- nowość
Homo Solaris - ebook
Homo Solaris - ebook
Futurystyczny mieszkaniec i władca Układu Słonecznego – „Homo Solaris” to więcej niż ulepszony model „homo sapiens”. To gatunek nadinteligentnych, długowiecznych, kosmicznych istot, będących odwzorowaniem opisywanych od tysiącleci przez Ziemian bogów i bóstw.
Ziemski szowinista, przedstawiciel „homo sapiens” przez następne wieki będzie eksplorował ciała Układu Słonecznego, a nawet sąsiedztwo najbliższych gwiazd, by wciąż i na nowo odkrywać, że piękniejszego i lepszego świata dla niego poza Ziemią nie ma. Alternatywnego do Ziemi świata też nie zbuduje. Pozaziemskie światy należeć będą właśnie do „Homo Solaris”. Ta książka wiele wyjaśnia.
Romantyczno-przygodowa akcja powieści osnuta jest wokół idei kosmicznych podróży po planecie Ziemia. Są tu m.in. śmiałe projekty eskapad po dziewiczych i ekstremalnie niedostępnych rejonach Ziemi na pokładach superkomfortowych, nowoczesnych kosmicznych pojazdów. W pełni ekologicznych, sterowanych sztuczną inteligencją.
Monika, wielbicielka przygód i sportowego życia, ze wszystkich sił stara się udowodnić ojcu, byłemu pracownikowi NASA, że jest od niego lepsza. Pozostaje z ojcem w burzliwym konflikcie. Spotkanie z młodym uzdolnionym konstruktorem i wynalazcą całkowicie odmienia jej życie. Obydwoje doznają rozkoszy pierwszej miłości w pionierskiej podróży dookoła świata trasą południkową z zaliczeniem obu biegunów geograficznych.
Marian Gola – astronom z wykształcenia, naukowiec i informatyk z zawodu. Studiował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i na Uniwersytecie Warszawskim. Wieloletni pracownik Centrum Badań Kosmicznych PAN. Specjalista technik satelitarnych i badacz m.in. jonosfery polarnej i owalu zorzowego. Działacz Polskiego Towarzystwa Astronautycznego. Przez kilka kadencji sekretarz generalny PTA. W latach 1999–2002 redaktor naczelny kwartalnika „Astronautyka”. Podróżnik i publicysta. Pracował też w sektorze IT centrali dużego banku.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-984-3 |
Rozmiar pliku: | 838 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cóż winien był chłopiec, że zakochał się w pięknej dziewczynie. Nieszczęśliwie, bo bez wzajemności. Jakże bardzo była piękna, zadbana i inteligentna. Wywodziła się przecież z zamożnych sfer. Nazywał ją w skrytości duszy Księżniczką lub Płomieniem, bo wszystko w nim płonęło, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Rażony został w jednej chwili. I tej chwili nie byłby w stanie zapomnieć nigdy. Zapamiętał na całe życie ten moment i to miejsce pierwszego spotkania. Zapamiętał jej postać młodzieńczą, jej oczy czarowne, zniewalające, wysokie łuki brwiowe, jej twarz tak piękną, że podobnego zjawiska nigdy wcześniej ani później w życiu nie widział. Pamiętał jej gęste pukle upięte wysoko w koński ogon. I jej tembr głosu ściskający serce. I jej suknię głęboko niebieską z białymi uzupełnieniami. I ten gest podniesionej dłoni z odgiętymi na zewnątrz palcami, niczym u tancerek z południowo-wschodniej Azji. Uczucie, jakiego doznał, było czymś zgoła odmiennym od wszystkich poznanych dotychczas. Podkochiwał się przecież w niektórych koleżankach ze szkoły i tych z sąsiedztwa. Flirtował z nimi, bawił się i żartował. Uczył się z nimi tańczyć. I zachował też przecież w pamięci wiele tamtych miłych wspomnień.
Księżniczka działała na niego inaczej – z potężną i nie do ogarnięcia siłą wulkanu. Jakże był szczęśliwy, gdy była w pobliżu. Nie mógł o niej nie myśleć, gdy była w oddaleniu. Chodził za nią i próbował nawiązać bliższy kontakt. Na próżno. Zbyt odległe światy wewnętrzne, aby znaleźć wspólny język, podzielność zainteresowań. Nie znał jej wielkiego świata, w jakim zamieszkiwała. Nie miał nic, czym mógłby jej zaimponować. Choć czasami udało mu się zamienić z Księżniczką kilka zdań, był dla niej niezauważalny. Świadom swych niepowodzeń w pozyskaniu względów, unikał zachowania desperata czy choćby natręta. W obawie przed narażeniem jej na jakikolwiek kłopot własną osobą skrywał uczucia przed postronnymi. Starannie dbał o dyskrecję i przyoblekał się w normalność. Myślał, że udawał normalność, a wychodził z tego głęboki smutek i osamotnienie. Marzył, aby w przyszłym wcieleniu być jej wiernym psem, który nie spuszczałby z niej wzroku, w tym życiu pragnął zaś lecieć dla niej do gwiazd.
Dopadła go ta Wielka Miłość, ten skarb bezcenny, który zawiódłby go wprost do nieba nieogarnionej szczęśliwości, gdyby nie pancerna szyba obojętności Ukochanej. Przerosło go to uczucie w każdym wymiarze. I chociaż wiedział, że w większości to tylko chemia w jego organizmie, wiedział też, czuł to instynktownie jakimś gadzim mózgiem, że jest to jedyne, to właśnie doświadczenie w jego życiu. Że już większego nie będzie ani powtórki też nie będzie.
Chodził za Księżniczką i próbował ją magnetyzować, marzył i cierpiał. I wtedy zrodziła się w nim myśl, aby dorobić się wielkiej fortuny, stać się obrzydliwie bogatym, by za pieniądze móc wykupić choćby przyjaźń u Księżniczki.
Potrzebował tylko pomysłu.
Pochodził z ubogiej rodziny i świat finansjery był mu całkowicie obcy. Miał natomiast swoje siedemnaście lat, trądzik młodzieńczy, niewinną duszę i przytłaczające brzemię problemów dojrzewania. Uczniem był niepokornym i skupiał uwagę tylko na rzeczach go pociągających. Lektur szkolnych unikał, przepadał zaś za literaturą fantastyczno-naukową i periodykami z branży nowoczesnych technologii. Wertował czasami dostępne mu podręczniki akademickie z nauk ścisłych. Denerwował się, kiedy napotykał materiał wtedy jeszcze dla niego nie do przebrnięcia.
Odkrył przypadkiem, że potrafi pisać obiema rękami, dwoma długopisami jednocześnie. Prawą ręką pisał normalnie, od lewej ku prawej, lewą zaś robił to samo synchronicznie w kierunku odwrotnym i ze zwierciadlanym odbiciem. Najchętniej krótkie wersety czyjejś poezji. Przez skromność nikomu o tym nie mówił. Po latach, gdy wspominał o tym swoim przyjaciołom, konstatował, że większość z nich, próbując pisać podobnie, potrafiła to czynić, choć nie wiedziała wcześniej o tej ich umiejętności.
Na tydzień przed końcem wakacji otrzymał komplet podręczników szkolnych. I w ten jeden tydzień opanował całą zawartość rocznego materiału z chemii. Po prostu tak go wtedy ta treść podręcznika wciągnęła. Potem na pamięć opanował układ okresowy pierwiastków wraz z wartościami liczb atomowych i ich grupowaniem. To mu się nawet przydawało w późniejszych latach. Ale nigdy chemikiem nie został ani nie chciał nim być. Uważał zresztą chemię raczej za dodatek do o wiele bardziej wymagających fizyki i matematyki. Zgłębiał jeszcze jakiś czas wiedzę teoretyczną z chemii, aż napotkał pewnego wieczora w akademickim podręczniku wykres przemian alotropowych węgla. Rysunek czarował prostotą i niesłychanie pobudzał wyobraźnię. Dwie nieskomplikowane krzywe oddzielały obszary odmiennych stanów skupienia węgla atomowego we współrzędnych ciśnienia i temperatury. Były to: sadza, grafit i diament (dawno to było i o fullerenach i grafenie, a nawet o Internecie świat jeszcze nie słyszał). Wpatrywał się wówczas w ów wykres z zachwytem, poczuciem mocy i boskiej potęgi. Stało się dla nastoletniego chłopca oczywistością, że skoro alchemikom nie udało się przemienić ołowiu w złoto – bo nie mogło się udać – to przynajmniej on da radę przemieniać grafit w diament. Nawet jeżeli jeszcze nie wiedział, jak ma zdobyć odpowiedni sprzęt i aparaturę. Wierzył, że to tylko kwestia czasu. Jego atutem była ufność w nowoczesne technologie. A tymczasem upajał się świadomością, że znalazł receptę – jak pozyskać worki pełne diamentów, zostać milionerem i wykupić przyjaźń u Płomienia.
Nigdy nie udało mu się zdobyć tej Wielkiej Miłości. Jego nieszczęściem było doznać jej za wcześnie, za mocno i bez echa wzajemności. Plan produkcji diamentów porzucił, gdy tylko się dowiedział, że sztuczne diamenty świat produkuje od dawna i że sztuczny, techniczny diament jest stosunkowo tani, powszechnie używany w przemyśle i jakością nigdy nie dorówna naturalnemu. Zanim osiągnął wiek męski, stracił zupełnie kontakt z Księżniczką.
Spotkał Płomień po latach i raczej przypadkiem. Miała męża i dwie córki. I wyglądała już inaczej. Dojrzała kobieta. Ale i wtedy, tuż przed spotkaniem, kiedy ją ujrzał z oddali, spłonął niczym żywa pochodnia. Z trudem opanował łomot serca i w duchu skonstatował, że następne podobne wydarzenie z pewnością przypłaciłby zawałem serca. Nie zapamiętał rozmowy, ale pamiętał wszystkie jej gesty i spojrzenia, grymasy, uśmiechy, jej oczy czarujące – te same jak z czasów, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, siedemnastoletnią Księżniczkę, kiedy zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Śnił o niej, nawet ćwierć wieku później. Obiecali sobie w tamtym widzeniu spotykać się czasami. Przyjacielsko. Ale jakoś nic z tego nie wyszło.
Myślał czasem gorzko: cóż warta jest miłość nieodwzajemniona? Choćby ta największa, na całe życie…
Czy wyznał jej kiedykolwiek wszystko, co do niej czuł? Tak. I wtedy pojął w pełni tę dziejową prawdę, że zakochany chłopak wiąże się z księżniczką jedynie w bajkach z happy endem.
Skończył studia i podjął pracę w branży kosmicznej. Dobiegał trzydziestki. Potrzebował też stabilizacji. Nie przebierał. Ożenił się z pierwszą dziewczyną, która mu się podobała i z którą dobrze czuł się w łóżku. Małżeństwo jednak nie wytrzymało próby czasu. Rozpadło się, ale pozostała mu córka, którą wychowywał samotnie, i ona była mu teraz całym światem. Kobiet w życiu miał jeszcze kilka, ale z żadną już nie wiązał się małżeńsko.
***
Zainteresowanie i oczarowanie diamentami pozostały w nim na zawsze. Poszukiwał diamentów tych najcenniejszych; szczególnie w matematyce, muzyce, wynalazczości, w charakterach i talentach ludzkich…