Hrabia Londynu. The Royals. Tom V - ebook
Darcy Westbury wierzy w miłość. Mimo wszystko.
Umawiam się na randki. Jestem za dawaniem facetom szansy. Po prostu nigdy nie spotkałam tego jedynego…
Aż do wiosennego poranka na angielskiej wsi, kiedy z mgły wyłania się absurdalnie przystojny facet. Logan Steele ma zmierzwione włosy, mocno zarysowaną szczękę i idealne usta.
Czy wspomniałam, że oprócz tego jest hrabią, który sam dorobił się fortuny? Miliarderem, który niestrudzenie działa charytatywnie? Między nami aż iskrzy.
Ale jak już mówiłam – nie mam szczęścia w miłości. On nie chce dać szansy tej relacji. Nadzieja, która rozkwitła w mojej piersi, zamienia się we wściekłość.
Logan Steele jednak nie jest tym jedynym.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9132-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DARCY
Wiosenne poranki na angielskiej wsi są magiczne. Od pokrytych rosą pajęczyn, przez wczesne promienie słońca zachęcające przebiśniegi i krokusy do wyjścia z ukrycia, aż po bujne plamy barw, które rozkwitają na łąkach pomimo sprzeciwu odchodzącej zimy. Oto mój raj.
Moją ulubioną rozrywką w niedzielny poranek jest przejażdżka konna po posiadłości Woolton. Majątek należy do mojej rodziny od pokoleń, a teraz to na mnie spadł obowiązek utrzymania go dla przyszłych potomków klanu Westbury. Mieszkam tu prawie całe życie. Tak było od zawsze, bo najpierw mój ojciec, a potem matka porzucili mnie oraz mojego brata i zostawili u dziadków. Tu był nasz dom, bezpieczne i szczęśliwe miejsce, w którym mogłam zapomnieć o wszystkim, co złe na świecie. Teraz natomiast to ja robię wszystko, żeby utrzymać to miejsce takim, jakie było od wieków. Chcę uszanować ludzi, którzy czynili to przede mną, i zachować dla tych, którzy przyjdą po mnie.
To ogromna odpowiedzialność. Nie tylko ze względu na przyszłe pokolenia, ale także z powodu środków potrzebnych na utrzymanie ogrodników i gajowych, personelu stajni oraz pozostałych ludzi pracujących w Woolton Hall. Ich rodziny ufają, że zapewnię pracę ich bliskim. Traktuję to zarówno jako zaszczyt, jak i zobowiązanie. A w takie dni jak dzisiaj to czysta przyjemność.
Kiedy zajechałyśmy w moje ulubione miejsce, zsiadłam z Belli. W nocy padało, więc mimo że teraz było sucho, ziemię pokrywała śliska, błotnista trawa. Formalnie rzecz ujmując, sprawdzałam granice posiadłości i upewniałam się, czy wszystko jest tak, jak być powinno, ale tak naprawdę po prostu uwielbiałam widoki, które się stąd rozpościerały.
– Będziesz musiała zatrzymać się przodem, Bella! – zawołałam, ściągając mocno wodze i kierując klacz w stronę horyzontu. – Spójrz na to. Mam nadzieję, że widzisz na setki kilometrów.
W oddali pofałdowane wzgórza Chilterns wyznaczały horyzont, a mozaikę pól dzieliły żywopłoty, drzewa i iglice kościołów, zupełnie jakby samochody i ludzie nie mieli tu nic do gadania. Śpiew ptaków docierał do moich uszu z wiatrem, a ja zamknęłam oczy i wdychałam świeże poranne wiosenne powietrze. To prawdziwe szczęście móc mieszkać w tak cudownym miejscu.
Kątem oka zauważyłam ruch za drzewami. Czyżby jeden z naszych jeleni zawędrował do lasu? Mrużąc oczy, spostrzegłam, że to człowiek. Bardzo wysoki mężczyzna. Wydawał się skupiony na telefonie, który trzymał w swojej dużej dłoni. Kierował się w moją stronę. Przyglądałam mu się, bo ani Bella, ani ja dotąd nie zostałyśmy przez niego zauważone. Był po trzydziestce, w dżinsach i butach traperach. Nie znałam go. Przesunął dłonią po swoich czekoladowobrązowych włosach, krawędź jego mocno zarysowanej szczęki pokazała się w zamglonym porannym słońcu. Spojrzał w górę jedynie po to, by sprawdzić teren, po którym szedł. Może agent nieruchomości albo geodeta? Znajdował się na terenie należącym do Badsley House, który ostatnio wystawiono na sprzedaż, zaraz po śmierci pani Brooke. Byłam rozdarta między chęcią pozostania sam na sam z moim koniem, aby nacieszyć się krajobrazem, a ciekawością, czym zajmuje się ten facet na granicy mojej rodzinnej ziemi. No i chciałam się też przekonać, czy z bliska jest tak samo przystojny, jak wydawał się z daleka. Podszedł do mnie i Belli ze spuszczoną głową, a poranna mgła zawirowała wokół jego butów. Jaka szkoda, że nie zwracał uwagi na ten piękny poranek i fantastyczny widok.
Kiedy się do nas zbliżył, pociągnął za kołnierz, odsłaniając gładką, opaloną szyję i wydatne jabłko Adama. Między jego brwiami pojawiła się mała bruzda, jakby był zirytowany tym, co miał na ekranie – a może próbował rozwiązać jakąś zagadkę. Gdyby mieszkał w Woolton Village, rozpoznałabym różnicę między tymi dwoma wyrazami twarzy. Tymczasem, bez żadnego powodu, dręczyła mnie świadomość, że wcale go nie znam.
Nagle facet, który był teraz zaledwie kilka metrów od nas, podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie, a jego uważne, niebieskie oczy wbiły mnie w ziemię. Nie byłam dziewczyną, która gapi się na facetów. Wiedziałam już, że osobowość jest ważniejsza od wyglądu człowieka, a to, co mamy w środku, istotniejsze od tego, co na zewnątrz, ale najwyraźniej ten gość miał w sobie coś, co sprawiało, że się na niego gapiłam. I zostałam na tym przyłapana.
– Dzień dobry – krzyknął, machając ręką.
Zanim zdążyłam zdecydować, czy zakłopotanie powstrzyma mnie przed powitaniem nieznajomego, moją uwagę zwróciła Bella, która prychała i ciągnęła wodze. Kiedy chwyciłam ją za grzywę, by zapewnić, że wszystko jest w porządku, szarpnęła w przeciwnym kierunku, wyrywając się z mojego uścisku. Cholera. Gdy ruszyłam za nią, poślizgnęłam się na mokrej trawie i upadłam twarzą prosto w błotnistą kałużę.
– Bella!
Podniosłam głowę i zobaczyłam nieznajomego, jak biegnie za klaczą. Ku mojemu zaskoczeniu i uldze złapał jej wodze i zaczął prowadzić ją z powrotem do mnie. To nie było w stylu Belli wykonywać polecenia obcego człowieka, ale chyba musiała się nade mną zlitować.
Z trudem stanęłam na nogach, po czym spojrzałam na ubranie całe pokryte błotem. Brudna woda ściekała mi po twarzy i szyi. To tyle, jeśli chodzi o mój romantyczno-idylliczny wiosenny poranek.
Odebrałam wodze i otarłam dłonią twarz, starając się sprawiać wrażenie, że nic szczególnego się nie wydarzyło.
– Dziękuję – powiedziałam z zakłopotaniem.
Sytuacja była nie do pozazdroszczenia: upokorzona, przyłapana na gapieniu się na przystojnego faceta, w dodatku wyglądałam teraz jak postać z filmu o zombie.
– Nie ma za co – odparł. – To piękny dzień. Zakładam, że jesteś stąd?
Skoncentrowana na Belli, zwróciłam się do nieznajomego, usiłując na niego nie patrzeć, niepewna, czy uda mi się uniknąć jego wzroku. Czyżby nie wiedział, że jesteśmy na terenie posiadłości Woolton Hall?
– Tak i zakładam, że ty nie… – powiedziałam z nadzieją, że coś jeszcze doda, ale gdy się tego nie doczekałam, odwróciłam się, a on spojrzał na mnie jak na jakiegoś zwierzaka z ZOO.
– Jesteś cała w błocie! – Roześmiał się.
Super. Pierwszy przystojny mężczyzna w tym roku, na którego wpadłam tylko po to, by zapewnić mu rozrywkę. Na tym polegało moje szczęście. Dlatego też wciąż pozostawałam panną. Po prostu nigdy nie należałam do tych czarujących salonowych lasek, które mężczyźni uważają za atrakcyjne. Za bardzo kochałam przebywać na powietrzu i trochę za dobrze było mi w błocie.
– Przepraszam. Czy możemy zacząć od początku? Nazywam się Logan Steele – przedstawił się i wyciągnął rękę.
Pokazałam dłoń, żeby zobaczył, że ostatnią rzeczą, której by teraz chciał, to uścisk mojej dłoni, a już na pewno nie miałam zamiaru jeszcze bardziej się zawstydzić, smarując go błotem.
– Chciałem tylko życzyć ci miłego poranka, skoro pojawiłaś się w moim majątku, i tak w ogóle…
– _Twoim_ majątku?
Polana otaczająca las Badsley House z całą pewnością nie należała do niego. Zmrużyłam oczy, ignorując błoto ściekające mi po twarzy.
– Myślę, że to część posiadłości Woolton. Granicą jest…
Kiedyś był tam mały słupek wskazujący, gdzie kończy się nasza ziemia.
– Ten tam? – Logan wskazał za mną na Woolton.
Przez lata nie zwracałam uwagi na granicę między Badsley i Woolton, ponieważ las i strumień, w okolicach których bawiliśmy się z bratem, gdy byliśmy dziećmi, znajdowały się na skraju działki Badsley House i stanowiły naturalne ogrodzenie. Jednak formalnie rzecz biorąc, obszar obejmujący trzy lub cztery metry po tej stronie drzew również należał do Badsley. Skrzywiłam się, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co powiedział.
– Kupiłeś to miejsce? Myślałam, że pojawiło się na rynku dopiero wczoraj.
Ten wysoki, przystojny mężczyzna miał zamiar przeprowadzić się do sąsiedniego majątku? Świetnie, właśnie zrobiłam na nim pierwsze wrażenie. Najpierw przewróciłam się prosto w błoto, a teraz wtargnęłam na jego teren.
– Nie sądzę, by ta oferta w ogóle trafiła na rynek. Podpisałem dokumenty wczoraj po południu.
– Och – mruknęłam.
Ucieszyłam się, że Badsley nie będzie długo stało puste, choć byłam zszokowana, gdy okazało się, że posiadłość już sprzedano. W dodatku mężczyźnie, który wyglądał, jakby zdecydowanie lepiej czuł się w londyńskim apartamencie niż w wiejskiej posiadłości.
– A więc już się wprowadziliście?
Potrząsnął głową, uśmiechając się przy tym do mnie. Zaczęłam szukać po kieszeniach chusteczki, by chociaż wytrzeć oczy z błota.
– Jeszcze nie. Trzy dni temu nie wiedziałem nawet, że to miejsce trafi na sprzedaż.
Zdjął z szyi swoją apaszkę.
– Użyj jej, jeśli chcesz wytrzeć twarz.
Uśmiechnęłam się.
– Dziękuję. Nie chciałabym jej zniszczyć. – Apaszka wyglądała na drogą. – Ja tylko… – Naciągnęłam rękaw mojej kurtki do jazdy konnej i przetarłam nim oczy. Czy można czuć się bardziej idiotycznie? – Czyli bardzo szybko zdecydowałeś się na ten zakup? – stwierdziłam. – Długo rozglądałeś się po okolicy?
– Trochę. – Włożył ręce do kieszeni i przechylił głowę. – A więc jesteś miejscowa. Często tu jeździsz? – zapytał.
– Raz jeszcze przepraszam, nie chciałam być intruzem. Poprzedni właściciel nie miał nic przeciwko…
– Ja też nie mam – przerwał mi. – Piękny widok. – Zerknął w kierunku Chiltern Hills.
Czyli jednak dostrzegał okolicę.
– Bardzo piękny, zgadza się. Tuż obok płynie strumień. – Wskazałam miejsce pod drzewami, w którym bawiliśmy się z bratem. – To mój ulubiony zakątek w wiosce.
– Tak, świetny. Coś jeszcze powinienem koniecznie zobaczyć?
– Cóż, wszędzie jest pięknie. Będziesz musiał zwiedzić okolicę i sam ocenić – powiedziałam, starając się zignorować fakt, że cała ociekałam błotem. – Tu można cieszyć się spokojem. Dobrze jest się wyrwać i uciec z miasta. Ale może wolisz… coś innego.
Sądząc po jego wyglądzie, spędzał dużo czasu na siłowni.
– Cóż, może następnym razem, gdy wpadniemy na siebie, ja nie spłoszę twojego konia, a ty nie wylądujesz w błocie.
Po raz pierwszy, odkąd się przewróciłam, byłam wdzięczna za błotnisty kamuflaż. Miałam nadzieję, że zakrywa mój rumieniec na wzmiankę o naszym ponownym spotkaniu. Zawsze narzekałam na brak samotnych mężczyzn w okolicy, a wyglądało na to, że Badsley House właśnie ściągnął mi kogoś pod sam nos.
– Nie ma sprawy. Dzięki za złapanie klaczy.
Normalnie byłabym wściekła, że ktoś nie był bardziej ostrożny przy moich koniach, ale nie wypadało karać ledwie przybyłego sąsiada.
– Jeździsz w ogóle, albo może żona?
– Nigdy się tego nie nauczyłem. Nie jestem też żonaty.
– Och – rzuciłam. – Jaka szkoda… – Zabrzmiało to, jakbym chciała, by był żonaty, o co wcale mi nie chodziło – …że nie jeździsz – dodałam. – To wspaniały sposób na przejażdżki do wsi.
– Widzę właśnie. Może się nauczę. – Jego oczy jakby zabłysły i nie potrafiłam określić, czy sobie ze mnie żartuje, czy jest to element jego naturalnego, jakże czarującego sposobu bycia.
– Cóż, lepiej już pójdę. – Poczułam się niezręcznie i byłam nieco skonfundowana. Nie przywykłam do rozmowy z absurdalnie przystojnym mężczyzną, w dodatku w takim stanie, w jakim się znajdowałam. Przede wszystkim potrzebowałem gorącego prysznica.
– Nie wiem nawet, jak masz na imię – oznajmił.
Wolałam się wymknąć bez przedstawiania się. Następnym razem, gdy zobaczy mnie czystą, nie rozpozna mnie i będę mogła zacząć od początku.
– Darcy – wymamrotałam.
– Miło cię poznać, Darcy. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Woolton Village to mieścina, z pewnością wpadniemy na siebie ponownie. Może wtedy będę czystsza.
Uśmiechnął się, a te jego oczy znów zabłysły.
– Trochę błota między przyjaciółmi pójdzie szybko w niepamięć.
Odwróciłam się w stronę Woolton Hall, niepewna, co powiedzieć.
– Cóż, miło cię było poznać.
– Do zobaczenia wkrótce, na co naprawdę liczę – dodał na zakończenie.
Zaczęłam się oddalać, starając się nie myśleć o tym, że właśnie przyznał, że naprawdę ma nadzieję mnie wkrótce zobaczyć. Po prostu najzwyczajniej w świecie był uprzejmy. Tak po sąsiedzku.
Gdy prowadziłam Bellę z powrotem do Woolton, przez ramię dostrzegłam, że wciąż stoi w tym samym miejscu i mnie obserwuje. Cholera, powinnam była włożyć moje magiczne dżinsy, dzięki którym mój tyłek jest o połowę mniejszy. Mogłam też nie wpadać w to błoto. Albo w ogóle nie pojawiać się na jego ziemi. Ale mimo wszystko musiałam przyznać, że jest czarujący i więcej niż trochę przystojny. Nie spotykałam takich mężczyzn często. Mogłabym mieć mniej szczęścia i trafić na znacznie gorszych sąsiadów.
W empik go