Hiszpański narzeczony - ebook
Hiszpański narzeczony - ebook
Diego Navarro jest uważany za czarny charakter. Skwapliwie korzysta z tego, że nic już nie może zaszkodzić jego opinii, i nie przebiera w środkach, chcąc osiągnąć swój cel. By wygrać rywalizację z bratem, porywa jego narzeczoną, piękną Lilianę Hart. Szantażem zmusza ją do ślubu. Liliana jest oszołomiona nagłymi wydarzeniami, w głębi duszy jednak cieszy się z takiego obrotu spraw. Mroczny Diego zawsze bardziej ją pociągał niż jego brat. Liliana wierzy, że nie jest on taki zły, na jakiego wygląda…
Druga część miniserii
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4948-5 |
Rozmiar pliku: | 620 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Diego Navarro od małego psuł zabawki.
Zaczął jako mały chłopczyk od drewnianej ciężarówki. Nie zamierzał jej uszkodzić tylko sprawdzić jej możliwości. Zepchnął ją ze wzgórza i pędził za nią co sił w małych nóżkach. W końcu upadł na nią i koła odpadły. Matka podniosła go, otarła łzy, pozbierała części i pocieszyła, że można ją naprawić. Ojciec roześmiał się, odepchnął ją i wrzucił samochodzik do ognia.
– Musisz się nauczyć rozstawać z tym, co zniszczone – doradził.
Te słowa rozbrzmiewały później w uszach Diega, gdy ojciec po śmierci żony stał obojętnie nad jej grobem podczas pogrzebu.
Diego go nienawidził. Przypominał go znacznie bardziej niż swą anielską matkę, zniszczoną przez człowieka, który przysiągł ją kochać.
Miała delikatne dłonie. Ręce Diega stanowiły niszczycielską broń. Całe jego życie to udowadniało.
W szale rozpaczy po śmierci matki spalił sklep ojca na rodzinnym ranczu. Ojciec wiedział, kto wzniecił pożar. Diego myślał, że w końcu jego też zabije, wyśle do diabłów, tak jak wysłał żonę do aniołów. Nic z tego. Postąpił jeszcze gorzej. Popatrzył na niego ciemnymi oczami, jakby rozpoznał w nim równego sobie potwora. Diego wolałby śmierć. Przez następnych kilka lat przyjmował tę diagnozę do wiadomości, pogrążając duszę w mroku.
Ojciec dał mu na osiemnaste urodziny sportowe auto. Diego rozbił je o skałę na krętej drodze. Gdyby skręcił w inną stronę, wpadłby do morza i opadł wraz z samochodem na dno. Śmierć w tak młodym wieku byłaby dla niego aktem łaski. Gdyby zginął, nie siałby zniszczenia, co najwyraźniej było mu przeznaczone. Ale przeżył, a jego dobra, wartościowa matka nie, co utwierdziło go w przekonaniu o okrucieństwie i niesprawiedliwości życia. Choć siał wokół siebie spustoszenie, sam był niezniszczalny. Czegokolwiek tknął, płonęło lub niszczało, jak Karina, jego jedyna próba nawiązania ludzkiej więzi.
Jego brat, Matias był z natury dobrym człowiekiem, obdarzonym wrodzoną moralnością, której Diego nie miał nadziei posiąść ani nawet zrozumieć. Kiedy sobie to uświadomił, odseparował się również od brata.
Poznał jednak Karinę, ładną, pełną życia i ekscytującą. Żyła szybciej i na wyższych obrotach niż on. Zażywała środki psychoaktywne i lubiła ostry seks. Dla hedonisty takiego jak Diego stanowiła ucieleśnienie wszelkich rozkoszy, w jakich chciał się zatracić.
Ożenił się z nią, bo czy istnieje lepszy sposób na zatrzymanie nowej zabawki na zawsze niż akt ślubu? Niestety ją również zniszczył, czego gorzko żałował, a jeszcze bardziej drugiego życia, które umarło razem z nią – jedynej niewinnej cząstki ich zrujnowanego związku. Ta strata nie złamała mu jednak serca. Zostało złamane już wcześniej, niemal roztrzaskane jak kości matki, kiedy spadła z konia po zastrzeleniu przez ojca. Po całkowitym zniszczeniu dalsze już nie mogło nastąpić. Teraz jedyne zmartwienie mogła stanowić destrukcja, którą powodował na świecie. Prawdę mówiąc, nie bardzo go martwiła.
Dźwigał te straty na barkach jak ciemny, ciężki płaszcz. Czuł ich ciężar. Przywykł do niego. Leżał w jego naturze.
Upił długi łyk whisky i rozejrzał się po pokoju nieprawdopodobnie zagraconej rezydencji Michaela Harta w Nowej Anglii. Podjął grę, do udziału w której nakłonił go gospodarz przed ubiciem interesu.
Wbrew reputacji hazardzisty Diego nie zyskał swoich miliardów w Monte Carlo. Umiejętnie inwestował, lecz nie rozgłaszał swoich sukcesów. Wolał, żeby prasa publikowała jego skandale niż osiągnięcia. Chciał części spółki Michaela Harta, ale o wiele bardziej zależało mu na jego córce.
Piękna spadkobierczyni, Liliana Hart, fascynowała go, od kiedy pierwszy raz ją zobaczył przed dwoma laty. Delikatna, blada, z długimi platynowymi włosami, otaczającymi śliczną buzię srebrzystą aureolą, nie pasowała do stereotypu rozpieszczonej córeczki bogatego tatusia. Skromna i urocza, nie nosiła wysokich obcasów ani strojów bardziej pasujących do tańca na rurze niż na ulicę. Przypominała delikatną różyczkę. Marzył o tym, żeby jej dotknąć, chociaż wiedział, że zniszczyłby płatki.
Nie miał jednak skrupułów. Był próżny i samolubny. Uwielbiał też konkurować, zwłaszcza od momentu, w którym dziadek nakłonił ich z bratem do rywalizacji o rodzinne ranczo. Musieli się ożenić lub zrezygnować ze spadku.
Matiasowi sumienie nie pozwoliłoby poprosić o rękę kogokolwiek wyłącznie dla korzyści materialnych. Diego nie miałby nic przeciwko małżeństwu z rozsądku, zwłaszcza że Liliana rozgrzewała krew w jego żyłach jak żadna inna dotąd. Pieniądze nie miały dla niego szczególnego znaczenia. Największą pokusę stanowiła perspektywa zwycięstwa nad bratem i zdobycia Liliany. A gdyby Michael Hart zechciał sprzedać córkę w zamian za dobrą inwestycję, przy okazji rozwiązałby problem dziedziczenia farmy. Diego chętnie skorzystałby z takiej szansy, nawet gdyby skrzywdził Lilianę.
Byłby wściekły na dziadka, gdyby staruszek nie dał mu wygodnego pretekstu do sięgnięcia po klejnot, który wpadł mu w oko od pierwszego wejrzenia.
Spostrzegł błysk różowego materiału przy drzwiach biblioteki. Pojął, że Liliana próbuje umknąć. Z uśmiechem opróżnił kieliszek do końca i przeprosił zebranych, pewien, że nikt nie zapyta, dokąd idzie. Nikt nie śmiał kwestionować jego poczynań.
Spostrzegł, że znika za rogiem. Bezszelestnie podążył za nią po orientalnym dywanie wyściełającym cały hol. Zastał drzwi lekko uchylone. Pchnąwszy je, zobaczył za nimi kolejną bibliotekę, a w środku Lilianę.
– Dobry wieczór panno Hart – zagadnął. – Nie miałem okazji dziś pani powitać.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, co go zachwycało. Zawsze się czerwieniła w jego obecności. Nie wątpił, że ją pociąga. Natura nie obdarzyła go fałszywą skromnością… ani też jakąkolwiek inną. Wiedział, że Bóg stworzył go pięknym. Ale dał też urodę żmijom, żeby przyciągały ofiary. Przypomniał sobie o swoich atutach nie z próżności, lecz z konieczności. Gdyby Liliana uległa jego urokowi, ułatwiłaby mu zadanie.
– Zwykle nie uczestniczę w przyjęciach mojego ojca, panie Navarro – poinformowała.
– Ale przed kilkoma tygodniami brała pani w jednym udział.
– Tak, ale to co innego – odparła, spuszczając wzrok.
– Naprawdę? Zaczynam podejrzewać, że mnie unikasz, tesoro.
– Co to znaczy?
– Skarbie – odpowiedział, podchodząc o krok bliżej.
– Dlaczego pan mnie tak nazywa?
Zaskoczyła go jej otwartość. Jej odwaga świadczyła o braku doświadczenia z mężczyznami albo przynajmniej z takimi jak on. Tylko czy tacy w ogóle istnieli?
– Moim zdaniem to uzasadnione. Jest pani przecież skarbem dla taty, prawda?
– Raczej towarem.
– Cóż, pieniądz rządzi światem.
– A szkoda.
– Łatwo tak mówić komuś, kto zawsze je miał.
Nie pierwszy raz skradł chwilkę, żeby porozmawiać z Lilianą. Przyciągała go jak magnes. Żadne podboje nie osłabiły jego zainteresowania.
– Wolę świat książek – odpowiedziała, zaciskając palce na oparciu krzesła, jakby w poszukiwaniu wsparcia.
– Ja wolę doświadczać życia niż uciekać w świat fantazji w zakurzonej bibliotece.
Znów go zaskoczyła, przewracając oczami.
– Człowiek czynu. Mnie bardziej odpowiada zdobywanie wiedzy o świecie z lektury niż poleganie jedynie na własnym doświadczeniu.
– Nie przypuszczałem, że nie przepada pani za życiem towarzyskim.
– Co ujmuje mi uroku, jak mówią.
– Kto? – zapytał, podchodząc jeszcze o krok bliżej.
– Mój ojciec.
– Nie ma racji. Ja uważam panią za czarującą.
– Dziękuję, że wzmocnił pan moje poczucie własnej wartości.
– Miło mi, że mogłem pomóc.
Gdy Diego napotkał jej spojrzenie, oblała go fala gorąca. Poczuł do niej coś więcej niż pociąg fizyczny. Nigdy nie pociągały go niewinne dziewczęta. Liliana stanowiła jedyny wyjątek. Powinno go cieszyć, że po latach rozpusty zainteresowało go coś nowego – młoda, delikatna osóbka, słodka jak dojrzała truskawka. Miał ochotę uszczknąć kęs. Nie rozumiał tylko tego drugiego uczucia, jakby ciągnęło go do niej wbrew jego woli.
Odwróciła wzrok. Jasne włosy zalśniły w blasku kominka pomarańczowym blaskiem, jakby stanęły w płomieniach.
Zmniejszył dystans, ale nawet na niego nie spojrzała. Wyciągnął rękę i odgarnął loki na bok, delikatnie muskając skórę na szyi.
– Jesteś naprawdę piękna, Liliano. Wiesz o tym?
Popatrzyła na niego czujnie jasnymi, błękitnymi oczami.
– Mężczyźni czasami mi to mówili, zwykle wtedy, gdy czegoś chcieli od mojego ojca.
– Naprawdę?
Niewiele brakowało, żeby wyznał, że on też czegoś od niego chce. Córki. Ale zachował to dla siebie.
– Mój ojciec jest potężnym człowiekiem.
– Ja też, tesoro. – Położył rękę na jej biodrze i poczuł, że drgnęła, co go ucieszyło. – Nie potrzebuję niczyjego wsparcia. Sam na siebie zarabiam i sam buduję swoją potęgę.
Uniosła dłoń, jakby chciała dotknąć jego twarzy, ale zaraz ją cofnęła.
– Naprawdę?
– Być może w tej chwili mój dalszy los zależy od ciebie.
Odskoczyła od niego tak raptownie, że omal nie wpadła na kominek. Schwycił ją w talii i oboje uderzyli o kamienne obmurowanie.
– Przepraszam – wydyszała, usiłując oswobodzić się z jego objęć.
– Naprawdę wcale nie chcesz uciec – wyszeptał.
– Muszę. Unikałam pana.
– Ale cię znalazłem.
– Nie chce pan wiedzieć dlaczego?
Coś w jej głosie obudziło ciekawość Diega. Puścił ją i odstąpił krok do tyłu. W tym momencie spostrzegł lśniący diament na jej palcu.
– Dlaczego, Liliano?
– Już mówiłam, że wielu mężczyzn szukało przeze mnie drogi do ojca. Jeden z nich złożył ofertę, której żadne z nas nie może odrzucić.
Diego zawrzał gniewem.
– Ach tak? Dziwne, że pan Hart ani słowem o tym nie wspomniał.
– Czy pan również uczestniczył w licytacji mojego ciała?
– Tak.
Nie dodał, że zaoferował jej ojcu pieniądze, a nie próbował je od niego uzyskać.
– Dobrze wiedzieć, że jest pan taki jak inni – mruknęła, odwracając się do niego tyłem.
– To bez znaczenia. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy.
– Prawdopodobnie tak. Podczas świąt, urodzin i tym podobnych okazji.
– Jak to możliwe?
– Bo zostanę twoją szwagierką, Diego. Wychodzę za twojego brata.