Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

How I made Him right - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 kwietnia 2025
50,00
5000 pkt
punktów Virtualo

How I made Him right - ebook

Harvey stara się po prostu przetrwać. Razem ze swoimi kumplami. Nagle w jego życiu pojawia się dziewczyna, która ciągnie go w stronę świata żywych. Przekonuje go, że powinien dać sobie szansę. I wtedy dotyka go największa tragedia, jakiej nie chciał sobie wyobrażać. Ayla chce zacząć nowe życie i zapomnieć o miłosnych uczuciach. Poznaje Harvey'a, który swoim cieniem błaga o pomoc. Nie zostawia go, choć powinna. Musi wymyślić nowy plan na przyszłość. Jej miłość rozświetli mu drogę. Jego miłość wyciągnie ją ze strachu, w jakim nie potrafi przestać żyć. Prócz siebie mają wielu przyjaciół, którzy również przeżywają trudne chwile i wpadają w kłopoty. Wszyscy muszą pomagać sobie wzajemnie, by nie upaść.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 304 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prologue

Nie chciał ze mną rozmawiać. Nie był do mnie przekonany. Ja sama nie

byłam do niego przekonana ani też do siebie. Nie musiałam tego robić. Nic nie

musiałam. Mogłam zostawić go takim, jakim go poznałam. To mogło się

skończyć na samym starcie. I generalnie prawie to zakończyłam, prawie...

Nie pokazywał swojej słabości, ale wszyscy ją widzieli. Nie chował się w sobie,

ale nikt go nie znajdował. Wszyscy mieli go za słabego, skrytego w sobie

chłopaka bez perspektyw, zupełnie obojętnego na życie. Ale on nie był słaby.

Takiej siły fizycznej i psychicznej nie widziałam nigdy. On tylko potrzebował

kogoś, kto go znajdzie i pomoże tę siłę pokazać. Tamtego dnia, to ja go

znalazłam. Widziałam w nim piękno, no i siłę, która potrzebowała mojej. On

był sztuką. Taką moją, własną. Więc pewnego dnia zdecydował się podać mi

pędzel, potem farbę. I malowałam go każdego dnia. Każdego dnia malowałam

jego życie od nowa. Szkic był gotowy. Ja musiałam ten obraz tylko wypełnić

kolorami. I zrobiłam to - stworzyłam najpiękniejszy obraz swojego życia –

nasze wspólne życie.Take one

Słabość nigdy nie była po jej stronie. Ona nigdy nie dała się na tamtę stronę przeciągnąć. Zawsze starała się mocno stać na nogach i pewnie iść przed siebie. Patrzyła do tyłu, owszem. Ale z rozwagą, nie z czułością. Miała lepiej rozwinięty mózg niż serce. Zresztą, nie można jej za to winić - w ten sposób radziła sobie z życiem. Kiedy było jej źle, nie pokazywała tego wszystkim w koło. Zostawiała to dla siebie i rozważała w myślach, kiedy po całym dniu leżała w swoim dużym łóżku, i patrzyła w sufit, na którym dawniej coś tam bazgroliła.

Żyła w świecie artystów, sama była artystką, niemniej jednak zupełnie inną. Była jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa. Wszyscy ją znali, bo tylko ona najlepiej potrafiła trzymać nerwy i emocje na wodzy. Byli tacy, co nią za to gardzili i z tym świetnie sobie radziła, ale byli też ci, którzy ją podziwiali. Stanowiła wzór do naśladowania, choć sama tego nie chciała. Musiała być świadoma swojej pozycji w szkole, bo każda dziewczyna chciała być tak silna jak ona.

Nie była idealna, potrafiła zaspać albo utkwić w korku, dlatego i tamtego dnia wbiegła do budynku, a parę chwil później gwałtownie otworzyła drzwi sali plastycznej. Wszyscy zaskoczeni przenieśli na nią wzrok, ale westchnęli z ulgą, dając do zrozumienia, że nauczyciel jeszcze nie dotarł.

- Co tym razem?

- Cholerne taksówki - burknęła i rzuciła torbę obok swojego stanowiska.

Urocza dziewczyna zaśmiała się cicho w odpowiedzi.

- Powinnam na kolejne urodziny kupić ci helikopter. Może wtedy nic cię nie zatrzyma.

Ona tylko ze skwaszoną miną przeklęła pod nosem.

- Profesorka nie ma?

- Nie - z niekrytym zadowoleniem Romy oparła ręce na biodrach.

- Cudownie.

- Wiem. Ale i tak zakładaj ten fartuszek szybciej.

- Nie mam ochoty - w odpowiedzi usłyszała prychnięcie.

- Kto, jak kto, ale ty zawsze masz do tego ochotę. Wmawiasz sobie tylko, że nie.

Obie zamilkły, bo w tej samej chwili mężczyzna wszedł do sali. Popatrzyły na siebie tym wzrokiem, który tylko one mogły rozszyfrować.

- Dzień dobry. Widzę, że ciężki weekend już za wami, co, Douglas?

- Ta - chłopak ledwo stał na nogach. Nie po raz pierwszy.

- No dobra - rozejrzał się po sali. - Nie wiem, na co wy czekacie. Róbcie swoje, ja będę robił swoje. Po tylu latach...

- To z grzeczności. Procedury trzeba zachować. - Romy z uśmiechem przerwała mężczyźnie w połowie zdania. On odwzajemnił ten uśmiech.

- Oczywiście, Romy.

Dziewczyna prychnęła pod nosem, czując jak jej przyjaciółka niemal się rozpływa.

- Jakim cudem nie wylądowałaś u niego w łóżku? Jeszcze? - dodała szybko, a ta tylko wzruszyła głupio ramionami.

- Nie skończyłam szkoły - zamrugała kilka razy i odwróciła się przodem do swojego niedokończonego dzieła.

- Cóż. On sam z niecierpliwością czeka, aż będziesz absolwentką.

- Ja też czekam.

- Widzę - tym razem ona zaśmiała się, widząc zaczerwienione policzki dziewczyny. Wzięła do ręki pędzel. - Gapi się na twoją dupę.

- Cicho.

- Dosłownie skanuje cię wzrokiem.

- Przestań.

- Jestem w stanie się założyć, że do czerwca nie wytrzyma.

- Ayla - zgromiła wzrokiem przyjaciółkę. Potem sama zaczęła szczerzyć się, jak głupia do sera. - Ja też nie - to powiedziała, zagryzając wargi i widocznie się męcząc. Brunetka pokręciła głową i lekko klapnęła różowowłosą w tyłek. - Ksz. Przynajmniej pomóż mi nie zdradzić się przed resztą uczniów, dobrze?

- Tak jest - skinęła i zrobiła pierwszy ruch pędzlem na białej kartce.

Malarstwo było tym, co ją ratowało. Dawniej i dziś. Tylko w jej pracach można było zobaczyć emocje, co czuła. Nikt, prócz Romy nie wiedział, które są prawdziwe, a które są jej wytworem wyobraźni lub marzenia. Prawie nigdy nie było tam miłości, w postaci serca lub dwóch splecionych rąk. Motyw prawdy - jej ulubiony motyw. Dlaczego nigdy miłość? Bo albo miała jej dosyć, albo sama nigdy jej nie doświadczyła.

- Ayla! - zatrzymała się od razu. - Nie...

- Myślałam, że czekasz przy samochodzie - z uśmiechem chwyciła chłopaka pod ramię.

- A ja już...

- Wdech, wydech - zaczęła się śmiać, gdy chłopak ledwo łapał oddech. - Jak długo biegłeś?

- Od zachodniego skrzydła - otworzyła szeroko buzię.

- Rany, Jordan. Przecież nie odjechałabym bez ciebie.

- Dzisiaj miałabyś do tego prawo - spięła się nieznacznie.

- To nie...

- Między nami nic się nie zmienia, prawda? - przytaknęła. Wyraźnie odetchnął z ulgą. - Naprawdę po sobocie myślałem, że spieprzyłem i cię stracę...

- Nie stracisz, Jordan. Wciąż tu jestem - uśmiechnęła się pocieszająco.

- Na jak długo? - udała, że nie słyszy tego pytania albo uznała je za retoryczne, mimo to, pozwoliła, by jego wargi musnęły jej skroń.

- Co dzisiaj jemy?

- Makaron grecki. Sałatkę, znaczy. Wszystko kupiłem - dumny wsiadł na miejsce pasażera.

- A gdzie to masz?

- W domu - poruszył dwuznacznie brwiami.

Przewróciła oczami.

- Nie mówiłam mamie...

- Ale ja to załatwiłem. Nic się nie martw.

Może właśnie dlatego kurczowo się go trzymała. Pokazywał jej nowe rzeczy, uczył ją życia, tego innego życia i nigdy się nie poddawał. Choć czasami nie była pewna czy to ona mocniej trzyma się jego, czy on jej. Na pewno oboje siebie potrzebowali. Mimo że każde wiedziało, że tylko do czasu...

♢♢♢

- Nie krzycz na przywitanie.

- Nikogo nie ma? - pokręcił głową, przekręcając kluczyk w zamku. Zagryzał wargę.

- Nie musisz...

- Aż tak się starać? - skinęła, ale za dobrze go znała, bo wiedziała, co odpowie. - Bzdura. - przepuścił ja w drzwiach, po czym na klucz zamknął za nimi drzwi. - Po prostu już więcej nie wmawiaj nam, że bez starań też się da.

- Bo ktoś musi o to dbać.

Lubiła te ich głębokie myśli, choć normalnie pomyślałaby, że są płytkie. Czasem i to uświadamiało jej, jak wiele ich łączy. Coś jednak traciła. Bezpowrotnie.

Przypominał to portret jej samej, który rok wcześniej namalował blondyn, wiszący na ścianie w jego pokoju. Za każdym razem zapierał jej dech w piersiach. Facet miał ogromny talent. I namalował ją tak, jak zawsze o niej mówił - arcydzieło piękna. Ona na ścianie w swojej sypialni miała jego portret. Zupełnie inny.

Kiedyś, wpatrując się w jej sufit i trzymając ją w ramionach, zapytał czy po wszystkim te obrazy będą miały dla nich tę samą wartość. Czy on będzie mógł zabrać swój ze sobą w świat.

- Koniec nastąpi prędzej czy później, ale ty z mojego życia przecież nie znikniesz nigdy. Po to są te obrazy, prawda? By mieć to na zawsze - chwyciła w dłoń jego koszulkę. Bała się. Bała się, że pryśnie.

- Trochę to śmieszne - odparł po dłuższej chwili.

- Dlaczego?

- Bo wiemy, że nastąpi kres, że jednak coś nam uleci, a jednocześnie nie zakończy się nigdy.

- Na tym polega nasze wspólne bycie - uniosła na niego wzrok. - Jest oryginalne, wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju...

- Nasze.

- I nieskończone - on wtedy ucałował wierzch jej dłoni, a ona z bólem serca leżała w jego objęciach. Nie wiedziała, co to jest. Bała się tego. Nie zapominała jednak, że nie wie czy po wszystkim da sobie radę i czy nie będzie cierpiała.

- Mam też greckie serwetki, chcesz? - zaśmiała się i poprosiła. Ułożył dwie na stole, po czym usiadł naprzeciwko niej. - Smacznego.

- Smacznego - niedługo jedli ze swoich talerzy. Lubili karmić siebie nawzajem. Jakkolwiek to nie brzmi.

Nikt nie potrafił określić ich relacji. Po prostu byli i tyle. Dlatego ciężko im było przyznać momentami, że chcieliby nazwać tę relację. W ten sposób pozostawała im chwila, która z każdą następną zbliżała ich do końca. Najlepszym rozwiązaniem było nie tracić żadnej z nich.

Take two Życie to okropna choroba. Najgorsza. Śmiertelna. Są tacy, co walczą z nim, jak z rakiem i wygrywają na dłuższą metę. Ale to nie wszyscy. Nie wszyscy dają radę. Umierają najpierw od środka, dopiero potem przegrywają walkę. Ale walczą, a to jest bardzo ważne. Są i ci, którzy nawet nie mają zamiaru podjąć tej walki. On należał...Sam nie wiedział, do której grupy. Prawdopodobnie do tej drugiej, w każdym razie, na pewno nie do pierwszej.

Codziennie wstawał, jakby to miała być dla niego kara, że żyje. W pewnym sensie tak było. Już dawno by ze sobą skończył. Już dawno poprosiłby kogoś, by go wyręczył. Myślał o śmierci często. Ale nigdy nie chciał sam sobie odebrać życia. Nie chciał być winny swojej własnej śmierci.

Każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Ale może i na to sobie zasłużył.

- Dawaj, chłopcze! Czekamy na ciebie.

Zadarł brodę i popatrzył w górę. Trzech mężczyzn machało do niego żywo.

- Im szybciej wejdziesz, tym szybciej skończysz.

_Z pewnością_ - pomyślał.

Ci z góry codziennie walczyli o jego lepsze samopoczucie. Nie oskarżali go, nie szydzili z niego, sami byli w podobnej sytuacji. Właśnie tam czuł się najlepiej. Doceniał ich.

- Szef nas pochwalił. Żałuj, że tego nie słyszałeś.

- Staram się doszukać sarkazmu - rudy facet przewrócił oczami.

- Serio.

- Tym razem się nie doszukasz.

Chłopak wszedł na górę po drabinie i stanął obok nich.

- Ciebie szczególnie. Powiedział, że...Czekaj. Jak on to ujął? - niewiele starszy od bruneta podrapał się po brodzie.

- Widzi w tobie potencjał - zrelacjonował najstarszy.

- Potencjał? - zaśmiał się. - W budowlance? - wszyscy zgodnie przytaknęli. Harvey założył rękawice. - Gdzie drugi zespół?

- Oni są daleko za nami.

- Justin...

- No co? Taka prawda - lekko posiwiały pokręcił głową. - My pracujemy wiele godzin i to ciężko pracujemy. Robimy sobie tyle przerw, że wcale, a oni stoją, piją piwko i palą.

- Ty nie palisz, to nie masz na to przerwy - zaśmiał się Teo.

- Ale piwko bym sobie wypił, wiesz?

- Dobra, koledzy - ciemny brunet zakończył ich potyczki, zanim zdążyły się zacząć. - Skoro nam mało zostało, to skończmy to.

- Uwielbiam, kiedy budzi się w tobie iskierka energii - Justin szturchnął Harvey'a delikatnie łokciem.

- Czasami nawet ci z zaświatów wracają, jak Harvey - Teo szepnął do Kevina.

- Bardzo śmieszne - chłopak burknął pod nosem.

- Przynajmniej się starałem, prawda, Kevin? - najstarszy poklepał towarzysza po łopatce.

- Ruszamy dupę do roboty.

Całe jego życie było jednym, wielkim paradoksem. Potrafił w nim wszystko spierdolić najbardziej, jak się da. Był w stanie zjebać samego siebie. Ale ocieplał ludziom domy, budował innym nowe życie, miejsce, w którym znajdują siebie. Harvey Lancaster kiedy już się za to zabierał, zawsze robił to dokładnie, starannie, precyzyjnie i z uczuciem. Chociaż tyle mógł zrobić.

■▪■▪■

- Jak się ma twoja córa? - stali pod rusztowaniem na ostatniej przerwie. Żaden z nich jednak nie zapalił.

- Bardzo dobrze - Kevin uśmiechnął się szeroko. - Wypytuje o ciebie ostatnio.

- Swatamy córkę Kevina z Harvey'em? - Justin oparł się o ścianę i założył ręce na piersi. - To się chłop ustawi.

- Nie swatamy - Kevin od razu zaprzeczył. - Przynajmniej na razie.

- Jest za młoda - brunet udał niezadowoloną minę.

- A o której mówimy? - Mario zapytał z pełną buzią.

- O młodszej.

- Mhm - wrócił do jedzenia bułki. - Faktycznie za młoda. - dodał po dłuższej chwili. - A ty będziesz zawsze za stary.

- Też tak pomyślałem - z uśmiechem pokręcił głową, patrząc na Teo.

- Panowie! Przerwa się chyba skończyła! - obrócili głowy w stronę, z której dochodził głos.

- Pierdol się ty...

- Justin - Kevin przerwał chłopakowi.

- Jak będzie trzeba, to mu Harvey dołoży - gdyby to był ktoś inny, już dawno by oberwał. Ale im pozwalał z tego żartować. Tylko im.

■▪■▪■

Zanim wrócił do domu, szlajał się po ulicach z papierosem w buzi. Odstresowywał się, relaksował, a czasami pozwalał sobie na refleksje. Lecz najczęściej wtedy właśnie nie myślał o niczym. Był w swoim pudełku nicości. Nie interesowało go nic. Ani przyszłość, ani tym bardziej przeszłość. Nie robiło mu to większej różnicy. Miał ochotę zniknąć, i choć ludzie i tak nie zwracali na niego uwagi, chował się za dymem, który był jego osłoną przed światem.

Tak kończył każdy dzień, od roku. Nic szczególnego się nie działo, a mieszkańcy jego osiedla, dzięki Bogu, zapomnieli o nim lub nie chcieli pokazać, że pamiętają. Kiedy wracał do miasta obawiał się obelg, krzywych spojrzeń i przestrzegania każdej młodej dziewczyny, by od tego przestępcy trzymała się z daleka. Oczywiście, że mógł nie wracać albo wyjechać gdzieś, do jakiegoś zadupia, w którym nikt go nie zna i zacząć nowe życie. Ale czuł, że nie może. Z jakichś dziwnych, niewyjaśnionych przyczyn został. W końcu czas leczy rany. Może po prędzej czy później jednak coś uległoby zmianie, zmieniłoby się jego spojrzenie na świat. To nie tak, że wierzył w cuda, ale był cierpliwy i jeśli jego wewnętrzne "ja" kazało mu zostać i poczekać, tak postanowił. I ten jeden, jedyny raz zaufał sobie.

Zasadniczo nie mówił nic. Tylko w pracy otwierał buzię. W domu nie miał dla kogo. Siedział samotnie w najmniejszej kuchni i zaciągając się, obserwował niebo. Czasami ludzi. Obserwował zachowania, które raz były fascynujące i go poruszały, a drugi raz zaciskał pięści, widząc w jakimś facecie siebie. Gdyby nie on, pewnego wieczoru, młoda dziewczyna zostałaby pobita przez swojego chłopaka. Nikt z ulicy nie zareagował. On zdążył wybiec z mieszkania.

- Jesteś bohaterem, stary. I wcale nie mówię tego sarkastycznie. Serio. Ja nie wiem czy bym się odważył. A ty nie myślałeś. Działałeś instynktownie.

- Co to ma do mojego bohaterstwa?

- To, że pomagasz bez zastanowienia. Ten chłopak skończył niemal w szpitalu, ale to się nie liczy. Uratowałeś ją. Twoja kobieta będzie miała szczęście. - Nie będzie przy mnie bezpieczna - Teo przechylił lekko głowę.

- Nie wiesz, jak będzie - chłopak spuścił wzrok. - Mogę być z tobą szczery? - skinął. - Nawet nie masz pojęcia, ile masz w sobie siły. I wydaje mi się, że ta, która gdzieś tam jest - teatralnym gestem objął przestrzeń przed nimi - jest najsilniejszą laską, jaką poznasz. I tak, będzie bezpieczna. Bo ty będziesz bezpieczny przy niej.

Harvey nie odezwał się już wtedy. Zastanawiał się czy byłby zdolny stworzyć związek bądź cokolwiek na wzór tego, co nie byłoby toksyczne. I było mu żal, że ten świetny facet, Teo, nigdy nie ma pewności, że nie zostanie sam, że jego, pożal się Boże, dziewczyna, wróci do domu. Bo w przeciwieństwie do niego, on wybrał samotność. A Teo...Teo sobie z nią gorzej radził.

Take three

Uczucie niezadowolenia, beznadziejności i zawodu. Tak czuła się Romy, kiedy weszła do sali gimnastycznej. Rozglądała się chyba piętnaście minut, a nigdzie nie było...

- To jest twój ostatni bal. Nie przegapi tego – zapewnił ją Jordan.

- A jeśli spędza teraz miłe chwile z jakąś kobietą?

- Tym bardziej powinnaś się z nami świetnie bawić.

Ayla skarciła wzrokiem chłopaka. Jej przyjaciółka nawet wróciła do naturalnego koloru włosów.

- Jordan jednak ma trochę racji, wiesz? - patrzyła, jak ogniste kosmyki włosów Romy wylatują z idealnej fryzury podczas picia coli. - Nie można marnować jedynych takich chwil dla jakiegoś faceta.

- Dzięki, skarbie.

- Wiesz o czym mówię.

- Wiecie, o czym teraz pomyślałam? - pokiwali przecząco głową. - Po moim odejściu pewnie pojawi się kolejna, która będzie miała na niego...

- Ochotę? - chłopak prychnął - Nie jesteś pierwsza i ostatnia. Ale z tego, co widzę, jedyną, która otrzymuje coś w zamian.

- Naprawdę? - złożyła dłonie na sercu.

- Ta. Serio. A teraz idziemy na parkiet.

Romy szalała najbardziej. Postanowiła posłuchać przyjaciół i korzystać z tych momentów, których nikt jej nie odda. Po wielu skocznych utworach nadszedł czas dla par, dlatego opuściła dwójkę wpatrzonych w siebie ludzi i udała się do łazienki. Dzięki Bogu wszystkie parki zmieniły miejsce obściskiwania się z korytarza na parkiet i mogła spokojnie maszerować. Do czasu. Odskoczyła gwałtownie.

- Przepraszam - zdębiała, słysząc ten basowy głos w szkolnych ciemnościach. Uniosła wzrok i otworzyła buzię. - Romy?

- Yyy...

- Cholera. Potrzebujemy chusteczek.

- Coś się stało? - usłyszała jego śmiech.

- Polałem cię wodą - spojrzała na sukienkę. - Na szczęście wodą. - stał blisko. Za blisko.

- Um...Właśnie szłam do...

- A ja szukałem ciebie cały czas - sytuacja stała się krytyczna.

- Przecież nie mógł mnie pan...

- Masz taki piękny kolor włosów... Zmieniłaś, dlatego cię nie poznałem - z wahaniem dotknął opadającego kosmyka. Wstrzymała oddech. - Jak płomyczek, od dawna zaginiony w moim życiu- ciężko przełknęła ślinę.

- Słucham?

- Mówiłaś, że gdzie szłaś? - spojrzał jej w oczy.

- Do toalety...

- Nie masz ochoty się stąd wyrwać?

- To mój ostatni bal...

- Nasz ostatni szkolny bal - poprawił ją, trzymając dłoń na jej czerwonym policzku. - Wrócimy.

Po chwili skinęła i dała się wyprowadzić na dwór.

♢♢♢

Jordan patrzył na nią i nie mógł się napatrzeć. Żałował, że nie może uchwycić właśnie tej chwili.

- Musisz do mnie dzisiaj przyjść - otworzyła oczy i zmarszczyła brwi. - Muszę cię namalować - Ayla speszona uniosła kącik ust. - W tej sukni.

- Rodzice nie będą mieli nic przeciwko?

- Nie ma ich - odpowiadał zaczarowany jej uroda. - Nie możesz mi odmówić.

Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego nie czuła tego w ten sam sposób, co on. Dlaczego ona nie czuła tej miłości?

Dźwięki _Somethin' stupid_ bardzo dobitnie wpływały do jego serca. Obserwował jej twarz i czuł tę piosenkę w sobie. Idealnie opisywała jego rozdarcie emocjonalne. Mógł wszystko spieprzyć dwoma słowami, które tak mocno cisnęły się na język, ale on nie mógł ich z siebie wydobyć. Jeszcze nigdy nie powiedział ich na głos. Miał potrzebę wyrzucenia tego z siebie prosto na kartkę farbami. Ją i słowa piosenki, do której się kołysali, musiał namalować. W tej chwili.

- Wyjdziemy?

- Teraz? - przytaknął.

- Jeżeli mam to skomplikować lub zniszczyć, wolę to niż przez resztę życia zastanawiać się, co by było gdyby - zaskoczona odsunęła się delikatnie. - Chodź ze mną, Ayla. - wyszeptał w jej usta.

- Jordan. Ja nie chcę, żebyś żałował. - stali mniej więcej na środku parkietu, a i tak miał wrażenie, jakby byli tylko oni.

Nie chciała mu szkodzić bardziej, ufała jego emocjom i nie chciała go zawieść. A już na pewno nie ranić. Dlatego rozsądnie uciekła z nim z balu i pojechała do jego domu.

♢♢♢

- Nie boisz się straty pracy? - pogłaskał jej dłoń.

- Zawsze mogę odejść sam.

- Nie wierzę, że zrobiłbyś to dla jakiejś uczennicy - zatrzymał się, więc ona zrobiła to samo. - Widzisz, Romy. Są rzeczy ważniejsze - chwycił ją w talii. - W tym wypadku musisz mi uwierzyć. Bo mam zamiar coś stracić, by zyskać ciebie - pokręciła głową.

- Te fundamenty nie są trwałe.

- Sprawdzałaś? - uwielbiała zieleń jego oczu. - Dopiero po kilku latach będziesz mogła mi to powiedzieć.

- Ale...

- Zbyt długo czekałem.

- Co z reputacją? Ze wszystkim? - starała się myśleć racjonalnie.

- Za moment nie będą nas łączyły stosunki zawodowe, tylko prywatne. I do tego nikt nie będzie miał prawa się przyczepić.

- Jak wytłumaczysz, że...

- Przestań gadać, Romy - po raz pierwszy na jej ustach pojawił się pewny uśmiech.

- Najpierw zamknij mi usta.

Nie musiała mówić dwa razy. Całował ją, jakby faktycznie czekał na nią całe życie. W tamtej chwili czuł, że jest miłością jego życia. A zakazany owoc smakuje przecież najlepiej.

- Pozwól mi malować twoją skórę - wyszeptał, głęboko patrząc jej w oczy. Wzięła wdech i przytaknęła.

- Nie wracajmy na bal.

Czy była na to gotowa? Nie wiedziała. Czy on był na to gotowy? Na pewno.

♢♢♢

- Patrz na mnie.

Siedziała oparta o ścianę na jego łóżku. On z ogromnym skupieniem tworzył kolejny obraz, który miał zawisnąć w tym pokoju. Ale kiedy skończył, obiecał sobie, że nikomu go nie pokaże. Mógł podziwiać jej twarz bez końca. Ona była najpiękniejszym zjawiskiem w jego życiu.

Nie oponowała, gdy w ciszy schował obraz w szafie. Potem podszedł i usiadł obok niej, wyczerpany.

- Nigdy się nie poświęcisz dla miłości, prawda? - patrzył w jeden punkt przed sobą. Znała to spojrzenie. - Jak wiele ryzykuję? Jak wiele zyskasz, gdy ja ciebie stracę?

- Nie wiem, Jordan - usiadła prosto, on nadal był do niej bokiem. - Nikt tego nie wie. I nie mówię, że nigdy nie poświęcę siebie ani niczego dla tej...

- Ale teraz nie - z bólem serca zgodziła się. - Czy... - przełknął ślinę. - Czy mogłabyś coś mi dać? Coś, co będzie należało tylko do mnie?

Była młoda. Parę razy zastanawiała się, kiedy ten moment nadejdzie, kto będzie jej godzien. Widząc jego twarz, nie mogła wyśnić sobie lepszej nocy i lepszego chłopaka. Bo jeśli miała to stracić, mogła dać to tylko jemu.

Powoli usiadła na nim okrakiem. Chwycił ją mocno w pasie, a ona wplotła palce w jego bujne włosy.

- Jordan... Nie chcę słyszeć od ciebie tych słów, ale... - rozpięła pierwsze guziki jego błękitnej koszuli - Zrób dzisiaj tak, by żadne z nas nie musiało się zastanawiać, co by było gdyby - powoli złączyła ich wargi w namiętnym pocałunku. Za każdym razem pocałunki stawały się szybsze, bardziej namiętne, niecierpliwe. Całował ją z tęsknotą, goryczą i strachem. Tamtej jedynej nocy mógł ją kochać. I ona kochała jego.

♢♢♢

- Jestem taka szczęśliwa! - mocno uściskała przyjaciółkę.

- Ogromnie się cieszę, że się wam udało - patrzyła, jak skacze z radości z dyplomem w ręku.

- Przyjedziesz pojutrze, prawda?

- Nie mogłabym wyjechać bez pożegnania. Nawet, jeśli nie wyjeżdżam na wieczność - dodała, śmiejąc się z miny przyjaciółki. Tuliły się jeszcze przez długą chwilę, ale przerwał ją dźwięk klaksonu. - No, leć. Twój przyszły mąż na ciebie czeka.

- Ale trąbi na mnie ostatni raz.

- Poinformuj go od razu - zaśmiały się. Romy ucałowała najlepszą przyjaciółkę.

- O. Na ciebie też ktoś czeka - gdy Ayla się odwróciła, Romy zwinęła się do samochodu jej dawnego profesora.

- Przejdziemy się? - uniosła kąciki ust.

- Z przyjemnością.

Ayla i Jordan spędzili razem cały następny dzień. Nie robili nic, a zarazem zrobili wszystko, by dobrze się pożegnać.

- To jest ten koniec? - skinęła. Spuścił głowę. Stali pod jej domem, widzieli się po raz ostatni na...nie wiadomo, jak długo. Nie wiedziała, co powiedzieć, a on nie chciał mówić nic więcej. Choć na końcu języka miał te dwa, cholerne słowa.

- Cokolwiek się stanie, ja zawsze będę - badał dotykiem jej dłonie. - One nadal mają znaczenie - odważył się spojrzeć jej w oczy. Tej chwili nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie namalować. Za to ona wiedziała, że zrobi to zaraz po wejściu do pokoju. Musiała zabrać ze sobą bolesną miłość jego ostatniego spojrzenia.

- Obiecaj mi coś, Ayla - pozwoliła mu się objąć. - Jeżeli poczujesz tę siłę, to nie kończ tego.

Pewnym głosem, patrząc w jego błękitne tęczówki, odpowiedziała:

- Obiecuję.

Take four

_Cztery miesiące później..._

Kiedy coś zaczyna działać, gdy w końcu wydaje się, że ma się w swoim życiu jakieś prawa, ono pokazuje, jak bardzo błędna była ta myśl. Stawia się pierwszy pewny krok i ma się postawić drugi, a cofa o trzy. Tak naprawdę, życie to cholerna suka, która napawa się widokiem ruiny duszy. Spierdoli wszystko, co napotka na drodze. Z niczym się nie liczy. Bo jeśli budzi się kolejnego dnia, to znaczy, że do śmierci został dzień mniej. On pragnął po prostu zamknąć oczy i nie musieć ich otwierać. Taka śmierć była idealna. Nigdy więcej nie widzieć świata.

- Hej, Harvey - odłożył sprzęt na ziemię, by wytrzeć czoło. - Wybieramy się na billard dziś wieczorem. Chcesz dołączyć?

- A proponujesz, bo?

Mario wzruszył ramionami.

- Bo dobrze jest trzymać się razem.

Brunet pokręcił głową.

- Nie mam ochoty.

- Dawno nigdzie nie byłeś...

- I co z tego? - dwudziestosześciolatek odsunął się trochę, unosząc dłonie.

- Pomyślałem, że pomożemy sobie wzajemnie - obrócił się i wskazał mężczyzn, którzy zgodnie przytakiwali. Harvey wziął głęboki wdech. - Nikt z nas nie jest święty. I może właśnie dlatego warto dać wyciągnąć się gdzieś, raz na jakiś czas.

- Nie byłem w żadnym klubie od trzech lat.

- Może jest okazja do zmiany - wszyscy spojrzeli po Teo. Wzruszył ramionami. - Każda okazja jest dobra. - zastanawiał się trochę, ale patrząc na kumpla, przypominając sobie ostatnie wydarzenia, zgodził się pójść dla niego. Teo nie chciał, żeby któryś z nich zostawał sam.

- Dobra.

Zadowolony blondyn walnął go po przyjacielsku w ramię.

Ich praca była solidna. Nie obijali się. Chcieli mieć wszystko za sobą móc wziąć dłuższą chwilę oddechu. Każdy z nich miał jakiś problem. Praca na budowie uczyła nie tylko odpowiedzialności, ale i współpracy oraz wzajemnej pomocy. Nie każdy mógł wejść tak wysoko. Trafili tam przypadkiem. Byli i tacy, co pracowali, bo tak kazał sąd, wykonywali prace społeczne lub szukali czegoś, by mogli się chwycić. Harvey należał do każdej kategorii.

- Robimy przerwę? - Kevin rzucił rękawice na oparcie.

- Robimy. Mam już dość - Justin opuścił bezwładnie ręce wzdłuż ciała.

- Muszę zapalić - odezwał się Teo.

Harvey nie powiedział jeszcze nic. Jakoś nie miał dzisiaj ochoty zdzierać gardła.

- Dzisiaj też idziemy na billard, nie? - wszyscy zgodzili się z Justinem.

- Harvey? - dopytał Teo. Brunet popatrzył na niego obojętnie.

- Muszę...

- Nie będziemy cię zmuszać. Ale jak zmienisz zdanie, to wiesz, gdzie nas szukać - Kevin zakończył dyskusję.

Harvey poczuł wibracje w kieszeni, więc oddalił się trochę i spojrzał na ekran. Gula stanęła mu w gardle.

- Cześć, River - skrzywił się, gdy jego głos nie zabrzmiał pewnie.

- No siema, staruszku - uniósł kącik ust. - Słyszałam, że zacząłeś wychodzić do ludzi.

- To był tylko jeden raz - usiadł na pudle.

- Ta, jasne.

- Serio, Ri. To był pierwszy i ostatni raz.

- Ej. Nie rób mi tego - zacisnął usta w linię, słysząc jej lament. - Dzisiaj też chcą ciebie wyciągnąć?

- Ta - odchrząknął.

- Daj im się wyrwać. Zrób to dla mnie, jeżeli nie widzisz innego powodu - westchnęła. - Harvey. Chcę cię z powrotem. Obiecuję, że nie pożałujesz.

- Skąd możesz to wiedzieć? - prychnęła. Uśmiechnął się szerzej.

- Możesz mi zaufać - przytaknął, choć ona nie mogła tego zobaczyć.

- Zastanowię się - kolejne westchnięcie.

- Dobra, Heavy - bardzo za nią tęsknił. - Trzymaj się.

- Będę się starał - dłuższa cisza.

- Kocham cię. Pa.

- Ja ciebie też - zaraz po tym się rozłączyła. Odetchnął głęboko i wrócił do paczki.

- Kobieta? - zapytał Mario.

- W pewnym sensie.

Poczęstował się papierosem i zaciągnął się. Trochę mu ulżyło. Ale nic nigdy nie będzie wystarczające.

■▪■▪■

Siedział oparty łokciami o stół. W dłoniach trzymał piwo, które sączył bardzo powoli. Tamtego wieczora pozwolił sobie na myśli. Pozwolił, by przez jego głowę przeleciały obrazy i słowa z przeszłości. Po raz tysięczny analizował swoje zachowanie. Nie był już nastoletnim gówniarzem, ale wciąż ciężko mu było patrzeć na dawne życie z dystansem. Jego agresywność, kłótnie z ojcem, nauczycielami, wypadek, rozczarowanie mamy... Najgorsze było to, że zawiódł i stracił najważniejszą kobietę swojego życia. River nadal go kochała i tak naprawdę nigdy w niego nie zwątpiła, ale on nigdy w to nie uwierzył. Był bandziorem. Najgorszym w całym mieście.

Dla wszystkich wokół najlepiej było, gdy zniknął z ich życia. Uznali go za zaginionego, dopóki nie wyszło na jaw, gdzie się znajduje. Bo zniknął na długie lata. Najcięższe w jego życiu, ale bardzo potrzebne, by dojrzał.

Uniósł wzrok i spojrzał na zegarek. Było dosyć wcześnie. Chłopaki dopiero wchodziły do klubu. Wstał i zaczął chodzić niespokojnie po mieszkaniu. Nadal miał obawy. Nadal sobie nie ufał. Na stole leżały klucze od domu. Podszedł do nich i wgapiał się bezmyślnie. Pokręcił głową, zagryzł wargę i chwycił je mocno. River mogła być z niego dumna.

- Harvey!

Justin zawołał ucieszony jego pojawieniem się w klubie.

- A jednak.

- Wiedziałem - uśmiechnął się mimowolnie, widząc facetów z otwartymi ramionami.

- Pozwolę ci zacząć.

- Teo, no, no. Obyś tego nie skończył - Justin zaśmiał się, opierając ciężar ciała o kijek.

- Wszystko się kiedyś kończy - nikt prócz Harvey'a nie zwrócił uwagi na słowa mężczyzny. Gdy ten poklepał go po łopatce, wysilił się na uśmiech i spojrzał po chłopakach. Jego spojrzenie skrzyżowało się z Kevina. Obaj zacisnęli szczękę.

- To jak robimy drużyny?

- Sprawiedliwie - Justin odpowiedział Mario. - Tym razem nie zamierzam przegrać - cała reszta się zaśmiała, a Harvey stanął u boku chłopaka. - No. Teraz na pewno nie przegram.

- Uu. To będzie długa noc...- mimo wszystko, z uśmiechami na twarzach wszyscy zgodzili się z Teo.

♢♢♢

Weszła do środka, niepewna czy dobrze robi.

- Dobry wieczór. Pomóc pani, może?

- Nie, dziękuję. Czekam na znajomych.

Ayla uśmiechnęła się miło do kobiety. Ta przytaknęła i wróciła do lady. Dziewczyna wykonała kolejny telefon i w tym samym momencie weszła para.

- Nareszcie.

- Blanca prowadziła - chłopak poczekał aż jego dziewczyna wyściska ją, po czym sam mocno ją przytulił.

- Zamknij się, Willy - tęskniła za nimi. Trochę.

- Gdzie nasz stolik?

- Możemy pójść tam - ciemnowłosa wskazała stół pod oknem.

- Już mi się tu podoba.

- To świetnie. Będziemy mogli cię tu częściej zabierać - chłopak objął ją i poprowadził.

- Chłopaki zaraz będą - Ayla zmarszczyła brwi. - Nie patrz tak na mnie. Will ich zaprosił - przeniosła na niego wzrok. Ten tylko uniósł ręce.

Usiedli, a Ayla rozglądnęła się po pomieszczeniu. Coś przyciągnęło jej wzrok. A raczej ktoś. Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale nie na długo, bo odwróciła wzrok i uśmiechnęła się do okularnika.

- Zamówimy coś do picia, a potem pójdziemy grać - Willy założył rękę za swoją dziewczynę.

- Brzmi super - zgodziła się z nim. - Ayla. Co pijemy?

- Coś dobrego i bezalkoholowego.

- Serio? Znowu będę pił sam?

- Następnym razem napijemy się razem. Obiecuję.

Znów spojrzała w tamtym kierunku. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Lekko speszona utkwiła wzrok w karcie z napojami.

- Coś podać?

- Prosimy jeszcze chwilkę - Blanca przeprosiła kelnerkę. - Co u Jordana? - zapytała nieco ciszej. Ayla wzruszyła ramionami.

- Serio nie macie kontaktu?

- Serio.

Chłopak wypuścił powietrze, sycząc.

- Każde z nas ma teraz swoje życie.

- I jak ci się żyje?

- Dobrze - gdy tylko odpowiedziała, przyszli dwaj, o których niedawno była mowa.

- Siema, Willo. Cześć Blanca - przywitali się z parą, a potem stanęli przed Aylą. - Jestem Hugh.

- A ja Irwin - równocześnie wyciągnęli do niej dłonie.

- Ayla - najpierw uścisnęła dłoń Irwinowi. Potem z Hugh uśmiechnęli się do siebie.

- Zamówiliście coś?

- Czekaliśmy na was - Hugh rozsiadł się obok Ayli.

- Wezmę to, co ty.

- Ja też.

Pozwoliła sobie zatrzymać wzrok na tamtym stoliku nieco dłużej. Czarne, mieniące się, rozczochrane włosy. Granatowy sweter i celny strzał. Kolejne spojrzenie. Kolor jego oczu, który był tak...artystycznie inny.

- Bierzemy ósemkę, Ayla? - zamrugała.

- Jasne. Może być.

Nie mogła się powstrzymać. Zrobiła to jeszcze raz. Popatrzył na nią, a po długiej chwili wycelował. Okrążył stół, nie mogąc oderwać od niej oczu.

■♢ ■♢ ■

- Harvey?

- Hm? - Justin zmrużył oczy. - Kogo ty tam wypatrzyłeś?

- Co? Nikogo - ale rudy wyłapał jego spojrzenie. Nic nie powiedział. Uśmiechnął się zawadiacko i poruszył dwuznacznie brwiami.

- Biedna.

Ten cichy komentarz jednego z chłopaków sprawił, że momentalnie się wycofał. Usiadł na ławce i napił się piwa. Obserwował ją, kiedy szukała go wzrokiem. Chciał, żeby znów spojrzała mu w oczy. Ale jednocześnie wiedział, że to nie był wcale dobry pomysł. Chłopak obok niej ewidentnie do niej zarywał.

Wziął jeszcze jeden łyk.

Wiedziała, że tam siedzi, ale musiałaby się mocno wychylić, by go zobaczyć. W końcu z żalem ustąpiła. Widocznie tylko jej się zdawało...

- Jak gramy? Ja, Blanca i Irwin?

- Ja, Blanca i Hugh - poprawiła Willego Ayla.

- Mi pasuje - blondyn oparł się o stół.

- Blanca...

- Też cię kocham - posłała buziaka chłopakowi i zaczęła ustawiać bile.

- Dawno nie grałam.

- Możesz zacząć - uniosła wzrok. - Śmiało - przejęła kijek od chłopaka.

- Super.

Była podekscytowana. Właśnie takiego wieczoru potrzebowała.

- Irwin? Stary! - zmarszczył brwi. Dlaczego Mario właśnie...

- Mario! No nie wierzę. Kopę lat - faceci objęli się i poklepali nawzajem po plecach.

- Co ty tu robisz?

- Chyba mieszkam.

- Co ty. Od kiedy?

- Od niedawna.

- Czad - obaj pokręcili głową. Dopiero po chwili zorientowali się, że nie są sami. - Jestem z kolegami z pracy - wskazał ruchem głowy za siebie. To zdecydowanie nie spodobało się Harvey'owi.

- Ta urocza parka przyjechała do Ayli. Mojej nowej znajomej - Irwin obrócił głowę w kierunku brunetki. Wcale nie czuła się nieswojo.

- Skąd?

- Z Hendersonu.

- Wow. Szmat drogi - wyłonił się Justin.

- Warto było - odezwała się Blanca. - Jestem Blanca.

- Justin. Bardzo mi miło.

- Fajne miejsce do spotkań, co? - Teo popatrzył uśmiechnięty na Harvey'a.

- Idealne - burknął pod nosem Harvey. Niestety albo stety, wszyscy to słyszeli.

- To ja jestem od sarkazmu, Harvey.

Harvey. Imię przewijało się w jej myślach, jak w zaciętej płycie.

On wstał od niechcenia i stanął obok Mario.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij