Historia złych uczynków - ebook
Historia złych uczynków - ebook
Historia rodziny, w której wszyscy popełnili zbrodnie.
„Wszystkie historie są o miłości i śmierci, i ta też będzie właśnie o tym.”
Nina przyjeżdża na studia do Warszawy. Wierzy, że ma szansę na lepsze życie niż jej matka. Jednak sprawy komplikują się, gdy zakochuje się w swoim wykładowcy. Miłosz jest fascynujący i szybko uzależnia od siebie młodą dziewczynę. A potem nagle znika. Nina, starając się go odnaleźć, trafia do starego domu na przedwojennym letnisku. Domu, w którym wydarzyło się wiele złego.
Niezwykle wciągająca, pełna pasji i mroku opowieść o rodzinnych tajemnicach, złych i dobrych wyborach, i o tym, jak wielką władzę mają nad nami czyny wcześniejszych pokoleń.
„To najwspanialsza powieść obyczajowa, jaką miałam szczęście przeczytać i nie ma w tym określeniu krzty przesady. Moim jedynym marzeniem jest, by zawędrowała na listy bestsellerów, bo zasługuje na to jak żadna inna książka. Polecam z całego serca! Mnie zniewoliła”.
@Lady Margot, empik
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9654-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miłosz zniknął.
Wciąż nie do końca rozumiem, gdzie jestem – resztki sennych fantazji z wolna spływają po rozmytych krawędziach podświadomości – wiem jedynie, że nie ma go przy mnie.
Otwieram oczy. Dokładnie pamiętam, co mi się śniło: była noc, a ja obudziłam się w pustym łóżku w swoim mieszkaniu, bez niego. Teraz to wszystko dzieje się naprawdę. Upiorne déjà vu… Staram się rozbudzić i przeniknąć ciemności panujące w pokoju, lecz chwilę trwa, nim otoczenie nabiera ostrości, a do mnie zaczyna docierać, co tak naprawdę się dzieje.
W sypialni panuje półmrok. Na ścianach rysują się cienie rzucane przez drzewa za oknem. Obserwuję je codziennie. Ich obecność zwykle mnie wycisza, uspokaja, ale w tym momencie nieruchome czarne kontury wydają się dziwnie groźne. Wywołują we mnie niepokój.
Nie wiem, co dokładnie sprawiło, że się obudziłam. Przeczucie? To głupie, nie wierzę w takie rzeczy. A jednak serce bije mi zbyt szybko, wilgotna skóra lepi się do pościeli. Odruchowo spoglądam na zegarek stojący na szafce nocnej – dochodzi trzecia. Mówi się, że to godzina samobójców. Zła godzina.
W ciszy pomieszczenia wytężam słuch w poszukiwaniu drugiego oddechu. Z nadzieją wyciągam dłoń. Palce suną po chłodnym prześcieradle do miejsca, gdzie powinny napotkać znajomy kształt. Trafiają w próżnię. Moje ciało się napina, serce wali jeszcze szybciej. Podrywam się na łóżku i zdezorientowana rozglądam dookoła.
– Miłosz?
Głoski nie chcą się uformować na zdrętwiałym języku, odbijają się od ścian i rezonują w mojej głowie.
– Miłosz… – Głos przestaje być szeptem, chociaż wciąż nie jest krzykiem.
Cisza.
Już wiem, że nie wyszedł do łazienki czy kuchni. Nie ma go w mieszkaniu. Zostałam sama. Jeden oddech, puste łóżko. Tylko na jego poduszce nadal rysuje się wgniecenie.
Czy to możliwe, żeby tak po prostu zniknął z mojego życia?
Zrzucam z siebie kołdrę, naga przemierzam pokój, podchodzę do szyby i patrzę w warszawską noc, na park Promenada skąpany w niebieskawym blasku miejskich latarni. I wtedy ją dostrzegam. Sowa. Nie powinno jej tu być – w środku miasta? – a jednak jest. Siedzi na gałęzi. Patrzę na nią. Ona na mnie. Wbija we mnie żółte ślepia, które wszystko już widziały i wiedzą to, czego ja sama jeszcze nie rozumiem.
Sowa rozchyla dziób. Wypełnia mnie jej wrzask.I
– Do Anina? Ja nie chcę jechać do Anina! I gdzie to w ogóle jest, mamo?
– Bronku, mój drogi, uspokój się. Już z ojcem zdecydowaliśmy, wyjedziemy po niedzieli. Nie ma sensu dusić się przez całe wakacje w Warszawie. Doprawdy, zachowujesz się jak dziecko. Ostudź emocje z łaski swojej i kończ czytać. Za dziesięć minut Aniela poda obiad w stołowym, wtedy wszystko dokładnie ci opowiem. – Ucinając dalszą dyskusję, matka zamyka drzwi pokoju. Jej kroki niosą się po korytarzu.
Bronek z ociąganiem odkłada na nocną szafkę książkę, której lekturę tak brutalnie mu przerwano, i podchodzi do otwartego na oścież okna.
Ciepły wiatr porusza firanką. Z dołu, z ulicy Siennej, dochodzą odgłosy rozmów przechodniów i stukot kół dorożki; od strony Marszałkowskiej dodatkowo echo skrzeczenia klaksonów i dzwonków tramwajów. W nos uderza go woń rozgrzanego miejskiego bruku. Charakterystyczna, nieco metaliczna, ostra. I wciąż nieoswojona.
Chociaż Bronek przeprowadził się z rodzicami do Warszawy pod koniec wakacji trzydziestego siódmego roku, czyli już niemal dziesięć miesięcy temu, nadal czuje się tu obco. Warszawa jest obca. Obcy wydają mu się jej mieszkańcy, a nawet ich twardy język, w którym próżno szukać słodkiego kresowego zaśpiewu. Bronek nie czuje się tu u siebie. U siebie był we Lwowie. Tam miał szkołę i przyjaciół, znał każdą ulicę i skwer, tam chodził na pierwsze seanse do kin Palace i Cassino, a wraz z ojczymem, zagorzałym kibicem piłkarskim, oglądał grę genialnego napastnika Pogoni Lwów, Matyasa.
Decyzja o przeprowadzce zapadła nagle, chociaż propozycja wygłoszenia cyklu wykładów w warszawskiej Klinice Dermatologii i Wenerologii składana była ojczymowi – wybitnemu doktorowi chorób zakaźnych – od lat. To matka długo sprzeciwiała się wyjazdowi. Uważała, że jej obowiązkiem jest doglądanie starzejącego się ojca. Profesor Winkler wymagał opieki. Bronek miał czternaście lat, kiedy stan dziadka zaczął się gwałtownie pogarszać. Pierwszym zwiastunem zmian były drobne, z pozoru nic nieznaczące wydarzenia. Bywało, że profesor zapominał, gdzie położył okulary, albo spóźnił się na obiad, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Potem przestał rozróżniać, jaki jest dzień tygodnia albo rok, a wreszcie nie potrafił sam znaleźć drogi z gabinetu do jadalni. Trzeba go było bezustannie pilnować. Lekarze stwierdzili, że to postępująca skleroza, że nie ma na nią, podobnie jak na starość, lekarstwa i jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to otoczyć profesora czułą opieką, czekając na ostateczne.
I tak wiosną trzydziestego siódmego roku, mimo wysiłków córki, Jerzy Winkler zmarł, a mniej więcej w tym samym czasie doktor Szymon Lieberman otrzymał ponownie ofertę z Warszawy. Już nie tylko z kliniki, ale i ze Szpitala Dziecięcego Bersohnów i Baumanów, gdzie mógłby wreszcie przeprowadzić badania nad intrygującym go od dawna zagadnieniem kiły wrodzonej.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej