Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Humor i prawda w kilku obrazkach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Humor i prawda w kilku obrazkach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 331 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KO­BIE­TY I UCZO­NOŚĆ.

Są pew­ne wy­ra­zy, któ­re jak dwa ka­wał­ki drze­wa po­trzeb­nie nie­ocio­sa­ne, żad­ną mia­rą do sie­bie nie przy­sta­ją, jak­kol­wiek­byś je ob­ra­cał. Taką parą wy­ra­zów jest przy­miot­nik uczo­ny, i rze­czow­nik, ko­bie­ta. Czy po­wiesz uczo­ne ko­bie­ty, czy ko­bie­ty uczo­ne, za­wsze czu­jesz, że nie­ma po­wią­za­nej my­śli. Two­rzy się tam za­wsze ja­kaś obca myśl, me­cha­nicz­ne­go na­ucze­nia się, jak np. szpak uczo­ny; myśl mo­gą­ca być na­wet ob­raź­li­wą. Aby więc nie ob­ra­zić ko­biet, w któ­rych obro­nie tu au­tor tego ar­ty­ku­łu wy­stę­pu­je, wo­lał dać na­pis ko­bie­ty i uczo­ność, i te dwa zna­cze­nia zo­sta­wić nie­po­łą­czo­ne, aż je czas kie­dy ob­ro­bi i po­łą­czy. Leży w tem coś nie­po­ję­te­go. Gdy po­wiem wiel­ki mąż, każ­dy wie, co chcę… po­wie­dzieć, ale gdy po­wiem wiel­ka żona, choć­bym przy wiel­ka i trzy wy­krzyk­ni­ki po­ło­żył, każ­dy jed­nak po­my­śli o ja­kiej ro­słej po­mor­skiej pięk­no­ści. Niech się jed­nak płeć pięk­na po­cie­sza. Gdzie nie­ma wy­żyn, tam nie­ma i ni­żyn. Więc gdy kto po­wie mała żona, każ­dy po­my­śli za­raz o wzro­ście, nic o ma­łych przy­mio­tach du­szy. Na­resz­cie po­nie­waż mó­wie­my, że są wiel­cy lu­dzie, a ludź­mi są tak­że i ko­bie­ty, więc w na­mio­cie wiel­kiej ludz­ko­ści, wnij­dą i ko­bie­ty, choć tyl­ko jako kon­tra­ban­da. – Ale wra­ca­my do za­ło­że­nia. "Gdzie sła­bo, tam się rwie "jest sta­ro­pol­skie przy­sło­wie, któ­re do wie­lu na­der sto­sun­ków ży­cia da się za­sto­so­wać. Ja­koś, już od cza­sów Ada­mo­wych, jak tyl­ko Stwór­ca dłu­go­wło­są to­wa­rzysz­kę z że­bra jego mu utwo­rzył, na­zy­wa­no nie­wia­stę sła­bą isto­tą, i mimo uwiel­bień cią­głych o po­tę­dze jej uro­ku, o sile jej wdzię­ków, o bó­stwie w ludz­kiem cie­le, opa­no­wa­niu i wła­dzy nad ser­ca­mi męż­czyzn – w dziw­nej z tem wszyst­kiem kon­tra­dyk­cyi, sta­ło się owo zda­nie o sła­bo­ści isto­ty ko­bie­cej, ar­ty­ku­łem wia­ry u ca­łe­go świa­ta; – nic za­tem już dziw­ne­go, że i do płci pięk­nej za­sto­so­wa­no owo przy­sło­wie: gdzie sła­bo, tam się rwie. Niech się tyl­ko ko­bie­ta po­sią­gnie drob­ną rącz­ką po księ­gi ob­cią­żo­ne cet­na­ra­mi mą­dro­ści męz­kiej; niech ró­ża­ne­mi ustecz­ka­mi za­sze­ze­bio­ce sta­ro­żyt­ne­mi ję­zy­ki, ob­mie­rzeh­łe­mi dwo­ma ty­sią­ca­mi lat; niech głów­ką gład­ko ucze­sa­ną po­my­śli, po­du­ma nad kwe­sty­ami po­li­tycz­ne­mi, na­uko­we­mi, fi­lo­zo­ficz­ne­mi, – a co naj­gor­sza, niech pa­lusz­ka­mi bie­luch­ne­mi, po któ­rych łysz­czą zło­te ob­rącz­ki i pier­ście­nie, róż­nych oko­licz­no­ści pa­miąt­ki, uchwy­ci pió­ro, i pi­sze, i dru­ku­je: – za­raz wy­stą­pi męż­czy­zna fi­lo­zof i po­wie: od jed­nej un­cyi He­glow­skiej fi­lo­zo­fii pęk­nąć musi gło­wa wa­sza. – Sła­bo, urwa­ło się! woła zbie­racz przy­sło­wi. – Co ko­bie­cie po na­uce? dzi­wi się pe­dant sie­dzą­cy w piu­sce i szla­fro­ku, i pu­ści z faj­ki kłęb dymu, jak­by na sym­bol ko­bie­cej na­uki. – Do ką­dzie­li, do kuch­ni, do go­spo­dar­stwa, mruk­nie są­siad prze­chy­la; – mu­lier ta­ce­at in ec­c­le­sia, do­ło­ży ksiądz ple­ban, co w umar­łym ję­zy­ku nie brzmi tak nie­grzecz­nie, jak gdy­by po­wie­dział po pol­sku: za­się ko­bie­cie, gdzie mę­żo­wie ra­dzą.

Tak ze wszyst­kich stron na sła­be stwo­rze­nie na­sta­wa­ją moc­niej­si, i jak­że się nie­bo­żę­ta nie mają od­stra­szyć, nie rzu­cić ksiąg, nie spa­lić rę­ko­pi­sów. Je­że­li się po­mi­mo to jed­nak znaj­du­ją ko­bie­ty, z pro­ten­syą być uczo­ne­mi, są to nie­ustra­szo­ne he­ro­inie płci swo­jej, bie­żą­ce z piór­mi prze­ciw opi­nii, jak żoł­nierz na ba­gne­ty.

Męż­czy­zni przez zło­śli­wość, a może przez za­zdrość, róż­ne tu na nie po­wy­my­śla­li ka­wał­ki. Któ­raś z dam uczo­nych, mó­wią, py­ta­ła się: o któ­rym to pan Ho­ra­cy­uszu mó­wisz, czy o tym, co tak pięk­ne­go Wir­gi­liu­sza na­pi­sał? Inna zo­ba­czyw­szy gdzieś dzie­ła kil­ko­to­mo­we ła­ciń­skie z na­pi­sem "Ope­ra Ci­ce­ro­nis, " przy pierw­szym wi­dze­niu się z przy­ja­ciół­ką swo­ją, tak­że au­tor­ką, zdzi­wio­na wy­zna­ła jej nie­wia­do­mość swo­ję, że ów wiel­ki mów­ca rzym­ski tak­że ope­ry pi­sał. – Inna zno­wu za­ga­ba­na, czy wie kto był Lu­kre­cy­usz, pra­wie ob­ra­żo­na od­par­ła: któż­by nie znał męża sław­nej Lu­kre­cyi, wszak­że to ozdo­ba płci na­szej. – Nie dość na­tem… mię­dzy pre­ten­dent­ka­mi do uczo­no­ści mia­ły być ta­kie, co wi­dząc na kom­po­zy­cy­ach w koń­cu do­da­ne da Capo, wzię­ły pana da Capo za bar­dzo sław­ne­go i płod­ne­go kom­po­ni­stę wło­skie­go. Ta pre­ten­sya uczo­no­ści, roz­po­wia­da­ją zło­śli­we ję­zy­ki, aż do pa­nien gar­de­ro­bia­nek zstą­pi­ła. Jed­na z nich słu­żąc u pani co się ko­cha­ła w książ­kach pięk­nie opraw­nych, i mia­ła świe­cą­cą się od zło­ta bi­blio­te­kę, ma­jąc od­dać książ­kę do in­tro­li­ga­to­ra, za­py­ta­ła, po­pi­su­jąc się uczo­no­ścią, czy ma ją ka­zać opra­wić in fo­lio, czy in kwar­to, czy w oktaw, czy w du­odez. Inna wi­dząc po li­stach pani swo­jej na­pi­sy à Ma­da­me Ma­da­me, chcąc się też po­szczy­cić zna­jo­mo­ścią fran­cuz­czy­zny, na­pi­saw­szy list do na­rze­czo­ne­go, na­pi­sa­ła na ko­per­cie à Ma­da­miec Ma­da­miec. Inna na­resz­cie sły­sząc pa­nie swo­je utrzy­mu­ją­ce, że sło­nia tak na­zwa­no, iż dużo mie­wa sło­ni­ny, do­wo­dzi­ła, iż pan­ny słu­żeb­ne dla tego na­zwa­ne te­raz so­fa­mi, iżby się wy­god­nie na so­fach roz­le­gać mo­gły.

Wszyst­ko to prze­cież wy­my­sły męż­czyzn. Nie bez przy­czy­ny jed­nak za­rzu­ca­ją płci pięk­nej, choć uczo­nej, brak or­to­gra­fii w pi­sa­niu, np. zwy­kło się tra­fiać, że pi­szą zbić kogo, za­miast zbyć kogo, sa­mek za za­mek, kafa za kawa, sacz za ssać, ko­bie­da za ko­bie­ta i t… p… naj­czę­ściej wy­da­rzać się zwy­kły ta­kie przy­tra­fun­ki w wy­ra­zach cu­dzo­ziem­skich. I tak pew­na let­nia mał­żon­ka ubo­le­wa­ła z czu­łej tro­skli­wo­ści nad mę­żem, że się nie ochra­nia i sa­mo­chcąc spro­wa­dza so­bie ho­me­ry­dy, że się na­ra­ża na eklip­tycz­ne cho­ro­by, i t… p. Wszak­że są to drob­nost­ki, nie war­te wspo­mnie­nia. Wiel­cy lu­dzie nig­dy się nie­mi nie zaj­mo­wa­li, cze­muż nie wiel­kie ko­bie­ty. Zresz­tą są fi­gu­ry gram­ma­tycz­ne, zo­wią­ce się wy­rzut­nią, prze­kład­nią, – cze­muż­by więc nie mia­ło być wol­no au­tor­ce pi­szą­cej, wy­rzu­cić z wy­ra­zu jed­nę lub kil­ka li­ter, albo prze­ło­żyć jed­nę za dru­gą? – Może to z tego po­wo­du pew­na dama szu­ka­ła raz w księ­gar­ni gram­ma­ty­ki pol­skiej z fi­gu­ra­mi, i dzi­wi­ła się moc­no nie­wia­do­mo­ści księ­ga­rza, po­wia­da­ją­ce­go, że o ta­kiej jesz­cze nie sły­szał.

Z chro­no­lo­gią tak­że nie bar­dzo au­tor­ki trzy­ma­ją. Kil­ka set lat prę­dzej czy póź­niej, to nie czy­ni róż­ni­cy. Do­wo­dzi to z dru­giej stro­ny głę­bo­kie­go fi­lo­zo­ficz­ne­go po­ję­cia cza­su, bo czem są wie­ki w po­rów­na­niu z wiecz­no­ścią; a na owej ob­szer­nej prze­strze­ni prze­szło­ści wszyst­ko sta­ło się so­bie współ­o­bec­ne. Je­że­li zaś Kro­ni­ka­rzo­wi Ma­te­uszo­wi Cho­le­wa wol­no było zro­bić zwy­cięż­cą Alek­san­dra Wiel­kie­go i oże­nić go z sio­strą Ju­liu­sza Ce­za­ra; cóż tak zdroż­ne­go, że pew­na au­tor­ka sła­wiąc czy­ny te­goż sa­me­go Ju­liu­sza Ce­za­ra, ża­ło­wa­ła, że nie zo­stał chrze­ścia­ni­nem; albo że inna Ko­per­ni­ka wpro­wa­dzi­ła na obia­dy czwart­ko­we kró­la Sta­ni­sła­wa.

Zro­bio­no to po­strze­że­nie pe­da­go­gicz­ne, iż mło­dzież ży­dow­ska wstręt ma do je­ogra­fii, i na­uczyć się tej wia­do­mo­ści nie­mo­że. Tłu­ma­czą to wstrę­tem do każ­dej in­nej oj­czy­zny, po utra­cie swo­jej. Co bądź, za­wsze z więk­szem pra­wem tłu­ma­czyć moż­na ko­bie­tę, że i jej je­ogra­fia nie­przy­pa­da do pa­mię­ci, bo i o niej po­wie­dzia­no jest: że opu­ści ojca i mat­kę, i pój­dzie za mę­żem.

Że od ar­che­olo­gii, co się tłu­ma­czy na­uka sta­ro­żyt­no­ści, ko­bie­ty ucie­ka­ją, ani im się dzi­wić, bo któ­raż pięk­ność nie ucie­ka od sta­ro­ści, i słusz­nie czuć musi an­ty­pa­tyą do wszyst­kie­go, co ma przy­do­mek sta­ry. Ro­dzić się ztąd zwy­kły cza­sem po­mył­ki np. gdy ktoś na pre­lek­cyi mó­wił o ze­psu­ciu oby­cza­jów sta­ro­żyt­nych państw As­sy­ryi i Ba­bi­lo­nii, rze­kła dama słu­cha­ją­ca: tacy sta­rzy lu­dzie, i tacy lek­ko­myśl­ni!

Mimo jed­nak tego nie­obe­zna­nia się z owe­mi wszyst­kie­mi gra­fia­mi i lo­gia­mi, co już dla tego nie przy­sta­je do gu­stu, że nie na­ro­do­we, – wiel­kie jest oczy­ta­nie się ko­biet. Moż­na o nich po­wie­dzieć że chło­ną książ­ki. Wszyst­kie czy­tel­nie miej­sco­we nie star­czą. Prę­dzej­by stud­nie książ­ka­mi za­rzu­cił. Ła­two za­tem so­bie wy­sta­wić oba­wę męż­czyzn, co to lu­bią co­dzień i po­ba­wić się, i kil­ka ro­brów, albo par­tyi szach prze­grać, i in­te­res­sa rze­czy­po­spo­li­tej mają na gło­wie, że nie ma­jąc cza­su do ta­kie­go oczy­ta­nia się, ła­two by mo­gli być wzię­ci przez ko­bie­ty na pyt­ki. Z tego to po­wo­du ta niby ar­ro­gan­cya, nie­wda­wa­nia się w uczo­ne dys­pu­ty z ko­bie­ta­mi, czy­stem tyl­ko jest tchó­rzo­stwem. – W Kró­lew­cu za cza­sów Kan­ta ta­kie było ubó­stwie­nie dla tego fi­lo­zo­fa mię­dzy ko­bie­ta­mi, jak nie­daw­no w Ber­li­nie było dla Lisz­ta. Gdzie tyl­ko wie­dzia­no, że bę­dzie ja­kie to­wa­rzy­stwo gdzie i Kant za­pro­szo­ny, wszyst­kie pre­ten­sy­onal­ne damy Kró­lew­ca ci­snę­ły się i wcią­ga­ły nie­miec­kie­go fi­lo­zo­fa do dys­pu­ty, o fi­lo­zo­fii, o re­wo­lu­cyi fran­cuz­kiej i t… p. A on im za­wsze rzecz zwich­nął i na­pro­wa­dził na trak­ta­cik jaki o go­spo­dar­stwie, o wy­cho­wa­niu dzie­ci i t… p. "Cóż to nas Pan masz wszyst­kie za pia­stun­ki, czy ku­char­ki?" za­py­ta­ła raz jed­na z nich ura­żo­na. – Nie, moje pa­nie, ale za mat­ki i go­spo­dy­nie, i dał im taką na­ucz­kę: "ko­bie­ta niech bę­dzie jako ze­gar na wie­ży, któ­ry punk­tu­al­nie cho­dzi, i niech nie bę­dzie jako ze­gar na wie­ży, gło­śny po ca­łem mie­ście, bo każ­dy wie, że tyl­ko bije go­dzi­ny, gdy na­krę­co­ny; – ko­bie­ta niech bę­dzie jako śli­mak, za­wsze w swo­im dom­ku, ale zno­wu niech nie bę­dzie jako śli­mak, co wszę­dzie do­mek swój ob­no­si, bo to obce wa­pien­ne cia­ło; – ko­bie­ta niech bę­dzie jako echo, któ­re nig­dy samo nie od­po­wia­da, ale zno­wu niech nie bę­dzie jako echo, któ­re za­wsze prze­drzeź­nia czło­wie­ka". – Gdy­by Kant był ga­lan­tem, był­by po­wie­dział, że pa­trząc na ze­gar, każ­dy wie któ­ra go­dzi­na, pa­trząc na ko­bie­tę za­po­mi­na któ­ra go­dzi­na. Ale taka ga­lan­te­rya nie po­ka­za­ła się na kró­le­wiec­kim fi­lo­zo­fie. Ob­wo­ła­ły go za to ko­bie­ty o nie­chluj­stwo, i wtrą­ci­ły w jego bio­gra­fią jako cha­rak­te­ry­sty­kę, że czę­sto przez dwa ty­go­dnie bie­li­zny nie zmie­niał, a w jed­nym ka­pe­lu­si­ku przez 20 lat cho­dził.

Je­den ze zna­ko­mit­szych je­ne­ra­łów 1797 roku, na­ga­ba­ny przez pa­nią Sla­ël-Hol­ste­in, szczę­śliw­szą au­tor­kę niź­li żonę, dłu­go jej się wy­wi­jał z po­li­tycz­nych dys­put, aż na­resz­cie przy­ci­śnio­ny przez nią w to­wa­rzy­stwie wie­lu dam, grzecz­ne­mi słów­ki: "mon Général ra­con­ter nous l'hi­sto­ire de la re­vo­lu­tion", od­rzekł cierp­ko: "Ma­da­me, je l'ai fa­ite, mais je ne sais pas la ra­con­ter. " – Ta sama au­tor­ka Co­rin­ny, wi­dząc się z Na­po­le­onem w Cop­pet, wie­le mu roz­pra­wia­ła o po­li­ty­ce, o ad­mi­ni­stra­cyi Fran­cyi. A on jej na to: Pani! któż się trud­ni wy­cho­wa­niem jej dzie­ci? – Trze­ba po­wie­dzieć, że i to nie była grzecz­ność ry­cer­ska ze stro­ny bo­ha­te­ra Fran­cyi. Miss Mar­ti­ne­au w dzie­le trzy­to­mo­wem o to­wa­rzy­stwie ame­ry­kan­skiem… do­wio­dła zwy­cięz­ko, że po­li­ty­ka i pra­wo obej­mu­jąc Iak­że in­te­res ko­biet, od ich tak­że sądu za­le­żeć po­win­ny. Po słusz­no­ści też od­par­ła pew­na Fran­cuz­ka Je­ne­ra­ło­wi Bo­na­par­te, gdy ten jej przy­ciął bez ogród­ki, że nie lubi, aby się ko­bie­ty do po­li­ty­ki mię­sza­ły: "zgo­da Je­ne­ra­le, ale w kra­ju gdzie ko­bie­ty idą pod gi­lo­ty­nę, nie­chże przy­najm­niej wie­dzą, dla cze­go? "

Kon­sul Pa­weł Emi­liusz, sław­ny zwy­cięz­ca Per­se­usza kró­la Ma­ce­doń­czy­ków, nie był rów­nie szczę­śli­wym mał­żon­kiem, jak wo­jow­ni­kiem. Pa­pi­rya z wy­so­kie­go rodu, naj­pięk­niej­sza z ko­biet w Rzy­mie, była jego żoną. Mę­żo­wie za­zdro­ści­li jej na­uki, a ma­tro­ny rzym­skie pięk­nych dzie­ci.

Emi­liusz naj­szczę­śliw­szy na po­zór z mał­żon­ków, wniósł prze­cież o roz­wód. Ga­ni­li mu to przy­ja­cie­le i wy­sta­wia­li za­le­ty wy­so­kie żony. A on im na to, wska­zu­jąc na san­da­ły: "oto pięk­ne, ozdob­ne i nowe obu­wie, a jed­nak mnie ci­śnie. " Nie by­łoć to bar­dzo grzecz­ne po­rów­na­nie, jak na owe cza­sy. Ale może być, że od­tąd uro­sło przy­sło­wie, któ­rem Nie­miec ozna­cza mał­żon­ka naj­szczę­śliw­sze­go z naj­niesz­czę­śliw­szych, mó­wiąc o nim, że jest pod pan­to­flem; i może, że nasz zwy­czaj pić zdro­wie dam z trze­wi­ka, zdję­te­go z ma­luch­nej zgrab­nej nóż­ki, zna­mio­nu­je tak­że owo słod­kie jarz­mo, któ­re­mu się nie­kie­dy męż­czy­zni pod­da­ją, gdy jak to mó­wią, cho­dzą w ko­bie­cej suk­ni.

Wszak­że róż­ne są ga­tun­ki ta­kich trze­wi­ków, co ci­sną. We­ber w swo­im De­mo­kry­cie po­wia­da, że Moj­żesz w Egip­cie za­po­mniał jesz­cze o czte­rech pla­gach, któ­re­mi­by był mógł Fa­ra­ona i jego lud uka­rać. Nie­chby im tyl­ko był na­słał z ko­lei ko­bie­ty uczo­ne, sen­ty­men­tal­ne, ko­kiet­ki i de­wot­ki, a był­by spro­wa­dził na ród mę­żów za­zdrość, cier­pie­nia, sza­leń­stwo i śmierć. Dziś jesz­cze, do­da­je au­tor, nie jed­ne­go męża wpę­dza­ją one do gro­bu, lub do domu obłą­ka­nych, a le­ka­rze le­cząc mę­żów, po­win­ni na­przód w to za­zie­rać, aża­li cho­ro­ba nie leży w trze­wi­ku szczę­śli­wo­ści.

Sen­ty­men­tal­ność, to praw­da że cho­ro­ba, a każ­da cho­ro­ba, gdy przy­dłu­ga, mę­żo­wi się uprzy­krzy i sa­me­go roz­cho­ru­je; – de­wo­cya tak­że go­to­wa męża przy­wieść do roz­pa­czy, bo żona po­czy­tu­je so­bie za grzech spoj­rzeć na­wet na męża, któ­ry za­wsze ją ma w nie­bie, nig­dy na zie­mi; – na­resz­cie ko­ke­te­rya, co też ga­lan­te­ryą i do­brym to­nem, sa­lo­no­wo­ścią na­zy­wa­ją – to tyl­ko jest tłu­ma­cze­niem grec­kie­go wy­ra­zu por­na­ja, a za to wszyst­kie wy­zna­nia i wszyst­kie ludy roz­wód da­wa­ły. – Ale aby uczo­ność ko­biet tak ci­snę­ła mę­żów, któż to uwie­rzy? Nie je­st­że to ra­czej blask świet­ny, któ­ry ko­bie­ta do­mo­wi przy­no­si? nie po­wi­nien­że mąż po­szczy­cać się żoną, któ­rej skro­nie na­uki liść dę­bo­wy, za­miast róż mi­ło­ści uwień­cza? Je­że­li dum­ną była z tego nie­gdyś żona Fich­te­go fi­lo­zo­fa, że sie­dząc obok ka­te­dry, po­da­wa­ła mu kar­tę po kar­cie z po­szy­tu do od­czy­ta­nia, przed licz­ną pu­blicz­no­ścią, za­cóż­by nie miał to so­bie po­czy­tać za za­szczyt mąż, że sku­pu­je żo­nie swej pa­pier i pió­ra do na­pi­sa­nia fi­lo­zo­fii , – że po­tem od­czy­tu­je grom­kim gło­sem głę­bo­kie po­my­sły ko­bie­ce, by w sło­wi­czym i ko­li­bro­wym jej gło­sie orli lot my­śli, i siła jej nie­stra­ciiy? A je­że­li prze­nieść na­le­ży du­cho­wość nad ma­te­ry­al­ność, ide­al­ność nad re­al­ność, myśl wiel­ką nad za­trud­nie­nie pod­rzęd­ne, go­dzi­wa też prze­nieść fi­lo­zo­fią i po­ezyą nad go­spo­dar­stwo do­mo­we; moż­na na­wet dla my­śli wznio­słych po­zwo­lić, że ogród zaj­dzie chwa­stem, a w domu tro­cha bę­dzie nie­ła­du i nie­po­rząd­ku; moż­na się nie­gnie­wać i o małe za­po­mnie­nia w wy­cho­wa­niu dzie­ci, zda­jąc je na bony i na na­uczy­cie­li, i o drob­ne nie­do­god­no­ści mę­żo­we, gdy mu cza­sem za­brak­nie po­rząd­nej i czy­stej bie­li­zny, a śpi­żar­nia i ap­tecz­ka pust­ka­mi sto­ją. –

Zkąd przy­wi­lej mę­żom, aby o nich żony pa­mię­ta­ły, gdy sami trud­nią się na­uka­mi, za­ko­pią się w nich po uszy, i już o ni­czem nie my­ślą? Nie­chże i mę­żo­wie ra­dzą o po­trze­bach domu, i o kuch­ni, i o pra­niu, kie­dy im się wy­da­rzy za­szczyt mieć żony uczo­ne. Znów więc tyl­ko pra­wo moc­niej­sze­go nada­ło męż­czy­znom prze­wa­gę, i z uczo­no­ści, któ­ra, za cóż­by nie mia­ła i ko­bie­ty za­le­cać, wy­ma­rzy­li przy­wa­rę nie­wiast, jak gdy­by nie­wia­sta dla tego tak była na­zwa­ną, że jest nie­wia­do­mo­ścią samą, i nic wie­dzieć nie po­win­na.

Uczo­ność jako taka, je­że­li jest sama do­bra, nie może się stać złą w ko­bie­cie. Mu­szą więc być inne ja­kie uster­ki i nie­do­god­no­ści, któ­re przy uczo­no­ści ko­bie­cej mę­żom się nie­po­do­ba­ją, i są, jak Pa­weł Emi­liusz po­wie­dział, na po­do­bień­stwo pięk­ne­go, ale ci­sną­ce­go obu­wia. – Zda­je się, że u więk­szej czę­ści ko­biet jest tyl­ko pre­ten­sja do uczo­no­ści, a nie uczo­ność sama. Two­rzy się z cie­ka­wo­ści, mno­gie­go czy­ta­nia, bez stra­wie­nia tych ogrom­nych za­so­bów cu­dzych my­śli. Nie­jed­na z dam pi­szą­cych, a i z tych na­wet, co o fi­lo­zo­fii pi­szą, pra­wi o Pla­to­nach, Ary­sto­te­le­sach, Kar­te­zy­uszach, Spi­no­zach, He­glach, i in­nych po­tę­gach ro­zu­mów męz­kich. Ale gdy­by­śmy się za­py­ta­li, czy­li czy­ta­ła kie­dy dzie­ła tych mę­żów, albo przy­najm­niej czy wie, o czem pi­sa­li, mu­sie­li­by­śmy od­po­wie­dzieć, jak Kra­sic­ki we wstę­pie do Ba­jek:

– – – – wszyst­ko to być może,

Jed­nak­że ja to mię­dzy baj­ki wło­żę.

Ko­bie­ty lu­bią wie­le czy­tać, ale nic ta­kie­go, coby ich myśl mor­do­wa­ło. Samo wy­obra­że­nie, że to może być coś cięż­kie­go, już je od­stra­sza. Pew­na dama czy­ta­ła ży­cia sław­nych mę­żow Plu­tar­cha w tłu­ma­cze­niu fran­cuz­kiem pana Da­cier i czy­ta­ła je z ukon­ten­to­wa­niem, ro­zu­mie­jąc, że czy­ta po­wie­ści. Gdy jej po­wie­dzia­no, że to hi­sto­rya a do tego pi­sa­rza, któ­ry żył na pół­to­ra ty­sią­ca lat przed nami, po­rzu­ci­ła czy­ta­nie. Ta więc nie­grun­tow­ność i płyt­kość, któ­rą naj­czę­ściej ko­bie­ty za uczo­ność bio­rą, od razu sta­wia je w fał­szy­wem do świa­ta świe­tle, a przez grzecz­ność męż­czyzn, ich hoł­dy i uwiel­bie­nia, są jak te, któ­rym nikt praw­dy nie po­wie, i dla tego się w błę­dach swych po­znać nie mogą.

Dru­ga wada uczo­nych ko­biet jest ta, że lu­bią nie­sły­cha­nie wie­le mó­wić, i wie­le pi­sać. Już Mil­ton, snać wła­snem do­świad­cze­niem po­uczo­ny, od­rzekł dość cierp­ko przy­ja­ciół­kom swo­im na za­rzut, że có­rek swo­ich ob­cych ję­zy­ków uczyć nie każe: "do­syć, moje pa­nie, ko­bie­cym ję­zy­kom na jed­nej mo­wie". Lu­bią mó­wić o wszyst­kiem i o wszyst­kich, a za­wsze z pre­ten­syą, żeby ich słu­cha­no. Zda­rzy­ło się, że przed­sta­wio­no pew­nej uczo­nej da­mie męża zna­ko­mi­te­go ta­len­tem i dow­ci­pem. Roz­ma­wia­ła z nim. a ra­czej do nie­go, dłu­go, py­ta­ła o to i o owo, ale nig­dy nie cze­ka­ła od­po­wie­dzi. Chwa­ląc kil­ka dni po­tem jego zdat­no­ści, za­dzi­wi­ła się nie­po­ma­łu, gdy się do­wie­dzia­ła, że to był głu­cho­nie­my, zna­mie­ni­ty w pió­rze ale nie w mo­wie.

Je­że­li­by więc przed­mio­tem tak ob­fi­tej wie­lo­mow­no­ści mia­ły być rze­czy uczo­ne, – cięż­kie zmor­du­ją – płyt­kie znu­dzą każ­de­go. Nic dziw­ne­go za­tem, że męż­czy­zna nie­raz wska­za­ny na ode­gra­nie roli słu­cha­cza w ko­le­gium ta­kiej pro­fes­sor­ki, któ­rej po­klask od­dać grzecz­ność sama każe: gdy do­syć na­przy­ta­ki­wał się i gie­sty i uśmie­chem, na­resz­cie jak Me­fi­sto­fe­les w zna­nej bal­la­dzie:

Nad­sta­wia tyl­ko pół ucha

Pół oka zwra­ca do sam­ki,

Niby pa­trzy, niby słu­cha,

Tym­cza­sem już bli­sko klam­ki

I do­tąd jak czmy­cha, tak czmy­cha.

Se­ne­ka po­wie­dział, i wzię­ło to so­bie za go­dło wiek uczo­nych mę­żów, że ży­cie bez na­uki śmier­cią jest (vita sine li­te­ris mors est.) W ła­ciń­skim ję­zy­ku li­te­rae zna­czy na­ukę i li­sty. W tem to dru­giem zna­cze­niu wzię­ły so­bie owo go­dło i ko­bie­ty uczo­ne. Pi­sać li­sty sta­ło im się po­trze­bą ży­cia. Nie­któ­rzy pi­sa­rze, prze­ko­na­ni jak to wszyst­ko, co pi­szą, nie­osza­co­wa­nej jest war­to­ści, i jaką stra­tę po­nio­sła­by pu­blicz­ność z cza­su, któ­ry licz­nym kor­re­spon­den­cy­om po­świę­ca­ją, po­sta­no­wi­li od­pi­sy swo­je na li­sty tak urzą­dzić, aby do dru­ku mo­gły być po­da­ne i już otrzy­ma­li­śmy nie je­den to­mik ta­kich kor­re­spon­den­cyj. Bia­da czy­tel­ni­kom, gdy­by na­sze au­tor­ki po­dob­ną war­tość chcia­ły przy­ło­żyć do swo­ich kor­re­spon­den­cyj. Za­la­ły­by nas po­wo­dzią ksią­żek. Mamy tego przy­kła­dy za gra­ni­cą. Sław­ne li­sty księż­nej Ka­ro­li­ny Or­le­ań­skiej są po 20 stro­nic, a li­sty księż­ny Wa­lis są po 40 stron­nic dłu­gie. Sar­na w nich wy­zna­je, że pal­ce jej po­sztyw­nia­ły od pi­sa­nia. Nie chce­my ubli­żać li­stom pani Se­vi­gné, de Gen­lis, Le­pi­nas­se i in­nych gło­śnych li­sto­pi­sa­rek, acz i tam wie­le pięk­no­ści sty­lu, przy­ma­łej na­der tre­ści, ale ktoś może nie­słusz­ną zro­bił uwa­gę, że li­sty ko­bie­ce naj­waż­niej­sze są w post­kryp­tach, czy­li w do­pi­skach. Tak pew­na wdo­wa, po­dob­no we Wło­szech, pi­sząc do nie­żo­na­te­go męż­czy­zny w in­te­re­sie spad­ku męża prze­pra­sza w do­pi­sku za po­śpiech, bo tur­bu­je ją dziec­ko cho­ro­wi­te, nie ro­ku­ją­ce ży­cia, je­dy­na po­cie­cha po mężu, i do­da­je: cóż mi po mo­ich sto ty­się­cach, co po mo­jej mło­do­ści! – Inna, po­dob­no sen­ti­men­tal­na Niem­ka, roz­pi­sa­ła cały list żalu i roz­pa­czy, o za­wie­dzio­nej mi­ło­ści, o czar­nej me­lan­cho­lii, o ode­bra­niu so­bie ży­cia, a w przy­pi­sku na przy­jaźń za­kli­na po­wier­ni­cę ser­ca swe­go, aby jej nie za­po­mnia­ła przy­słać stro­ik jaki mod­ny na gło­wę, bo bę­dzie wiel­ki wie­czór w są­siedz­twie.

Po­nie­waż jed­nak te li­sty są naj­lep­sze, któ­re są naj­bar­dziej na­tu­ral­ne, moż­na­by po­wyż­sze prób­ki po­ło­żyć na karb na­tu­ral­no­ści, a za­tem za­le­ty pi­sa­nia li­stów, – ato­li w roz­pra­wach uczo­nych nie tak ła­two ta­kie na­śla­do­wa­nie na­tu­ry da­ło­by się uspra­wie­dli­wić.

Dal­sze nie­do­god­no­ści z uczo­no­ści ko­biet, jest wy­cho­dze­nie ich z po za sfe­ry ko­bie­cej, uni­ka­nie ko­biet, a chęć prze­sta­wa­nia z sa­my­mi męż­czy­zna­mi. Kry­sty­na kró­lo­wa Szwedz­ka, może naj­uczeń­sza z ko­biet swe­go wie­ku, nie od­wie­dza­ła ani prze­sta­wa­ła z żad­ną ko­bie­tą, prócz jed­nej Ni­non de l' Enc­los. Ob­cu­jąc z mę­ża­mi, gdzie im do­rów­nać ro­zu­mem nie mo­gła, za­zdrość ją po­bie­ra­ła. Samo męz­two męż­czyzn było dla niej przed­mio­tem za­wi­ści. Kie­dy So­bie­ski uwol­nił Wie­deń od Tur­ków, Kry­sty­na, już w ów­czas po zło­że­niu ko­ro­ny, na­pi­sa­ła do nie­go list win­szu­ją­cy w bar­dzo po­chleb­nych wy­ra­zach. Mię­dzy in­ne­mi, wy­zna­je w tym li­ście, że jest nie­wdzięcz­ną, gdyż wzbu­dził w niej za­zdrość, uczu­cie do­tąd jej nie­zna­jo­me, któ­re­go żad­na isto­ta przed nim nie wzbu­dzi­ła w jej ser­cu. Nie za­zdro­ści mu kró­lew­stwa, lecz przy­dom­ku oswo­bo­dzi­cie­la Chrze­ściań­stwa. W dal­szem na­stęp­stwie idzie na­śla­do­wa­nie zwy­cza­jów męz­kich, tak źle od­bi­ja­ją­ce od wdzię­ków nie­wie­ścich, w koń­cu ubie­ra­nie się na­wet po męz­ku.

Leży w tem ja­kaś uta­jo­na kry­ty­ka, bo zda­je się jak gdy­by uczo­ność i au­tor­stwo były nie­nor­mal­nym sta­nem w ko­bie­cie, sko­ro ją z ko­bie­co­ści, aż do suk­ni wy­zu­wa­ją. Na­tu­ra prze­cież nig­dy w ma­sce nie cho­dzi, i nie da się żad­nem do­mi­no ob­rzu­cić. Trud­no i w prze­bra­nej ko­bie­cie, choć­by i w fi­lo­zof­ce, nie wi­dzić i nie prze­czu­wać po­ło­wi­cy Ada­mo­wej. Są praw­da wy­jąt­ki, i nie­raz na­tu­ra męz­ka przez ja­kąś ano­ma­lią, prze­dzierz­gła się w przy­mio­ty cia­ła nie­wie­ście. Za cza­sów Lu­dwi­ka XV. sław­ną była pod tym wzglę­dem d'Eon de Be­au­mont: za­raz z mło­du oka­zy­wa­ła skłon­no­ści męz­kie i wy­cho­wa­ła się po męz­ku. Zo­sta­ła z ko­lei praw­ni­kiem, ofi­ce­rem, po­słem i au­to­rem, od­zna­cza­jąc się świet­nie w każ­dym za­wo­dzie tak róż­ne­go po­wo­ła­nia. Nie chcia­no wie­rzyć jej płci, i lor­do­wie an­giel­scy ro­bi­li o to za­kła­dy, bez na­dziei wy­ja­śnie­nia rze­czy. Aż Lu­dwik XV spro­wa­dził ją z Lon­dy­nu, i ka­zał jej cho­dzić w suk­niach ko­bie­cych.

Re­wo­lu­cya Fran­cuz­ka za­sta­ła ją jesz­cze w peł­ni wie­ku. Be­au­mont ofia­ro­wy­wa­ła nada­rem­nie swo­ję usłu­gi, pro­sząc o sto­pień ofi­ce­ra. Re­pu­bli­ka­nie czy nie do­wie­rza­li, czy wstręt czu­li do isto­ty bę­dą­cej z du­cha mę­żem, z cia­ła ko­bie­tą. Wró­ci­ła do Lon­dy­nu i tam – po wy­tar­tych wdzię­kach na tru­dach męz­kich – obu­dza­jąc ckli­wość tyl­ko, umar­ła w nę­dzy. Praw­dzi­wie po­li­to­wa­nia god­na ofia­ra igrasz­ki na­tu­ry!

Zda­rza się nie­raz wi­dzieć po­ka­zu­ją­ce się za pie­nią­dze ko­bie­ty szyb­ko­no­gie… idą­ce z koń­mi na wy­ści­gi: inne po­pi­su­ją­ce się atle­tycz­ną siłą cia­ła. Wi­do­wi­ska tego ro­dza­ju ba­wić tyl­ko mogą gmin i ga­wiedź, dla de­li­kat­niej­szych uczuć mają cóś od­ra­ża­ją­ce­go. Ta­kie Achil­le­sy ko­bie­ce, zno­jem zla­ne, z na­pie­te­mi ży­ła­mi na czo­le, z twa­rzą od krwi i po­wie­trza ckli­wie obrzmia­łą; – ta­kie Her­ku­le­sy ko­bie­ce ze ster­czą­ce­mi musz­ku­ła­mi, z ręką i nogą, dla któ­rych na wie­ki znikł przy­do­mek rącz­ki i nóż­ki; z li­cem na któ­rym wy – tar­ła się ko­bie­cość, jak na­cier sre­bra gdy miedź z fał­szy­we­go pie­nią­dza prze­glą­da: – ta­kie me­te­ory ko­bie­ce, przy­zna każ­dy, są ano­ma­lią a ra­czej pa­ro­dyą na­tu­ry, nie śmiesz­ną, ale wstręt czy­nią­cą.

Nie­mal taki sam sku­tek wy­wie­ra uczo­ność na ko­bie­ty. Jak nie na pulch­ne ra­mio­na są cię­ża­ry, któ­re tyl­ko sze­ro­kie bar­ki męż­czyzn dźwi­gać zdol­ne, tak nie na gło­wy ko­bie­ce są cet­na­ry nauk, pod któ­re­mi fal­dzie­je czo­ło, twarz się prze­cią­ga i w zmarszcz­ki za­wcze­sne ukła­da, ki­bić się gar­bi, człon­ki się kur­czą, ruch tę­że­je, więd­nie­je cia­ło, i włos mą­dro­ścią strą­co­ny opa­da. Do­daj­my do tego wzrok osła­bio­ny i łzą cie­ką­cy, po­licz­ki bla­de i wpa­dłe, ka­szel su­chot­ny, włos i suk­nie w nie­ła­dzie, a bę­dzie­my mie­li wi­ze­ru­nek uczo­nych męż­czyzn, jaki się dość czę­sto słu­cha­czom i wi­dzom po ka­te­drach i aka­de­miach przed­sta­wia. Je­że­li lo więc głę­bo­kiej uczo­no­ści ze­wnętrz­ne są u mę­żów po­zna­ki, pięk­naż­by była z ko­biet me­ta­mor­fo­za, gdy­by się rze­czy­wi­ście ze stud­ni mą­dro­ści na­pi­ły! Szczę­ściem więc dla nich, że uczo­ność tyl­ko u nich pre­ten­sją, i ta­kie­go nie­li­to­ści­we­go roz­bo­ju na ich wdzię­kach nic wy­wie­ra.

Sta­ro­żyt­ni Gre­cy mie­li praw­da Mi­ner­wę, to jest bo­gi­nię, a nie boż­ka za sym­bol mą­dro­ści, i zda­wa­ło­by się że mą­drość po­win­na być ko­bie­ty udzia­łem. Jaką mie­li w tem przy­czy­nę, że mą­drość zro­bi­li płcią żeń­ską, nie ba­dam. Ato­li mu­sie­li snać prze­wi­dzieć, żeby taka per­so­ni­fi­ka­cyą mą­dro­ści mo­gła uwieść ko­bie­ty na szko­dę ich wdzię­ków, dla tego uzbro­ili Mi­ner­wę w szy­szak, pan­cerz, tarcz i dzi­dę, a na tej tar­czy była gło­wa Gor­go­ny, strasz­li­wa, prze­ra­ża­ją­ca strasz­no­ścią, za­miast pu­kli wło­sów ma­ją­ca kłę­by zwi­tych, sy­czą­cych żmii, a kto wej­rzał na tę gło­wę, oka­mie­niał. Dłu­go ucze­ni ła­ma­li so­bie gło­wy, ja­ką­by w tym ob­ra­zie le­ża­ła sym­bo­licz­ność, aż zja­wi­ła się w Niem­czech książ­ka pod ty­tu­łem: Pi­sma he­brej­skie, grec­kie i ła­ciń­skie, dzie­wi­cy Schur­mann, z jej po­pier­siem na prze­dzie – i roz­wią­za­ną na­raz zo­sta­ią za­gad­ka. Jako oso­bli­wość do­dać na­le­ży, że au­tor­ka dzie­wi­ca, pod kontr­fe­tem swo­im taki po­ło­ży­ła wiersz ła­ciń­ski:

Non nisi di­mi­dia spec­la­tur ima­gi­no vir­go,

Ma­xi­ma quod to­tam nul­la ta­bel­la ca­pit. –

któ­ry­by w prze­ło­że­niu pol­skiem dla ko­biet nie­uczo­nych tak brzmiał:

Ob­raz ten obej­mu­je pan­nę w po­ło­wi­cy,

Bo się cała na żad­nej nie zmie­ści ta­bli­cy.

Z rów­ną do­sa­dą mówi Ar­man­da w ko­me­dyi Mo­lie­ra:

Loin d'ètre aux lois d'un hom­me en esc­la­ve as­scrvie,

Ma­riez vous, ma so­eur, à la phi­lo­so­phie.

Co to jest być wyż­szą nad ko­bie­tę? – czem się nie­któ­re oso­by z płci pięk­nej po­szczy­cą ją, – jest to nie­być ko­bie­tą. Czem­że więc? – Moż­naż mniej znać god­ność swo­ję? Naj­wyż­szą za­le­tą ko­bie­ty jest wła­śnie być ko­bie­tą. Je­że­li więc damy uczo­ne po­li­czyć na­le­ży do rzę­du tych nie­wiast któ­re są wyż­sze nad ko­bie­ty – nie dziw, że otrzy­ma­my kar­ry­ka­tu­ry, może na­wet pięk­ne, szczyt­ne jak ara­be­ski ale za­wsze kar­ry­ka­tu­ry. – Star­czy­ły one ob­fi­te­go ma­te­ry­ału nie­śmier­tel­ne­mu Mo­lie­ro­wi do jego les fem­mes sa­van­tes. I nie je­den mąż prze­czy­taw­szy za­mło­du Mo­lie­ra, gdy się w on czas przy wol­nej my­śli śmiał ze sztu­ki do roz­pu­ku, po­źniej gdy mu się zda­rzył za­szczyt mieć żonę uczo­ną, za­wo­łał, jak So­lo­na po trzy­kroć za­wo­łał Kre­zus na sto­sie:

o Mo­lier! Mo­lier! Mo­lier!

Już kie­dy ko­bie­cie idzie o pal­mę uczo­no­ści, niech przy­najm­niej za mąż nic cho­dzi, ale zo­sta­je pan­ną, jak Ko­rin­na w ro­man­sie pani Sta­ël. Muzy, jak wia­do­mo, u sta­ro­żyt­nych, tak­że były dzie­wi­cze. Bo i na cóż za­wód ro­bić mę­żo­wi, któ­ry za­miast żony, do­sta­je w po­ży­cie au­tor­kę, 'po­świę­ca­ją­cą dnie i noce pi­śmien­nic­twu; pło­dzą­cą dzie­ła i po­ema­ta, z któ­rych mę­żo­wi nie przyj­dzie słod­kie mia­no oj­co­stwa, szpe­ra­ją­cą w księ­gach i rę­ko­pi­sach, za­miast w go­spo­dar­stwie; za­kła­da­ją­cą bi­blio­te­kę, za­miast spi­żar­ni.

Gdy uczo­ność obie­ra nie­wia­stę z ko­bie­co­ści, a męż­czy­zną nie jest, zo­sta­je w niej czło­wiek abs­trak­cyj­ny, bez­pł­cio­wy, któ­ry się mę­żo­wi do­sta­je w mał­żeń­stwo – naj­opacz­niej­sze po­łą­cze­nie po­ezyi i pro­zy, ide­ału i re­ału, abs­trak­cyj i rze­czy­wi­sto­ści. A gdy, aby wyjść z abs­trak­cji, uczo­nej isto­cie przyj­dzie na myśl, na­śla­do­wać męż­czyzn w ma­nie­rach i stro­ju, wte­dy mąż po­da­ją­cy cy­ga­ro żo­nie w kra­wa­cie i dłu­gim an­giel­skim sur­du­cie, dziw­ne musi mieć uczu­cie mał­żeń­stwa z pół­to­ra męż­czy­zny.

Wia­do­mo nad­to, że ucze­ni lu­dzie po­trze­bu­ją spo­koj­no­ści, i nie lu­bią aby im prze­szka­dza­no; za­my­ka­ją się więc przed ludź­mi i od­osab­nia­ją. Niech tak robi żona uczo­na, a oskar­żyć by ją moż­na, o opusz­cze­nie męża z umy­słu, na mocy cze­go je­że­li nie o roz­wód, przy­najm­niej o se­pe­ra­cyą wnie­ść­by wy­pa­da­ło. Sły­sza­no nie­szczę­śli­we­go pod tym wzglę­dem zie­mia­ni­na, któ­ry uty­ski­wał, że jak daw­niej gdzieś na łysą górę, tak te­raz na Par­nas ko­bie­ty się wy­bie­ra­ją; że wten­czas przy­najm­niej jeź­dzi­ły nocą, a dziś dnie całe i noce na tej po­dró­ży tra­wią. A ja­kiś Rzy­mia­nin, któ­re­go żona wciąż wier­sze pi­sa­ła, bie­dził przy­ja­cio­łom, co mu ra­dzi­li, żeby żonę od­wiódł od tej pas­syi, któ­ra go robi nie­szczę­śli­wym: ach! bra­cia, rze­cze, praw­da że Or­fe­usz swo­ją Eu­ry­dy­kę aż z pie­keł wy­pro­wa­dził, ale nie uro­dził się jesz­cze taki, coby żonę swą ze szczy­tu Par­na­su do kuch­ni spro­wa­dził.

Nie­do­bra­ne to były mał­żeń­stwa, i mę­żo­wie pro­sto­dusz­ni, nie zna­li się na po­etycz­nych za­le­tach żon swo­ich. Nie ubli­ża to wca­le ko­bie­tom, po­et­kom, śmia­ło i rześ­ko do­sia­da­ją­cym skrzy­dla­te­go Pe­ga­za. Są to tyl­ko nie­do­god­no­ści, któ­re tyle razy się za­wsze za­uwa­ża­ją, ile­kroć ko­bie­ta uczo­na lub po­et­ka, w obo­wiąz­kach ko­bie­ty ma wy­stę­po­wać, z któ­re­mi-to obo­wiąz­ka­mi owe szczyt­no­lot­ne przy­mio­ty nie zga­dza­ją się zu­peł­nie.

Rzecz by­ła­by sama przez się bar­dzo świet­na, gdzie ty­tu­ły po­pła­ca­ją, gdy­by ko­bie­ta w sku­tek na­bra­nych nauk zo­sta­ła dok­tor­ką fi­lo­zo­fii i oboj­ga pra­wa, albo ma­gi­strzy­nią sied­miu sztuk wy­zwo­lo­nych. Ale ten ty­tuł złą­czo­ny z rze­czy­wi­ściej­szym ty­tu­łem żony, mat­ki i oby­wa­tel­ki, wy­ra­dza się za­raz na ka­ry­ka­tu­rę. No­wo­żyt­na Pe­ne­lo­pe mia­ła­by ła­twiej­sze pole ode­gna­nia się licz­nym za­lot­ni­kom, nie­chby tyl­ko przy­ję­ła je­den z owych ty­tu­łów uczo­no­ści męz­kiej, wło­ży­ła na gło­wę bi­ret, togą ob­rzu­ci­ła ra­mio­na, a mi­ja­li­by zda­la nowa Ita­kę, jak wró­ble ob­la­tu­ją stra­chy w psze­ni­cy za­tknię­te.

Praw­da, że ko­bie­ty nie jed­no lep­sze na­pi­sa­ły od męż­czyzn, bo cze­muż­by ro­zum ko­bie­cy nie miał być wyż­szy nad ro­zum męż­czyzn ogra­ni­czo­nych i sła­bo­gło­wych? Tyl­ko z lego nie ma wy­pa­dać, by to, co jest na gło­wy męz­kie, było na gło­wy ko­bie­ce. Wia­do­mo, że na­wet i w dzie­łach pani Sta­ël, stał Szle­gel za ku­li­sa­mi. A co tre­ściw­sze­go ko­bie­ta wyda, to kom­pi­la­cye z dzieł męż­czyzn. Głę­bią du­cha swe­go żad­na z ko­biet umie­jęt­no­ści na krok da­lej nie po­su­nę­ła. Dzie­ła ko­biet są więc jak prze­dru­ki, tyl­ko, że pra­wem nie za­ka­za­ne. Wiel­kie z tego za­ro­zu­mie­nie, bo wy­raz dzie­ło, cięż­ko­znacz­ny, uro­czy­sty, na­pu­szo­ny. A że mało ko­biet uczo­nych i au­to­rek, ster­czą, jak któś o Po­znań­skiej po­wie­dział li­te­ra­tu­rze, jak wy­ro­słe ło­dy­gi na ob­szer­nem, okiem nie­przej­rza­nem polu ko­bie­ce­go świa­ta. Ztąd wy­nio­słość ko­bie­ca, z laty wzra­sta­ją­ca. Próż­ność z wdzie­ków i gry mi­ło­ści z laty się uma­rza­ją, próż­ność au­tor­ska i gra w uczo­ne rze­czy z wie­kiem się po­mna­ża. A lau­ry ja­kie? – Kwi­tły póki wdzię­ki kwi­tły; z kwia­tem wie­ku opa­dły i do­pie­ro po­ka­za­ło się, ie sła­wa wię­cej słu­ży­ła ko­bie­cie, niż au­tor­ce.

To zwa­ża­jąc mat­ka, w któ­rej cór­ce ta­lent się pi­smien­nic­twa ob­ja­wiał, tak ją po­uczy­ła wkoń­cu:

Chan­ge done, ma fil­le, tu plu­me en aigu­il­le, bru­le ton pa­pier.

Il faut se re­so­udre

à fi­ler, à co­udre, c'est la ton métier.

Nie je­ste­śmy tego zda­nia. Ko­bie­ta ma wyż­sze, pięk­niej­sze prze­zna­cze­nie, ni­że­li być szwacz­ką albo ku­char­ką. Po­dej­mu­jąc obro­nę ko­biet prze­ciw po­ci­skom opi­nii, prze­ko­na­li­śmy się że­śmy ich bro­ni­li z nie­wła­ści­we­go przy­mio­tu. Cze­go czas nie po­łą­czył, czło­wiek nie po­łą­czy. Uczo­ność i ko­bie­cość, są od­py­cha­ją­ce się przy­mio­ty w isto­cie nie­wie­ściej. Za­sta­nów­my się, czy­li nie w lep­szej będą z sobą har­mo­nii ko­bie­ta i roz­są­dek, i czy­li z tego no­we­go ty­tu­łu nie da się do praw swo­ich przy­wró­cić god­ność ko­bie­ca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: