Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Hotel Ritz. Marzenia o prestiżu i szczęściu - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
10 września 2025
4117 pkt
punktów Virtualo

Hotel Ritz. Marzenia o prestiżu i szczęściu - ebook

Pełna emocji opowieść od autorki bestsellerowej „Szampańskiej księżniczki”.

Venetia Grey jest dobrą duszą londyńskiego hotelu Ritz. Spotykała królów, aktorki, polityków i księżniczki. Była obecna, gdy prowadzono biznesowe negocjacje i planowano polityczne spiski.

Nikt jednak nie wie, że Venetia skrywa także swoją tajemnicę: nieślubną córkę, będącą owocem namiętnego romansu ze szlachcicem – Bertiem Townsendem.

Podczas I wojny światowej Venetia po długim czasie spotyka Bertiego, który zdążył ułożyć sobie życie od nowa. Czy da się jeszcze uratować uczucie?

Poruszająca historia miłości dwojga ludzi, na tle historycznych wydarzeń…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383299907
Rozmiar pliku: 914 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_…dla tych, którzy nie lubią zmian, Ritz jest oazą i ostoją. Wyjątkowi ludzie, dbający z największą serdecznością o potrzeby gości, z roku na rok te same osoby, a ciągłość ta pozwala zachować atmosferę przytulności, której niestety brakuje w wielu nowoczesnych, innych obiektach._

Peter Fleetwood-Hesketh (1905–1985), architekt.

_Był wyjątkowy, ponieważ to jedyny wielki hotel w Londynie, gdzie nigdy nie panował tłok ani hałas. Azyl, do którego można było się wkraść, nie po to, by delektować się ostrygami i szampanem, ale by powspominać miniony świat._

Sir Peregrine Worsthorne (1923–2020), brytyjski dziennikarz, o Hotelu Ritz w latach sześćdziesiątych.

_Tu jest jak w raju._

Jacqueline Kennedy-Onassis w 1987 r., kiedy gospodyni zapytała ją, czy wszystko jest w porządku.Prolog.
Scarborough, listopad 1895

Sztorm nieco zelżał. Spienione fale nadal jednak rozbijały się o mur przy Foreshore Road, rozbryzgując w górę spiętrzoną wodę i, niczym gejzer, wydając syczący dźwięk nieopodal miejsca, gdzie stała Venetia. Ale był on zdecydowanie marnym echem potężnej nawałnicy, jaka przetoczyła się zaledwie kilka godzin wcześniej przez nadmorską miejscowość w północnej Anglii. Morze przypominało jedno wielkie wzburzone, zaśnieżone pasmo górskie, nieustannie zmieniające swój kształt i zarys, ryczące i szalejące monstrum. Wprawdzie o tej porze roku, podczas jesiennych sztormów, tego typu widowisko nie było rzadkością, jednak z taką siłą zdarzało się niezbyt często.

Venetia cofnęła się kilka kroków od żelaznej barierki biegnącej wzdłuż ulicy, chcąc uchronić się przed mnóstwem rozpryskujących się wokół niej kropli, popychanych przez wiatr w kierunku brzegu. Posmakowała słonej wody na wargach i zauważyła, że oddycha szybciej. Mocne podmuchy sprawiały, że brakowało jej siły, aby swobodnie łapać powietrze. Ale nie myślała o tym, by wrócić do ciepłych i suchych ścian małego pensjonatu, gdzie zatrzymały się z matką. Chciała uciec od przytłaczającej atmosfery panującej w tym miejscu, więc postanowiła wyjść na zewnątrz, naprzeciw sztormowi, znajdującemu się chyba i tak już w końcowej fazie. I chociaż szybko zdała sobie sprawę, że przy tak silnym wietrze parasol jest bezużyteczny, to jednak kontynuowała spacer wzdłuż portu rybackiego, mijając targ rybny, na którym przezorni handlarze pozamykali stragany, zabezpieczając je skrupulatnie deskami. Następnie poszła drogą Foreshore Road w kierunku uzdrowiska, by z wysoko położonego punktu widokowego podziwiać imponujące falowanie wzburzonego morza. Latem w słońcu lśniło ono niczym niebieskozielony klejnot, ale jesienią i zimą przybierało ponury stalowoniebieski odcień. Tego dnia fale pod śnieżnobiałymi grzbietami wydawały się jednak czarne niczym otchłań, ciemniejsze nawet niż chmury nad nimi.

Venetia delektowała się tą nieprzyjazną i ponurą pogodą. Odzwierciedlała bowiem jej nastrój, balansujący między gniewem a rozczarowaniem. Jako dziewczynka dorastająca w towarzystwie trzech starszych braci dosyć szybko musiała nauczyć się rezygnować z własnych pragnień. Podczas gdy jej ojciec już od najmłodszych lat zabierał George’a, Lawrence’a i Neda do teatru i na spektakle _variété_, Venetia, mimo że bardzo na to nalegała, dopiero w dniu swoich osiemnastych urodzin po raz pierwszy dostała pozwolenie na obejrzenie sztuki Szekspira na scenie. Jej bracia uczęszczali do szkoły już jako mali chłopcy, jednak naukę Venetii do jedenastego roku życia przejęła w domu matka. Wówczas nie miało to dla niej większego znaczenia, nawet jeśli materiał był nieco jednostronny. Mama miała talent do nauczania języków, a ponieważ przez jakiś czas pracowała jako pokojówka u pewnej zamożnej damy spędzającej zimy w południowej Francji, Margaret Grey biegle mówiła po francusku oraz znała nieco języki włoski i łacinę. Ponadto miała talent artystyczny i była uzdolnioną rysowniczką. Matematyka nie należała jednak do jej mocnych stron, stąd również wiedza Venetii w dziedzinie arytmetyki pozostawała raczej skromna do momentu, gdy zaczęła nareszcie uczęszczać do szkoły. Na szczęście jej o dwa lata młodszy brat Ned nauczył ją rachunków, w czym miał szczególny talent. Venetia, mimo dzieciństwa, w którym próbowano ją chronić przed wszystkim i wszystkimi, nie była szczególnie zmartwiona, że jako dziewczynka wielu rzeczy nie mogła robić i w domu musiała czytać z matką Biblię, podczas gdy bracia włóczyli się po ulicach i grali w krykieta z chłopcami z sąsiedztwa. Ned i Larry zawsze starali się zabawiać siostrę i opowiadali jej o swoich przygodach. Tylko z George’em Venetia nigdy nie miała dobrych relacji, najstarszy brat widział siebie bowiem jako kogoś lepszego, a więc zajmowanie się małą dziewczynką urągałoby jego statusowi. Opuścił dom rodzinny, by studiować w Cambridge. Ojciec pracował w biurze towarzystwa ubezpieczeniowego w mieście. Po bankructwie firmy przez pewien czas był bezrobotny, a rodzina musiała z wielu rzeczy zrezygnować. Ned i Larry nie mieli innego wyjścia, jak wcześniej podjąć pracę. Dopiero gdy ojcu udało się znaleźć zatrudnienie w innym towarzystwie ubezpieczeniowym, mogli rozpocząć studia. Venetia uczęszczała do szkoły średniej i zdobyła wykształcenie nauczycielki. Jedna z najbardziej renomowanych placówek edukacyjnych dla dziewcząt w Anglii, North London Collegiate, wyróżniała się surową dyscypliną. Ku swojemu niezadowoleniu Venetia prawie nie zdałaby egzaminu wstępnego, bo choć miała wystarczającą wiedzę z języka francuskiego, arytmetyki i geografii, to jednak nigdy nie nauczyła się obszywać dziurki na guziki. Na szczęście mogła nadrobić tę część egzaminu następnego dnia, po tym jak matka szybko nauczyła ją tej, dla kobiety jakże nieodzownej, umiejętności. Ostatecznie, w wieku dziewiętnastu lat zdała egzamin końcowy z wyróżnieniem.

Wszystko to działo się latem. Właściwie zamierzała poszukać pracy, ale potem zmarł niespodziewanie dziadek od strony mamy, a rodzina pogrążyła się w żałobie. Jako córka świadoma swoich obowiązków Venetia została w domu z matką, podczas gdy jej bracia nadal cieszyli się beztroskim życiem kawalerskim. Na początku listopada zachorowała również ciotka Lizzie, prowadząca mały pensjonat w Scarborough. Venetia wraz z matką pojechały, aby się nią opiekować. Od tego czasu młoda kobieta toczyła wewnętrzną walkę pomiędzy sprzecznymi uczuciami: wpojonym poczuciem obowiązku a namiętnym pragnieniem własnego życia, niezależności… Musiała jednak przyznać, że wciąż nie była do końca pewna, jakiego rodzaju pracy powinna szukać. Czy zawód nauczycielki był rzeczywiście tym, o czym marzyła? Od czasu ukończenia szkoły Venetia dowiedziała się od swoich koleżanek, że niektóre z nich wolały pracować jako osoby zajmujące się pisaniem w biurze. Zawód stenotypistki cieszył się coraz większym zainteresowaniem, ponieważ wielu przedsiębiorców zlecających wcześniej ręczne kopiowanie dokumentów, obecnie częściej zaopatrywało się w maszyny do pisania i zatrudniało tak zwane maszynistki. W ten sposób, jak miało nadzieję wiele dziewcząt, łatwiej było znaleźć odpowiedniego męża. Nauczycielki zazwyczaj umierały jako stare panny, ponieważ żaden mężczyzna nie chciał mądrej żony, posiadającej wiedzę większą, aniżeli on sam.

Jej przyjaciółka Doreen postanowiła zostać dziennikarką i po ukończeniu kursu sekretarskiego planowała aplikować do jednego z rozwijających się czasopism kobiecych. Tymczasem Venetia rozważała, czy i jej praca w biurze nie sprawiałaby większej przyjemności. Zwłaszcza że z powodu swojego braku doświadczenia prawdopodobnie otrzymałaby posadę jedynie w szkole prowincjonalnej. Stwierdziła, że o wiele chętniej pozostałaby w Londynie, bo pomimo purytańskiego wychowania była osobą zuchwałą oraz żądną przygód.

Podczas szkolnych lat dała się namówić Doreen na niejedną psotę, czego nigdy zresztą nie żałowała, choć kilka razy zostały na swoich wybrykach przyłapane i stosownie ukarane. Ale Venetia za żadne skarby nie zrezygnowałaby z tych ekscytujących doświadczeń.

Snując plany na przyszłość, wędrowała wąskimi krętymi uliczkami starego miasteczka, nie spotykając po drodze żywej duszy. Mieszkańcy schronili się w swoich domach przed burzą, a nieliczni turyści o tej porze roku rzadko zapuszczali się w te strony. Instynktownie ominęła szerokim łukiem Princess Street, przy której znajdował się pensjonat ciotki Lizzie, i ruszyła dalej na północ. Przez chwilę spacerowała zamyślona po Clarence Gardens, prowadzącymi na plażę północną. Ponieważ wiatr zelżał, a niebo w oddali trochę się nawet przejaśniło, po krótkim namyśle zdecydowała podążyć krętą ścieżką w górę klifów. Na wzniesieniu cypla górowały ruiny zamku Scarborough, częściowo zniszczona wieża wartownicza oraz resztki imponującego pierścienia murów obronnych. Jasne kamienie kontrastowały z ciemnoszarą barwą chmur i pojedynczymi plamami błękitu na horyzoncie. Zatrzymała się na chwilę, wyobrażając sobie, jak mogłaby naszkicować tę scenę, a potem dobrać kolory, chcąc uchwycić na płótnie cały ten niezwykły widok. Wzburzone morze u podnóża stromo opadających klifów spotęgowałoby jeszcze dramatyczność obrazu.

Nagle, nieco w oddali, na krawędzi wychodni skalnej już poza murami obronnymi, zauważyła postać. Pewnie jakiś samotny wędrowiec, również poszukujący w tym miejscu odosobnienia. Ponieważ nie pragnęła niczyjego towarzystwa, zwolniła kroku. W razie konieczności mogła zejść ze ścieżki, aby obejść mężczyznę, ale trawa pewnie była mokra i wolała jednak pozostać na wydeptanej drodze.

Podążając ścieżką prowadzącą do wgłębienia wyrzeźbionego przez fale w skałach, z ulgą zauważyła, że nieznajomy zaczął się oddalać, aż całkowicie zniknął.

W tym miejscu fale z ogłuszającym hukiem uderzały o skały, rozbijając się z ogromną siłą. Woda, rozpryskująca się wysoko, tworzyła wzburzoną pianę tańczącą na nich niczym białe koronkowe chusteczki. Po chwili morski welon opadał z powrotem do wody, w miejsca, gdzie fale się cofały. Venetia mogła przyglądać się temu widowisku z zaciekawieniem godzinami.

Nie odwracając wzroku, szła dalej, aż ścieżka ponownie zakręciła i zaczęła stromo piąć się w górę. Niechętnie, ale musiała skupić wzrok na ziemi przed sobą, inaczej mogłaby się poślizgnąć. Wiatr znów się wzmógł i szarpał jej kapeluszem oraz upiętymi włosami. Kiedy wróci do domu, mama na pewno będzie narzekać na „ptasie gniazdo”, ponieważ będzie musiała rozplątać delikatne włosy Venetii, które tak łatwo się kołtuniły. Trzymając kapelusz jedną ręką, a drugą podciągając długą spódnicę, wspięła się na ostatnie wzniesienie prowadzące na płaskowyż cypla.

Kiedy dotarła na szczyt, zatrzymała się, oddychając ciężko, i rozejrzała wokoło. Wtedy znów ujrzała mężczyznę. Serce dziewczyny podskoczyło ze strachu i zaczęło bić jak oszalałe. Nieznajomy stał na krawędzi stromo opadających klifów i patrzył w spienioną głębię. Nagły i silny poryw wiatru zerwał mu kapelusz z głowy, ale nic sobie z tego nie robił.

Przeszyło ją nagłe uczucie strachu i krzyknęła:

– Proszę tego nie robić! Proszę!1.
Londyn, 21 stycznia 1940

Venetia Grey zdążyła już wrócić po przerwie obiadowej do Hotelu Ritz, ale wirtuozerskie dźwięki _Appassionaty_ Beethovena nadal brzmiały w jej uszach. Uwielbiała koncerty fortepianowe Myry Hess w National Gallery, porywające pracowników biurowych, ekspedientki i strażników obrony przeciwlotniczej z przygnębiającej atmosfery wojny w świat marzeń. Przynajmniej przez jedną godzinę ludzie mogli zapomnieć o zaciemnieniu, alarmach lotniczych i workach z piaskiem ułożonych przy budynkach.

Kiedy Venetia przechodziła obok głównego wejścia przy Arlington Street, kierownik recepcji George Criticos wyszedł przez drzwi obrotowe na zewnątrz, wołając:

– Panno Grey, dobrze, że pani wróciła. Lady Howland zaczęła rodzić.

Venetia podążyła za nim do holu.

– Mamy powód do niepokoju? – zapytała cicho.

– Nie sądzę – odparł ostrożnie _consierge_. – Ale Jej Wysokość pytała o panią.

– Dobrze, zaraz do niej pójdę. Czy zawiadomiliście doktora Murraya?

George skinął głową.

– Przyjedzie, jak tylko będzie mógł.

– Czy monsieur Duchêne został poinformowany? – dopytała Venetia.

– Jeszcze nie – odpowiedział kierownik recepcji. – Udał się na posiłek około pół godziny temu.

– Zadzwonię do niego, nim pójdę do lady Howland.

Venetia chciała się odwrócić, gdy George dodał:

– Monsieur Duchêne chciałby go poinformować, kiedy przybędzie dama do towarzystwa lady Cunard.

Venetia westchnęła.

– Czy już jest?

– Tak, przyjechała jakieś dziesięć minut temu.

– Proszę zaprowadzić ją do apartamentu zarezerwowanego dla lady Cunard. Nie możemy czekać, aż monsieur Duchêne wróci.

– Zajmę się tym.

– Dziękuję, George.

Venetia weszła do przedsionka gabinetu dyrektora hotelu, będącego od prawie trzydziestu czterech lat jej małym królestwem. Spędzała więcej czasu tutaj niż w swoim mieszkaniu w Finsbury Park. Ale wcale jej to nie przeszkadzało. Była panną, nigdy nie wyszła za mąż, jednocześnie samotność nie była wysoce przez nią ceniona. W chaosie i zgiełku luksusowego hotelu zawsze czuła się jak w domu.

Wielu pracowników, jak George’a Criticosa, zatrudnionego w Ritzu jeszcze w czasach Wielkiej Wojny, znała od lat. Ludzi, którzy codziennie ożywiali ten wspaniały budynek przy Piccadilly, uważała za bliższych sobie niż własną rodzinę. Znała każdy cal dywanu, który przez lata przemierzała, każdą żyłkę na marmurze zdobiącym kolumny holu, każdą plamę na prostych, pomalowanych ścianach w strefie pracowniczej, których nigdy nie ujrzały oczy gości.

Zawierała bliskie przyjaźnie i zyskiwała sobie po drodze również wrogów. Bo choć Venetia była tylko sekretarką dyrektora hotelu, to męska kadra zarządzająca zawsze mogła na niej polegać i z czasem nawet przyznano jej w pewnych sprawach decyzyjność. Podczas kiedy inni chcieli pobyć trochę poza tym miejscem, ona przejmowała stery. Tak było i tego dnia z monsieur Duchêne’em. Wprawdzie Duchêne poinformował George’a, że udaje się na lunch, ale Venetia wiedziała, że w rzeczywistości pojechał do domu, aby odpocząć. Nie wspomniał o tym ani słowem, jednak i tak domyśliła się, że jest chory. Znajomość ludzi sprawiała, że z łatwością rozpoznawała pewne wyraźne objawy: mimika twarzy zdradzająca ból i głębokie zmęczenie po długim dniu pracy oraz wyraźna bladość skóry. To musiało być coś podstępnego, wyczerpującego, coś, co go bardzo dręczyło.

A przecież monsieur Duchêne jeszcze nie był w wieku emerytalnym. Z troską Venetia przynosiła mu herbatę, gdy wyglądał na zmęczonego, i podejmowała decyzje, które i tak mogła przewidzieć, bo pracowała już dla całego szeregu dyrektorów. Do tej pory wszyscy, z wyjątkiem jednego, byli Szwajcarami. Rada nadzorcza hotelu preferowała obywateli tego niewielkiego, ale jakże autonomicznego kraju, ponieważ nawet w razie wojny, nie istniało ryzyko, że Szwajcar zostanie aresztowany lub uznany za przynależnego wrogiemu państwu.

Podniosła słuchawkę czarnego bakelitowego telefonu i wybrała prywatny numer monsieur Duchêne’a. Gdy po drugiej stronie usłyszała zmęczony głos dyrektora, poczuła żal, że musi mu teraz przeszkadzać. Kilkoma słowami poinformowała o stanie lady Howland i przyjeździe damy do towarzystwa lady Cunard.

– Wszystko jest pod kontrolą – zapewniła, wyczuwając, że zaczyna on rozważać swój wcześniejszy powrót do hotelu. – Zaraz pójdę do lady Howland, a George zajmie się panną Gordon.

– Jest pani prawdziwym skarbem, madame1 – powiedział Duchêne po francusku. – Co bym bez pani zrobił?

Gdy Venetia schowała torebkę do biurka, podeszła do lustra na ścianie, aby upewnić się, że wiatr nie naruszył jej fryzury. Przesunęła kosmyk siwych włosów wymykający się z koka z powrotem na miejsce. Twarz patrząca na nią z lustra nie była może szczególnie ładna, ale proporcjonalna budowa kości sprawiała, że wyglądała nawet atrakcyjnie.

Pomimo sześćdziesięciu pięciu lat miała wciąż gładką skórę bez zmarszczek. Jednak szaroniebieskie oczy jakby utraciły swój kolor, podobnie było z blond włosami, które z wraz z upływem czasu nabrały odcienia wyblakłej słomy. Zgodnie z modą, bowiem sama nie przykładała do tego wagi, podkreśliła usta czerwoną szminką i strzepnęła kilka drobinek kurzu z sukni z ciemnogranatowej wełny.

Chociaż wyposażenie hotelu było już nieco zużyte i należało uważać, aby nie potknąć się o przetarte dywany, pracownicy wciąż byli dumni, że pracują w Ritzu i przykładali dużą wagę do nienagannego wyglądu. Nikt nie pozwoliłby sobie na pojawienie się z plamą na uniformie lub z obluzowanym guzikiem.

Venetia wzięła z biurka kartonowe pudełko z maską gazową, przewieszając je ponownie przez ramię na specjalnie do tego przeznaczonej taśmie, po czym zamknęła biuro. Windą wjechała na piętro, gdzie diuk Bedford wynajął dla swojej synowej, Clare Gwendolyn Russell, lady Howland, dwa apartamenty, aby ciężarna mogła bezpiecznie urodzić dziecko. Na korytarzu prowadzącym do pokoi ustawiono szezlongi dla tych gości, którzy woleli nie spać w pobliżu okien w przypadku ataku powietrznego. Skądś dochodziły dźwięki muzyki, z gramofonu wydobywał się utwór _Run Rabbit Run_.

„Irytujący przebój, łatwo wpadający w ucho, ale wciąż lepszy niż George Formby ze swoim ukulele” – pomyślała.

Po tym, jak niegdyś wysoko ceniony Hotel Ritz stracił na atrakcyjności w ostatnich dziesięcioleciach i uznano go za staromodny, od początku wojny we wrześniu ubiegłego roku przeżył niespodziewany wzrost popularności. Skrywana za jego fasadą z portlandzkiego kamienia stalowa konstrukcja dawała ludziom, przygotowanym przez rząd na niszczycielskie bombardowania niemieckiego lotnictwa, poczucie bezpieczeństwa. Mając pełne zaufanie do wytrzymałości konstrukcyjnej, monsieur Duchêne zamknął jedynie szóste i siódme piętro, zakładając, że nawet jeśli bomby lotnicze trafią bezpośrednio w budynek, to i tak nie dotrą do niższych kondygnacji. A licząc się z najgorszym, piwnicę przekształcono w schron przeciwlotniczy z barem i bufetem. W wolnym czasie Venetia pomagała tam w przygotowaniu herbaty i kanapek.

Drzwi otworzyła służąca lady Howland, pani Walters. Pokojówka miała już ponad sześćdziesiąt lat i wydawała się wewnętrznie spięta pod maską obojętności prezentowaną na zewnątrz. Gdy zobaczyła sekretarkę dyrektora hotelu, jej twarz wyraźnie się rozjaśniła.

– Panno Grey, dobrze, że pani jest – powiedziała Walters z ulgą. – Mylady już wielokrotnie o panią prosiła.

– Jak się ma? – spytała Venetia.

– Trzyma się dzielnie, ale wiem, że bardzo się boi – odpowiedziała służąca. – Oczywiście nie przyznałaby się do tego. Zależy jej na zachowaniu pozorów, zgodnie z tym, czego się od niej oczekuje.

Venetia skinęła głową i podeszła do łóżka, w którym lady Howland leżała oparta na poduszkach, zbierając siły pomiędzy jednym skurczem a drugim. Jej oczy były przymknięte, ale nie spała, a może to właśnie przybycie hotelowej sekretarki ją obudziło.

– Panno Grey, czy byłaby pani tak miła i porozmawiała ze mną trochę? – poprosiła ciężarna. – Rozmowa odwróci moją uwagę od tego okropnego wysiłku.

– Oczywiście, mylady – zapewniła Venetia i usiadła na krześle obok łóżka. W wesołym tonie opowiadała o nowinkach przeczytanych na stronach towarzyskich „Home Notes”. Przy tym ledwo powstrzymywała uśmiech. Jej długoletnia przyjaciółka Doreen, z którą kiedyś chodziła do szkoły, wciąż była jedną z najlepiej wykształconych dziennikarek w mieście. Wiele razy ujawniała skandale i publikowała pikantne szczegóły, robiąc to z bezwzględnością niegodną prawdziwej damy. Właśnie ta jej bezceremonialność była dużym obciążeniem dla ich przyjaźni, a raz niemal doprowadziła wręcz do całkowitego zerwania relacji. Ponieważ dla pracownicy luksusowego hotelu nie było większej cnoty niż dyskrecja. I właśnie umiejętność dochowania tajemnicy, co różniło Venetię od jej przyjaciółki, dawno temu zapewniła pannie Grey posadę asystentki dyrektora hotelu.

Około pół godziny po przybyciu Venetii pojawił się doktor Murray, a chwilę później położna. Podczas gdy lekarz badał rodzącą, Venetia pomagała pani Walters w łazience. Krany eleganckiej armatury po dziesięcioleciach funkcjonowania miały tendencję do odskakiwania w kierunku użytkownika podczas odkręcania albo nie poruszały się ani o cal, wyrobione lub też wykrzywione. Kurki tej umywalki należały do tej drugiej kategorii i wymagały wspólnego wysiłku obu kobiet, aby je odkręcić.

– Przykro mi – przeprosiła Venetia z zakłopotaniem. – Gdy tylko dziecko się urodzi, od razu wezwę hydraulika.

Pokojówka uśmiechnęła się uspokajająco.

– Proszę się tym nie przejmować, panno Grey. Najważniejsze, żebyśmy przetrwali tę przeklętą wojnę.

Gdy doktor Murray, zakończywszy badanie, pożegnał się, a położna, zapewniwszy, że wróci za dwie godziny, opuściła apartament, Venetia ponownie usiadła przy lady Howland. Na razie skurcze pojawiały się w dużych odstępach czasu, więc lekarz podał rodzącej chloralhydrat, aby mogła jeszcze trochę pospać. Mimo to nie wolno było zostawiać jej bez opieki i Venetia zgodziła się czuwać, podczas gdy pokojówka odpoczywała w sąsiednim pokoju.

Właściwie to kierownik recepcji był pierwszą osobą, do której goście zwracali się z różnymi prośbami. George Criticos objął to stanowisko po śmierci swojego poprzednika mniej więcej pół roku wcześniej, ale już jako asystent kierownika przejął wykonywanie najdziwniejszych zadań, odrzucając jedynie niewielką ich część. Od zakładów na wyścigach konnych, przez wynajęcie zamku na weekend myśliwski, aż po przechowywanie kosztownej biżuterii – konsjerż spełniał wszystkie życzenia wytwornej klienteli. Ale pojawiały się też prośby wymagające kobiecego podejścia. A ponieważ recepcja była obsadzona wyłącznie mężczyznami, niektóre delikatne sprawy, z którymi nie wypadało zwrócić się do pokojówki, kierowano do sekretarki dyrektora. Jej niezawodność rozniosła się już wśród żeńskiej części gości. Venetia wyświadczyła lady Howland niejedną przysługę i dlatego nie była zaskoczona, że ciężarna podczas porodu chciała mieć obok siebie właśnie ją.

Z własnego doświadczenia wiedziała, jak samotna mogła czuć się kobieta. W rysach jej śpiącej twarzy, mimo chloralu, widziała odbijający się smutek mówiący więcej niż słowa i zastanawiała się, dlaczego młoda arystokratka wydawała się tak nieszczęśliwa. Owszem przyszło im żyć w czasie wojny, co było przygnębiające, ale poza tym lady Howland miała wszystko, czego można było sobie życzyć: kochającego męża, dobrobyt oraz rodzinę, przy której mogła czuć się bezpiecznie. A więc wszystko to, czego Venetia nie miała.

Po południu w hotelu panowała cisza. Dziewczęta, skończywszy sprzątanie pokoi, miały wrócić dopiero wieczorem, aby pościelić łóżka. Na zewnątrz, na Piccadilly, również było spokojnie. Wielu londyńczyków posiadających samochody opuściło miasto na początku wojny i osiedliło się w odległych wioskach. Od tamtej pory powietrze na ulicach, zazwyczaj zanieczyszczone spalinami, stało się przyjemnie świeże.

To była dziwna wojna. Od września ubiegłego roku mieszkańcy z zapartym tchem czekali na zapowiadane ataki powietrzne, ale nic się nie działo. W międzyczasie pootwierano ponownie teatry, kina i tor wyścigowy dla psów, zamknięte po tym, jak brytyjski rząd wypowiedział wojnę Rzeszy Niemieckiej. W West Endzie odbywało się więcej wieczorów tanecznych niż kiedykolwiek wcześniej. W pubach śpiewano patriotyczne piosenki, takie jak _It’s a Long Way to Tipperary_ i _We’re Going to Hang out the Washing on the Siegfried Line_, a znaczna część dzieci odesłanych wcześniej na wieś powróciła z powrotem do Londynu z tęsknoty za domem. Ogólnie rzecz biorąc, życie toczyło się swoim zwykłym torem. Można by nawet zapomnieć, że kraj znajduje się w stanie wojny, gdyby nie słupy latarni, pnie drzew i krawężniki ozdobione białymi okręgami, worki z piaskiem poukładane wysoko przy budynkach, paski papieru na szklanych szybach i brakujące znaki drogowe. I oczywiście zaciemnienie, które tej zimy spowodowało wzrost wypadków drogowych. Ten konflikt zbrojny był jak niebezpieczny drapieżnik, czający się w ciemności, aby nagle wyskoczyć na światło dzienne, przynosząc śmierć i zniszczenie. Zaraz po wypowiedzeniu wojny miał miejsce pierwszy alarm lotniczy, a od tamtej pory syreny wielokrotnie wyły, wpędzając ludzi w strach i przerażenie. Jednak za każdym razem był to fałszywy alarm. Ale niech im Bóg dopomoże, jeśli miałoby się to kiedykolwiek zmienić! Venetia doświadczyła bombardowania Londynu przez wrogie zeppeliny podczas Wielkiej Wojny i myślała o tych chwilach z ogromnym niepokojem.

Późnym popołudniem udała się do swojego biura, zostawiwszy panią Walters na posterunku przy łożu rodzącej i złożyła monsieur Duchêne’owi raport. Zachęcał ją, aby zakończyła na dziś pracę i wróciła do domu, ale postanowiła zostać. Wieczorem lady Howland zapytała o nią ponownie.

Gdy Venetia weszła do apartamentu, położna właśnie zakończyła badanie. Aby chronić materac, przykryła łóżko wodoodpornym brązowym papierem i pościelą do połogu, którą będzie można zwinąć i wyrzucić po porodzie. Twarz lady Howland zniekształciła się, gdy nastąpił kolejny skurcz.

– To już nie potrwa długo, mylady – powiedziała położna uspokajająco. Równocześnie rzuciła Venetii zobowiązujące spojrzenie. – Byłabym wdzięczna, gdyby udało się pani przekonać Jej Wysokość, panno Grey. Powinna się zrelaksować i pozostać rozluźniona.

– Czy zawiadomiono doktora Murraya? – zapytała Venetia.

Pani Jacobs pokręciła głową, więc Venetia sięgnęła po telefon i poprosiła George’a, aby przekazał lekarzowi wiadomość. Z uwagi na lady Howland nie odważyła się zapytać, czy położna napotkała jakieś trudności, nie chciała, aby ciężarna usłyszała cokolwiek niepokojącego, gdyby tak było.

Skurcze ustąpiły na chwilę i Venetia usiadła z udawaną pewnością siebie na krześle obok łóżka, ujmując dłoń rodzącej. Ta otworzyła zamknięte do tej pory oczy.

– Ach, już pani jest – wyszeptała lady Howland. – To bardzo miłe z pani strony, że poświęca swój czas, aby dotrzymać mi towarzystwa, panno Grey. – Westchnęła głęboko. – Może się pani uważać za szczęściarę, że nie musi przechodzić przez te tortury. To jest naprawdę nie do zniesienia.

Venetia zmusiła się do uśmiechu.

– Wkrótce wszystko się skończy, mylady.

Skurcze pojawiały się teraz w krótszych odstępach czasu, a rodząca podążając za wskazówkami pani Jacobs, kierowała wszystkie siły, aby przeć w kierunku miednicy. Początkowo próbowała znosić ból w milczeniu, ale już niebawem jej jęki przerodziły się w krzyki. Venetia zastanawiała się mimowolnie, co mogą myśleć goście w sąsiednich apartamentach i czy te dźwięki można było usłyszeć w lobby oraz w sali Palm Court.

W momencie, gdy odeszły wody płodowe, w oddali zabrzmiał przerażający i jednostajny dźwięk syreny. Venetia i pani Jacobs wymieniły niespokojne spojrzenia, ale żadna z nich nie powiedziała ani słowa. Milcząco zgodziły się, że najprawdopodobniej to kolejny fałszywy alarm. Miały nadzieję, że Niemcy nie wybrali akurat tego dnia, aby przeprowadzić nalot bombowy na Londyn. A nawet jeśli, to znajdowały się przecież w jednym z najbezpieczniejszych budynków w całej Anglii. Nie bez powodu rada nadzorcza, od początku przystąpienia ich kraju do wojny, przypominała społeczeństwu o stalowej konstrukcja Ritza będącej pionierskim rozwiązaniem technologicznym, sławiąc go równocześnie jako pierwszy tego typu budynek w Wielkiej Brytanii. Fakt, że nie była to do końca prawda, bowiem Grand Hotel w Folkestone został zbudowany według tej technologii wcześniej niż Ritz, nie miał większego znaczenia. Venetia i pani Jacobs czuły się w murach hotelu na tyle bezpieczne, że postanowiły zignorować syreny.

A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie i w pewnym momencie położna podniosła noworodka za stopy, dała mu klapsa w pośladki, a dziecko zaczęło krzyczeć, podczas gdy na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Ma pani syna, mylady – ogłosiła pani Jacobs.

Venetia dostrzegła ulgę na twarzy lady Howland.

– Tym samym spełniłam swój obowiązek – wyszeptała.

Głos kobiety był tak słaby, że tylko Venetia mogła ją usłyszeć. Zastanawiała się, dlaczego młoda matka nie okazała więcej radości z cudu, jaki właśnie się wydarzył.

Kilka chwil później, gdy odwołano alarm, pojawił się doktor Murray, aby zbadać noworodka, już umytego przez położną i owiniętego w ręcznik. Następnie lekarz zbadał lady Howland. Po tym, jak łożysko zostało również bez komplikacji usunięte, a łóżko posprzątane, lekarz podał wyczerpanej matce środek nasenny i się pożegnał.

Wzruszona Venetia pochyliła się nad dzieckiem leżącym w zawczasu przygotowanej kołysce. Spało spokojnie.

– Wie pani, jakie imię nadadzą chłopcu? – zapytała służącą.

– O tak! – odpowiedziała Walters, nie odrywając wzroku od twarzy dziecka. – Macie przed sobą szanownego Henry’ego Robina Iana Russella, przyszłego księcia Bedfordu.

– Wielka odpowiedzialność, jaką maluch musi udźwignąć i to już od urodzenia – zauważyła Venetia zamyślona.

Ale przynajmniej dorastać będzie w pełni bezpieczny w swojej rodzinie, kochany i otoczony opieką przez matkę oraz ojca, wspierającego i przygotowującego go do przyszłych zadań życiowych. I nagle Venetię ogarnął smutek powiązany z innym nieprzyjemnym ukłuciem. Poczuła zazdrość, przez którą mocno się zawstydziła. Jednak dręczący ją nieustannie ból pozostał niczym jakieś mrożące wszystko od środka macki niepokoju rozlewającego się powoli we wnętrzu i zaciskającego niewidzialne więzy wokół żołądka. Zszokowała ją intensywność tego uczucia, bowiem przekonana była, iż spokój odnalazła już lata temu. Czy to czyniło ją złym człowiekiem oczekującym od życia zbyt wiele? Kto inny, jak nie ona sama ponosiła winę za swój ciężki los? Jakby pod przymusem, któremu nie potrafiła się oprzeć, pozwoliła myślom powrócić do dnia, który niespodziewanie i bezlitośnie skierował jej życie na zupełnie inną ścieżkę.2.
Scarborough, listopad 1895

– Niech pan tego nie robi! Proszę! – zawołała Venetia.

Wiatr musiał ponieść jej słowa ponad hukiem fal rozbijających się o klify i skierować je w kierunku mężczyzny stojącego na krawędzi, bowiem odwrócił się do niej z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Nie wiedzieć czemu uznała, że nieznajomy zamierza rzucić się w przepaść. Mimo to nie odważyła się odwrócić wzroku, jakby właśnie w ten sposób mogła powstrzymać nadchodzące nieszczęście. Bez zastanowienia wykonała krok w jego stronę. Cała ta sytuacja wydawała się nierealna jak dziwny sen, w którym najbardziej absurdalne okoliczności przyjmuje się za coś zupełnie naturalnego.

Zanim Venetia dotarła do nieznajomego, ten zdążył odsunąć się od urwiska i obdarzył ją nieśmiałym uśmiechem. Zatrzymała się nagle, a jej twarz poczerwieniała z nadmiernej ekscytacji. Co w nią wstąpiło? Jak mogła w ogóle myśleć, że stojący teraz przed nią mężczyzna chciał popełnić śmiertelny grzech i odebrać sobie życie? Po raz kolejny wyobraźnia płatała jej figle.

„Czytasz za dużo romansów” – powiedziałaby jej mama.

Zawstydzona utkwiła wzrok w nieznajomym. Wyglądał młodo, na nie więcej niż dwadzieścia lat, jak oszacowała. Pociągła, szczupła twarz mężczyzny wydawała się atrakcyjna, choć trudno było określić dlaczego, gdyż rysy były raczej przeciętne. Gładkie, pozbawione zarostu policzki nosiły ślady blizn po przebytej ospie.

Mimo to Venetii wydawało się, że nigdy nie zapomni tej twarzy, brązowych oczu, które zdawały się do niej uśmiechać, ekspresji skrytej w mimice, zdradzającej całą paletę emocji, a gdy na nią patrzył: zdumienie, ból, rozbawienie i – ku zaskoczeniu Venetii – również ślad wzruszenia. Miała wrażenie, jakby mogła czytać z jego rysów niczym z otwartej księgi. Chcąc przerwać niezręczną ciszę, powiedziała głosem pełnym skruchy:

– Przepraszam pana. Nie wiem, co mnie opętało.

Chciała odwrócić wzrok i wycofać się z tej krępującej sytuacji, kiedy nieznajomy nagle się odezwał:

– Nie, proszę, madam. To moja wina. Nie powinienem podchodzić tak blisko na skraj klifu, sprawiając wrażenie, jakbym…

Nie dokończył nawet tej haniebnej myśli, tylko odchrząknął i spojrzał na nią nieco bezradnie.

– Proszę mi wybaczyć moją niegrzeczność, nawet się nie przedstawiłem. Chociaż nie jest to zgodne z konwenansami, ale ponieważ nie ma tutaj nikogo, kto mógłby przejąć za nas tę formalność, pozwolę się przedstawić, madam. – Na ułamek sekundy zawiesił głos, ale już po chwili kontynuował: – Bertie Townsend. To dla mnie zaszczyt.

Venetia zauważyła krótką przerwę w wypowiedzi mężczyzny, ale zupełnie zignorowała to zachowanie. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Gdy zdała sobie z tego sprawę, znów się zarumieniła i wymamrotała:

– Venetia Grey…. Miss…

Uśmiechnął się.

– Proszę mi wybaczyć, że to przeze mnie znalazła się pani w tej jakże niezręcznej sytuacji, panno Grey.

Lekko przechyliła głowę, aby pokazać, że przyjmuje przeprosiny. Właściwie powinna teraz oddalić się w swoim kierunku, ale uczucie niepokoju, trudne do zrozumienia, zatrzymało ją w miejscu. Wyobraźnia podsuwała obrazy okrutnego krzyku rozpaczy i odgłosu uderzenia ciała o powierzchnię morza, gdyby tylko odwróciła wzrok. Może zaniepokoiło ją rozczarowanie, jakie mogła dostrzec w oczach Bertiego Townsenda, skryte za przepełnionym bólem uśmiechem. Jej spojrzenie spoczęło na kapeluszu leżącym w pewnej odległości na trawie, unoszonym i obracanym przez kolejne podmuchy wiatru.

– Pana kapelusz – powiedziała, wykonując gest w kierunku homburga2.

Townsend uśmiechnął się ponownie, niemal kpiąco, jakby domyślił się, że chciała go na dobre odciągnąć od klifu. W końcu ruszył dużymi krokami w stronę nakrycia głowy, doganiając je, nim zostało porwane przez wiatr, po czym założył kapelusz na potargane włosy.

Niebo pociemniało, zwiastując nadchodzącą ulewę. Townsend spojrzał na chmury, a potem zwrócił się do Venetii:

– Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do miasta, panno Grey – zaproponował. – Zaraz zrobi się tu bardzo nieprzyjemnie.

W milczeniu skinęła głową i wyprzedziła go. Idąc stromą ścieżką po zboczu, trzymał się blisko, by w razie potrzeby pomóc jej, gdyby się poślizgnęła. Niespodziewanie szybko nadciągnął deszcz i w jednym momencie zmienił podłoże w błotniste grzęzawisko. Venetia zboczyła z drogi na wilgotną, przygniecioną trawę, próbując znaleźć oparcie, lecz stało się to, co nieuniknione: mokre źdźbła zamieniły się w śliską powierzchnię, a podeszwy butów traciły oparcie.

Silna dłoń chwyciła ją za ramię, powstrzymując przed upadkiem.

– Chodźmy, tam z drugiej strony jest występ skalny, gdzie będziemy mogli się schronić – powiedział Townsend.

Będąc mu niezmiernie wdzięczną, pozwoliła się prowadzić. To, że niemal upadła, przeraziło ją i spowodowało, że nie czuła się już pewnie na tym błotnistym i śliskim gruncie. W małej zatoce, w której Venetia wcześniej obserwowała fale, młody mężczyzna zatrzymał się pod występem skalnym, uformowanym niegdyś przez deszcz i zacinający wiatr. Stanowił teraz schronienie przed ulewą, chociaż rozbryzgujące się fale i napierające od strony morza powietrze, przepełnione tysiącami unoszących się niczym mglista zasłona perłowych kropel, dosięgały ich nawet tutaj. Kiedy upewnił się, że Venetia ma pewny grunt na skalnych nierównościach, Bertie Townsend puścił jej ramię.

– Wybraliśmy sobie niekorzystny dzień na spacer – powiedział sarkastycznie.

Zawstydzona odwróciła wzrok, ponieważ odebrała tę uwagę jako krytykę swojego zachowania. Mógł przecież pomyśleć, że przyzwoita młoda dziewczyna nie chodziłaby w taką pogodę samotnie po ulicach.

Starając się choć trochę schronić przed wciąż padającym deszczem, stali tak blisko siebie, że Venetia poczuła, jak ciało mężczyzny się napięło. Mimowolnie spojrzała w jego stronę i zauważyła wyraźne zakłopotanie na twarzy.

– Przepraszam, często mówię, nie myśląc wcześniej – wyjąkał. – Nie chciałem sugerować, że pani… Cholera, chyba lepiej pójdę…

„Jaki jest wrażliwy” – pomyślała Venetia z rozbawieniem.

Szeroki uśmiech cisnął się na jej usta i z pewnością nie miał on nic wspólnego z zachowaniem prawdziwej damy.

– Nie chce mnie pan chyba zostawić samej na tym deszczu – powiedziała ironicznie.

Jego twarz, zaczerwieniona od zimnego wiatru, teraz pokryła się niemal purpurą.

– Nie, oczywiście, że nie. Głupio z mojej strony… – Po czym i on również się uśmiechnął. – Staromodne metody wychowawcze stosowane w publicznej szkole nie przygotowują, jak należy się zachować w tego typu sytuacjach.

– Myślę, że również normy społeczne tego przypadku nie przewidziały – odpowiedziała dyplomatycznie Venetia. – W tej chwili jesteśmy rozbitkami odciętymi od świata zewnętrznego.

Jej odpowiedź była dość stanowcza, ale poczuła, że Townsend nieco się rozluźnił, a moment zakłopotania minął. Z ciekawością przyglądał się młodej kobiecie obok siebie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu. Co o niej myślał? Venetia obawiała się dostrzec szyderstwo lub pogardę w jego ciemnych oczach, ale widziała tylko zdumienie i ciepło. Nagle poczuła motyle w brzuchu i delikatne mrowienie w kończynach. Zmarznięte ręce i stopy stały się cieplejsze, a bicie serca niezwykle intensywne, jakby do tej chwili leżało martwe niczym kamień w piersi. Uświadomiła sobie, że wpatruje się w Bertiego Townsenda i opuściła wzrok.

Ulewa zelżała, ale żadne z nich nie chciało zrobić pierwszego kroku spod skalnego występu. Długi wełniany płaszcz chronił Venetię przed wilgocią, a barchanowe halki zapewniały ciepło. Ponieważ wiatr prawie ustał, nie było jej zimno. Tylko z przemoczonego kapelusza nieprzyjemnie kapało za kołnierz. W końcu Venetia i Townsend niemal jednocześnie wyszli na zewnątrz i podążali ścieżką, którą woda, wydając bulgoczący odgłos, płynęła w dół zbocza, podczas gdy oni szli w górę do domów powyżej Clarence Gardens. Tam Bertie Townsend zatrzymał się, przerywając milczenie panujące pomiędzy nimi podczas wspinaczki. Ta chwila ciszy zdawała się Venetii czymś zupełnie naturalnym, tak jakby byli starymi przyjaciółmi, rozumiejącymi się bez słów.

– Czy ma pani stąd daleko, panno Grey? – zapytał.

– Nie, mieszkam tylko kilka ulic dalej – odpowiedziała Venetia.

– W takim razie teraz się pożegnam. Mój hotel znajduje się w pobliżu uzdrowiska. – Odchodząc, lekko uniósł kapelusz w geście pożegnania.

Ale potem znów się zatrzymał i obrócił w jej stronę.

– Dziękuję za wszystko, panno Grey.

Kiedy obserwowała jego znikającą postać, zdała sobie sprawę, że jednak się nie pożegnał. Przez umysł przebiegło jej pytanie, czy to oznacza, że niebawem się spotkają?

Pogrążona w głębokim zamyśleniu Venetia wędrowała wąskimi uliczkami starego miasta i dopiero, gdy stanęła przed małym pensjonatem swojej ciotki na Princess Street, zdała sobie sprawę, że dotarła na miejsce. Westchnęła, otworzyła drzwi i weszła do ponurego przedpokoju. Słona morska bryza, którą wniosła do pomieszczenia, zmieszała się ze stęchłym zapachem starego domu. Z powodu choroby ciotka Lizzie zaniedbała sprzątanie w ostatnich tygodniach, a jedyne, co można było wyczuć, to słaby zapach politury meblowej, użytej dawno temu do woskowania balustrady. Venetia powiesiła swój wilgotny płaszcz na wieszaku i odłożyła nieużywany parasol do stojaka. Tak cicho, jak to możliwe, weszła po schodach na drugie piętro i podeszła do drzwi pokoju dzielonego z matką. Jednak gdy przekroczyła próg, usłyszała głos Margaret wołający z dołu:

– Venetia, to ty?

– Tak, mamo.

– Gdzie byłaś tak długo przy takiej pogodzie?

– Nic mi nie jest, schowałam się przed deszczem. A potem musiałam czekać, aż przestanie padać.

– Zejdź na dół, możesz się przydać i zanieść panu Jonesowi gorącą wodę do mycia.

– Tak, mamo.

Przed lustrem Venetia szybko wyjęła szpilkę z kapelusza, który położyła potem na ręczniku, woda bowiem wciąż kapała z przemoczonych piór. Następnie odgarnęła rozpuszczone włosy do tyłu i mocno spięła kosmyki. Przy ostatnim spojrzeniu w lustro zauważyła, że jej policzki płoną, nie sposób było tego zatuszować, co zresztą mocno ją zirytowało.

W kuchni napełniła cynowy dzbanek gorącą wodą i zaniosła go na pierwsze piętro do drzwi z numerem dwa. Pan Jones był w tym czasie jedynym płacącym gościem w pensjonacie ciotki Lizzie. Kawaler mieszkał tu przez cały rok i rozkoszował się komfortem bycia obsługiwanym i częstowanym posiłkami. Ponieważ nie korzystał z żadnych rozrywek, mógł sobie na to pozwolić.

– Ach, panna Grey! – przywitał ją, otwierając drzwi, zaraz po tym, jak zapukała. – To bardzo miłe, że przyniosła mi pani gorącą wodę.

– Proszę dać znać, jeśli będzie pan potrzebował więcej – odpowiedziała Venetia.

Lubiła pana Jonesa, ponieważ zawsze był uprzejmy i wdzięczny za poświęconą mu uwagę. Uśmiechnął się nieśmiało i nerwowo przejechał ręką po łysiejącej głowie, zanim przejął cynowy dzbanek.

– To bardzo uprzejme, dziękuję – powiedział, po czym szybko zamknął drzwi.

Venetia wróciła do kuchni i przygotowała herbatę. Z zastawioną tacą, weszła do sypialni ciotki, gdzie zastała siedzącą przy łóżku matkę. Spoglądając na córkę z dezaprobatą, zwróciła się do niej:

– Już myślałyśmy, że ten porywisty wiatr i ciebie zdmuchnął – powiedziała Margaret. – Mówiłam, że przy tej pogodzie nie powinnaś nigdzie wychodzić.

– Wiatr mi nie przeszkadza – odpowiedziała Venetia.

Lizzie stanęła po stronie siostrzenicy.

– Pozwól jej, Maggie. Jest młoda. Nie możesz wymagać, żeby cały dzień siedziała przy moim łóżku, jak ty, albo w pokoju i wpatrywała się w ścianę. Świeże powietrze dobrze jej zrobi. Spójrz na nią. Policzki kwitną jak dzikie róże.

– To mi nie umknęło – odpowiedziała Margaret kąśliwie. – Jeszcze się tam na zewnątrz przeziębisz, dziecko.

– Ach, co tam! – Lizzie machnęła ręką. – Wy, londyńskie panie, jesteście rozpuszczone. Świeża morska bryza nikomu do tej pory nie zaszkodziła.

– Ach tak? – szydziła Margaret. – A jak złapałaś zapalenie płuc? Robiąc na drutach, przy kominku?

Venetia powstrzymała uśmiech, gdy podawała herbatę matce i ciotce. Tak było przez cały dzień. Nieustannie się kłóciły, ale nigdy złośliwie. Podejrzewała, że Margaret w ten sposób próbowała odwrócić uwagę Lizzie od choroby. Na razie ta strategia wydawała się przynosić pozytywne efekty.

– Czy mam przygotować kolację, mamo? – zapytała, zbierając puste filiżanki.

W obliczu niezwykłego zapału córki, Margaret zdziwiona uniosła brwi.

– Cóż, zwykle nie jesteś taka chętna do pracy w kuchni. Świeża morska bryza sprawiła, że chyba zgłodniałaś.

Nie odnosząc się do tej złośliwości, Venetia opuściła pokój i zamknęła za sobą drzwi. Matka miała rację, gotowanie faktycznie nie sprawiało jej radości, ale przy obieraniu kartofli można było cudownie zatonąć we własnych myślach i przeanalizować wydarzenia mijającego właśnie dnia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij