- W empik go
Hex you. Kara za klątwę. Siostry z Salem. Tom 3 - ebook
Hex you. Kara za klątwę. Siostry z Salem. Tom 3 - ebook
Moc, gorące serca i demony. Zło kontra wiedźmi czar. Finalny tom trylogii SIOSTRY Z SALEM, fascynującej historii o sile sióstr, magii i przeznaczeniu, z dwiema nastoletnimi czarownicami bliźniaczkami, które stawiają czoło złu.
Bliźniaczki Mercy i Hunter są wiedźmami, bezpośrednimi spadkobierczyniami Sary Goode, która założyła ich miasto. Po zamordowaniu matki dziewcząt przez plugawego demona, zostały opiekunkami bram do czterech światów podziemnych – starożytnych portali łączących ich świat z innymi, w których rządzi mitologia i egzystują najmroczniejsze stwory.
Mercy i Khenti zostali uwięzieni w Zaświatach Starożytnego Egiptu i potrzebują pomocy Hunter, by stamtąd uciec. Ale podczas gdy Hunter szuka sposobu, by ich uratować, inne zło zagraża Goodeville. Amfitryta znowu pojawia się na horyzoncie - i pragnie zemścić się na Hunter. Korzystając z nagłego osłabienia bram, Amfitryta wywabia śmiertelnie niebezpiecznego potwora i wypuszcza go na mieszkańców Goodeville. Powstrzymanie bogini i zapieczętowanie bram raz na zawsze będzie wymagało całej mocy bliźniaczek Goode.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-291-7 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DWIE GODZINY WCZEŚNIEJ
Dopiero po chwili Jana Ashley odzyskała spokój. Oto, co się dzieje, gdy pojawia się diabeł. On całe życie wywraca do góry nogami i sprawia, że dobrzy, bogobojni chrześcijanie zaczynają kwestionować samych siebie i swoją wiarę. Ale Bóg nad nią czuwa. On będzie jej strzegł.
Jana przesunęła spojrzeniem po piaszczystym brzegu jeziora Goode za nią i samotnych śladach stóp prowadzących do miejsca, w którym teraz stała.
– „…kiedy widzisz tylko jedne ślady stóp, to znaczy, że ja cię niosłem” – wyszeptała, przyciskając do piersi swój codzienny modlitewnik i świeże łzy napłynęły jej do oczu, zamazując widok na spokojną, błękitną taflę jeziora. Jej wargi poruszyły się znowu, tym razem w cichej modlitwie do Pana i Zbawcy, który, jak wiedziała, zawsze czuwa.
Czuwało również inne bóstwo. Istota wyższa, ale bynajmniej nie tak wybaczająca i pełna współczucia jak Bóg, w którego wierzyła Jana Ashley.
Amfitryta, bogini morza i małżonka Posejdona – rozpustnego, egoistycznego malkontenta (choć gdyby ktoś spróbował wypowiedzieć się o nim w niewłaściwy sposób, natychmiast zalałaby jego płuca słoną wodą) – stała w płytkiej wodzie przy brzegu jeziora Goode i skręcała w błękitnych palcach fałdy długiej spódnicy. Niczym fale przelewały się z pluskiem przez jej ręce i połyskiwały w pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca jak łuski tarpona w krystalicznie czystym morzu. Osłoniła się przed wzrokiem tej śmiertelniczki, przed wzrokiem wszystkich śmiertelników. Była obserwatorką, zgromadziła już wystarczające dowody, by wypowiedzieć wojnę wiedźmie, która ją rozgniewała.
Świeża woda bulgotała i kłębiła się wokół jej kostek, bo gniew bogini doprowadził ją do stanu wrzenia. Amfitryta wzięła głęboki oddech, odrzuciła z ramion włosy z brunatnych wodorostów i zwróciła spojrzenie na skraj wody i leżący w niewielkiej odległości od pani Ashley fluorescencyjny, różowy kopczyk. Uśmiechnęła się.
Jana poprawiła wetknięty pod ramię niewielki kraciasty kocyk i bezwiednie musnęła palcami duży złoty krucyfiks spoczywający na kołnierzu jej bluzki, wodząc spojrzeniem po półkolistej linii wybrzeża przed sobą w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do rozłożenia koca i przygotowania się do codziennej porcji uzdrowienia. Zmarszczyła czoło i mocno zacisnęła usta na widok leżącej przed nią sterty ubrań. Złapała swój krzyżyk i zmrużyła brązowe oczy, przypatrując się powierzchni jeziora. Jeśli jacyś ludzie kąpali się tu na golasa, mogła ich złapać. Ale jeśli właściciele porzuconych ubrań uprawiali cudzołóstwo wśród drzew… Cóż, Jana nie była pewna, co zrobiłaby w tej sytuacji, ale nie miała najmniejszej wątpliwości, co Dobry Bóg trzymał dla nich w zanadrzu, gdy ich dusze opuszczą już ten padół.
Mijały sekundy, potem minuty. Żadne nagie ciała nie wynurzyły się na powierzchnię.
Policzki Jany poczerwieniały z zażenowania i oburzenia, gdy uświadomiła sobie, że jeśli Goodeville nie zostało nagle opanowane przez syreny (a po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu minionych kilku dni, była niemal gotowa w to uwierzyć), to nikt nie byłby w stanie wstrzymywać oddechu tak długo.
– Cudzołożnicy! – Wypluła to słowo, mocniej ściskając w ręce krzyżyk, i szybkim krokiem pomaszerowała w stronę rzuconych na stertę ubrań.
Wokół jeziora Goode znajdowały się miejskie trasy spacerowe i place zabaw. Wolontariusze co tydzień sprzątali tutejsze plaże. Kościół organizował nad brzegiem jeziora letnie obozy. To było dobre miejsce, miejsce czyste, miejsce rodzinne. To nie Chicago, gdzie maniacy seksualni urządzają sobie uciechy w krzakach!
– Wezwę policję. – Jana kiwnęła głową i szarpnęła torebkę przy pasku, zbliżając się do sterty ciuchów. Zażenowanie ustąpiło miejsca słusznemu oburzeniu wzbierającemu pod jej żebrami. – Tak, to właśnie zrobię. A potem zobaczymy, jak będą się tłumaczyli ze swych grzesznych postępków przed…
Jana zamarła. Egzemplarz Codziennych Mądrości dla Bogobojnych Niewiast wysunął jej się z rąk i z głośnym pacnięciem upadł na mokry piasek.
Sztywne, białe dłonie spoczywały na zalanym wodą piachu, wystawały z jaskraworóżowego sztormiaka jak formacja ostrych wyblakłych korali. Niezapięte poliestrowe poły i szeroki kaptur trzepotały na łagodnej bryzie i zakrywały twarz tego, kto miał go na sobie.
Jana wypuściła z płuc urywany oddech, przesuwając spojrzeniem po nieruchomym torsie, bermudach khaki i gołych łydkach, upiornie białych pod łagodnie falującą wodą. Długie końce starannie zawiązanych sznurowadeł unosiły się ku powierzchni, jakby chciały nabrać powietrza, a niewielka, szara rybka skubała nagie, częściowo zanurzone w wodzie ciało.
– H-halo? – To słówko zdawało się kaleczyć wyschnięty język Jany, a mocniejszy powiew wiatru sprawił, że na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.
Jedyną odpowiedzią był cichy szelest różowego sztormiaka.
– W-wszystko o-okej? – Jana ze ściśniętym gardłem zrobiła krok naprzód, zmusiła się do wyciągnięcia drżącej ręki i opuszkami palców złapała brzeg kurtki. Jej serce zmieniło się w sopel lodu, gdy odciągnęła nieco różowy kołnierz.
Krew, czerwona i sucha jak cegła, utworzyła skorupę przy rozcięciu na szyi kobiety i zaplamiła rękaw jej cytrynowego topu.
Jana odskoczyła do tyłu i przycisnęła swój kraciasty kocyk do ust, żeby stłumić krzyk, drapiący w gardle jak żwir.
Straciła czucie w rękach, a kocyk wysunął jej się z palców, kiedy kolejny powiew wiatru zdmuchnął kaptur, odsłaniając perkaty nos, okrągły podbródek i otwarte, zamglone oczy, które aż za dobrze znała.
– Julie! – wychrypiała i zrobiła kolejny krok do tyłu.
Kocyk zaplątał się wokół nóg Jany i potknęła się, niezdarna jak nowo narodzony źrebak. Powietrze uciekło jej z płuc, gdy runęła na ziemię. Wraz ze słabym oddechem wciągnęła do ust piasek. Uniosła głowę i splunęła. Szarpnięte powiewem wiatru blond włosy zakryły jej oczy i splątały się z jej własnymi ciemnymi pasmami. Jana odsunęła je z twarzy i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że to nie jej włosy.
Krzyczała tak, że łzy napłynęły jej do oczu, ryła paznokciami wybrzeże, pełznąc do tyłu, obcasy jej butów zostawiały w piasku głębokie koleiny.
Mijały minuty, a może sekundy albo godziny czy lata. Czas nie miał znaczenia w obliczu śmierci.
W końcu wrzaski Jany ustały, zdrętwiała wewnętrznie. Trzęsącymi się rękami wydobyła telefon z torebki przy pasku. Dopiero przy trzeciej próbie udało jej się bezbłędnie wystukać dziewięćset jedenaście. Kiedy ją potem o to pytano, nie potrafiła sobie przypomnieć, co powiedziała operatorowi, nie pamiętała również, że wysłała SMS do swojego syna, Jaxa Ashleya, z prośbą o pomoc. Pamiętała tylko ciało Julie Stoll, takie nieruchome, i jej sztormiak, intensywnie różowy w porównaniu z ciemnoczerwoną plamą krwi. I pamiętała rozdarcie na jej szyi, zmarszczone i pofałdowane jak zastygły wosk świecy.
Szatan nawiedził Goodeville, zainfekował jego mieszkańców, sprawił, że odwracali się od Boga. To był dowód. I tym razem wszyscy to zobaczą.
Palce Jany uniosły się do naszyjnika z krzyżykiem. Jej oddech zmienił się w bezgłośne łkanie, bo tak mocno zacisnęła w ręku złoty krucyfiks, że przeciął skórę we wnętrzu jej dłoni.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię…
Amfitryta, nadal niewidzialna dla ludzkich oczu, wyszła na brzeg w pobliżu Jany, w obłoku przesyconego solą powietrza. Fałdy jej sukni falowały łagodnie w rytm wód jeziora. Uśmiech, podobny do lekko wygiętego grzbietu delfina, nadal igrał na ustach bogini, gdy obchodziła Janę Ashley dookoła.
To nie jest sprawka Szatana.
Piasek posypał się na wszystkie strony, gdy Jana zerwała się na równe nogi i odwróciła wokół własnej osi.
– Kto tu jest?
To ja… Uśmiech Amfitryty zniknął, kiedy uniosła do nieba zielone jak algi spojrzenie. Moje dziecko.
Jana strzepnęła łzy z rzęs i przyjrzała się brzegowi porośniętemu polnymi kwiatami i łagodnie kołyszącą się trawą, spodziewając się, że źdźbła mogą lada chwila stanąć w płomieniach.
– Bóg? – Otworzyła usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale szybko je zamknęła. Nie wierzyła nigdy, że Wszechmogący mógłby przemówić do niej bezpośrednio. A przynajmniej nie swoimi słowami.
Westchnienie Amfitryty było jak obłoczek oceanicznej mgiełki.
Przybywam, kiedy jesteś w potrzebie, moje dziecko, powiedziała, dodając ostatnie słowa dla wzmocnienia.
Pojedyncza łza stoczyła się po policzku Jany.
– O Święty Zbawco, jeśli naprawę spłynęło na mnie błogosławieństwo i to rzeczywiście ty, to błagam, wybaw mnie od tego zła. Pokaż mi drogę powrotną do twojej światłości.
Amfitryta spojrzała na tę lękliwą jak myszka kobietę. Śmiertelnicy to takie proste istoty, niemal niewarte energii potrzebnej do wyciśnięcia z nich tej odrobiny zabawy, jakiej mogą dostarczyć. Ale tej wiedźmie należy pokazać, gdzie jej miejsce. I czyż nie mówi się, że trzeba się porządnie namęczyć, żeby wychować dziecko? No to Amfitryta dołoży wszelkich starań, żeby wypalić Hunter Goode do gruntu.
Goodeville zostało zatrute, skażone, zainfekowane złem. Bogini obserwowała Janę – szeroko otwarte, burobrązowe oczy śmiertelniczki przepełniały zachwyt i podziw, bez których morska bogini musiała się obywać od tak dawna, że nieomal zapomniała, jakie były pociągające. Zainfekowane przez wiedźmy.
– Wiedziałam – wyszeptała Jana, ściskając w ręku krucyfiks. – Na własne oczy widziałam, jak Hunter Goode, jedna z diabelskich nałożnic, praktykowała satanizm.
A więc miała rację co do tej dziewczyny. Oczywiście Jana dobrze wiedziała, co widziała na własne oczy, ale tyle osób uważało, że brak jej piątej klepki, iż w końcu sama zaczęła przyznawać im rację. Potem jednak Kirk Whitfield powiedział jej, że bliźniaczki Goode, a w szczególności Hunter, to zło wcielone – że oddawały cześć Szatanowi – a teraz sam Pan Bóg wybrał ją na swoje narzędzie, aby odesłać tę harpię z powrotem w ogień piekielny.
Gdy Amfitryta przechyliła głowę na bok i westchnąwszy, wypuściła kolejny obłoczek morskiej mgiełki, gruba macka wysunęła się spod jej spódnicy, aby złapać koronę, zsuwającą się z mokrych włosów bogini. Magia sióstr Goode była odziedziczona po przodkach, miały ją we krwi, ich magia pochodziła z tego świata, z tej linii kobiet, nie od Szatana. Ale to jedna z wielu spraw, których te niemagiczne dwunożne istoty nigdy nie zrozumieją.
To musi się skończyć, wymamrotała cichutko pod nosem, żeby Jana nie usłyszała, a potem odchrząknęła, żeby oczyścić gardło. Tylko ktoś taki jak ty – prawdziwie wierzący – może poprowadzić atak i ustrzec to miasto oraz dusze jego mieszkańców.
Podbródek Jany zadrżał, a jej oczy znowu wypełniły się łzami. Bóg przyprowadził ją tutaj, do Julie, stanowiącej przykład tego, co stanie się z nimi wszystkimi, jeśli ona nie podąży za jego wskazówkami.
Trzeba rozprawić się z Hunter Goode. Macka Amfitryty z powrotem umieściła koronę z rozgwiazd i muszelek na jej włosach i pogładziła jej policzek, zanim zniknęła pod połyskliwymi fałdami spódnicy. Z jej siostrą także.
Jana pogładziła krucyfiks.
– Modlę się za nie co wieczór, szczególnie za Hunter z jej pentagramami i czczeniem diabła. Ale przypuszczam, że ty, Panie Boże, wiesz doskonale o moich modlitwach. – Spochmurniała i odsunęła pasmo ciemnych włosów z twarzy. – Co więcej mogłabym zrobić? Mieszkańcy miasta… ‒ Syreny zawyły w oddali, Jana zaczęła przesuwać złoty krzyżyk na łańcuszku, w jedną i drugą stronę. – O Święty Zbawicielu, oni wszyscy myślą, że zwariowałam. Barbara Ritter zaproponowała mi nawet xanax, kiedy spostrzegła mnie w kolejce do IGA.
Uśmiech Amfitryty powrócił, gdy syreny zaczęły się zbliżać. Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa.
Czy masz w sobie wiarę?
– Oczywiście – zapewniła Jana bez namysłu.
Więc zostaw miasto mnie. Ja pokażę im jasność.
Gdyby Jana mogła zobaczyć podły uśmiech Amfitryty albo usłyszeć jej śmiech, ostry jak zgrzytanie noża po szkle, wiedziałaby bez najmniejszych wątpliwości, że prawdziwe zło ma zapach morza i oczy w kolorze zazdrości, nawet jeśli jest boginią.
Żwir posypał się na trawę, gdy dwie biało-brązowe furgonetki szeryfa wpadły z piskiem opon na niewielki parking i zatrzymały się o pięćdziesiąt jardów od Jany, „Boga” i zwłok Julie Stoll. Tuż za nimi nadjechał ambulans, a przenikliwy dźwięk jego syren zagłuszył pisk protestujących hamulców, dławienie się tłumików i chrzęst żwiru pod kołami samochodów, których kierowcy zobaczyli karetkę pogotowia i ruszyli za nią, pośpiesznie zmieniając kierunek jazdy.
Rozpoczęła się gorączkowa aktywność, plaża została ogrodzona, ratownicy medyczni podjechali na brzeg, karetka pogotowia wyżłobiła głębokie koleiny w piasku. Zastępca szeryfa Carter wsadził pod pachę swój kowbojski kapelusz i przesłuchiwał Janę, która odpowiadała, powoli i ostrożnie, cały czas nasłuchując głosu „Boga” i ciągle czując na ustach słony smak.
Niewielki parking był już prawie pełny, na granicy trawy zebrał się spory tłumek osób, które przyjechały za ambulansem, bo w Goodeville nie było właściwie nic do roboty, poza gapieniem się na szczęście lub, jak w danym wypadku, nieszczęście innych. Wzdłuż brzegu niosły się i krążyły wokół Amfitryty dramatyczne sykania mające uciszyć szepty o kimś zabitym, kolejnym morderstwie oraz do czego to miasto zmierza?
Wielka bogini morza wybuchnęła śmiechem brzmiącym jak zgrzytanie metalu i wmieszała się między mieszkańców miasta. W powietrzu zgęstniała słona mgła i osiadała na trawie jak poranna rosa, gdy Amfitryta sączyła swoje podłe kłamstwa w uszy mieszkańców Goodeville. Większość z nich przyjmowała je skwapliwie, spragniona znalezienia ujścia dla swej trwogi, znalezienia winnego. Byli jednak i tacy, którzy nie odczuwali takiej potrzeby, twardo stali na nogach i nie pozwalali ponieść się wzbierającemu przypływowi.
Kiedy Jax Ashley dotarł nad jezioro Goode, parking był już pełny i musiał zaparkować na trawie. Łokciami torował sobie drogę przez tłum, mgła osiadała na jego skórze jak pot, sól piekła go w oczach.
– To te dziewczyny Goode – syknął jeden z sąsiadów, kiedy Jax przepychał się do swojej matki. – To one spowodowały to wszystko.
– Czarownice! – mruknął drugi. – Obie.
– Gorzej! – dobiegł z tyłu okrzyk, któremu towarzyszyły pomruki akceptacji. – To są wiedźmy.
Jax przedarł się przez tłum gapiów i podbiegł do matki, która siedziała w towarzystwie ratowników medycznych, z kraciastym kocykiem narzuconym na ramiona. Jax przeczesał palcami swoje ciemne, nasiąknięte słoną wilgocią włosy.
Spalić je.
Te słowa i ryk oceanicznych fal huczały mu w uszach.JEDEN
Plastikowe paciorki przyczepione do szprych kół roweru pobrzękiwały jak nieustające oklaski, gdy Hunter pędziła do parku i ulokowanej w samym jego centrum bramy do Egipskich Zaświatów. Ignorowała pisk opon i klaksony samochodów, mknąc przez parking jak rakieta. Jej rower skrzypiał i grzechotał, gdy wjeżdżała na krawężniki i w szaleńczym tempie pedałowała po trawie w stronę palmy doum. Słońce zaczynało już chować się za linię horyzontu, latarnie na kortach tenisowych i boiskach do bejsbola rozpraszały mrok i przyciągały mieszkańców miasteczka jak ćmy.
Hunter nie przejmowała się gapiami. Niech sobie myślą, co chcą. Jeśli o nią chodzi, to mogli ją nawet pochwycić pod osłoną ciemności i przywiązać do stosu na środku Main Street. Pod warunkiem że stanie się to potem, kiedy już uratuje swoją siostrę z egipskiego podziemnego świata.
Hunter odczuwała samotność, a przecież tak naprawdę nigdy nie będzie samotna, dopóki Mercy żyje. Nieważne, przez co przeszły, były w tym życiu razem. Były razem od samego początku i żadne pozaziemskie przestrzenie tego nie zmienią.
Hunter zeskoczyła z roweru i pozwoliła mu upaść na ziemię, a sama pobiegła do kępy palm doum, które od pokoleń chroniły miasto przed starożytnymi monstrami z Egipskich Zaświatów. Xena pędziła w stronę Hunter i palmy z taką prędkością, że wyglądała jak rozmazana plama czarnego, brązowego i białego futra. Gdy dotarła do Hunter, zaczęła miauczeć i ocierać się o kostki jej nóg. Wiedźma nie musiała słyszeć słów maine coonki, żeby wiedzieć, co kotka mówi.
Ile razy i na ile sposobów Mercy prosiła Hunter o pomoc? Ile razy Hunter odpychała siostrę?
Przycisnęła dłonie do jednego z kruchych pni palmy i zawołała wojownika, który, jak wiedziała, stał na straży po drugiej stronie bramy.
– Khenti Amenti, Strażniku Bramy ze Świata Ozyrysa, odpowiedz na moje wezwanie.
Materia dzieląca oba światy pod wezwaniem Hunter zmarszczyła się i zaczęła falować jak spokojne wody jeziora rozbijające się o skałę. Dziewczyna cofnęła się o krok i zacisnęła opuszczone ręce w pięści. Khenti musi udzielić jej wyjaśnień, nawet gdyby miała wywlec go do Goodeville, aby je uzyskać.
Kiedy zmaterializowała się brama, Xena wygięła grzbiet i zamiauczała, gdy sześciu wojowników ruszyło marszowym krokiem do bramy. Ich muskularne ciała lśniły przy każdym miarowym stąpnięciu, a ostro zakończone włócznie błyszczały w świetle. Serce Hunter tłukło się o żebra, gdy przenosiła spojrzenie z jednej maski warczącego szakala na drugą. Malowane kły strażników błyszczały, a ich czerwone futra świeciły jak ogień przez przejrzystą jak welon zasłonę.
– Gdzie jest Mercy Anne Goode, Zielona Wiedźma z tego świata? – zawołała Hunter do Strażników Bramy. – Co zrobiliście z moją siostrą?
Wojownicy-szakale stali w gotowości. Ich maski ożyły, strzygli spiczastymi uszami.
Xena miauknęła głośno i zasyczała groźnie, rzucając się między Hunter a wojowników. Poruszali się równo, jak jeden mąż, i mocniej zaciskali w rękach broń, a z ich rozchylonych pysków dobywało się niskie warczenie.
– Przyprowadźcie do mnie Khentiego Amenti! – krzyknęła Hunter. – Żądam rozmowy ze strażnikiem tej bramy.
Teraz my jesteśmy jej obrońcami. Przemówili jednym głosem, ich niski pomruk dudnił w uszach Hunter.
Znowu zacisnęła pięści.
– Co zrobiliście z moją siostrą?
Nie odpowiemy ci, młoda wiedźmo.
Materia dzieląca oba światy zmarszczyła się ponownie, usuwając rudogłowych wojowników-szakali z pola widzenia.
Xena zawyła, kiedy Hunter ruszyła za znikającymi stworami.
– Mercy! – krzyknęła i sięgnęła do lśniącej zasłony, ale było już za późno. Wojownicy zniknęli, a brama do ich świata została znowu zasłonięta przez palmę doum.
Hunter otoczyła ramionami centralny pień i przycisnęła czoło do szorstkiej kory.
– Mercy, jeśli mnie słyszysz, przepraszam… za wszystko. – Łzy płynęły ciurkiem po jej nosie i kapały na ziemię. – Idę po ciebie.
Wytarła oczy i popatrzyła przez palmę na wojowników, którzy, jak wiedziała, czaili się za zasłoną.
– Jestem Kosmiczną Wiedźmą. Tak, jestem młoda, ale mam we krwi moc wielu pokoleń, jak również siłę księżyca i bezmiar wszechświata objętego moją magią. Rozerwę na strzępy wasz świat i ten tutaj, żeby odnaleźć siostrę.
Odzyskany przez nią magiczny wisiorek Tyra rozgrzał się na jej piersi, Hunter poczuła przypływ energii.
– Jestem Hunter Jane Goode i nikt nie będzie wkurwiać mojej bliźniaczki, poza mną.
Pozwoliła, by to przesłanie zawisło w powietrzu pomiędzy oboma światami, a potem pochyliła się i podniosła z ziemi coś przypominającego ogromny kłąb syczących kłaków. Zignorowała nielicznych gapiów, wyciągnięte telefony i szczęki opadłe ze zdumienia tych, którzy stali się świadkami zdumiewających wydarzeń nie z tego świata, podniosła rower i wsadziła Xenę do kosza obok torby. Poprowadziła rower na parking, okręcając pierścień z półksiężycem wokół palca, i popatrzyła na jaśniejący księżyc.
– Znajdziemy Mercy – zapewniła szeptem, wskoczyła na rower, pogłaskała najeżoną Xenę i popedałowała do siedziby rodu Goode po swój arsenał. – I sprowadzimy ją do domu.