- W empik go
Holly. Nigeryjska słodycz - ebook
Holly. Nigeryjska słodycz - ebook
Szwedka z przeszłością i Nigeryjczyk z wartościami. Los połączył dwa zupełnie różne światy.
Dziewczyna z klasą, wiodąca wygodne życie w bajecznym mieście Dubaj. Silna i świadoma własnych pragnień. Dorastanie w patologicznej rodzinie nie złamało Holly, a wręcz dodało jej sił, by zawalczyć o lepszą przyszłość.
Mężczyzna poświęcający się rodzinie. Dbający o dobre warunki życia owdowiałej matki i czterech sióstr. Rodowity potomek plemienia Igbo.
Połączył ich ból oraz seria nieszczęśliwych wypadków. Oboje pragną jednego - poznać czym smakuje miłość. Niestety los bywa przewrotny i wielokrotnie postawi bohaterów tej książki w bardzo trudnej sytuacji.
Dubaj widziany okiem Europejki i Afryka jakiej jeszcze nie znacie. Brutalna, niebezpieczna, ale też bogata kulturowo.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83295-89-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawsze postrzegałam swoją przyszłość przez pryzmat szczęścia. Szczęśliwa ja, piękny dom, wspaniałe podróże i gromadka roześmianych pociech, bawiących się w ogrodzie. Już jako dziecko miałam nazbyt dorosłe marzenia, pragnąc tego, co nie było powszechnie dostępne. Słońca, plaży, palm. Moje sny zdawały się współgrać z marzeniami, podsuwając mi kolejne pragnienia. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięci, bo powracał do mnie latami. Jasne pomieszczenie i białe firany falujące na wietrze. Wielkie okno, do którego podchodzę boso. Jestem dorosła. Spokojna i spełniona. Stoję i przez dłuższą chwilę podziwiam wspaniałą, zieloną panoramę. Słyszę szelest liści i śpiew ptaków, ale nie tych spotykanych w Europie, gdzie się urodziłam. To jakieś egzotyczne trele. Wreszcie czuję dotyk. Czyjaś ręka oplata mnie w talii, przyciąga do ciepłego ciała. Uśmiecham się i przygryzam dolną wargę, czując przyjemne mrowienie. Spoglądam na obejmującą mnie rękę i wiem, że ten ktoś darzy mnie wyjątkowym uczuciem. Niestety nie jestem w stanie go dostrzec. Za każdym razem, kiedy próbuję się odwrócić, sen nagle się urywa, pozostawiając w moim sercu pustkę i uczucie tęsknoty.
Lata mijały, a rzeczywistość z roku na rok pozbawiała mnie dziecięcej naiwności. Najpierw odszedł mój ojciec. Opuścił rodzinę i niedługo po tym związał się z inną kobietą. Nie interesował się nami, zresztą zmarł, zanim osiągnęłam pełnoletność. Matka przez większość życia walczyła z nałogami, za co boleśnie płaciłam ja i mój młodszy brat. Byliśmy pośmiewiskiem zarówno w szkole, jak i na osiedlu. Czasami miałam wrażenie, że ludzie z całego Sztokholmu wytykają nas palcami. Hugo, mój młodszy braciszek, szczęśliwie znalazł schronienie u dziadków, rodziców mojego taty. Ja z poczucia obowiązku sobie na to nie pozwoliłam. Myślałam, że kiedyś uda mi się wstrząsnąć matką na tyle mocno, by wreszcie zmieniła swoje postępowanie. Sama była przecież sierotą, przygarniętą przez mojego ojca po tym, jak uciekała z bidula. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat i żadnego pomysłu na to, co ze sobą zrobić.
Niestety również moje życie nie było snem, a już na pewno nie jednym z tych, które śniłam. Doświadczało mnie boleśnie, dostarczając coraz więcej trosk i niszcząc moją dziecięcą, a później nastoletnią duszę. Gdyby nie śmierć ojca i część spadku, który po nim odziedziczyłam, pewnie stoczyłabym się na dno ramię w ramię z moją uzależnioną rodzicielką. Nigdy nie nazywałam jej mamą, nawet w dzieciństwie, ponieważ to słowo rozbrzmiewało miłością, troską i oddaniem. Uczuciami, których tak bardzo pragnęłam, a których nigdy nie było mi dane doświadczyć.
Osiągnąwszy pełnoletność, opuściłam znienawidzone szwedzkie ulice i przeprowadziłam się do Sewilli. Wybór był zupełnie przypadkowy. Po kolejnej śmierci, tym razem matki, chwyciłam za stary globus. Zakręciłam nim mocno i zatrzymałam palcem. Pod nim widniało słowo „Seville”. Miasto słynące z imponujących katedr i przeludnienia. Jest czwartym co do wielkości miastem Hiszpanii – zaraz po Madrycie, Barcelonie i Walencji, miejscach, które miałam w planach wkrótce odwiedzić.
Zakochałam się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Uwielbiałam jego ciepło, wąskie uliczki oraz uśmiechniętych przechodniów. To tutaj spełnią się moje marzenia o szczęśliwym i bezpiecznym domu, pomyślałam zaledwie kilka minut po opuszczeniu lotniska. Byłam tak podekscytowana idealistycznymi obrazami, że nawet przez myśl mi nie przeszło, jak szybko te wizje obrócą się w pył. A stało się to jeszcze tego samego dnia. Najpierw okradł mnie właściciel pokoju, który wynajęłam za gotówkę. Karteczkę z numerem jego telefonu znalazłam przyczepioną do ściany obskurnego budynku. Ale warunki mi nie przeszkadzały, wychowałam się w o wiele gorszych. Chciałam najpierw rozejrzeć się po mieście, odwiedzić różne dzielnice, zanim podejmę decyzję o wynajmie długoterminowym. Zauroczona krajobrazem, zostawiłam torbę w pokoju i od razu poszłam na spacer. Lokalizacja była idealna. Dosłownie po pięciu minutach marszu znalazłam się na placu Hiszpańskim. A tuż obok miałam kolejne atrakcje, czyli Alkazar, dawny pałac królewski, i największą na świecie katedrę – Najświętszej Maryi Panny. Bawiłam się tak wspaniale, że do mieszkania wróciłam już nocą. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zastałam w nim totalny bałagan. Moje rzeczy osobiste leżały porozrzucane na łóżku – majtki, skarpetki, wszystkie sukienki i piżamy. Nie było tylko portmonetki z ponad dwoma tysiącami euro, które miały mi wystarczyć na kilka tygodni skromnego życia w Hiszpanii. Do czasu, aż nauczę się podstaw języka, znajdę pracę w kawiarni albo w podrzędnym barze, założę lokalne konto bankowe i będę mogła przelać na nie wszystkie odziedziczone po ojcu pieniądze. Domyślając się, kto był sprawcą tego bałaganu, natychmiast udałam się do właściciela posesji. Tylko on wiedział, że mam sporą ilość gotówki, bo jak ostatnia naiwniaczka wyjęłam uzgodnioną kwotę za wynajem na jego oczach. Gdybym chociaż powiedziała mu, gdzie ukryłam portmonetkę, oszczędziłabym sobie sprzątania.
Kiedy zapukałam do drzwi jego mieszkania, otworzyła mi otyła kobieta. Nie liczyłam, że będzie mówiła po szwedzku, ale miałam nadzieję dogadać się z nią po angielsku. Tak jak z właścicielem. Zaczęłam jej tłumaczyć, w jakiej sprawie przyszłam, ale ona, zamiast odpowiedzieć czy chociaż spróbować porozumieć się ze mną na migi, zaczęła wykrzykiwać. Nie znałam hiszpańskiego, jednak z tonu jej głosu wnioskowałam, że rzuca w moją stronę samymi obelgami.
Wzburzona wróciłam do pokoju i spakowałam swoje rzeczy. Miałam osiemnaście lat i nie wiedziałam, jak radzić sobie w takich sytuacjach. Dlatego czym prędzej udałam się na pobliski komisariat. Miałam nadzieję, że tam znajdę ratunek. Niestety tego wieczoru czekały mnie kolejne rozczarowania. Policjanci nie byli w stanie mi pomóc. Żaden nie mówił po angielsku – albo po prostu nie chciał się przyznać, że mówi. Poczułam bezradność i niewiele brakowało, a popłakałabym się tam jak dziecko. Dosłownie w ostatniej chwili, kiedy jeszcze trzymałam emocje na wodzy, podszedł do mnie jakiś starszy człowiek i wspólnymi siłami udało nam się złożyć skargę. To jednak też nic nie dało. Pomimo że budynek, w którym wynajmowałam pokój, znajdował się zaledwie kilka ulic dalej, funkcjonariusze nie zamierzali potraktować mojej sprawy priorytetowo.
Dochodziła północ, a ja musiałam znaleźć sobie miejsce do przenocowania. Na wynajem innego pokoju było już za późno. Zapłaciłabym za całą dobę, a spędziła w nim zaledwie kilka godzin. Nie mogłam pozwolić sobie na taką rozrzutność. A może raczej nie chciałam, bo pieniędzy miałam przecież pod dostatkiem. Po śmierci ojca na moje konto wpłynęło ponad pięć milionów szwedzkich koron, co stanowiło równowartość pół miliona euro. Nie potrafiłam jednak swobodnie ich wydawać. Wzbudzały we mnie skrajne emocje. Bałam się je trzymać, a jednocześnie bałam się je stracić. Jak te skradzione dwa tysiące, które z ciężkim sumieniem wypłaciłam z banku w Szwecji. Do tej pory nie miałam pewności, czy z moim pechem odziedziczony majątek nagle nie rozpłynie się w powietrzu. Dlatego umościłam się wygodnie na fotelu w korytarzu komisariatu i tak zamierzałam przeczekać tę noc. Wdałam się nawet w grzecznościową pogawędkę z pomocnym staruszkiem, który nadal czekał na swoją kolej, by zgłosić zaginięcie ukochanego kota. Jak na tak późną porę posterunek tętnił życiem. Kiedy Francisco, bo tak miał na imię starszy pan, usłyszał moją historię, stwierdził, że powinnam zamieszkać w Dubaju. Mieście luksusu i drapaczy chmur. Podobno jego najstarsza córka poślubiła emiratczyka i wielokrotnie opowiadała, jak bezpiecznym krajem są Zjednoczone Emiraty Arabskie. I choć początkowo niedowierzałam jego zapewnieniom, bez wątpienia zasiał w mojej głowie ziarno ciekawości.
Kiedy nastał poranek, policjant, który przyjął moje zgłoszenie, zgodził się wreszcie złożyć wizytę człowiekowi podejrzanemu o ograbienie mnie. Odbębnił swoją nocną zmianę i moja skarga była jego ostatnim zadaniem. W głębi serca naiwnie miałam nadzieję na odzyskanie pieniędzy. Czego się natomiast nie spodziewałam, to tego, że funkcjonariusz wróci z oskarżeniami. Usłyszałam, że to ja jestem oszustką i świadomie wprowadzam w błąd ograny władzy. Podobno właściciel mieszkania, skądinąd szanowany obywatel, zarzekał się, że w ostatnim czasie nikomu go nie wynajmował. Pokazał nawet wyczyszczony na błysk lokal. Według policjanta wszystko to sobie ubzdurałam, by zszargać dobre imię tego skromnego człowieka. To mnie należał się mandat za bezpodstawne oskarżenia.
Byłam zszokowana rozwojem sytuacji. Całkowicie opadłam z sił i nawet nie pomyślałam, że ów mężczyzna mógł odpalić policjantowi działkę, by ten pozbył się za niego kłopotu. Nie zamierzałam dyskutować z tymi oszczerstwami. Nie miałam zresztą żadnego potwierdzenia wpłaty pieniędzy za wynajem pokoju. Wszystko opierało się jedynie na ustnych ustaleniach. Byłam więc z góry na przegranej pozycji.
Wspominając porady życzliwego staruszka, udałam się do hotelu, co było znacznie droższą opcją, ale bez wątpienia bezpieczniejszą. Na szczęście do rezerwacji pokoju hotelowego nie potrzebowałam gotówki, a jedynie kartę płatniczą. Zaraz po zameldowaniu się zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu informacji na temat Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Byłam wzburzona i chciałam jak najszybciej opuścić Sewillę. Wyczytałam, że Dubaj to emirat najpopularniejszy pod względem turystycznym. Jeden z siedmiu. Oficjalnym językiem urzędowym kraju był arabski, ale ponieważ ponad 80 procent mieszkańców stanowili imigranci, angielski stał się wygodną formą komunikacji. Fakt ten bardzo mnie ucieszył. Znałam angielski równie dobrze jak mój język ojczysty. Następnie dowiedziałam się, że jako posiadaczka szwedzkiego paszportu wcale nie muszę ubiegać się wcześniej o wizę turystyczną. Zostanie mi ona przyznana na lotnisku, szczególnie jeśli wlecę do Dubaju ich narodowymi liniami Emirates. Nie było to rządowym nakazem, a życzliwą poradą, którą znalazłam na jednym z forów. Im więcej dowiadywałam się o tej sławnej metropolii, tym bardziej chciałam się tam znaleźć. Na własne oczy zobaczyć wszystkie te imponujące budowle, zapierające dech w piersi zachody słońca, doświadczyć życzliwości mieszkańców tego raju na ziemi. Oczywiście świat pełen był takich wyjątkowych zakątków; Sewilla również do nich należała. Niestety nieprzyjemne wydarzenia podważyły moje poczucie bezpieczeństwa, co po latach dorastania w ciągłym strachu stanowiło dla mnie bezdyskusyjne kryterium.
Opuściłam Hiszpanię zaledwie trzy dni po przylocie. Zostawiłam daleko za sobą Europę i wszystkie przykre doświadczenia, które się z nią wiązały. Poleciałam do kraju arabskiego, najbardziej oryginalnego miejsca pod względem kulturowym i wyznaniowym na świecie. Na pokładzie emirackich linii lotniczych przywitała mnie rodaczka, od czterech lat pracująca dla tej floty. I choć podczas lotu obowiązków jej nie brakowało, wielokrotnie do mnie zaglądała, żeby dać mi kilka wskazówek na dobry początek. Była sympatyczna, a ja czułam, że znów daję się porwać swoim marzeniom. Dlatego co chwila szczypałam się w rękę, by przypomnieć sobie przykre doświadczenia i nie ufać podszeptom naiwnej wyobraźni.
Otrzymanie wizy turystycznej do Zjednoczonych Emiratów Arabskich okazało się zaskakująco proste. Niepotrzebnie karmiłam się czarnymi scenariuszami – jakby za samą chęć wjazdu do tego kraju miała mnie czekać kara więzienia. Kiedy dotarłam do bramki imigracyjnej, wręcz trzęsły mi się ręce. Na moje nieszczęście byłam też świadkiem tego, jak drobna Filipinka stojąca przede mną w kolejce została odprawiona z powodu braku wizy. Dlatego podchodząc do nieziemsko przystojnego mężczyzny w białej kandorze, nie miałam nawet odwagi podnieść na niego wzroku.
– Panienka przyleciała do pracy czy na wakacje? – zapytał, podczas gdy ja uparcie wpatrywałam się w swoje buty.
– Chciałam pozwiedzać – wydukałem, tak jak radzili na forum.
– Gdzie planuje się panienka zatrzymać? – kontynuował niewzruszony.
Wyjęłam z torebki kartkę z potwierdzeniem rezerwacji pokoju w hotelu Fairmont the Palm. Udało mi się go wynająć w bardzo przystępnej cenie, ponieważ hotel był nowo otwarty, a sama Palm Jumeirah – archipelag sztucznych wysp – w wielu miejscach nadal wyglądała jak plac budowy, a nie luksusowa atrakcja turystyczna.
Emiratczyk nie pytał o nic więcej, choć w zanadrzu miałam przygotowany bilet powrotny. Podobno jego zakup był konieczny do uzyskania wizy turystycznej. Mężczyzna nakazał, żebym stanęła w wyznaczonym miejscu i spojrzała przed siebie. Zrobił mi skan siatkówki oka – procedurę tę Zjednoczone Emiraty Arabskie wprowadziły w 2003 roku na głównych lotniskach ze względów bezpieczeństwa. Wyczytałam, że już w pierwszym roku funkcjonowania systemu przyłapano 4514 osób na próbie nielegalnego wjazdu do kraju. Od tego czasu liczba ta sukcesywnie wzrastała. Wcale mnie to nie dziwiło. Każdy kraj uchodzący za bogaty przyciąga chętnych do pracy.
Kiedy wreszcie opadłam na łóżko w swoim pokoju hotelowym, poczułam spokój. Zeszło ze mnie całe napięcie i potrzeba ciągłej kontroli swojego zachowania, a nawet własnych myśli. Było zbyt wcześnie, bym mogła stwierdzić, czy jestem tutaj bezpieczna. Urokowi Hiszpanii zbyt szybko dałam się zwieść – teraz podchodziłam do życia bardziej sceptycznie. Jednak byłabym nieuczciwa, twierdząc, że Hiszpania jest złym krajem. Wręcz przeciwnie – jej piękno zapierało mi dech w piersi, a życzliwych ludzi nie brakowało. To ja popełniłam błąd, bezkrytycznie ufając niewłaściwemu człowiekowi. Teraz jedyne, czego pragnęłam, to zaznać odrobiny spokoju. Miałam zaledwie osiemnaście lat, a czułam się zmęczona życiem jak wiekowa kobieta.
Zmusiłam się do działania. Przez miesiąc biegałam po Dubaju niczym szalona turystka. Jeździłam po pustyni na wielbłądach i gokartach, odwiedziłam wszystkie parki wodne, spacerowałam promenadą Dubaj Marina w otoczeniu imponujących wieżowców, pływałam w Zatoce Perskiej, wreszcie odważyłam się wydać niewielką cześć odziedziczonych pieniędzy we wspaniałych centrach handlowych tego miasta. Nie omieszkałam też odwiedzić Gold Souk – dzielnicy biznesowej znajdującej się w starej części Dubaju, gdzie biżuteria zdobiąca wystawy sklepowe zapiera dech w piersi. Już podczas pierwszej wizyty zrozumiałam, dlaczego Dubaj nazywa się złotym miastem. Tym właśnie był. Skarbem, mirażem na pustyni. Poczułam, że tutaj moje życie wreszcie nabierze sensu.
Przechadzając się pomiędzy sklepami w centrum handlowym Mall of the Emirates, natrafiłam na piękną Arabkę pracującą dla lokalnego potentata branży nieruchomości EMAAR. Stała obok wyjątkowej makiety, prototypu przyszłej inwestycji, i oferowała luksusowe mieszkania na sprzedaż. W tamtym czasie nie miałam w planach zakupu nieruchomości, przystanęłam jednak i zaczęłyśmy rozmawiać. Na początku o samym projekcie, jednak szybko zeszłyśmy na kwestie zakupu nieruchomości w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Już wcześniej wiedziałam, że by wynająć mieszkanie, będę potrzebowała wizy oraz książeczki czekowej z lokalnego banku. Dlatego wkrótce planowałam znaleźć jakąś pracę. Niestety moim głównym problemem był brak wyższego wykształcenia. A żeby podjąć się edukacji w emiratach i choćby tym sposobem uzyskać status rezydenta, potrzebowałabym potwierdzonych notarialnie dokumentów ze Szwecji. Tych niestety zdobyć nie mogłam. Dlatego jedyną dostępną dla mnie opcją było zatrudnienie się w hotelu, gdzie bardziej liczyła się ładna buzia niż wiedza czy doświadczenie. Pracownica EMAAR zarzekała się, że wykupując nieruchomość na własność, mogę dostać wizę inwestora. Jednak w tamtym czasie moje myślenie było tak ograniczone, że nie potrafiłam zaufać jej słowom. Wszędzie doszukiwałam się oszustwa. Dodatkowo zawiłe kwestie prawne szczerze mnie od tej możliwości odciągnęły.
Ostatecznie zatrudniłam się jako recepcjonistka w uroczym hotelu przy złotej plaży Zatoki Perskiej. Teren wokół nie był jeszcze zagospodarowany, ale ponieważ sam hotel opływał w luksusy, a do tego nie serwował swoim klientom alkoholu, szybko stał się popularną miejscówką emiratczyków. Atmosfera w moim nowym miejscu pracy była bardzo przyjemna. Miałam kontakt z interesującymi osobami różnych narodowości, a także dobre stosunki ze współpracownikami. Firma płaciła niewiele, ale zapewniała wyżywienie oraz pokój w hotelu, który niestety już wkrótce miałam zacząć dzielić z inną pracownicą. Do tego czasu jednak planowałam wynająć mieszkanie, a może nawet uroczą willę na jednym z okolicznych osiedli. Powoli uczyłam się wydawania pieniędzy i cieszenia nimi w rozsądny sposób. Nadal przecież miałam te same marzenia co kiedyś – o spokojnym życiu i wielkiej miłości. Dlatego skupiona na celach bardzo szybko ogarnęłam sprawy z bankiem i po dwóch tygodniach otrzymałam książeczkę czekową. Natychmiast też zaczęłam szukać odpowiedniego miejsca do zamieszkania. Codziennie po pracy oglądałam nieruchomości, niestrudzenie przemieszczając się komunikacją miejską. Ceny wynajmu willi, nawet tych dwupokojowych, okazały się horrendalne, kilkukrotnie przewyższające moje miesięczne zarobki. Dlatego szybko skorygowałam swoje marzenia i zamieszkałam w maleńkiej, acz uroczej kawalerce, oddalonej jedynie o dwie stacje metra od mojego miejsca pracy.
Wreszcie wszystko w moim życiu nabierało sensu, a już po dwóch miesiącach zauroczył mnie przystojny emiratczyk imieniem Fakhir, co w języku arabskim oznacza „doskonały”. I taki właśnie był. Wspaniały pod każdym względem. Czarował mnie komplementami i ciągłą uwagą. Poznaliśmy się w hotelu. Był jednym z wielu gości, ale od razu dostrzegłam, że ma w sobie coś wyjątkowego. Spojrzenie, którym czytał w mojej duszy. Był odważny i pewny swoich pragnień. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego pocałunku. Na środku pustyni, chwilę po szalonym rajdzie wśród wydm, który przyspieszył bicie mojego serca. Nasz samochód stoczył się ze wzgórza i chyba tylko cudem nie zatrzymał na dachu. Po wyhamowaniu Fakhir przyciągnął mnie do siebie, a nasze języki połączyły się w szalonym tańcu. Resztę dnia spędziliśmy w piaskowej głuszy. Rozmawiając, zajadając się daktylami i pijąc arabską kawę Gahwa. Fakhir przywiózł ją w srebrnym dzbanku zwanym dallah, a sączyliśmy ją z maleńkich ceramicznych kubeczków udekorowanych srebrnymi detalami. Ten dzień był wyjątkowy i zapoczątkował szalony romans, o jakim nie śniło się nawet najlepszej powieściopisarce. Nikt bowiem nie potrafił kochać kobiety tak jak arabski mężczyzna. Z pasją i namiętnością. Kolacje jadaliśmy w najlepszych restauracjach Dubaju, zakupy robiliśmy w markowych sklepach, a kiedyś nawet skoczyliśmy razem ze spadochronem. Moje życie zmieniło się diametralnie. Fakhir okazywał mi troskę na każdym kroku, do samej duszy przenikając mnie spojrzeniem wartym grzechu. Zadurzyłam się w nim bez pamięci. Tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego tak nagle zniknął. Z dnia na dzień. Wieczorem świetnie się razem bawiliśmy, a rano nie odpowiedział na moje wiadomości. Pisałam, dzwoniłam, odchodziłam od zmysłów. Byłam zakochana i wystraszona, że przytrafił mu się jakiś straszny wypadek, a ja nawet nie mogę się o niego zatroszczyć.
Po dwudziestu czterech godzinach ciszy w moim mieszkaniu pojawił się Yasir, jeden z licznych kuzynów Fakhira, o którym ukochany wielokrotnie mi opowiadał. Podobno żona Yasira wdała się w romans i mężczyzna nie był ostatnio w najlepszej kondycji. Mimo wszystko wpuściłam go do swojego mieszkania, bo jak twierdził, miał dla mnie ważne informacje na temat Fakhira. Nie czułam się przy nim komfortowo. Na odległość dało się wyczuć jego złą energię. Przekroczywszy próg mojego mieszkania, zaczął opowiadać mi o swoich problemach małżeńskich. O tym, że od dawna podejrzewał żonę o romans, a teraz nabrał pewności, kto jest jej kochankiem. Padło imię mojego ukochanego, a pode mną niemal załamały się kolana. Yasir podsunął mi pod nos telefon, pokazując zdjęcia uśmiechniętej pary. Pary obściskującej się nie gdzie indziej, jak w hotelu, w którym pracowałam. To był on, człowiek, któremu oddałam swoje młode serce. Pierwszy mężczyzna, którego pokochałam i z którym snułam wspaniałe plany na przyszłość.
– Uwierz mi, on jest chory – powiedział Yasir. – Nie jesteś pierwszą dziewczyną, którą oszukał. On ma zaburzenia. Stąd ta ciągła potrzeba adrenaliny. Od najmłodszych lat potrzebował ciągłych bodźców. Oszukał cię i wykorzystał. Tak jak moją żonę i wiele innych, niczego nieświadomych kobiet. Przekonanych, że trafił im się książę z bajki. – Po tych oskarżeniach Yasir załkał, bo jemu w jeszcze większym stopniu załamał się świat. Mnie oszukał piękny mężczyzna, z którym spędziłam zaledwie kilka tygodni – jego ukochana żona.
To był trudny czas i pomimo mojej początkowej niechęci do niego, staliśmy się dla siebie z Yasirem niezawodnym wsparciem. Rozmawialiśmy godzinami, wyrzucając z naszych serc wszystkie żale. Yasir był pierwszym mężczyzną, któremu opowiedziałam o swoim domu rodzinnym, choć obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Zaczęłam przecież nowe życie i przeszłość chciałam pogrzebać bezpowrotnie. Ale w tamtym momencie, ogarnięta smutkiem po utracie pierwszej miłości, pożaliłam się odrobinę. Opowiedziałam mu o matce alkoholiczce, o śmierci ojca i swojej ucieczce z domu. Wyznałam kilka krępujących szczegółów z mojej przeszłości i to w jakiś pokręcony sposób zbliżyło nas do siebie.
Tydzień później mój nowy przyjaciel zupełnie się załamał. Jego żona postanowiła zostawić go dla Fakhira. Nie było już szans na uratowanie ich związku. Ale tego wieczoru zmieniła się również nasza relacja. Yasir po raz pierwszy pozwolił sobie na coś więcej. Jego dłonie spoczęły na moim dekolcie, a usta przykryły moje w romantycznym pocałunku, co całkowicie mnie sparaliżowało. Nie chciałam tego, czułam się tak, jakbym zdradzała Fakhira albo samą siebie. Ale Yasir był załamany, a do tego strasznie nachalny. Nie potrafiłam mu odmówić ani go powstrzymać. Nie wiedziałam jak. Zamknęłam więc oczy i z bólem oddałam mu swoje ciało. Uważałam, że on o wiele trudniej zniósłby teraz odtrącenie niż ja jego bliskość. Tak więc stało się. Odbyłam stosunek wbrew własnym pragnieniom. Równie traumatyczny co mój pierwszy raz, na który byłam zdecydowanie za młoda.
Po tamtej nocy Yasir również zapadł się pod ziemię. Jego telefon zamilkł, a ja znów czułam bolesne rozczarowanie. Nieświadoma, że najgorsze dopiero przede mną, biczowałam się przez kolejne dni. Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy któregoś dnia po powrocie z pracy zastałam w swoim mieszkaniu Fakhira, leżącego wygodnie na mojej sofie. Zażądałam wyjaśnień, gotowa w każdej chwili go wyrzucić. Wtedy zaczął tłumaczyć:
– Uległem poważnemu wypadkowi, Holly. Miałem złamaną rękę, dwa żebra, a przez silne uderzenie w głowę również chwilowo straciłem wzrok. – Pokazał mi zadrapania i bandaże, którymi owinięta była cała jego klatka piersiowa.
Tak bardzo wzruszyłam się tym widokiem, że zupełnie zapomniałam o jego zdjęciach ze śliczną Arabką, które pokazał mi Yasir. Podobno to Fakhir wysłał go do mnie z informacjami, bo kuzyn jako pierwszy pojawił się w szpitalu. Wszystko wskazywało na to, że ten drugi okrutnie ze mnie zakpił. Zamiast powiedzieć prawdę o wypadku, wykorzystał mój ból dla własnej korzyści. Zabawił się i zniknął. Przygnieciona jeszcze większymi wyrzutami sumienia, biłam się w pierś. Bo nie posłuchałam ostrzeżeń Fakhira, kiedy opowiadał mi o wariactwach kuzyna, który próbował zniszczyć każdy wartościowy związek w ich rodzinie.
Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że to wszystko było z góry ukartowanym działaniem. Nieświadoma i naiwna, pozwoliłam dwóm znudzonym emiratczykom wciągnąć się w nieczystą grę. Stałam się ich przechodnią zabawką. Odczłowieczoną, pozbawioną wartości.
Następnego ranka zastałam Fakhira siedzącego w restauracji hotelu, w którym pracowałam. Początkowo pomyślałam, że czeka tam na mnie, bo chce się przywitać i życzyć mi dobrego dnia. Jak przed wypadkiem, kiedy pojawiał się nagle tylko po to, żeby wsunąć mi do ręki serwetkę z narysowanym serduszkiem. Podbiegłam do stolika, przy którym siedział, nieświadoma, że ma towarzystwo. Damskie towarzystwo. Śliczna Arabka odwróciła wysoki fotel w moją stronę, posyłając mi zainteresowane spojrzenie.
– Fakhir? Kim jest ta kobieta? – zapytałam zdezorientowana, choć zdałam siebie sprawę, że już kiedyś ją widziałam.
Nie odpowiedział, nawet na mnie nie spojrzał. Tylko ona zaśmiała się dźwięcznie.
– Masz powodzenie, braciszku – wypowiedziała te słowa z czystą ironią, ale i tak kamień spadł mi z serca.
Siostra. Odetchnęłam z ulgą. Śliczna Arabka była siostrą mojego chłopaka. Nie jego kochanką.
– Znasz ją? – odezwała się ponownie. – A może jest dla ciebie kimś bardzo ważnym? – zapytała, teatralnie kładąc rękę na piersi.
Fakhir dopiero teraz zaszczycił mnie spojrzeniem, ale zamiast miłością, jak do tej pory, ociekało ono jedynie pogardą.
– Znam, ale to nikt ważny – odezwał się. – Kolejna dziwka, która pieprzy się z twoim mężem.
Czy od nich odeszłam, czy zostałam odciągnięta, do dzisiaj nie potrafię sobie tego przypomnieć. Pamiętam jedynie, że natychmiast opuściłam hotel. Zupełnie nie przejmując się pracą ani łzami zalewającymi moje oczy. Na kilka kolejnych dni zaszyłam się w swoim mieszkaniu, jak szalony naukowiec na czynniki pierwsze rozkładając wydarzenia ostatnich tygodni. Kto był tym złym? I co tak naprawdę się wydarzyło? Winiłam jednego, a za chwilę drugiego. Przede wszystkim jednak winiłam samą siebie, bo dałam się zwieść marzeniom o miłości, na którą przecież nie zasługiwałam. Po śmierci matki przejęłam klątwę, którą wcześniej ona nosiła.
Z czasem pogodziłam się z myślą, że nigdy nie będę prawdziwie kochana i nawet jeśli na chwilę uda mi się uszczknąć szczęścia, będzie ono jedynie przelotnym mirażem. Niczym stabilnym ani wartościowym. Dlatego przez następne piętnaście lat żyłam samotnie, pomnażając swój majątek. Skupiłam się wyłącznie na pieniądzach i czułam dumę, że tak łatwo przychodzi mi ich zarabianie. Najwyraźniej odziedziczyłam po ojcu więcej, niż przypuszczałam. Nie potrzebowałam już do szczęścia mężczyzn, każdy z nich był dla mnie tylko na jedną noc. Nie byłam spełniona, ale bezpieczna, dlatego nigdy nie opuściłam Dubaju. Moje życie stało się wygodne, a pustkę w sercu rekompensowałam sobie kolejnymi kochankami i drogim alkoholem.
Jabłko naprawdę spada blisko od jabłoni – musiałam przyznać. Nieważne, jak bardzo chcielibyśmy tego uniknąć, życie koryguje wszelkie obmyślone przez nas scenariusze, bawiąc się naszymi uczuciami do woli. Bo kiedy już faktycznie pogodziłam się ze swoim losem, zesłał mi on mojego obecnego partnera. Nie miłość życia, ale człowieka z wartościami, którymi bardzo mi zaimponował. Hindus z pochodzenia, jako jedyny po średnio udanej nocy nie chciał nad ranem opuścić mojego mieszkania. Stwierdził, że jeśli taka piękna dziewczyna jest singielką, to musi trzymać w szafie jakiegoś trupa, a on chętnie pomoże mi się go pozbyć. Podobno szukał prawdziwej miłości, ale ta niestety omijała go szerokim łukiem. Był zabawny i często opowiadał o swojej rodzinie. Można powiedzieć, że tym właśnie skradł moje serce. Jako osoba wychowana w patologicznym domu, pragnęłam tego, co on miał. I choć na początku nie wierzyłam w powodzenie tego związku, miesiące mijały, a my nadal byliśmy razem. Średnio szczęśliwi, jednak stabilni. Kiedy więc na moim palcu serdecznym rozbłysnął drobny diamencik, zaufałam, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Dostałam szansę, jedną jedyną, i nie zamierzałam jej zmarnować. Zaczęłam snuć plany na przyszłość u boku rozgadanego Hindusa, który rozśmieszał mnie żartami o blondynkach i który uwielbiał moją jasną skórę. Mężczyzna zdjął z moich ramion klątwę i postanowił się ze mną ożenić. Przez lata samotności spotkałam w Dubaju o wiele przystojniejszych kandydatów, jednak to przed nim otworzyłam maleńką cząstkę swojego rozbitego serca. Nie kochałam go prawdziwie, ale wierzyłam, że kiedyś pokocham.
Na imię miał Sanchay.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------