- promocja
- W empik go
Himilsbach I głupio ci teraz? - ebook
Himilsbach I głupio ci teraz? - ebook
Himilsbach był tylko jeden, ale opowiadać o nim można bez końca.
Osierocony chłopiec z Mińska Mazowieckiego, który tuż po wojnie okradał sowieckie transporty z Niemiec. Kamieniarz, którego pomniki stoją na Starych Powązkach i – przynajmniej sam tak twierdził – miał swój udział w pracach przy Kolumnie Zygmunta. Pisarz, który wydał pierwszą książkę, bo pożyczył pieniądze na wódkę od kierownika działu literatury pięknej w wydawnictwie. Aktor, który w teatrze był „półtora raza”. Choć w SPATiF-ie pili wszyscy, to właśnie jego zapamiętano jako wiecznego pijaka i łazęgę.
Pełen sprzeczności, różnych zawodów, dziwnych zbiegów okoliczności i wykluczających się sposobów działania – Himilsbach zawsze był przede wszystkim Himilsbachem.
Ryszard Abraham – znany z fanpejdżu Anegdoty teatralne, filmowe i muzyczne – powraca z drugą książką poświęconą jednej z najbarwniejszych postaci PRL. Po bestsellerowym Himilsbach. Ja to chętnie napiłbym się kawy zebrał tym razem historie, które odsłaniają kolejne twarze Himilsbacha: pisarza, męża i… kamieniarza.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3736-6 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP.
ŻARTY SIĘ SKOŃCZYŁY
Państwa życzliwe przyjęcie mojej pierwszej książki o Janie Himilsbachu skłoniło mnie do zuchwałego posunięcia: napisania kontynuacji. W rezultacie odnalazłem nowe historie i przyjrzałem się mojemu bohaterowi z innej perspektywy. Tym razem bardziej skupiłem się na jego działalności artystycznej, nie zapominając jednocześnie o tym, że był niezwykle barwną postacią o nietuzinkowym poczuciu humoru.
Obcując z Himilsbachem, ma się wrażenie, że z premedytacją tworzył swoją legendę. Jego twórczość literacka w dużej mierze oparta jest na własnych przeżyciach i doświadczeniach, natomiast twórczość filmowa na prywatnym stylu bycia aktora, bez silenia się na kreowanie postaci. Bo postacią był on i to nieraz był główny powód powierzania mu filmowych epizodów. W swojej literaturze i rolach Himilsbach w inny sposób, ale był sobą – i bywało, że to stanowiło największy atut historii przez niego pisanych słowem czy odgrywanych przed kamerą. Kiedy czyta się zbiory jego opowiadań, można mieć w pamięci jego głos i wizerunek – w ten sposób zmienia się odbiór tej specyficznej literatury. Po prostu Himilsbach wszędzie jest Himilsbachem – a nawet Himilsbacha oczekujemy, kiedy go czytamy i oglądamy.
Sceptyk zapyta: Co to za artysta, który pożytkuje wyłącznie własne przeżycia i nie uruchamia swojej wyobraźni? Odpowiem: Trzeba stać się wyrazistą postacią o silnej osobowości, by opowiadając wciąż podobne historie prozą, a na ekranie ukazując się często w tej samej kufajce i czapce uszatce „made in ZSRR”, przez dziesięciolecia budzić zainteresowanie czytelników i widzów.
Wielu lepszych od Himilsbacha pisarzy i aktorów nikt już dzisiaj nie pamięta, bo byli tylko sprawnymi intelektualnie czy warsztatowo rzemieślnikami bez „iskry”.
Sama osobowość to za mało. Potrzebny jest jeszcze talent do przyciągania uwagi. To już jest dar i nie nauczy tego żadna szkoła teatralna ani kurs mistrzowski u Olgi Tokarczuk. Dlatego tak wielu jest wyrobników sceny, filmu i pióra, a tak mało artystów. On był artychą od urodzenia. Taki los.
Film nie wykorzystał w pełni jego możliwości. Tylko wtedy był w stanie pokazać (a nie zagrać) dramat czy komizm postaci, kiedy scenariusz powstawał specjalnie z myślą o jego charakterystycznych warunkach psychofizycznych. To on wypełniał sobą bohatera, a nie postać mościła się w aktorze kamieniarzu.
W literaturze szło mu lepiej, bo był panem sytuacji. Pisał, kiedy chciał i o kim miał ochotę. Portretował ludzi z marginesu, bo w gruncie rzeczy sam był przez całe życie na marginesie głównego nurtu literackiego i aktorskiego.
Jednego jestem pewien: Jan Himilsbach nie był „sezonowym gwiazdorem warszawskich salonów”, tylko skrupulatnym kronikarzem świata, którego przez swoje robotnicze pochodzenie był częścią i którego się nigdy nie wyparł. Zmienił miejsce zamieszkania, ale na zawsze pozostał osieroconym chłopcem z przedmieść Mińska Mazowieckiego. Jego opowiadania do tej pory wzruszają, wstrząsają realizmem i bawią. Upływ czasu nie wpłynął na ich aktualność.
I na koniec pozostaje nam Himilsbach: stały bywalec stołecznych knajp, gdzie przesiadywał dniami i nocami i gdzie nierzadko rozrabiał, ale i prowadził wielogodzinne spory na temat wyższości prozy Hłaski nad powieściami Marqueza.
Tyle sprzeczności, trudnych do pogodzenia, i różnych zawodów, dziwnych zbiegów okoliczności i wykluczających się nawzajem sposobów działania dotyczyło jednego człowieka, Jana Himilsbacha. Cóż, Himilsbach był tylko jeden.
Oddaję w Państwa ręce mikroopowieści o piszącym aktorze kamieniarzu, składające się na kolejną próbę zrozumienia jego życiorysu. Nie jest to linearna biografia, ale zbiór historii ułożonych tematycznie. Liczę, że Was zainteresują albo zirytują. Oby nie pozostały Wam obojętne.
_Ryszard Abraham
Warszawa, marzec 2024_W swoim żywiole, a także w Warszawie, 1983 r.
DONOS NA SIEBIE SAMEGO
„Urodziłem się 31 listopada 1931 r. w Mińsku-Mazowieckim*.
W siódmym roku życia posłano mnie do szkoły, ale w nauce przeszkodzili mi Niemcy, którzy w szkole zrobili małe getto, a potem podpalili ją razem z Żydami. Tak to skończyła się moja nauka.
Po wyzwoleniu, w 1944 r. wstąpiłem do Z.W.M. i zacząłem pracować w K.P.P.P.R. jako kolporter prasy.
Owczesny chadziaj na tym terenie Stanisław Dąbrowski ps. „Brzoza” umieścił mnie w Zasad. Szkole Budowlanej »Świt«.
Miałem zostać murarzem, ale wyrzucono mnie z tej szkoły. Uzasadnienie: nie nadawałem się do nauki.
Zostałem przyjęty do warstatu ślusarskiego na praktykę. Zabrakło mi sześciu miesięcy i został bym wyzwolony w tym zakładzie. Majster wyzwolił mnie wcześniej. Dał mi kopa na rozpęd.
Żeby żyć poszedłem na stację, z której utrzymywałem się przez całą okupację. Kradłem z pociągów radzieckich, co się dało. Złapano mnie. Siedziałem rok najpierw na »Toledo«, a potem w zakładzie poprawczym.
W nagrodę za dobre sprawowanie w zakładzie wysłano mnie do kamieniołomów. W Strzegomiu ukończyłem kurs w zakresie ręcznej obróbki kamienia. Praca była ponad moje siły i dlatego z niej zrezygnowałem.
Okres był gorący, wszędzie potrzeba było ludzi, szczególnie młodych, zdrowych, za pół darmo, z żarliwymi sercami. Partia ogłosiła zaciąg do górnictwa. Zaciągnąłem się. Skończyłem szkołę górniczą. Otrzymałem świadectwo ukończenia siedmiu klas i zjechałem na dół do kopalni węgla »Boże Dary« w Kostuchnie. Odpracowałem okres nauki.
Marzeniem moim było zostać marynarzem. Wylądowałem w Gdyni. Ale takich jak ja było tutaj wielu. Żeby nie paść z głodu, wynajmowałem się na »Giełdzie Polskiej« do rozładunku statków w porcie. Zostałem tragarzem. Nie ciekawiła mnie ta praca. Porzuciłem ją i przyjechałem do Warszawy. Był rok 1951. (…)
Wtedy zacząłem pisać. Pisałem wiersze. Kiedy zaniosłem swoje utwory Grzegorzowi Lasocie, żeby wydrukował je w »Sztandarze Młodych«, po przeczytaniu wyrzucił je do kosza na śmieci. (…) Poradził żebym napisał reportaż ze swego zakładu pracy, między innymi o tym, ile kto zarabia. Włos mi się na głowie zjeżył, kiedy się tym zainteresowałem. Dysproporcje w zarobkach były ogromne. Zanim zebrałem materiał i zasiadłem do pisania, zebrała się egzekutywa. Zebranie trwało najkrócej ze wszystkich. Po posiedzeniu byłem już wolny jak ptak. Zwolniono mnie z pracy i wyrzucono z hotelu. Lasota, do którego zwróciłem się o pomoc w tej sprawie, wykręcił się jak zawsze brakiem czasu.
Szczęściem jakimś dostałem się do pracy w Żegludze na Wiśle. Miałem robotę i kojko w kajucie. Wtedy też Arnold Słupski, opiekun koła młodych, posłał mnie na Uniwersyteckie Studia Przygotowawcze. Uczyłem się przez dwa lata, ale nic z tego nie wyszło. Potem Bogdan Czeszko przez Związek posłał mnie do WUML. Musiałem zwolnić się z Żeglugi, bo zajęcia na WUML-u odbywały się dwa razy w tygodniu. Ktoś skierował mnie do pracy w Zarządzie Stołecznym Z.M.P. Jak wiele osób przerwałem naukę na WUML-u.
Znowu znalazłem się w kamieniarce, w której zmieniło się kierownictwo. Część uciekła za granicę, a część za machlojki powędrowała do więzienia.
Potem poszedłem do wojska. Wróciłem po dwóch latach.
Rozpocząłem pracę w prywatnej firmie kamieniarskiej na Powązkach, gdzie bez przerwy pracowałem przez dwanaście lat. Latem pracowałem, a zimą pisałem.
W sposób nie dość niedoskonały godzę jakoś pracę zarobkową i pisanie”.
Jan Himilsbach
* Zachowałem oryginalną pisownię (choć wydawnictwo upierało się, by poprawić przecinki).