Historia bez cenzury - ebook
Historia bez cenzury - ebook
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla dzieci oraz kontrowersyjne skróty myślowe.
Jeśli jest to dla Ciebie poważny problem, zrezygnuj z czytania… chociaż pewnie będziesz żałować.
Po co ta książka, skoro wszystko jest w internetowym programie? Tak się składa, że nie wszystko. Nie da się w piętnastominutowym odcinku opowiedzieć o jakimś władcy od początku do końca. Wiele ciekawych i ważnych rzeczy musimy sobie darować. W tej książce dostajecie Historię Bez Cenzury w wersji full wypas. Nie było żadnych ograniczeń długości tekstu. Mogłem pisać do momentu, aż poczułem: „Ok, Wojtas, to chyba wszystko”.
Wojtek Drewniak
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-3453-6 |
Rozmiar pliku: | 5,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Jakiej dziewczynie najlepiej idzie nauka tańca? Dance._
Hola, hola. Co się właśnie stało? Kilka linijek i już mamy najzabawniejszy wstęp do książki w dziejach. Wystarczyło tylko podejść do tego inaczej. Tak samo sprawy się mają z historią. Jest masa ludzi uważających ją za coś równie atrakcyjnego, co te żarty na końcu _Teleekspressu_. Ale może i z nią da się coś zrobić? Może też wystarczy podejść inaczej?
Nie będę się tutaj rozpisywał o tym, jakie to wielkie szczęście dla ludzkości, że ja wychodzę z właśnie takiego założenia, bo dzięki temu powstała ta książka. Osób takich jak ja jest naprawdę sporo. Moje szczęście polegało na tym, że kilka z nich spotkałem i wspólnie udało nam się rozkręcić kanał o historii, jakiej nie uczą w szkole – Historię Bez Cenzury. Momentalnie chwycił za serducho dziesiątki, a później setki tysięcy widzów w Internecie. Nie napisałem tego, żeby się chwalić, tylko żeby uzmysłowić skalę tego, co udało się osiągnąć. Bo w Historii Bez Cenzury pokazujemy, że można inaczej opowiadać o historii. Daty? Kogo to obchodzi. Co to za różnica, czy bitwa pod Grunwaldem była w 1409, 1410 czy 1411? Ważne jest, że mogła się odbyć dopiero po śmierci Jadwigi, bo za jej życia wielki Jagiełło był pantoflarzem. Czy to ważne, kiedy był „cud nad Wisłą”? Nie, bo to żaden cud, a jedna z najbardziej hardkorowych wojskowych akcji w historii.
Co takiego sprawia, że Historia Bez Cenzury jest ciekawa? To, że mówimy o rzeczach ważnych. Ale wcale nie o polityce. Polityka to tylko dość rozległy efekt uboczny trzech rzeczy, które zawsze pociągały ludzi: seksu, pieniędzy i przemocy. To one decydowały o losach świata i gdyby nie one, to nie byłoby bitew, wojen i traktatów pokojowych. Jasne, że mówienie na szkolnych lekcjach o seksie jest wstydliwe, ryzykowne i zamiast tego lepiej zasypać biednych uczniów wiadrem dat i postanowień pokojowych. Ale efekt tego jest taki, że mówi się o efektach ubocznych, a nie o przyczynach, które nie dość, że są ważniejsze, to dodatkowo jeszcze – dużo ciekawsze. To tak samo mądre jakby lekarz, do którego przychodzimy z grypą, dał nam krople na katar.
W Historii Bez Cenzury mam szaloną przyjemność pokazywać, że poznawanie historii może być najwspanialszą rozrywką, ale i powodem do dumy, bo gdzieś pod tą warstwą nudnych, podręcznikowych bredni, umyka chyba najważniejsze – mamy z czego być dumni! Oczywiście mamy też trochę kart w naszej historii, które do najwspanialszych nie należą, ale je też warto poznać. Dla własnego dobra, bo to nie tak, że „historia lubi się powtarzać”. Ona się powtarza i warto potrafić znaleźć sobie w dziejach podobny punkt odniesienia. Wiele osób zyskało w ten sposób masę kasy, sławy, a zwłaszcza – władzy.
No dobra, na razie ustaliliśmy, że ta cała Historia Bez Cenzury to supersprawa, bo pokazujemy historię inaczej, tak, że nasz program uczy jak szlag i bawi jak cholera. To po co ta książka, skoro wszystko jest w internetowym programie? Tak się składa, że nie wszystko. W Historii Bez Cenzury rzucamy widzom esencję – najważniejsze kwestie, które mają rozbawić, przekazać wiedzę, ale na bank nie są w stanie wyczerpać tematu. Nie da się w piętnastominutowym odcinku opowiedzieć o jakimś władcy od początku do końca. Wiele ciekawych i ważnych rzeczy musimy sobie darować, żeby odcinek nie trwał dwie godziny, bo kto miałby czas to oglądać? W tej książce, drodzy Czytelnicy, dostajecie Historię Bez Cenzury w wersji full wypas. Nie było żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o długość tekstu. Mogłem pisać do momentu, aż poczułem: „OK, Wojtas, to chyba wszystko”. Rozwinąłem pięć biografii władców, o których zrobiliśmy odcinki HBC, o cały wagon fantastycznych ciekawostek, ale co jest jeszcze większą atrakcją – znajdziecie tutaj pięć zupełnie nowych, szerokich biografii gości, o których codziennie prosicie w komentarzach czy prywatnych wiadomościach, których dostajemy nieziemskie ilości.
Dobra, koniec pierdzielenia, czas kończyć ten wstęp. Jeszcze Ci tylko podziękuję. Tak, Tobie. Za to, że poświęciłeś pieniądze i poświęcisz swój czas na czytanie kolejnych stron. Zrobiłem co w mojej mocy, żeby był to czas spędzony przyjemnie i z intelektualnym pożytkiem. I nie bój się, że nijak się to będzie miało do odcinków w Internecie. To nadal ten sam historyczny rock’n’roll, który polubiłeś. Tylko w dużo większej dawce.
Wojtek DrewniakMIESZKO I. CHŁOP NIBY ZNANY, ALE TAK NAPRAWDĘ TO NIE MAMY ZBYT WIELU INFORMACJI NA JEGO TEMAT. PODOBNO MIAŁ SIEDEM ŻON, ALE NAJWAŻNIEJSZA OKAZAŁA SIĘ TA ÓSMA – DOBRAWA. BYŁA CHRZEŚCIJANKĄ. MIESZKO PRZYJĄŁ WIĘC CHRZEST I TO BYŁA SUPERDECYZJA, BO ZACZĘLIŚMY BYĆ TRAKTOWANI JAK CYWILIZOWANE PAŃSTWO – BLA, BLA, BLAAA… DARUJMY SOBIE. PO TEGO TYPU PIERDZIELENIE ZAPRASZAM DO SZKOLNYCH PODRĘCZNIKÓW. MY LEPIEJ SKUPMY SIĘ NA DZIECKU TEJ PARY – BOLESŁAWIE, PIERWSZYM KRÓLU POLSKI. IMIĘ DOSTAŁ PO CZESKIM DZIADKU. MIAŁO OZNACZAĆ „WIĘCEJ SŁAWY”. LEPIEJ TRAFIĆ NIE MOGLI, BO OKAZAŁ SIĘ WYKRĘTEM, JAK W MORDĘ STRZELIŁ!
Niewiele wiadomo o dzieciństwie Bolka. Z tego, co wiemy, miał jedną rodzoną siostrę – Świętosławę, która została później królową Wikingów i pierwszą Polką w Anglii. Poza tym nasz bohater miał jeszcze rodzeństwo przyrodnie, ale kogo to obchodzi. Dużo ciekawsze jest to, że kawał dzieciństwa spędził na niemieckim dworze jako… zakładnik. I to nie dlatego, że został porwany w jakiejś brawurowej akcji. Nie, nie. Ojciec oddał go sam. Zanim ktoś naśle na Mieszka I opiekę społeczną, to po pierwsze – Mieszko już jakiś czas nie żyje, a po drugie – to nie tak, że był złym ojcem. Wysłał tam młodego Bolka jako gwarancję wierności cesarzowi. Innymi słowy: to, że go na jakiś czas posłał do Niemca, oznaczało ni mniej, ni więcej, że to właśnie nasz bohater był najcenniejszym, co miał Mieszko. Poza tym to nie tak, że Bolesława po przyjeździe do Niemiec zakuto w kajdany i wrzucono do lochu. Traktowano go tam jak norweskiego więźnia – niby nie mógł sobie wrócić do domu, ale warunki do życia miał lepsze niż wielu ludzi na wolności.
Bolek nie miał zbyt wiele do gadania jako dzieciak. Nie dość, że go ojciec posłał do Niemca, to jeszcze wcześniej obciął mu włosy, żeby podlizać się papieżowi. Tak, tak, dopadł młodego z nożycami i to, co udało mu się uciąć, wysłał głowie Kościoła, co miało symbolizować oddanie syna Stolicy Apostolskiej. Pewnie Bolek nie był zachwycony i może nawet przeszło mu przez myśl: „Jeszcze może mi żonę znajdzie…”. Nie docenił ojca – znalazł mu trzy.
Dawno temu, zwłaszcza w kręgach dworskich, do małżeństw podchodzono ze znacznie większym luzem. W większości chodziło o pieniądze i wpływy, a nie o miłość. Pewnie, o wiele lepiej wygląda historia o idealnej parze małżonków, żyjącej ze sobą przez długie dekady. Te podstawy PR znali już wtedy nasi kronikarze i bez mrugnięcia okiem wymazali informację o dwóch pierwszych żonach Bolka. Ale nie te numery z Thietmarem – niemieckim kronikarzem, dzięki któremu znamy trochę dokładniej perypetie naszego pierwszego króla. Ups, spoiler. No nic, do tego dojdziemy za jakiś czas, a teraz wróćmy do małżeństw.
Jego pierwszą żoną była nieznana z imienia córka margrabiego Miśni Rygdaga, która nie zapisała się w historii niczym ciekawym. Poza tym, albo kiepsko układało im się w łóżku, albo (co bardziej prawdopodobne) szybko zmarł jej wpływowy ojciec, a tylko dla dobrych relacji z nim zorganizowano to małżeństwo. Kazano więc jej wracać tam, skąd przyszła i już 2 lata później Bolek, czy mu się to podobało czy nie, znowu stał na ślubnym kobiercu.
Jego drugie małżeństwo też było nieudane, jednak dużo bardziej brzemienne w skutki i słowo „brzemienne” nie padło tu przypadkiem. Otóż ze swoją drugą żoną, Węgierką (bo tylko tyle o niej wiemy), dorobił się syna – Bezpryma, który wiele lat później narobił w Polsce niesłychanego wręcz burdelu i był jednym z najbardziej brutalnych rządzących w naszej historii. A poza tym, sądząc po imieniu, nie potrafił również budować akordów.
Rok 992 był dla naszego bohatera bardzo ważny z dwóch powodów. Po pierwsze znowu się ożenił, ale tym razem trafił dużo lepiej. Poślubił Emnildę, z którą przeżył aż 25 lat. Nie jest co prawda pewne, czy był jej wierny, ale o tym zdążymy sobie jeszcze opowiedzieć. W każdym razie układało im się całkiem nieźle, o czym świadczyć może fakt, że dorobili się piątki dzieci. Jednak dużo bardziej powinno nas zainteresować inne zdarzenie, które miało miejsce w tym samym roku. Zmarł Mieszko I. W sumie trochę smutno, ale Bolek, który do tej pory pokornie słuchał ojca, mógł wreszcie robić to, na co miał ochotę, a co lepsze, państwu wyszło to na dobre. Byli co prawda tacy, którzy różnicy nie widzieli, ale to tylko dlatego, że Bolesław sam o to zadbał.
Miał sprawować rządy wspólnie z Odą, swoją macochą. Ale ani przez chwilę nie zamierzał respektować ostatniej woli ojca. Momentalnie wyrzucił z kraju macochę i swoich przyrodnich braci, których traktował wyłącznie jako konkurencję. Być może ktoś się w tej chwili oburza, ale jak na tamte czasy było to wyjątkowo humanitarne pozbycie się opozycji. Serio, gdyby ich pozabijał, to nikt specjalnie by się nie zdziwił. To, że przejął pełnię władzy w tak pokojowy sposób, nie sprawiło, że nie miał przeciwników, nic z tych rzeczy. Taki obrót spraw nie podobał się kumplom jego macochy – Odylenowi i Przybywojowi. Kiedy Bolesław się o tym dowiedział, bez wyrzutów sumienia kazał ich złapać i oślepić (teraz żart z poprzedniego akapitu o tym, że nie widzieli różnicy, dopiero robi się zabawny, nie?). Swoją drogą Bolek miał chyba delikatne zamiłowanie do pozbawiania ludzi wzroku, bo to nie koniec tego typu akcji w jego życiorysie. W każdym razie od początku swoich rządów wyraźnie zaznaczał, że nie warto z nim zadzierać. Pewnie, można się tu spierać, czy trzeba było z aż takim rozmachem pozbywać się politycznych rywali, ale serio, lepiej nie mógł postąpić. Do potęgi było nam wtedy daleko i kraj potrzebował jednego, silnego władcy, którego by szanowano albo przynajmniej by się bano. Tym bardziej, że warunki sprzyjały jak nigdy.
W 996 roku cesarzem został Otton III, który miał spory sentyment do Polaków. Być może dlatego, że Mieszko I pomagał Niemcom w walkach ze Słowianami połabskimi, ale równie duży wpływ miał na to jak dla mnie fakt, że kiedy Otton miał 8 lat, to dostał od Mieszka masę prezentów, w tym… wielbłąda! Nic dziwnego, że tak rozpieszczony przez Polaków chciał utrzymywać z nami dobre relacje. Poza tym miał swój plan, ale o tym za moment. Bolek i Otton III po raz pierwszy spotkali się w 995 roku przy okazji mordowania pogan, a 5 lat później wzięli udział w największym balecie średniowiecza, ale żeby zrozumieć, jak do niego doszło, musicie poznać historię pewnego faceta o pięknym imieniu.
Kiedy chrześcijaństwo było w naszych okolicach jeszcze sporą nowością, na polskie ziemie przybył pewien człowiek – Adalbert, a po naszemu Wojtek. Wcześniej był biskupem w Pradze, ale miał taką wadę, że był strasznie uparty i nie chciał się godzić na kompromisy. Nie pasowało to jego parafianom, którzy kazali swojemu pasterzowi szukać roboty gdzie indziej. Pojechał więc do Rzymu, gdzie próbował się odnaleźć jako zakonnik, ale szybko zorientował się, że życie w ciasnej celi i modlitwa od rana do nocy, to niekoniecznie jest sposób, w jaki chce spędzić resztę życia. Postanowił więc, że zostanie misjonarzem i trzeba przyznać, że miał na tym polu pewne sukcesy, bo prawdopodobnie to on ochrzcił Stefana zwanego później świętym – pierwszego króla Węgier. Z takim CV jechał chrystianizować Prusów i po drodze zatrzymał się, a jakże… w Gnieźnie, gdzie spotkał Bolesława Chrobrego. Chłopaki mocno się polubili i pewnie żaden się nie spodziewał, kiedy przybijali sobie piątkę na pożegnanie, że jednemu z nich bardzo szybko przyjdzie rozstać się z życiem w sposób co najmniej bolesny.
Niby Wojtas taki mądry, bo swoją drogą według legendy był autorem _Bogurodzicy_, ale jednak chyba nie do końca wszystko przemyślał, bo kiedy przybył do pogańskich Prusów, zorientował się, że w sumie nie zna ich języka. Niby była opcja, że spłynie na niego snop światła i cudem zacznie mówić w języku pogan, ale jakoś nie chciało to nastąpić. Biedak starał się mówić w swoim języku, za to głośno i wyraźnie, ale poganie po krótkiej naradzie postanowili odpowiedzieć mu językiem ciała. A konkretnie: wpierdolem. Biedny Wojtek dostał wiosłem po plecach tak, że podobno mu różaniec z ręki wypadł i musiał uciekać, ale przynajmniej zdał sobie sprawę, że można by zainwestować w jakąś pomoc lingwistyczną.
Zaopatrzywszy się w tłumacza, dotarł do innej pogańskiej osady, ale niestety tu czekał go jeszcze większy pech. Po pierwsze, poganie wiedzieli, że przybysz przyszedł ze strony Polski, z którą od dawna się nie lubili, ale co gorsza rozumieli to, co chce im przekazać… I nie byli zachwyceni. Dobrze im było z wierzeniami, które były w ich środowisku od pokoleń i nie mieli ochoty, żeby ktoś narzucał im nowe zasady. Wojtek zorientował się, że sytuacja robi się niebezpieczna i postanowił wrócić do Polski, niestety nie było mu to dane. Prusowie poszli za nim i w pobliskim lesie otoczyli misjonarza i jego towarzyszy. Sam Wojtek został zabity toporem albo włócznią, natomiast pewne jest, że jego głowę zatknięto na pal, żeby jasno dać do zrozumienia kolejnym misjonarzom, że Prusowie nie mają ochoty na ewangelizację.
Kiedy Bolek dowiedział się o całej tej akcji, to wściekł się jak cholera, ale wyjątkowo nie kazał nikogo oślepić ani nie zorganizował wyprawy odwetowej, żeby zrównać Prusów z ziemią. Zamiast tego kazał sprowadzić zwłoki Wojciecha za tyle złota albo srebra (różnie na mieście gadają), ile ważył ten męczennik. Czemu? Bo był dobrym kumplem? Nie do końca. Otóż wyczuł w męczeńskiej śmierci Wojtasa ogromny marketingowy potencjał, za co wszyscy do dziś powinniśmy być mu wdzięczni.
Wojtek został _santo turbosubito_, czyli świętym w trybie superekspresowym, bo trwało to tylko 2 lata. Poza tym to była pierwsza kanonizacja przeprowadzona osobiście przez papieża, a nie lokalnych biskupów. Co z tego? To, że dzięki szybkiej akcji Bolesława mieliśmy w Gnieźnie relikwie tego największego w tym czasie celebryty, do którego wypadało się pomodlić. Wiedział o tym również cesarz Otton III, który w roku 1000 postanowił przyjechać do Gniezna z pielgrzymką. Chrobry tylko na to czekał. Bolek wiedział, że najlepsze interesy robi się przy kielichu i że bogaci inaczej gadają z równymi sobie, a inaczej z biedniejszymi, więc wydał swoim ludziom rozkaz przygotowania najlepszej imprezy w dziejach.
Otton prawie padł z wrażenia, kiedy przyjechał do Gniezna. Miasto było tak odpicowane, że Las Vegas to przy nim wiocha. Cesarz pokornie pomodlił się przy grobie męczennika, a później… Ruszyli w balet – żarcia w opór, alkoholu jeszcze więcej, a z każdą godziną język Ottona III coraz bardziej się rozwiązywał. Otóż cesarz miał w planach stworzyć coś na wzór Unii Europejskiej, do której chciał zaprosić Bolesława. Początkowo traktował go jako leszczyka, który będzie mu w takim układzie podległy, ale kiedy zobaczył, jakie panuje u nas bogactwo i jak fajny koleś nami rządzi, to w przypływie pijackiej przyjaźni, zdobył się na gest, który przeszedł do historii.
Nagrzmocony Otton wstał i powiedział, że takiego gościa jak Bolesław, to grzech nazywać księciem! On go traktuje jak brata! Co tam brata… Jak króla! I nałożył mu swój diadem. Wiele osób do dziś interpretuje to jako koronację, ale ja bym się tak nie zapędzał. W każdym razie po takiej deklaracji głupio było czegoś nie dać Ottonowi. Wyobraźcie sobie równie pijanego Chrobrego, który odpowiada: „Otton! Ty jesteś super! Ja Ci za te słowa i zaufanie dam… No nie wiem. Może chcesz ramię św. Wojciecha? Chcesz? To masz!”. Oczywiście to brzmi dziwnie, ale to ramię było relikwią, więc prezent był cholernie cenny. Ale to nadal nie wszystko – po całej tej kilkudniowej imprezie nasz Bolesław kazał zebrać całą złotą i srebrną zastawę (a była wymieniana codziennie), wszystkie obrusy, dywany i to wszystko też dał na pożegnanie Ottonowi. Dużo? E tam, to nadal nie wszystko, bo każdy członek służby cesarza też dostał po prezencie, a na samym końcu Bolek ofiarował Ottonowi III jeszcze 300 żołnierzy, co na tamte czasy było naprawdę sporą siłą.
Krótko mówiąc impreza była fantastyczna i Otton niewątpliwie wyjeżdżał na ciężkim kacu, ale za to mógł być pewny, że zyskał świetnego koalicjanta do swojej unii… Szkoda, że został otruty 2 lata później przez ówczesnych eurosceptyków i z całego planu nic nie wyszło. Na szczęście jednak inne decyzje podjęte na zjeździe gnieźnieńskim doszły do skutku – w Gnieźnie mogła powstać metropolia, czyli arcybiskupstwo. Zgodził się na to sam papież. To ogromnie ważne, bo nie byliśmy już zależni od arcybiskupstwa w Magdeburgu, tylko bezpośrednio od papieża. A umówmy się, zależności od Niemców chyba nikt nie lubi.
Zanim przejdziemy do dalszych wydarzeń, chciałbym jeszcze wspomnieć o innym skutku gnieźnieńskiej imprezy, o którym w zasadzie się nie mówi, a jest to na swój ponury sposób nawet zabawne. Otóż na prośbę naszego władcy, Otton III przysłał do nas dwóch swoich misjonarzy – Jana i Benedykta. Do nich dołączyło dwóch polskich zakonników i w takim składzie osiedlili się pod Poznaniem i przygotowywali się do misji chrystianizacyjnych. Niestety nic z tego nie wyszło. Czemu? Bo ktoś w okolicy puścił plotę, że w ich pustelni jest masa srebra, którą dostali od, jak zwykle, hojnego Bolesława. Szybko znalazła się ekipa, która najechała na dom biednych pustelników i ich wymordowała. Być może ze złości, bo żadnych bogactw tam nie znalazła… I tu po raz kolejny odezwał się w Bolesławie zmysł biznesmena, bo zrobił dokładnie to samo co ze świętym Wojciechem – wykorzystał to, że kult pomordowanych szybko wzrastał, i w ten sposób Polska pozyskała do kolekcji kolejnych męczenników za wiarę.
Po śmierci Ottona III wszystko się spieprzyło. Na tronie zasiadł Henryk, który wcale nie miał ochoty kontynuować pomysłu średniowiecznej Unii Europejskiej swojego poprzednika. Podobnie jak kronikarz Thietmar był zwolennikiem (zresztą nie ostatnim) dominacji Niemiec nad innymi krajami. A Polski, która coraz bardziej rosła w siłę, nie znosił już najbardziej. Dobrze wiedział, że za dobrą kondycję państwa odpowiedzialny jest Bolesław, więc postanowił pozbyć się go w wyjątkowo perfidny sposób.
W 1002 roku, Bolo pojechał złożyć hołd Henrykowi, czyli potwierdzić, że uznaje go za najważniejszego europejskiego władcę. Henryk udawał przyjaznego gościa aż do końca wizyty naszego władcy, ale kiedy Chrobry wyjeżdżał z miasta, to „zupełnie przypadkiem” jego orszak zaatakowała ekipa bandziorów. Trudno w to uwierzyć, ale nasz bohater uszedł z życiem tylko dzięki pomocy… niemieckich książąt! Tak jest, tych, którzy pamiętali zjazd gnieźnieński i wiedzieli, jaki z naszego władcy równy gość. Jeden z nich, ze swoimi żołnierzami, osłaniał Polaków, a drugi (ze swoją ekipą) wyłamał zewnętrzną bramę miasta i umożliwił naszym ucieczkę. Ich imiona nie są jakoś superistotne w kontekście dalszej historii Polski, ale sami przyznajcie, że odwalili kawał dobrej roboty i zasługują na to, żeby wreszcie znaleźć się w jakiejś porządnej książce: Henryk ze Schweinfurtu i Bernard Billung. Dzięki, chłopaki!
Oczywiście Henryk, a z nim niemieccy kronikarze twierdzili, że władca nie miał z tym atakiem nic wspólnego, ale intryga była szyta zbyt grubymi nićmi, nawet jak na tamte czasy. Bolesław nie tracił czasu i jak tylko wrócił do domu, to wysłał ekipę odwetową, żeby poprzez spalenie jednego z niemieckich grodów i zrobienie z jego mieszkańców niewolników dać do zrozumienia, że polski książę jest gotowy na wojnę.
Myślał bardzo rozsądnie i chciał zapewnić sobie neutralność Czechów, bo kto jak kto, ale my w Polsce wiemy, że atak dwóch państw to mało zabawna sprawa. Bolek postanowił załatwić sprawy w sposób bardzo elegancki: otóż w tym czasie w Czechach kilku braci tłukło się między sobą o tron. Bolesław skontaktował się z jednym z nich – Bolesławem Rudym – i powiedział, że pomoże mu zdobyć tron, jeśli ten będzie później rządził w sposób sprzyjający albo przynajmniej nieprzeszkadzający Polsce. Ale Bolek Rudy, jak to rudy, zaczął kombinować. Pomoc naszego władcy przyjął i zaczął pertraktować z… Niemcami! Nasz Bolesław szybko się o tym dowiedział i zaczął zastanawiać się, jak tu ukarać rudego przewalacza. Postanowił załatwić go swoim ulubionym sposobem – zaprosił go do siebie, a gdy ten przyjechał, Chrobry kazał go pojmać, oślepić (naturalnie) i wtrącić do pierdla. Tak się skończyła polityczna kariera Bolesława Rudego. Warto było? No nie sądzę. Zabawne też jest to, że nie lubili go nawet poddani, bo kiedy nasz książę stwierdził, że nie ma co liczyć na innych i sam ogłosił się królem Czech (jego dziadek nie dość, że był Czechem, to jeszcze – co nawet ważniejsze – tamtejszym władcą, więc Chrobry jakieś prawa nawet miał), to spotkało się to tam ze sporym entuzjazmem!
Na wieść o tym strasznie wkurzył się Henryk, bo, kurna, miał same problemy. Nie dość, że buntowali mu się poddani w kraju, nie był jeszcze oficjalnie cesarzem, to jeszcze jakiś polski gówniarz mu się na wschodzie buntuje. Nie wiedział biedak, że właśnie ten niepozorny Polak zrobi mu z dupy jesień średniowiecza. Wojna trwała z przerwami przez 16 lat i w tym czasie zdarzyło się mnóstwo nudnych rzeczy, my skrócimy to do tych najbardziej zabawnych: Henryk nie był w stanie pokonać świetnie zorganizowanych Polaków, mimo że atakował wspólnie z Czechami i innymi sprzymierzeńcami. To, że nie udało mu się wygrać, mogło być spowodowane kilkoma czynnikami:
- potrafił na czele swoich wojsk postawić duchownych, którzy nie byli do takich akcji najlepiej przeszkoleni. Przykład? Proszę bardzo: arcybiskup magdeburski Walterd, doprowadził swoje wojska do granicy, po czym sam pojechał do Polski na trzydniowy balet. Wrócił do siebie obładowany bogatymi darami, a inni rycerze stwierdzili, że w takiej sytuacji oni też jadą do domu;
-
częścią polskich wojsk dowodził syn Bolesława – Mieszko II, który był równie dobrym dowódcą, co jego ojciec i miał naprawdę wielkie jaja (do 1031 roku, kiedy to pozbawili go ich Czesi);
-
Polacy już wtedy byli mistrzami partyzantki;
- Chrobry nie zadowalał się półśrodkami. Do zawieszenia broni i pertraktacji pokojowych dochodziło kilkukrotnie, ale nasz władca nigdy nie był zadowolony z marnych warunków, jakie oferował mu Henryk. Wiedział, że może zgarnąć o wiele więcej;
- przodkowie Bolesława pozostawili mu dobrze ufortyfikowane państwo, a drużyna wojów, jaką miał pod sobą i którą rozwijał, okazała się ekipą mogącą bez kompleksów walczyć z takimi koksami jak Niemcy.
Wreszcie Henryk zrozumiał, że nie da rady. Być może dobitnie uzmysłowił to sobie, uciekając w popłochu w ostatniej bitwie z wojskami Bolesława w 1017 roku. W każdym razie do pokoju doszło w 1018 roku w Budziszynie. Czemu aż tak ważne jest podkreślenie, że to właśnie Budziszyn? Bo znajdował się na terytorium Polski, a pokój podpisuje się w kraju zwycięzcy. Krótko mówiąc – Bolesław Chrobry był zwycięzcą tego starcia, które może i trwało długo, ale w jego wyniku prestiż Polski podskoczył jeszcze bardziej.
Wiele osób chciałoby pewnie trochę odpocząć po trwającej 16 lat wojnie, ale nie nasz Bolek. Zmontował bardzo silny skład, bo w ekipie, jaką przygotował, byli nie tylko jego wojowie, ale też niemieccy rycerze Henryka, z którym niedawno się pogodził, Węgrzy, Pieczyngowie (czyli goście z południowo-wschodniej części Rusi), a nawet, uwaga… Wikingowie! Na jaką wyprawę Bolek zebrał tak imponujące wojska? Otóż jechał podbić Ruś. Czemu? Są dwie przyczyny. Zaczniemy od nudniejszej, bo oficjalnej – takiej, jaka jest w podręcznikach do historii.
Na Rusi był burdel. W sumie żadna nowość, ale ten był dość poważny, bo dwóch braci – Świętopełk i Jarosław – tłukło się ze sobą o tron. Jaro okazał się silniejszy, zdobył Kijów, a Świętopełk uciekł do Polski i poprosił naszego władcę o pomoc w odzyskaniu tronu. Czemu Bolesław zgodził się mu pomóc? Ano, bo był teściem Świętopełka, a poza tym wolał mieć za sąsiada przyjaciela niż wroga. OK, może trochę prawda, ale był jeszcze jeden, bardziej przyziemny powód: Bolesław Chrobry dostał kosza od tego całego Jarosława. Zarywał, oczywiście, nie do Jarka, tylko do jego siostry – Przedsławy – ale w tamtych czasach dziewczyny nie miały zbyt wiele do gadania w kwestii tego, z kim się będą hajtać. Jarek za nic nie chciał się zgodzić na ślub tej pary. Nasz bohater stwierdził więc, że czas na swaty i negocjacje się skończył i ruszył na Kijów, wziąć sobie dziewczynę sam. Tak, drodzy czytelnicy – w wielkiej polityce poszło o dziewczynę i z takim obrotem spraw w tej książce jeszcze nie raz się spotkamy.
Ruscy żołnierze nie mieli absolutnie żadnych szans z dream teamem Chrobrego. Zostali wręcz rozjechani, a Bolesław na czele swojego wojska triumfalnie wjechał do Kijowa, gdzie dokonał rzeczy co najmniej kontrowersyjnych.
To, że po wjeździe do miasta nasz władca pierdyknął mieczem w bramę, miecz się zepsuł, czyli wyszczerbił i od tego wydarzenia miecz koronacyjny królów polskich był nazywany Szczerbcem, nie jest ani tajemnicą, ani niczym specjalnie ciekawym, bo to tylko piękna legenda. Mało natomiast mówi się o tym, co Chrobry powiedział podczas tego walenia mieczem o bramę. Oddajmy głos kronikarzowi, a potem to sobie omówimy:
Tak jak w tej godzinie Złota Brama miasta ugodzona została tym mieczem, tak następnej nocy ulegnie siostra najtchórzliwszego z królów, której mi dać nie chciał. Jednak nie położy się z Bolesławem w łożu małżeńskim, lecz tylko jeden raz, jako nałożnica, aby pomszczona została w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie. Tak powiedział i co rzekł, to spełnił.
Chyba wszystko jasne, prawda? Bolesławowi już przeszła ochota na amory. Przyszedł czas na zemstę. Tylko że tym razem nie zastosował na Jarosławie swojego ulubionego patentu z oślepianiem, a poszedł o krok dalej. Zwyczajnie dopadł Przedsławę i zgwałcił. Umyślnie potraktował siostrę swojego przeciwnika jak, nie bójmy się tego słowa, dziwkę – żeby ostatecznie upodlić ich rodzinę i dać do zrozumienia, że polskiemu władcy się nie odmawia. Przekaz był jasny, choć mało elegancki.
Czy to, co zrobił, nie było wizerunkowym samobójstwem? Umówmy się, dzisiaj za drobniejsze przewinienia traci się szacunek i robotę, ale w tym przypadku… Lepiej postąpić nie mógł. Przykład? Nie ma sprawy: Bolek i jego ekipa wrócili z Rusi obładowani łupami, a na tronie zgodnie z planem pozostawili Świętopełka. Ten jednak był niewyobrażalną pierdołą i znowu nie utrzymał tronu, na który po raz kolejny wskoczył nasz znajomy Jarek. Tylko że tym razem, nauczony doświadczeniem, to on wyciągnął rękę do Bolesława i panowie dogadali się, zaprowadzając w ten sposób pokój na granicy między oboma państwami. Jak brutalnie by to więc nie zabrzmiało – opłacało się.
Chcielibyście wiedzieć, co się działo później? Też bym chciał. Serio. Ale prawda jest taka, że diabli wiedzą, bo w 1018 roku zmarł Thietmar i w zasadzie wszystkie informacje o historii Polski z początku XI wieku szlag trafił. Z ostatnich lat panowania Bolesława znamy tylko jedno wydarzenie – ale za to jakie! W Wielkanoc 1025 roku Bolek został pierwszym królem w historii Polski. Po raz ostatni miał wręcz ogromnego farta, bo nie dokonałby tego, gdyby nie to, że w 1024 roku zmarł wiecznie niechętny Bolkowi cesarz Henryk II. Tak to już wtedy było, że potrzebna była zgoda cesarza, a co najmniej brak jego sprzeciwu. Gdyby Heniek żył, to nie byłoby takiej opcji, ale po jego śmierci zrobił się w Niemczech taki bałagan, że Bolesław wykorzystał po mistrzowsku sytuację i koronował się.
O przebiegu samej koronacji niestety nie wiemy zbyt wiele, ale w księgach został jeden ślad, o którym warto wspomnieć, bo jest śmieszny jak cholera. Otóż Bolesław pod koniec życia był podobno tak strasznie gruby, że prawdopodobnie musiał być koronowany w pozycji siedzącej! Świadczy o tym fragment ruskiej kroniki z XII wieku, gdzie pada stwierdzenie: „Bolesław był wielki i ciężki, że ledwie na koniu mógł usiedzieć, ale bystrego umysłu”.
Bolesław niestety nie nacieszył się koroną zbyt długo. W zasadzie można powiedzieć, że koronę otrzymał rzutem na taśmę, bo zmarł już trzy miesiące później. Sama koronacja doprowadziła do totalnej wściekłości, a jakże, Niemców, którzy uznali to za uzurpację, czyli – inaczej mówiąc – nielegalne nadanie tytułu króla. Ale już nie mieli nic do gadania. Ten fantastyczny (choć czasem i kontrowersyjny) władca stworzył tradycję suwerennego Królestwa Polskiego kontynuowaną przez kolejne wieki. Pamiętajcie o nim następnym razem, gdy wyciągniecie z portfela dwie dychy. Uśmiechnijcie się do tego sympatycznego wąsacza, zanim kupicie browarek, chleb czy co tam kto woli.
CHCESZ ZOBACZYĆ, JAK WIELKIE MIAŁ JAJA NASZ BOHATER? ŚWIETNIE!
https://www.youtube.com/watch?v=zQfcrbxrVS0