Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Historia Objawień Jezusa. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 grudnia 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

Historia Objawień Jezusa. Tom 2 - ebook

Drugi i ostatni tom nowej serii bazującej na bestsellerowej książce wydanej uprzednio w formie albumowej - Świat Objawień Jezusa. Autor dokonał w nim licznych uzupełnień i zmian.

Czytelnik znajdzie tu zestaw 26 najsłynniejszych objawień, m. in. ekstazy Św. Teresy z Avilla, wizje św. Stanisława Kostki, objawienia Najświętszego Serca Jezusowego Małgorzaty Alacoque, sny i wizje ks. Jana Bosko, współuczestnictwo w Drodze Krzyżowej Wandy Malczewskiej, poświęcenie przykutych do łóżek wizjonerek; Luisy Piccarety, Marty Robin i Alexandriny da Costy. Autor wprowadzi nas w niemowlęctwo Boże s. Leonii Nastał, walkę o królowanie Chrystusa w Polsce Rozalii Celakówny i opowieść o sekretarce Bożego Miłosierdzia – św. S. Faustynie Kowalskiej.

Kiedy ktoś pyta o znane nam objawienia Zbawiciela, z trudem wymieniamy więcej niż kilka. Może wspomnimy o św. Małgorzacie Marii Alacoque i św. Faustynie Kowalskiej, u bardziej wtajemniczonych na krótkiej liście znajdzie się jeszcze miejsce dla Gemmy Galgani albo Rozalii Celakówny. I to już niemal koniec naszej wiedzy. Te objawienia są dla nas niesłychanie ważne. Ale – dodajmy od razu uwagę – stają się one takimi dopiero wówczas, gdy je przyjmujemy do serc i wprowadzamy w życie. To zdumiewające, ale do ich zaistnienia Jezus potrzebuje i nas. Inaczej pozostaną one objawieniami (dla) samego tylko Piotra Apostoła, Małgorzaty Alacoque, Faustyny Kowalskiej. Nie będą to „nasze objawienia” i nie zaowocują słowem i obecnością Jezusa w naszym życiu. - Wincenty Łaszewski

Prywatne objawienia mogą mieć charakter proroczy i być cenną pomocą w lepszym zrozumieniu i życiu Ewangelią w określonym czasie. - Benedykt XVI, Verbum Domini (2010 r.)

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8079-377-4
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRODZY CZYTELNICY

W pierwszym tomie _Historii objawień Jezusa_ przeszliśmy przez pierwsze szesnaście stuleci, analizując najważniejsze objawienia Zbawiciela z tego okresu. Najważniejsze, bo chyba nie muszę zaznaczać, że poznaliśmy tylko garść (oby reprezentatywną) nadprzyrodzonych interwencji Jezusa w dzieje świata. Objawień Jezusa nie ma tyle, co Maryjnych, ale i tu możemy o nich mówić w tysiącach.

Przed nami druga część wędrówki.

Ktoś zapyta, czy lektura drugiego tomu _Historii objawień Jezusa_ przyniesie nam coś nowego, jeśli chodzi o charakterystykę i tematykę spotkań Chrystusa z wizjonerami. Odpowiedź brzmi twierdząco. Wchodzimy w czas wielkich objawień. Barwnych, czasem szokujących, pełnych wielkich znaków. Może po raz pierwszy w historii niosą one przesłanie już dla całego Kościoła. Może po raz pierwszy objawienia stają się ponadczasowe.

Co nie oznacza, że nie są one też bardzo osobiste. I niepowtarzalne. Jedni w oglądanych przez siebie objawieniach zostają przeszyci mistyczną włócznią, inni ostrzem noża piszą na piersiach imię Zbawiciela, a Ten ujawnia im prawdę o swoim Sercu. Kolejni zadają sobie niewyobrażalne pokuty, a Pan nie sprzeciwia się temu. Wizjonerzy pragną upodobnić się do Zbawiciela, który kochał tak bardzo, że był gotów cierpieć. Oddają po kawałku swoje życie za „swoich przyjaciół” (J 15, 13), pokutą zamurowują przed nimi bramy piekła.

W tym momencie pojawia się nowa duchowość. Zaczyna się czas, w którym Bóg wzywa do nowych form kultu i nowej postaci pobożności. Mają być one lekarstwem na letnią wiarę i zapomnianą gorliwość.

Gdy nadchodzi XIX stulecie, faza „objawień pokutnych” zamienia się w wielką objawieniową falę o innej tematyce. W tym okresie są one liczniejsze niż kiedykolwiek, ale wcale nie tak spektakularne. Schodzą w ludzką codzienność, a ich odbiorcami Bóg czyni ludzi ze wszystkich stanów.

Centralnym miejscem objawień staje się – podobnie jak w przypadku XIX-wiecznych objawień Maryjnych – Francja. Jakby „pierwsza córa Kościoła” jeszcze wtedy miała w planach Bożych do odegrania szczególną misję.

Czy w XIX wieku była szansa na pojawienie się epoki, w której struktura świata byłaby przesycona łaską? Czy dlatego objawienia były nasycone tajemniczymi wizjami, symbolicznymi obrazami, słowami o konieczności bezkompromisowego opowiedzenia się za Bogiem? Rzeczywiście, można odnieść wrażenie, że wtedy coś czekało za linią horyzontu. Wciąż jeszcze był czas, by Kościół przejął w świecie rząd dusz. Stąd przesłania przynoszone przez Zbawiciela nie były już lokalne. Wizjonerzy mieli nieść je całemu światu.

Co znamienne: nie za życia, ale po odejściu do nieba. Aktualność otrzymanego przez nich orędzia potwierdzają późniejsze daty wynoszenia ich na ołtarze. Albo fakt, że ich procesy beatyfikacyjne wciąż jeszcze trwają.

Zapyta ktoś, co nas czeka współcześnie.

Objawień wciąż jest wiele, a każde inne. Jakby Jezus chciał w każdy możliwy sposób – innym językiem i innym obrazem – dotrzeć do serca człowieka. Mianownik jest jednak wspólny: jest nim całopalna żertwa, którą jako pierwsi stają się właśnie wizjonerzy.

To również nic nowego… Jednak teraz apel Jezusa staje się naglący. Pojawiają się słowa o „zepsutym świecie”, który może naprawić tylko Bóg. Ale do tego potrzebuje oddanych Mu ludzi. Będą nimi wizjonerzy i ci, którzy uznają przekazane przez nich przesłania jako „swoje objawienia”.

Przyjmą je, choć te nie będą już – jak wielu dotąd sądziło – darem czy nagrodą. Teraz są trudnym zadaniem, ciężkim brzemieniem. Bo po raz pierwszy w dziejach Kościoła ma pojawić się potwór apokaliptyczny: Anty-Kościół.

W tym momencie rozbrzmiewa złowrogie dla wielu słowo „apokalipsa”. Wydaje się, że tysiące objawieniowych interwencji Jezusa mają oswoić w nas to pojęcie i pomóc ludzkości wejść w ten czas z Bożą łaską. Mają też one pomóc Kościołowi wejść na drogę świętości i przez swą posługę i świadectwo ocalić ów wielki tłum, który wybierze nowoczesną formułę: chrześcijaństwa bez wiary, Kościoła bez Boga.

I przygotować świat na ostateczne objawienie.

Objawienia Jezusa, którymi jest znaczona historia, wzywają ludzi do nawrócenia, pomagają im trwać w wierze, wskazują drogę, zapewniają, że świat nie musi być pełen zła. Ale nie jest to cała ich rola. Im bliżej czasów współczesnych, tym bardziej widać, że ich misja polega na czymś więcej. One zamkną doczesność. Naszą i świata.

Wiemy, że dzieje kosmosu zakończą się wielkim objawieniem Boga. W ostatnim dniu historii stworzenia objawienia nie będą już Bożym zaproszeniem, jakie tyle razy Jezus kierował do człowieka. Będą Bożym Sądem. Będą czasem objawienia Prawdy, gdy wszystko stanie się światłem.

Pierwsze dzieło stwórcze Boga miało na imię światło: „Niech się stanie światło” – powiedział Pan, zaczynając stwarzać świat. Ostatnie Jego dzieło też będzie światłem. „Niech wszystko stanie w świetle!” – zawoła Stwórca. To światło będzie Sądem. W ostatnim swym objawieniu Jezus osądzi świat.

My sami będziemy częścią tego objawienia. W tym dniu poznamy, ile zgromadziło się w nas światła.LEGENDA

+--------------------------------------+--------------------------------------+
| |
| biblijnym] | |
| | osoba świecka |
| objawienie obecne w przekazie | |
| biblijnym | |
| | |
| | wizjoner uznany za świętego |
| | |
| objawienie cytowane przez papieży | |
| | wizjoner uznany za świętego |
| | w Kościele Wschodnim |
| objawienie przychylnie potraktowane | |
| przez biskupa miejsca | |
| | wizjoner uznany za świętego przez |
| | inny Kościół |
| objawienie obecne w tradycji | |
| Kościoła | |
| | |
| | |
| | |
| wiary ludu Bożego | |
| | wizjoner Sługa Boży /Służebnica Boża |
| | |
| | |
| rekluza/pustelnik | |
| | kult w miejscu objawień |
| | |
| | |
| biskup | |
| | cuda i łaski w miejscu |
| | |
| | objawień |
| kapłan diecezjalny | |
| | |
| | |
| | pisma |
| osoba zakonna | |
+--------------------------------------+--------------------------------------+ÁVILA | 1559 r.

NIEWIDZIALNIE
OBECNY

HISZPANIA

_W świecie nazywała się naprawdę pysznie – Teresa Sánchez de Cepeda y Ahumada. W zakonie krócej – pozostała Teresą, ale teraz zamiast litanii nazwisk ma krótkie „od Jezusa”. I rzeczywiście jest „od Niego”. To zakonne imię pozostawało przez lata niespełnionym proroctwem. Musiała nosić je niemal dwadzieścia lat, by nagle…_

Tamtego dnia wszystko stało się inne. „Teresa od rozrywek” stała się „Teresą od Jezusa”.

Od tamtej pory był On bliżej niej niż ktokolwiek z ludzi czy innych istot rozumnych – aniołów. Był blisko i zawsze. Można rzec – ta święta żyła w nieustannym objawieniu.

Pojawia się wśród nas w 1515 roku. Miasto Ávila jeszcze nie wie, jak ważne to dla niego wydarzenie. Niedługo będzie ono na ustach wszystkich, pokolenie po pokoleniu, do dziś, do końca świata. To hiszpańskie miasto rozsławi jedna osoba: Teresa, rocznik 1515.

Rodzinne miasto przyszłej wizjonerki i miasto jej życia jest miejscem objawień i mistycznych doświadczeń Teresy. To tu siostry łapały ją za nogi, gdy ulatywała w niebo po przyjęciu Komunii świętej…

Detal witraża Św. Teresa z Ávili, kościół św. Józefa (Central City, USA).

Skąd to prorocze imię?

Teresa jest kolejnym dzieckiem Alonsa Sáncheza de Cepeda – handlarza wełną i jednego z najbogatszych ludzi w Ávili. Ojciec jest naprawdę majętny, do tego stopnia, że kupuje sobie szlachectwo.

To dobry człowiek, a dziecko, które daje mu Bóg, jest niezwykle piękne. Dobry człowiek przygryza wargi: boi się, by uroda Teresy nie okazała się dla niej pułapką.

Ciekawe, dlaczego nazywa swoją kolejną córkę Teresą. Ale, jak się niebawem okaże, to imię zdumiewająco dobrze określa jej tożsamość. „Teresa” to tyle, co „mieszkanka Thery”. Mowa o wyspie leżącej na Morzu Egejskim – w idealnym miejscu: na szlakach morskich między Grecją, Kretą i wybrzeżem dzisiejszej Turcji. Miejsce piękne, bogate i modne…

Wyspa Thera była ważna i podziwiana do dnia, w którym – stało się to trzy tysiące lat przed narodzinami Teresy – … wybuchła. Okazała się wielkim wulkanem, pod którym znajdował się ogromny zbiornik lawy. Gdy cały wulkan eksplodował (rzadkie zjawisko) , wyspa wyleciała w powietrze, po czym zapadła się na dno krateru, na głębokość 200 metrów pod wodę.

Ze wspaniałej Thery pozostał tylko niewielki, poprzerywany pierścień lądu.

W jednej chwili zmieniło się wszystko. Bogaty, modny świat przestał istnieć. W jego miejscu pojawił się „zaręczynowy pierścień” zapowiadający nową epokę – już bez bogactw, mody i sławy…

Zdumiewające, jak dzieje Thery doskonale przekładają się na dzieje Teresy…

Ekstaza św. Teresy dłuta Berniniego.

Budynki Karmelu.

Piękna i światowa

Obawy Alonsa, o których wspominaliśmy, nie są bezpodstawne. Ojciec Teresy okazuje się uważnym obserwatorem: widzi, jak XVI-wieczna Hiszpania przechodzi niezauważalną dla wielu zmianę. Kobiety oglądają się w lustrach, a mężczyźni – w lśniących zbrojach, teraz bowiem w centrum jestem „ja” – człowiek. Pojawia się hasło: „Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce”, i staje się ono nowym drogowskazem dla całej epoki. W kulturze panuje indywidualizm. Okazuje się, że najważniejszy nie jest już Bóg. Teraz liczy się tylko człowiek.

Teresa jest dzieckim tej epoki. „Nic, co ludzkie” fascynuje ją i pociąga. Poznaje je w modnych lekturach: w romansach, w opowieściach rycerskich, dziełach traktujących o modzie.

Jak może wyglądać wiara młodej Teresy? Jest taka, jaka jest ona. Dziewczyna jest gorliwa, ale wszystko opiera się przede wszystkim na uczuciach; brakuje jej wiedzy i właściwej duchowej formacji. A gdy dodamy, że Teresa jest niezwykłej urody i że zachwycają się nią młodzieńcy, nie dziwi nas, że nęcą ją światowe rozrywki. Do przesady dba więc o swój wygląd. Lubi piękne stroje, klejnoty i pachnidła. Jest czuła na punkcie swojego piękna i podobania się innym.

Zaniepokojony ojciec posyła swą córkę na naukę; chce zrównoważyć jej świat uczuć zdobyciem rzetelnej wiedzy. Umieszcza ją w klasztorze augustianek w Avili, w nadziei, że Teresa odzyska tam równowagę i nie narazi swej duszy na zatracenie prawdziwej relacji z Bogiem.

Coś musiało się tam wydarzyć… Szesnastoletnia Teresa zdaje sobie sprawę, że istnieje coś więcej niż doczesny świat, że zaślepiła ją próżność. Kierowana (znowu) uczuciami postanawia zostać mniszką. Wstępuje jednak nie do surowych augustianek…

Dwa klasztory w Ávili

Jest 2 listopada 1535 roku. Teresa ma dwadzieścia lat. Ku rozczarowaniu swojego pobożnego i surowego ojca wybiera miejscowy, „łatwy” klasztor. Jest nim karmelitański Real Monasterio de la Encarnación – Klasztor Wcielenia.

W ávilowym Karmelu panuje wielkie rozprzężenie. Wiele kobiet wstępuje do niego nie z powołania, lecz dlatego, iż wielka liczba mężczyzn opuściła ojczyznę, udając się na podbój Nowego Świata – Ameryki. A wstyd być starą panną.

Klasztor karmelitanek pozwala swym mieszkankom cieszyć się światem, a nikt nie wypomina zakonnicom braku męża.

W klasztorze żyje… 150 zakonnic. Reguła, której celem były ochrona i wzmocnienie duchowości, jest przestrzegana w tak swobodny sposób, że mija się z celem. Nie ma tu klauzury, a zakonnice są odwiedzane przez notabli i wytwornych kawalerów.

Uwaga wielu się nich skupia się na pięknej Teresie. Tym bardziej, że młoda zakonnica jest uprzejma, inteligentna i błyskotliwa.

Habit dodaje jej drażniącego uroku.

Choroba

Mija niewiele czasu od przekroczenia bramy Karmelu, gdy Teresa zaczyna chorować. Prawie rok nie wstaje z łóżka; siostry kilkakrotnie przygotowują się na jej rychłą śmierć. Pewnego razu są przekonane, że Teresa już umarła, i gdy się budzi, ma zawoskowane powieki. Tamtego dnia przygotowywano ją do złożenia do trumny…

Czas choroby jest dla niej błogosławieństwem. Zaczyna wspinać się na pierwsze szczeble duchowej drabiny. Czy wtedy dostępuje łaski pierwszego objawienia? Gdy skarży się Jezusowi na modlitwie: „Dlaczego dajesz mi tak cierpieć, skoro mnie kochasz?”, On mówi: „Zawsze tak czynię ze swymi przyjaciółmi”.

Słysząc wyjaśnienie Jezusa, odpowiada: „To dlatego masz ich tak mało!…” .

Teresa wkracza w świat dialogu z niebiem. Nie tylko słucha – sama też mówi. Tym samym staje się częścią objawień…

„Niespokojna, nieposłuszna!”

Pewien legat papieski opisze ją jako „niespokojną, nieposłuszną i upartą kobietę, która pod tytułem pobożności wymyślała złe doktryny, wychodząc poza klasztor wbrew zasadom Soboru Trydenckiego i jej prałatów; nauczając jako mistrz przeciwko świętemu nakazowi Pawła, że kobiety nie powinny nauczać”.

Teresa nie jest wierna doktrynie Kościoła i regułom zakonnym!

Zawsze przy Teresie

Nawet jeśli Teresa już weszła na drogę zjednoczenia z Bogiem, to sama przyznaje, że szła nią, nie opuszczając świata. Zmienia swe życie na radykalnie ewangeliczne późno, bo dopiero w 1559 roku.

Jest 29 czerwca, święto Piotra Apostoła. Teresa zatrzymuje się przy obrazie Jezusa Ubiczowanego, by nagle zrozumieć (to było jak objawienie!), że prowadząc życie „trochę pobożne”, zdradza swego Mistrza. Pojmuje, że nadszedł czas, by zaczął się dla niej liczyć tylko sam Bóg, by przestać oglądać się na ludzi i by wydać wojnę swoim słabościom.

I wtedy otrzymuje od Boga szczególną łaskę. Nagle czuje (wie!), że staje przy niej Jezus. Doświadcza wewnętrznego widzenia swego Pana, który – jest tego pewna – ukazuje jej się w postaci cielesnej, choć dla oczu pozostaje niewidzialny.

Teresa nie ma cienia wątpliwości co do prawdziwości tej wizji.

Tak opisuje to spotkanie: „W dzień chwalebnego św. Piotra, będąc na modlitwie, ujrzałam tuż przy sobie, czyli raczej uczułam, bo oczyma ciała ani oczyma duszy nic nie widziałam, uczułam więc, tak mi się zdawało, tuż przy sobie obecnego Chrystusa Pana, i wyraźną, jakby naoczną miałam pewność, że to On do mnie mówi (…). Zdawało mi się, że ciągle mam przy boku Pana Jezusa, choć nie widziałam postaci Jego, bo widzenie to nie było w wyobraźni; czułam jednak bardzo wyraźnie, że On wciąż stoi przy mnie z prawej strony i że widzi wszystko, co robię”.

Nie jest to tylko doświadczenie obecności – Zbawiciel także do niej przemawia. Kiedyś Teresa opisze to szczegółowo. Będzie wyjaśniać, że gdy Jezus mówi do niej, „są to słowa zupełnie wyraźne, ale uszyma ciała ich nie słychać, a przecież rozumie się je bez porównania jaśniej, niż gdyby się je słyszało, i uchylić się od rozumienia ich, jakkolwiek by się kto opierał, usilność daremna”. Słowa mowy Bożej, „choćby nam niemiłe, zmuszają nas do słuchania, i rozum, czy chce, czy nie chce, musi uważać na to i rozumieć, co Bóg chce”.

Teresa wie coś o tym, bowiem na próżno próbowała prawie dwa lata opierać się przemawiającemu do niej Jezusowi!

W końcu poddaje się. Chrystus zwycięża.

Powraca do tego rodzaju widzenia w Twierdzy wewnętrznej, wyjaśniając bliżej to doświadczenie w następujący sposób: „Otóż bywa tak, że w chwili, gdy dusza ani się spodziewa, by miała otrzymać taką łaskę i nigdy jej nawet przez myśl nie przeszło, by mogła na coś podobnego zasłużyć, nagle czuje przy sobie Pana naszego Jezusa Chrystusa, choć Go ani oczyma ciała, ani wzrokiem wewnętrznym nie widzi. Nazywają to, nie wiem dlaczego, widzeniem umysłowym”.

Teresa sporządza kwalifikację objawień

Teresa z Ávila wyjaśnia, że są widzenia umysłowe, ale i widzenia w wyobraźni (pewnie znowu sama zapyta, skąd taka nietrafna nazwa). Wtedy „oczy duszy” postrzegają obraz. Napomknie, że choćby całe lata wysilała wyobraźnię na wymyślenie sobie i przedstawienie takiej piękności, to nigdy by tego dokazać nie zdołała ani nie umiała. „Piękność ta, choćby samą jasnością i blaskiem swoim przewyższa wszystko, cokolwiek człowiek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić”. Doda również, że oglądała to widzenie w wyobraźni: „Widzenia tego (…) ani żadnego innego nigdy nie widziałam oczyma ciała, tylko zawsze oczyma duszy”.

Pan udziela jej również innych rodzajów widzeń i – jak Teresa sama wyznaje – „pośród łask, którymi mnie obdarza, nie ma stałej reguły, ponieważ jednego dnia jest właściwe, że czyni to w ten sposób, a drugiego w inny”.

Nie ma objawień – jest Eucharystia

Teresa z Ávila przekazuje w swych pismach jeszcze jedną „objawieniową naukę” – może najważniejszą. Zapewnia, iż pojęła „z niektórych Jego słów, że po Jego wstąpieniu do nieba nigdy nie zstąpił On na ziemię, aby udzielać się ludziom inaczej niż w sakramencie Eucharystii”.

Może ktoś pamięta jeszcze dialog św. Jana Bosko ze swym zmarłym przyjacielem, cytowany we wprowadzeniu do naszej książki… Objawienia nie są przyjściem osoby, ale – nazwijmy to w ten sposób – przyjściem znaku osoby. Tak jest w objawieniach świętych, tak jest w objawieniach Matki Bożej; rozumiemy już, dlaczego Maryja ukazuje się w skrajnie odmiennych postaciach: z różną barwą skóry, inną barwą włosów, młoda i dojrzała, niska i wysoka… Ukazuje się w sposób najbardziej czytelny dla wizjonerów, którzy mają inne wyobrażenia kulturowe i inaczej interpretują znaki.

Nie inaczej jest z objawiającym się Jezusem. Nie staje On przed wizjonerami jako taki, ale w znaku swej obecności. To dlatego może być On nawet Dzieciątkiem, a wizja oglądana przez jednego człowieka różni się od tego, co ogląda ktoś inny.

Jedynym prawdziwym i rzeczywistym przyjściem Jezusa na ziemię jest Eucharystia… To nie znak obecności, ale realna obecność!

Wiele nam to wyjaśnia… Może dlatego Teresa najważniejsze pouczenia otrzymuje zwykle po przyjęciu Komunii Świętej i może dlatego, że spotyka wówczas prawdziwego Jezusa, przeżywa wtedy największe ekstazy. Wiemy, że mistyczne doznania towarzyszące przyjmowaniu Eucharystii niezwykle ją krępują, mają bowiem miejsce przy ludziach. Wiemy, że narażają ją one na złośliwe komentarze, a nawet posądzenia o herezję i konszachty z diabłem. Istnieje niebezpieczeństwo, że stanie przed sądem inkwizycji, ale ona jest całkowicie spokojna. Wie, że nie czyni nic przeciwko nauce Świętego Kościoła.

Bywa, że przystąpieniu do Komunii świętej jej ciało zaczyna unosić się w powietrze. Wtedy zgodnie z jej prośbą, współsiostry natychmiast ściągają ją na ziemię…

Objawienia jako upomnienia

Bóg mówi do niej „bardzo często”.

W swej autobiografii Teresa pisze: „Pewnego dnia, gdy rozmawiałam z jedną osobą w samym początku mojej z nią znajomości, spodobało się Panu (…) ostrzec mnie (…). Ukazał mi się Chrystus Pan, stając przede mną z bardzo surowym obliczem i oznajmiając mi przez to, jak te świeckie rozmowy moje Go zasmucają. Widziałam Go oczyma duszy jaśniej, niż mogłabym Go widzieć oczyma cielesnymi, i widok ten tak wyryty pozostał w pamięci mojej, że dziś jeszcze, po upływie więcej niż dwudziestu i sześciu lat, zdaje mi się, że mam Go przed sobą obecnego. Byłam tym mocno przestraszona i strwożona…”.

Jedni jej radzą, by nie dowierzała tego rodzaju zjawiskom, inni zaś dodają jej odwagi. Po tym, jak spowiednik doradza jej modlitwę do Ducha Świętego, w której ma prosić o światło, opowiada: „Pewnego dnia, po długim rozmyślaniu i błagalnej do Pana modlitwie, (…) przyszło na mnie zachwycenie tak nagłe, że prawie całkiem odeszłam od siebie; nie mogłam żadnej o tym mieć wątpliwości, bo rzecz była jawna. Było to pierwszy raz, że mi Pan użyczył tej łaski zachwycenia. Usłyszałam te słowa: «Nie chcę już, byś obcowała z ludźmi, tylko z aniołami»”.

Dodaje: „Bardzo się przelękłam, ponieważ uniesienie ujawniło się z gwałtownością, a słowa zwrócone ku mnie usłyszałam w najgłębszych pokładach duszy”.

Ale najbardziej zachwycające słowa słyszy innego dnia: „Nie trudź się, aby zawrzeć Mnie w tobie, lecz staraj się, aby zawrzeć siebie we Mnie”. Poznając i widząc Boga, jest w stanie stopniowo poznawać także samą siebie, odkrywając miejsca wewnętrzne, w których Bóg mówi do duszy i powiada jej „rzeczy najbardziej tajemne”.

Ciosy włócznią

Najbardziej znanym objawieniem, jakiego doznaje Teresa, jest spotkanie nie z Jezusem, ale z aniołem. Pewnego dnia ukazuje się jej Serafin, który wielokrotnie wbija w jej serce rozżarzony do czerwoności czubek złotej lancy, powodując niepojęty duchowo-fizyczny ból.

Wizjonerka tak opisuje tę scenę:

„Zobaczyłam, w jego ręce długą złotą dzidę, zaś jej koniec, pokryty żelazem, rozżarzony był do czerwoności. Wydawało mi się, że wkuwał ją co pewien czas w moje serce i że przebijał moje wnętrzności. Gdy poruszał swą dzidą wydawało mi się, że porusza i moimi wnętrznościami”.

Opowiada jeszcze o doświadczeniu wielkiego bólu, który – choć duchowy, a nie cielesny – sprawia, że również ciało ma w nim udział. Dodaje też ciekawą uwagę: „Pozostawił mnie całą płonąca wielką miłością do Boga. Ból był tak wielki, że aż zaczęłam jęczeć, a słodkość płynąca z jego nadmiaru była tak zaskakująca, że nie chciałam być go pozbawiona…”

Czy nie przypomina się nam w tej chwili łaska towarzysząca cierpieniom męczenników? Ich ból był przepełniony niezrozumiałym dla nas doświadczeniem miłości Boga, a było ono tak piękne, że nie chcieli przestać cierpieć…

„Czas się spotkać”

Umiera 15 października 1582 roku. Ma wówczas 74 lata. Jej ostatnie słowa brzmiały: „Panie mój, czas iść dalej. Dobrze więc, niech się stanie wola Twoja. O Panie mój i Oblubieńcze mój, nadeszła godzina, której pragnęłam. Czas się spotkać”.

Przewidziała swe odejście… W modlitewniku zapisuje datę swojej śmierci.

Wreszcie traci dla niej bolesny sens werset z jednego z jej poematów. „Que muero porque no muero”- „Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę”.

Jesienią 1582 roku już może…

W brewiarzu zmarłej odnaleziono modlitwę _Nada te turbe_ (Niech nic ci nie przeszkadza):

Niech nic ci nie przeszkadza.

Niech nic cię nie przeraża.

Wszystkie rzeczy przemijają.

Sam Bóg nigdy się nie zmienia.

Cierpliwość zyskuje wszystko.

Jeśli masz Boga, nie będziesz chciał niczego.

Sam Bóg wystarczy.

Nie trwóż się, nie drżyj

Wśród życia dróg,

Tu wszystko mija,

Trwa tylko Bóg.

Figura św. Teresy niesiona przez wiernych w dniu jej święta – 15 października (Ávila, Hiszpania).

Laska Teresy z Ávili – symbol duchowej podróży św. Teresy od Jezusa. Relikwia umieszczona w kryształowym pudełku uczestniczyła w 144-dniowej pielgrzymce „Ścieżka światła”, która rozpoczęła się w Ávili 15 października 2014 r. i zatrzymywała się w ośrodkach karmelitańskich na całym świecie.

Przypomnijmy w tym momencie inną wizję. W niej Pan objawia Teresie nie siebie, ale miejsce, które szatan w swej pysze dla niej przygotował.

Objawienie to Teresa opisuje w _Księdze życia_: „Jednego dnia w czasie modlitwy znalazłam się cała, z duszą i z ciałem w jednej chwili, sama nie wiem jak, w duchu przeniesioną do piekła. Zrozumiałam, że Pan chce mi ukazać miejsce, które czarci mieli dla mnie zgotowane i na które zasłużyłam za grzechy swoje. Trwało to bardzo krótko; ale choćbym jeszcze wiele lat żyć miała, niepodobna, zdaje mi się, by mi ta chwila wyszła kiedy z pamięci”. Po tym widzeniu nieustannie zabiega o ocalenie grzeszników. Wciąż nurtuje ją pytanie, jak nauczyć prawdziwej wiary „miliony dusz”, które nie poznały miłości Jezusa.

Na koniec dodajmy, że w naukach tej świętej znajduje się pouczenie, że najwyższa doskonałość „nie polega na pociechach wewnętrznych ani na tym, by mieć wielkie zachwycenia, widzenia i ducha proroctwa, tylko na tym, by wola nasza była zgodna z wolą Boga”.WIEDEŃ, RZYM | 1566 r.

W RAMIONACH
Z DZIECIĄTKIEM

Austria

_Oto typowy święty z obrazka – bez żadnych wad, bez słabości, pozbawiony pokus, które mogłyby zachwiać jego oddaniem się Bogu. Bardziej anioł niż człowiek z krwi i kości, cukrowa postać, święty wyidealizowany do granic – nie do naśladowania._

Jaki był naprawdę? Na pewno był zupełnie wyjątkowy, ale inaczej, niż się nam go przedstawia. „Słodki aniołek” nie zafascynowałby współczesnych mu jezuitów, którym nie możemy odmówić trzeźwego osądu i tego, że chodzili zawsze mocno po ziemi. Święty z cukrowych hagiografii nie wzbudziłby w nich podziwu. Tymczasem niebawem po śmierci ich 18-letniego współbrata i jego szybkiej kanonizacji uczniowie Loyoli zaczęli wszędzie wznosić kościoły pod wezwaniem św. Stanisława Kostki! Coś ich w nim fascynowało i kazało wskazywać go światu jako patrona w walce o niebo.

Kim więc był? Nie jest to nasz temat opowieści, choć jeden wątek, decydujący o wstąpieniu Kostki do jezuitów, jest właśnie objawieniowy. Więcej – to objawienie się Jezusa było zupełnie wyjątkowe.

Warsztat Szymona Czechowicza. Matka Boża ze św. Stanisławem Kostką, z Alojzym Gonzagą i Ignacym Loyolą.

Stanisław Kostka pochodzi z typowej polskiej rodziny szlacheckiej. Dom w Rostkowie, w którym przychodzi na świat 28 października 1550 roku i w którym wzrasta przez pierwszych trzynaście lat życia, jest religijny, szczególnie matkę cechuje głęboka pobożność. Jego mieszkańców z pewnością nie można oskarżyć o niemoralność, choć – przyznajmy – i to, co światowe, jest im bliskie. Zgodnie z tradycją potrafią nieźle ucztować i pić nad miarę, zaś w rozmowy wplatać nie zawsze cenzurowane żarty. To właśnie w takich chwilach najmłodszy z Kostków okazywał swą inność. _Nie pociągał go – jak wszystkie religine osoby – i Bóg, i st_worzony przez Niego świat, w którym też można znaleźć dużo radości. (To, przyznajmy bardzo rozsądne i telogicznie słuszne podejście).

Jego jedyną miłością jest sam Bóg.

Inni są do tańca i do różańca. Stanisława taniec nie interesuje.

Od początku „bez reszty”

Paweł, starszy brat i negatywny bohater okresu nauki Stanisława w Wiedniu, wspomina:

„Gdy przy stole opowiadano coś niestosownego, mój braciszek wznosił oczy ku niebu i mdlał. Nie padał na podłogę i nie robił sobie krzywdy, ponieważ zawsze ktoś spieszył mu z pomocą. Wszyscy o tym wiedzieli i dziwili się”. Być może winniśmy kwestionować pełną autentyczność tego świadectwa, zostało bowiem wypowiedziane już po śmierci Stanisława – gdy sława młodego Kostki rozlewała się po Europie, a ludzie byli ciekawi tego, jakim był wcześniej, jeszcze w Rostkowie… Niewątpliwie jest jednak inny, właśnie „trochę taki”. Zresztą, czy nie świadczą o tym jego własne słowa: „W pierwszej modlitwie, jaką sobie przypominam, ofiarowałem się bez reszty na służbę Bogu”.

Grobowiec św. Stanisława Kostki w kościele św. Andrzeja na Kwirynale.

Witraż św. Stanisława Kostki w kościele pod jego wezwaniem (Pittsburgh, USA).

Podkreślmy to „bez reszty”. Stanisław od początku jest radykalny. To chyba szczególna łaska… Po co Bóg dał mu takie natchnienie i taki zapał do odwrócenia się plecami od tego, co światowe? Przecież i świat jest miejscem Jego działania i sposobem na szczęście nie tylko doczesne, ale i wieczne. Może Pan chciał pokazać, że – jak mówią święci – „sam Bóg wystarczy”? Nawet jeśli zawali się cały nasz świat, nie powinno to wpływać na pokój, który cechuje nasze serca, na radość, która jest w nas, na poczucie sensu życia, które jest zakorzenione w Bogu…

Wiedeń: jezuicki i światowy

W życie Stanisława wpisana jest Opatrzność. To ona daje mu szansę na napisanie wielkiej historii, na podziwianą później wielkość. Właśnie panuje moda, by po zakończeniu edukacji domowej wysyłać dzieci rodzin szlacheckich na dalszą naukę za granicę. Więc i właściciel Rostkowa planuje wysłać swych synów za granicę. W tym czasie wiele słynnych uczelni prowadzą zakony – synowie kasztelana trafią do Wiednia, do Collegium Nobilium, które prowadzą jezuici. Jego rodzina jest na tyle zamożna, że stać ją na wysłanie obu męskich potomków (Stanisława i dwa lata starszego Pawła) na taką naukę. Mają też wystarczające znajomości – dostanie się na tę uczelnię nie jest łatwe, ale wsparcia udziela im sam kard. Stanisław Hozjusz, w owym czasie jedno z najważniejszych nazwisk w całym Kościele.

Te kilka opatrznościowych składników umieszcza w roku 1664 naszego Stanisławie we Wiedniu.

Obaj bracia zamieszkują w konwikcie (rodzaju internatu) prowadzonym przez jezuitów. Obowiązuje tam surowy regulamin, a przyjęty system wychowawczy wymaga od uczniów posłuszeństwa, systematycznej nauki, kształtowania dobrych obyczajów, pogłębiania pobożności. Dzień rozpoczyna się od modlitwy i podobnie kończy, mieszkańcy konwiktu uczestniczą w codziennej mszy świętej, co tydzień wysłuchują konferencji na tematy ascetyczne, raz w miesiącu przystępują do sakramentów świętych.

Stanisław jest zachwycony. Czuje, że znalazł się na swoim miejscu. Wszystkie praktyki podejmuje z gorliwością, ale mało mu ich… Kiedy inni cieszą się wyznaczonym przez regulamin czasem wolnym, on często udaje się do kościoła, by się modlić. Wymyka się tam również nocą, by adorować Najświętszy Sakrament.

Wymarzony raj kończy się po ośmiu miesiącach. W 1565 roku cesarz Maksymilian II Habsburg wymawia jezuitom użytkowanie domu, w którym mieszkają uczniowie. Mieszkańcy konwiktu muszą szukać mieszkania na mieście. Kostkowie – wraz ze swym opiekunem (nazywa się Biliński) i z kilkoma innymi uczniami z Polski – zamieszkują w domu senatora Kimberkera. Stancja jest wygodna i znajduje się blisko jezuickiej uczelni, ale jej właściciel to zaprzedany wróg Kościoła. Kimberker jest luteraninem.

W nowym miejscu nie obowiązują już jezuickie regulaminy – nie ma modlitw, duchowych konferencji czy comiesięcznych spowiedzi. Młodzi szlachcice korzystają z darowanej im niespodziewanie wolności; dopowiedzmy, że utwierdza ich w tym ich opiekun, przekonany, że chłopcy powinni korzystać ze świata i nauczyć się w nim żyć.

Stanisław w ogóle nie zmienia stylu życia i dalej zachowuje zwyczaje z konwiktu. Spotyka się to z kpinami współmieszkańców, a z czasem nawet z fizyczną agresją. Chłopcy nie mogą znieść, że ktoś jest inny. Młodszy Kostka mimowolnie podważa ich prawo do zabaw i włóczenia się po mieście.

Patronka dobrej śmierci po raz pierwszy

Nagle pojawia się choroba zagrażająca życiu Stanisława.

Nigdy się nie dowiemy, co było jej powodem. Czy napięcie, w jakim żył atakowany nieustannie przez brata i kolegów, czy wyjątkowo chłodna zima, czy praktyki pokutne podejmowane przez przyszłego świętego – podejmowane w nadmiarze… Faktem pozostaje, że Stanisław zaczyna podupadać na zdrowiu i niebawem przerażeni współmieszkańcy z wiedeńskiej stancji widzą, że chłopiec umiera.

Jest koniec roku 1566. Do domu Kimberkera zagląda śmierć.

Słabnący Stanisław ogłasza, że chce przyjąć Komunię Świętą. Nikt nie ośmiela się spełnić jego życzenia: z pewnością senator nie tylko nie pozwoliłby, by do jego domu przyniesiono Najświętszy Sakrament, ale jeszcze natychmiast wymówiłby im mieszkanie.

Skoro ludzie odmawiają, Stanisław zaczyna prosić niebo. To chyba dowód na jego silną wiarę, bo jest przekonany, że Bóg potrafi znaleźć rozwiązanie.

Rzeczywiście, spełnia się jego pragnienie. O tym, co się stało, opowie później swojemu współnowicjuszowi w Rzymie, Stefanowi Augustiemu.

Na progu dorocznego wspomnienia św. Barbary Stanisław powie do przyjaciela: – Bracie Stefanie, ileż zawdzięczam Bogu i tej męczennicy! – Wszyscy jesteśmy winni wdzięczność Bogu – odpowie Augusti. – Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego świętej Barbarze.

Wtedy Stanisław zaczyna opowiadać: „Pewnego razu byłem chory w domu heretyka i chciałem przyjąć Komunię. Poleciłem się tej świętej i pokazała się w moim pokoju z dwoma aniołami, którzy przynieśli mi Najświętszy Sakrament, a ja przyjąłem go z wielką radością”.

Biliński podaje więcej szczegółów. Tamtej nocy był przekonany, że chory nie dożyje poranka, czuwa więc przy nim. Stanisław, który leży spokojnie, podnosi się nagle na łóżku (jakby na moment odzyskał siły – dodaje opiekun) i mocnym głosem odzywa się do Bilińskiego: „Proszę uklęknąć, święta dziewica Barbara nadchodzi z nieba z dwoma aniołami, a jeden z nich przynosi mi Ciało mojego Pana, Jezusa Chrystusa”.

Po czym składa głęboki ukłon, klęka na łóżku i wypowiada trzy razy: „Domine, non sum dignus…” – „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…”. Następnie otwiera usta, jakby rzeczywiście przyjmował świętą Komunię.

Czy modli się o śmierć?

Możemy słusznie zakładać, że św. Barbara przychodzi do Stanisława Kostki jako patronka dobrej śmierci (to jej tytuł), czyli… zjawia się, by przygotować młodzieńca na śmierć. Spełniona przez nią prośba Kostki o Komunię świętą wpisuje się w tego rodzaju narrację, Komunia przyjmowana w agonii jest przecież „wiatykiem” – dawana jest „na drogę” – na przejście przez śmierć.

Innymi słowy, św. Barbara przychodzi zaopatrzyć Stanisława na śmierć.

Coś się tu jednak nie zgadza. Ani wizyta patronki dobrej śmierci, ani mistyczna Komunia przyjęta na łożu śmierci jako wiatyk nic nie zmieniają. Jakby wszystko zostało zawieszone w czasie… Stanisław, który już umierał, nie umiera, ale i nie powraca do zdrowia. Nadal ciężko choruje; wciąż nie ma nadziei na wyzdrowienie, ale i do śmierci daleko. Możemy zapytać: Po co były tamto widzenie i tamta Komunia?

Właściwie z pokorą musimy przyznać, że nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Chyba że… chyba że w tamtych dniach Stanisław przygotowywał się do śmierci, chyba że był on pewien, że umrze, więcej – pragnął odejść. W tym kluczu przybycie Barbary męczennicy jest w pełni logiczne – święta patronka dobrej śmierci spełnia prośbę Kostki i przygotowuje go na dobrą śmierć. Ale – jak wiemy – ta nie przychodzi. Dlaczego? Bo Bóg ma większe plany wobec tego młodego szlachcica niż tylko zbawienie jego samego.

Może w tym momencie należałoby nieco zrewidować tradycyjną katechizmową odpowiedź na pytanie, po co Bóg stworzył człowieka. Zwyczajowa odpowiedź brzmi: aby osiągnął życie wieczne. Tylko że – jak to widzimy w przypadku Kostki – dla Boga to za mało. Człowiek ma osiągnąć zbawienie – to oczywiste – ale ma też pomóc zbawić się innym, innych postawić na drodze do nieba. Stanisław Kostka, mający żyć jeszcze cztery lata, ma za zadanie ukazać innym ścieżkę świętości, zafascynować Bogiem tysiące ludzi, pokazać im, że jest coś więcej niż chwiejne szczęście na tym świecie.

To dlatego prośba Stanisława zostaje wysłuchana, jednocześnie pozostając niewysłuchaną. Przychodzi do niego św. Barbara, chłopiec otrzymuje Komunię świętą – te dwie prośby zostają spełniona. Nie przyjdzie jednak upragniona śmierć. Jeszcze nie... Bo… Kostka ma zostać jezuitą! Zresztą (znowu to dla nas takie dziwne) ma nim się stać zaledwie na chwilę.

Dzieciątko Jezus

Powróćmy do naszej opowieści.

Biliński wciąż czuwa przy chorym, spędza w jego pokoju całe noce. Pewnego razu jest jednak już tak zmęczony, że prosi służących, by go zastąpili. Rano udaje się do pokoju chorego, znajduje drzwi uchylone, widzi służących pogrążonych we śnie, spostrzega też czuwającego Stanisława, który daje mu znak, by wszedł. Chory ogłasza: „Dzięki świętej Barbarze odzyskałem zdrowie”.

Biliński jest przekonany, że Stanisław majaczy w gorączce. Ale gdy podchodzi bliżej, stwierdza, że jego wychowanek wydaje się być w pełni zdrowy! Wezwani lekarze stwierdzają, że chłopcu nic nie dolega. Polecają jednak, by pozostał w łóżku jeszcze kilka dni; w tym czasie odzyska siły, a oni upewnią się, że choroba nie wróci.

Nie wróci.

Niebawem Stanisław rozmawia ze swoim kierownikiem duchowym, ojcem Nicholasem Donim. Opowiada mu o czymś, czego nie powiedział Bilińskiemu.

Okazuje się, że Kostka swoje wyzdrowienie zawdzięcza niezwykłemu objawieniu.

Tamtej nocy ukazuje mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem Jezus. Kostka, zachwycony, wyciąga do Jezusa ręce, by wziąć go w swoje ramiona. I Maryja odpowiada na jego prośbę – składa Jezusa w jego dłonie.

W tym momencie ma miejsce natychmiastowe uzdrowienie.

Podkreślmy mocno: według tradycji to jedno z zaledwie trzech objawień w historii, gdy człowiek tuli w widzeniu małego Jezusa, a Dzieciątko przytula się do śmiertelnika. Kostka staje w jednym szeregu ze św. Antonim († 1231) i św. Józefem Hermanem († 1241)!

To objawienie ma swój cel. Maryja – a może przytulenie się Jezusa – przywraca Stanisławowi pełnię zdrowia; młody człowiek otrzymuje dosłownie nowe życie. Te następne lata, darowane mu przez niebo, nie będą już do niego należeć – zdaje się mówić Matka Najświętsza. Otrzymuje bowiem od Niej polecenie wstąpienia do zakonu jezuitów.

„Pragnę, byś wstąpił do Towarzystwa Jezusowego” – mówi Najświętsza Maryja Panna.

Decyzja zapadła w niebie, a więc jest dla Kostki wiążąca. Bardziej niż wszystko, nawet posłuszeństwo rodzicom.

Ucieczka

Stanisław już wie, co ma czynić. Rozumie, że skoro Maryja objawia mu się jako wciąż jeszcze niepełnoletniemu, ma wstąpić do jezuitów nie za kilka lat, ale już – natychmiast – jako niepełnoletni właśnie. Wie jednak, że rodzice, jeśli ich poprosi, nie wyrażą zgody, a starszy brat, który jest za niego odpowiedzialny w Wiedniu, nie poprze jego decyzji. Pewnie skończy się tym, że Biliński odwiezie go do domu. A przecież Kostka musi spełnić wolę Matki Bożej.

Jezuici nie spadną mu z nieba, sam musi do nich dotrzeć.

Teologia nazywa to „godnością człowieka”. Jest on Bożym partnerem, ma sam podejmować decyzje, musi umieć przewidywać, wybierać drogi, być gotowym na trudy, na cierpienie, na walkę…To od niego zależy, czy spełni się Boży zamysł.

Nadchodzi lato 1567 roku, a Kostka wciąż czeka na okazję, aby uciec z luterańskiego domu. Poczynił już konieczne przygotowania: kupił proste ubranie, kapelusz z szerokim rondem, pielgrzymi kij. Uzyskał już dwa listy polecające: jeden do o. Piotra Kanizjusza – jezuity mieszkającego w Augsburgu, drugi – na wszelki wypadek – do rezydującego w Rzymie generała jezuitów, o. Franciszka Borgiasza.

Teraz wygląda okazji.

Ta nadarza się sama. Kiedy Paweł znowu szydzi z pobożności młodszego brata, Stanisław po raz pierwszy (i ostatni) reaguje na jego wyzwiska. Ogłasza spokojnie: – Jeśli nadal będziesz mnie tak traktował, będę zmuszony odejść. Ty zaś będziesz musiał wytłumaczyć rodzicom, dlaczego odszedłem.

Słyszy wówczas słowa, które traktuje jako pozwolenie na ucieczkę. – Idź sobie, zniknij mi z oczu!

Następnego dnia, 10 sierpnia (warto zapamiętać tę datę, bo pojawi się ona raz jeszcze w naszej opowieści), wcześnie rano budzi służącego, któremu oznajmia, że cały dzień spędzi poza domem, więc nie należy czekać na niego z obiadem. Dni są długie, więc pewnie wróci późno.

Tak naprawdę ma przed sobą 14 godzin, w których może iść, iść, iść. Rusza do… Augsburga, nie do Rzymu. Chce tam spotkać się z o. Kanizjuszem, prowincjałem niemieckim. To opatrznościowy plan: będzie wędrował na zachód, przejdzie ponad pół tysiąca kilometrów, znacznie nakładając drogi, ale zmyli pościg. Raczej nie wspominał bratu (ani Bilińskiemu), że chce wstąpić w Rzymie do jezuitów. Ci nie wiedzą więc nic i odpowiedzi szukają w kolegium, gdzie rano w poniedziałek wypytują o Stanisława. Od razu też ruszają konno w pościg, ale będą go szukać na drodze biegnącej na południe. Przecież miał iść do Rzymu…

Święta śmierć

Pozostawmy jego wędrówkę nieopowiedzianą; podobnie historię przyjęcia go do jezuitów w Rzymie. Przenieśmy się dokładnie o rok w czasie.

Znowu mamy 10 sierpnia. Jak w soczewce zbiegają się pod tą datą opisane przez nas duchowe wydarzenia z Wiednia: wizja św. Barbary, mistyczny wiatyk, spotkanie z Matką Najświętszą i Dzieciątkiem Jezus.

Zastanawiające, ale w Stanisławie znowu pojawia się myśl o śmierci. Może nie powinna, skoro jak już wiemy, Bóg ma wobec niego jakieś „dłuższe” plany – chce mieć go jezuitą. Ale być może Kostka jest tak natarczywy w swoich prośbach, że Bóg w końcu ulega? I… tym razem Stanisław otrzyma to, czego tak bardzo chce…

Wszystko zaczyna się od listu, który pisze w dniu 9 sierpnia 1967 roku. Jego adresatem jest sama Matka Najświętsza. To znana z wielu życiorysów historia: list pisany do nieba i wysłuchany przez Maryję. Kostka też pisze, choć raczej nie zna tej praktyki. Po prostu – jak w przypadku innych – to poryw serca.

O co prosi? Chce, by Maryja go zabrała do nieba w najbliższe święto Wniebowzięcia. Czyli… już za pięć dni.

Ktoś zapyta: W jaki sposób Stanisław przekazuje list Matce Najświętszej?

Metody piszących do Królowej Nieba są różne, ale sposób wymyślony przez Stanisława jest wśród nich może najpiękniejszy. Wiemy, że następnego dnia, 10 sierpnia (to okrągła rocznica jego ucieczki z Wiednia), podczas porannej mszy św. przyjmuje Komunię św. niezwykle pobożnie, mając pod sutanną, na sercu, starannie złożony list do Maryi. Chce przekazać jej swój list drogą najpewniejszą: z serca do Serca.

Niewiarygodne, ale zostaje wysłuchany w kilka godzin.

Po południu, zupełnie nieoczekiwanie, zaczyna czuć się bardzo źle, musi się położyć do łóżka. Bratu infirmarzowi (to zakonnik zajmujący się chorymi, rodzaj pielęgniarza) wyznaje, że umrze za kilka dni.

Oczywiście nikt nie wierzy w takie „cuda”. Tym bardziej, że przez pierwsze trzy dni wszystko wskazuje na to, że choroba nie jest groźna; lekarz stwierdza, że to chwilowe niedomaganie organizmu. Jednak, nieoczekiwanie, w dniu 14 sierpnia pojawia się wysoka gorączka, chory traci siły, atakują go mdłości, z ust zaczyna sączyć się krew. To początek agonii… Stanisław prosi, by położono go na podłodze. Jeszcze spowiedź, Komunia święta – drugi i już ostatni wiatyk, na koniec sakrament ostatniego namaszczenia.

Trzy godziny po północy umiera. Za oknem szarzeje – rozpoczyna się uroczystość Wniebowzięcia, dzień, w którym chciał odejść z tego świata.

Kiedy przestaje oddychać, ktoś przybliża mu do otwartych oczu obrazek Maryi. Nie zauważono żadnej reakcji. To znak, że musi już nie żyć. Inaczej by się uśmiechnął – jak zawsze.

Jeszcze jedno spotkanie

Ma – jak to się mówi – świętą śmierć. Wiemy, że przed północą twarz młodego jezuity zaczyna jaśnieć tajemniczym blaskiem. Ktoś pochyla się nad nim, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, ale Kostka jest zajęty czym innym niż doczesnymi drobiazgami. Mówi krótko, że że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, że niebo po niego przyszło.

Inaczej niż przy umieraniu wielu świętych ta wizja nie pojawia się w momencie śmierci. Do zgonu wciąż pozostaje kilka godzin. Czyżby – pytamy – Maryja i Jej towarzyszki czuwały przy nim tyle czasu? A może tylko dały znak, że oto są, że niebo czeka? I odeszły za próg?

Może nas zastanawiać, że tym razem nie przyszła Matka Boża z Dzieciątkiem. Chociaż… może Stanisław zobaczył Zbawiciela, ale tym razem po drugiej stronie. I to stamtąd Jezus wyciągał ręce do uszczęśliwionego Stanisława.

Jeśli tak było, byłby to moment jego śmierci. Kostka wyszedłby z ciała, by przytulić się do Jezusa.

Jedno wiemy na pewno: zgodnie z tytułem zakonu, w którym pół roku wcześniej złożył śluby – jezuici to Societas Jesu, czyli Towarzystwo Jezusowe – młody Kostka stał się na wieczność nieodłącznym towarzyszem Jezusa, którego miał przywilej już w doczesności wziąć w ramiona.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij