewel_ dosłownie oznacza parę, dym. Tym ulotnym słowem nazwany jest także biblijny Abel, zabity przez Kaina.

2 SCG, IV, c. 93.

3 W jednej rzeczy Kohelet nie miał racji, twierdząc, że wszystko już było i nic nowego pod słońcem. Myliłeś się, mądry Kohelecie, Ty jesteś nowy pod słońcem.

4 Tomasz z Akwinu, _Summa contra gentiles_, III, 48, 6.

5 Nauka Ewagriusza z Pontu zawarta w pismach o „Ośmiu demonach” (_Okton logismoi_)_._ Ewagriusz, teolog, mistyk i jeden z najznamienitszych ojców pustyni, wnikliwie obserwował naturę ludzką, zwłaszcza pod kątem tego, co może przeszkodzić człowiekowi w osiągnięciu pełni szczęścia.

6 Z pytania wynika, że miał się już czym chwalić.

7 S. Tugwell, _Drogi niedoskonałości_, W drodze, Poznań 2006.

8 Kazanie Peregryna z Opola, prowincjała Polskiej Prowincji Dominikanów z XIII wieku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: