Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hotel na uboczu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lutego 2023
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Hotel na uboczu - ebook

NOWY THRILLER PSYCHOLOGICZNY AUTORKI BESTSELLEROWYCH „ZNAJDĘ CIĘ, CÓRECZKO” ORAZ „NIE IDŹ TAM”.

Rankiem, w jeziorze, przy luksusowym hotelu na Mazurach, znalezione zostaje ciało młodej dziewczyny.

Okazuje się, że to popularna youtuberka, którą zaproszono, by nagrała film promujący obiekt w internecie.

Co wydarzyło się ubiegłej nocy? Jakie mroczne tajemnice ukrywają goście, zamieszkujący poszczególne pokoje? A może za brutalnym zabójstwem stoi ktoś z obsługi obiektu?

Ktoś wyciął jej napis na plecach… Co takiego? Jakieś słowo czy całe zdanie? I kto to był?

Miejscowy czy ktoś przyjezdny? Zabił pod wpływem emocji czy z wyrachowania?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8280-536-9
Rozmiar pliku: 822 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Plaża nad jeziorem, nieopodal hotelu

Sobota, godz. 2.17

Zawsze chciałem zabić człowieka. Nie z zemsty, zawiści czy jakiegoś innego logicznego powodu. Nie miałem na myśli też nikogo konkretnego. Nie widziałem oczami wyobraźni niczyjej twarzy. Tak naprawdę było mi wszystko jedno, kto to będzie: kobieta, mężczyzna czy dziecko. Płeć ani wiek nie miały żadnego znaczenia. Pragnąłem po prostu odebrać komuś życie, poczuć się jak Bóg, nieograniczony władca, który decyduje, kiedy i w jakich okolicznościach ktoś wyda ostatnie tchnienie.

Myślałem o tym, odkąd pamiętam. Jestem perfekcjonistą, wiedziałem, że muszę ćwiczyć, żeby zrobić to dobrze, podobnie jak pianista przed wielkim koncertem czy sportowiec przed ważnymi zawodami. Przygotowywałem się więc do swego debiutu latami. Zacząłem od zabijania zwierząt. Łapałem wiewiórki, psy i koty. Uczyłem się ich anatomii i tego, jak najumiejętniej pozbawić je życia.

Potrafiłem ukrywać swoje pragnienie. Nikt nie podejrzewał, że to ja stoję za zniknięciami ukochanych pupili w naszej okolicy. Kiedy zrozpaczeni sąsiedzi rozwieszali na przydrożnych słupach ogłoszenia o zaginionych zwierzętach, obiecywałem, że będę uważnie się rozglądał, i opowiadałem, jak bardzo współczuję im z powodu straty. Tak naprawdę miałem to jednak w nosie. Ale byłem uprzejmy i miły, nikt więc nie wiedział, co tak w istocie siedzi w mojej głowie. Udawanie weszło mi głęboko w krew i stałem się w tym naprawdę dobry.

Nie planowałem, że to ona będzie moją pierwszą ofiarą. To, że się nią stała, było pochodną tych wszystkich wydarzeń, które rozegrały się podczas sobotniej nocy. Kiedy nad jeziorem sięgnąłem po nóż, była w szoku. Przecież tak dobrze nam się razem gadało, jeszcze przed chwilą uważała mnie za kogoś wartego zaufania. Być może myślała nawet, że to jakiś żart, bo spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie mogła w to uwierzyć. Czekała, aż się roześmieję, może przyłożę nóż do swojego gardła i będę udawał, że zamierzam popełnić samobójstwo, a potem z teatralnym jękiem osunę się na piasek. Że będziemy się z tego śmiać, chichocząc popędzimy na brzeg i zamoczymy stopy w lodowato zimnej wodzie, a blask księżyca oświetli nas niczym na scenie. Ja jednak się nie roześmiałem, nie odłożyłem noża ani się nie cofnąłem, tylko patrząc w ufne zielone oczy, zanurzyłem zimne ostrze w jej sercu.Halina Mikulska, Lenka Rybik (pokój 131)

Sobota, godz. 8.35

Kiedy widzę zdrowo zaróżowione policzki wnuczki i jej radosne oczy, naprawdę bardzo się cieszę, że tu przyjechałyśmy. To była świetna decyzja. Gdy po raz pierwszy padła propozycja kilkudniowego wypadu na Mazury, nie wahałam się długo, tym bardziej że w Warszawie mała nie ma tylu okazji, by pobyć na dworze i pooddychać świeżym powietrzem.

W tym roku poszła po raz pierwszy do przedszkola i, jak to zwykle bywa, od razu zaczęły się choroby. Mam wrażenie, że we wrześniu częściej siedziała w domu z katarem i gorączką, niż była na zajęciach. Szkoda, bo polubiła przedszkolanki i towarzystwo innych dzieci. Podczas jednej z wizyt w przychodni pediatra zasugerował, że dobrze by było, gdyby Lenka wykorzystała ostatnie jesienne promienie słoneczne, żeby złapać trochę witaminy D. Zapytał, czy jest szansa, by choć na kilka dni zmieniła środowisko i odpoczęła od smogu, który nie wpływa korzystnie na jej mocno osłabione infekcjami drogi oddechowe. Córka zadzwoniła do mnie, gdy tylko wyszły z gabinetu, i o wszystkim mi opowiedziała. Nawet nie musiała pytać, czy zechcę pojechać na tydzień za miasto z wnuczką. Przecież wiedziałam, że rodzice Lenki wykorzystali już cały urlop latem i teraz żadne z nich nie miało szans na choćby pięć dni wolnego. Ja od kilku lat jestem już na emeryturze i wizja wyjazdu z małą bardzo mnie ucieszyła, tym bardziej że uwielbiamy spędzać ze sobą czas. W końcu jest moją jedyną wnuczką, a ja jestem babcią, która rozpieszcza ją zdecydowanie bardziej niż mama czy tata i zawsze chętnie się z nią bawi.

Mazury są na tyle blisko Warszawy, że nie trzeba jechać cały dzień, i na tyle daleko, żeby zapomnieć o wielkim mieście. Poszperaliśmy trochę w internecie i znaleźliśmy hotel nad urokliwym jeziorem. Oferował kilka pakietów i w końcu zgodnie wybraliśmy ten o nazwie „Listopadowa odnowa”, bo oferta pasowała zarówno do mnie, jak i wnuczki.

Córka z zięciem odprowadzili nas na dworzec i stali na peronie, aż odjechałyśmy. Jeszcze nigdy nie rozstawali się na tak długo ze swoją pociechą. Chyba spodziewali się, że Lenka będzie płakać i wyrywać się do mamy, jednak najwyraźniej to oni bardziej przeżyli pożegnanie z dzieckiem, bo wnuczka tylko raz pomachała im przez okno, a potem przez całą drogę spokojnie kolorowała swoje książeczki. Gdy przyjechałyśmy na miejsce, zdziwiłam się, że nawet poza sezonem w hotelu jest sporo gości. Pewnie ze względu na atrakcje, jakie oferuje: animacje dla dzieci, spa i duży podgrzewany basen. Oferta jest naprawdę imponująca, dla mnie jednak najważniejsze jest co innego – największy atut tego obiektu to jego położenie. Hotel wybudowano niedaleko niewielkiego jeziora, a tuż za ogrodzeniem znajduje się gęsty las, po którym można spacerować przez cały dzień. Z naszych okien widać piękne, rozłożyste drzewa, a nad ranem i wieczorem słychać rozśpiewane ptaki. Ośrodek położony jest właściwie na pustkowiu – w najbliższej okolicy nie ma żadnych turystycznych atrakcji. Wokół panują cisza i spokój, co pewnie dla ludzi szukających nocnego, miejskiego życia jest nie do przyjęcia. My z wnuczką korzystamy z dobrej, słonecznej pogody i codziennie długo spacerujemy. Przyglądamy się sarnom, które skubią w oddali trawę na polanie, śmiejemy się, gdy jakiś spłoszony zając czmychnie nam niemal spod nóg, i nasłuchujemy odgłosów lasu. Po prostu cieszymy się kontaktem z naturą – w końcu po to tu przyjechałyśmy.

– Babciu, pójdziemy nad jezioro? – pyta Lenka i nie czekając na odpowiedź, już biegnie w tamtą stronę.

– Pewnie, tylko nie pędź tak szybko, bo babcia za tobą nie może nadążyć – odpowiadam i próbuję ją dogonić, co nie jest łatwe, bo kilka miesięcy temu miałam operację na lewe biodro i nie wróciłam jeszcze do pełnej sprawności.

– Jak nazywa się to jezioro? – pyta Lenka.

– Koralowe. Jak trochę zwolnisz, to opowiem ci o nim legendę. – Wiem, że tylko tak ją zatrzymam, bo moja wnuczka uwielbia słuchać opowieści, a ja mam ich sporo w zanadrzu.

Mała oczywiście natychmiast zwalnia, odwraca się ku mnie, po czym podchodzi z uśmiechem i bierze za rękę, a ja od razu czuję, jak zalewa mnie fala miłości do wnuczki. Lubię czuć ciepło jej paluszków zamkniętych w mojej dłoni.

– Opowiedz, babciu, opowiedz – prosi.

– Dawno, dawno temu – zaczynam – nad jeziorem znajdowała się rybacka wioska. Mieszkał w niej rybak Hubert z córką Julią. Dziewczyna była najpiękniejsza w okolicy. Niestety była również bardzo próżna i zarozumiała, a jej serce nie znało współczucia ani litości.

– Co to znaczy „próżna”? – przerywa mi Lenka. Od kilku miesięcy przechodzi fazę nieustającej ciekawości i w kółko zadaje pytania. To dobrze, bo oznacza, że się rozwija i chce poznać świat, w którym żyje, choć czasami bywa to męczące. W pociągu na Mazury co prawda tylko raz oderwała się od swoich kolorowanek i zapytała, jak właściwie zbudowany jest pociąg, czym wprowadziła mnie w konsternację. Na szczęście akurat przechodził konduktor i ze śmiechem zaczął jej opowiadać, jak działa lokomotywa. Od kiedy jednak wysiadłyśmy, bez przerwy o coś pyta. To zapewne dlatego, że znalazła się w nowym miejscu.

– To oznacza, że liczył się dla niej tylko wygląd. Uwielbiała, jak inni ją podziwiali – tłumaczę powoli.

– Aha. I co było dalej? – pyta zaciekawiona dziewczynka.

– Julia na szesnaste urodziny dostała od ojca piękne czerwone korale, których zazdrościły jej inne dziewczyny w wiosce. Dumna zakładała je niemal codziennie, ale najbardziej lubiła przeglądać się w tafli jeziora i podziwiać swoją urodę. Potrafiła to robić godzinami. Ojciec coraz bardziej niepokoił się zachowaniem córki, ale nie wiedział, jak sprawić, by zajęła się czymś innym niż patrzeniem na swoje odbicie. Prosił, żeby pomogła mu w domu, przygotowała kolację lub wypieliła ogród, ale dziewczyna w ogóle nie zwracała na to uwagi. Patrząc w wodę i zachwycając się sobą, zapominała o otaczającym ją świecie. Podczas jednej z kłótni zdenerwowany ojciec zerwał z szyi Julii korale i wrzucił je do jeziora, a zrozpaczona dziewczyna skoczyła za nimi i zniknęła pod powierzchnią.

Doszłyśmy właśnie nad brzeg, więc podniosłam mały kamyk i wrzuciłam go do wody. Kiedy wpadł z pluskiem, Lenka aż otworzyła usta ze zdumienia.

– Rybak próbował ratować córkę – ciągnęłam po chwili swoją historię – jednak jezioro zrobiło się nagle tak ciemne, że nie mógł jej znaleźć. Ludzie w wiosce mówili, że dziewczynę zabrały do siebie nimfy, a że była bardzo piękna, to uczyniły ją swoją królową. Jezioro od tamtej chwili nosi nazwę Koralowe.

Lenka milczy przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. W końcu marszczy nosek i patrzy mi w oczy.

– To smutna opowieść – mówi poważnym głosem, który nie pasuje do wesołej i zwykle rozbrykanej czterolatki.

To prawda, jest smutna – mityguję się w myślach. – Może ta bajka była dla niej zbyt straszna, może nie powinnam jej opowiadać?

– Nie wszystkie historie są wesołe – odpowiadam pospiesznie, a na pocieszenie dodaję, że to tylko legenda i nawet nie wiadomo, czy jest prawdziwa.

Nie jest, dobrze o tym wiem, bo sama ją przed chwilą wymyśliłam. Zawsze miałam dar do tworzenia na poczekaniu różnych opowieści. Kiedyś, dawno temu, gdy jako młoda dziewczyna wybierałam się ze znajomymi na ognisko, często prosili mnie, żebym coś opowiedziała. Zazwyczaj chcieli strasznych, krwawych historii, pasujących do atmosfery – polany w lesie, rozgwieżdżonego nieba nad naszymi głowami i pohukiwań sowy – a ja chętnie spełniałam ich prośby. Tworzenie postaci i ich zawiłych losów, przykuwanie uwagi słuchaczy i prowadzenie ich krok po kroku prosto do wymyślonej naprędce puenty – uwielbiałam to! Zresztą przydało mi się później, kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci i wieczorami snułam długie opowieści, żeby je ukołysać do snu, a one tak bardzo to lubiły, że ani razu nie zasnęły, nim skończyłam mówić. A teraz z mojego daru korzysta Lenka.

Mała milczy jeszcze przez kilka sekund, ale jak to zwykle bywa u dzieci, po chwili znajduje sobie inne zajęcie. Zbiera różnokolorowe kamyki i zaczyna wrzucać je do wody. Jedne lądują blisko brzegu, inne dalej. Widzę, że stara się rzucić kamień dalej niż ja, i uśmiecham się pod nosem.

– Babciu, zobacz, jak daleko poleciał! – woła, klaszcząc z radości.

– Rzeczywiście daleko – odpowiadam. – Usiądę sobie chwilę na ławeczce, ale nie odchodź nigdzie – dodaję, bo biodro zaczyna mi już porządnie dokuczać.

Lenka potakuje i schyla się po kolejny kamyk, a ja siadam z ulgą i próbuję rozmasować drętwiejącą nogę. Najwyraźniej podróż pociągiem nie pomogła, chociaż co jakiś czas starałam się przespacerować po wagonie. Ból powoli rozchodzi się po całej kończynie i w końcu dokucza tak bardzo, że aż zaciskam zęby. Nie tak planowałam ten tydzień na Mazurach. Mała jest pełna energii i to oczywiste, że narzuca swoje tempo, a ja muszę się do niego dostosować. Co prawda wieczorami, wykończona ruchem na świeżym powietrzu, szybko zasypia, ale przez cały dzień jest bardzo aktywna. Muszę znów zapisać się na rehabilitację – wzdycham w duchu, a teraz przydałby mi się porządny masaż. Może zapytam w recepcji o specjalistę? Skoro mają tu spa, nie powinno być z tym problemu. Tak, a gdy tylko wrócimy do pokoju, wezmę środki przeciwbólowe – postanawiam.

Podnoszę głowę i nagle z przerażeniem odkrywam, że nigdzie nie widzę Lenki. Serce podchodzi mi do gardła. Zapominając o bólu, zrywam się z ławki i rozglądam się dookoła. Przecież przed minutą tu była, a teraz jakby zapadła się pod ziemię! Boże, dokąd ona poszła?!

– Lenka! Gdzie jesteś? Miałaś się nie oddalać! – krzyczę.

Przez chwilę nie słyszę żadnej odpowiedzi. Robi mi się słabo. Ze zdenerwowania zaczyna mi się kręcić w głowie. Jak mogłam być tak głupia i spuścić ją z oczu?! Jesteśmy przecież nad jeziorem, a to jeszcze mała dziewczynka! Mogła się poślizgnąć i wpaść do wody. Co ze mnie za babcia, skoro nie potrafię upilnować wnuczki?! Boże, żeby tylko nic jej się nie stało! – modlę się w myślach, przerażona tym, co przed chwilą mogło się wydarzyć.

Nagle słyszę jej krzyk:

– Babciu, babciu! Chodź tutaj szybko!

Oddycham z ulgą. Nic jej nie jest! Boże, dziękuję! To się więcej nie powtórzy, obiecuję. Będę uważniejsza. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby Lence coś się stało. Jestem za nią odpowiedzialna, zwłaszcza teraz, kiedy jest daleko od rodziców. Najwyraźniej nie wystarczy powiedzieć jej, żeby nie odchodziła za daleko. Nic dziwnego, ma dopiero cztery lata i nie zdaje sobie sprawy z wielu rzeczy. Muszę jej spokojnie wytłumaczyć, że nie może się sama oddalać od babci, bo to może być niebezpieczne.

Biorę głęboki wdech, żeby się uspokoić, i w następnej sekundzie widzę czubek jej pomarańczowej czapki, wystający z gęstych zarośli i krzaków rosnących tuż przy brzegu.

– Już idę, Lenko – odpowiadam i kieruję się w jej stronę.

Stąpam powoli, starając się nie przewrócić na błotnistej, śliskiej powierzchni. Jaki człowiek na starość robi się niedołężny – myślę.

Jako młoda dziewczyna byłam bardzo sprawna. Lubiłam sport, a zwłaszcza bieganie – brałam nawet udział w szkolnych zawodach. Dziś jednak w niczym nie przypominam tamtej szybkiej i zwinnej nastolatki. I jeszcze biodro ciągle odmawia mi posłuszeństwa. Tak, to prawda, że starość się Panu Bogu nie udała.

Kiedy podchodzę bliżej, zauważam, że Lenka trzyma w ręku długi cienki patyk i dotyka nim czegoś w wodzie.

– Uważaj, kochanie, żebyś nie wpadła do jeziora – przestrzegam, a ona spogląda na mnie zaaferowana.

– Babciu, znalazłam ją! – mówi głośno i wzrokiem pokazuje mi koniec kija.

– Kogo? – pytam zdziwiona, automatycznie również podnosząc głos.

– Julię. Tę z twojej opowieści – odpowiada.

Patrzę w tamtą stronę i z przerażeniem odkrywam, że moja wnuczka dotyka patykiem jasnych, splątanych włosów. Bo tuż przy brzegu leży obnażona do piersi młoda, martwa dziewczyna.Aleksander Mikulski (pokój 86)

Sobota, godz. 10.30

Ale mi się trafili sąsiedzi w pokoju obok… Albo się kłócą, tak jak wczoraj w nocy, albo rano uprawiają głośny seks, zapewne na zgodę. Chyba poproszę o zmianę piętra, bo ściany w tym hotelu są wyjątkowo cienkie i przepuszczają wszystkie hałasy. Ja to zawsze mam pecha… Przyjechałem tu w poszukiwaniu ciszy i dobrych warunków do pracy, tymczasem nie mogę się nawet wyspać. Liczyłem, że jesienią będzie tu większy spokój. Wakacyjni turyści już dawno wyjechali, wrócili do swoich zakurzonych miast i nudnych zajęć, zabierając ze sobą całą letnią wrzawę i całonocne imprezy nad jeziorem. Teraz miało być cicho, nastrojowo i klimatycznie – dlatego właśnie wybrałem ten hotel. Jest okazały, ma dwa piętra i ciekawą, nowoczesną bryłę, a sądząc po bogatym wyposażeniu pokojów, holów, restauracji i spa, właściciel przywiązuje wagę do najdrobniejszych szczegółów, co – jako pisarz – bardzo doceniam, bo to właśnie szczegóły są najważniejsze i tworzą odpowiednią atmosferę.

W zeszłym roku wydałem thriller psychologiczny, który szybko został okrzyknięty debiutem dekady. Zachęcony przez wydawnictwo podpisałem umowę na kolejną książkę i… Nic. Zupełnie jakbym się zaciął albo ktoś mnie przeklął, bo w głowie mam totalną pustkę. Staram się coś wymyślić, cokolwiek, co doprowadzi mnie do pomysłu na fabułę czy ciekawych bohaterów, jednak wszystko wydaje mi się banalne, śmieszne i przewidywalne. Dopóki jeszcze o tym myślę, zalążki obrazów, które pojawiają się pod moimi zamkniętymi powiekami, są na tyle obiecujące, że natychmiast siadam do komputera, ale gdy tylko ubiorę je w słowa, tracą całą moc. Rozgoryczony kasuję napisany fragment, kładę się z powrotem do łóżka i leżę, gapiąc się w sufit, a czas ucieka i drwi sobie ze mnie. Kiedy spojrzę na zawieszony na ścianie zegar, wskazówki przeskakują w zawrotnym tempie i w ciągu minuty mija godzina! Wstaję i chodzę zdenerwowany po pokoju, krążę od ściany do ściany i co chwilę zerkam w stronę laptopa. Leży na stoliku, otwarty, gotowy do tego, bym przy nim usiadł i napisał moją książkę. Tę, którą powinienem oddać do redakcji za trzy miesiące… Tymczasem nie mam gotowej nawet jednej strony! Cokolwiek napiszę, od razu usuwam, bo nie da się tego czytać.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że napisanie drugiej książki jest najtrudniejsze, bo to ona ugruntowuje twoją pozycję na rynku wydawniczym. Poza tym, gdy człowiek pracuje nad pierwszą powieścią, nie wie o wielu rzeczach i skupia się wyłącznie na opisywanej historii. Wydaje mu się, że nic innego nie jest ważne, że istnieje tylko ten wymyślony wszechświat. Żyje życiem swoich bohaterów i gdy w końcu odrywa się od ekranu, ze zdziwieniem dostrzega, że wokół jest prawdziwy świat, rzeczywistość, która rządzi się innymi prawami niż ta powieściowa. Znacznie później, już po skończeniu książki i wydaniu jej, odkrywa, że ktoś ją czyta, chwali lub krytykuje. Poznaje smak sukcesu albo porażki, czasem i jednego, i drugiego – tymczasem najważniejsze dopiero przed nim. Jednak gdy usiądzie do pisania kolejnej, zorientuje się, że już nigdy nie odzyska tamtej niewinności. Że zawsze będzie zdany na opinie recenzentów i czytelników, że cokolwiek wyjdzie spod jego pióra, zostanie ocenione i opisane na portalach poświęconych książkom i w księgarniach internetowych. A to, jak wysokie miejsce zajmie w top dziesięć na stronie Empiku, wpłynie na popularność nie tylko samego dzieła, ale zarazem pisarza.

Teraz to wiem. Odkąd utraciłem moją niewinność, przeżywam coś w rodzaju zastoju pisarskiego. Rozumiem już, co miał na myśli Gustaw Flaubert, który o swojej niemocy twórczej pisał: „Nie wiesz, jak to jest siedzieć cały dzień z głową w dłoniach, próbując wycisnąć swój nieszczęsny mózg, żeby znaleźć słowo”. Tyle że ja nie szukam jednego słowa – nie, ja potrzebuję kilkudziesięciu tysięcy słów! Muszę przecież zapełnić nimi puste strony, na które z niecierpliwością oczekuje mój wydawca.

Dlatego właśnie wyjechałem z Łodzi. Podobno nic tak dobrze nie robi na zastój twórczy jak udanie się w podróż lub po prostu zmiana środowiska. Potrzebuję weny, uznałem, i zacząłem szukać hotelu gdzieś na uboczu, najlepiej w leśnej głuszy, gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzał i gdzie pomysły będą leżały na wyciągnięcie ręki. Odpocznę, zbiorę myśli i zacznę wreszcie pisać – powtarzałem sobie w duchu, gdy rezerwowałem tu pokój na dwa tygodnie. Pierwszego dnia wyszedłem na długi spacer. Było pięknie. Jesienne słońce ozłociło cały las i przeglądało się w tafli jeziora, pod stopami szeleściły mi suche liście, a ciekawskie wiewiórki przyglądały mi się, kiedy przystawałem w zamyśleniu pod drzewami. Do hotelu wróciłem dopiero o zmierzchu, głodny i zmęczony, ale wciąż z pustą głową. Pocieszałem się, że to minie, że najpierw muszę odpocząć po podróży, przywyknąć do nowego miejsca, odespać. Tyle że jestem na Mazurach już od trzech dni i nadal siedzę godzinami przed pustym ekranem laptopa.

Po porannym głośnym koncercie pary zajmującej pokój obok, dla odświeżenia myśli, postanawiam wybrać się na spacer. Jest piękna pogoda, świeci słońce, a wysoko nad głową szybują ptaki.

Ponieważ wczoraj długo chodziłem po tajemniczych leśnych ścieżkach, tym razem wybieram dróżkę na plażę. Nie będzie to długa przechadzka, bo jezioro znajduje się około trzystu metrów od hotelu, ale liczę, że wystarczy, żeby się przewietrzyć, a po powrocie do pokoju skupić na pracy i wreszcie coś napisać.

Tyle że część terenu przy plaży oddzielona jest taśmą policyjną, a wokół kręcą się policjanci. Zaaferowany podchodzę bliżej. Tuż przy brzegu został ustawiony granatowy parawan, którym zwykle zakrywane są zwłoki podczas wypadków drogowych. Czyżby ktoś się utopił? Ale teraz, jesienią? Jest raczej zbyt zimno, żeby się kąpać. Kiedy próbuję zerknąć za parawan, jeden z policjantów informuje mnie, że hotelowa plaża została na kilka godzin zamknięta, i prosi, żebym wybrał inne miejsce na spacer.

– Co się stało? – dopytuję, czując, jak ciekawość zaczyna rozpalać w mojej głowie wielkie ognisko. Oczami wyobraźni już widzę, jak grzeją się przy nim pomysły na nową książkę.

– Nie mogę powiedzieć – odpowiada zgodnie z moimi przewidywaniami funkcjonariusz.

Staram się nie zniechęcać, po prostu odchodzę trochę w bok, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy, ale też nie stracić okazji. Gdybym tylko mógł zerknąć za ten parawan…

Zauważam, że niedaleko stoi starsza pani i rozmawia głośno przez telefon. Chcąc nie chcąc, słyszę, co mówi do słuchawki. Głos jej się łamie, najwyraźniej jest bardzo zdenerwowana. Z pewnością wie coś więcej. Zatrzymuję się kilka kroków od niej.

– Lenka znalazła ją w jeziorze. – Słyszę wyraźnie jej słowa i bezwiednie robię krok do przodu. Nie chcę uronić niczego z jej opowieści. – Jest teraz na animacjach w hotelu, a ja czekam na rozmowę z jakimś detektywem, który poprosił mnie o zeznania.

Ciekawe, o co chodzi? Kogo znaleziono w jeziorze? – zastanawiam się, zerkając w stronę brzegu, na którym aż roi się od funkcjonariuszy.

– Nie, nie wiem, kim była ta dziewczyna – mówi kobieta. – Ale ktoś ją zamordował. Leżała półnaga, a na plecach miała wycięty napis – dodaje, a ja aż płonę z ciekawości. Morderstwo! Ja tu narzekam na blokadę twórczą, a tymczasem coś takiego wydarza się pod moim nosem! – To straszne, jakim zwyrodnialcem trzeba być, żeby zrobić coś takiego… – Głos staruszki drży ze strachu i emocji, potem milknie na dłuższą chwilę. Już zastanawiam się, czy urwało się połączenie, gdy znów słyszę: – Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Najwyżej jutro wsiądziemy do pociągu i wrócimy do Warszawy. Dziś i tak podobno policja ma poprosić wszystkich gości, żeby nie opuszczali hotelu.

Kobieta kończy rozmowę, żegna się, a potem wkłada telefon do torebki i lekko utykając na lewą nogę, udaje się w stronę jednego z policjantów.

A więc znaleziono ciało młodej kobiety w jeziorze. Gościa hotelu czy mieszkankę okolicznej wioski? – zaczynam się zastanawiać. I na dodatek było to brutalne morderstwo. Ktoś wyciął jej napis na plecach… Co takiego? Jakieś słowo czy całe zdanie? I kto to był? Miejscowy czy ktoś przyjezdny? Zabił pod wpływem emocji czy z wyrachowania?

Pytania mnożą się w mojej głowie jak oszalałe. Zdaję sobie sprawę, że daję się ponieść niezdrowej ciekawości, która każe ludziom patrzeć na ofiary wypadków drogowych, kiedy przejeżdżają obok, chociaż często są to widoki makabryczne. Mimo to postanawiam przedłużyć swój spacer i bliżej przyjrzeć się sprawie. Może będę miał trochę szczęścia i znajdę pomysł na kolejną książkę.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: