Highway to Freedom. The Infamous MC. Tom 1 - ebook
Highway to Freedom. The Infamous MC. Tom 1 - ebook
Droga ku wolności usłana jest nierównościami…
Rhys
Wystarcza mi jedno spojrzenie w jasnoniebieskie oczy Madison, aby dostrzec kryjące się w nich ból i cierpienie. Rozum podpowiada, że nie powinienem wchodzić z buciorami do życia sąsiadki, ale jednocześnie nie potrafię tak po prostu zostawić tej sprawy. Cichy głos z tyłu głowy nieustannie powtarza, że w domu naprzeciwko dojdzie kiedyś do tragedii…
Muszę zdobyć zaufanie starszej o siedem lat kobiety, a potem jej pomóc i przy okazji nie pozwolić, aby wdarła się do mojego serca.
Madison
Mam męża i dwoje dzieci. Powinnam być szczęśliwa, czuć się spełniona jako matka i żona, ale… ani trochę nie jestem. Na domiar złego mój nowy sąsiad, członek klubu motocyklowego, jest zbyt spostrzegawczy, bezpośredni i budzi we mnie silne pragnienie wyrwania się ku wolności.
Przy nim zaczynam dostrzegać, że moje życie nie wygląda tak, jak sobie wymarzyłam, a mój mąż nie jest tym samym człowiekiem, w którym się kiedyś zakochałam…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68236-06-4 |
Rozmiar pliku: | 8,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chociaż spędziłam naprawdę mnóstwo czasu nad researchem do całej serii o The Infamous MC, pamiętajcie, że to tylko fikcja literacka. Starałam się jak najlepiej przedstawić realizm współczesnego klubu motocyklowego, nie jestem jednak w stanie zrobić tego w stu procentach z prostej przyczyny. Osobiście nie miałam do czynienia z klubem motocyklowym, a wiedzę w głównej mierze czerpałam z ogólnodostępnych źródeł. Przeszukiwałam fora internetowe, strony poświęcone klubom, czytałam historie powstania i oglądałam mnóstwo filmików nagranych przez członków MC. Dlatego przed zaproszeniem Was do czytania chciałabym podkreślić, że The Infamous MC, ich zasady, hierarchia i działania to w sporej mierze wytwór mojej wyobraźni. Zbieżność imion, osób, nazwisk czy wydarzeń jest przypadkowa. :)SŁOWNICZEK
Klub MC (Motorcycle Club) – klub motocyklowy, w którym najważniejszymi wartościami są: wzajemny szacunek, braterstwo oraz lojalność. W klubie motocyklowym obowiązuje określona hierarchia.
1. High Three (wysoka trójka): President, Vice President, Sergeant at Arms.
2. Officers (oficerowie): Secretary, Treasurer, Road Captain.
3. Members (członkowie): Patched Members.
4. Prospects (prospekci).
President (Prezydent) – członek najwyższej rangi. Odpowiedzialny za ogólne funkcjonowanie i zarządzanie klubem. Podejmuje decyzje odnośnie do spraw członkowskich i dyscyplinarnych. Reprezentuje również klub na zewnątrz. Zwykle nie oddaje głosu podczas głosowań – robi to tylko przy przyjęciu nowego członka bądź wtedy, gdy jest remis po głosowaniu pozostałych członków.
Vice President (Wiceprezydent) – drugi w kolejności rangi członek klubu. Wspomaga Prezydenta przy zarządzaniu klubu oraz zastępuje go podczas jego nieobecności. Ściśle współpracuje z oficerami, aby zapewnić odpowiednie funkcjonowanie klubu.
Sergeant at Arms (Sierżant) – odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo klubu i jego członków. Dodatkowo utrzymuje porządek podczas spotkań i imprez klubowych.
Treasurer (Skarbnik) – dba o utrzymanie dokumentacji finansowej klubu i dokonywanie płatności w terminie. Pilnuje, aby składki za członkostwo były opłacane na czas.
Secretary (Sekretarz) – zajmuje się utrwalaniem wszelkich zapisów dotyczących działalności klubu, jak również sprawozdań z decyzji podjętych w trakcie spotkań. Przekazuje też informacje na temat działalności klubu członkom oraz potencjalnym członkom. Może koordynować działania klubu i nadzorować wydarzenia klubowe.
Road Captain (Kapitan) – odpowiada za bezpieczeństwo w trakcie jazdy, komunikację z resztą motocyklistów biorących udział w przejeździe, a także za ustalanie trasy.
Associate – osoba, która nie chce należeć do klubu, ale jest z nim w jakiś sposób powiązana (np. członkiem klubu jest rodzeństwo tej osoby albo Associate pracuje w firmie prowadzonej przez klub).
Supporter – osoba, która wspiera klub (np. finansując jego działania, kupując jego oficjalny merch, jeśli taki istnieje).
Hangaround – osoba, która została zaproszona do domu klubowego; ktoś, komu w jakimś stopniu klub ufa. Hangaround może również jeździć z klubem w formacji.
Prospekt – kandydat na członka klubu. Często wygląda to tak, że hangaround po jakimś czasie dostaje propozycję dołączenia do klubu i zostaje prospektem. Żeby stać się pełnoprawnym członkiem (Patched Member), przez pewien okres jest „testowany” przez członków klubu. Pozostaje do ich pełnej dyspozycji przez 24 godziny na dobę, zdarza się, że w jakimś stopniu sprawdza się jego lojalność itp.
Groupies/passaround – kobiety, które nie są na stałe związane z żadnym z członków, lecz mają prawo brać udział w imprezach, przebywać w domu klubowym i dobrze się bawić.
Ol’ Lady – w środowisku motocyklowym termin ten oznacza więcej niż „dziewczyna” czy „żona”. Ol’ Lady to kobieta, z którą biker zamierza się zestarzeć. Jest chroniona przez członków klubu i traktowana jako rodzina.
Bad standing (BS) – status nadawany osobie, która zadziałała na szkodę klubu lub została usunięta z jego szeregów ze względu na naganne zachowanie. Osoba taka nie jest mile widziana w środowisku motocyklowym.
Good standing (GS) – status nadawany osobie, która odeszła z klubu w dobrej atmosferze. Nadal jest mile widziana w środowisku motocyklowym.
Dom klubowy – należący do klubu motocyklowego lokal, w którym organizowane są imprezy oraz spotkania.
Kaplica – obowiązkowe niedzielne spotkania, na których przeprowadza się głosowanie dotyczące ważnych spraw klubowych lub przedstawia podsumowania z akcji.
Jupa – kamizelka z naszywkami klubowymi.
Barwy – naszywki na kamizelce klubowej (zarówno te na przodzie, jak i te na plecach).
Plecy – pełne barwy klubu, które dostaje się w momencie awansu na pełnoprawnego członka (logo, dolny i górny rocker oraz oznaczenie klubu).
Przody – określenie naszywek znajdujących się na przodzie kamizelki.
Rocker – fragment barw umieszczony nad i pod logiem klubu.HIERARCHIA THE INFAMOUS MC
Wysoka trójka
President: Spencer „Hawk” James
Vice President: Dean „Gunner” Young
Sgt. at Arms: Dylan „Knuckles” Foster
Oficerowie
Road Captain: Zander „Hustle” Lopez
Secretary: Casey „Texas” Ward
Treasurer: Brandon „Peppermint” Wright
Członkowie
Ramon „Doc” Vargas
Oscar „Arky” Turner
Sam „Bear” Porter
Crosby „Baldie” Wright
Peter „Arsenal” Carson
Rhys „Mad Dog” Hodge
Prospekci
Darryl DunnMadison
Wdech i wydech.
Wciągam powoli nosem powietrze i jeszcze wolniej wypuszczam je ustami. Przymykam nawet powieki, żeby w pełni skupić się na rozluźnieniu ciała.
Wdech i wydech.
Kiedy czytałam o technikach walczenia ze zdenerwowaniem, to wydawało się znacznie prostsze, niż jest w rzeczywistości. Szczególnie teraz, gdy Dayton wrzeszczy jak opętany i wyrywa mi się z rąk tylko dlatego, że chciałam pójść do toalety.
Do toalety, do diabła!
– Skarbie, proszę – mówię spokojnie, chociaż wiem, że mnie teraz nie słucha.
Moje półtoraroczne dziecko czuje się zranione, bo akurat wtedy, kiedy chciało się ze mną pobawić, mój pęcherz postanowił dać o sobie znać. Łzy stają mi w oczach, a cierpliwość trzyma się na ostatniej naprawdę cieniutkiej żyłce. Zaciskam mocno uda. Jeszcze chwila i się posikam.
Zerkam w stronę zegara wiszącego przy wejściu do kuchni. Patrick powinien lada moment…
Oddycham z ulgą, gdy do moich uszu dociera trzask drzwi wejściowych. Szybko jednak markotnieję – mąż mija mnie pospiesznym krokiem i tylko rzuca:
– Muszę do toalety.
Sekundę później zamyka się w łazience, a Dayton, jakby właśnie ogarnął, że coś się zmieniło, niespodziewanie milknie. Jego wielkie niebieskie oczy wpatrują się we mnie z zaskoczeniem.
– Tata? – pyta tym swoim dziecięcym głosikiem z wyczuwalną ekscytacją.
– Tak. – Uśmiecham się, chociaż nie przychodzi mi to z łatwością. – Tatuś wrócił.
– Tata!
Wyrywa się i pokazuje palcem na drzwi. Muszę go postawić na podłodze, bo wbija mi kolano w brzuch. Jeszcze chwila i popuszczę.
Mały natychmiast biegnie w stronę łazienki.
– Patrick?! – Przestępuję z nogi na nogę. – Za ile wyjdziesz?
– Przecież dopiero wszedłem!
– Tata! – Dayton puka delikatnie piąstką w drewno. – Tata!
Zaraz mi chyba mózg eksploduje. Nie boli go gardło? Chryste. Ja bym już dawno miała je zdarte.
– Wiem, ale naprawdę muszę iść się wysikać!
Odpowiada mi cisza. Zupełnie jakby Patrick nie usłyszał. Już mam nawet otworzyć usta i powtórzyć to, co do niego powiedziałam, ale w tym samym momencie dociera do mnie szczęknięcie zamka. W moim wnętrzu wybucha strach, owijając oślizgłe macki wokół żołądka.
– Uważaj! – krzyczę.
Wyrywam się do przodu, ale nim zdołam dotrzeć do Daytona, Patrick otwiera zamaszystym ruchem drzwi. Dziecięcy wrzask przeszywa powietrze, a mnie serce nieomal staje w piersi. Dopadam do syna w ostatniej chwili – zanim uderzy głową w kafelki na korytarzu. Biorę go w objęcia, chwytam delikatnie za twarz i z przerażeniem odkrywam, że na czole już pojawiła się opuchlizna. Do tego mały zanosi się płaczem, chaotycznie łapiąc powietrze. Nawet zapominam, że chciało mi się sikać.
– Dlaczego go nie pilnowałaś? – pyta ostro Patrick.
Synek wtula się we mnie jak małpka, łkając w moją szyję i mocząc mi koszulkę. Gryzę się w język i zamiast nawrzeszczeć na męża, ruszam żwawo do kuchni. Otwieram zamrażalnik i grzebię w nim przez chwilę, aż moje palce natrafiają na okład chłodzący.
– Ćśś – uspokajam Daytona i przykładam kompres do spuchniętego czoła.
– Auaaa! – piszczy z bólu, sprawiając, że łzy szczypią mnie pod powiekami.
Najgorsze, co mogę teraz zrobić, to się rozpłakać, ale nie potrafię zmusić oczu do współpracy. Po policzku spływa mi łza złości i frustracji. Spoglądam znad głowy Daytona na Patricka i stukam się po skroni.
– Oszalałeś? – syczę cicho. – Przecież słyszałeś, że puka.
Mój mąż potrząsa głową, jakby źle zrozumiał.
– Żartujesz sobie? – warczy. – Próbujesz zwalić winę na mnie? To ty miałaś go pilnować.
Mam ochotę mu wygarnąć, że ja go wiecznie pilnuję, ale rezygnuję. Nie będę się z nim kłócić przy Daytonie. Dziecko nie powinno tego słuchać. Może nie mówi za wiele, ale wszystko doskonale ogarnia, a ja nie zamierzam go dodatkowo stresować.
– Trzymaj go. – Podaję syna mężowi. – I przykładaj mu okład.
– A ty dokąd idziesz?
– Muszę się wysikać.
– Teraz?! – woła za mną, akurat gdy trzaskam drzwiami łazienki.
Sekundę później opróżniam pęcherz, ukrywając twarz w dłoniach. Łzy ciekną mi ciurkiem po policzkach, a fakt, że z salonu docierają płacz Daytona i jego wołanie: „Mama!”, nie pozwala mi się uspokoić.
Ale muszę wziąć się w garść i zająć czymś syna, inaczej faktycznie zedrze sobie gardło.
Pospiesznie się wycieram, jeszcze szybciej myję dłonie i wychodzę z łazienki powoli – na wypadek, gdyby Dayton stał zbyt blisko. Kiedy się orientuję, że płacz wciąż ma swoje źródło w głębi domu, bez wahania tam ruszam.
Ręce mi opadają, gdy dostrzegam syna płaczącego na kanapie. Patricka nie ma obok – właściwie nie ma go nawet w zasięgu wzroku. Wzbiera we mnie wściekłość.
Przecież miał tylko trzymać cholerny okład!
Szybko zgarniam kompres ze stolika i podchodzę do Daytona. Pozwalam mu się przytulić, jednocześnie przykładając chłodny kwadracik do guza na czole. Jeśli opuchlizna nie zejdzie, będziemy musieli jechać na ostry dyżur. Mały wtula się we mnie mocno, ale na szczęście powoli przestaje płakać. Teraz już jedynie pochlipuje.
Patricka oczywiście jak nie było, tak nie ma. Zgrzytam zębami, ale nie krzyczę. Nie wołam. Porozmawiam z nim później, gdy dzieci pójdą spać.
***
Wpatruję się w sączącego drinka męża. Od dobrych kilkunastu minut zastanawiam się, jak zacząć z nim rozmowę. Nie chcę, żebyśmy się kłócili, bo wtedy niczego nie zrozumie. Tyle że on… tak naprawdę nigdy niczego nie rozumie, nawet jeśli udaje, że jest inaczej.
– Patrick…
Nawet na mnie nie zerka. Nieustannie gapi się w telewizor.
– Co?
– Możemy porozmawiać? – proszę spokojnie, chociaż mam ochotę wrzasnąć, a najlepiej rzucić pilotem w ekran, byleby zwrócić na siebie uwagę.
– O czym?
Przymykam na moment powieki i oddycham głęboko. Okej, Madison, tylko spokojnie. Przecież wiesz, że z facetami trzeba postępować jak z dziećmi. Nie wyciągają wniosków tak jak kobiety. Nie czytają między wierszami. Trzeba im powiedzieć wprost. Mama też zawsze robiła tacie listę rzeczy, które należy zrobić, załatwić czy naprawić. To normalne. Tak już jest z mężczyznami.
– O tym, co się dziś wydarzyło.
Sukces! Odrywa wzrok od telewizora i spogląda na mnie ze ściągniętymi brwiami.
– Nie dopilnowałaś Daytona, ale przecież nic takiego się nie stało – odpowiada luźno. – Lekarz powiedział, że wszystko dobrze i skończy się na siniaku. – Następnie po prostu wraca do oglądania programu o giełdzie.
Otwieram usta, żeby wyprowadzić go z błędu. Chcę powiedzieć, że to nie ja nie dopilnowałam naszego syna, tylko on się nie zainteresował, czy jego dziecko nie biega gdzieś przy drzwiach. Chcę mu wygarnąć, że po wejściu do domu po dwunastu godzinach nieobecności nie zapytał, czy ma coś zrobić. Chcę wrzasnąć, że siedzenie w łazience tylko po to, żeby przeczytać nowe maile, które dostał w trakcie jazdy, może poczekać te zasrane trzy minuty. Pragnę mu to wszystko wyrzucić, ale…
Duszę to w zarodku. Znowu wyjdę na wariatkę. Może faktycznie musiał pilnie skorzystać z toalety? Skąd mógł wiedzieć, że ja też chciałam iść się wysikać? Przecież powiedziałam mu o tym dopiero wtedy, gdy sam się tam zamknął. Chyba jestem już po prostu przemęczona i szukam powodu do kłótni, byleby działo się coś więcej. Może powinnam pójść na terapię? Ha, zabawne. Kiedy miałabym to zrobić i kto zostałby wtedy z Daytonem? Tak czy siak…
Nie kontynuuję rozmowy.
A Patrick o nic nie dopytuje.
– Idę się położyć – informuję go cicho, na co tylko kiwa głową.
Nie mówi „dobranoc”. Nie całuje mnie. Nawet nie spogląda w moim kierunku. Tym wszystkim udowadnia, że traktuje mnie jak powietrze. Jako kogoś, kto jest, ale kogo równie dobrze mogłoby nie być. To okrutne i cholernie przytłaczające.
***
Budzę się w środku nocy. W pierwszej chwili nie rozumiem, co wyrwało mnie ze snu. Zaraz jednak wszystko staje się jasne. Patrick przysunął się do mnie, a jego dłoń wędruje po moim brzuchu, podczas gdy usta przywierają do szyi. W jego oddechu wyczuwam mocny zapach alkoholu.
Zazdroszczę mu, że może sobie wypić wieczorami i nie musi patrzeć na nic ani na nikogo. Nie musi pytać o pozwolenie, bo to przecież jasne, że ja będę tym trzeźwym rodzicem w domu. Zawsze jestem. Od dziewięciu cholernych lat, kiedy dowiedziałam się o pierwszej ciąży.
– Mmm… – mruczy z zadowoleniem.
Nim zajdzie to za daleko, zaciskam palce wokół jego nadgarstka.
– Jestem zmęczona, Patrick – wyjaśniam cicho.
I nie mam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek zbliżenie.
Tego drugiego oczywiście nie mówię na głos.
– Niby czym? – pyta, po czym wydaje z siebie pełne frustracji sapnięcie i przekręca się na drugi bok. – Ty ciągle jesteś zmęczona.
Zaciskam zęby ze wściekłości.
– Bo nie mam ani chwili odpoczynku.
Prycha kpiąco.
– Zajmujesz się tylko dziećmi i domem.
Wzbiera we mnie irytacja.
– Tylko? – syczę cicho. – Wstaję o piątej.
– No i po co? Żeby się pomalować?
– Nie. Nie maluję się.
– Tylko co?
Zaraz mnie szlag trafi.
– Wstawiam pranie, robię nam kawę, dzieciom śniadanie – wyliczam, z całych sił starając się nie podnosić głosu. On naprawdę tego nie widzi? Jest aż tak ślepy? – Sprawdzam plecak Evie. Budzę dzieci. Prasuję ci koszulę…
– Zawsze możesz wyprasować wieczorem – przerywa mi. – Plecak też możesz sprawdzić wieczorem.
Aż siadam z wrażenia. Nie, nie przyjemnego wrażenia, tylko cholernie chłodnego i przykrego.
– A może mógłbyś sam wyprasować sobie wieczorem koszulę? – proponuję. Staram się brzmieć na spokojną, chociaż szaleje we mnie istne tornado. Jeszcze chwila i zabrakłoby skali Fujity. – Albo sprawdzić plecak Evie? A może mógłbyś wykąpać Daytona i położyć go spać?
Patrick przekręca się na bok, słyszę szelest pościeli. Nie patrzę na niego, ale wyczuwam jego wzrok na swoim policzku. Uparcie jednak gapię się w przestrzeń. Jeśli teraz na niego spojrzę i zobaczę w jego oczach znudzenie, nasza rozmowa na pewno zmieni się w ostrą awanturę.
– Ale ty znasz na pamięć plan zajęć Evie. – Układa dłoń na moich plecach i lekko je pociera. – Mnie spakowanie plecaka zajęłoby trzy razy więcej czasu.
– To może prasowanie koszuli? – mówię. Mam cichą nadzieję, że na to pójdzie. Co prawda to niewiele, ale zawsze coś.
– Nie zrobię tego tak dobrze jak ty, a w mojej pracy ważna jest prezencja.
Przymykam powieki i zaciskam szczęki.
Dziesięć.
Wciągam nosem powietrze i wypuszczam je ustami.
Dziewięć.
Wbijam nawet paznokcie we wnętrze dłoni, żeby opanować złość.
Osiem.
On chce mi pomóc czy chce się wytłumaczyć, do cholery?!
Liczenie nie pomoże.
– W takim razie zajmij się wieczorną toaletą Daytona, a ja w tym czasie zajmę się sobą.
Zerkam na niego kątem oka akurat wtedy, gdy przez jego twarz przebiega pełen niezadowolenia grymas, jakbym zmuszała go do czegoś okropnego.
Autentycznie robi mi się przykro. Po prostu przykro. W gardle rośnie gula wielkości piłki do golfa, a nos swędzi od zbliżającego się płaczu. Wokół serca zaś pojawia się nieprzyjemne pieczenie. Nienawidzę się prosić, a właśnie to robię.
Nigdy więcej nie spróbuję.
Nigdy.
– Zresztą zapomnij. – Macham dłonią i układam się z powrotem na łóżku. Tym razem jednak plecami do męża. – Dobranoc.
Prycha w odpowiedzi.
– Jak zwykle strzelasz fochem, gdy rozmowa nie idzie po twojej myśli.
Pozwalam sobie na płacz, dopiero kiedy Patrick zaczyna chrapać. Łzy skapują mi z twarzy i moczą poduszkę, podczas gdy umysł podsuwa jedno ze wspomnień: słowa matki, które skierowała do mnie po tym, jak powiedzieliśmy jej o mojej pierwszej ciąży: „Gdy urodzisz, w końcu zrozumiesz, że miejsce kobiety jest w domu. Przy dzieciach i mężu”.