Hilda - ebook
Hilda - ebook
Olśniewająca powieść historyczna o dochodzeniu do władzy jednej z najpotężniejszych kobiet średniowiecza
W VII wieku w Brytanii drobne królestwa łączą się często i gwałtownie. Pojawia się nowa religia – chrześcijaństwo, starzy pogańscy bogowie walczą o przetrwanie. Hilda jest najmłodszą bratanicą króla; ma błyskotliwy umysł i naturalny, szlachetny autorytet. W przyszłości stanie się fascynującą kobietą i jedną z głównych postaci średniowiecza: świętą Hildą z Whitby.
Teraz jednak ma tylko przemożną ciekawość bystrego dziecka, nieugiętą wolę i sposób postrzegania świata – badania przyrody, dopasowywania skutków do przyczyn, uważnego obserwowania otoczenia i przewidywania następnych wydarzeń – który otaczającym ją ludziom może się wydawać niesamowity, a nawet nadnaturalny.
Jej wuj, Edwin z Northumbrii, spiskuje, by zostać zwierzchnim królem Anglów i bezwzględnie wykorzystuje wszystkie narzędzia, jakie ma do dyspozycji: pokrewieństwo, przekupstwo, religię. Hilda zyskuje dla siebie pozycję u jego boku jako jasnowidząca króla. Jest niezastąpiona – chyba że kiedyś wprowadzi go w błąd. Stawką jest śmierć i życie: Hildy, jej rodziny, osób drogich jej sercu oraz coraz większej liczby ludzi zabiegających o ochronę tej niezwykłej dzieweczki, która potrafi odczytywać świat i przepowiadać przyszłość.
Hilda to młoda kobieta znajdująca się w samym centrum przemocy, subtelności i mistycyzmu wczesnego średniowiecza, błyskotliwie i dokładnie przywołanego w klarownej prozie Nicoli Griffith. Opierając się na skąpych przekazach historycznych, Griffith w pasjonujący sposób ożywiła piękny, brutalny świat.
„Można by opisać Hildę jako Grę o tron bez smoków, ale ona jest o wiele poważniejsza, o wiele bogatsza. To wspaniały, pełen namiętności spacer przez całkowicie rzeczywisty krajobraz; Hilda prowadzi nas w ciemne wieki i sprawia, że stają się jasne, pełne napięcia i głęboko poruszające”.
Manda Scott, autorka Kryształowej czaszki
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-180-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego dnia późnym popołudniem zmienił się dziecięcy świat, choć dziewczynka tego nie wiedziała. Leżała na skraju leszczynowego zagajnika z policzkiem przyciśniętym do mchu pachnącego wypluwkami robaków i ostatnimi promieniami słońca, i słuchała wiatru, który uciekał od dnia i szumiał wśród wiązów, kawek, które przestały nawoływać „Dalej! Dalej!” i krzyczały teraz „Wracać do domu! Do domu!”, szmeru ostatnich przestraszonych ryjówek, które przemykały pod warstwami opadłych liści, zanim sowy rozpoczną polowanie. Z oddali dobiegło oburzone gęganie gęsi zaganianych przez gęsiarkę do wiklinowej zagrody i dziewczynka zrozumiała, jak to trzylatki, nie potrzebując słów na określenie czasu, że wkrótce przyjdzie Onnena, znajdzie ją oraz Ciana i zagarnie ich pośpiesznie do domu.
Onnena, nieprawego pochodzenia kuzynka króla Cerediga, zawsze się śpieszyła, ale dziewczynka, Hilda, nie. Podobał jej się rytm dnia: czas spędzany samotnie (Cian się nie liczy) i czas spędzany przy ogniu na słuchaniu szmeru mowy Brytyjczyków, Anglów, a nawet Irlandczyków. Lubiła spędzać czas na skraju — na skraju tłumu, na skraju stawu, na skraju lasu — gdzie wszyscy musieli przechodzić, lecz gdzie nikt nie zagrzewał miejsca.
Wołanie kawek ucichło. Gęsi się uspokoiły. Wiatr zrobił się chłodniejszy. Dziewczynka usiadła.
— Cian?
Cian, który siedział ze skrzyżowanymi nogami — siedmiolatek to potrafił, a Hilda jeszcze nie — i obdzierał z kory leszczynową witkę, podniósł znad niej wzrok.
— Gdzie jest Onnena?
Cian świsnął witką.
— Uderzę drzewo, jak niegdyś Gododdinowie zadawali ciosy okrutnym Bryneichom.
Lecz wraz z zapadaniem zmierzchu szum i westchnienia wiązów zmieniały się w ryk, a Hildy nie obchodziły okrutne oddziały zbrojne pokonane dawno temu przez jej angielskich przodków.
— Chcę Onnenę.
— Zaraz przyjdzie. A może będę bohaterem Moreiem podpalającym zarośla kolcolistu i umierającym w czerwonym blasku, który wybucha na emalii mej zbroi, na krawędzi mej tarczy.
— Chcę Hereswithę!
Jeżeli nie może mieć Onneny, to wystarczy jej siostra.
— Mógłbym też zrobić miecz dla ciebie. Będziesz Branweną.
— Nie chcę miecza. Chcę Onnenę. Chcę Hereswithę.
Westchnął i wstał.
— Możemy iść. Jeżeli się boisz.
Zmarszczyła brwi. Nie bała się. Miała trzy lata; miała własne buciki. A potem usłyszała dobiegające ze ścieżki drwali stanowcze, rytmiczne kroki i roześmiała się.
— Onnena!
Lecz kiedy ujrzała matkę Ciana, znowu się nachmurzyła. Onnena się nie śpieszyła. Nawet poświęciła chwilę na przygładzenie włosów i na ten widok Hilda i Cian przysunęli się do siebie.
Onnena zatrzymała się przed Hildą.
— Twój ojciec nie żyje.
Hilda spojrzała na Ciana. On na pewno wiedział, co to znaczy.
— Książę nie żyje? — zapytał.
Onnena przeniosła wzrok na syna.
— Teraz raczej już nie będzie wolno nazywać go księciem.
Gdzieś daleko zaplegotała kawka.
— Tata jest księciem! Właśnie, że jest!
— Był. — Onnena starła silnym kciukiem smugę brudu z policzka Hildy. — Istotnie, pan Hereric był naszym księciem, mała zadziorko. Ale już nie wróci. Właśnie zaczęły się twoje kłopoty.
Kłopoty. Hilda znała je z pieśni.
— Pójdziemy do twojej czcigodnej matki. Miej zamkniętą buzię i bystry umysł, wiem, że to potrafisz. A ty, Cian, trzymaj się mnie. W tej chwili nie będziemy potrzebni wysoko urodzonym.
Cian zamachnął się na niewidzialnego wroga.
— Wysoko urodzeni! — powiedział takim samym tonem, jakim powtarzał: „Nakarm świnie!”, kiedy kazała mu to robić Onnena, ale zarazem potarł kłykciem rowek pod nosem, co zawsze robił, kiedy nie chciał się rozpłakać.
Hilda objęła go. Jej ręce nie zeszły się, ale zacisnęła je z całej siły. Kłopoty znaczyły, że mają słuchać, nie walczyć.
A potem objęły ich ramiona Onneny, okrył płaszcz Onneny, owionął jej zapach — zapach wełny, kobiety i prażonego słodu. Hilda poznała, że Onnena warzyła piwo, i popołudnie stało się na powrót prawie normalne.
— My — powiedział Cian i mocno uścisnął Hildę. — Jesteśmy nami.
— Jesteśmy nami — powtórzyła dziewczynka, chociaż nie bardzo wiedziała, co Cian ma na myśli.
Chłopiec skinął głową. Wciąż opiekuńczo otaczając Hildę ramieniem, spojrzał na matkę.
— To się stało od rany?
— Nie, ale o reszcie porozmawiamy później, jeśli nadarzy się okazja. Teraz zaprowadzimy małą do jej matki i będziemy się trzymać z dala od dworu.
Caer Loid, położony pośrodku Elmetu, nie był porządnym dworem. Hilda wiedziała to, ponieważ kiedy przed wieloma miesiącami przybyły tu w deszczu, matka pociągnęła po swojemu nosem, co bardziej przypominało westchnienie. Breguswitha często tak robiła na wygnaniu wśród królestw wealh1, co zawsze stanowiło wstęp do zaganiania Onneny i jej innych kobiet do urządzenia tymczasowego miejsca pobytu na wzór domu, podczas gdy ona sama wyjmowała pudełka z ciężarkami i wrzecionami i zatykała kądziel za pasek. Hilda i Hereswitha musiały wówczas poruszać się cicho jak myszki, a dwudziestu pozostałych przy nich zaprzysięgłych gesith dostawało jeszcze wspanialsze pasy do noszenia miecza, złotą nitkę w tabliczkowych wykończeniach mankietów i rąbków, a nawet hafty wzdłuż rękawów. Musieli sprawiać wrażenie dumnych, kolorowych i zadbanych, żeby wszyscy wiedzieli, kim są, skąd pochodzą i na jaki poziom wciąż mogą się wznieść w służbie pani Breguswithy i Hererica, jej pana, który powinien był zostać królem Deiry.
Hilda nie pamiętała żadnych widoków ani dźwięków z Deiry, wzorca, z którym wszystko było porównywane, z dawna opuszczonego domu. Miała niewyraźne wspomnienia słonecznego blasku na śliwach, wzniesienia, na którym ryczały krowy i kąsał wiatr, statków i wozów, i zagięcia ojcowskiego ramienia, kiedy książę jechał na koniu, ale nie wiedziała, że cokolwiek z tego było domem, mogło być domem. Wygnał ich Etelfryd Iding, angielski król Bernicji, zanim jeszcze urodziły się ona i jej siostra. Rozpoznawała ludzi, którzy mogli przybywać z tego dawno utraconego domu, kiedy przyjeżdżali galopem na ochwaconych koniach albo w bezksiężycową noc prześlizgiwali się przez ogrodzenie. Poznawała ich po grubo tkanych płaszczach, długich włosach i brodach, i po ich angielskich głosach: słowach dudniących jak jabłka rozsypywane na drewnianych deskach, okrągłych, dźwięcznych, poruszających. Podobnych do słów jej ojca, matki i siostry. Całkowicie odmiennych od szybkiego jak wydra brytyjskiego Onneny albo ciemnego, gładkiego lśnienia irlandzkiego. Hilda rozmawiała z każdym w jego języku. Jabłka do jabłek, wydra do wydry, lśnienie do lśnienia, chociaż tylko pod nieobecność matki. Nigdy nie zniżaj się do mowy wealh, mówiła matka, nawet do brytyjskiego, nawet z Onneną. Nigdy nie ufaj wealh, a zwłaszcza tym wygolonym kapłańskim szpiegom.
Z obory dochodziło falujące rżenie i parskanie zaznajamiających się ze sobą koni. Przynajmniej dwa nowe głosy. Hilda mocniej ścisnęła dłoń Onneny, a ta lekko potrząsnęła dziewczynką: „Zamknięta buzia, bystry umysł!”.
Jeźdźcy, dwóch mężczyzn, znajdowali się razem z królem Ceredigiem i panią Breguswithą w halli. Pomieszczenie, jak wszystkie brytyjskie siedziby, było zadymione i duszne — torf w wielkim centralnym zagłębionym palenisku palił się wysokim płomieniem, chociaż na dworze nie było jeszcze zimno. Mężczyźni wciąż wyraźnie pachnieli podróżą i końmi, a ich kolorowe kraciaste płaszcze były bardzo ubłocone na krawędziach i siedzeniach. Breguswitha wpatrywała się w zamyśleniu w ogień, trzymając kądziel pod lewą pachą, a prawą ręką tocząc po udzie wrzeciono z delikatną nicią, ale Hilda wiedziała, że chociaż palce jej matki są bardzo zajęte wysnuwaniem przędzy i sprawdzaniem jej napięcia, całą uwagę skupia na królu Ceredigu, który śmiał się, pochylał na stołku i błyskał w blasku ognia grubym torkwesem na szyi.
Onnena wypchnęła Hildę do przodu. Goście, obaj drobnej budowy, ze wspaniałymi wąsami i sprawiający wrażenie braci, odwrócili się.
— Ach — odezwał się po brytyjsku ten wyższy. Był to dziwny brytyjski, z zachodu. — Masz włosy ojca.
Jej matka nazywała ten kolor kasztanowym Yffingów. „A na zewnątrz też jest cała kolczasta jak kasztan” — mówiła Onnena. „Albo jeż” — dodawała matka i obie wybuchały śmiechem. Teraz śmiał się tylko Ceredig, śmiechem mówiącym „śmieję się, ponieważ jestem królem”, śmiechem zarezerwowanym dla ważnych gości, mającym pokazać, że czuje się we własnej halli swobodnie. „Wszystko, co robi król, to kłamstwo” — powiedziała Onnena.
A potem obcy spojrzał za Hildę.
— A to kto?
Hilda się odwróciła, żeby spojrzeć za siebie. W krąg blasku płomieni wszedł za nią Cian gotów odciągnąć ją do tyłu, jak zrobił to wtedy na wiosnę, kiedy zaatakował ją baran, bo podeszła za blisko.
— Nikt — odparła w języku Anglów jej matka. — Chłopiec mojej kobiety.
I kiedy się odwracała — z tym swoim długim, obojętnym wdziękiem, który przyciągał spojrzenia mężczyzn, spojrzenia obcych — Onnena objęła Ciana ramieniem i pociągnęła go delikatnie w półmrok. Lecz ten gość był bystrzejszy od większości innych gości.
— Zaczekaj — powiedział. — Ty. — Zagiął palec i Onnena wraz z Cianem wrócili do kręgu światła. — Twoje imię?
— Onnena, panie.
— A to twój syn?
— Tak, panie.
— A ty, Onneno, urodziłaś się tutaj?
— W rzeczy samej, panie. Dwadzieścia sześć lat temu. — Wyprostowała się z odrobiną dumy. — Jestem kuzynką króla Cerediga.
— W tym mrocznym lesie wszyscy jesteście kuzynami — odezwał się drugi obcy, ale już się odwracał i gestem nakazywał pierwszemu, by zrobił to samo.
Hilda zrozumiała, że chociaż matka i Onnena zawsze mówiły prawdę, gościom podsunięto podstawowe kłamstwo.
„Zamknięta buzia, bystry umysł”.
— Edwin Wężobrody przybędzie pomścić śmierć Hererica Yffinga — mówił obcy do Cerediga.
— Oczywiście. Przybędzie z południa z wojenną drużyną Rædwalda, żeby zgłosić pretensje do Deiry i oskarżyć mnie o śmierć rywalizującego z nim krewniaka. Pretekst, którego szukał. Albo który stworzył.
Onnena starała się odciągnąć Hildę, ale dziewczynka zaparła się w podłogę.
— ...ta halla spłonie, to czy znajdzie się u króla Gwyneddu miejsce dla mnie? — ciągnął Ceredig.
Obcy wzruszył ramionami: może tak, może nie.
— No tak. A zatem będę walczył. Tak, jak muszę. I stworzę dla Cadfana z Gwyneddu pretekst, by z kolei on mógł zaatakować ogniem i mieczem Anglów na północy. Lecz powiedz, Marro, królowi Cadfanowi, a także młodemu Cadwallonowi, że pewnego dnia będzie musiał stawić czoło temu wężowi, temu zabójcy króla, na otwartej przestrzeni. Powiedz mu to.
— Powiem — odparł Marro.
„Gwynedd — pomyślała Hilda — Marro. Cadwallon”.
Matka patrzyła na nią.
— Hildo, idź z Onneną do swojej siostry. Uspokój w moim zastępstwie Hereswithę.
Umysł Hildy zamknął się bez śladu nad tymi imionami, jakby nigdy nie istniały.
Hereswitha miała osiem lat. Tak jak jej matka, miała włosy koloru lipowego miodu i podobną okrągłą, ładną twarz — zazwyczaj. Tego wieczoru, kiedy Onnena odsunęła haftowaną zasłonę, Hereswitha rzuciła się na nią, szlochając i bełkocząc w mieszaninie angielskiego i brytyjskiego: Co teraz będzie? Dokąd pójdą? Czy ojca bolało, kiedy umierał? Czy będą głodować? Gdzie jest matka?
Na widok płaczącej Hereswithy Hildę zaczęło łaskotać głęboko w piersi, potem pociekło jej z nosa, i w końcu dziewczynka wybuchnęła płaczem. Onnena tymczasem zdjęła z niej cyrtel i ułożyła ją obok Hereswithy na materacu z końskiego włosia i liści woskownicy, obiecała dziewczynkom ciepłe mleko i pogłaskała Hildę po kasztanowych włosach. Włosach jej nieżyjącego taty.
Hilda nie dopuszczała do siebie tej myśli, wyobrażała sobie, że słyszy tylko wiatr wśród wiązów wiejący tam, gdzie chce, miękki szmer w blasku księżyca.
Obudziła się, słysząc obok siebie powolny, spokojny oddech Hereswithy, a nad sobą mruczenie matki. Nie otwierała mocno zaciśniętych powiek.
— ...nie możemy uciec do Frankonii, bo zbliża się pora sztormów.
— Mogliby nas przyjąć Hwiccianie — rzekła Onnena. — Przyjęli Osrica. A on jest æthelingiem.
— Tylko kuzynem. A wkrótce pojedzie do Deiry, żeby pokazać Edwinowi Uzurpatorowi brzuch i ucałować jego pierścień.
— Jak cała wyspa.
— Jak cała wyspa. — Breguswitha z lekkim trzaskiem zsunęła z wrzeciona ciężarek do delikatnej przędzy i położyła go na wykładanej kością słoniową szkatułce, w której przechowywała swoje skarby. — Ach, Onneno, Onneno. Miał być królem, a nie zostać otruty jak pies.
Hilda wiedziała, że teraz rozmawiają o jej ojcu.
— Jesteśmy same na tym świecie — oznajmiła Onnena.
Matka rozwiązała swoją przepaskę z cichym pobrzękiwaniem i powiesiła ją starannie na haku wbitym w tym celu w jeden ze słupów ściany. Hilda wyobraziła sobie kolejno wiszące przedmioty: nóż w tkanej pochwie, wróżebny kryształ, pudełko na igły, pudełko na hubkę i krzesiwo, sakiewkę z kredą, nicią i zapasową szpilką do włosów...
Obudziła się ponownie, kiedy matka powiedziała głosem jak ze stali:
— Udamy się do Edwina. Wygrał.
Hilda poczuła na włosach delikatny dotyk, ale zmusiła się do leżenia w bezruchu i powtarzania oddechu Hereswithy: wdech, wydech, wdech, wydech. Matka pachniała dymem i piwem wrzosowym.
— Jego bratanice będą cenne dla niego jako króla.
— Twój sen?
— Mój sen.
— Jest taka mała...
— Pochodzi z rodu Yffingów. Tak musi być. Będzie gotowa. Obie będą gotowe. Na różne sposoby.
A potem dotyk ręki na jej włosach ustał i Hilda usłyszała delikatny szmer rozpuszczanych włosów, ciche odgłosy dwóch kobiet poruszających się po pomieszczeniu i westchnienie zdmuchniętej świecy z knotem z sitowia.
Hereswitha przysunęła się bliżej Hildy i szepnęła jej wściekle do ucha:
— Ten głupi sen, światło świata! Ha! Wtedy jeszcze myślała, że możesz się okazać chłopcem!
Czekając następnego dnia na przybycie tego wuja uzurpatora, tego Edwina, Hilda nie mogła nic jeść. Nikt jednak nie przyjechał; dzień okazał się jak każdy inny oprócz dwóch wydarzeń. Po pierwsze, kiedy nadszedł czas mycia, a potem płukania włosów wszystkich trojga dzieci, Onnena dodała do wody dla Ciana galasówkę.
— Moje płuczesz octem — powiedziała Hilda, popatrując na ceber z czarną wodą.
Mówiła głównie po to, żeby odwrócić swoją uwagę od doświadczanej udręki. Nie znosiła mycia i płukania włosów. Choćby nie wiadomo jak się starała, po szyi zawsze ciekła jej woda. I choćby nie wiadomo jak ciepła była na początku, to kiedy dostawała się między jej łopatki, była już zimna.
— I moje — dodała Hereswitha. — Mówiłaś, że dla zapachu i połysku. Dlaczego nie mogę też dostać galasówki?
— Bo od niej pociemniałyby twoje ładne miodowe włosy.
— Tatuś nazywał mnie złotkiem. A Hildę nie. Ona nie ma miodowych włosów.
— Blask włosom twoim i Hildy nadaje coś innego niż włosom Ciana. Jego włosy są inne.
Wcale nie, pomyślała Hilda, wcale nie. Włosy jej i Ciana miały nawet taki sam kolor. Albo miały go przed zastosowaniem galasówki.
A kiedy trzęśli się jak mokre szczury, przyszedł służący króla, Inis.
— Jesteś potrzebna — rzekł do Onneny. — Ty i chłopak.
Onnena zabrała ze sobą całą trójkę, bo przemoczone niezadowolone dzieci pozostawione same sobie mają skłonność do wywoływania kłótni.
Ogień na palenisku pośrodku halli płonął jasno, a król Ceredig miał na sobie swój uroczysty płaszcz z wilczych skór i wspaniały torkwes, chociaż w pomieszczeniu znajdowało się tylko dwóch służących, którzy stali pod ścianą.
Onnena i trójka dzieci zatrzymali się w odrzwiach.
— Wejdźcie — odezwał się król.
Onnena zagarnęła jedną ręką Ciana, drugą Hereswithę i ruszyła do przodu. Hilda szła obok Ciana z dłonią za jego paskiem, jak ją nauczono. Denerwowała się, bo denerwowała się Onnena, ale była też ciekawa.
— A więc, kuzynko, dobrze się przez te lata opiekowałaś tymi dziećmi. Ale chłopiec potrzebuje ojca.
— Nie znam jego ojca. Wtedy byłam ładniejsza i nie miałam ochoty wszystkiego pilnować. Jak sam wiesz, kuzynie.
Uśmiechnął się i na chwilę odwrócił, pochylił i podniósł coś spod swojej ławy. Hilda nie widziała, co to takiego, ale Cian najwyraźniej dostrzegł i wilgotna tunika rozciągnięta między jego łopatkami zadrżała w rytm mocnych uderzeń serca.
Król wyciągnął w jego stronę niewielki dębowy miecz z pięknie rzeźbioną i pomalowaną rękojeścią oraz małą tarczę z wikliny.
— No, podejdź, chłopcze.
Onnena go puściła, tak jak Hilda, która pomyślała, że Cian zaraz padnie na miejscu, lecz po chwili udało mu się podejść do króla.
— Masz jeszcze rok do nauki walki bronią, ale kto wie, gdzie będziemy za rok. Chłopiec potrzebuje miecza, a ty nie masz ojca, który by ci go dał. Wyciągnij lewą rękę. — Król nasunął rzemienie nowej tarczy (Hilda czuła trzymający się jeszcze skóry odór garbowania) na rękę chłopca. — Chwyć... Ach, widzę, że już wiesz, co i jak. — Ręka Ciana zesztywniała od siły, z jaką zacisnął dłoń na uchwycie za umbem małej tarczy. — A teraz drugą. — Król włożył w prawą dłoń chłopca rękojeść miecza, a potem uśmiechnął się i powiedział, patrząc na Onnenę: — Nie zrań swoich... Nie wyłup oczu tym dziewczynkom, bo twoja matka obedrze mnie ze skóry.
Wtedy odwrócił się, a Hilda ze zdumieniem uświadomiła sobie, że zrobił to dlatego, że Onnena płacze.
— Chodźcie — powiedziała w końcu głosem, który Hilda ledwie poznała. — Chodźcie. Szybko, szybko. Król poświęcił dość czasu trojgu dzieci z mokrymi głowami.
Przyciągnęła je do siebie i wszyscy razem wyszli z halli.
Kiedy mijali w milczeniu spichlerz, Cian nagle się zatrzymał, uderzył mieczem w tarczę i krzyknął:
— Mam miecz!
— Masz tarczę — rzekła Onnena. — Dokądkolwiek pójdziesz.
Miecz otrzymany od króla: tarcza i ścieżka.
Nadciągała jesień, spadały liście, płomienie się chwiały, a w halli pieśni zaczęły opowiadać o wojnie. Hereswitha mówiła tylko po angielsku, a Breguswitha — kiedy nie uczyła Hildy, że jedna sójka oznacza pecha, a dwie nie podwójnego pecha, tylko coś wręcz przeciwnego — przesiadywała u boku Burgræda, swojego głównego gesitha, i mówiła coś przekonująco, mówiła, wciąż mówiła. Większość ich pozostałych gesithów już spała i piła z ludźmi Cerediga.
— Twój pan umarł, a wraz z nim twoja przysięga — powiedziała Breguswitha do Burgræda pewnego ciemnego popołudnia, kiedy Hilda na wpół drzemała przy biodrze Onneny, ukołysana monotonnym odgłosem skręcania przędzy. — Zostawił tylko dziewczynki, żadnych æthelingów, o których honor możesz walczyć. I może teraz stosowne wydaje ci się zaprzysiężenie miecza i honoru Ceredigowi. Jest królem. Lecz choćby w tej chwili, kiedy płonie ten torf, Edwin odzyskuje Deirę. Zanim nadejdą mrozy, poczuje się bezpiecznie i zwróci się ku Elmetowi. Zmiażdży go. Ceredig mu się nie oprze tak samo, jak liść nie może się oprzeć zimie. — Odchyliła się do tyłu, przedstawiając dzięki swoim gładkim miodowym włosom, pięknie układającej się sukni i złotu połyskującemu na szyi i nadgarstkach obraz swobody i angielskiego bogactwa. — Niewątpliwie wiele osób poniesie tam chwalebną śmierć. — Obejrzała się na jego nastoletniego syna, który grał w kości z ludźmi Cerediga. — Chociaż nie Ceredig.
Burgræd, krępy mężczyzna z siwymi pasmami po obu stronach ust i jedną kością policzkową wyższą od drugiej, w milczeniu powiódł stwardniałym palcem po brzegu swojego pucharu.
— Chcesz za niego umrzeć, bo chcesz dotrzymać swojej przysięgi. Jesteś Anglem. Ale czy on chciałby umrzeć za ciebie? Ile jest warta przysięga wealh?
Wzięła jego puchar i nalała mu piwa, a podnosząc swój własny, rozejrzała się po halli. Hilda mocno zacisnęła powieki. Nawet w wieku trzech lat rozumiała niebezpieczeństwo, wynikające z podsłuchania sugestii, że król we własnej halli jest wiarołomcą: nigdy nie wypowiadaj głośno tego, co jest niebezpieczne.
Napili się piwa. Służący dołożył torfu do ognia, a kiedy odszedł, matka powiedziała jeszcze ciszej:
— Bądź tego pewien. Opuścimy ten las, zanim król Edwin spadnie na Cerediga. Udamy się do niego, do Deiry. Z biegiem czasu moje córki zaskarbią sobie łaski Edwina. Mógłbyś piąć się z nami. I nie byłbyś związany przysięgą gesitha. Mógłbyś ją w każdej chwili odwołać.
Kiedy Burgræd wyszedł, matka pochyliła się i wyszeptała:
— Zamknięta buzia, bystry umysł, mała zadziorko.
Przez jakiś czas wydawało się, że nic się nie zmieni. Cian nigdzie się nie ruszał bez swojego drewnianego miecza i wiklinowej tarczy, zrobił się też męczący, bo co chwila rzucał wyzwanie złośliwym gałęziom albo bez ostrzeżenia atakował rządek grzybów rosnących na rachitycznej brzozie. Przez to Hilda miała mniej spokoju, kiedy spędzała czas na skraju. Jak mogła leżeć nieruchomo, słuchać i obserwować, kiedy na wrzask Ciana gawrony podrywały się z krakaniem w powietrze albo jeleń uskakiwał w podszycie lasu? Jak mogła przyglądać się staremu lisowi, który siedział o poranku w mdłym słonecznym blasku i wylizywał sobie pierś, skoro zrywał się do biegu, bo Cian tarzał się w liściach, walcząc z niewidzialnym wrogiem?
Pomagała Onnenie zbierać jajka i była z siebie dumna, że nie rozbiła ani jednego, próbowała też wraz ze wszystkimi pomagać przy zbiorze orzechów laskowych, chociaż szybko męczyła się chodzeniem, więc trzeba było ją nieść. Siedziała z Hereswithą i słuchała objaśnień matki na temat skręcania przędzy zgodnie z ruchem słońca i przeciwnie do niego oraz tego, jak można zrobić tkaninę o wzorze wynikającym ze skrętu przędzy. W mrocznej halli słuchała chłodnego szczęku łaciny biskupa wealh oraz starego Ywaina, który grał na harfie, jeśli dobrze się czuł. Podobało jej się brzmienie głosu starca, kiedy go rozgrzewał, a potem stukot odkładanej broni, uderzenia ciężkich rękojeści o deski i brązowo-złocisty dźwięk strun. Hereswitha mówiła, że w domu wszyscy Anglowie kolejno brali do ręki lirę, ale Hilda wiedziała, że to niemądre. Czy wojownicy ze swoimi popękanymi głosami mogli śpiewać jak Ywain? Poza tym ich prawdziwy dom został najechany przez oddział Etelfryda Idinga jeszcze przed narodzeniem Hereswithy, a teraz Idingów wypierał Edwin.
I wtedy Hilda przypominała sobie, że jej ojciec nie żyje i że teraz nigdy już nie będzie miała domu; nuciła razem z Ywainem melodię bohaterskiej pieśni i próbowała sprawić, by jej mostek wibrował tak samo, jak na pewno wibrował Ywainowi, kiedy śpiewał: Calan hyddrev, tymp dydd yn edwi / Cynhwrv yn ebyr, llyr yn llenwii: Początek października, schyłek dnia / Wrzawa u ujścia rzeki, wypełniająca brzeg. Wrzawa u ujścia rzeki, śpiewała do siebie, wrzawa u ujścia rzeki.
Przy następnym nowiu, kiedy świstał wiatr, powstała wrzawa w ciemności: wrzawa, kiedy ktoś owinął Hildę płaszczem i ją poniósł, wrzawa, kiedy Cian i Hereswitha, Onnena i Breguswitha, gesithowie — tak nieliczni! — i ich niewolnicy wsiadali do łodzi. Wrzawa w dzień, kiedy przedzierali się na północ w zacinającym deszczu, a morze ryczało jak wiązy jesienią. A potem wrzawa u ujścia szerokiej, szerokiej rzeki i w porcie leżącym daleko w górę jej biegu.
Pochodnie syczały, ich płomienie chwiały się, a Hilda niemal spała, kiedy zniesiono ją po trapie, ale i tak dostrzegła bogatą uprząż koni i lśnienie wysadzanych klejnotami rękojeści oraz broszy spinających płaszcze u szyi. Obudziła się całkowicie, kiedy rozległ się głos jak jabłko, tak mocny i okrągły, że prawie pachnący:
— Pani Breguswitho, król Edwin wita cię w domu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Objaśnienia staroangielskich słów oraz innych terminów można znaleźć w słowniczku na końcu książki (przyp. tłum.).