Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia pewnego morderstwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 października 2021
Ebook
29,90 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia pewnego morderstwa - ebook

Orłowscy z córką Izą i jej mężem Johanem przyjeżdżają do włoskiego kurortu Madonna di Campiglio, by obchodzić okrągłe urodziny wspólnika. Ku zaskoczeniu wszystkich w hotelu przebywa również dawna kochanka Johana, Camilla Vogel. Obecność kobiety wzbudza niepokój Izy, zazdrosnej o męża.

Zimowy wypoczynek zakłóca wybuch epidemii spowodowanej nową chorobą COVID-19. Wkrótce z powodu koronawirusa umiera Camilla Vogel, co wywołuje panikę u gości hotelowych. Na szczęście Orłowcy okazują się zdrowi i po odbyciu kwarantanny wracają do Polski. Nieoczekiwanie pod koniec czerwca, kiedy Europa ponownie otwiera granice, rodzina zostaje wezwana przez policję do Madonna di Campiglio. Okazało się bowiem, że przyczyną śmierci Camilli nie był koronawirus – kobieta została zamordowana. Nie ulega wątpliwości, że sprawcą musi być jeden z gości spędzających ferie w hotelu Stella. Śledztwo prowadzi komisarz Henri Kraft.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65897-88-6
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ściągawka dla czytelnika

Robert Orłowski – neurochirurg, nestor rodu

Renata Orłowska – żona Roberta

Iza Orłowska von Briest – córka Roberta

Krzysiek Orłowski – syn Roberta

Wika Orłowska – żona Krzyśka

Marta Biegler – nieślubna córka Roberta

Mark Biegler – dziennikarz, mąż Marty

Eryk i Kamil – wnukowie Roberta

Johan von Briest – mąż Izy Orłowskiej

Martin Schmidt – wspólnik Roberta

Georg Sewer – kolega Johana

Camilla Vogel – szefowa stacji Super Star

Teo – synek Camilli

Zuza Kowalska vel Suzi – opiekunka synka Camilli

Alfred Linn – dawny kochanek Camilli

Lena Wolf – ciotka Camilli

Franco Ferro – właściciel pensjonatu

Lorenzo Russo – kelner hotelu Stella

Giulia Ferro – dziewczyna kelnera, córka właściciela pensjonatu

Rosa Brasi – fryzjerka

Henri Kraft – policjant niemiecki Polizeioberkommissar Bundeskriminalamt BKA

Dario Moretti – policjant włoski, ispettore capo

Aga Torbicka – była żona Krzyśka, matka Eryka

Barbara Orłowska Johanson – matka Roberta

Jon Johanson – mąż Barbary

Bartek Krawczyk – były narzeczony Izy OrłowskiejProlog. Luty 2020

Renata Orłowska postawiła na stół miskę z sałatką królewską i usiadła obok męża. Biesiadników było wielu, tak jak to zwykle bywało na kolacjach u Orłowskich. Oprócz czwórki Bieglerów, Krzyśka z rodziną i Barbary z mężem przyjechali również państwo von Briest – Iza i Johan. Ci ostatni nie mieszkali na terenie rodzinnej posiadłości, tylko w swoim mieszkaniu, mieszczącym się w nowo wybudowanym apartamentowcu w Krowodrzy, dlatego jedli wspólną kolację z innymi członkami rodziny tylko raz lub dwa w tygodniu. Iza pragnęłaby częściej to robić, ale Johan wolał nie przebywać zbyt długo w towarzystwie teścia. Inni wżenieni w rodzinę Orłowskich, konkretnie Mark Biegler i Wika, chcąc nie chcąc godzili się na codzienne rodzinne wieczorne spędy, bo wymuszały to na nich ich dzieci. Wszystkie wnuczęta Orłowskich uwielbiały towarzystwo dziadka Roberta i kuchnię babci Malutkiej.

– Nie mam ochoty telepać się do Włoch – powiedziała Renata. – Jeśli Martinowi tak bardzo zależy na naszym towarzystwie, niech przyjedzie do Zakopanego. U nas też są góry. Jeśli ktoś lubi chodzić z nogą w gipsie, niekoniecznie musi po to jechać w Alpy.

– Mamo, nie wypowiadaj się za innych – wtrąciła Iza. – Jak możesz porównywać nasze rodzime trasy narciarskie z alpejskimi. Od razu widać, że nie masz pojęcia o jeździe na nartach.

– Nie mam i niech tak pozostanie.

– Swoją drogą, mamo, mogłabyś chociaż raz założyć narty – mruknął Krzysiek, sięgając po udko pieczonego kurczaka. – Wody też się bałaś, też wzbraniałaś się przed pływaniem, ale w końcu spróbowałaś i pokonałaś uprzedzenia. I dzięki temu, że nauczyłaś się pływać, uratowałaś życie dwóch brzdąców.

– Nauczyłam się pływać, bo miałam dobrego nauczyciela – powiedziała, uśmiechając się nostalgicznie, kątem oka zerkając na męża. Robert się skrzywił, a ona ciągnęła: – Gdy mi znajdziecie równie fantastycznego nauczyciela w szkółce narciarskiej, to może się skuszę.

– Nauczycielami jazdy na nartach są przeważnie młodzi faceci, którzy nie zwracają uwagi na podstarzałe flirciary zbliżające się do emerytury – bąknął Robert.

Orłowska wyprostowała się na krześle i zmierzyła męża wrogim spojrzeniem.

– Wypraszam sobie nazywać mnie podstarzałą flirciarą. Ani nie jestem stara, ani nie jestem flirciarą, ani nie zbliżam się do emerytury. To tobie jest bliżej do wieku emerytalnego niż mnie.

– Raczej nie, bo wiek dla mężczyzn to sześćdziesiąt pięć lat, a dla kobiet sześćdziesiąt. O rok później niż ty mogę zostać emerytem.

– Jeszcze długo nie zamierzam zostać emerytką. Będę sprzedawać swoje podkoszulki do końca mojego pobytu na tym ziemskim padole, do momentu, gdy niebiosa wezwą mnie do siebie. Najpierw do butiku będę kuśtykać o lasce, a potem pomagając sobie balkonikiem. Nie mam zamiaru brać od ZUS-u tej ich jałmużny.

– Mamuś, to głupota. – Do dyskusji ponownie włączyła się Iza. – Jeśli ty jej nie weźmiesz, to ZUS wręczy ją jakimś opasłym, brzuchatym „pięćsetplusom”, żeby bezrobotni tatusiowie Brajanów mieli więcej forsy na piwo, a matki Dżesik na nowe tipsy i doklejane rzęsy. Lepiej więc będzie, żebyś pobierała należną ci emeryturę i za nią kupowała cukierki swoim wnukom.

– Wracając do nart, my z Wiką nie pojedziemy – zabrał głos Krzysiek. – Jestem potrzebny w klinice.

– Nie! – wrzasnęli wspólnie Eryk i Kamil. – My chcemy jechać na narty!

– My też nie damy rady pojechać z wami. Dzieci są za małe – wtrącił się Mark.

– Kochanie, ty możesz jechać. Dam sobie radę. Mamy przecież panią Stasię i jej córkę – głos zabrała Marta, nieślubna córka Roberta.

– To może wy jedźcie, a ja zostanę z dziećmi? – zaproponowała Renata.

– Malutka, mowy nie ma. Martin się obrazi, przecież to jego sześćdziesiątka. Krzysiek rzeczywiście musi zostać, ale chłopcy mogą jechać z nami. – Widząc karcące spojrzenie żony, dodał: – Oczywiście, jeśli ich rodzice wyrażą zgodę.

Stanęło na tym, że do Madonna di Campiglio pojadą Orłowscy z wnukami oraz Iza z Johanem. Natomiast Mark dojedzie do nich później, tylko na parę dni.Rozdział 1

Granatowe bmw sunęło w ciemności wśród krętych dróżek prowincji Trydent sąsiadującej z Lombardią. Tuż za autem posuwało się srebrne audi. W pierwszym samochodzie jechali Orłowscy z wnukami, a w drugim Iza z Johanem.

– Czy GPS dobrze nas prowadzi? – zaniepokoiła się Renata. – Czy nie ma innej, lepszej drogi? Strach tędy jechać – mruknęła. – Bardzo wąsko i stromo, i do tego ciemno.

– Super! – zawołał z entuzjazmem Eryk.

– Wy z tyłu lepiej śpijcie – bąknęła Renata. – Zanim tam dojedziemy, będzie środek nocy.

– Malutka, nie marudź. Chyba nie chcesz, żebym dodał gazu?

– Broń Boże! – zawołała. – Przecież tu same serpentyny. Nie podoba mi się ta trasa.

– I tak dużo lepsza niż ta prowadząca do Monteprandone. Pamiętasz naszą podróż poślubną, Malutka, i to niesamowite miasteczko? Te wąziutkie uliczki, tę upiorną ciszę...

– Pamiętam – przerwała mu w połowie zdania. – Ale najbardziej pamiętam telefon od Angeli.

Robert zmarszczył brwi i przesłał żonie gniewne spojrzenie.

– Malutka, jesteś najbardziej pamiętliwą kobietą, jaką znam. Z niecierpliwością oczekuję chwili, gdy demencja trochę ci stępi pamięć – burknął.

– Dziadziu, demencja to bardzo niedobra choroba – odezwał się Kamil.

– Wiem, tylko żartowałem.

– Nie powinno się tak żartować – powiedział karcąco wnuk.

– Wykapany Krzysiek – mruknął Robert. – Skąd znasz, smyku, ten termin?

– Przeczytałem w internecie. Przecież chcę zostać lekarzem, takim jak ty, dziadziu, i tatuś.

– Za dużo siedzisz przed komputerem – mruknął Robert.

– Właśnie! Ja zawsze mu mówię, że kiedyś przegrzeje mu się mózg, tak jak komputerowi – wtrącił przyrodni brat Eryk. – Nie wolno wiedzieć za dużo, prawda, dziadziusiu?

– O, to chyba jest Madonna di Campiglio. – Robert wykorzystał pretekst, żeby uniknąć odpowiedzi. – Teraz musimy szukać hotelu Stella.

– Jak tu pięknie! – zawołała z zachwytem Renata.

– Tak uważasz? Większość kurortów narciarskich wygląda podobnie. Trzeba było jeździć z nami, a nie siedzieć w Krakowie.

– Mówiłam ci, że preferuję słońce, plaże i morze, a nie zimne hałdy śniegu.

– Babciu Malutka, hałdy są na Śląsku, z popiołu i żużlu, a nie ze śniegu.

– Malutka, słuchaj Kamila. Zdobywaj wiedzę od wnuka, jeśli samej ci się nie chce poczytać czegoś mądrego.

– Kamilku, to była przenośnia. Wiem, co to jest hałda.

– A co to jest przenośnia? Co ona przenosi? – dopytywał Eryk.

– Niech ci Kamil wytłumaczy, ja tymczasem będę podziwiać odpustowe piękno tej ślicznej mieścinki.

Miasteczko rzeczywiście wyglądało przeuroczo. Pastelowe domki z brązowymi dachami i okiennicami, podświetlone choinkowymi lampkami i otulone białą pierzynką śniegu, wyglądały jak z disnejowskiej bajki. Nie tylko budynki skrzyły się świetlnymi punkcikami, lecz także drzewa i krzewy. Białe lampki obrysowujące nagie gałęzie drzew liściastych i ich konary zastępowały im liście zgubione jesienią, natomiast przyprószone bielą świerki i sosny dumnie migotały zielenią swych igieł. Im też nie żałowano światełek. Ryneczek zdobiły obrazy malowane punkcikami lampek, przedstawiające renifery z saniami, aniołki ze skrzydłami i kuliste bałwanki – odpowiedniki tych prawdziwych śnieżnych stojących na skwerku. Czerń nocy, biel śniegu i podświetlone domy oraz cała reszta zimowych aplikacji tworzyły malownicze widoki, przywodzące na myśl obrazki ze starych świątecznych pocztówek. Miasta polskie w okresie świąt i karnawału również były przystrojone, ale nie tak pięknie jak ten mały zimowy kurort.

Hotel Stella znajdował się na peryferiach miasteczka i przedstawiał w mikroskali to, co widzieli w rynku. Najbardziej rzucała się w oczy stojąca tuż przed budynkiem ogromna metalowa gwiazda, również podświetlona.

– Stella po włosku znaczy „gwiazda” – powiedział Kamil.

Robert i Renata ze zdziwienia aż otwarli usta.

– No, no, Kamil, dobrze się przygotowałeś do naszej zimowej eskapady – zauważył Robert. – Tego też się dowiedziałeś z internetu?

– Tak. Chciałem wiedzieć, gdzie będziemy mieszkać. Wpisałem hasło „Stella” i wyskoczyło mi kilkanaście znaczeń.

Renata pokręciła głową, trochę zawstydzona, bo nie znała znaczenia tego słowa. Była przekonana, że to żeńskie imię. Rzeczywiście może się wiele nauczyć od wnuka – trzecioklasisty.

Martin Schmidt stał oparty o blat recepcji i rozmawiał z pięćdziesięciokilkuletnim właścicielem Stelli, Frankiem Ferrem, co chwila spoglądając na zegarek.

– Cóż tak długo ich nie ma? Żeby tylko nie wpadli w przepaść. Te dróżki są tak wąskie, łatwo o wypadek – zauważył zaniepokojony.

– Panie doktorze, proszę nie przesadzać. Jeśli pański kolega jest dobrym kierowcą, trafi do nas bez problemu. I bez wpadania w przepaść – powiedział z uśmiechem Franco.

Rozmawiali ze sobą po niemiecku, bo Ferro w młodości zdobywał szlify zawodowe w niemieckich i austriackich hotelach.

Schmidt był wysokim blondynem w okularach i mimo nadchodzącej sześćdziesiątki nadal mógł się podobać kobietom. Większość dorosłego życia spędził na walce z niechcianymi kilogramami. Chudł, tył i znowu chudł. W zwalczaniu nadwagi najbardziej pomagały mu kobiety. Miłość dopingowała go do przestrzegania diety i chodzenia na siłownię. Potem chodził tam także po rozstaniach, gdy chciał jakoś spędzić czas i nie myśleć o problemach. Stabilizacja małżeńska lub stagnacja uczuciowa przynosiły ze sobą fałdki tłuszczu i powiększający się brzuch. Teraz nie miał ani zbędnego tłuszczyku, ani wystającego brzucha. Ubrany w zielony sweter w szarą kratkę i granatowe dżinsy wyglądał smukło jak długodystansowiec.

– Panie doktorze, czy panu coś nie dolega? Bardzo pan schudł od ostatniej wizyty u nas – zauważył hotelarz.

– Panie Franco, niechcący obdarzył mnie pan komplementem. Przez całe życie o niczym bardziej nie marzę niż o tym, żeby być za chudym. – Martin uśmiechnął się do mężczyzny. – Nic mi nie jest, po prostu odstawiłem piwo. Ale obawiam się, że po kilku dniach w towarzystwie moich przyjaciół znowu będę musiał wrócić do dawnych spodni, bo w tych się nie zmieszczę.

– Doktorze, przepraszam, ale muszę wracać do kuchni, żeby pańscy znajomi mieli co jeść na kolację – powiedział hotelarz, uśmiechając się przepraszająco.

Niemiec nie wrócił do pokoju, pozostał w holu w oczekiwaniu na przyjazd przyjaciół z Polski.

Od wielu lat Martin Schmidt wraz z Robertem Orłowskim wspólnie prowadzili prywatną klinikę w Krakowie. Oferowano w niej szeroki wachlarz różnorakich usług medycznych, poczynając od badań diagnostycznych, a kończąc na wysoko specjalistycznych zabiegach neurochirurgicznych. Orłowski skupił wokół siebie wielu wybitnych neurochirurgów, dlatego placówka cieszyła się opinią jednego z najlepszych szpitali specjalistycznych w Polsce. Dobrze zaopatrzona w sprzęt najnowszej generacji i w doskonałych fachowców przyciągała pacjentów nie tylko z Polski, lecz także z Niemiec. Zadbał o to Martin, niemiecki onkolog z Berlina. Mężczyźni się zaprzyjaźnili, kiedy obaj mieszkali w Bostonie. Ich przyjaźń przetrwała trzydzieści lat, do czego w dużej mierze przyczyniła się wspólna klinika i pieniądze, które dzięki niej zarabiali. To jednak nie wysoko profesjonalne zabiegi neurochirurgiczne doprowadziły do ich finansowego sukcesu, tylko usługi stomatologiczne. Przyszpitalna przychodnia dentystyczna i rozbudowane wokół niej zaplecze w postaci hotelu i restauracji były kurą znoszącą złote jajka. Tak zwane „wycieczki stomatologiczne do Krakowa” stały się bardzo popularne wśród mieszkańców kraju nad Łabą. Popularność zawdzięczały dobrej reklamie w niemieckich mediach, o co zadbał Martin, i profesjonalnym usługom dentystycznym oraz towarzyszącym im atrakcjom, a przede wszystkim przystępnym cenom. Zakwaterowanie w eleganckich pokojach, smaczna kuchnia, wycieczki po Krakowie i okolicach – wszystko to gwarantowało dobrą rozrywkę jako dodatek do wyleczenia uzębienia. W ofercie było zwiedzanie zabytków Krakowa i kopalni w Wieliczce lub Bochni oraz obowiązkowy wyjazd do Oświęcimia, żeby niemieccy pacjenci wiedzieli, że borowanie to pestka w porównaniu z tym, co ich pobratymcy robili więźniom w Auschwitz. Natomiast seanse w operze i filharmonii nie były już obligatoryjne. Robert twierdził, że dawka znęcania się nad gośćmi musi być umiejętnie wyważona, żeby chcieli przyjechać tu po raz drugi. „Wycieczki stomatologiczne do Krakowa” stały się tak popularne wśród Niemców, że niepotrzebne już były reklamy, które na początku działalności kliniki często pojawiały się w niemieckich mediach.

Orłowscy weszli do środka.

– Nareszcie! Czekam na was i czekam. Zaraz wypuszczę tu korzenie. – Martin przywitał ich okropną polszczyzną.

– O Boże, Martin, co ty masz na sobie! – zawołała Renata. – Skąd wytrzasnąłeś ten sweter? Kupiłeś go na bazarze czy w lumpeksie?

– Co to jest lumpeks? – zapytał zdezorientowany Schmidt.

– Second-hand – odpowiedział Robert. – Nie przejmuj się moją żoną. Zanim mnie poznała, tylko tam się ubierała – mruknął.

– Mimo swetra wyglądasz rewelacyjnie. Schudłeś i masz już górską opaleniznę. Kiedy zdążyłeś się opalić? – zapytała Renata.

– Wczoraj i dzisiaj. Długo jechaliście. Myślałem, że jeszcze dziś razem zjedziemy ze stoku, tymczasem musiałem robić to sam.

– Nie mogliśmy tu trafić – usprawiedliwiał się Robert. – Panienka z GPS, jak to kobieta, prowadziła nas krętymi drogami, dlatego musiałem kilkakrotnie zawracać.

– W takim razie zmień głos w GPS-ie na męski, może będzie bardziej profesjonalnie wskazywał drogę – burknęła Renata.

– Malutka, wolę, żeby w podróży towarzyszył mi kobiecy alt niż męski baryton. – Po czym, rozglądając się w koło, rzucił do Martina: – Zaskoczyłeś mnie. Spodziewałem się dużego hotelu, a to pensjonat.

– I bardzo dobrze – wtrąciła Renata. – Zaczyna mi się tu podobać. Westybul jest bardzo efektowny.

– Nie obejrzałaś nawet pokoju, więc za wcześnie na opinię.

– Pokoje są w porządku – uspokoił Martin. – Duże i wygodne. Ten hotelik cieszy się wysoką renomą. Kameralnie tutaj, ale komfortowo. Zresztą sami zobaczycie. Ciężko zdobyć tu miejsce, trzeba robić rezerwację kilka miesięcy wcześniej. Mnie się udało znaleźć dla nas pokoje, bo znam właścicieli. Jestem ich stałym gościem, przyjeżdżam tu od lat.

W tym momencie podeszła do nich niewysoka młoda dziewczyna i czystą angielszczyzną przywitała nowo przybyłych. Do firmowego uniformu miała przypięty identyfikator, z którego wyczytali, że nazywa się Giulia Ferro. Ale nie musieli czytać, bo sama się grzecznie przedstawiła. Później się okazało, że jest córką właściciela pensjonatu. Pełniła w hotelu różnorakie funkcje, nie tylko recepcjonistki, lecz czasami także kelnerki i pokojówki. Dziewczyna wręczyła gościom klucze, a boy w osobie młodego przystojniaka o imieniu Lorenzo chwycił za walizki. Mężczyźni przyszli mu z pomocą i też wzięli do rąk torby podróżne. Chociaż hotelik miał tylko dwa piętra, zamontowano tu windę. Pokoje rzeczywiście okazały się przestronne i ładnie urządzone. Iza i Johan dostali zwykłą dwójkę, ale pokoje Orłowskich połączone były wewnątrz drzwiami z pokojem dla wnuków.

– Takie wewnętrzne drzwi to dobre rozwiązanie. Mogą tworzyć apartament, a czasami dwie dwójki, gdy drzwi zastawi się szafą – stwierdził Robert, zamykając na klucz drzwi pokoju wnuków wychodzące na korytarz i chowając klucz do kieszeni. – Wolę, żebyście nie mieli możliwości wymknięcia się z pokoju bez naszej wiedzy. – Oczywiście miał na myśli Eryka, bo Kamil był zbyt roztropny, by to zrobić.

W sypialni Orłowskich łóżka były razem zestawione, a w pokoju chłopców stały oddzielnie. Chłopcy włączyli telewizor i rzucili się na posłania. Robert razem z Martinem opuścili pomieszczenie, a Renata, wzdychając, zaczęła rozpakowywać bagaże.Rozdział 2

Rano cała rodzina spotkała się w jadalni na śniadaniu. Nie obowiązywał tu szwedzki stół jak w innych hotelach, gości obsługiwali kelnerzy, ale obok zorganizowano bufet samoobsługowy, z którego również można było korzystać. Dla Martina i Orłowskich połączono stoliki, żeby mogli razem siedzieć. Po chwili podeszła do nich Giulia z kartą dań. Wybór potraw był duży, ale zadowolili się jajecznicą na bekonie i tostami z konfiturą.

Po śniadaniu i pysznym caffè americano wszyscy oprócz Renaty wybrali się na stok. Ona postanowiła zwiedzać miasteczko i sklepy.

Narciarze wrócili przed szesnastą, zmęczeni, ale zadowoleni.

– Żałuj, że nie byłaś z nami, Malutka. Góry wyglądają fantastycznie. Wspaniała uczta dla oczu. Pogoda na medal.

– Domyślam się, bo tu, na dole, też było słonecznie.

– Jak ci minął czas?

– Również wspaniale. Kilka godzin samotności to najlepszy relaks dla kobiety w moim wieku, od razu wygładziły mi się trzy zmarszczki.

Punktualnie o osiemnastej zeszli na kolację. Sala była pełna gości, znajdowało się tu około pięćdziesięciu osób, tylko niektóre stoliki stały jeszcze puste i czekały na biesiadników.

Usiedli za stołem. Tym razem podszedł do nich Lorenzo. Złożyli zamówienie.

– Johan, proszę, wróć się do pokoju i przynieś mi telefon, bo zapomniałam go wziąć – powiedziała Iza.

– Nie wytrzymasz bez komórki pół godziny?

– Nie pół godziny, tylko co najmniej dwie. Posiedzimy tu dłużej.

Johan z westchnieniem wstał od stołu i ruszył ku schodom. Nieoczekiwanie tuż przed nim pojawił się jego dawny kolega z Berlina trzymający za rękę małego chłopczyka. Malec musiał mieć około trzech lat. Miał jasne kręcone włosy i śliczne niebieskie oczy.

– Georg? – zawołał Johan po niemiecku. – Co tu robisz?

– Chyba to co i ty. – Mężczyzna uśmiechnął się, wyciągając rękę na powitanie. – Cześć. Co za spotkanie. Miło cię znowu zobaczyć. Słyszałem, że mieszkasz teraz w Polsce.

Niemiec był wysokim szczupłym blondynem około trzydziestki, kilka lat starszym od Johana.

– Tak, w Krakowie. Widzę, że masz syna...

– Cóż, kiedyś trzeba było się ustatkować.

– Dalej pracujesz w Super Star?

– Owszem.

– I co, wciąż włazisz w dupę Camilli Vogel?

– Nie tylko w dupę – usłyszał z boku kobiecy głos. Głos należał do Camilli, właścicielki stacji Super Star, kiedyś również szefowej Johana. – Witaj, Johanie. Widzę, że przywitałeś się już z moim mężem.

– Mężem?! – von Briest nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. – Jesteście małżeństwem? I macie dziecko?

– Cóż w tym takiego dziwnego? – Kobieta wzruszyła ramionami. – A ty zostałeś już ojcem, bo słyszałam, że poślubiłeś tę małą Polkę?

– Mała Polka jest wyższa od ciebie, Camillo.

– Tak? Kiedy ją widziałam, sprawiała wrażenie niepełnoletniej smarkuli. Jesteś tu z nią?

– Tak, z żoną i jej rodziną.

– Chyba jesteśmy sąsiadami, bo boy wspominał coś o kilkuosobowej polskiej rodzinie, która zajmuje sąsiednie pokoje. – Rzuciła mimochodem, po czym zwróciła się do męża. – Georg, gdzie jest Susanne?

– Suzi, Suzi! Ja chcę do Suzi – odezwał się mały.

– Teo, uspokój się. Niania zaraz przyjdzie – powiedziała kobieta ze zniecierpliwieniem i spojrzała gniewnie na męża.

– Wróciła do pokoju po śliniak – odparł Georg.

W tym momencie na schodach pojawiła się młoda, niepozorna kobieta z ulizanymi włosami, ściśle upiętymi w kitkę z tyłu głowy i w dużych, mało twarzowych okularach. Szeroka bluza i rozciągnięte spodnie dresowe zakrywały figurę prawdopodobnie nie bez powodu.

No tak, Camilla lubi otaczać się nieciekawymi wizualnie kobietami – pomyślał Johan. A w jej mniemaniu każda niania obligatoryjnie powinna być brzydka.

– Susanne, na przyszłość proszę nie zapominać o podstawowych rzeczach dla dziecka – oznajmiła groźnie Camilla.

– Tak jest, proszę pani. Teo bardzo się niecierpliwił, dlatego przez pośpiech zapomniałam zabrać śliniak – odparła strachliwie dziewczyna. Chociaż mówiła poprawnie po niemiecku, jej akcent świadczył, że pochodziła z Europy Wschodniej.

– No to idziemy do stołu – oznajmiła Camilla, po czym zwróciła się do Johana. – Na razie musimy się pożegnać, ale mam nadzieję, że jeszcze nieraz będziemy mieli okazję porozmawiać.

Kiedy kilka minut później Johan wracał do stolika z komórką Izy, zauważył Camillę i jej rodzinę siedzących przy stole w kącie jadalni. Obsługiwał ich ugrzeczniony Lorenzo.

– Widziałeś, kogo diabli nam tu nasłali? – przywitały go słowa wzburzonej Izy.

– Izis, kogo masz na myśli? – zapytał od niechcenia.

– Tę twoją Camillę de Mon – sparafrazowała imię bohaterki 101 dalmatyńczyków. – Przywiozła ze sobą swojego nowego gacha. Przecież Georg jest od niej młodszy o dwadzieścia lat! – Spojrzała kpiąco na męża. – Cóż, baba ma sentyment do młodych facetów, a młodzi faceci do jej pieniędzy.

– Raczej nie do pieniędzy, tylko do jej stacji telewizyjnej – odparł Johan, wzruszając ramionami. – Georg jest starszy ode mnie o cztery lata.

– Wielka mi różnica! – prychnęła lekceważąco. – No to jest młodszy nie o dwadzieścia lat, tylko o szesnaście.

– A więc to jest ta sławna Camilla Vogel – mruknął Robert, patrząc na Niemkę. – Piękna kobieta.

Rzeczywiście Camilla należała do piękności. Długie blond włosy, modnie przycięte i wyprostowane na prostownicy, nieskazitelny makijaż i wspaniała sylwetka obleczona dopasowanym ubraniem – wszystkie te atrybuty sprawiały, że przyciągała oczy gości.

– Tatku, małe sprostowanie: nie piękna, tylko dobrze zrobiona. Nie tylko włosy ma wyprasowane, twarz również. Przeszła niejedną operację plastyczną i ma w sobie pięć kilo botoksu. Prawdziwie piękna jest nasza mama. Ona nie potrzebuje operacji ani wstrzykiwania w twarz jakichś świństw. – Iza uśmiechnęła się do matki, żeby zdobyć sojuszniczkę w dyskredytowaniu urody dawnej rywalki.

– Mam za to na sobie dziesięć kilo tynku, córeczko. Bez makijażu wyglądam jak siódme dziecko praczki.

– Ona również – burknął Johan.

Spojrzenia wszystkich przy stole spoczęły na twarzy mężczyzny.

– Więc jest głupsza, niż myślałam – podsumowała Iza. – Kiedy będę miała kochanka młodszego od siebie o dwadzieścia lat, nigdy nie dopuszczę, żeby widział mnie rano nieumalowaną.

Johan wrogo zmarszczył brwi.

– Nie martw się, Johan, to tylko groźby na wyrost – odezwała się ponownie Renata. – Swoją drogą wcale się nie dziwię kobietom, które chcą poprawić swoje już nieco zwiędnięte lica. Gdybym się nie bała bólu, sama bym sobie strzeliła jakąś operację plastyczną oraz podciągnęła i wstrzyknęła to i owo. Nie mam nic przeciwko korzystaniu ze zdobyczy kosmetologii i poprawianiu sobie urody.

– Kosmetyki tak, ale nie skalpel! Gardzę kobietami, które będąc matronami, udają nastolatki. Przecież Vogel to sypiące się próchno! Ona ma prawie czterdzieści siedem lat! – prychnęła Iza. – Nigdy się do tego nie zniżę, żeby dla jakiegoś faceta robić z siebie idiotkę. I w życiu nie pozwoliłabym, żeby jakiś rzeźnik dotknął mojej twarzy.

– Zgadzam się z tobą, córeczko – wtrącił Robert. – Jako chirurg i lekarz nie pochwalam niepotrzebnych operacji.

– A ja się nie zgadzam i wydaje mi się, córuś, że za dwadzieścia kilka lat, gdy też będziesz już starym próchnem, zweryfikujesz swoje poglądy. Kiedy byłam w twoim wieku, myślałam podobnie jak ty teraz – podsumowała Renata, uśmiechając się pobłażliwie do Izy.

– Gdzie się podziali Martin z chłopcami? – wtrącił Robert. – Wszystko im wystygnie.

– Już wracają – powiedziała Iza, patrząc na bratanków kroczących obok Martina ze szklankami świeżego soku wyciśniętego z pomarańczy.

– Martin, na przyszłość uważaj, co te urwisy mają w rękach, bo może spotkać cię przykra niespodzianka – zauważyła Renata.

Jakby przewidziała, bo w tym momencie Eryk potknął się i wywrócił. Chwilę leżał, jakby się zastanawiał, czy płakać, czy nie, po czym zawołał dumnie:

– Nie stłukłem szklanki!

– Ale wylałeś na mnie jej zawartość – mruknął Martin. – Renatko, już zawsze będę słuchał twoich rad.

Minęły trzy dni od ich przyjazdu do Madonna di Campiglio – i wszystkie wyglądały podobnie. Rano po śniadaniu hotelowi goście, oprócz Renaty, jechali na stok, żeby zakosztować narciarskich szusów. Ze względu na chłopców najczęściej zjeżdżano na niebieskich trasach, ale później zastosowano dyżury – dwie osoby asystowały Erykowi i Kamilowi, a reszta zaliczała trasy oznakowane na czerwono i czarno. Robert zawsze był w tej dyżurnej dwójce, bo z powodu nie tak dawnego wypadku nie mógł forsować kolana. Renata raz również z nimi pojechała. Siedząc na tarasie restauracji, podziwiała piękno Dolomitów – a żeby wrażenia były mocniejsze, co chwila raczyła się kufelkiem grzanego piwa z miodem. Nadal nie dała się przekonać do nauki jazdy na nartach.

– Chociaż spróbuj – zachęcał ją mąż. – Kiedy raz zjedziesz z oślej łączki, gwarantuję, że złapiesz bakcyla.

– Owszem, mogę złapać bakcyla, ale nie tego, o którym myślisz – mruknęła. – Już zaczyna mnie boleć gardło od waszego wspaniałego alpejskiego powietrza. Hmm, albo to ten wirus, który szaleje w Wuhan.

– Mamuśka, zanim chiński wirus rozpanoszy się w Europie, to jeszcze trochę potrwa – powiedziała Iza.

– Iza, rząd włoski nie bez powodu zawiesił ruch lotniczy do Chin. Trzydziestego pierwszego stycznia w Rzymie otrzymano u dwóch chińskich turystów pierwsze pozytywne wyniki testów – wtrącił Robert. – Nie wiadomo, jak to będzie. W dzisiejszych czasach nie da się zamknąć hermetycznie państwa przed wirusem. Wszystkie koronawirusy są zjadliwe, a SARS-CoV-2 jest wyjątkowo paskudny, przede wszystkim dlatego, że atakuje płuca.

– Na razie w Europie nikt jeszcze na niego nie umarł, a więc nie ma paniki.

– Nie wiadomo, jak długo nie będzie w Europie ofiar śmiertelnych. Epidemia idzie lawinowo. Nie wiemy, ile w Chinach naprawdę jest zachorowań i zgonów. Dopiero trzydziestego pierwszego grudnia Chińczycy ogłosili pojawienie się nowego koronawirusa, a czytałem, że był tam już w połowie października.

– Według mnie to będzie podobnie jak ze świńską czy ptasią grypą, epidemia obejmie tylko Azję – stwierdził Martin. – Pamiętasz, co było z SARS w 2003 roku?

– Owszem, pamiętam. I pamiętam też, że Chińczycy nie przyznali się światu do tego koronawirusa, bo był już od listopada, a powiedzieli o nim dopiero w marcu 2003 roku. Rzeczywiście nie rozprzestrzenił się po świecie i nie było wiele ofiar śmiertelnych, bo niecałe osiemset zgonów, ale dlatego, że im bardziej śmiertelny jest wirus, tym szybciej epidemia wygasa. Nie wiadomo, jak będzie z SARS-CoV-2. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wybuchła pandemia. Nie można wierzyć Chińczykom na słowo, ile naprawdę jest ofiar śmiertelnych. Oni lubią kłamać.

– Robert, w takim razie dlaczego nas tu przywiozłeś? – zauważyła Renata.

– Bo w Europie jeszcze nic złego się nie dzieje. Czy mam ci, Malutka, przypominać, z jakiego powodu tu jesteśmy? Dwudziestego trzeciego lutego mój wspólnik kończy sześćdziesiąt lat.

– Proponuję, żebyśmy zostali do szesnastego marca i tutaj obchodzili twoją, Robert, sześćdziesiątkę – powiedział Martin.

– Z przyjemnością bym tu posiedział nawet do dnia moich urodzin, ale pacjenci będą za mną tęsknić. Lista oczekujących na zabiegi jest wyjątkowo długa.

– Zastąpi cię Krzysiek.

– Nic z tego, Martin. Zaraz po twoich urodzinach wracamy do domu.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------Wydawnictwo Prozami poleca

------------------------------------------------------------------------

Powieści obyczajowe, kryminały, thrillery
Wciągające i niebanalne
Zaczytaj się!

www.prozami.pl

.

Polecamy wcześniejsze części sagi o rodzinie Orłowskich

Historia pewnego związku

Wszystko zaczęło się w czasach, gdy sklepowe półki świeciły pustkami, a w kawiarniach podawano głównie winiak klubowy. Poznali się w kultowym krakowskim klubie studenckim Pod Jaszczurami.

Ona – skromne, niedoświadczone brzydkie kaczątko, zakochała się w nim bez pamięci.

On – obiekt pożądania większości kobiet, syn bogatych rodziców, łaskawie pozwolił się wielbić, a rola nauczyciela seksu mocno go bawiła. Pewnego dnia wyjechał. Spotkali się po jedenastu latach, gdy ona, samotna matka, już nie tak skromna, szykowała się do zamążpójścia, a on, wdowiec, chciał znaleźć w Polsce wyciszenie.

.

Historia pewnej niewierności

Robert Orłowski, wybitny, wzięty neurochirurg, od zawsze jest obiektem westchnień wielu kobiet. Przystojny, inteligentny, a do tego bogaty – zdaje sobie sprawę z atutów, którymi dysponuje. Po ślubie z Renatą stara się być przykładnym mężem i ojcem. Rozdarty między Krakowem a kliniką w Bostonie, gdzie pracuje, potrafi znaleźć czas dla rodziny i zaangażować się w budowę wymarzonego domu. A jednak żona zauważa, że Robert nie poświęca jej już tak wiele uwagi jak kiedyś. Zaniepokojona, pewnego dnia pakuje siebie i dzieci i wyrusza do Bostonu w poszukiwaniu prawdy o Robercie.

.

Historia pewnego narzeczeństwa

Krzysztof Orłowski, syn Renaty i Roberta, wchodzi w dorosłość. Jest podobny do ojca – przystojny i inteligentny. W klasie maturalnej zakochuje się w nieodpowiedniej dziewczynie, przez co zaniedbuje naukę, staje się krnąbrny i opryskliwy. Ponieważ rozmowy z nim nie przynoszą oczekiwanych efektów, Robert postanawia wdrożyć inne metody działania. Razem z Renatą knują misterną intrygę...

Tymczasem z Australii powraca teściowa Renaty. Jest wylewna i uczuciowa, pragnie naprawić dawne szkody. Renata jednak nie potrafi jej zaufać. Czy obawy okażą się słuszne?

.

Historia pewnej rozwiązłości

Krzysiek Orłowski poznaje szokującą przeszłość swojej nowo poślubionej żony, ale dla dobra syna stara się być przykładnym mężem i ojcem. Robert i Renata, wciąż zakochani w sobie, są zauroczeni wnukiem. Pewnego dnia poukładane życie Orłowskich wali się w gruzy

Jedno tragiczne zdarzenie zmienia diametralnie życie obu małżeństw – już nic nie będzie takie jak wcześniej. Los stawia przed bohaterami trudne wybory i zmusza do podejmowania niełatwych decyzji. Czy rodzina Orłowskich przetrwa ciężkie chwile? Czy uda im się odbudować miłość i przywrócić szczęście?

Motto Orłowskich brzmi: W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.

.

Historia pewnej zazdrości

Rodzina Orłowskich świętuje powrót do zdrowia wnuka, Eryka. Chłopiec, wybudziwszy się ze śpiączki, musi zmierzyć się z nową sytuacją – jego rodzice od roku są rozwiedzeni, a ojciec z inną kobietą wychowują wspólnego syna Kamila. Eryk nie potrafi zaakceptować takiego stanu rzeczy, staje się złośliwy i krnąbrny, co odbija się negatywnie na związku Krzyśka i Wiki.

Nie bez znaczenia jest fakt, że także matka Eryka dorzuca do zaistniałej sytuacji trzy grosze, usiłując odzyskać miłość byłego męża. W domu Orłowskich aż kipi od emocji, a każdy prowadzi własną grę, usiłując zrealizować swoje cele. Komu się uda?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: