Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historja siwego włosa: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historja siwego włosa: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 285 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SCE­NA NA BALU.

Kto znał przed kil­ku­dzie­się­ciu laty to­wa­rzy­skie ży­cie Lwo­wa, a mia­no­wi­cie tej kla­sy ary­sto­kra­tycz­nej, któ­ra sie­bie samą, zwy­kła na­zy­wać par excel­len­ce "to­wa­rzy­stwem" przy­po­mni so­bie nie­za­wod­nie pa­nią, hra­bi­nę Atal­ję i jej sa­lon. Nie było domu w ca­łEj sto­li­cy, któ­ry­by miał taką, sła­wę pod wzglę­dem go­ścin­no­ści i to­wa­rzy­skich za­let. Sła­wa ta utrzy­ma­ła się do­tąd w pa­mię­ci wszyst­kich daw­niej­szych zna­jo­mych hra­bi­ny Atal­ji, a przy­najm­niej ża­deN sa­lon póź­niej­szy nie zdo­łał jej za­trzeć a na­wet osła­bić. Nad­zwy­czaj­nie bo­ga­ta, nie mło­da już wdo­wa, hra­bi­na Atal­ja mia­ła jed­ną już tyl­ko am­bi­cję, a am­bi­cja ta za­sa­dza­ła się wła­śnIe na utrzy­my­wa­niu naj­świet­niej­sze­go sa­lo­nu, w któ­rym­by cały naj­wy­twor­niej­szy i naj­zna­ko­mit­szy świat sto­łecz­ny, cały tak zwa­ny kwiat spo­łe­czeń­stwa, zna­leźć mógł ogni­sko czy to ele­ganc­kiej kon­wer­sa­cji, czy hucz­nych za­baw.

Była to jed­na z co­raz rzad­szych już dziś dam wiel­kich, któ­ra prze­cho­wy­wa­ła tra­dy­cję naj­świet­niej­szej epo­ki sa­lo­nów fran­cuz­kich i po­sia­da­ła ta­jem­ni­cę wyż­sze­go to­wa­rzy­skie­go ży­cia. Ta­len­tem kon­wer­sa­cyj­nym, je­nial­nym pra­wie spry­tem to­wa­rzy­skim, szcze­gól­niej­szym da­rem or­ga­ni­za­cyj­nym, dama ta god­na, była sta­nąć obok naj­zna­ko­mit­szych go­spo­dyń fran­cuz­kich. Po­sia­da­ła ona wyż­sze po­czu­cie po­trzeb to­wa­rzy­skich pod wzglę­dem ar­ty­stycz­nym i li­te­rac­kim, jak owe sław­ne pa­nie Geof­frin, Sta­ël lub Re­ca­mier, a z po­czu­ciem tem łą­czyć umia­ła cały Ef­fekt wy­so­ce ary­sto­kra­tycz­nej świet­no­ści, któ­ra przy­po­mi­na­ła po­nie­kąd naj­sław­niej­sze sa­lo­ny re­stau­ra­cji. Nie­znu­żo­na w za­bie­gach, nie­wy­czer­pa­na w po­my­słach i środ­kach, pani Atal­ja za­słu­gi­wa­ła zu­peł­nie na mia­no gen­jal­nej go­spo­dy­ni. Była praw­dzi­wą, mi­strzy­nią w urzą­dza­niu wie­czor­ków, re­cep­cy­jek, her­ba­tęk ar­ty­stycz­nych, te­atrów ama­tor­skich – ale ko­ro­ną praw­dzi­wą za­sług jej to­wa­rzy­skich by­wał bal wiel­ki, któ­ry da­wa­ła do­rocz­nie wśród za­pust. W an­na­lach każ­de­go kar­na­wa­łu bal pani Atal­ji sta­no­wił praw­dzi­wą epo­kę, punkt kul­mi­na­cyj­ny za­baw za­pust­nych.

Otóż na jed­nym z tych ba­lów roz­po­czy­na się opo­wia­da­nie na­sze. Pani Atal­ja zaj­mo­wa­ła cały osob­ny pa­ła­cyk na jed­nej z dal­szych ulic sto­li­cy, a jed­no całe ol­brzy­mie pię­tro słu­ży­ło za wi­dow­nię balu. Wśród dłu­giej am­fi­la­dy prze­pysz­nie ude­ko­ro­wa­nych sal i sa­lo­nów, ob­la­nych ma­gicz­ną po­wo­dzią świa­tła, ro­iła się ogrom­na ilość go­ści, w któ­rych gro­nie spo­ty­ka­łeś wszyst­kie zna­ko­mi­to­ści sto­li­cy, wszyst­ko, co tyl­ko świe­ci­ło bla­skiem po­zy­cji spo­łecz­nej, uro­kiem pięk­no­ści lub sła­wą do­stoj­ne­go rodu.

Bal przed­sta­wiał praw­dzi­wie cza­ro­dziej­skie wi­do­wi­sko. Fale świa­tła, tony wy­bor­nej ka­pe­li, upa­ja­ją­ca woń per­fum i bal­sa­micz­ne, słod­kie tchnie­nie ży­wych kwia­tów, któ­rych w ol­brzy­miej ilo­ści uży­to do ozdo­by sali i sa­lo­nów, cza­row­ny wi­dok tylu pięk­nych ko­biet, za­rów­no stroj­nych w wdzię­ki uro­dy, jak w prze­pych kosz­tow­nej to­a­le­ty, wszyst­ko to skła­da­ło się na ową, at­mos­fe­rę roz­kosz­ną, któ­ra dziw­nym sza­łem zwy­kła prze­peł­niać ser­ca i ima­gi­na­cje wstę­pu­ją­cych do­pie­ro w świat dzie­wic, a któ­rej po­wab­nym wpły­wom nie zdo­ła się oprzeć pierś naj­su­row­szych, naj­zim­niej­szych na­wet ko­biet.

Gdy taki bal za­wre wy­bu­chem we­so­ło­ści, gdy do tak­tu roz­kosz­ne­go i roz­ma­rzo­ne­go wal­ca za­bi­ją tęt­na tan­ce­rzy i tan­ce­rek, na­ten­czas jak­by za ski­nie­niem różcz­ki ma­gicz­nej, wol­nie­ją kon­we­nan­so­we sztyw­no­ści, osła­bia się ry­gor form, a ob­ser­wa­tor, z by­strzej­szem nie­co okiem, do­pa­trzy naj­cie­kaw­szych i naj­cha­rak­te­ry­stycz­niej­szych ob­ja­wów.

Ta mło­dziut­ka ja­sno­wło­sa dziew­czyn­ka, z tym na­dob­nym pu­chem wio­sen­nym na pięk­nej twa­rzycz­ce, po raz pierw­szy w ży­ciu wstą­pi­ła w pro­gi tego uro­cze­go, za­cza­ro­wa­ne­go świa­ta woni, świa­tła i me­lo­dji… Ja­kie po­mię­sza­nie, jaka trwo­ga nie­mal na­iw­na ma­lo­wa­ła się na licz­ku, jak za­wsty­dzo­ne­mu oku spie­szy­ły w po­moc dłu­gie je­dwab­ne rzę­sy, kie­dy pa­nien­ka uj­rza­ła się na­gle w tym wi­rze za­ba­wy! Pierw­szy ta­niec wię­cej jej kło­po­tu i po­mie­sza­nia niż przy­jem­no­ści spra­wia; ko­niusz­kiem swych drob­nych pa­lusz­ków le­d­wie do­tknąć się śmie ręki tan­ce­rza, nóż­ki jesz­cze nie uzy­ska­ły swo­bo­dy, jak­by w oba­wie, czy nie po­śli­zną się w na­głym za­krę­cie, czy nie zmy­lą tak­tu..

Jed­na go­dzi­na ba­lo­wa zmie­ni­ła do nie­po­zna­nia pen­sjo­nar­kę… Patrz, oto prze­my­ka się w wi­rze tej sza­lo­nej po­lki, któ­rej nuta ula­tu­je z in­stru­men­tów or­kie­stry z ja­kąś ire­ne­tycz­ną, upa­ja­ją­cą we­rwą!… Twa­rzycz­ka do­tąd nie­śmia­ła oży­wi­ła się wy­ra­zem za­pa­łu, na li­cach nie ma­ja­czy już tyl­ko sam ru­mie­niec po­mię­sza­nia, pło­ną one już od oży­wio­nej krwi mło­dej; rzę­sy już wy­po­wie­dzia­ły służ­bę trwoż­li­wej skrom­no­ści, cza­sem już tyl­ko spusz­cza­ją się na źre­ni­ce, a i wte­dy prze­bi­ja się z pod nich żar oka… Kil­ka roz­kosz­nych tak­tów mu­zy­ki, jed­no koło za­kre­ślo­ne wko­ło sali w ta­necz­nym wi­rze, śmiel­sze do­tknię­cie ki­bi­ci ra­mie­niem męz­kiem – wy­wo­ła­ło całą, re­wo­lu­cję w mło­dem ser­dusz­ku, prze­peł­ni­ło je ta­jem­ni­cze­mi ja­kie­miś szep­ta­mi, otwo­rzy­ło mu nowy, nie­zna­ny do­tąd ho­ry­zont… a jed­na go­dzi­na, je­den walc sta­nę­ły za epo­kę w dzie­wi­czych ro­je­niach…

Przed roz­po­czę­ciem tań­ców sie­dzia­ła, na ubo­czu nie­co, ko­bie­ta pięk­na, ale z dziw­nie dum­nym i su­ro­wym wy­ra­zem twa­rzy. W ca­łem jej za­cho­wa­niu się wi­dać było nie­przy­stęp­ną wy­nio­słość, praw­dzi­wie od­stra­sza­ją­cy, zim­ny asce­tyzm. Jest to ko­bie­ta, jak so­bie szep­ce mło­dzież., le plus col­let mon­té, uoso­bio­na pru­der­ja… Py­cha Ju­no­ny z ry­go­rem Dy­any roz­sia­da się na jej mar­mu­ro­wem czo­le. Naj­od­waż­niej­szy śmia­łek sa­lo­no­wy nie uzu­chwa­lił­by się ob­ra­zić jej prze­sad­nej skrom­no­ści pu­stem słów­kiem, a wszyst­kie lwy z wiel­kim re­spek­tem trzy­ma­ją się w od­da­li.

Na­gle znik­nę­ła z zaj­mo­wa­ne­go miej­sca… Szu­ka­my jej wszę­dzie i znaj­du­je­my na­re­ście w wi­rze par, mkną­cych do­ko­ła sali. Czy to ta sama ko­bie­ta?… Su­ro­wy, asce­tycz­ny wy­raz znikł z twa­rzy, zim­ny mar­mur czo­ła na­brał roz­kosz­ne­go in­kar­na­tu, oczy roz­pa­la­ły ogniem pra­wie na­mięt­nym, pierś skrom­na fa­lu­je tchem przy­spie­szo­nym, ki­bić i ru­chy, co przed­sta­wia­ły przed chwi­lą ta­kie sztyw­ne, su­ro­we kon­tu­ry, na­bra­ły dziw­nie po­wab­nej gib­ko­ści; po­nęt­ny czar ob­lał całą tę ko­bie­tę… Ra­mię jej uwi­sło roz­kosz­nie na ra­mie­niu tan­ce­rza, dłoń ta sama, któ­ra­by za­le­d­wie była znio­sła przed chwi­lą po­ca­łu­nek pe­łen re­spek­tu, drży te­raz w dło­ni męż­czy­zny, i uścisk jej od­wza­jem­nia…

Ale któż wy­po­wie wszyst­kie ta­jem­ni­ce ba­lo­wej at­mos­fe­ry?… Od tych ogól­nych spo­strze­żeń, któ­re spi­sa­ło już nie­jed­no pió­ro, zdol­niej­sze od na­sze­go, przejdź­my ra­czej wprost do osób, z któ­re­mi na balu u pani Atal­ji za­zna­jo­mić chce­my na­szych czy­tel­ni­ków. Tem śpiesz­niej nam to uczy­nić wy­pa­da, że oso­by te wła­śnie za­czy­na­ły w sali ba­lo­wej zwra­cać na sie­bie uwa­gę in­nych go­ści, a mia­no­wi­cie zło­śli­wych ma­tron nie­tań­czą­cych bądź­to do­bro­wol­nie, bądź z przy­mu­su.

W jed­nym z ką­tów sali znaj­do­wa­ło się ma­leń­kie gro­no osób, na któ­re nie­jed­na z pięk­nych bo­ha­te­rek balu spo­glą­da­ła z pew­nym nie­po­ko­jem. Był to ką­cik ob­ser­wa­cyj­ny, osob­na ga­ler­ja kry­tycz­na. Ga­ler­ja ta skła­da­ła się z kil­ku dam i pa­nien nie pierw­szej uro­dy, nie pierw­szej mło­do­ści, ale za to pierw­szo­rzęd­nej, nie­ubła­ga­nej zło­śli­wo­ści. Gro­no to sia­dy­wa­ło za­zwy­czaj pod­czas ba­lów u pani Atal­ji w jed­nym i tym sa­mym ką­cie, ob­ra­nym z stra­te­gicz­ną by­stro­ścią, po­zwa­la­ją­cym mieć wy­god­ny prze­gląd ca­łej sali i wszyst­kich prze­smy­ków; a w koń­cu po­ło­żo­nym tuż koło drzwi wio­dą­cych do po­ko­jów, prze­zna­czo­nych do wy­po­czyn­ku, do któ­rych spie­szy­ły pary wprost z wiru tań­cu.

Sta­no­wi­sko to było tedy wy­bor­nie ob­ra­nym. Sofa, na któ­rej sie­dział try­bu­nał ten kry­tycz­ny, umiesz­czo­na była pod ol­brzy­mim, nie­mal pod sam su­fit się­ga­ją­cym kak­tu­sem, któ­ry to kol­cza­sty, na­je­żo­ny do koła igła­mi po­twór zda­wał się być wy­bor­nem go­dłem ma­łe­go gron­ka. Ża­den ta­niec, ża­den drob­ny wy­pa­de­czek, ża­den strój, żad­na fry­zu­ra, ża­den giest, lub uścisk ręki, żad­no spoj­rze­nie i ża­den uśmiech nie uszedł by­strym oczkom tego nie­wie­ście­go are­opa­gu. Wie­dzia­no o tem do­brze w to­wa­rzy­stwie, a ile­kroć ja­kaś pięk­ność, ja­kiś strój pysz­ny, lub jaki epi­zo­dzik ba­lo­wy zwra­cał uwa­gę zgro­ma­dzo­nych, spo­zie­ra­no w ów kąt zło­wro­gi i py­ta­no:

– Co o tem mó­wią pod kak­tu­sem?

"Pod kak­tu­sem" pre­zy­do­wa­ła pani Ze­no­bia i hra­bian­ka In­no­cen­ta, sta­ra pan­na, ma­ją­ca już oko­ło lat 50. wiel­ce chu­da, wiel­ce ru­chli­wa i z na­mięt­nem za­mi­ło­wa­niem do plo­tek i zło­śli­wych ko­me­ra­żów. Oczy jej siwe i małe la­ta­ły po sali ło­wiąc spo­strze­że­nia, któ­re­mi na­tych­miast dzie­li­ła się z pa­nią Ze­no­bią. Wła­śnie szep­ta­ła coś przy­ja­ciół­ce swo­jej do ucha, wska­zu­jąc przy­tem spoj­rze­nia­mi na ja­kąś nie­win­ną ofia­rę swej żół­ci, gdy zbli­żył się do kak­tu­sa ja­kiś je­go­mość z far­bo­wa­ne­mi ba­ken­bar­da­mi, z ma­łym ru­mia­nym no­skiem i z szkieł­kiem w zmę­czo­nem oku. Był to naj­szczer­szy przy­ja­ciel i zwo­len­nik kak­tu­so­we­go gro­na, sta­ry, prze­ży­ty ka­wa­ler bez celu ży­cia, bie­ga­ją­cy przez dzień cały z sa­lo­nu do sa­lo­nu… za­ję­ty zbie­ra­niem ma­ter­ja­łów dla swych mi­łych przy­ja­ció­łek.

– Gdzieś się po­dzie­wa! tak dłu­go, pa­nie Edwar­dzie! – za­wo­ła­ły chó­rem pa­nie Ze­no­bia i In­no­cen­ta – Cóż nam cie­ka­we­go przy­no­sisz?…

– By­łem te­raz mię­dzy mło­dzie­żą – od­parł pan Edward, opusz­cza­jąc szkieł­ko i sa­do­wiąc się obok swych przy­ja­ció­łek – ale jaką cie­ka­wą, wia­do­mość przy­no­szę!

– Mów­że pan za­raz i bez wstę­pu! – za­wo­ła­ła pan­na In­no­cen­ta.

– By­łem świad­kiem wiel­kich de­bat i burz­li­we­go gło­so­wa­nia. De­ba­to­wa­no nad tem, kogo ogło­sić kró­lo­wą dzi­siej­sze­go balu… Wy­staw­cie so­bie pa­nie… ale nie, pro­szę zga­dy­wać…

– Pani Wa­ler­ja? ba­ro­no­wa Mar­ja?

– Ale gdzież tam… Ogrom­ną więk­szo­ścią gło­sów ob­wo­ła­no kró­lo­wą hra­bi­nę Ro­kic­ką!

– Pa­nią Ade­lę!

– Oui, mes­da­mes! Pani Ade­li przy­zna­no pal­mę pierw­szeń­stwa, ber­ło pięk­no­ści i mia­no be­au­té eter­nel­le!

– A, oui, be­au­té… vie­il­le!

– Młod­sze po­ko­le­nie po­nio­sło klę­skę zu­peł­ną!

– Ależ ta pani Ro­kic­ka, c'est une fem­me de qu­aran­te ans. Mój Boże, czas by już dla niej… – ozwa­ła się pani Ze­no­bia, czy­niąc gest zło­śli­wy.

– Mais avo­uez, że ślicz­nie wy­glą­da – prze­rwał pan Edward, – ta ko­bie­ta to nad­zwy­czaj­ne zja­wi­sko, przed dwu­dzie­stu laty nie była ład­niej­szą… Prze­dziw­nie się umie kon­ser­wo­wać…

– O tak, nie­me dans ses fo­lies. Ha, cóż ro­bić, uzna­je­my kró­lo­wę i akre­dy­tu­je­my pana przy jej dwo­rze…

– O już to dwór ma licz­ny! – szep­nę­ła zło­śli­wie pan­na In­no­cen­ta. – Bied­ny ten Ro­kic­ki! Com­me je le pla­ins! Za­zdrość i taka… be­au­té eter­nel­le, jak wy mó­wi­cie, po­dwój­ne nie­szczę­ście!…

– Et mon­sieur Octa­ve! – wtrą­ci­ła Zna­czą­co pani Ze­no­bia.

– A ten pan Oktaw. To ku­zyn prze­cież hra­bie­go. Ro­kic­ki go pro­te­gu­je…

– I pani Ro­kic­ka tak­że… – wtrą­ci­ła szyb­ko hra­bian­ka In­no­cen­ta – nie­chce po­wta­rzać roz­ma­itych rze­czy, a zresz­tą, po co to mó­wić, każ­dy to wi­dzieć może.

W tej chwi­li mu­zy­ka za­gra­ła in­wi­ta­cję do wal­ca. Pani Ze­no­bia prze­rwa­ła szep­ty z przy­ja­ciół­ką i spo­gląd­nąw­szy po sali, za­wo­ła­ła:

– Otóż i ona! Pani Ade­la…

– I z nie­roz­łącz­nym pa­nem Okta­wem… Ach! co za szept czu­ły! Re­gar­dez done… jak on jej pa­trzy w oczy, a ona! Pau­vre ge­ne­rał Ro­kic­ki!…

Para, któ­ra wy­wo­ła­ła ta­kie zło­śli­we ucin­ki pod kak­tu­sem, god­na była istot­nie uwa­gi a na­wet ad­mi­ra­cji. Na ra­mie­niu mło­de­go bar­dzo męż­czy­zny opie­ra­ła się za­praw­dę prze­ślicz­na ko­bie­ta. Pani hra­bi­na Ade­la, czy­li pani je­ne­ra­ło­wa Ro­kic­ka, nie była już ko­bie­ta naj­pierw­szej mło­do­ści, a w owych czter­dzie­stu la­tach, przy­pi­sy­wa­nych jej pod kak­tu­sem, nie było wie­le prze­sa­dy. Mimo to jed­nak ko­bie­ta ta wy­zy­wać mo­gła w szran­ki nąj­pierw­szą, i naj­młod­szą pięk­ność sto­li­cy.

Bar­dzo tyl­ko by­stry i bar­dzo do­świad­czo­ny ob­ser­wa­tor od­gadł by był wiek pani Ade­li. Je­że­li w twa­rzy jej pięk­nej nie znać było owej nie­po­dob­nej do okre­śle­nia świe­żo­ści, któ­ra jak­by tchem wio­sny ob­le­wa mło­dziut­kie twa­rzycz­ki, to za to ude­rzał w niej całą swą, peł­nią, blask ży­cia, za­chwy­cał pysz­ny roz­kwit wdzię­ku i uro­dy. Cała jej po­stać zda­wa­ła się być ide­ałem pięk­no­ści ko­bie­cej, doj­rza­łej i skoń­czo­nej…

Gło­sy, o któ­rych ra­por­to­wał pod kak­tu­sem p. Edward, pa­dły istot­nie na god­ny przed­miot. Je­że­li kto za­słu­gi­wał na mia­no kró­lo­wej dzi­siej­sze­go balu, to z pew­no­ścią, pani Ade­la. Ubra­na w prze­pysz­ną suk­nię żół­tą, z dy­ade­mem bry­lan­to­wym w czar­nych wło­sach, ko­bie­ta ta była zja­wi­skiem praw­dzi­wie im­po­nu­ją­cem. Wy­so­kie­go wzro­stu, zbu­do­wa­na z nad­zwy­czaj­ną gra­cją, pani Ade­la mia­ła duże, czar­ne oczy, peł­ne głę­bo­kie­go wy­ra­zu i uro­czych bla­sków, czo­ło nie­co niz­kie ale z szla­chet­nym wdzię­kiem skle­pio­ne, a na ca­łej swej pięk­nej twa­rzy ów nie­uchwy­co­ny po­wab, któ­ry czuć i uwiel­biać, ale opi­sać się nie da.

Mło­dy męż­czy­zna, na któ­re­go ra­mie­niu się opie­ra­ła, mógł li­czyć lat za­le­d­wie dwa­dzie­ścia dwa. Słusz­ne­go i wzro­stu, wy­smu­kły, za­nad­to pra­wie de­li­kat­nych kształ­tów, blon­dyn, z wą­si­kiem ma­łym, miał w do­rod­nej twa­rzy swo­jej coś chło­pię­ce­go jesz­cze. Prze­bi­ja­ła się w niej swo­bo­da i na­iw­ność dziec­ka, ale dziec­ka upar­te­go i po­psu­te­go. Rysy twa­rzy nad­zwy­czaj sub­tel­ne i wy­twor­ne, cera gład­ka i de­li­kat­na, jak­by nie­wie­ścia, mięk­kość uśmie­chu i ca­łe­go wy­ra­zu twa­rzy, coś piesz­czo­ne­go w po­sta­ci, wszyst­ko to skła­da­ło­by się na typ ła­god­ny, wy­łącz­nie sa­lo­no­wy, gdy­by nie ciem­no­nie­bie­skie oczy, głę­bo­kie i na­mięt­ne, któ­re jed­nem po­waż­niej­szym spoj­rze­niem umia­ły nadać twa­rzy cha­rak­ter waż­niej­szy i pod­nio­ślej­szy.

Jak to się już czy­tel­nik do­wie­dział z roz­mo­wy po­osłu­cha­nej pod kak­tu­sem, był to Oktaw, ku­zyn pani Ade­li. Na­chy­lił się ku niej i z za­lot­nym uśmie­chem coś jej mó­wił, ona słu­cha­ła z upodo­ba­niem, a na­gle ra­mię Okta­wa oplo­tło po­nęt­ną ki­bić Ade­li, dłoń jej spo­czę­ła w jego ręce i pięk­na para rzu­ci­ła się w od­męt wal­ca…

W sa­lo­nach pani Atal­ji by­wa­ło mnó­stwo uzna­nych i sła­wio­nych pięk­no­ści, a bal obec­ny zgro­ma­dził całą naj­świet­niej­sza Flo­rę ary­sto­kra­tycz­ną, kto jed­nak bez­stron­nem okiem oglą­dał mi­ga­ją­ce się pary, ten mu­siał przy­znać, że ze wszyst­kich naj­po­wab­niej­sza byli Ade­la i Oktaw. Na twa­rzy tan­ce­rza i tan­cer­ki ma­lo­wa­ło się upo­je­nie przy­jem­ne, ta­niec ich miar­ko­wa­ny i kon­we­nan­so­wy zra­zu, sta­wał się w mia­rę przy­spie­sza­ją­ce­go tak­tu mu­zy­ki co­raz szyb­szym i na­mięt­niej­szym… Wszy­scy nie­tań­czą­cy ści­ga­li okiem tę parę, któ­ra zda­wa­ła się być pla­stycz­nem wcie­le­niem tych to­nów, któ­re z or­kie­stry roz­le­wa­ły się cza­ro­dziej­ską falą po sali…

Mu­zy­ka gra­ła wal­ca, w któ­re­go wdzię­kach zda­wał się być za­klę­tym cały je­niusz tego tań­ca. Była to kom­po­zy­cja zna­ko­mi­te­go nie­miec­kie­go ma­estra, peł­na nie­zrów­na­nej we­rwy, cha­rak­te­ry­sty­ki i uczu­cia. Była to apo­te­oza wal­ca… Z sen­ty­men­tal­nych, słod­kich, peł­nych wdzięcz­ne­go li­ry­zmu to­nów wstęp­nych wy­bu­chał sza­lo­ny i odu­rza­ją­cy wir tak­tów, któ­re zda­wa­ły się po­ry­wać tań­czą­ce pary swym de­mo­nicz­nym prą­dem i rzu­cać je w za­męt naj­wyż­sze­go upo­je­nia. W prze­dziw­nej tej kom­po­zy­cji, któ­ra ów­cze­sne­go kar­na­wa­łu bry­lan­tem była tań­ców, łą­czył się sen­ty­men­ta­lizm i rzew­ność li­rycz­na z roz­kosz­ną, swa­wo­lą, wy­twor­na gra­cja sty­lu z sza­lo­ną, pu­stą we­rwą, słod­kie ma­rze­nie mi­ło­sne z fa­na­tycz­nym za­chwy­tem ba­chan­tek. – Wer­ther po­da­wał dłoń Fi­li­nie, tę­sk­ni­ca Gret­chen roz­pry­ski­wa­ła się w de­mo­nicz­ne tak­ty Me­fi­sta…

Nie­siem na skrzy­dłach tej prze­dziw­nej mu­zy­ki Oktaw i hra­bi­na Ade­la le­d­wo do­ty­kać się zda­wa­li po­sadz­ki sali. Hra­bi­na Ade­la nie­po­rów­na­ną była tan­cer­ką, a Oktaw gra­cją i zgrab­no­ścią god­nym był jej to­wa­rzy­szem. Drob­na, po­wab­na nóż­ka hra­bi­ny po­su­wa­ła się z ete­rycz­ną lek­ko­ścią, pierś jej prze­ślicz­na, god­na zdo­bić cy­te­ryj­ską bo­gi­nię, na­chy­la­ła się ku pier­si Okta­wa, oko lśni­ło roz­ko­szą i roz­ma­rze­niem, a peł­ne, na­dob­ne usta szu­ka­jąc tchu, roz­chy­la­ły się lek­ko, jak­by do mi­ło­sne­go szep­tu..

Tym­cza­sem kół­ko pod kak­tu­sem po­więk­szy­ło się znacz­nie. Było to naj­wy­god­niej­szy miej­sce, z któ­re­go oglą­dać moż­na było tań­cu­ją­ce pary; pani Ze­no­bia i pan­na In­no­cen­ta mo­gły tedy po­pi­sy­wać się z swe­mi min­ka­mi przed licz­nem au­dy­tor­jum. Tym ra­zem jed­nak nie dano przyjść do sło­wa obom żeń­skim Zo­ilom. Męż­czyź­ni sto­ją­cy w tem miej­scu nie­wy­czer­pa­ni byli w unie­sie­niach i po­chwa­łach.

– Ślicz­na ko­bie­ta!… – za­wo­łał je­den – et com­me elle dan­se, com­me elle dan­se!…

– Co za gra­cja, co za szla­chet­ność ru­chów, jaki po­wab! To fe­no­me­nal­na ko­bie­ta! Od lat pięt­na­stu pa­mię­tam ją taką, wiecz­nie pięk­ną i wiecz­nie mło­dą… – Et to­ujo­urs amo­ureu­se… Mi­łość kon­ser­wu­je… – za­śmia­ła się pani Ze­no­bia, mó­wiąc niby szep­tem, ale za­wsze dość do­no­śnym gło­sem.

– Chwa­li­cie tan­cer­kę, ale bo i tan­cerz go­dzien po­chwa­ły, – ozwał się ktoś z boku. Do­bra­na para!

– O i bar­dzo! – wtrą­ci­ła jed­na z to­wa­rzy­szek kry­tycz­ne­go try­bu­na u pod kak­tu­sem. – Istot­nie, tak tyl­ko za­ko­cha­ni tań­czyć po­tra­fią.

– Tant mieux pour ce pe­tit Octa­ve…

– Tant pis pour ce grand ge­néral…

– Szczę­śli­wy Okta­wek!… Roz­ma­wia­ją­ce kół­ko nie uwa­ża­ło, że zbli­żył się doń ja­kiś wy­so­ki, im­po­nu­ją­cej po­sta­wy męż­czy­zna, w po­de­szłym już wie­ku, zu­peł­nie siwy, ale pe­łen jesz­cze zdro­wia i czer­stwo­ści. Sko­ro go spo­strze­żo­no, na­stą­pi­ło mil­cze­nie, a męż­czyź­ni ustą­pi­li na bok, z ozna­ką głę­bo­kie­go usza­no­wa­nia. Był to je­ne­rał, mąż Ade­li, hra­bia Ro­kic­ki.

Gdy­by je­ne­ra­ła uj­rza­ła była któ­ra z cen­zo­rek pod kak­tu­sem nie­co wcze­śniej, do­strze­gła­by była swym by­strym wzro­kiem nie­za­wod­nie, jak twarz jego przed chwi­lą drgnę­ła z lek­ka i okry­ła się ży­wym ru­mień­cem gnie­wu. Je­ne­rał nie sły­szał ca­łej roz­mo­wy pod kak­tu­sem, ale sło­wa pło­che jed­ne­go z męż­czyzn: "Szczę­śli­wy Okta­wek!" do­bie­gły jego uszu. Wte­dy to wy­stą­pi­ło na szla­chet­ną twarz je­ne­ra­ła prze­lot­ne wzbu­rze­nie, i wzrok groź­nie zwró­cił się ku au­to­ro­wi tej uwa­gi. Trwa­ło to chwil­kę tyl­ko. Je­ne­rał był snać pa­nem sie­bie, bo spo­kój zu­peł­ny i obo­jęt­ność po­wró­ci­ły na twarz jego, sko­ro po­znał, że go uwa­ża­no.

Zo­staw­szy chwil kil­ka na miej­scu, je­ne­rał prze­szedł na dru­gą stro­nę sali i usiadł sa­mot­nie na so­fie. Czu­jąc się po za ho­ry­zon­tem ob­ser­wa­cji, je­ne­rał utkwił oczy w Ade­lę i Okta­wa, któ­rzy, jak­by szy­dząc ze znu­że­nia, wal­co­wa­li cią­gle, i ści­gał ich okiem do­ko­ła sali. Z twa­rzy jego ustą­pił do­stoj­ny spo­kój, któ­rym się za­zwy­czaj od­zna­cza­ła, a na­to­miast wy­bił się na niej wy­raz przy­kre­go roz­draż­nie­nia a na­wet gnie­wu.

Ko­rzy­sta­jąc ze spo­sob­no­ści, przy­pa­trzy­my się… bli­żej tej po­sta­ci… Je­ne­rał Ro­kic­ki mu­siał mieć lat sześć­dzie­siąt i kil­ka, twarz jego jed­nak, po­sta­wa i ru­chy za­cho­wa­ły, jak to już wspo­mnie­li­śmy, całą peł­nię męz­kiej siły i ży­wot­no­ści. Mu­siał być kie­dyś pięk­nym męż­czy­zną, w ca­łem zna­cze­niu tego sło­wa, a i te­raz jesz­cze ucho­dził za szla­chet­ny typ osi­wia­łe­go żoł­nie­rza. Bia­łe jak mle­ko, ale nie­zmier­nie buj­ne i gę­ste wło­sy uj­mo­wa­ły cha­rak­te­ry­stycz­nie twarz jego pięk­ną i wy­ra­zi­stą, peł­ną dys­tynk­cji i mar­su za­ra­zem, a od­bi­ja­ły wraz z si­wym wą­sem dziw­nie od by­stre­go du­że­go oka, w któ­rym nie wy­ga­sły esz­cze by­najm­niej ogień i ży­wot­na we­rwa.

Walc nie chciał się skoń­czyć, a cier­pli­wość je­ne­ra­ła na­ra­żo­ną była na cięż­ką pró­bę. Na twarz jego wy­stę­po­wał już nie­raz wca­le sta­now­czy wy­raz nie­po­ko­ju, gdy na­raz spo­tkał się z trze­ma pa­ra­mi prze­ni­kli­wych, świ­dru­ją­cych oczek, z pod kak­tu­sa. Zło­śli­we ob­ser­wa­tor­ki wzię­ły go na cel, a spoj­rze­nia ich zwra­ca­ły się cią­gle od je­ne­ra­ła na tań­cu­ją­cą parę i na od­wrót. Sy­tu­acja je­ne­ra­ła sta­ła się tem przy­krzej­szą. Z głę­bo­ką od­ra­zą od­wró­cił się od zło­śli­wych ku­mo­szek, a w tej chwi­li prze­rwa­no tak­że i walc, któ­ry dla je­ne­ra­ła zda­wał się trwać wie­ki całe..

Je­ne­rał po­wstał i chciał iść ku żo­nie. Zwy­kłe jed­nak za­mię­sza­nie, ja­kie po­wsta­je w sali po każ­dym, do­pie­ro co skoń­czo­nym tań­cu, po­wstrzy­ma­ło go, a tym­cza­sem wi­dział, jak Oktaw upro­wa­dzał z sobą Ade­le do ubocz­nych sa­lo­nów. Zro­bił ruch na­gły i szyb­kim kro­kiem po­stą­pił na­przód, jak­by chciał do­go­nić od­cho­dzą­cą parę, gdy zno­wu uj­rzał się pod krzy­żo­wym ogniem ob­ser­wa­cyj­ne­go kąta pod kak­tu­sem…

Cała ba­ter­ja oczu skie­ro­wa­ną była na bied­ne­go je­ne­ra­ła. To­wa­rzy­stwo z pod kak­tu­sa zgro­ma­dzi­ło cały swój kom­plet, a już siedm par prze­ni­kli­wych oczu, chci­wych skan­da­lu cza­to­wa­ło na je­ne­ra­ła, aby dać na­tych­miast te­mat czter­na­stu ję­zy­kom, chci­wym plo­tek zło­śli­wych… Zna­no je­ne­ra­ła i wie­dzia­no do­brze, że nie­sły­cha­nie jest za­zdro­snym.

Je­ne­rał zmu­szo­nym był tedy za­ma­sko­wać swój ruch po­przed­ni. Nie zwol­nił wpraw­dzie szyb­kie­go kro­ku, ale zmie­nił cel jego i przy­stą­piw­szy do ja­kie­goś po­waż­ne­go star­ca, ujął go za ra­mię i po­czął się z nim prze­cha­dzać po sali…

Po dłuż­szej roz­mo­wie, je­ne­rał, któ­ry po kil­ka razy oglą­dał się do koła, jak­by szu­kał Ade­li, po­że­gnał zna­jo­me­go i zwró­cił się ku ubocz­nym sa­lo­nom. Dro­ga pro­wa­dzi­ła ko­niecz­nie po pod kak­tus, a strasz­li­we Zo­il­ki nie spusz­cza­ły z oka swej ofia­ry. Je­ne­rał przy­brał jed­nak ma­skę zu­peł­ne­go spo­ko­ju, twarz jego była swo­bod­na i we­so­ło uśmiech­nię­ta. Zbli­ża­jąc się pod kak­tus za­trzy­mał się i po­wi­tał grzecz­nie, choć nie bez od­cie­nia gorz­kiej iron­ji, sie­dzą­ce tam damy.

Pani Ze­no­bia ob­sy­pa­ła go gra­dem grzecz­nych słó­wek, a po ta­kim wstę­pie wo­ła­ła da­lej:

– Ach, mon­sieur le com­te, jak­że dziś hra­bi­na ślicz­nie wy­gląd!! Que vous êtes heu­reux! Pani Ade­la ob­wo­ła­ną zo­sta­ła kró­lo­wą balu, i nig­dy tron pięk­no­ści god­niej nie był ob­sa­dzo­nym.

– Wła­śnie jej szu­kam, mo­jej kró­lo­wej – od­parł z swo­bod­nym uśmie­chem je­ne­rał – za­pew­ne wy­szła tam do ubocz­ne­go sa­lo­nu…

– O daw­no już! – za­wo­ła­ła po­spiesz­nie dama z pod kak­tu­sa – jesz­cze przed kwa­dran­sem z pa­nem Okta­wem. C'es­tun­très-char­mant jeu­ne hom­me, ten ku­zyn pana hra­bie­go, spro­wa­dzi­łeś go je­ne­rał na praw­dzi­we nie­szczę­ście na­szej mło­dzie­ży, któ­ra w nim nie lada znaj­dzie ry­wa­la. Il fera son che­min – do­da­ła z nie­wy­po­wie­dzia­nie zło­śli­wym uśmie­chem – tak nie­daw­no tu jest, a już wszyst­kim się po­do­bał. Un si joli ga­rçon, si spi­ri­tu­el, si char­mant…

– Pój­dę mu na­tych­miast za­ko­mu­ni­ko­wać tę po­chleb­ną opin­ję… – prze­rwał je­ne­rał, uda­jąc uśmiech swo­bod­ny, choć czul do­tkli­wie zło­śli­wość tych po­chwał – i przy­szlę go tu­taj, aby pani po­dzię­ko­wał…

Rze­kł­szy to je­ne­rał zwró­cił się na pię­tach i z lek­kim ukło­nem udał się do po­bocz­nych sa­lo­nów. Wi­dać było po je­ne­ra­le, że ja­do­wi­te słów­ka, któ­re­mi go ob­sy­pa­no pod kak­tu­sem, roz­draż­ni­ły go do naj­wyż­sze­go stop­nia, wal­czył jed­nak z sobą, aby za­cho­wać minę jak naj­swo­bod­niej­szą, we wszyst­kich po­ko­jach bo­wiem było dużo osób, a je­ne­rał Ro­kic­ki był za­nad­to zna­ko­mi­tą i do­stoj­ną po­sta­cią, aby się wszyst­kie oczy nie zwra­ca­ły ku nie­mu.

Wi­ta­ny ze wszyst­kich stron głę­bo­kie­mi ukło­na­mi, któ­re od­da­wał z miną czło­wie­ka, któ­re­go wy­so­kie sta­no­wi­sko ozwy­cza­iło do­sta­tecz­nie z hoł­da­mi, je­ne­rał kro­czył da­lej po­wo­li przez am­fi­la­dę sa­lo­nów, szu­ka­jąc wzro­kiem swej żony…

Uprzedź­my na chwi­lę je­ne­ra­ła i zo­bacz­my, co się tym­cza­sem dzia­ło z Ade­lą i Okta­wem.

Na sa­mym koń­cu ca­łe­go sze­re­gu po­ko­jów, znaj­do­wał się mały sa­lo­nik let­ni z jed­ną ścia­ną, całą po­dwój­nie oszklo­ną. Pani Atal­ja była wiel­ką mi­ło­śnicz­ką kwia­tów, a je­że­li wszyst­kie sa­lo­ny ba­lo­we ustro­jo­ne w nie były bo­ga­to, to sa­lo­nik oszklo­ny wy­glą­dał, jak cza­ro­dziej­ski gaik naj­pysz­niej­szych eg­zo­tycz­nych krze­wów i ro­ślin.

Sa­lo­nik był sztucz­nie ogrza­ny, a mimo szklan­nej owej ścia­ny pa­no­wa­ła w nim praw­dzi­wie let­nia at­mos­fe­ra, któ­rą bal­sa­micz­ny od­dech kwia­tów za­pra­wiał wo­nią i świe­żo­ścią. Po­kój ten był praw­dzi­wem cac­kiem. Ścia­ny jego okry­te były kosz­tow­ną mo­zaj­ką i sztu­ka­ter­ją mi­strzow­skiej ro­bo­ty, su­fit stroj­ny był w rzeź­by naj­czyst­sze­go kla­sycz­ne­go sty­lu, przed­sta­wia­ją­ce hi­stor­ję Psy­che… Jed­na tyl­ko oto­ma­na i kil­ka ta­bu­re­ci­ków sta­no­wi­ły całe ume­blo­wa­nie, a duża bron­zo­wa lam­pa, zwie­sza­ją­ca się z góry, ob­le­wa­ła ła­god­ną falą świa­tła prze­strzeń po­ko­ju, ubie­ra­jąc kształ­ty krze­wów i kwia­tów w fan­ta­stycz­niej­szą jesz­cze po­stać…

Na dwo­rze była noc zi­mo­wa, ja­sna i po­god­na… Szklan­na ścia­na sa­lo­ni­ku wy­da­wa­ła się fur­tą przej­rzy­stą.

do za­cza­ro­wa­nych ja­kichś, fan­ta­stycz­nych kra­in… Prze­glą­dał przez nią, ciem­ny la­zur nie­ba, wy­iskrzo­ny gwiaz­da­mi, ob­la­ny mięk­kiem świa­tłem księ­ży­ca, i po­ły­ski­wa­ły krysz­ta­łem i bry­lan­ta­mi ko­na­ry drzew, szro­nem zi­mo­wym okry­te…

W głów­nej sali, pod­czas prze­stan­ku mię­dzy tań­ca­mi, ode­zwa­ła się mu­zy­ka kon­cer­to­wym ja­kimś utwo­rem wło­skim, peł­nym sło­dy­czy i na­mięt­no­ści, a tony stłu­mio­ne, ła­god­ne, do­la­ty­wa­ły do sa­lo­ni­ku, do­da­jąc mu no­we­go, nie­wy­po­wie­dzia­ne­go uro­ku.

Tu znaj­do­wa­li się Oktaw i Ade­la. Wy­jąt­ko­wem zrzą­dze­niem, ni­ko­go oprócz nich nie było w tym prze­ślicz­nem ustro­niu.

Oktaw wpro­wa­dziw­szy po pod ra­mię je­ne­ra­ło­wę do tego po­ko­ju, usiadł z nią ra­zem na oto­ma­nie. Zmę­czo­na tań­cem hra­bi­na Ade­la rzu­ci­ła się z nie­dba­łą gra­cją, na oto­ma­nę. Przy­spie­szo­ny obieg krwi ubar­wił ży­wym ru­mień­cem twarz jej pięk­ną, prze­peł­nił czar­ne oczy ja­śniej­sze­mi jesz­cze bla­ska­mi, pierś, któ­rej wy­cię­ta suk­nia ba­lo­wa nie za­zdro­ści­ła oku, fa­lo­wa­ła roz­kosz­nem drże­niem…

Oktaw, usiadł­szy obok hra­bi­ny, nie wy­pusz­czał z rąk swych jej dło­ni… W ta­kiej po­zy­cji hra­bi­na prze­by­ła chwil kil­ka, jak­by nie mo­gła się oprzeć przy­jem­no­ści od­po­czyn­ku. Na­gle jed­nak, czy to przy­cho­dząc do sie­bie z za­po­mnie­nia, czy uczuw­szy sil­niej­szy uścisk dło­ni Okta­wa, Ade­la pod­nio­sła na­gle opusz­czo­ną w tył na po­ręcz oto­ma­ny gło­wę i wyj­mu­jąc rękę swą z rąk mło­de­go męż­czy­zny, usu­nę­ła się da­lej. Jak­by pod wpły­wem ja­kie­goś przy­po­mnie­nia, prze­biegł uśmiech pięk­ne usta i Ade­la za­py­ta­ła na­gle:

– Ale, ale, ku­zyn­ku, two­ja hi­stor­ja, za­czę­ta przed wal­cem… Eh bien, et après?…

– Ach za­po­mnia­łem, hra­bi­no… – za­wo­łał szyb­ko Oktaw – sta­nę­li­śmy na wal­cu… Nie­praw­daż?

– To jest, sta­ną­łeś na wal­cu… – po­pra­wi­ła hra­bi­na. – Tyl­ko pro­szę ści­śle trzy­mać się roli nar­ra­to­ra…

– Będę się sta­rał. Lecz przy to­bie, hra­bi­no, mi­mo­wol­nie… on con­fond les rôles. Po wal­cu od­pro­wa­dzam ba­ro­no­wę do jed­ne­go z ubocz­nych po­ko­jów. Zmę­czo­na sia­da na ka­na­pie, znu­że­nie po tań­cu jesz­cze pięk­niej­szą, ja, czy­ni, ale nig­dy od cie­bie, hra­bi­no…

– To nie na­le­ży do te­xtu…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: