Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Hrabia Monte Christo. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
4,20

Hrabia Monte Christo. Tom 2 - ebook

Hrabia Monte Christo (fr. Le Comte de Monte-Cristo) – powieść Aleksandra Dumasa z 1844 roku, uważana za najwybitniejsze dzieło w jego ogromnym dorobku. Akcja toczy się pomiędzy 24 lutego 1815 a 5 października 1838, z przerwą na okres wrzesień 1829 – wiosna 1838. Miejscem akcji są zamek d’If, Marsylia, Paryż, Rzym, wyspa Monte Christo oraz inne miejscowości we Francji i Włoszech.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64374-82-1
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo o Autorze

Alexandre Dumas, ur. jako Dumas Davy de la Pailleterie (ur. 24 lipca 1802 w Villers-Cotterêts, zm. 5 grudnia 1870 w Dieppe) – francuski pisarz i dramaturg, autor „Hrabiego Monte Christo” i „Trzech muszkieterów”.

Syn generała Thomasa Alexandra Dumasa (1762–1806). Od szesnastego roku życia pracował jako kancelista. W 1829 roku odniósł znaczący sukces dramatem historycznym „Henryk III i jego dwór”. W następnych latach święcił tryumfy na scenie dzięki takim utworom jak: „Antony” (1831), „Wieża Nesle” (1832), „Kean” (1836) czy „Panna z Belle-Isle” (1839).

Największą sławę przyniosły mu napisane w latach 40. powieści historyczne i przygodowe: „Hrabia Monte Christo” (1845), cykl o muszkieterach: „Trzej muszkieterowie” (1844), „Dwadzieścia lat później” (1845), „Wicehrabia de Bragelonne” (1848). Dużą popularność zdobyły również: cykl o Walezjuszach: „Królowa Margot” (1845), „Pani de Monsoreau” (1846) i „Czterdziestu pięciu” (1847–1848) oraz cykl „Pamiętniki lekarza: Józef Balsamo” (1847–1848), „Naszyjnik królowej” (1849–1850), „Anioł Pitou” (1851), „Hrabina de Charny” (1852–1855) „I Kawaler de Maison-Rouge” (1845–1846). Pozostawił po sobie ponad dwieście utworów.

Jego wszystkie powieści miłosne (omnes fabulae amatoriae) zostały umieszczone w index librorum prohibitorum dekretem z 1863 roku.

(źródło: wikipedia)Słowo o książce

Hrabia Monte Christo (fr. Le Comte de Monte-Cristo) – powieść Aleksandra Dumasa z 1844 roku, uważana za najwybitniejsze dzieło w jego ogromnym dorobku. Akcja toczy się pomiędzy 24 lutego 1815 a 5 października 1838, z przerwą na okres wrzesień 1829 – wiosna 1838. Miejscem akcji są zamek d’If, Marsylia, Paryż, Rzym, wyspa Monte Christo oraz inne miejscowości we Francji i Włoszech.

Dumas napisał utwór we współpracy z historykiem Auguste’em Maquetem jako powieść w odcinkach, publikowaną w dwóch seriach w dzienniku Journal des débats.

(więcej na: wikipedia)1. Powrót do Marsylii

Był dwudziesty czwarty lutego 1815 r., gdy strażnik dał sygnał z wieży Notre Dame de la Garde, zapowiadając powracającego ze Smyrny przez Triest i Neapol trójmasztowca „Faraon”.

Jak to zazwyczaj bywa w takich razach, z portu natychmiast wyruszył pilot i opłynąwszy zamek If przybił do burty statku pomiędzy przylądkiem Morgion a wyspą Rion. I jak to znów z reguły się dzieje, tak i tego dnia wały twierdzy św. Jana zaroiły się od gapiów; przybycie statku jest bowiem w Marsylii zawsze wielkim wydarzeniem, a co dopiero takiego statku jak „Faraon” — zbudowanego, otaklowanego1 i załadowanego w stoczniach starożytnej Fokaji2, a nade wszystko należącego do jednego z miejscowych armatorów.

A tymczasem statek się zbliżał — przebył już szczęśliwie cieśninę pomiędzy wyspami Calasareigne a Jaros powstałą na skutek wstrząsów wulkanicznych, minął Pomègue i choć posuwał się pod rozpiętymi marslami3, kliwrem4 i bezanem5, szedł wolno i tak posępny nastrój wokół roztaczał, że niektórzy wśród widzów, wiedzeni przeczuciem, zastanawiali się, co za nieszczęście mogło ów statek dotknąć. Mimo to rozumiejący się na nawigacji twierdzili, że jeśli coś złego się przytrafiło, to pewnie nie statkowi. Bo chociaż płynął wolno, ale w najlepszym porządku, jak statek pod znakomitym dowództwem. Kotwica była przygotowana, zluzowano wanty bukszprytu6, a obok pilota, który był gotów, aby wprowadzić żaglowiec w wąskie gardło marsylskiego portu, stał młody człowiek o energicznym zachowaniu i bystrym spojrzeniu; bacznie czuwał nad każdym ruchem statku i powtarzał rozkazy pilota.

Wśród widzów, na których twarzach malował się ów nieokreślony niepokój, jeden człowiek szczególnie zdawał się niepokoić i niecierpliwić; nie mogąc się doczekać przybycia statku do portu, wskoczył prędko do małej łódki i kazał płynąć naprzeciw „Faraona”; przybił doń na wysokości zatoczki Réserve.

Na widok owego człowieka młody marynarz opuścił stanowisko przy pilocie i z kapeluszem w ręku przystąpił do burty statku.

Był to młodzieniec liczący zaledwie osiemnaście do dwudziestu lat, słusznego wzrostu, smukły, kruczowłosy, o pięknych czarnych oczach. W całej jego postaci malował się spokój i energia, właściwa ludziom, którzy od dzieciństwa przywykli walczyć z niebezpieczeństwami.

— Ach! To pan, panie Edmundzie! — wykrzyknął mężczyzna z łódki. — Co się stało? Skąd ten smutek, który panuje na pokładzie?

— Nieszczęście, wielkie nieszczęście na nas spadło, panie Morrel — odrzekł młodzieniec. — Nieszczęście, które srogo mnie dotknęło. Tuż pod Civitavecchia straciliśmy naszego zacnego kapitana Leclère.

— A ładunek? — zawołał niespokojnie właściciel okrętu.

— Nietknięty, przywieźliśmy go w najlepszym porządku; sądzę, że jeśli o to idzie, będzie pan zupełnie kontent. Ale biedny kapitan Leclère...

— Cóż mu się stało? — spytał właściciel tonem wyraźnie spokojniejszym. — Cóż się stało zacnemu kapitanowi?

— Nie żyje.

— Czyżby utonął?

— O nie, panie Morrel, umarł na zapalenie mózgu wśród najokropniejszych cierpień.

Po czym Edmund zwrócił się do swoich ludzi: — Hej! — zawołał. — Wszyscy na stanowiska, rzucamy kotwicę!

Załoga spełniła rozkaz i ośmiu czy dziewięciu marynarzy, którzy na nią się składali, rzuciło się w mgnieniu oka do szotów7, brasów8, fałów9, want10 i sztagów11.

Młody marynarz, rzuciwszy okiem na początek manewru i przekonawszy się, że rozkazy są należycie spełniane, powrócił do pana Morrela.

— Jakże doszło do tego nieszczęścia? — spytał armator, nawiązując do przerwanego wątku rozmowy.

— Ach, mój Boże, nigdy byśmy się nie spodziewali. Po długiej rozmowie z komendantem portu w Neapolu kapitan Leclère opuścił miasto wzruszony: nie minęła doba, a dostał nadzwyczaj mocnej gorączki i w trzy dni później już umierał... Wyprawiliśmy mu pogrzeb, jak należy; przywiązaliśmy mu do stóp i do głowy 26-funtowe kule i spoczywa teraz owinięty w hamak niedaleko wyspy El Giglio. Wdowie po nim wieziemy jego Krzyż Legii Honorowej i szpadę. Smutne to — ciągnął młodzieniec z melancholijnym uśmiechem — walczyć z Anglikami lat dziesięć, żeby potem umrzeć taką śmiercią, jak lada kto umiera: we własnym łóżku.

— Cóż chcesz, do diabła, drogi panie Edmundzie — odpowiedział armator, który wyglądał na niemal zupełnie pocieszonego po tej stracie. — Wszyscy jesteśmy śmiertelni, a trzeba przecież, żeby starzy ustępowali miejsca młodym, inaczej trudno byłoby mówić o postępie; ale skoro powiadasz mi, że ładunek jest...

— W doskonałym stanie, ręczę za to, panie Morrel. Ten rejs przyniesie panu zapewne 25 tysięcy franków zysku.

Statek mijał właśnie Okrągłą Basztę.

— Gotować się do zwijania marsli12, kliwra13 i bezan żagla14! — zawołał młody żeglarz. — Żywo!

Rozkaz spełniono z taką szybkością, jak na okręcie wojennym.

— Luzuj i zwijaj!

Na tę komendę wszystkie żagle opadły, a statek posuwał się do przodu z wolna, popychany już tylko siłą rozpędu.

— Teraz, panie Morrel, racz wejść na pokład — rzekł Dantès, widząc niecierpliwość właściciela. — Oto wychodzi z kajuty pański buchalter, pan Danglars. Udzieli panu wszelkich objaśnień, jakich byś pan zażądał. Co do mnie, muszę dopilnować kotwiczenia i wywiesić znaki żałoby.

Armator nie kazał sobie powtarzać dwa razy, uchwycił linę okrętową, którą mu rzucił Dantès, i z nadzwyczajną zręcznością, która nie przyniosłaby wstydu najwytrawniejszemu majtkowi, wspiął się na pokład po szczeblach umocowanych na zewnętrznej ścianie pękatego kadłuba. Dantès tymczasem wrócił na dawne miejsce, aby nie przeszkadzać rozmowie armatora i pana Danglarsa, owego człeka, który wyszedł z kajuty na spotkanie pana Morrela.

Nowo przybyły wyglądał na dwadzieścia pięć do dwudziestu sześciu lat. Obłudna jego fizys zdradzała, że płaszczył się w obejściu ze zwierzchnikami, cierpko zaś traktował podwładnych. Piastował stanowisko agenta kasowego, a że sama ta funkcja budzi wstręt wśród marynarzy, dlatego zapewne cała załoga okazywała mu tyleż niechęci, co sympatii wobec Edmunda Dantèsa.

— I cóż, wie pan już zapewne — rozpoczął Danglars — o nieszczęściu?

— Wiem już, wiem. Biedny kapitan Leclère, dzielny to był i zacny człowiek.

— A nade wszystko doskonały marynarz, zestarzał się, patrząc tylko na niebo i morze, jak przystoi człowiekowi, w którego ręce złożone były interesy tak znakomitej firmy, jak Dom Handlowy Morrel i Syn — odrzekł Danglars.

— Zdaje mi się jednak — rzekł armator, śledząc wzrokiem Dantèsa — że niekoniecznie trzeba być starym wilkiem morskim, jak pan twierdzisz, aby znać dobrze swoje rzemiosło. Oto na przykład nasz drogi Edmund, bierze się za dowodzenie tak, jakby nie potrzebował niczyjej pomocy.

— Zapewne — rzekł Danglars, spoglądając na Dantèsa z ukosa, a w oku błysnęła mu nienawiść. — Tak, nie podlega to żadnej wątpliwości, młode to i pewne siebie... Ledwie kapitan zamknął oczy, on natychmiast objął dowództwo bez niczyjej rady, i zamiast udać się prostą drogą do Marsylii, półtora dnia stał ze statkiem na Elbie.

— Miał prawo i obowiązek objąć dowództwo statku jako drugi co do stopnia po zmarłym; że zaś stracił półtora dnia na Elbie, to źle, chyba że statek potrzebował naprawy.

— „Faraon” miał się tak dobrze jak ja, a życzę panu z całego serca takiego zdrowia jak moje, panie Morrel; straciliśmy półtora dnia, bo zachciało mu się pobyć trochę na lądzie i nic więcej.

— Dantès, pozwól pan tu do nas na chwilę! — zawołał do młodzieńca armator.

— Proszę wybaczyć — odpowiedział Dantès — za chwilę będę mógł panu służyć.

Po czym zwrócił się do załogi: — Rzucaj!

Kotwica spadła, łańcuch osunął się z brzękiem. Chociaż pilot był nadal obecny, Dantès pozostał na stanowisku, póki ten ostatni manewr nie został ukończony, po czym krzyknął: — Proporczyk do połowy masztu, spuścić flagę! Skrzyżować reje15!

— Uważasz pan — rzekł Danglars. — Słowo daję, on ma się już za kapitana.

— Bo i jest nim — odpowiedział właściciel.

— Tak, brak tylko podpisu pana, panie Morrel, i pańskiego wspólnika.

— Do diabła, dlaczegóż nie mielibyśmy go zatrzymać na tym stanowisku? Prawda, że młody, ale to chłopak na swoim miejscu i widzę, że doświadczony z niego żeglarz.

Danglars spochmurniał na moment.

— Przepraszam, panie Morrel — rzekł Dantès, podchodząc do nich. — Racz mi wybaczyć. Kiedy statek już na kotwicy, jestem na pańskie rozkazy. Zdawało mi się, żeś mnie pan wzywał.

Danglars cofnął się o krok.

— Chciałem zapytać, dlaczego zatrzymałeś się na Elbie.

— Właściwie nie wiem. Wypełniałem tylko ostatnią wolę kapitana Leclère, który umierając, wręczył mi pakunek dla marszałka Bertrand.

— I cóż? Widziałeś go, Edmundzie?

— Kogo?

— Marszałka.

— Widziałem.

Rozejrzawszy się niespokojnie wkoło, Morrel odprowadził Dantèsa na stronę.

— Jakże się ma cesarz? — zapytał z ożywieniem.

— Dobrze, jeśli mogę sądzić z tego, co widziałem.

— Widziałeś więc i cesarza?

— Wszedł, kiedym był u marszałka.

— Mówiłeś z nim?

— On raczej ze mną rozmawiał — uśmiechnął się Dantès.

— I cóż rzekł?

— Zapytał, kiedy nasz statek wyruszył z Marsylii, jaką płynął drogą, jaki ma ładunek. Wywnioskowałem, że gdyby był bez ładunku i należał do mnie, cesarz chętnie by go kupił. Ale powiedziałem, że jestem tylko zastępcą kapitana, statek jest zaś własnością Domu Morrel & Syn. „O!”, zawołał natychmiast: „Znam tę firmę. Morrelowie to z dziada pradziada właściciele statków; jakiś Morrel służył w tym samym pułku co i ja w garnizonie w Walencji”.

— To prawda, jak Boga kocham! — wykrzyknął uradowany armator. — Wszak to Polikarp Morrel, mój rodzony wuj, który dochrapał się stopnia kapitana. Edmundzie, jeśli tylko powiesz pan wujowi, że cesarz go sobie przypomniał, poczciwy stary zrzęda rozpłacze się z radości, zobaczysz. Dobrze — ciągnął dalej, klepiąc młodzieńca po ramieniu — słusznie zrobiłeś, żeś spełnił rozkazy kapitana Leclère i zatrzymałeś się na Elbie, chociaż gdyby wiedziano, że zanosiłeś paczuszkę do marszałka i mówiłeś z cesarzem, mogłoby to cię narazić na podejrzenia.

— Ale z jakiej przyczyny, panie Morrel? — spytał Dantès. — Czyż ja wiem, co było w tym pakunku? Cesarz zaś mógł zadać takie same pytania pierwszemu lepszemu marynarzowi. Ale przepraszam pana raz jeszcze — rzekł nagle Dantès — zbliżają się do nas służba sanitarna i celnicy, pan pozwoli?...

— Dobrze, mój drogi Edmundzie, rób, co trzeba.

Młodzieniec oddalił się, a na jego miejscu stanął Danglars.

— I cóż? — zapytał. — Zdaje się, że musiał dobrze się tłumaczyć z postoju w Portoferraio?

— Owszem, podał najistotniejsze powody, kochany panie Danglars.

— O, tym lepiej. Nie uwierzy pan, jak przykro myśleć, że kolega nie spełnia swych obowiązków.

— Dantès wykonał to, co do niego należało — odpowiedział armator — nie mam mu nic do zarzucenia. Postój miał miejsce na polecenie kapitana Leclère.

— Jeśli już mowa o kapitanie, czy Dantès nie oddał od niego żadnego listu?

— Mnie? Nie. Miał więc jakiś list?

— Zdawało mi się, że prócz paczki kapitan wręczył mu list.

— O jakiejże to paczuszce mówisz, panie Danglars?

— Ależ o tej, którą Dantès oddał w Portoferraio.

— Skąd pan wiesz, że miał tam oddać paczkę?

Danglars się zarumienił.

— Przechodziłem właśnie obok kajuty kapitana i przez półuchylone drzwi zauważyłem, że oddawał Dantèsowi pakunek i list.

— O liście nic nie mówił — odrzekł właściciel. — A jeśli ma dla mnie jakąś wiadomość, z pewnością ją doręczy.

Danglars zamyślił się na chwilę.

— Panie Morrel, bardzo pana proszę, abyś mu o tym nie wspominał. Przecież mogłem się pomylić.

W tejże chwili nadszedł Dantès, a Danglars znowu się oddalił.

— Cóż, Dantèsie, wszystko już załatwione? — zapytał Morrel.

— Tak, panie Morrel.

— Jakoś niedługo trwały te formalności.

— A nie. Oddałem celnikom spis naszych towarów, a z komory celnej przysłano do nas człowieka, który przyjechał razem z pilotem. Wręczyłem mu dokumenty.

— Więc jesteś już pan wolny?

Dantès obejrzał się wokół.

— Tak, wszystko jest w porządku.

— No, to może zjesz pan z nami dziś obiad?

— Proszę mi darować, panie Morrel, ale choć to dla mnie ogromny zaszczyt, muszę najpierw powitać ojca.

— Słusznie, moje dziecko. Znałem cię zawsze jako dobrego syna.

— A mój ojciec... — zapytał Dantès z pewnym wahaniem — ...nie wie pan, jak on się miewa?

— Myślę, że dobrze, chociaż się przyznam, mój Edmundzie, żem go dawno nie widział.

— A tak, on nie wychodzi prawie ze swego pokoiku.

— To dowodzi, że mu nic nie brakowało w czasie twojej nieobecności.

Dantès się uśmiechnął.

— Mój ojciec jest tak dumny, że gdyby nawet nic już nie miał, nikogo by w świecie nie poprosił o pomoc, chyba Boga jednego.

— Dobrze, ale potem, możemy się spodziewać, że przyjdziesz?

— Och, znów proszę pana o wybaczenie. Po tych odwiedzinach muszę jeszcze do kogoś pójść, a tam również serce mi się wyrywa.

— Ach, prawda! Prawda! Zapomniałem na śmierć, że w wiosce katalońskiej pewna osoba oczekuje na pana z taką jak pański ojciec niecierpliwością. Śliczna Mercedes...

Dantès się uśmiechnął.

— Ach, nie dziwię się teraz — rzekł pan Morrel — dlaczego tu przychodziła pytać ze trzy razy, czy nie ma wiadomości o „Faraonie”. Tam do diabła! Powodzi się panu, drogi Edmundzie, piękną masz kochankę!

— To nie kochanka — odpowiedział z powagą Dantès — lecz narzeczona.

— Wszystko jedno, kochanka, narzeczona — uśmiechnął się właściciel statku.

— Dla nas nie, panie Morrel.

— Dobrze, idź już, idź, kochany Edmundzie, nie zatrzymuję cię dłużej. Dość pilnowałeś moich interesów, załatwiajże teraz swoje sprawy. Może ci trzeba pieniędzy?

— Nie, dziękuję, oszczędziłem dosyć w czasie podróży, mam całą trzymiesięczną gażę.

— Jesteś porządnym chłopcem, Edmundzie.

— Pan wie, że mój ojciec jest ubogi — odpowiedział Dantès.

— O, wiem, wiem, żeś dobry syn jak rzadko, spieszże więc do ojca. Ja także mam syna i nie byłbym bardzo zobowiązany temu, kto by go chciał zatrzymać z dala ode mnie po trzymiesięcznej podróży.

— Żegnam więc pana — kłaniając się, odrzekł młodzieniec.

— Bywaj zdrów, jeśli mi nic więcej nie masz do powiedzenia.

— Nie.

— Kapitan Leclère nie powierzył ci przed śmiercią żadnego listu dla mnie?

— Nie był już w stanie nic pisać, ale... Ach, dobrze, że nie zapomniałem. Chciałem prosić pana o dwa tygodnie urlopu.

— Chcesz zapewne się żenić?

— Tak... potem muszę wyjechać do Paryża.

— Dobrze, dobrze! Jedź pan na tyle, na ile zechcesz! Wyładowanie statku zabierze najmniej sześć tygodni, dopiero więc za trzy miesiące będzie mógł wyjść w morze. Ale trzeba, żebyś pan był z powrotem przed upływem tego czasu. „Faraon” — dodał, kładąc dłoń na ramieniu młodego żeglarza — nie może wypłynąć bez kapitana.

— Bez kapitana! — zawołał Dantès i oczy zaiskrzyły mu się radością. — Na Boga, zważ pan dobrze na to, coś wyrzekł, bo zdaje się, że odgadujesz moje najskrytsze marzenia. Czyżby miał pan rzeczywiście zamiar mianować mnie kapitanem „Faraona”?

— Gdyby to ode mnie samego zależało, podałbym ci rękę, mój drogi Edmundzie i powiedział: „Jesteś kapitanem”. Ale mam wspólnika, a znasz włoskie przysłowie: „Kto ma wspólnika, ma naczelnika”. Ale połowa drogi już za nami, albowiem z dwóch potrzebnych głosów jeden już masz. Spuść się zresztą na mnie, jeżeli chodzi o drugi postaram się zrobić wszystko, abyś go uzyskał.

— O! Panie Morrel! — zawołał młody marynarz, ze łzami w oczach, ściskając ręce armatora. — Dziękuję panu w imieniu ojca i Mercedes.

— Spokojnie, drogi Edmundzie! Dobry Bóg na niebie od tego jest, do diabła, aby trzymać w swej opiece zacnych ludzi! Biegnij już do ojca, do swojej Mercedes, a potem zajdź i do mnie.

— Pozwoli pan, bym go odwiózł na ląd?

— Nie potrzeba, dziękuję; zostanę tutaj, żeby rozliczyć się z Danglarsem. Czy byłeś pan z niego kontent w czasie podróży?

— Zależy, co pan przez to pytanie pojmuje. Jako towarzysz... hm... nie byłem zadowolony, wiem, że mnie nie lubi, szczególnie od chwili, gdy po małej sprzeczce popełniłem wielką niedorzeczność i zaproponowałem krótki postój na wyspie Monte Christo, aby tam w ciągu dziesięciu minut zakończyć w sposób ostateczny nasz spór. Głupstwo zrobiłem, żem go wyzwał, on zaś postąpił jak najsłuszniej, sprzeciwiając się temu. Jeśli natomiast pytasz pan, co sądzę o nim jako o buchalterze, myślę, że będziesz pan kontent z jego pracy, pełni swoje obowiązki nadzwyczaj gorliwie.

— Ale powiedz — pytał dalej armator — gdybyś został kapitanem statku, zatrzymałbyś chętnie Danglarsa?

— Zarówno jako kapitan, jak i jego zastępca, umiałbym szanować każdego, kto posiada zaufanie moich przełożonych.

— Doskonale, Edmundzie, widzę, żeś pod każdym względem prawy człowiek. Nie zatrzymuję cię dłużej, idź, bo stoisz jak na rozżarzonych węglach.

— Jak więc będzie z moim urlopem?

— Ależ jedź sobie, powtarzam.

— Czy pożyczy mi pan łódki?

— Bierz.

— Do widzenia, panie Morrel, tysiąckroć dziękuję.

— Do widzenia, drogi Edmundzie, wszystkiego dobrego!

Marynarz wskoczył do łodzi, siadł na rufie i rozkazał płynąć do Cannebière. Dwaj majtkowie16 rzucili się natychmiast do wioseł i łódź pomknęła tak prędko, jak to tylko było możliwe w wąskiej uliczce, którą tworzyły dwa szeregi statków, prowadzącej od wejścia do portu aż do nabrzeża orleańskiego, a zapchanej gęsto niezliczoną ilością barek.

Morrel z uśmiechem odprowadził Dantèsa oczyma aż do brzegu; widział go jeszcze, jak przybił do brzegu, wyskoczył na kamienne płyty nabrzeża i znikł natychmiast w barwnym tłumie. Od piątej rano do dziewiątej wieczór mrowi się na tej słynnej ulicy Cannebière, z której tak są dumni dzisiejsi Focejczycy, że powiadają o niej z najzimniejszą krwią i owym specyficznym akcentem nadającym tak wyjątkowy charakter ich mowie, że „gdyby Paryż miał swoją Cannebière, mógłby się zwać małą Marsylią”.

Odwróciwszy się, armator spostrzegł stojącego obok Danglarsa, który z pozoru zdawał się oczekiwać na jego rozkazy, a w rzeczywistości sam śledził wzrokiem młodego marynarza.

Jakże wielka była różnica w wyrazie oczu tych dwóch ludzi, spoglądających na tego samego człowieka.2. Ojciec i syn

Niechaj Danglars wysila swój geniusz zawiści; nie będziemy słuchali jego złośliwych podszeptów, których jedynym celem jest oczernić towarzysza przed armatorem, i udajmy się za Dantèsem. Przebiegł już całą Cannebière i skręciwszy w ulicę Noailles wpadł do niepozornego domu po prawej stronie Alei Meilhańskich, przebiegł szybko cztery piętra po ciemnych schodach i trzymając się jedną ręką poręczy, drugą przyciskając do piersi, aby stłumić uderzenia serca, stanął przed drzwiami uchylonymi tak, że można było zajrzeć w głąb małej izdebki. W tym pokoiku mieszkał ojciec Dantèsa.

Wiadomość o przybyciu „Faraona” nie doszła jeszcze do starca, który stojąc na krześle, drżącą ręką podpierał właśnie patyczkami wijące się pomiędzy kratami pędy nasturcji i powoju.

Wtem uczuł, że ktoś go ujął wpół i z tyłu ozwał się znajomy głos: — Ojcze, ojcze kochany!

Starzec krzyknął i odwrócił się nagle, a zobaczywszy syna, osunął się w jego objęcia drżący i blady.

— Co ci, ojcze? — zawołał młodzieniec zatrwożony. — Czyś chory?

— Nie, nie, mój kochany Edmundzie, mój synu, moje dziecię, ale nie spodziewałem się ciebie... To radość, wzruszenie, żem cię zobaczył tak niespodziewanie. Ach! Boże wielki, zdaje mi się, że umrę...

— Ale uspokój się, ojcze, przyjdź do siebie, to ja, naprawdę ja! Mówi się, że radość nikomu nie może zaszkodzić, to dlatego tu wszedłem bez uprzedzenia. No, ojcze kochany, uśmiechnij się i nie patrz takim obłąkanym wzrokiem. Wróciłem i od tej pory będziemy żyć razem szczęśliwi.

— Ach, cudownie, mój chłopcze — odrzekł starzec. — Ale jakoż to będziemy żyć w szczęściu? Nie opuścisz mnie już więcej? Powiedz, jakież to szczęście?

— Oby mi przebaczył Bóg Wszechmocny, że cieszę się szczęściem okupionym żałobą innej rodziny, ale ten sam Bóg mi świadkiem, że nie pragnąłem tego. Ot, samo przyszło i nie mogę go odtrącić. Umarł dzielny kapitan Leclère, ojcze, a ja, za wstawiennictwem pana Morrela obejmę najprawdopodobniej jego miejsce. Ojcze, rozumiesz? Być kapitanem w dwudziestym roku życia! Mieć sto ludwików17 pensji i udział w dochodach! Czyż marynarz tak biedny jak ja mógł kiedykolwiek spodziewać się takiego losu?

— Prawda to, syneczku, prawda — rzekł starzec. — To rzeczywiście wspaniała odmiana.

— Chciałbym za pierwsze pieniądze, które odbiorę, urządzić ci domek z ogródkiem, żebyś sobie sadził powoje, nasturcje i kapryfolium... Ale cóż ci jest, mój ojcze? Wyglądasz, jakby ci słabo było?

— Bądź spokojny, to przejdzie.

Starcowi zabrakło jednak sił i się zachwiał.

— Dalibóg — zawołał młodzieniec. — Wypij szklankę wina, to cię pokrzepi. Gdzie chowasz wino?

— Dziękuję ci, nie szukaj, nie chcę — odrzekł starzec, usiłując powstrzymać syna.

— Ależ tak, pozwól mi, pokaż tylko, gdzie jest.

I jął otwierać szafy.

— Próżno szukasz — wyszeptał starzec — wina nie ma.

— Jak to? Nie masz wina? — zawołał Edmund, blednąc i wpatrując się to w zapadłe i blade niczym wosk policzki ojca, to w puste szafy. — Jak to, nie ma ani kropli? Czy ci zabrakło pieniędzy?

— Nic mi już nie brakuje, mam wszystko, bo mam ciebie, mój synu.

— Przecież trzy miesiące temu, przed wyjazdem, zostawiłem ci 200 franków — wyjąkał młodzieniec, ocierając pot z czoła.

— Tak, to prawda, Edmundzie. Zapomniałeś jednak, odjeżdżając, zapłacić małego długu sąsiadowi Caderousse. Upomniał się o niego, dodając, że jeśli nie zapłacę, uda się do pana Morrela. Pojmujesz więc, że z obawy, aby ci to nie zaszkodziło, zapłaciłem, cóżem miał zrobić?

— Ach, mój Boże, byłem mu winien 140 franków — zawołał Dantès — i mając wszystkiego 200 franków, które ci zostawiłem, oddałeś 140?

Starzec skinął głową.

— Tym sposobem, mając tylko 60 franków, żyłeś przez trzy miesiące — wyszeptał Dantès.

— Wszak wiesz, jak mało potrzebuję — odrzekł starzec.

— Ach, Boże, Boże! Ojcze, daruj mi, przebacz — rzucając się do nóg ojca, zawołał Dantès.

— Cóż ty wyprawiasz?

— Ach! Rozdarłeś mi serce.

— Nic to, przecie jesteś tu, ze mną — rzekł starzec, uśmiechając się łagodnie. — Teraz możemy o tym zapomnieć, bo wszystko dobrze się skończyło.

— Tak, jestem przy tobie — rzekł młodzieniec. — Jestem przy tobie i mam przed sobą piękną przyszłość, i nawet trochę pieniędzy. Patrz, ojcze, masz, weź je i poślij prędko kogoś po wszystko, czego ci trzeba. — To mówiąc, wysypał na stół z kieszeni ze dwanaście ludwików, sześć złotych pięciofrankówek i trochę drobnych monet.

Twarz starca rozjaśniła się.

— I czyjeż to? — spytał.

— Ależ moje!... twoje!... nasze!... Weź, każ kupić żywności, bądź szczęśliwy, jutro znajdzie się ich więcej.

— Powoli, powoli — rzekł starzec i łagodny uśmiech ukazał mu się na twarzy. — Jeśli pozwolisz, będę ostrożnie się obchodził z twoją kiesą. Gdyby zobaczono, że tak wiele naraz rzeczy kupuję, powiedziano by niezawodnie, że musiałem czekać z kupnem na twój powrót...

— Rób, jak chcesz, ojcze. Przede wszystkim przyjmij sobie służącą, nie chcę dłużej, żebyś tu sam żył. Mam w skrzyneczce na dnie statku trochę przemyconej kawy i wybornego tytoniu, jutro przyniosę. Ale pst! ktoś nadchodzi!

— To Caderousse, musiał się już dowiedzieć, żeś przyjechał, i przychodzi zapewne pogratulować ci szczęśliwego powrotu.

— Doskonale! Znowu człowiek, który co innego ma na ustach, a co innego w sercu — szepnął Edmund — ale mniejsza o to, wszak to sąsiad, który kiedyś pomógł w potrzebie, trzeba go dobrze przyjąć.

Istotnie, gdy Edmund kończył z cicha mówić te słowa, w drzwiach wiodących na schody ukazała się czarniawa i brodata twarz Caderousse’a. Był to człowiek mniej więcej dwudziestopięcioletni i trudnił się krawiectwem: trzymał właśnie w ręku kawał sukna, który zamierzał skroić na klapę surduta.

— Ejże, wróciłeś więc, Edmundzie? — zawołał z czysto marsylskim akcentem, ukazując w szerokim uśmiechu zęby białe niczym kość słoniowa.

— Jak widzisz, sąsiedzie, i gotów jestem ci usłużyć, w czym rozkażesz — rzekł Dantès, niezręcznie ukrywając pod pozorami uprzejmości wyraźną niechęć.

— Dziękuję, dziękuję! Chwała Bogu, nic mi nie trzeba, a za to inni czasem potrzebują czegoś ode mnie.

Dantès drgnął, a Caderousse ciągnął dalej.

— Nie odnoszę tego do ciebie, mój kawalerze; pożyczyłem ci pieniądze, tyś mi oddał; to się zdarza między dobrymi sąsiadami, a my jesteśmy kwita.

— Nigdy nie jesteśmy skwitowani wobec tych, którzy nam wyświadczają przysługę, bo jeśli nawet przestaliśmy być im dłużni pieniądze, należy im się jeszcze wdzięczność.

— Po co tu o tym gadać? Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ot, pomówmy lepiej o twej podróży. Wybrałem się właśnie do portu, aby zakupić w brązowe sukno, i spotykam kochanego Danglarsa. I pytam: „A ty, co tu robisz w Marsylii?”. „Ano, jestem już” — odpowiedział mi. „Myślałem, żeś w Smyrnie?”; „Dobrześ myślał, właśnie stamtąd wracam”. „A gdzie nasz młody Edmund?”. „Ależ z pewnością u ojca” — odpowiedział Danglars. przyszedłem więc natychmiast — kontynuował Caderousse — aby uściskać rękę dobrego przyjaciela.

— Poczciwy Caderousse! — rzekł starzec. — Jakże jest do nas przywiązany!

— Pewnie, że jestem do was przywiązany, co więcej wielce was szanuję, bo to teraz rzadko można spotkać uczciwych ludzi... Hm! Widzę, żeś nam powrócił bogaty, chłopcze — paplał dalej krawiec, rzucając z ukosa spojrzenie na złote i srebrne monety rozrzucone przez Dantèsa na stole.

Młodzieniec dostrzegł w czarnych oczach sąsiada błysk chciwości.

— Ach, mój Boże — rzekł niedbale — to nie moje pieniądze. Mówiłem właśnie ojcu, że się bałem, czy mu czegoś nie brakło w czasie mojej nieobecności, a on, aby mnie uspokoić, wysypał zawartość swojej sakiewki na stół. Mój ojcze, schowaj to do mieszka18, chyba że sąsiad Caderousse potrzebuje pieniędzy, w takim przypadku chętnie mu pomożemy.

— Uchowaj Boże, chłopcze — rzekł Caderousse — nie potrzebuję niczego. Bogu dzięki rzemieślnicza profesja potrafi wyżywić człowieka. Schowaj pieniądze, tego nigdy nie można mieć za wiele. A swoją drogą, bardzo dziękuję za propozycję i czuję się zobowiązany, jakbym z niej skorzystał.

— To było ze szczerego serca — rzekł Dantès.

— Nie wątpię. I jak tam, jesteś podobno na dobrej stopie z panem Morrelem, filucie?

— Pan Morrel był dla mnie zawsze szczególnie życzliwy.

— W takim razie nie miałeś racji, nie przyjmując zaproszenia na obiad.

— Jak to? Odmówiłeś zaproszenia? — wtrącił stary Dantès. — Zapraszał cię na obiad?

— Zapraszał — odpowiedział Edmund z uśmiechem, ubawiony, że ojca tak mocno zdumiał zaszczyt, jaki go spotkał.

— Synu, dlaczego odmówiłeś? — zapytał starzec.

— Bo pragnąłem jak najprędzej cię zobaczyć, ojcze — odrzekł młodzieniec. — Do ciebie się spieszyłem.

— Mogło to sprawić przykrość panu Morrelowi, on taki poczciwy — dorzucił Caderousse — a kiedy ktoś pragnie zostać kapitanem, czyni wielkie głupstwo, jeśli w czymś się sprzeciwia armatorowi.

— Wyjaśniłem mu przyczynę odmowy i zrozumiał to, jak sądzę.

— Ale jeśli masz zostać kapitanem, powinieneś czasem pochlebiać swoim przełożonym.

— I bez tego spodziewam się nim zostać — odpowiedział Dantès.

— Tym lepiej, tym lepiej, wszyscy twoi starzy przyjaciele będą się z tego serdecznie cieszyli, a znam też kogoś, kto mieszka za cytadelą Świętego Mikołaja, kto pewnie tym bardzo się nie zmartwi.

— Mercedes — podpowiedział starzec.

— Tak, ojcze — odpowiedział Dantès. — I za twoim pozwoleniem, kiedy cię już zobaczyłem i wiem, żeś zdrów i na niczym ci nie zbywa, chciałbym ją odwiedzić.

— Idź, moje dziecko, idź — rzekł stary Dantès — i niech twoja żona będzie dla ciebie takim błogosławieństwem Bożym, jak ty dla mnie!

— Żona! — rzekł Caderousse. — Ojczulku, ależ ci spieszno! Przecież Mercedes nie jest jeszcze jego żoną!

— Nie, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa — odrzekł Edmund — wkrótce nią będzie.

— Mniejsza o to, w każdym razie dobrze robisz, że się spieszysz, mój chłopcze!

— A to dlaczego?

— Bo Mercedes jest ładną dziewczyną, a ładnym dziewczętom nietrudno o amantów, szczególnie jej! Włóczą się za nią tuzinami.

— Doprawdy? — zdziwił się Edmund i lekki niepokój przebił się przez jego uśmiech.

— O, tak — odpowiedział Caderousse. — I trafiały się jej nawet doskonałe partie; ale że ty wkrótce kapitan, nikt ci łatwo nie da kosza.

— Co znaczy, że gdybym nie był kapitanem... — rzekł Dantès z uśmiechem, który źle skrywał jego niepokój.

— No, no! — mruknął znacząco Caderousse.

— Ale co tam! — rzekł Edmund. — Dajmy temu spokój; mam lepsze wyobrażenie o kobietach w ogóle, a zwłaszcza o Mercedes i jestem przekonany, że czy byłbym kapitanem, czy nie, ona dochowałaby mi słowa.

— Tym lepiej — przytaknął Caderousse. — Zaufanie to ważna rzecz, gdy kto chce się żenić. Co mi zresztą do tego; ale posłuchaj, chłopcze, nie trać czasu, idź do niej natychmiast, zawiadomić o powrocie i nadziejach.

— Już idę — rzekł Edmund.

Uścisnął ojca, kiwnięciem głowy pożegnał Caderousse’a i wyszedł.

Caderousse zatrzymał się jeszcze przez chwilę, a pożegnawszy się ze starym Dantèsem, udał się na spotkanie z Danglarsem, który czekał nań na rogu ulicy Senac.

— I co? Widziałeś go? — zagadnął Danglars.

— Właśnie się rozstaliśmy — odrzekł Caderousse.

— Mówił ci coś o tym, że zamierza zostać kapitanem?

— Mówi o tym, jakby już było po wszystkim.

— Cierpliwości, chłopcze! — rzekł Danglars. — Myślę, że trochę za szybko się wyrywa.

— Diabli go wiedzą, zdaje się, że mu to przyrzekł pan Morrel.

— I pewnie jest bardzo radosny?

— Powiedz raczej: bezczelny. Wyobraź sobie, że ofiarował mi pomoc, jakby był wielką figurą. I chciał mi pieniędzy pożyczyć, niczym bogaty bankier.

— Nie przyjąłeś, naturalnie.

— Ma się rozumieć, chociaż właściwie mogłem je przyjąć, zważywszy, że ja pierwszy dałem mu parę sztuk srebra, którymi zaczął obracać. Ale teraz imć pan Dantès nie będzie już nikogo potrzebował, zostanie kapitanem.

— Ba! — obruszył się Danglars. — Jeszcze nim nie jest.

— Słowo daję, lepiej by było, żeby nie został — rzekł Caderousse — bo potem to nie da się do niego nawet przystąpić.

— Jeśli tylko zechcemy — szepnął Danglars — zostanie tym, czym jest dzisiaj, a może nawet i to straci.

— Co ty opowiadasz?

— Nic, ot, tak sam do siebie coś mówiłem. A kocha się ciągle w tej swojej Katalonce?

— Szalenie! Właśnie do niej poszedł. Ale, jeśli się nie mylę, napyta sobie przez to biedy.

— Mów jaśniej.

— A po co?

— To ważniejsze, niż myślisz. Wszak nie lubisz Dantèsa, co?

— Nie cierpię zarozumialców!

— Więc właśnie, powiedz mi, co wiesz o tej jego Katalonce.

— Nie znam żadnych szczegółów, ale to, co widziałem, upoważnia mnie do podejrzeń, że naszego przyszłego kapitana może spotkać jakaś przykrość na drodze do Vieilles-Infirmeries.

— Cóżeś widział? Mów prędko.

— Widziałem na przykład, że ile razy Mercedes wychodzi do miasta, towarzyszy jej zawsze jakiś Katalończyk, chłopisko jak byk, czarnooki, ogorzały od słońca, ciemnowłosy i mocno w niej rozkochany, a ona nazywa go kuzynem.

— Ach, doprawdy! I jak sądzisz, umizga się do niej ten kuzynek?

— Tak mi się zdaje. Bo cóż by robił dwudziestojednoletni chłopak, łażąc za dziewczyną siedemnastoletnią i do tego ładną?

— I powiadasz, że Dantès poszedł do Katalończyków?

— Wyszedł z domu tuż przede mną.

— Pójdźmy w tamtą stronę, posiedzimy sobie trochę w karczmie u Pamfila, poczekamy przy szklaneczce malagi i zobaczymy, co dalej się stanie.

— A któż nam o tym powie?

— Dantès będzie tamtędy wracał. Zrozumiemy zaraz z jego miny, co tam się dzieje.

— Chodźmy więc — rzekł Caderousse — ale ty stawiasz?

— Oczywiście — odpowiedział Danglars.

I udali się szybko na miejsce, o którym wspominali. Przyszedłszy do karczmy, kazali sobie podać butelkę wina i dwie szklanki. Ojczulek Pamfil widział, jak niespełna 10 minut wcześniej przechodził tamtędy Dantès. Nie ulegało wątpliwości, że Dantès jest u Katalończyków. Nasi bohaterowie zasiedli zatem w altanie, pod dachem z rozwijających się listków platanów i sykomorów — wśród gałęzi drzew stado radosnych ptasząt śpiewało hymn na cześć jednego z pierwszych dni nadchodzącej wiosny.Przypisy

1 otaklować «założyć na statku olinowanie»

2 Fokaja było starożytnym greckim miastem w Jonii na wybrzeżu Morza Egejskiego, w Zatoce Smyrneńskiej. Nazwa pochodzi od nazwy dzisiejszego miasta Foça.

3 marsel «prostokątny żagiel rozpinany na marsrei»

4 kliwer «trójkątny żagiel przedni, podnoszony na sztagu umocowanym do bukszprytu»

5 bezan «żagiel rozpinany na bezanmaszcie»

6 bukszpryt «belka wystająca ukośnie do góry przed dziób żaglowca, służąca do rozpinania lin i żagli»

7 szot «lina do ustawiania żagla pod odpowiednim kątem do kierunku wiatru»

8 bras «lina służąca do manewrowania żaglami w płaszczyźnie poziomej»

9 fał «lina do podnoszenia żagla lub drzewca»

10 wanta «stalowa lina służąca do bocznego usztywnienia masztu»

11 sztag, sztaglina «stalowa lina zabezpieczająca maszt przed wyginaniem się»

12 marsel «prostokątny żagiel rozpinany na marsrei»

13 kliwer «trójkątny żagiel przedni, podnoszony na sztagu umocowanym do bukszprytu»

14 bezan «żagiel rozpinany na bezanmaszcie»

15 reja «poziome drzewce omasztowania statku»

16 majtek «marynarz wykonujący proste prace związane z żeglugą i utrzymywaniem porządku na statku»

17 ludwik; luidor (fr.) «dawna złota moneta francuska»

18 mieszek daw. «mały woreczek na pieniądze lub drobiazgi»

19 banderillero «uczestnik corridy wbijający bykowi banderille (banderilla «mała włócznia z chorągiewkami używana w corridzie do rozdrażniania byka»)»

20 pedum (łac.) «laska pasterska (biskupia), pastorał»

21 klowisy «gatunek ostryg»

22 Robespierre – Maximilien Marie Isidore de Robespierre (ur. 6 maja 1758 w Arras, zm. 28 lipca 1794 w Paryżu) – francuski adwokat i mówca, członek Stanów Generalnych i Konstytuanty, jeden z czołowych przywódców rewolucji francuskiej, przywódca lewicowego klubu jakobinów.

23 termidor, thermidor «jedenasty miesiąc we francuskim kalendarzu rewolucyjnym, drugi miesiąc lata (od 19 lipca do 17 sierpnia). 9 termidora (27 lipca 1794 r.) odsunięto od rządów Maksymiliana Robespierre’a»

24 4 kwietnia 1814 r. abdykował Napoleona Bonaparte

25 Karbonariusze (węglarze, zakon węglarzy, dobrzy kuzyni) – członkowie włoskiego tajnego stowarzyszenia skierowanego przeciw siłom okupacyjnym w okresie wojen napoleońskich, które przekształcając się w ruch rewolucyjny, odegrało dużą rolę w procesie zjednoczenia Włoch.

26 Canimus surdis (łac.) (tłum.) «śpiewanie głuchym»

27 Sire (fran.) «panie»

28 hemistych «połowa wersu wyodrębniona przez średniówkę»

29 Pastor quum traheret (łac.) «Horacy; Oda VII Nerusza przepowiednie»

30 Mala ducis avi domum (łac.) (tłum.) «Zły przywódca ucieka z domu przodków»

31 bella, horrida bella (wł.) (tłum.) tu: «piękna, potwornie piękna»

32 prurigo (wł.) (tłum.) «swędzenie skóry»

33 kontrabanda «nielegalne przewożenie przez granicę pieniędzy lub towarów; też: przemycane pieniądze lub towary; kontrabandziści — przemytnicy»

34 Frailty, thy name is woman

35 ludwik

36 James Fenimore Cooper (ur. 15.09.1789 w Burlington, zm. 14.09.1851 w Cooperstown w stanie Nowy Jork) – amerykański autor powieści przygodowo-awanturniczych, których akcja rozgrywa się podczas walk z Indianami i Francuzami w drugiej połowie XVIII w.

37 Frederick Marryat (ur. 10.07.1792 w Londynie, zm. 9.08.1848 w Langham) – angielski wojskowy, autor nowel i powieści o tematyce marynistycznej, awanturniczej i gotyckiej, oraz książek dla dzieci.

38 mila «dawna jednostka długości o różnej wartości, zależnej od rejonu i okresu. Nazwa pochodzi z łac. mille – tysiąc. Początkowo mila oznaczała 1000 kroków podwójnych»

39 opończa «obszerny płaszcz bez rękawów, z kapturem, noszony dawniej jako strój podróżny»

40 Nestor – w mitologii greckiej najstarszy wódz walczący podczas wojny trojańskiej, mityczny król miasta Pylos.

41 Ulisses (łac.) (grek.: Odyseusz) – w mitologii greckiej król Itaki i Tesprotyd; heros występujący głównie w Iliadzie i Odysei Homera oraz innych utworach z cyklu trojańskiego.

42 incognito «zachowując anonimowość»

43 Molier, właśc. Jean Baptiste Poquelin (ur. 15.01.1622 w Paryżu, zm. 17.02.1673 tamże) – francuski komediopisarz i aktor.

44 Pana Jourdain — bohater molierowskiej komedii z 1670 r. Mieszczanin szlachcicem.

45 sztucer daw. «ręczna broń palna o krótkiej, gwintowanej lufie»

46 speronara daw. «rodzaj małej łodzi handlowej pochodzącej z Malty, używanej na Morzu Śródziemnym od XVI do początku XX wieku»

47 tartana «przybrzeżny statek śródziemnomorski o jednym maszcie»

48 fez «nakrycie głowy o kształcie przypominającym cylinder, najczęściej czerwony; nazwa pochodzi od marokańskiego miasta Fez»

49 szarawary (też: hajdawery) «długie, szerokie, bufiaste spodnie; element tradycyjnego stroju orientalnego»

50 pantalony daw. «majtki z długimi nogawkami obszytymi koronką»

51 safian «barwiona skóra kozia»

52 kaszmir «cienka tkanina tkana z wełny kóz kaszmirskich»

53 kindżał «nóż prosty, obosieczny, bez jelca»

54 otomana «rodzaj niskiej, wyściełanej kanapy z wałkami po bokach zamiast poręczy i miękkim oparciem»

55 kordelas «nóż myśliwski służący dawniej do dobijania postrzelonej zwierzyny»

56 jatagan «broń sieczna używana od XVI w. przez Turków, Arabów i Persów»

57 sztucer daw. «ręczna broń palna o krótkiej, gwintowanej lufie»

58 piędź «dawna miara długości»

59 kordelas «nóż myśliwski służący dawniej do dobijania postrzelonej zwierzyny»

60 fregata «statek o ożaglowaniu rejowym i więcej niż dwóch masztach»

61 cicerone daw. «osoba będąca czyimś przewodnikiem, zwłaszcza po zabytkach, muzeach»

62 mazzolato (wł.) zatłuczenie na śmierć maczugą, młotem lub pałką.

63 decapitato (wł.) ścięty

64 I believe now to Italian banditti (ang.) (tłumacz.) Wierzę teraz włoskim bandytom.

65 Se alle sei della mattina le quattro... (wł.) (tłumacz.) Jeśli o szóstej rano cztery tysiące piastrów nie znajdą się w moich rękach, o siódmej hrabia Albert przestanie żyć.

66 Ezaw żył. w XV(?) w. p.n.e., postać bibl.; w Księdze Rodzaju syn Izaaka i Rebeki, bliźniak Jakuba, wojowniczy myśliwy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: