Hooked. Seria Never After - ebook
Hooked. Seria Never After - ebook
Chce zemsty, ale jej pragnie bardziej...
James zawsze miał jeden cel: zniszczyć swojego wroga, Petera Michaelsa. Gdy dwudziestoletnia córka Petera, Wendy, pojawia się w barze Jamesa, on widzi w tym szansę. Postanawia uwieść dziewczynę i wykorzystać ją w swojej zemście. Plan jest idealny, dopóki sytuacja w organizacji Jamesa nie zaczyna się sypać. Nagle musi znaleźć w swoich szeregach zdrajcę, a plan zemsty staje się coraz bardziej mętny, bo zaczyna widzieć w Wendy kogoś więcej niż pionka w grze.
Wendy przez większość życia była trzymana pod kloszem przez jej bogatego, oziębłego ojca, ale spontaniczny wypad z przyjaciółkami zamienia się w intensywny i uzależniający romans z mrocznym i złowrogim Jamesem. Choć zdaje sobie sprawę, że mężczyzna jest niebezpieczny, Wendy nie jest w stanie opanować pożądania. Gdy ich związek nabiera obrotów, a ona coraz więcej uczy się o świecie, w którym on żyje, nie jest już pewna, czy zakochuje się w mężczyźnie znanym jako James, czy potworze, którego zwą Hak.
Nowa, mroczna wersja Piotrusia Pana.
Hooked to mroczny, współczesny romans i pierwsza część serii Never After: zbioru mrocznych baśni, w których złoczyńcy żyją długo i szczęśliwie. Nie jest to dosłownie nowa wersja ani fantastyka. Hooked zawiera dojrzałe treści i może nie być odpowiednią lekturą dla niektórych odbiorców. Czytelnikowi zalecana jest rozwaga. Wszelkie treści wrażliwe można sprawdzić na stronie autorki
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-645-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hooked to mroczny współczesny romans. Mroczna baśń dla dorosłych. Nie jest to ani fantastyka, ani nowa wersja opowieści.
Główny bohater to czarny charakter. Jeśli szukasz bezpiecznej lektury, w której nastąpi odkupienie, a zły człowiek stanie się bohaterem, nie doczekasz się tego na stronach tej książki.
***
Hooked zawiera sceny erotyczne, a także mocno drastyczne, co nie każdemu może odpowiadać. Czytelnikowi zaleca się rozwagę.
Wolałabym, żeby czytelnik kontynuował lekturę w ciemno, jednak w razie potrzeby na stronie emilymacintire.com znajduje się cała lista możliwych treści wrażliwych.PROLOG
Dawno, dawno temu
TOWARZYSZY TEMU ZUPEŁNIE INNE UCZUCIE, niż się spodziewałem.
Zabijaniu go.
Przekręcam nadgarstek, zaciskając dłoń. Gdy otwiera szerzej oczy, a tryskająca krew zalewa moje przedramię, czuję satysfakcję, że zdecydowałem się przeciąć tętnicę szyjną. Gwarantowało to jego śmierć, ale na tyle powolną, że mogłem cieszyć się tym, jak z każdą mijającą sekundą z jego ciała uchodzi życie, zabierając ze sobą żałosną duszę.
Wiedziałem, że utrata przytomności nastąpi po kilku sekundach, ale to wszystko, czego potrzebowałem.
Kilka sekund.
Wystarczająco długo, by popatrzył mi w oczy i zrozumiał, że jestem potworem, którego pomógł stworzyć. Żywe wcielenie jego grzechów, powracających, by zasiać sprawiedliwość.
Ale miałem niewielką nadzieję, że będzie błagał. Chociaż trochę.
Kucam nad nim długo po tym, jak krew przestaje tryskać, moja stwardniała od odcisków dłoń wciąż trzyma go za szyję, palce drugiej ściskają pochwę noża, i czekam na coś.
Ale jedyne, co przychodzi, to chłód stygnącej na skórze krwi i świadomość, że jego śmierć nie przyniesie mi spokoju.
Puszczam go, dopiero gdy telefon w mojej kieszeni zaczyna wibrować. Poczucie kontroli, jaką nade mną sprawował, znika, kiedy jego ciało ląduje na podłodze.
– Witaj, Roofusie.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak mnie nie nazywał? – warczy.
Uśmiecham się szeroko.
– Myślę, że jeszcze przynajmniej raz.
– Zrobione?
Przechodzę przez biuro do przylegającej do niego łazienki. Tam odkręcam wodę i czekam, aż poleci letnia. Przełączam telefon na głośnik i zaczynam zmywać plamy krwi.
– Oczywiście, że tak.
Ru chrząka.
– Jakie to uczucie?
Zaciskam dłonie na krawędzi umywalki i pochylam się w stronę lustra, wbijając wzrok w swoje odbicie.
Jakie to uczucie?
Serce nie bije mi szybciej. Przez moje żyły nie płynie ogień. Z kości nie emanuje siła.
– Obawiam się, że raczej rozczarowujące. – Sięgam po ręcznik, który wisi na haczyku, wycieram się szybko i wracam do biura, gdzie leży moja marynarka.
– Cóż, to nic zaskakującego. James Barrie, najtrudniejszy do zadowolenia dzieciak we wszechświecie.
Zapinam marynarkę, uśmiechając się pod nosem, a gdy poprawiam mankiety, staję nad ciałem wuja. Patrzę na niego, na jego wbite w sufit martwe spojrzenie czarnych oczu, na rozchylone i zwiotczałe usta.
To zabawne, bo zawsze zmuszał mnie, bym wyglądał podobnie.
Ale moja niewinność została skradziona na długo przed nim.
Kopię w leżące na mojej drodze nogi, jego obrzydliwe buty z krokodylej skóry lądują w kałuży krwi, która zebrała się wokół ciała.
Wzdycham i ściskam palcami grzbiet nosa.
– Trochę tu… nabałaganione.
– Zostaw to mnie. – Ru śmieje się. – Głowa do góry, dzieciaku. Dobrze się spisałeś. Widzimy się w Wesołym Rogerze? Czas świętować.
Rozłączam się bez słowa i pozwalam sobie chłonąć świadomość, że to ostatnia chwila, jaką spędzę z jakimkolwiek krewnym. Zamykam oczy, biorę głęboki oddech i szukam w sobie choć odrobiny żalu.
Nie znajduję go tam.
Tik.
Tak.
Tik.
Tak.
Dźwięk przecina ciszę, drażniąc mnie. Zgrzytam zębami i otwieram oczy. Nastawiam uszu, koncentrując się na tym nieustannym cykaniu. Kucam, wyciągam chusteczkę z kieszonki na piersi i sięgam do dżinsów wujka, skąd wyjmuję jego złoty zegarek kieszonkowy.
Tik.
Tak.
Tik.
Tak.
Aż mnie skręca z wściekłości, z całych sił roztrzaskuję zegarek o podłogę. Serce łomocze mi w piersi, gdy wstaję, unoszę stopę i tłukę obcasem w ten obrzydliwy przedmiot, aż na czoło występuje mi pot, który ścieka po skroniach i policzkach, a stamtąd na podłogę. Dopiero gdy znowu słyszę ciszę, jestem w stanie się odprężyć.
Staję prosto, wypuszczam oddech, zaczesuję włosy palcami do tyłu i kręcę głową.
No. Tak lepiej.
– Żegnaj, wujku.
Wkładam chusteczkę z powrotem do kieszeni marynarki i odchodzę od mężczyzny, żałując, że kiedykolwiek go znałem.
Teraz jestem o krok bliżej do tego, który za wszystko odpowiada. I tym razem nie zdoła uciec.ROZDZIAŁ 1
Wendy
NIGDY NIE BYŁAM W MASSACHUSETTS, ale słyszałam, że brakuje tu ciepła. I choć różnica temperatur w porównaniu z Florydą wywołuje u mnie szok, wcale mnie to nie zaskakuje. Mimo to, gdy drżę, ubrana w tank top, a wiatr owiewa moje ramiona, żałuję, że podążyłam za moją rodziną do ich nowego domu w Bloomsburg.
Ale nie mogę znieść myśli, że nie byłabym blisko, w razie gdyby mnie potrzebowali. Ojciec to pracoholik – co nasiliło się po śmierci mamy – przez co, gdyby nie ja, mój szesnastoletni brat, Jonathan, zostałby całkiem sam.
Zawsze byłam córeczką tatusia, choć on to bardzo utrudnia. Miałam nadzieję, że po przeprowadzce zwolni. Że znajdzie więcej czasu dla rodziny, zamiast bezustannie szukać jakiegoś wielkiego przedsięwzięcia, w które mógłby się wgryźć. Jednak Peter Michaels nie należy do ludzi, którzy zmniejszają obroty. Jego żądza kolejnych przygód przesłania pragnienie zacieśniania więzi rodzinnych. A znalezienie się piąty rok z rzędu na liście najlepszych biznesmenów „Forbesa” sprawia, że ma wiele okazji do zaczynania czegoś nowego. Z kolei zarządzanie największą linią lotniczą na zachodniej półkuli przynosi mu wystarczające zyski, by z tych okazji korzystać.
NevAirLand. Jeśli o tym marzysz, z nami tam polecisz.
– Powinnyśmy dzisiaj wyjść – mówi Angie, wycierając blaty w Vanilla Bean, kawiarni, gdzie obie pracujemy.
– I co zrobić? – pytam. Szczerze, miałam nadzieję, że pójdę do domu i się zrelaksuję. Jestem tu trochę ponad miesiąc i tyle pracowałam, że nawet nie miałam czasu dla Jonathana. Choć przechodzi teraz nastoletnią fazę „Nie potrzebuję nikogo i niczego”, więc może i tak nie chcieć mnie w pobliżu.
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Kilka dziewczyn mówiło o tym, żeby wybrać się do Wesołego Rogera.
Marszczę nos. I na to, jak użyła słowa „dziewczyny”, i na nazwę miejsca, o którym mówi.
– Och, no weź, Wendy. Jesteś tu prawie dwa miesiące i ani razu nigdzie ze mną nie wyszłaś. – Wydyma dolną wargę i składa dłonie jak do modlitwy.
Kręcę głową i wzdycham.
– Nie sądzę, żeby twoi przyjaciele mnie polubili.
– To nieprawda – zaprzecza. – Po prostu jeszcze cię nie znają. Żeby to zmienić, musisz z nami wyjść.
– No nie wiem, Angie. – Przygryzam dolną wargę. – Tata wyjechał z miasta, a nie lubi, gdy wychodzę i przyciągam uwagę.
Przewraca oczami.
– Masz dwadzieścia lat, laska. Odetnij się od niego w końcu.
Uśmiecham się słabo. Ona, tak samo jak wiele innych osób, nie rozumie, jak to jest być córką Petera Michaelsa. Nawet gdybym chciała, nie ma szans na odcięcie się. Jego władza i wpływ sięgają w każdy zakamarek wszechświata i nikt ani nic nie jest w stanie wymknąć się spod jego kontroli. A jeśli ktoś taki istnieje, nigdy go nie poznałam.
Dzwonek nad drzwiami oznajmia przyjście klienta i do środka wchodzi przyjaciółka Angie, Maria. Jej długie, czarne włosy lśnią w padającym z góry świetle, gdy zmierza w naszą stronę.
Zerkam na nią, potem na Angie, unosząc przy tym brwi.
– Zresztą gdzie wpuszczą dwudziestolatkę?
– Nie masz fałszywego dowodu? – pyta Maria, stając przy ladzie.
– Zdecydowanie nie. – Nigdy w życiu nie weszłam nielegalnie do baru ani klubu. – Za kilka tygodni mam urodziny. Wyjdę z wami następnym razem. – Macham ręką.
Maria patrzy na mnie badawczo.
– Angie, nie masz dowodu swojej siostry? Wyglądają… podobnie. – Sięga do moich włosów i ich dotyka. – Pokaż tylko trochę ciała, a nikt nie spojrzy ani na twarz, ani na dokument.
Śmieję się, zbywając jej słowa, ale wszystko się we mnie zaciska, gorąco płynie przez żyły, policzki zalewa rumieniec. Nie jestem osobą, która łamie zasady. Nigdy nie byłam. Ale na samą myśl o tym, żeby dzisiaj wyjść i zrobić coś złego, przez moje ciało przebiega dreszcz.
Maria jest jedną z „dziewczyn” i od początku nie jest ani trochę uprzejma. Ale gdy patrzę, jak uśmiecha się szeroko i przeczesuje włosy palcami, zastanawiam się, czy może Angie nie ma racji. Może to wszystko siedzi w mojej głowie i muszę po prostu dać jej szansę. Nigdy nie miałam naprawdę bliskiej grupy koleżanek, więc nie mam pojęcia, jak to powinno działać.
– Nie obchodzi mnie, że nie chcesz iść. – Angie wydyma usta i rzuca we mnie mokrą ścierką. – Moja decyzja jest ostateczna.
Śmieję się i kręcę głową, wstawiając kubki do szafki.
– Hmmm. – Maria strzela głośno gumą do żucia, wpatrując się intensywnie w mój profil. – Nie chcesz iść?
Wzruszam ramionami.
– Nie o to chodzi. Po prostu…
– Może to i lepiej – przerywa. – Nie sądzę, żeby WR było miejscem, które ci podpasuje.
Cała się jeżę i staję prosto.
– Co to niby miało znaczyć?
Uśmiecha się pod nosem.
– Chodziło mi o to, że to nie miejsce dla dzieci.
– Maria, daj spokój. Nie zachowuj się jak suka – wtrąca Angie.
Maria się śmieje.
– Nie jestem. Stwierdzam fakt. Co, jeśli on tam będzie? Wyobrażasz to sobie? Przerazi ją same przebywanie w tym samym budynku. Od razu poleci do tatusia.
Unoszę brodę.
– Mojego taty nie ma w mieście.
Przekrzywia głowę i zaciska lekko usta.
– To w takim razie do niani.
Czuję ukłucie irytacji i potrzebę, by udowodnić jej, że się myli. Ta sprawia, że słowa padają z moich ust bez przemyślenia.
– Idę.
– Tak! – Angie klaszcze w dłonie.
W oczach Marii pojawia się błysk.
– Obyś podołała.
– Daj spokój, Maria. Da sobie radę. To tylko bar, nie jakiś seksklub – drwi Angie, po czym odwraca się do mnie. – Nie słuchaj jej. Poza tym idziemy tam tylko po to, żeby mogła spróbować przyciągnąć uwagę pewnego tajemniczego mężczyzny.
– Przyciągnę jego uwagę.
Angie przekrzywia głowę.
– Laska, on nawet nie wie, że istniejesz.
Dezorientacja sprawia, że marszczę brwi.
– O kim wy w ogóle mówicie?
Na usta Marii wypływa leniwy uśmiech, a spojrzenie Angie robi się rozmarzone.
– O Haku.ROZDZIAŁ 2
James
– DOSTALIŚMY NOWĄ PROPOZYCJĘ HANDLOWĄ.
Na dwa palce nalewam bourbona Basil Hayden do kryształowej szklanki, wrzucam kostkę lodu i rozkoszuję się smakiem alkoholu. Dopiero wtedy odwracam się twarzą do Ru.
– Nie wiedziałem, że przyjmujemy nowe propozycje.
Wzrusza ramionami i odpala cygaro.
– Bo nie przyjmujemy. Ale jestem biznesmenem, a to ma duży potencjał.
Głos ma lekko niewyraźny przez cygaro, które trzyma w zębach, ale lata chłonięcia jego słów niczym pieśni sprawiły, że rozumiem go bez problemu.
Roofus – światu znany jako Ru – to jedyna osoba w moim życiu, której ufam. Wyciągnął mnie z piekła i nigdy nie zdołam spłacić tego długu. Ale moja uprzejmość kończy się na jego osobie, co utrudnia sytuację, gdy postanawia wprowadzić do naszej operacji nowych ludzi.
Z wiekiem stał się bardziej nierozważny.
– Pewnego dnia zabije cię ta twoja niezdolność do rezygnacji z potencjału – mówię.
Mruży oczy.
– Nie mam zamiaru umierać i zostawiać swojej spuścizny Brytyjczykowi.
Uśmiecham się pod nosem. To wszystko i tak jest moje, Ru po prostu nie lubi głośno o tym mówić. Nie chce przyznać, że uczeń przerósł mistrza, że trzyma wodze tylko dlatego, że ja mu na to pozwalam. Stało się to oczywiste od chwili, gdy osiem lat temu krew wuja splamiła moje ręce – w dniu, gdy skończyłem osiemnaście lat. Rozciąłem go jak bezwartościową rybę, a potem tym samym ostrzem kroiłem podczas kolacji stek, czekając, czy ktoś odważy się zapytać, dlaczego moje palce są splamione czerwienią.
Ru może być nazywany szefem, ale to mnie wszyscy się boją.
Siadam w jednym z foteli, stawiając szklankę na krawędzi biurka.
– Twoja śmiertelność nie jest czymś, z czego lubię żartować.
Czasami naprawdę wierzę, że Ru uważa się za nietykalnego. To czyni go niechlujnym. Sprawia, że robi się łatwowierny. Pozwala ludziom za bardzo się zbliżyć. Na szczęście ma mnie, a ja wbiję ostrze noża głęboko w bebechy każdego, kto tego spróbuje, radując się uchodzącym z jego oczu życiem i krwią spływającą po rękach.
Myślę, że gdy przechodzi się w życiu coś takiego jak ja, człowiek szybko się uczy, że nieśmiertelność gwarantują nam tylko wspomnienia.
Ru nachyla się w moją stronę, kładąc cygaro w bogato zdobionej popielniczce, która stoi na biurku.
– No to słuchaj. Pojawił się ktoś, kto jest zainteresowany współpracą z nami. – Uśmiecha się szeroko. – Chce rozszerzyć naszą dystrybucję. Rozprowadzać towar w nowych zakątkach świata.
– Fascynujące. – Strzepuję luźną nitkę z mojej marynarki. – Kto to taki? – pytam, ale głównie po to, by go zadowolić. W ogóle nie interesuje mnie wprowadzanie do interesu kogoś nowego. Obecny przemytnik pracuje dla nas od trzech lat i prześwietlałem go osobiście. Patrzyłem, jak się pocił, gdy pilnował załadunku naszego wróżkowego pyłu do skrzyń na homary. Siedziałem obok niego przez cały lot, bawiąc się moim ostrzem, gdy ten z nerwów szczał pod siebie.
Jeśli chcesz zapewnić sobie czyjąś lojalność, musisz się upewnić, że ludzie zrozumieli, dlaczego na nią zasługujesz. A ja upewniłem się, żeby ludzie zrozumieli, że ostrze noża zadaje większy ból, gdy trzymająca go osoba dobrze się bawi przy zadawaniu cierpienia.
Ru przesuwa ręką po ustach.
– Słyszałeś o samolotach NevAirLand?
Nieruchomieję, krew w żyłach zmienia się w lód. Jestem pewien, że nigdy nikomu nie wspomniałem o tej nazwie, zwłaszcza Ru.
– Niestety, nie słyszałem. – Szczęki mi drgają.
– To musisz być jedyną taką osobą na świecie. – Śmieje się. – Właściciel, Peter Michaels, niedawno się tu sprowadził.
Serce łomocze mi o żebra. Jakim cudem mi to umknęło?
– Och?
Ru kiwa głową.
– Szuka nowej przygody. – Uśmiecha się, błyskając lekko krzywymi zębami. – Wypada, żebyśmy właściwie go powitali, wyjaśnili mu, jak tutaj mają się sprawy.
Ręce podrygują mi z wściekłości, która budzi się zawsze, gdy słyszę nazwisko Michaels. Sięgam po szklankę, ściskam mocno kryształ, pozostaje tylko czekać.
Cóż to za przypadek, że człowiek, którego pragnę zabić, podaje mi samego siebie na srebrnej tacy.
– Cóż, brzmi jak wspaniała okazja. – Uśmiecham się.
Ru podnosi cygaro.
– Nie prosiłem cię o pozwolenie, dzieciaku, ale cieszę się, że się zgadzasz.
– To kiedy się z nim spotkamy? – Popijam drinka, starając się uspokoić szybkie bicie serca.
– Ja się z nim spotykam. Dzisiaj. Sam. – Mruży oczy.
Wszystko się we mnie zaciska.
– Pozwól, żebym z tobą poszedł, Roofus. Nie powinieneś spotykać się z nim sam.
Ru wzdycha, przeczesując palcami jaskraworude włosy.
– Jesteś zbyt onieśmielający, dzieciaku. To spotkanie musi przebiec w przyjaznej atmosferze.
Z tym nie mogę dyskutować.
– To chociaż weź ze sobą jednego z chłopców. – Na myśl o tym, że Ru miałby spotkać się z Peterem Michaelsem sam na sam, przez moje ciało przebiega dreszcz.
Ru wydmuchuje w powietrze kółko z dymu.
Pochylam się, przyciskając pięści do blatu biurka.
– Roofus. Obiecaj mi, że nie pójdziesz sam. Nie bądź głupi.
– A ty nie zapominaj, gdzie jest twoje miejsce – warczy. – Ja tu jestem szefem, nie ty. Ty odpowiadasz przede mną. Co powiesz na to, żebyś okazał wdzięczność i chociaż raz zrobił to, o co cię, kurwa, proszę?
Zgrzytam zębami na ton jego głosu. Gdyby to był ktoś inny, podziękowałbym za przypomnienie, a zaraz po tym odciął mu język. Ale jemu uchodzi płazem wiele rzeczy, których innym bym nie odpuścił.
Po raz pierwszy zobaczyłem Ru, gdy miałem trzynaście lat – dwa lata po tym, jak ściągnięto mnie do Stanów, żebym zamieszkał z wujkiem. Czytając w bibliotece, usłyszałem na dole zamieszanie i poszedłem zobaczyć, o co chodzi. Przez szparę w drzwiach patrzyłem oczarowany, jak wielki facet o oliwkowej skórze i ufarbowanych na rudo włosach pochyla się nad biurkiem mojego wujka, trzymając mu pistolet przy skroni. Z jego wypowiadanych z ciężkim bostońskim akcentem słów wręcz wylewała się groźba. To było naprawdę inspirujące. Nigdy nie widziałem, żeby wujek kiedykolwiek się przed kimś kulił. Jego ulubioną rozrywką było patrzenie, jak ludzie kulą się ze strachu przed nim.
Takie coś zdarzało się publicznie, bo był politykiem.
Ale był też człowiekiem z wypaczonym charakterem, który lubił dawać upust swojej złości, przez co takie sytuacje jeszcze częściej się zdarzały za zamkniętymi drzwiami.
Ten nieznajomy mnie urzekł, dlatego śledziłem go, gdy wyszedł, ponieważ chciałem posiąść taką władzę jak on. Pewnie można to nazwać obsesją, ale nigdy nie poznałem nikogo takiego. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś skłonił do posłuszeństwa człowieka, który rządził światem.
Chciałem wiedzieć, jak się to robi.
Miałem wtedy trzynaście lat i jeszcze nie opanowałem sztuki pozostawania w ukryciu. Ru przez cały czas wiedział, że go śledzę. Wziął mnie do siebie i nauczył wszystkiego, co wiedział. Pokazał mi ulice Bloomsburg i zadbał, bym nie zwariował pośród koszmarów, które dopadały mnie w nocy.
Dlatego właśnie mu ustępuję, bo na tej planecie nie ma ani jednej osoby, która zaopiekowałaby się mną tak, jak on.
Cóż, była jedna taka osoba, dawno temu. W innej rzeczywistości.
– Masz rację – odpowiadam. – Ufam twojemu osądowi. To innym nie ufam.
Ru śmieje się i już otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale przerywa mu pukanie do drzwi.
– Wejść – chrząka.
Starkey, jeden z naszych najmłodszych rekrutów, zagląda do środka.
– Przepraszam, że przeszkadzam, szefie. – Przesuwa spojrzenie na mnie, otwiera szerzej oczy i szybko ucieka wzrokiem. – Na dole jest parę dziewczyn, które chcą wejść na fałszywych dowodach. Robią nam tam istne piekło.
– Przychodzisz tu, żeby zawracać nam dupę czymś takim? – warczy Ru. – Za co my ci, cholera, płacimy?
Szczerzę zęby, obserwując wybuch Ru, i podchodzę do monitora wyświetlającego widok z kamer, szukając tej zamontowanej nad wejściem. Tak jak powiedział Starkey, są tam trzy dziewczyny, z czego jedna aktualnie wrzeszczy w twarz naszego bramkarza. Żałosne. Nadal przyglądam się temu uważnie, aż moje spojrzenie skupia się na piękności, która stoi trochę z boku.
Czuję lekką ekscytację, gdy błądzę wzrokiem po jej ciele opiętym niebieską sukienką. Objęła się ramionami, wzrokiem błądzi między ochroniarzem a rzędem taksówek stojących na ulicy.
Dopada mnie irytacja, bo nie widzę jej tak dokładnie, jak bym chciał. Ale wystarczająco, by dostrzec, że czuje się niezręcznie. Że wygląda niewinnie. Zdecydowanie nie pasuje do takiego miejsca. Mój kutas twardnieje na myśl, jak to miejsce mogłoby ją zbrukać. Nie ma na tym świecie wielu osób, które są w stanie wywołać we mnie reakcję. Niereagowanie wżarło się w moją skórę, aż ta stała się nieprzeniknioną tarczą. Jestem niczym pusta skorupa napędzana przez jeden cel.
To, że ta dziewczyna mnie zainteresowała, obudziło moją ciekawość.
– Wpuść je – przerywam, nie odrywając wzroku od ciemnowłosej piękności.
Starkey przestaje bełkotać, rzuca mi spojrzenie, po czym szybko przenosi je z powrotem na Ru.
– Na pewno? Ja…
– Czy ja się jąkam? – pytam, stając twarzą do niego. – A może to akcent utrudnia zrozumienie, co do ciebie mówię?
– N-nie, to tylko…
– To tylko – powtarzam po nim. – Widocznie potrzebujesz szkolenia z radzenia sobie w takich sytuacjach. A może źle zrozumiałem powód, dla którego przyszedłeś do nas z tak błahą sprawą?
Ru uśmiecha się pod nosem, odchylając się na krześle.
– Nie, Hak. Nie zrozumiałeś mnie źle.
– Hmm. W takim razie naprawdę mamy problem. – Kiwam głową. – Powiedz mi, czy zgadzasz się, że powinniśmy zwolnić tego, kto pracuje na wejściu.
– Eee, ja nie… – zaczyna Starkey.
– Cóż, skoro nie jest w stanie poradzić sobie z grupką kobiet, jak możemy być pewni, że poradzi sobie z kimś innym? – Przekrzywiam głowę.
Starkey przełyka ślinę, grdyka mu podskakuje.
– Ja… One…
– Widzisz – kontynuuję, wyciągając z kieszeni nóż. – W poskromieniu kobiety chodzi o kontrolę. – Idę w jego stronę, bawiąc się ostrzem ze stali nierdzewnej, czując pod palcami zdobienia rękojeści. – Delikatna próba sił. Wzajemne ustępstwa, że tak powiem. Zapewnianie im pełnej przyjemności z twojej dominacji. – Staję przed nim i przestaję bawić się nożem. – Widocznie nasz bramkarz ma dzisiaj w sobie więcej uległości. – Wyciągam wolną dłoń i poprawiam jego krawat. – Rozumiem, jak trudno jest zauważyć to samo u siebie. – Pochylam się w jego stronę, pozwalam, by czubek noża musnął jego szyję. – Bądź dobrym chłopcem, Starkey, i wpuść je do środka.
– Tak, proszę pana – mamrocze.
Klepię go po ramieniu, a on odwraca się na pięcie i wychodzi pospiesznie z pomieszczenia.
Ru wskazuje na mnie palcem z rozbawieniem w oczach.
– Właśnie dlatego nie pójdziesz ze mną na to spotkanie.
Uśmiecham się, poprawiając mankiety marynarki.
– Rozumiem. Zresztą i tak idę na dół. Mam tam bramkarza, którego trzeba się pozbyć, i nagłą ochotę na coś ślicznego.
Ru śmieje się.
– Tylko się upewnij, że są legalne.
Kładę rękę na klamce, ale nie naciskam jej.
– Ru?
Chrząka.
– Upewnij się, żeby Peter wiedział, że naprawdę nie mogę się doczekać spotkania twarzą w twarz.ROZDZIAŁ 3
Wendy
JESZCZE GODZINĘ TEMU MOGŁABYM PRZYSIĄC, że byłyśmy bliskie aresztowania, a teraz siedzę w sekcji dla VIP-ów w eleganckim barze, pijąc zbyt drogiego szampana, a wszystko to dzięki uprzejmości „wielbiciela”.
Wygląda na to, że w tym miejscu bycie w wieku zezwalającym na legalne picie to bardziej sugestia niż rzeczywisty wymóg. Gdy myślę o tych wszystkich ludziach na zewnątrz, którzy patrzyli, jak Maria wrzeszczała na bramkarza, bo nie nabrał się na mój dowód, zalewa mnie fala zażenowania. Nie zaskoczyło mnie to. W ogóle nie przypominam siostry Angie. Byłam dwie sekundy od pobiegnięcia do najbliższej taksówki, żeby odjechać, ale wtedy w wejściu pojawił się blondyn w dobrze skrojonym garniturze i wyszeptał coś ochroniarzowi do ucha. Chwilę później znalazłyśmy się w sekcji dla VIP-ów.
Czuję się tu kompletnie nie na miejscu, ale nie mogę zaprzeczyć – od lat nie bawiłam się lepiej, co jest jednocześnie żałosne, bo po prostu siedzimy, pijemy i obserwujemy ludzi.
A raczej wypatrujemy tej jednej, konkretnej osoby.
Haka.
Przewracam oczami w reakcji na to przezwisko, ale nie mogę nic poradzić na odrobinę ciekawości, która we mnie zakiełkowała. Wygląda na to, że on jest głównym powodem, dla którego dziewczyny przychodzą właśnie tutaj. Bo mają nadzieję, że znowu go zobaczą.
Maria zarzeka się, że to jej bratnia dusza, dlatego pojawia się tutaj co weekend, jej oczy go wypatrują, a nogi lekko się rozchylają na samą myśl, że zejdzie ze swojej wieży i będzie mogła się z nim stąd wymknąć.
– Opowiedz mi o nim – mówię do Marii, po czym biorę łyk szampana i zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu.
Angie jęczy.
– O rany, nie namawiaj jej, żeby o nim gadała.
Maria uśmiecha się szeroko.
– To się stało jakoś miesiąc temu. Stałam przy barze i zamawiałam drinki. Przysięgam, to było tak, jakby tłum się rozstąpił… a on tam był. Siedział jak pieprzony bóg w tylnej loży, otoczony dymem z cygara.
– Rozmawiałaś z nim? – pytam.
Angie się śmieje.
– Ta, jasne. Musiałaby przedrzeć się przez jego pachołków.
Przekrzywiam głowę.
– Pachołków?
Wzrusza ramieniem.
– Zawsze otacza go wielu mężczyzn.
Unoszę brwi.
– Może jest gejem.
Angie parska śmiechem, a Maria mruży oczy.
– Mieliśmy chwilę.
– Chwilę tak intensywną, że nawet cię potem nie szukał – komentuje z parsknięciem Angie.
– Jest zajętym mężczyzną – warczy Maria, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. – Ale właśnie dlatego tu jesteśmy. Któregoś wieczora mnie znajdzie.
– Zabierze cię do swojego łóżka i wrzuci na swoją monstrualną pałę.
Angie otwiera szeroko oczy i rozsuwa dłonie na szerokość ramion.
Chichoczę i pocieram się po twarzy.
– Cóż, to zabrzmiało realistycznie.
Maria zaciska usta.
– Laska, po co w ogóle tu przyszłaś, jeśli ciągle pieprzysz takie rzeczy? Mogłaś po prostu zostać w domu i zaoszczędzić nam problemu.
Kulę się w sobie, w żołądku ściska mnie z poczucia winy.
– Przepraszam. Wierzę ci, naprawdę. – Splatam dłonie na kolanach, wyginając palce. – Po prostu mówisz o nim jak o jakiejś… mitycznej postaci.
Przewraca oczami.
– To nie jest żaden wymysł naszej wyobraźni. Jest biznesmenem. A ten bar należy do niego! – Uderza rękami o skórzane siedzisko kanapy.
Unoszę brwi.
– Naprawdę?
– Tak mi się wydaje. Nie zawsze przebywa na dole, ale jak już schodzi, zawsze wyłania się z tyłów lokalu i siada w tym samym miejscu. – Maria wskazuje na przeciwległy koniec pomieszczania, gdzie znajduje się loża – pusta przestrzeń w dosyć zatłoczonym lokalu. Upija drinka. – Czuję, że wkrótce dopisze mi szczęście. – Stuka długim, czerwonym paznokciem w skroń.
Pochylam się, stukając swoim kieliszkiem o jej, podejmując próbę ratowania mostów, które podpaliłam, zanim zostały do końca zbudowane.
– Myślę, że masz rację. Dzisiejszy wieczór może być szczęśliwy.
Maria uśmiecha się szeroko – to pierwszy szczery uśmiech, jaki mi posłała – a ja czuję kwitnące we mnie poczucie zadowolenia. Może jednak uda mi się nawiązać jakieś przyjaźnie.
Nagle czuję mrowienie na karku i odwracam się, towarzyszy mi to dziwne poczucie bycia obserwowaną. Ale gdy rozglądam się, nikogo nie widzę.
Dziwne.
Dopijam szampana i wstaję, pochylam się w stronę dziewczyn.
– Zaraz wracam. Muszę skorzystać z toalety.
– Hej! – woła Angie, gdy jestem w połowie drogi do wyjścia z sekcji dla VIP-ów. – Ta na dole zawsze jest zatłoczona. Znajdź korytarz po prawej od baru. Na tyłach jest łazienka, do której nie ma takiej kolejki.
Kiwam głową, zapisując sobie jej instrukcje w pamięci, i ruszam przez główną salę. Wzrok lekko mi się rozmazuje i nagle tracę równowagę, wpadając na kogoś.
– Cholera, przepraszam. – Instynktownie wyciągam ręce, a te lądują na twardej ścianie mięśni. Szorstkie dłonie chwytają mnie za ramiona, a pod wpływem emanującego z dotyku nieznajomego ciepła na skórę występuje mi gęsia skórka.
– Brzydkie słowa jak na takie śliczne usta.
Głęboki głos z akcentem muska mi skórę niczym jedwab i owija się szczelnie wokół mnie, wywołując dreszcz, który przebiega wzdłuż kręgosłupa. Nieznajomy zacieśnia chwyt, jego dłonie przesuwają się w górę moich ramion. Ciągle opieram się o jego klatkę piersiową, czując pod palcami miękki materiał czarnej marynarki. Oddech więźnie mi w gardle, gdy podnoszę wzrok i spoglądam w jego intensywnie niebieskie oczy, których piękno wręcz mrozi.
Przerywam kontakt wzrokowy, a jego słowa w końcu przedzierają się do mojego mózgu.
– Słucham?
Uśmiecha się pod nosem, a ja chłonę spojrzeniem jego kości policzkowe, naturalny cień, który pada na ostre rysy, kontrastujące z czarnymi brwiami i zmierzwionymi włosami.
Czuję ucisk w brzuchu, gdy dociera do mnie, jak atrakcyjny jest ten mężczyzna.
Zaczyna się pochylać, wreszcie jego usta znajdują się przy moim uchu, a oddech łaskocze skórę, aż w moim wnętrzu zaczyna płonąć ogień.
– Powiedziałem…
– Nie, słyszałam, co powiedziałeś – przerywam mu. – To było pytanie retoryczne.
Odchyla się z leniwym uśmiechem, jego kciuki rytmicznie pocierają skórę moich ramion.
– Och?
Kiwam głową.
– No.
W piersi mnie ściska, gdy rozglądam się dookoła i dostrzegam otoczenie. Widzę dziesiątki ludzi, a mam wrażenie, jakbym stała tu tylko z nim. Emanująca z niego energia unosi się w powietrzu, pokrywa jego skórę. Od tego człowieka bije władza, a ja zastanawiam się przez chwilę, jakby to było zasmakować kłopotów w jego stylu. Żyć bez ograniczeń, chociaż przez chwilę.
Niedorzeczne.
Kręcę głową i odsuwam się, przygryzając dolną wargę.
– Okej, cóż, to była…
– Czysta przyjemność – mruczy. Znowu się zbliża i ujmuje moją dłoń, po czym przyciąga ją do ust i składa na niej ledwie wyczuwalny pocałunek.
Moje serce gubi na chwilę rytm.
– Chciałam powiedzieć „dziwna sytuacja”, ale niech będzie… przyjemność.
Zabieram dłoń i czuję, jak skręca mnie w środku. Jestem niemal zawiedziona tym, że muszę go zostawić, a to napawa mnie niepewnością. Robię krok, by go ominąć, ale chwyta mnie za ramię i pociąga, aż czuję przy sobie jego twarde ciało. Sapię i staję nieruchomo. Ten mężczyzna – ten nieznajomy – dotyka mnie tak, jakby miał do tego prawo. Jakbym do niego należała.
– Nie zasłużyłem na to, żeby poznać twoje imię? – Jego głos rozlega się tuż przy mojej szyi. Ściskam uda, słysząc ten głęboki tembr.
Nikt nigdy mnie tak nie traktował. Nikt nigdy nie pokazał mi w ten sposób, że mnie zauważył. To wkurzające i odurzające zarazem, co tworzy dziwną mieszankę emocji, od których mrowi mnie skóra.
Wypuszczam powietrze i staram się zapanować nad drżeniem w głowie. Może to szampan, a może to ten mężczyzna, ale wyciąga na powierzchnię inną Wendy, która odzywa się bez namysłu.
– Nie. Nie sądzę, że zasłużyłeś. – Wyrywam rękę z jego uścisku. – I żeby nie było niejasności. Te śliczne usta będą mówić cokolwiek, kurwa, zechcą.
W jego oczach pojawia się płomień, a kącik ust mu drga, ale mężczyzna nie odzywa się już ani słowem. Wsuwa tylko ręce do kieszeni spodni trzyczęściowego garnituru i kołysze się na piętach. Gdy się odwracam i odchodzę, czuję na plecach jego spojrzenie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej