- W empik go
Hiperkryzje - ebook
Hiperkryzje - ebook
Czy poezja jest martwa? Czy jest tak samo martwa jak materia nieożywiona, która zewsząd nas otacza? Telewizor, komputer, smartphone i kubek z kawą od drogiego dystrybutora - to przedmioty, martwe i nieposiadające duszy, ale czasem bardziej zaangażowane w nasze życie niż ludzie, którzy nas otaczają. W związku z tym powinno się życzyć poezji rychłej śmierci – aby okazała się równie martwa i równie popularna. W celu uświęcenia tego wydarzenia, "Hiperkryzje" odsłaniają nowe oblicze polskiej poezji, zbierając wczesne prace Steve'a Liebich, którym przyświeca ten sam smutny motyw: motyw fałszu i zakłamania. Znajdziesz go wszędzie - w pracy, w autobusie, w sklepie drogiego dystrybutora kawy i we własnym domu. Każdy kolejny fałszywy krok człowieka zbliża ludzkość do czegoś większego niż my sami, a "Hiperkryzje" dokumentują tę wędrówkę całego narodu człowieczego.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-8395773211 |
Rozmiar pliku: | 212 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
| | | |
+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
Diabeł, człowiek i Bóg
Diabeł:
Co tam szepczesz? Co tam mówisz?
Nie lękaj się mnie, synu
Człowiek:
Spójrz tutaj, pozwól oczom widzieć
Trzy martwe ciała, jedno przy drugim
Przykryte krwistym kocem długim
Trzy formy kształtują się na materiale
A pod nim sztywne członki i twarze białe
Diabeł:
Kim są ci ludzie? Kim byli?
Wedle czyich praw żyli?
Człowiek:
Żona, którą ponad me życie kochałem
Syn, któremu pierwszemu życie dałem
Córka, która nie znała czym wieku granica
Teraz wszyscy troje leżą bez życia
Człek – bestia do domu mego wtargnął
I trzy dusze z łupem zagarnął
Pozbawił mnie tlenu i powodu
Dla którego nie skończyć bym miał swego rodowodu
Teraz łzy wylewam i śmierci łaknę
Wpierw jednak w trumnach rodzinę zamknę
Diabeł:
Wedle czyich praw żyli?
Mów, komu służyli!
Człowiek:
Jemu – Wszechmogącemu
Dobra i miłości siewcy wysokiemu
Diabeł:
Powiadasz... miłości?
Gdzie ona tu gości?
Gdzie miłość w trzech trupach?
Gdzie życie w trzech słupach?
Człowiek:
Zostawił nas w potrzebie
Diabeł:
Może on sam stworzył potrzebę?
Nie znają praw miłości w niebie
A co, jeśli... lecz słuchaj treściwie
On sam wykończył twoją rodzinę?
Człowiek:
W tym nie ma Boga, lecz tylko sromota
A teraz, właśnie teraz, nachodzi mnie ochota
Znaleźć winnego śmierci mej rodziny
Zmusić do wyznania winy
Diabeł:
I co potem?
Człowiek:
Rozłupać mu czaszkę sprawiedliwości młotem
Diabeł:
Masz siły ku temu?
Człowiek:
Ku wszystkiemu!
Teraz ja jestem sądem, ja jestem prawem
Całe życie na sprawiedliwość czekałem
Koniec z Bogiem, koniec z życiem
Życie w śmierć zamienię, pieśń w wycie
Umarłem dawny ja
Kreatura zła
Karmi się mym wnętrzem
Diabeł:
Mogę ci obiecać, że zemsty dokonam
Sprawiedliwość w tym świecie dochowam
Tamten, nim umrze, pozna cierpienie
A śmierć będzie mu zbawieniem
Ujrzy on wtedy twarz moją
Której nawet aniołowie się boją
Choć dusza nie umiera, będzie umierał
Kwiaty rozpadu na mej polanie zbierał
Człowiek:
Czego żądasz w zamian?
Diabeł:
Śmierci twojej i duszy przeklętej
Od dziś w mojej władzy zaklętej
Człowiek:
Cierpieć będę u ciebie?
Diabeł:
Nie bardziej niż u Niego
Twórcy bólu twego
Człowiek:
Dwie drogi, jedno skrzyżowanie:
Zemsta moja – marna i niepewna
Lub diabelskie ukrzyżowanie
I dusza za to dla niego
Kochałem rodzinę, a On mi ją odebrał
Czas, by morderca pąki kwiatów zebrał
Krwawych! Gorzkich! Śmiertelnych!
Zgadzam się, na warunki przystaję
W zamian duszę swoją ja tobie oddaję
Bóg:
Wasz mąż i ojciec wybrał swą drogę
Ja już mu nie pomogę
Już niebawem każda dusza na Sąd przybędzie
Każda, która zechce, mą miłość zdobędzie+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
| | | |
+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
Poszukiwania
Wśród poplątanych gałęzi pamięci
I wśród gwiazd na niebie niechęci
Za wodnym kołem fortuny
I przed myśli lasem ponurym
W ziemi straconych uśmiechów grzebię
A wciąż nie mogę odnaleźć ciebie
Tuż za rogiem ognistych sporów
Nad paletą miłości kolorów
Przed wodospadem każdej z tragedii
Pod splotem niejednej z wielu bredni
Rysuję zaproszenie na słonecznym niebie
Lecz wciąż nie potrafię odnaleźć ciebie
Na rozlanym mleku tęsknoty
W ubraniu marnego kochania biedoty
Wśród licznych gier nierozegranych
W zapachu słodkim włosów twych zadbanych
Wspinam się mozolnie po miłości drzewie
Próbuję co chwila odszukać ciebie
Zza korytarza labiryntu błędów
Między książkami wspólnych planów rzędów
W zapiskach marzeń starych i nowych
Pośród serc dobrych i młodych
Znajduję siebie w miłości potrzebie
Choć nadal nie mogę odnaleźć ciebie
Pod gruzami zburzonej przyszłości
Za ludzką nikczemnością, piętrami podłości
Nad ziemią, która łączy i rozdziera
Tą samą, która daje i odbiera
Zbudzę choćby śmierć, która wśród nas drzemie
By w końcu móc odnaleźć ciebie!+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
| | | |
+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
Słuchaj poety
Coś ci powiem, więc siadaj wygodnie
To jest wiersz, więc niech się rymuje
Być może wiesz, co znaczy żyć modnie
Wiesz, co cię niszczy i co cię buduje
Pozwól, że dam ci cegłę
Łykaj myśli z witaminami
Wznoś swe idee wraz z fundamentami
Nie pozwól innym wejść ci w paradę
Pożyczaj pomoc i nie mów: Sam dam z tym radę
Potem ją zwrócisz, bo to pożyczka
Raz w twoich raz w innych rękach jest tyczka
Buduj muskuły determinacji
Plując w usta dyskryminacji
Nie patrz na innych, patrz tylko na siebie
Raj jest na ziemi, więc spraw byś żył jak w niebie
Nie znają różnic między piekłem a niebem
Nazywaj to jak chcesz, lecz ja to zwę marzeniem
Jesteś stworzony, by kochać i być kochanym
Nie jesteś tu po to, by trwać wiecznie samym
Ty z łona Pani, troskliwej opiekunki
Przyjmij od niej wszelakie podarunki
Upadasz, by się podnieść – ranisz, by wyleczyć
Daj oczom swoim tym wszystkim się nacieszyć
Kochaj, kochaj! kochaj po wsze miary
Ty dzięki nim, a oni dzięki tobie nigdy nie są sami
Podobno cienka linia między sromotą a błogością
Nazywaj to jak chcesz, lecz ja to zwę Miłością
Czujesz? Coś idzie za tobą... podąża twoim śladem
Bezszelestnie gad za tobą, a nie ty za gadem
Słyszysz? Mrugnięciem powieki zbywasz innych słowa
Czy to ważne, kto z tobą trzyma, a kto urazę chowa?
Widzisz? Cienie na ścianach, oknach i w oczach
Ty główną szosą, inni na poboczach
Podnieś głowę i nie podnoś ręki za jednym zamachem
Nazywaj to jak chcesz, lecz ja to nazwę strachem
Jestem młody wiekiem, lecz dojrzały duchem
Mówią, że wariat, czasem zwą mnie zuchem
Wiele przeszedłem i wiele zwyciężyłem
Dawno temu pierwszą cegłę pod wieżę włożyłem
Cegła po cegle wznosisz fragment wieży
Pamiętaj – gdy upadniesz – ktoś nadal w ciebie wierzy
Niech wiara i nadzieja ulepią twoje serce
Marmurowe serce
To człowiek, czyli ty, tworzy swą potęgę
Lecz pamiętaj, że skromność podaje jej rękę
Jesteś tym dla siebie, co dla mnie serca bicie
Nazwij to jak chcesz, lecz ja to nazwę życiem+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
| | | |
+-----------------------+-----------------------+-----------------------+
Za kurtyną
Za kurtyną
gdzie bezpiecznie
Za kurtyną
gdzie bajecznie
Za kurtyną
gdzie czas płynie
Za kurtyną
gdzie deszcz myje
Za złączonych serc wzgórzami
Za miękkimi pierzynami
Gdzie nieznane są tragedie
Ludzkie krzywdy, usta wredne
Przed kurtyną giną słowa
Wszechobecna jest tam zmowa
Nie dojrzewa ludzkie serce
Miłość rodzi się na prędce
Człowiek drzewo wciąż obraża
Magia schnie tam z kałamarza
Buty depczą liść na drodze
Pszczoła osie nie pomoże
Za kurtyną
gdzie pieśń miła
Za kurtyną
jeśli żywa