- promocja
Historia świata przez ścięte głowy opisana - ebook
Historia świata przez ścięte głowy opisana - ebook
Ludzka głowa jest wyjątkowa. Niniejsza książka opowiada o głowach oddzielonych od ciała.
W naszej historii jest ich mnóstwo. Słowa “łowcy głów” budzą skojarzenie z egzotycznym, osobliwym i niebezpiecznym światem, odległym od cywilizacji; w rzeczywistości jednak ludzkie głowy nagminnie strącano z tułowi znacznie bliżej, niż mogłoby się nam wydawać. Mamy własne tradycje, godne prawdziwych łowców głów; przez wiele stuleci, ludzkie głowy trafiały do najrozmaitszych przybytków, na szafoty i do katedr, do prosektoriów i do galerii sztuki.
Nasze tradycje w tej dziedzinie są zakorzenione głęboko w historii i nadal żywe, choć dziś wiele się o tym nie mówi.
Przez wieki ludzkimi czaszkami dekorowano kościoły, obwieszano mury miejskie i eksponowano w muzeach – była widoczna w wielu miejscach publicznych. Niektóre z nich trafiały do prywatnych kolekcji osobliwości jako cenny artefakt o dużej wartości handlowej.
Larson przedstawia dziwną historię odciętej głowy i daje nam nowe spojrzenie na naszą historię.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15033-1 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Josiah Wilkinson lubił prezentować głowę Cromwella gościom podczas proszonych śniadań. Ułamana metalowa pika, która przeszyła czaszkę Cromwella w Tyburn sto sześćdziesiąt lat wcześniej, służyła jako poręczny uchwyt dla zebranych wokół stołu, podziwiających historyczny eksponat nad talerzami pełnymi pikantnych cynaderek baranich. W 1822 roku jeden z nich napisał: „Czaszka jest przerażająca, pokryta wyschniętą, pożółkłą skórą; brązowe włosy, brwi i broda zachowały się doskonale”. Wilkinson przechowywał swój skarb w skrzyneczce z dębowego drewna, wykonanej na zamówienie specjalnie w tym celu. Gdy przyjaciele podawali w wątpliwość autentyczność eksponatu, pokazywał im charakterystyczną kurzajkę nad lewą powieką Cromwella.
Szokowanie innych sprawia, że zdobywamy nad nimi przewagę; Wilkinson rozkoszował się nią, racząc swą publiczność historyjkami o życiu Cromwella, jak i o peregrynacjach jego czaszki od czasu pośmiertnej dekapitacji w roku 1661. Była to bowiem rzeczywiście głowa Olivera Cromwella, a Wilkinson był ostatnim z długiej linii makabrycznych żartownisiów wykorzystujących jej siłę przyciągania. Znajomi, którym ją pokazywał, zwykle chcieli obejrzeć ją dokładnie, zafascynowani grozą, niezwykłością i bliskością czaszki, nieodwołalnością losu Cromwella i rozgłosem, jaki zyskała jego śmierć. Słynna głowa była przez długi czas wystawiona na widok publiczny. Cromwell zmarł na malarię 3 września 1658 roku. Dwa i pół roku później, po restauracji Stuartów, na fali zemsty na „zabójcach królów”, zabalsamowane ciało lorda protektora zostało wywleczone z grobu w Opactwie Westminster, przeciągnięte ulicami Londynu na wózku, którym wożono skazańców na szafot, powieszone na Drzewie Tyburn ku uciesze wiwatującego ochryple tłumu i poddane dekapitacji. Kilka dni później głowę nabito na sześciometrowy pal i przytwierdzono do drzwi Westminster Hall, gdzie mogli ją oglądać przechodnie. Metalowy szpikulec przeszył kości czaszki z ogromną siłą, druzgocząc całkowicie czubek głowy. Ostrze i czaszka miały odtąd pozostać całością: dwa lata po śmierci Cromwell powrócił na arenę publiczną jako makabryczna pacynka panującego władcy.
Evelyn i Pepys, dwaj wielcy pamiętnikarze tamtych czasów, byli tym faktem niezwykle poruszeni. „(...) czym jestem bardzo wstrząśnięty – pisał Pepys – żeby człowiekowi takiego męstwa wyrządzona była taka zniewaga, choćby skądinąd na to zasłużył”. Evelyn tymczasem snuł rozważania na temat „zdumiewających i nieodgadnionych wyroków boskich!”, gdy tysiące patrzyły, jak ciało lorda protektora, wywleczone z grobowca, w którym leżało „pośród królów”, wpada do jamy pod „nieszczęsnym i haniebnym symbolem”, jakim było Drzewo Tyburn. Żaden z piszących nie był bezpośrednio świadkiem tych wydarzeń, obaj widzieli jednak głowę Cromwella, która zdobiła drzwi do Westminster Hall przez kolejnych lat czterdzieści. Zdjęto ją tylko na krótko w 1681 roku w związku z niezbędną naprawą dachu.
Westminster Hall nadawało się do takiej demonstracji doskonale. Mieściły się tu trzy główne trybunały sprawiedliwości z siedzibą w Pałacu Westminsterskim; od wieków odbywały się tu koronacje, pogrzeby państwowe i ceremonialne wystąpienia. Westminster Hall było symbolem prawomocnego przekazania władzy, autorytetu monarchii i Parlamentu, jak i fatalnej kruchości sojuszu, który poprzedził wybuch wojny domowej. Karol I Stuart był tu sądzony w roku 1649; cztery lata później Cromwell usiadł w tej samej sali przed burmistrzem Londynu, aby przyjąć tytuł lorda protektora, a w 1657 roku trafił do Hall ponownie, gdy wprowadzano go na urząd z pompą i przepychem dorównującym królewskiej koronacji. W kwietniu 1661 roku jego milcząca, ślepa, okaleczona głowa wisiała nad wejściem, będąc niemym świadkiem procesji gości podczas bankietu koronacyjnego króla Karola II, i miała pozostać w tym miejscu na dziesiątki lat królewskich rządów. Jako najnędzniejszy zdrajca, Cromwell został pośmiertnie zdetronizowany. Jego czaszka – pusta pacynka zwisająca z dachu Westminster Hall – była martwa tak samo jak jego republikańskie ideały, a powieszono ją w tym miejscu właśnie po to, by wszyscy o tym zawsze pamiętali.
Podobno pewnej nocy, pod koniec XVII wieku, burza strąciła głowę Cromwella z dachu; niedługo potem stała się eksponatem muzealnym. W XVIII wieku trafiła do prywatnej kolekcji osobliwości jako cenny artefakt o dużej wartości handlowej. Kolejni właściciele wystawiali ją na pokaz. Pierwszym był Claudius du Puy, Szwajcar prowadzący drukarnię perkalu, który pokazywał słynną głowę w prywatnym muzeum w Londynie obok rzadkich ziół i monet. W 1710 roku pewien Niemiec odwiedzający wystawę nie mógł się nadziwić, że „ta ohydna głowa jest nadal uważana przez Anglików za tak drogocenną”. Następny był Samuel Russell, aktor i pijak zabawiający publiczność z wyżyn zrujnowanego straganu rzeźniczego na Clare Market – ten miał zwyczaj wręczać głowę zaciekawionym przechodniom, aby mogli obejrzeć ją z bliska. Russel sprzedał wreszcie głowę Jamesowi Coxowi, który także miał własne muzeum i znał się na ciekawych trofeach. Cox pokazywał głowę wybranym gościom w zaciszu własnego domu, po czym, po dwunastu latach, sprzedał ją z pokaźnym zyskiem braciom Hughes, a ci uczynili z niej gwóźdź programu wystawy „Cromwelliana” na Old Bond Street.
I tak przez cały osiemnasty wiek głowa Cromwella krążyła z rąk do rąk kolejnych wielbicieli sensacji, za każdym razem przynosząc pokaźny zysk sprzedawcy. Niestety, jej stan się pogarszał. W pewnym momencie – być może jeszcze w Tyburn – Cromwell stracił ucho i kilka zębów. Nos był zmiażdżony, włosy coraz bardziej przerzedzone, skóra wyschnięta, żółtobrązowa, naciągnięta i popękana. Odstręczający wygląd czaszki czynił z niej niezwykle sugestywny symbol memento mori – rzadko kto był w stanie przejść obok głowy Cromwella bez refleksji nad własną śmiertelnością. Tak właśnie wyglądała śmierć. Cromwell, wielki przywódca, stał się zaledwie szczątkiem materii, bezradnym wobec ludzkich żądz i sił natury.
Uczeni epoki georgiańskiej traktowali głowę Cromwella jako niewiele znaczącą ciekawostkę; niektórzy widzieli w niej jedynie prostacki artefakt. Joseph Banks, wybitny przyrodnik, który towarzyszył kapitanowi Jamesowi Cookowi podczas pierwszej podróży do Australii, został poproszony o zbadanie czaszki w roku 1813, odmówił jednak, uzasadniając swoją decyzję przyczynami natury politycznej. Twierdził, że nie zdobędzie się na to, by oglądać szczątki „starego, nikczemnego republikanina, bo na samą myśl o tym gotuje się w nim krew”. W tym samym roku William Bullock, antykwariusz prezentujący swą kolekcję w Sali Egipskiej Piccadilly, rozważał możliwość nabycia głowy dla swego muzeum w charakterze „zwykłej ciekawostki”, zaniechał jednak tego pomysłu, gdy premier zasugerował mu drogą pozarządową, że wystawianie szczątków ludzkich odpłatnie na widok publiczny zostanie nieprzychylnie odebrane.
Był to pierwszy zwiastun, że coś się zmienia. Głowa Cromwella przeszła w ręce prywatne w roku 1814, gdy kupił ją Josiah Wilkinson. Miała odtąd mieć bardziej ekskluzywną publiczność, w bardziej kameralnych niż dotąd okolicznościach. Co prawda zabawiano nią gości podczas posiłków przy stole, przynajmniej jednak nie groził jej powrót na ulice i targi Londynu. Mnożąc opowieści na temat dotychczasowych perypetii słynnej głowy, podważano zarazem jej autentyczność. Niebawem okazało się, że głów jest więcej: kolejna znalazła się w oksfordzkim Ashmolean Museum. Wilkinson był przekonany, że jego eksponat jest prawdziwy, inni jednak nie byli tego tacy pewni. Pisarz i historyk Thomas Carlyle, którego książka Oliver Cromwell’s Letters and Speeches zapoczątkowała nową modę na Cromwella w wiktoriańskiej Anglii, uważał zdobycz Wilkinsona za „oszukańczą bzdurę”, nie chciał też jej obejrzeć osobiście. Problem wymagał naukowej analizy. Lista uczonych, którzy badali żółknący eksponat, wydłużała się; znalazł się na niej znawca medali, numizmatyk z British Museum, prominentny członek Towarzystwa Frenologicznego, wybitny rzeźbiarz, fizjolog z Oksfordu, różni członkowie Królewskiego Towarzystwa Archeologicznego oraz dwóch medyków. Każdy z nich zbadał czaszkę jako specjalista i wszyscy poparli Wilkinsona. Do 1930 roku głowę mierzono, oglądano pod mikroskopem i napisano na jej temat setki stron. Obejrzano i opisano skrupulatnie każdą nierówność, wgłębienie i szew czaszkowy tego „skądinąd raczej odrażającego” obiektu. Naukowcy zajmujący się głową Cromwella także ulegali jej urokowi, a gorliwość, z jaką poddawali ją badaniu, dowodziła, że butwiejący eksponat nie stracił nic ze swego magnetyzmu po dwustu latach przetrzymywania w kolekcjach prywatnych. Rodzina Wilkinsonów – właścicieli czaszki od czterech pokoleń – stroniła od rozgłosu, od czasu do czasu trafiając w centrum zainteresowania za sprawą tego czy innego dziennikarza opisującego niezwykłą historię słynnej głowy. W połowie XX wieku dr Horace Wilkinson, prawnuk Josiaha, uznał, że spuścizna ta jest dla rodziny zbyt kłopotliwa. Był zdania, że Cromwell powinien wreszcie spocząć w spokoju. W roku 1960 zorganizowano więc niewielką uroczystość, w trakcie której głowa Cromwella została ostatecznie pogrzebana w starej skrzynce z dębowego drewna gdzieś pod podłogą westybulu kaplicy Sidney Sussex College w Cambridge. Dokładne miejsce pochówku jest dziś ściśle strzeżoną tajemnicą uniwersytetu. Na tablicy pamiątkowej widnieje napis: „W pobliżu tego miejsca 25 marca 1960 roku pochowano głowę Olivera Cromwella, lorda protektora Zjednoczonego Królestwa Anglii, Szkocji i Irlandii, który studiował na tej uczelni w latach 1616–17”. Nie będzie badania kryminalistycznego ani testów DNA: nauka odmawia wydania wiążącej opinii co do głowy Olivera Cromwella. Oczywiście nie przeszkadza to turystom odwiedzającym miejsce jej pochówku. Głowa Cromwella znalazła wreszcie miejsce ostatniego spoczynku – nadal jednak przyciąga tłumy.
Horace Wilkinson trzymający głowę Olivera Cromwella, 1949 r.
------------------------------------------------------------------------
1 Potoczna nazwa londyńskiej szubienicy, na której tracono skazanych za zbrodnie stanu, choć bywało, że i za inne przestępstwa. W końcowej wersji miała postać konstrukcji ustawionej na planie trójkąta, co pozwalało dokonać egzekucji 24 skazańców jednocześnie – przyp. red.
2 Dziennik Samuela Pepysa, t. 1, przeł. Maria Dąbrowska, Warszawa 1978.Wprowadzenie Głowy, którym nie można się oprzeć
Niniejsza książka opowiada o głowach oddzielonych od ciała. W naszej historii jest ich mnóstwo. Słowa „łowcy głów” budzą skojarzenie z egzotycznym, osobliwym i niebezpiecznym światem, odległym od cywilizacji, w rzeczywistości jednak ludzkie głowy nagminnie strącano z tułowi znacznie bliżej, niż mogłoby się nam wydawać. Mamy własne tradycje, godne prawdziwych łowców głów; przez wiele stuleci ludzkie głowy trafiały do najrozmaitszych przybytków, na szafoty i do katedr, do prosektoriów i do galerii sztuki. Nasze tradycje w tej dziedzinie są zakorzenione głęboko w historii i nadal żywe, choć dziś wiele się o tym nie mówi.
Historia Olivera Cromwella jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że jego głowa przetrwała tak różne koleje losu w ciągu trzech stuleci, ale także ze względu na mnogość ról, jakie odgrywała. Pohańbiona na szafocie, a następnie wystawiona na widok publiczny jako głowa zdrajcy, po kilku dziesięcioleciach stała się eksponatem muzealnym. Uważano ją za trofeum, cenny relikt, symbol memento mori, a także źródło informacji. Jej wartość spadała lub rosła w zależności od czasów, jakie nastały, a dziś symbolizuje tysiące ludzkich głów, które przez wieki służyły jako narzędzia sprawiedliwości, nauki czy rozrywki. Dzieje tej głowy wiążą się z wieloma innymi opisanymi w tej książce ze względu na jej rodowód i długowieczność.
Głowa Cromwella była jednakże zaledwie jedną, wyjątkową głową, pochodzącą z dawnych czasów. Z pewnością można jej przypisać co najmniej dwa z najbardziej rozpowszechnionych obecnie założeń, jakie czynimy na temat odciętych głów: po pierwsze, są niezwykłe; po drugie, należą do historii. Od czasu do czasu na pierwsze strony gazet trafia przypadek kolejnej słynnej głowy – ostatnio były to czaszka Neda Kelly’ego i zabalsamowana głowa króla Francji Henryka IV, które poddano badaniom naukowym, a w kolejną rocznicę śmierci Flindersa Petriego dziennikarze nie omieszkali po raz kolejny przypomnieć nam, że słynny archeolog, zmarły w 1942 roku, zapisał swoją głowę w testamencie Królewskiemu Towarzystwu Chirurgicznemu. Opowiastki tego rodzaju utwierdzają nas w przekonaniu, że głowy ludzkie to temat rzadki, o znaczeniu wyłącznie historycznym. Nic bardziej błędnego. Historia głowy Cromwella jest niezwykła między innymi dlatego, że odsłania mało znany aspekt naszego dziedzictwa kulturowego, a być może także ludzkiej natury.
Odcięte głowy od dawna mają swoją wartość – czy też miejsce – w naszym społeczeństwie, choć jest ono podważane, a temat traktowany jako kłopotliwy. Ludzkie głowy bywały, a niekiedy bywają nadal wystawiane na widok publiczny w imię nauki, wojny, religii, sztuki, sprawiedliwości i polityki. Żołnierze biorą je jako trofea; tak było setki lat temu, ale i jest po dziś dzień. Nagrania z dekapitacji są umieszczane w sieci przez terrorystów i morderców, a miliony Europejczyków i Amerykanów oglądają je we własnych domach. Studenci medycyny preparują głowy ludzkie, przy czym większość z nich uważa, że to bardzo pouczające doświadczenie. Pielgrzymi podróżują, aby modlić się przed głowami świętych w kościołach całej Europy. Artyści szukają inspiracji w prosektoriach i domach pogrzebowych, oglądając martwe ciała i odcięte głowy. Niektórzy życzą sobie, aby ich głowy zostały po śmierci odcięte i poddane krioprezerwacji, wierząc, że w przyszłości możliwe stanie się odtworzenie ciała i przywrócenie mózgu do życia. Niezliczoną ilość zakonserwowanych, zmniejszonych, zamkniętych w słojach ludzkich głów możemy oglądać w muzeach, tych świątyniach nowoczesnej cywilizacji.
Ludzie przywłaszczają sobie głowy, ofiarują własne głowy, wystawiają głowy na pokaz i oglądają je; w rzeczywistości, w naszym świecie, tu i teraz, otaczają nas odcięte głowy. Zbiory złożone z tysięcy ludzkich czaszek – i pojedyncze zakonserwowane głowy – zapełniają półki regałów muzealnych na całym świecie. Leżą samotnie w ciemnościach, niczym świadectwo tradycji naszych przodków, łowców głów. Instytucje państwowe, jak choćby Muzeum Historii Naturalnej w Londynie czy Smithsonian Institution w Waszyngtonie, są w posiadaniu tysięcy takich eksponatów; niewielkie prowincjonalne muzea archeologiczne i naukowe także mają swoje niewielkie kolekcje. Moja nietypowa fascynacja ludzkimi głowami narodziła się, kiedy pracowałam w Pitt Rivers Museum, w którym można obejrzeć niezwykły zbiór osobliwości z całego świata zgromadzonych przez najróżniejsze wydziały naukowe Uniwersytetu Oksfordzkiego.
Muzeum cieszy się specyficzną reputacją. Najczęściej, gdy mówię ludziom, gdzie pracowałam, odpowiadają: „Ach, to tam, gdzie są te pomniejszone głowy?”. To dlatego, że w muzeum znajduje się ekspozycja złożona z sześciu zmniejszonych głów ludzkich pochodzących z Ameryki Południowej, która właściwie nie powinna rzucać się specjalnie w oczy wśród najrozmaitszych innych skarbów zgromadzonych w gablotach. Mimo to stały się znakiem rozpoznawczym Pitt Rivers. Kilka lat temu amerykański artysta Ted Dewan zaoferował kierownictwu własną głowę (oczywiście po śmierci). Obawiał się, że jeśli zapadnie decyzja o odesłaniu skurczonych głów z powrotem do Ameryki Południowej, Oksford zostanie z niczym. Dewan obiecał, że uwzględni w testamencie wystarczającą kwotę na zmniejszenie i konserwację głowy. Dyrektor uprzejmie odrzucił ofertę, dodając, że ma nadzieję nadal widywać Dewana w muzeum żywego i zdrowego.
W tym czasie badałam historię muzeum, interesując się szczególnie jego powiązaniami z wydziałem anatomii uniwersytetu pod koniec dziewiętnastego wieku – co doprowadziło mnie do kolekcji złożonej z trzech tysięcy czaszek. Niebawem dowiedziałam się, że oksfordzki Wydział Anatomii Człowieka również zgromadził imponujący zbiór. W raporcie wewnętrznym, sporządzonym tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, pisano o istotnych wyzwaniach logistycznych z tym związanych: „Mamy tu około 3000 czaszek na powierzchni 158 stóp kwadratowych, rozmieszczonych na półkach o długości 118 stóp, oraz pudełka na powierzchni 144 stóp kwadratowych o wysokości 6 stóp. Łącznie daje to 350 stóp kwadratowych; jednakże, aby zapewnić dobry dostęp do eksponatów, należy zwiększyć tę powierzchnię do około 1000 stóp kwadratowych”. Przeglądając stare, oprawione w skórę rejestry muzealne, wykaligrafowane starannie pochyłym pismem, byłam pod wrażeniem rozmachu, z jakim gromadzono eksponaty. Miesiąc po miesiącu, rok po roku szacowni uczeni przesyłali uniwersytetowi czaszki innych ludzi: jedną, dwie, sto, dwieście.
Związek pomiędzy tymi rzędami czaszek i skurczonymi ludzkimi głowami o zachowanych gałkach ocznych, uszach i włosach nie nasuwa się być może od razu – pracowałam jednak w muzeum, które kataloguje swoje zbiory dość nietypowo, według zaleceń, których autorem był założyciel placówki, generał Augustus Henry Lane Fox Pitt Rivers. Generał Pitt Rivers, znany jako ojciec brytyjskiej archeologii, był namiętnym kolekcjonerem eksponatów z dziedziny archeologii i antropologii. Przekazując część swej kolekcji do Oksfordu w roku 1883, zastrzegł, że ma zostać skatalogowana według typu – zgodnie z wiktoriańską metodą organizacji zbiorów antropologicznych, która uczyniła go sławnym. Odwiedzający spodziewają się, że eksponaty w muzeum antropologicznym będą uporządkowane według obszarów geograficznych, tak aby mogli zapoznać się z kulturami afrykańskimi, zanim przejdą do azjatyckich, pacyficznych itd. Z reguły obiekty są też prezentowane w układzie chronologicznym – i tak kolekcję pochodzącą z Wielkiej Brytanii mogą otwierać eksponaty z czasów neolitu i epoki brązu, następnie mamy przedmioty pochodzące z czasów rzymskich, anglosaskich, normańskich i tak dalej, aż po zbiory współczesne. Jest to zgodne z tezą, że społeczeństwa są odrębnymi bytami, zdefiniowanymi, w mniejszym lub większym stopniu, przez swoje granice przestrzenne i czasowe. W Pitt Rivers Museum zbiory są uporządkowane według formy i funkcji poszczególnych przedmiotów. Wszystkie kosze i koszyki zgrupowano razem, podobnie jak bębny i broń; w jednej gablocie znajdują się maski balowe, w innej – modele łodzi, w jeszcze innej – przyrządy do tatuażu. Każda z kategorii zawiera eksponaty z całego świata i wszystkich epok, co nie oznacza, że różnice kulturowe zostały całkowicie zignorowane; przyjęto raczej odmienny punkt wyjścia dla porównania kultur. W pierwszej chwili podejście typologiczne robi wrażenie niezbyt intuicyjnego, zwłaszcza dla kogoś, kto, jak ja, został przeszkolony jako antropolog w postrzeganiu każdej grupy kulturowej jako autonomicznego bytu, stanowiącego odrębny przedmiot studiów, ale pracując w Pitt Rivers, nauczyłam się doceniać zalety tej perspektywy.
Takie uporządkowanie świata – niczym zbioru problemów natury technologicznej wymagających rozwiązania – każe nam nieuchronnie zastanowić się, co sprawia, że wszyscy jesteśmy ludźmi, mimo nieskończonej różnorodności społeczeństw ludzkich. Przykładowo, wszyscy jesteśmy istotami wytwarzającymi narzędzia. Jeden sięgnie po pudełko zapałek, a inny będzie pocierał o siebie dwa patyki, aby wykrzesać z nich iskrę, lecz wszystkie społeczności odkryły niezależnie od siebie, jak zdobyć ogień, źródło ciepła i światła. Każda znalazła wystarczająco dobry powód, by grzebać w ziemi, polować na inne zwierzęta, zdobić ciała, przechowywać swój dobytek, tworzyć muzykę, dzielić się pożywieniem.
Uświadomiłam sobie wówczas, że głowy ludzkie zajmują szczególne miejsce w każdej kulturze. Nadal tak jest. Pitt Rivers Museum zasłynęło z tego właśnie powodu, wcale o to nie zabiegając. „Ach, to tam, gdzie są te pomniejszone głowy...”. Była w tym pewna ironia: odwiedzający muzeum są informowani, że wśród ludów południowoamerykańskich, w plemionach Sziwaro i Achuar, od dawna nie ma już łowców głów, jednak ich trofea łowieckie pozostają atrakcją dla gości odwiedzających Oksford. Eksponowanie głów ludzkich nie jest zjawiskiem tak egzotycznym, jak chcielibyśmy sądzić. Nie możemy zaszufladkować go jako dowodu naszej barbarzyńskiej przeszłości czy pamiątki po pierwotnym „obcym”. Przeciwnie, polowanie na głowy ludzkie trwa nadal, tuż pod moim – czy twoim – nosem. W mojej głowie zrodziło się zatem niewygodne, lecz nieuchronne pytanie: co nam to mówi o naturze ludzkiej?
Zaczęłam pisać książkę o głowach – głowach jako przedmiotach – przyglądając się równym rzędom czaszek na półkach muzealnych magazynów; czaszek do dziś przechowywanych, katalogowanych i wykorzystywanych do różnych celów. Za każdą z nich kryje się historia człowieka (zawsze mężczyzny), który odciął głowę innemu człowiekowi i oczyścił ją z ciała do kości. Czaszki w muzeum są tak właśnie spreparowane, a to niełatwa i niewdzięczna praca. Z punktu widzenia laika skurczona głowa czy ludzka czaszka stanowiąca trofeum wojenne, jak i odcięta ludzka głowa w prosektorium to fascynujący, a zarazem straszliwy dowód zuchwałości preparatora. W każdym z tych „artefaktów” drzemie moc, związana tak silnie z samym aktem dekapitacji, że skłoniło mnie to do rozmyślań o brutalności tego aktu i o różnych okolicznościach, które mogą ją wyzwolić.
W niektórych rozdziałach tej książki dekapitacja i kulturowe znaczenie ściętej głowy w naszym społeczeństwie są wątkami równorzędnymi – dotyczy to zwłaszcza rozdziału o trofeach, poświęconego żołnierzom dokonującym dekapitacji wrogów podczas bitwy, oraz rozdziału o preparowaniu organów ludzkich, który opisuje rzeczywistość ukrytą za drzwiami prosektoriów. Nie ulega wątpliwości, że śmierć przez ścięcie jest dziś zjawiskiem nader rzadkim, a jednak zdarza się, że zwykli ludzie traktują ciała innych w sposób uznany powszechnie za niecywilizowany, na ogół potajemnie. Ile okrucieństwa potrzeba, aby odciąć komuś głowę – zależy od samej głowy. Zamordować człowieka, ścinając mu głowę – to bestialstwo. Odrzuciliśmy też dekapitację jako wyrok wykonywany z mocy prawa. Okaleczenie ciała poległego na polu bitwy żołnierza, by zdobyć makabryczne trofeum, uznano za czyn przestępczy i niehonorowy, podobnie jak kradzież ludzkich członków dla potrzeb badań naukowych. Zarazem jednak akceptujemy, jako społeczeństwo, odcinanie głów ludziom, którzy zmarli setki lat temu lub udzielili pisemnej zgody na wykorzystanie swoich zwłok do badań medycznych.
Tymczasem historia uczy, że jesteśmy w stanie nie tylko obciąć człowiekowi głowę, przyglądać się temu, ale także dobrze się przy tym bawić. Echa tajemniczej mocy przypisywanej rytuałowi ścięcia pobrzmiewają do dziś w znanych żartach i przysłowiach. Mówimy, że ktoś stracił głowę, coś uderzyło mu do głowy lub że ma głowę na karku; można robić coś z głową lub bez głowy. Przysłowia, zakorzenione w naszej tradycji, przekształcają potworność w humoreskę, oswajając ją poprzez język, którym się posługujemy.
Na przestrzeni wieków egzekucje publiczne stanowiły rozrywkę dla wszystkich klas społecznych. Gdy w 1840 roku wieszano Courvoisiera, Thackeray pisał: „Złodzieje kieszonkowi i wytworni panowie na równi ekscytują się spektaklem, bo skryta żądza krwi rządzi ludzką rasą”. Aż do schyłku XX wieku uczeni gromadzili ludzkie głowy, niezbędne im do badań naukowych. Dziś chirurdzy rutynowo otwierają ludzkie czaszki, umieszczają w nich sondy lub usuwają guzy, niekiedy rozmawiając przy tym z pacjentami. Konserwatorzy w muzeach medycyny dbają o głowy pływające w słojach, wymieniają roztwór konserwujący i pilnują, by eksponaty były przechowywane we właściwych warunkach. To, czy dane zachowanie zostanie uznane za akceptowalne społecznie, jest zatem kwestią czasu i miejsca.
Nawet jeśli dekapitacja odbyła się zgodnie z prawem, budzi grozę, podobnie jak sama głowa. Martwa ludzka twarz jest niczym syrena: niebezpieczna, lecz nieodparcie fascynująca. Przyglądałam się główkom niemowląt przechowywanym w muzeum. Widziałam twarze dzieci z innej epoki, sprzed stuleci; ich główki zanurzono w płynie konserwującym, zamieniając je w pomoce naukowe. Czytałam plakietki, informujące o przyczynie ich śmierci – dzieciobójstwo, aborcja, wady wrodzone – z niemą, lecz świadomą rezygnacją poddając się ich magnetyzmowi i własnej mrocznej fascynacji, niepewna, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić – może będą nią nocne koszmary? – nie mogąc jednak oprzeć się ich martwemu spojrzeniu. Są niczym podróżnicy w czasie, którzy przeskoczyli z XIX do XXI wieku, by zawisnąć w próżni pomiędzy krainą żywych i martwych, zarazem pełni życia, jak i go pozbawieni. Ich twarze – a twarz to najbardziej ekspresyjny układ skóry i mięśni, jaki zaprojektowała natura – każą mi zaakceptować fakt, przed którym podświadomie próbuję się bronić: że należą do naszego świata bardziej niż jakikolwiek inny „eksponat” w muzeum. Spośród części ciała wystawionych w gablotach – a są tu nerki i wątroby, i dłonie, i stopy ludzkie – to właśnie głowy i twarze robią największe wrażenie na odwiedzających, to one każą im przystanąć na chwilę i zastanowić się, dlaczego nagle poczuli się zaszokowani.
Nie da się patrzeć bezrefleksyjnie na twarz innego człowieka – patrząc na nią, zaglądamy do własnej duszy. Nasze wewnętrzne uwarunkowania każą nam reagować na ludzką mimikę spontanicznie, poza udziałem naszej świadomości. Układ nerwowy generuje natychmiastową, automatyczną odpowiedź na bodziec, jakim jest ekspresja rysów, wyrażająca smutek, wesołość, wściekłość lub niepokój – podświadomie ją naśladujemy. Gdy twarz należy do pozbawionej ciała głowy, ten odruch fizjologiczny – oznaka instynktownej empatii – zderza się ze świadomością, że człowiek, przed którym stoimy, jest niezaprzeczalnie martwy. To, czego brakuje, jest równie istotne jak to, co pozostało, a brak ciała jest równie frapujący jak widok ciała pozbawionego głowy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.