- W empik go
Historja siwego włosa: powieść - ebook
Historja siwego włosa: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 285 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kto znał przed kilkudziesięciu laty towarzyskie życie Lwowa, a mianowicie tej klasy arystokratycznej, która siebie samą, zwykła nazywać par excellence "towarzystwem" przypomni sobie niezawodnie panią, hrabinę Atalję i jej salon. Nie było domu w całEj stolicy, któryby miał taką, sławę pod względem gościnności i towarzyskich zalet. Sława ta utrzymała się dotąd w pamięci wszystkich dawniejszych znajomych hrabiny Atalji, a przynajmniej żadeN salon późniejszy nie zdołał jej zatrzeć a nawet osłabić. Nadzwyczajnie bogata, nie młoda już wdowa, hrabina Atalja miała jedną już tylko ambicję, a ambicja ta zasadzała się właśnIe na utrzymywaniu najświetniejszego salonu, w którymby cały najwytworniejszy i najznakomitszy świat stołeczny, cały tak zwany kwiat społeczeństwa, znaleźć mógł ognisko czy to eleganckiej konwersacji, czy hucznych zabaw.
Była to jedna z coraz rzadszych już dziś dam wielkich, która przechowywała tradycję najświetniejszej epoki salonów francuzkich i posiadała tajemnicę wyższego towarzyskiego życia. Talentem konwersacyjnym, jenialnym prawie sprytem towarzyskim, szczególniejszym darem organizacyjnym, dama ta godna, była stanąć obok najznakomitszych gospodyń francuzkich. Posiadała ona wyższe poczucie potrzeb towarzyskich pod względem artystycznym i literackim, jak owe sławne panie Geoffrin, Staël lub Recamier, a z poczuciem tem łączyć umiała cały Effekt wysoce arystokratycznej świetności, która przypominała poniekąd najsławniejsze salony restauracji. Nieznużona w zabiegach, niewyczerpana w pomysłach i środkach, pani Atalja zasługiwała zupełnie na miano genjalnej gospodyni. Była prawdziwą, mistrzynią w urządzaniu wieczorków, recepcyjek, herbatęk artystycznych, teatrów amatorskich – ale koroną prawdziwą zasług jej towarzyskich bywał bal wielki, który dawała dorocznie wśród zapust. W annalach każdego karnawału bal pani Atalji stanowił prawdziwą epokę, punkt kulminacyjny zabaw zapustnych.
Otóż na jednym z tych balów rozpoczyna się opowiadanie nasze. Pani Atalja zajmowała cały osobny pałacyk na jednej z dalszych ulic stolicy, a jedno całe olbrzymie piętro służyło za widownię balu. Wśród długiej amfilady przepysznie udekorowanych sal i salonów, oblanych magiczną powodzią światła, roiła się ogromna ilość gości, w których gronie spotykałeś wszystkie znakomitości stolicy, wszystko, co tylko świeciło blaskiem pozycji społecznej, urokiem piękności lub sławą dostojnego rodu.
Bal przedstawiał prawdziwie czarodziejskie widowisko. Fale światła, tony wybornej kapeli, upajająca woń perfum i balsamiczne, słodkie tchnienie żywych kwiatów, których w olbrzymiej ilości użyto do ozdoby sali i salonów, czarowny widok tylu pięknych kobiet, zarówno strojnych w wdzięki urody, jak w przepych kosztownej toalety, wszystko to składało się na ową, atmosferę rozkoszną, która dziwnym szałem zwykła przepełniać serca i imaginacje wstępujących dopiero w świat dziewic, a której powabnym wpływom nie zdoła się oprzeć pierś najsurowszych, najzimniejszych nawet kobiet.
Gdy taki bal zawre wybuchem wesołości, gdy do taktu rozkosznego i rozmarzonego walca zabiją tętna tancerzy i tancerek, natenczas jakby za skinieniem różczki magicznej, wolnieją konwenansowe sztywności, osłabia się rygor form, a obserwator, z bystrzejszem nieco okiem, dopatrzy najciekawszych i najcharakterystyczniejszych objawów.
Ta młodziutka jasnowłosa dziewczynka, z tym nadobnym puchem wiosennym na pięknej twarzyczce, po raz pierwszy w życiu wstąpiła w progi tego uroczego, zaczarowanego świata woni, światła i melodji… Jakie pomięszanie, jaka trwoga niemal naiwna malowała się na liczku, jak zawstydzonemu oku spieszyły w pomoc długie jedwabne rzęsy, kiedy panienka ujrzała się nagle w tym wirze zabawy! Pierwszy taniec więcej jej kłopotu i pomieszania niż przyjemności sprawia; koniuszkiem swych drobnych paluszków ledwie dotknąć się śmie ręki tancerza, nóżki jeszcze nie uzyskały swobody, jakby w obawie, czy nie poślizną się w nagłym zakręcie, czy nie zmylą taktu..
Jedna godzina balowa zmieniła do niepoznania pensjonarkę… Patrz, oto przemyka się w wirze tej szalonej polki, której nuta ulatuje z instrumentów orkiestry z jakąś irenetyczną, upajającą werwą!… Twarzyczka dotąd nieśmiała ożywiła się wyrazem zapału, na licach nie majaczy już tylko sam rumieniec pomięszania, płoną one już od ożywionej krwi młodej; rzęsy już wypowiedziały służbę trwożliwej skromności, czasem już tylko spuszczają się na źrenice, a i wtedy przebija się z pod nich żar oka… Kilka rozkosznych taktów muzyki, jedno koło zakreślone wkoło sali w tanecznym wirze, śmielsze dotknięcie kibici ramieniem męzkiem – wywołało całą, rewolucję w młodem serduszku, przepełniło je tajemniczemi jakiemiś szeptami, otworzyło mu nowy, nieznany dotąd horyzont… a jedna godzina, jeden walc stanęły za epokę w dziewiczych rojeniach…
Przed rozpoczęciem tańców siedziała, na uboczu nieco, kobieta piękna, ale z dziwnie dumnym i surowym wyrazem twarzy. W całem jej zachowaniu się widać było nieprzystępną wyniosłość, prawdziwie odstraszający, zimny ascetyzm. Jest to kobieta, jak sobie szepce młodzież., le plus collet monté, uosobiona pruderja… Pycha Junony z rygorem Dyany rozsiada się na jej marmurowem czole. Najodważniejszy śmiałek salonowy nie uzuchwaliłby się obrazić jej przesadnej skromności pustem słówkiem, a wszystkie lwy z wielkim respektem trzymają się w oddali.
Nagle zniknęła z zajmowanego miejsca… Szukamy jej wszędzie i znajdujemy nareście w wirze par, mknących dokoła sali. Czy to ta sama kobieta?… Surowy, ascetyczny wyraz znikł z twarzy, zimny marmur czoła nabrał rozkosznego inkarnatu, oczy rozpalały ogniem prawie namiętnym, pierś skromna faluje tchem przyspieszonym, kibić i ruchy, co przedstawiały przed chwilą takie sztywne, surowe kontury, nabrały dziwnie powabnej gibkości; ponętny czar oblał całą tę kobietę… Ramię jej uwisło rozkosznie na ramieniu tancerza, dłoń ta sama, któraby zaledwie była zniosła przed chwilą pocałunek pełen respektu, drży teraz w dłoni mężczyzny, i uścisk jej odwzajemnia…
Ale któż wypowie wszystkie tajemnice balowej atmosfery?… Od tych ogólnych spostrzeżeń, które spisało już niejedno pióro, zdolniejsze od naszego, przejdźmy raczej wprost do osób, z któremi na balu u pani Atalji zaznajomić chcemy naszych czytelników. Tem śpieszniej nam to uczynić wypada, że osoby te właśnie zaczynały w sali balowej zwracać na siebie uwagę innych gości, a mianowicie złośliwych matron nietańczących bądźto dobrowolnie, bądź z przymusu.
W jednym z kątów sali znajdowało się maleńkie grono osób, na które niejedna z pięknych bohaterek balu spoglądała z pewnym niepokojem. Był to kącik obserwacyjny, osobna galerja krytyczna. Galerja ta składała się z kilku dam i panien nie pierwszej urody, nie pierwszej młodości, ale za to pierwszorzędnej, nieubłaganej złośliwości. Grono to siadywało zazwyczaj podczas balów u pani Atalji w jednym i tym samym kącie, obranym z strategiczną bystrością, pozwalającym mieć wygodny przegląd całej sali i wszystkich przesmyków; a w końcu położonym tuż koło drzwi wiodących do pokojów, przeznaczonych do wypoczynku, do których spieszyły pary wprost z wiru tańcu.
Stanowisko to było tedy wybornie obranym. Sofa, na której siedział trybunał ten krytyczny, umieszczona była pod olbrzymim, niemal pod sam sufit sięgającym kaktusem, który to kolczasty, najeżony do koła igłami potwór zdawał się być wybornem godłem małego gronka. Żaden taniec, żaden drobny wypadeczek, żaden strój, żadna fryzura, żaden giest, lub uścisk ręki, żadno spojrzenie i żaden uśmiech nie uszedł bystrym oczkom tego niewieściego areopagu. Wiedziano o tem dobrze w towarzystwie, a ilekroć jakaś piękność, jakiś strój pyszny, lub jaki epizodzik balowy zwracał uwagę zgromadzonych, spozierano w ów kąt złowrogi i pytano:
– Co o tem mówią pod kaktusem?
"Pod kaktusem" prezydowała pani Zenobia i hrabianka Innocenta, stara panna, mająca już około lat 50. wielce chuda, wielce ruchliwa i z namiętnem zamiłowaniem do plotek i złośliwych komerażów. Oczy jej siwe i małe latały po sali łowiąc spostrzeżenia, któremi natychmiast dzieliła się z panią Zenobią. Właśnie szeptała coś przyjaciółce swojej do ucha, wskazując przytem spojrzeniami na jakąś niewinną ofiarę swej żółci, gdy zbliżył się do kaktusa jakiś jegomość z farbowanemi bakenbardami, z małym rumianym noskiem i z szkiełkiem w zmęczonem oku. Był to najszczerszy przyjaciel i zwolennik kaktusowego grona, stary, przeżyty kawaler bez celu życia, biegający przez dzień cały z salonu do salonu… zajęty zbieraniem materjałów dla swych miłych przyjaciółek.
– Gdzieś się podziewa! tak długo, panie Edwardzie! – zawołały chórem panie Zenobia i Innocenta – Cóż nam ciekawego przynosisz?…
– Byłem teraz między młodzieżą – odparł pan Edward, opuszczając szkiełko i sadowiąc się obok swych przyjaciółek – ale jaką ciekawą, wiadomość przynoszę!
– Mówże pan zaraz i bez wstępu! – zawołała panna Innocenta.
– Byłem świadkiem wielkich debat i burzliwego głosowania. Debatowano nad tem, kogo ogłosić królową dzisiejszego balu… Wystawcie sobie panie… ale nie, proszę zgadywać…
– Pani Walerja? baronowa Marja?
– Ale gdzież tam… Ogromną większością głosów obwołano królową hrabinę Rokicką!
– Panią Adelę!
– Oui, mesdames! Pani Adeli przyznano palmę pierwszeństwa, berło piękności i miano beauté eternelle!
– A, oui, beauté… vieille!
– Młodsze pokolenie poniosło klęskę zupełną!
– Ależ ta pani Rokicka, c'est une femme de quarante ans. Mój Boże, czas by już dla niej… – ozwała się pani Zenobia, czyniąc gest złośliwy.
– Mais avouez, że ślicznie wygląda – przerwał pan Edward, – ta kobieta to nadzwyczajne zjawisko, przed dwudziestu laty nie była ładniejszą… Przedziwnie się umie konserwować…
– O tak, nieme dans ses folies. Ha, cóż robić, uznajemy królowę i akredytujemy pana przy jej dworze…
– O już to dwór ma liczny! – szepnęła złośliwie panna Innocenta. – Biedny ten Rokicki! Comme je le plains! Zazdrość i taka… beauté eternelle, jak wy mówicie, podwójne nieszczęście!…
– Et monsieur Octave! – wtrąciła Znacząco pani Zenobia.
– A ten pan Oktaw. To kuzyn przecież hrabiego. Rokicki go proteguje…
– I pani Rokicka także… – wtrąciła szybko hrabianka Innocenta – niechce powtarzać rozmaitych rzeczy, a zresztą, po co to mówić, każdy to widzieć może.
W tej chwili muzyka zagrała inwitację do walca. Pani Zenobia przerwała szepty z przyjaciółką i spoglądnąwszy po sali, zawołała:
– Otóż i ona! Pani Adela…
– I z nierozłącznym panem Oktawem… Ach! co za szept czuły! Regardez done… jak on jej patrzy w oczy, a ona! Pauvre generał Rokicki!…
Para, która wywołała takie złośliwe ucinki pod kaktusem, godna była istotnie uwagi a nawet admiracji. Na ramieniu młodego bardzo mężczyzny opierała się zaprawdę prześliczna kobieta. Pani hrabina Adela, czyli pani jenerałowa Rokicka, nie była już kobieta najpierwszej młodości, a w owych czterdziestu latach, przypisywanych jej pod kaktusem, nie było wiele przesady. Mimo to jednak kobieta ta wyzywać mogła w szranki nąjpierwszą, i najmłodszą piękność stolicy.
Bardzo tylko bystry i bardzo doświadczony obserwator odgadł by był wiek pani Adeli. Jeżeli w twarzy jej pięknej nie znać było owej niepodobnej do określenia świeżości, która jakby tchem wiosny oblewa młodziutkie twarzyczki, to za to uderzał w niej całą swą, pełnią, blask życia, zachwycał pyszny rozkwit wdzięku i urody. Cała jej postać zdawała się być ideałem piękności kobiecej, dojrzałej i skończonej…
Głosy, o których raportował pod kaktusem p. Edward, padły istotnie na godny przedmiot. Jeżeli kto zasługiwał na miano królowej dzisiejszego balu, to z pewnością, pani Adela. Ubrana w przepyszną suknię żółtą, z dyademem brylantowym w czarnych włosach, kobieta ta była zjawiskiem prawdziwie imponującem. Wysokiego wzrostu, zbudowana z nadzwyczajną gracją, pani Adela miała duże, czarne oczy, pełne głębokiego wyrazu i uroczych blasków, czoło nieco nizkie ale z szlachetnym wdziękiem sklepione, a na całej swej pięknej twarzy ów nieuchwycony powab, który czuć i uwielbiać, ale opisać się nie da.
Młody mężczyzna, na którego ramieniu się opierała, mógł liczyć lat zaledwie dwadzieścia dwa. Słusznego i wzrostu, wysmukły, zanadto prawie delikatnych kształtów, blondyn, z wąsikiem małym, miał w dorodnej twarzy swojej coś chłopięcego jeszcze. Przebijała się w niej swoboda i naiwność dziecka, ale dziecka upartego i popsutego. Rysy twarzy nadzwyczaj subtelne i wytworne, cera gładka i delikatna, jakby niewieścia, miękkość uśmiechu i całego wyrazu twarzy, coś pieszczonego w postaci, wszystko to składałoby się na typ łagodny, wyłącznie salonowy, gdyby nie ciemnoniebieskie oczy, głębokie i namiętne, które jednem poważniejszym spojrzeniem umiały nadać twarzy charakter ważniejszy i podnioślejszy.
Jak to się już czytelnik dowiedział z rozmowy poosłuchanej pod kaktusem, był to Oktaw, kuzyn pani Adeli. Nachylił się ku niej i z zalotnym uśmiechem coś jej mówił, ona słuchała z upodobaniem, a nagle ramię Oktawa oplotło ponętną kibić Adeli, dłoń jej spoczęła w jego ręce i piękna para rzuciła się w odmęt walca…
W salonach pani Atalji bywało mnóstwo uznanych i sławionych piękności, a bal obecny zgromadził całą najświetniejsza Florę arystokratyczną, kto jednak bezstronnem okiem oglądał migające się pary, ten musiał przyznać, że ze wszystkich najpowabniejsza byli Adela i Oktaw. Na twarzy tancerza i tancerki malowało się upojenie przyjemne, taniec ich miarkowany i konwenansowy zrazu, stawał się w miarę przyspieszającego taktu muzyki coraz szybszym i namiętniejszym… Wszyscy nietańczący ścigali okiem tę parę, która zdawała się być plastycznem wcieleniem tych tonów, które z orkiestry rozlewały się czarodziejską falą po sali…
Muzyka grała walca, w którego wdziękach zdawał się być zaklętym cały jeniusz tego tańca. Była to kompozycja znakomitego niemieckiego maestra, pełna niezrównanej werwy, charakterystyki i uczucia. Była to apoteoza walca… Z sentymentalnych, słodkich, pełnych wdzięcznego liryzmu tonów wstępnych wybuchał szalony i odurzający wir taktów, które zdawały się porywać tańczące pary swym demonicznym prądem i rzucać je w zamęt najwyższego upojenia. W przedziwnej tej kompozycji, która ówczesnego karnawału brylantem była tańców, łączył się sentymentalizm i rzewność liryczna z rozkoszną, swawolą, wytworna gracja stylu z szaloną, pustą werwą, słodkie marzenie miłosne z fanatycznym zachwytem bachantek. – Werther podawał dłoń Filinie, tęsknica Gretchen rozpryskiwała się w demoniczne takty Mefista…
Niesiem na skrzydłach tej przedziwnej muzyki Oktaw i hrabina Adela ledwo dotykać się zdawali posadzki sali. Hrabina Adela nieporównaną była tancerką, a Oktaw gracją i zgrabnością godnym był jej towarzyszem. Drobna, powabna nóżka hrabiny posuwała się z eteryczną lekkością, pierś jej prześliczna, godna zdobić cyteryjską boginię, nachylała się ku piersi Oktawa, oko lśniło rozkoszą i rozmarzeniem, a pełne, nadobne usta szukając tchu, rozchylały się lekko, jakby do miłosnego szeptu..
Tymczasem kółko pod kaktusem powiększyło się znacznie. Było to najwygodniejszy miejsce, z którego oglądać można było tańcujące pary; pani Zenobia i panna Innocenta mogły tedy popisywać się z swemi minkami przed licznem audytorjum. Tym razem jednak nie dano przyjść do słowa obom żeńskim Zoilom. Mężczyźni stojący w tem miejscu niewyczerpani byli w uniesieniach i pochwałach.
– Śliczna kobieta!… – zawołał jeden – et comme elle danse, comme elle danse!…
– Co za gracja, co za szlachetność ruchów, jaki powab! To fenomenalna kobieta! Od lat piętnastu pamiętam ją taką, wiecznie piękną i wiecznie młodą… – Et toujours amoureuse… Miłość konserwuje… – zaśmiała się pani Zenobia, mówiąc niby szeptem, ale zawsze dość donośnym głosem.
– Chwalicie tancerkę, ale bo i tancerz godzien pochwały, – ozwał się ktoś z boku. Dobrana para!
– O i bardzo! – wtrąciła jedna z towarzyszek krytycznego trybuna u pod kaktusem. – Istotnie, tak tylko zakochani tańczyć potrafią.
– Tant mieux pour ce petit Octave…
– Tant pis pour ce grand genéral…
– Szczęśliwy Oktawek!… Rozmawiające kółko nie uważało, że zbliżył się doń jakiś wysoki, imponującej postawy mężczyzna, w podeszłym już wieku, zupełnie siwy, ale pełen jeszcze zdrowia i czerstwości. Skoro go spostrzeżono, nastąpiło milczenie, a mężczyźni ustąpili na bok, z oznaką głębokiego uszanowania. Był to jenerał, mąż Adeli, hrabia Rokicki.
Gdyby jenerała ujrzała była która z cenzorek pod kaktusem nieco wcześniej, dostrzegłaby była swym bystrym wzrokiem niezawodnie, jak twarz jego przed chwilą drgnęła z lekka i okryła się żywym rumieńcem gniewu. Jenerał nie słyszał całej rozmowy pod kaktusem, ale słowa płoche jednego z mężczyzn: "Szczęśliwy Oktawek!" dobiegły jego uszu. Wtedy to wystąpiło na szlachetną twarz jenerała przelotne wzburzenie, i wzrok groźnie zwrócił się ku autorowi tej uwagi. Trwało to chwilkę tylko. Jenerał był snać panem siebie, bo spokój zupełny i obojętność powróciły na twarz jego, skoro poznał, że go uważano.
Zostawszy chwil kilka na miejscu, jenerał przeszedł na drugą stronę sali i usiadł samotnie na sofie. Czując się po za horyzontem obserwacji, jenerał utkwił oczy w Adelę i Oktawa, którzy, jakby szydząc ze znużenia, walcowali ciągle, i ścigał ich okiem dokoła sali. Z twarzy jego ustąpił dostojny spokój, którym się zazwyczaj odznaczała, a natomiast wybił się na niej wyraz przykrego rozdrażnienia a nawet gniewu.
Korzystając ze sposobności, przypatrzymy się… bliżej tej postaci… Jenerał Rokicki musiał mieć lat sześćdziesiąt i kilka, twarz jego jednak, postawa i ruchy zachowały, jak to już wspomnieliśmy, całą pełnię męzkiej siły i żywotności. Musiał być kiedyś pięknym mężczyzną, w całem znaczeniu tego słowa, a i teraz jeszcze uchodził za szlachetny typ osiwiałego żołnierza. Białe jak mleko, ale niezmiernie bujne i gęste włosy ujmowały charakterystycznie twarz jego piękną i wyrazistą, pełną dystynkcji i marsu zarazem, a odbijały wraz z siwym wąsem dziwnie od bystrego dużego oka, w którym nie wygasły eszcze bynajmniej ogień i żywotna werwa.
Walc nie chciał się skończyć, a cierpliwość jenerała narażoną była na ciężką próbę. Na twarz jego występował już nieraz wcale stanowczy wyraz niepokoju, gdy naraz spotkał się z trzema parami przenikliwych, świdrujących oczek, z pod kaktusa. Złośliwe obserwatorki wzięły go na cel, a spojrzenia ich zwracały się ciągle od jenerała na tańcującą parę i na odwrót. Sytuacja jenerała stała się tem przykrzejszą. Z głęboką odrazą odwrócił się od złośliwych kumoszek, a w tej chwili przerwano także i walc, który dla jenerała zdawał się trwać wieki całe..
Jenerał powstał i chciał iść ku żonie. Zwykłe jednak zamięszanie, jakie powstaje w sali po każdym, dopiero co skończonym tańcu, powstrzymało go, a tymczasem widział, jak Oktaw uprowadzał z sobą Adele do ubocznych salonów. Zrobił ruch nagły i szybkim krokiem postąpił naprzód, jakby chciał dogonić odchodzącą parę, gdy znowu ujrzał się pod krzyżowym ogniem obserwacyjnego kąta pod kaktusem…
Cała baterja oczu skierowaną była na biednego jenerała. Towarzystwo z pod kaktusa zgromadziło cały swój komplet, a już siedm par przenikliwych oczu, chciwych skandalu czatowało na jenerała, aby dać natychmiast temat czternastu językom, chciwym plotek złośliwych… Znano jenerała i wiedziano dobrze, że niesłychanie jest zazdrosnym.
Jenerał zmuszonym był tedy zamaskować swój ruch poprzedni. Nie zwolnił wprawdzie szybkiego kroku, ale zmienił cel jego i przystąpiwszy do jakiegoś poważnego starca, ujął go za ramię i począł się z nim przechadzać po sali…
Po dłuższej rozmowie, jenerał, który po kilka razy oglądał się do koła, jakby szukał Adeli, pożegnał znajomego i zwrócił się ku ubocznym salonom. Droga prowadziła koniecznie po pod kaktus, a straszliwe Zoilki nie spuszczały z oka swej ofiary. Jenerał przybrał jednak maskę zupełnego spokoju, twarz jego była swobodna i wesoło uśmiechnięta. Zbliżając się pod kaktus zatrzymał się i powitał grzecznie, choć nie bez odcienia gorzkiej ironji, siedzące tam damy.
Pani Zenobia obsypała go gradem grzecznych słówek, a po takim wstępie wołała dalej:
– Ach, monsieur le comte, jakże dziś hrabina ślicznie wygląd!! Que vous êtes heureux! Pani Adela obwołaną została królową balu, i nigdy tron piękności godniej nie był obsadzonym.
– Właśnie jej szukam, mojej królowej – odparł z swobodnym uśmiechem jenerał – zapewne wyszła tam do ubocznego salonu…
– O dawno już! – zawołała pospiesznie dama z pod kaktusa – jeszcze przed kwadransem z panem Oktawem. C'estuntrès-charmant jeune homme, ten kuzyn pana hrabiego, sprowadziłeś go jenerał na prawdziwe nieszczęście naszej młodzieży, która w nim nie lada znajdzie rywala. Il fera son chemin – dodała z niewypowiedzianie złośliwym uśmiechem – tak niedawno tu jest, a już wszystkim się podobał. Un si joli garçon, si spirituel, si charmant…
– Pójdę mu natychmiast zakomunikować tę pochlebną opinję… – przerwał jenerał, udając uśmiech swobodny, choć czul dotkliwie złośliwość tych pochwał – i przyszlę go tutaj, aby pani podziękował…
Rzekłszy to jenerał zwrócił się na piętach i z lekkim ukłonem udał się do pobocznych salonów. Widać było po jenerale, że jadowite słówka, któremi go obsypano pod kaktusem, rozdrażniły go do najwyższego stopnia, walczył jednak z sobą, aby zachować minę jak najswobodniejszą, we wszystkich pokojach bowiem było dużo osób, a jenerał Rokicki był zanadto znakomitą i dostojną postacią, aby się wszystkie oczy nie zwracały ku niemu.
Witany ze wszystkich stron głębokiemi ukłonami, które oddawał z miną człowieka, którego wysokie stanowisko ozwyczaiło dostatecznie z hołdami, jenerał kroczył dalej powoli przez amfiladę salonów, szukając wzrokiem swej żony…
Uprzedźmy na chwilę jenerała i zobaczmy, co się tymczasem działo z Adelą i Oktawem.
Na samym końcu całego szeregu pokojów, znajdował się mały salonik letni z jedną ścianą, całą podwójnie oszkloną. Pani Atalja była wielką miłośniczką kwiatów, a jeżeli wszystkie salony balowe ustrojone w nie były bogato, to salonik oszklony wyglądał, jak czarodziejski gaik najpyszniejszych egzotycznych krzewów i roślin.
Salonik był sztucznie ogrzany, a mimo szklannej owej ściany panowała w nim prawdziwie letnia atmosfera, którą balsamiczny oddech kwiatów zaprawiał wonią i świeżością. Pokój ten był prawdziwem cackiem. Ściany jego okryte były kosztowną mozajką i sztukaterją mistrzowskiej roboty, sufit strojny był w rzeźby najczystszego klasycznego stylu, przedstawiające historję Psyche… Jedna tylko otomana i kilka taburecików stanowiły całe umeblowanie, a duża bronzowa lampa, zwieszająca się z góry, oblewała łagodną falą światła przestrzeń pokoju, ubierając kształty krzewów i kwiatów w fantastyczniejszą jeszcze postać…
Na dworze była noc zimowa, jasna i pogodna… Szklanna ściana saloniku wydawała się furtą przejrzystą.
do zaczarowanych jakichś, fantastycznych krain… Przeglądał przez nią, ciemny lazur nieba, wyiskrzony gwiazdami, oblany miękkiem światłem księżyca, i połyskiwały kryształem i brylantami konary drzew, szronem zimowym okryte…
W głównej sali, podczas przestanku między tańcami, odezwała się muzyka koncertowym jakimś utworem włoskim, pełnym słodyczy i namiętności, a tony stłumione, łagodne, dolatywały do saloniku, dodając mu nowego, niewypowiedzianego uroku.
Tu znajdowali się Oktaw i Adela. Wyjątkowem zrządzeniem, nikogo oprócz nich nie było w tym prześlicznem ustroniu.
Oktaw wprowadziwszy po pod ramię jenerałowę do tego pokoju, usiadł z nią razem na otomanie. Zmęczona tańcem hrabina Adela rzuciła się z niedbałą gracją, na otomanę. Przyspieszony obieg krwi ubarwił żywym rumieńcem twarz jej piękną, przepełnił czarne oczy jaśniejszemi jeszcze blaskami, pierś, której wycięta suknia balowa nie zazdrościła oku, falowała rozkosznem drżeniem…
Oktaw, usiadłszy obok hrabiny, nie wypuszczał z rąk swych jej dłoni… W takiej pozycji hrabina przebyła chwil kilka, jakby nie mogła się oprzeć przyjemności odpoczynku. Nagle jednak, czy to przychodząc do siebie z zapomnienia, czy uczuwszy silniejszy uścisk dłoni Oktawa, Adela podniosła nagle opuszczoną w tył na poręcz otomany głowę i wyjmując rękę swą z rąk młodego mężczyzny, usunęła się dalej. Jakby pod wpływem jakiegoś przypomnienia, przebiegł uśmiech piękne usta i Adela zapytała nagle:
– Ale, ale, kuzynku, twoja historja, zaczęta przed walcem… Eh bien, et après?…
– Ach zapomniałem, hrabino… – zawołał szybko Oktaw – stanęliśmy na walcu… Nieprawdaż?
– To jest, stanąłeś na walcu… – poprawiła hrabina. – Tylko proszę ściśle trzymać się roli narratora…
– Będę się starał. Lecz przy tobie, hrabino, mimowolnie… on confond les rôles. Po walcu odprowadzam baronowę do jednego z ubocznych pokojów. Zmęczona siada na kanapie, znużenie po tańcu jeszcze piękniejszą, ja, czyni, ale nigdy od ciebie, hrabino…
– To nie należy do textu…