Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Hurtless - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hurtless - ebook

Przyjaźnili się od najmłodszych lat. Wszystkie problemy i troski wyrzucali wysoko w górę na huśtawce tuż nad rzeką. Nie wyobrażali sobie, żeby cokolwiek miało się zmienić. Obiecali sobie, że będą dla siebie już na zawsze.

Jedna noc zmienia wszystko. Przez jedną złą decyzję Kay Russel i Maddox McCrae tracą ze sobą kontakt na kilka lat. W tym czasie on spełnia największe marzenie – rozpoczyna karierę zawodowego hokeisty i dołącza do drużyny Nafciarzy. Niestety kontuzja stawia jego przyszłość pod znakiem zapytania.

Kay wraca do Edmonton i rozpoczyna studia na kierunku fizjoterapii. Przypadkowe spotkanie z bratem Maddoxa sprawia, że drogi tych dwojga znów się krzyżują, a dziewczyna proponuje Maddowi pomoc.

Wciąż jednak pozostaje między nimi wiele nierozwiązanych spraw i kilka nieodkrytych tajemnic.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8362-973-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Ta książka nawet w założeniu nie miała być uroczą młodzieżówką. Nie dostaniesz w niej słodyczy, a jedynie dwie poranione osoby. Kay i Maddox mają połamane serca, nie wierzą w siebie, muszą stawiać czoła problemom, a te przygniatają ich niczym najcięższe głazy.

Na kartach Hurtless znajdziesz sceny seksu, historię radzenia sobie z traumą oraz wręcz patologiczne relacje rodzinne. Jeśli nie jesteś gotowx zmierzyć się z tym, co przeszli bohaterowie, odpuść sobie lekturę. Twój komfort psychiczny jest najważniejszy.

Pamiętaj też, że nie jesteś samx, a za każdym kolejnym zakrętem może na Ciebie czekać coś lepszego, coś naprawdę dobrego, dlatego zawsze warto iść dalej, choćby cały świat wmawiał Ci, że nie ma już nadziei. Ona zawsze jest. Czasami kryje się w jednym uśmiechu, czasami w splecionych palcach dłoni, a czasami w tych oczach wpatrzonych w Ciebie z wiarą, że dasz radę.

Bo dasz. Jesteś silniejszx, niż Ci się wydaje.

A kiedy dopadnie Cię ciężar trosk, usiądź na huśtawce i wyrzuć je wysoko, najwyżej, jak się da.PROLOG

Maddox

Edmonton, 2013 r.

Say your prayers, little one. Don’t forget, my son, to include everyone.

Słyszę w tle pierwsze takty Enter Sandman Metalliki i choć płyta się zacina i pewnie dostaniemy niezłą burę za sięgnięcie po winyl pana Russela, nie żałuję.

Nie byłbym w stanie żałować niczego, kiedy gdzieś za sobą słyszę śmiech mojej najlepszej przyjaciółki, słońce grzeje mi kark, po którym od wysiłku spływa pot, a przede mną między dwoma drzewami czeka upragniony cel.

– Dawaj, McCrae, chcemy ten puchar! – dobiega mnie jej głos i zaczynam się szczerzyć jak ostatni wariat.

– Trzynaście sekund do końca trzeciej tercji! – wydzieram się. – Jordan Eberle przejmuje krążek i już pędzi przed siebie. Podaje do Taylora Halla, a ten od razu puszcza go dalej do… Maddoxa McCraea, a ten… – Biegnę dalej, a kij obija mi się o łydkę. Mimo to nie zwalniam, uderzając w piłkę z całą siłą, jaką mam. – Strzela! Strzela i swoją mocą przerywa siatkę! Niesamowite! Nafciarze wygrywają Puchar Stanleya cztery do jednego!

Z uniesionymi rękoma robię kółko wokół drzew, a gdzieś w oddali rozlegają się chichot i brawa. Śmieję się i pędzę wprost do Kay, aż opadam tuż obok niej na trawę. Dyszę wściekle ze świadomością, że muszę popracować nad kondycją, ale kompletnie mi to nie przeszkadza w tym, by dalej się śmiać.

– Ciągle kibicujesz Nafciarzom, nawet jeśli w rzeczywistości nie wygrywają – słyszę i czuję, że Kay szturcha mnie w ramię.

– Jestem lokalnym patriotą, nic na to nie poradzę. – Unoszę się na łokciu i spoglądam w jej roześmianą twarz. – I zobaczysz… Kiedy już do nich dołączę, poprowadzę ich do finałów i własnoręcznie uniosę puchar.

Uśmiecha się do mnie pięknie, a zaraz potem mówi coś, w co wierzę całym sercem, nawet jeśli mamy po dziesięć lat i siano w głowie.

– Zrobisz to, Maddy. – Pewność w jej głosie sprawia, że szczerzę się jeszcze mocniej.

– A ty będziesz tam ze mną, Kayland Russel – odpowiadam, unosząc brew, a ona jak zwykle mruży wściekle oczy, bo nie cierpi, kiedy zwracam się do niej pełnym imieniem, tak jak robi to jej ojciec. – Dobra, poprawka… – Uśmiecham się. – A ty będziesz tam ze mną, Brawurko.

Kay trzepie mnie w ramię, ale drga jej kącik ust, więc wiem, że tak naprawdę nie jest zła.

– Nie cierpię cię – mówi, a ja wybucham śmiechem i z powrotem kładę się na plecach.

– Nieprawda, Bra…

– Och, zamknij się już!

Chichram się cicho, ale po chwili się uspokajam i wypuszczam głośne westchnienie z gardła. Gdzieś za nami kończy się piosenka, a gramofon jej ojca wydaje ten specyficzny dźwięk, ale nie jest on jednak drażniący. Wręcz przeciwnie: sprawia, że czuję, jakby wszystko znalazło się na swoim miejscu.

Zerkam w bok i dostrzegam, że Kay leży wpatrzona w niebo. Jestem pewien, że lada moment jej myśli, niczym te obłoki nad nami, popłyną w zupełnie nieodpowiednie rejony – zawsze tak się dzieje, a ja zawsze ją wtedy stamtąd wyciągam.

– Dlaczego myślisz, że będę z tobą, kiedy odbierzesz Puchar Stanleya? – pyta mnie nagle.

Z pewnością czuje na sobie moje spojrzenie, jak zawsze, ale teraz na mnie nie patrzy, choć chciałbym, żeby to zrobiła. Wtedy zobaczyłaby szczerość w moich oczach.

– Bo jesteś moją przyjaciółką, Brawurko – odpowiadam pewnie. – I cokolwiek się wydarzy, zawsze nią będziesz.

– Nie znasz przyszłości, Maddy – szepcze.

– Ale znam nas. – Nie waham się ani chwili, a te słowa prawie same wypływają z mojego gardła. – I to mi wystarcza.

Na twarzy Kay błąka się uśmiech, a kiedy słońce przebija się pomiędzy chmurami, rozjaśnia jej blade policzki. W końcu odwraca głowę i spogląda na mnie tymi swoimi prawie czarnymi, lekko skośnymi oczami.

– Powiedz prawdę, McCrae – mówi cicho. – Po prostu wiesz, że ktoś będzie cię musiał poskładać i dlatego mnie potrzebujesz.

Wyszczerzam się po raz kolejny.

– Oczywiście, Brawurko, tylko o to mi chodzi – kłamię, a ona prycha pod nosem.

Chwilę później wraca do obserwowania nieba, a ja wsuwam przedramię pod głowę i przymykam oczy. Wokół nas jest cicho i spokojnie i choć wiem, że to nie potrwa wiecznie, cieszę się tym, co mam.

– Spełnimy nasze marzenia, Kay – mamroczę po jakimś czasie. – Ja doprowadzę Edmonton Oilers do finałów, a ty zostaniesz światowej sławy chirurgiem.

– Właśnie to zrobimy, Madd – odpowiada. – Bo zwycięża się siłą, a my jesteśmy silni, prawda? – dodaje cicho. Tak cicho, że ledwie ją słyszę.

– Zwycięża się siłą – powtarzam, cytując ulubioną bajkę. To właśnie dlatego zacząłem ją nazywać Brawurką i to już chyba nigdy się nie zmieni. Mimo tego sentymentu cały się spinam, bo dobrze wiem, co pobrzmiewa w jej głosie, i jak zawsze czuję wściekłość. Wściekłość, którą muszę opanować, bo jestem tylko gówniarzem i jedyne, co mogę zrobić, to zostać przy Kay, kiedy mnie potrzebuje.

Nagle czuję jej dotyk na mojej dłoni leżącej między nami. Kay splata nasze palce, a ja bezwiednie lekko zaciskam swoje.

– A jeśli ci jej zabraknie – zaczynam – to możesz wziąć trochę mojej siły.

– Wtedy nie będziesz już tym dużym i mocarnym hokeistą, Madd – śmieje się i szturcha mnie łokciem.

– Mojej siły wystarczy na nas dwoje, Brawurko – obiecuję, a gdzieś z oddali dobiega mnie trzask drzwi. – Pamiętaj o tym, dobrze?

Rozchylam powieki i zerkam w bok, by dostrzec, że Kay już wbija we mnie spojrzenie. Uśmiecha się lekko, niepewnie, a potem otwiera usta. Nie zdąży jednak nic powiedzieć, bo w tej samej chwili słyszymy niski i dudniący głos jej ojca.

– Kayland! Ile razy ci powtarzałem, że masz nie dotykać gramofonu!

Uśmiech na jej twarzy gaśnie jak zdmuchnięta zapałka, a ja zaciskam zęby, bo zupełnie nad tym nie panuję.

– Lepiej już idź.

– Jesteś tego pewna?

W jej oczach widzę, że nie, a mimo to kiwa powoli głową. Tak będzie lepiej. Wydaje mi się, że właśnie te słowa posyła mi samym spojrzeniem. Czasami nie potrzebujemy więcej, tak dobrze się znamy.

Wzdycham.

Teraz może i tak będzie lepiej.

Ale nadejdzie taki dzień, kiedy nazbieram wystarczająco dużo siły, że nie zostanę zmuszony uciekać od mojej najlepszej przyjaciółki, gdy wszyscy zrozumieją, że nic i nikt nie zdoła nas rozłączyć.

– Czasami zwycięża się rozumem, Madd – szepcze jeszcze Kay, a ja kręcę głową.

– To słowa Bójki, a nie twoje – mruczę niezadowolony, a mimo to ona posyła mi uśmiech.

Nienawidzę tego uśmiechu. Nienawidzę, że jest tak bardzo przygaszony, tak… poprawny. Właśnie tak Kay ma się uśmiechać przy ojcu – powściągliwie. A ja uwielbiam, kiedy śmieje się w głos, kiedy od tego boli ją brzuch, a z jej oczu płyną łzy.

– Zobaczymy się jutro? – pytam, choć znam odpowiedź.

Kay kiwa głową i wstaje z trawy, a ja idę w jej ślady. Za nami słychać odgłosy dobiegające z wnętrza domu i gdy zerkam za siebie, widzę, że moja najlepsza przyjaciółka wchodzi do środka ze zwieszoną głową. Zaciskam zęby mocniej i podbiegam do wysokiego płotu odgradzającego domy naszych rodziców, a potem wspinam się na niego z odrobinę mniejszym wysiłkiem niż kiedyś. Nigdy nie przyznałbym się Kay, że ćwiczę podciąganie tylko po to, by móc uciekać z jej podwórka i wracać na nie sprawniej i szybciej.

Nigdy nie przyznałem się jej do wielu rzeczy.

Ale mamy przed sobą całe życie, a ja w końcu znajdę sposób, by jej ojciec zaczął mnie akceptować. W końcu zasłużę na jego przychylność.

Bo nikt i nic nie może sprawić, że ja i Kay przestaniemy się przyjaźnić.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maddox

– Nikt i nic nie może sprawić, że przestaniemy się przyjaźnić – bełkocze Micah, a ja zastygam na moment, rażony wspomnieniem, o którym zdecydowanie nie powinienem myśleć.

Nie dzisiaj.

I jeśli mam być szczery – nie… kiedykolwiek.

Poprawiam chwyt w pasie, żeby ten głąb nie osunął się na chodnik, chociaż szczerze mówiąc, jemu się to należy. Gdyby obił sobie tę piękną mordę, ja rzadziej musiałbym go zgarniać z imprez. I nie zmuszałby mnie, abym grał jego skrzydłowego podczas większości z nich. I wysłuchiwał jego pieprzonej gadki na podryw, bo od niej chce mi się wymiotować.

Tak, rozbicie Micah Cohena o chodnik zdecydowanie byłoby dobrym rozwiązaniem.

Gdybym nie kochał tego kretyna jak własnego brata.

– Zamiast pieprzyć od rzeczy, trochę byś mi pomógł – stękam, bo może i jestem dużym skurczybykiem, ale kumpel prawie mi dorównuje, a moje kolano… cóż, nie kolanuje tak, jak powinno.

– Chciałem pieprzyć, to mi nie pozwoliłeś – marudzi, ale brzmi to bardziej jak „siałem przyć, tomini powaliłyś”.

W następnej chwili totalnie przestaje współpracować, bo sięga rękoma do oczu i trze je jak opętany, przez co rzeczywiście o mało go nie upuszczam.

– Jebane soczewki.

Parskam śmiechem. Micah zazwyczaj nie klnie, chyba że absolutnie wymaga tego sytuacja. Na co dzień wypowiada się tak cholernie mądrze, że wprawia ludzi w zakłopotanie, bo przecież widzą w nim tylko ładną buźkę i szerokie bary. Nikt nie dostrzega, że pod tą powierzchownością złotego chłopca i playboya w jednym facet jest tak naprawdę wrażliwcem.

W końcu studiuje literaturę. I tak, to wiele wyjaśnia.

Jakimś cudem wylądowaliśmy w jednym pokoju w akademiku i obaj szybko mieliśmy dość tamtej atmosfery. Ja skupiałem się jedynie na hokeju, a Micah uwielbiał czytać w ciszy, szybko więc zdecydowaliśmy się przenieść do Elsey’s House w północnym kampusie znajdującym się w malowniczej dzielnicy Garneau. Mieliśmy stąd blisko na zajęcia, w dodatku panowały tam cisza i wygoda, a kiedy w mojego kumpla wstępował imprezowy zwierz, nie musiał tłuc się przez pół miasta, bo miasteczko akademickie znajdowało się ledwie przecznicę dalej. Razem z nami mieszkało jeszcze dwóch kumpli, ale oni spędzali wakacje u rodziny, nie to co my.

Ani ja, ani Micah nie tęskniliśmy za domem.

Jeśli chodziło o mnie, to przestałem go odwiedzać cztery lata temu. Wtedy przebywanie na Windermere Drive straciło jakikolwiek sens.

Moje warunki mieszkaniowe stanowiły w tej chwili rozwiązanie idealne. Oprócz tych wszystkich momentów, kiedy musiałem zgarniać pijanego przyjaciela z kolejnej popijawy.

Mogłem co prawda zamieszkać z moim bratem Atticusem w jego apartamentowcu w Downtown – zresztą kumple z jego kapeli rzeczywiście myślą, że to także moje mieszkanie, bo często mnie tam widują, a ja nie mam ochoty wyprowadzać ich z błędu – ale śródmieście za bardzo mnie przytłaczało, by spędzać tam każdy wieczór. Gwarny plac Churchilla, na którym przez cały rok odbywają się różnego rodzaju imprezy, kasyno, tętniące życiem nocne kluby i stylowe restauracje. To dla mnie zbyt wiele, nawet jeśli w tej samej dzielnicy mieściła się hala hokejowa Rogers Place.

No dobra, trochę też przytłaczała mnie obecność własnego absorbującego brata. Z dwójki rodzeństwa to ja jestem tym cichym i spokojnym, a Att? Cóż, nie bez przyczyny Faith nazwała go Zwierzakiem. Gość potrafi nieźle wymiatać zarówno na scenie, jak i poza nią, a w dodatku wokół niego wciąż kręci się rzesza fanek, bo tyle co z Gunnerem i resztą kapeli wyszli z cienia i stali się rozpoznawalnymi rockmanami.

I choć Att nadal uparcie twierdzi, że mieszkam z nim (w końcu zaadaptował mi część swojego apartamentowca), to jednak ja wolę to, co mam teraz.

Ciszę i spokój.

– Proponuję, żebyś ich nie ściągał, zanim nie dotrzemy do domu. – Odciągam dłoń Micah od jego twarzy, na co on burczy coś niezrozumiałego.

Na szczęście dochodzimy już do mojego auta, więc mogę liczyć na to, że ten kretyn nie wydłubie sobie oczu.

– Wszystko przez ciebie – słyszę, kiedy prawie wrzucam go na siedzenie pasażera.

Opieram się z westchnieniem o dach i parskam:

– Przeze mnie? Trzeba było się nie zakładać.

Wyszczerzam się, ale Micah nawet tego nie widzi, bo mości się wygodnie i przymyka oczy.

– Dupek – mamrocze pod nosem.

Kręcę głową z niedowierzaniem i zamykam ostrożnie drzwi, żeby nie odciąć mu czegoś, co jeszcze może się mu przydać. Obchodząc auto, myślę o zakładzie ustanowionym jeszcze przed draftem, że Micah wytrzyma miesiąc bez zaliczenia panienki.

Spoiler alert: nie wytrzymał.

W związku z tym musiał kupić sobie fioletowe soczewki i nosić je na imprezach przez całą resztę wakacji.

To naprawdę zabawne, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że gość z wyglądu jest niepokojąco podobny do pewnego bohatera serii fantasy.

Do kolesia wzdycha połowa żeńskiej części populacji w wieku od osiemnastu do dwudziestu kilku lat, nawet jeśli nie znają tych książek. Arty z wizerunkiem tego całego księcia śmigają we wszystkich socialach, więc naprawdę niewiele osób nie wie, o kogo chodzi.

W dodatku przynajmniej kilka razy słyszałem, że co niektóre dziewczyny zwracają się do Micah imieniem owego Rhysanda.

Niezmiernie mnie to bawi, jeśli mam być szczery. Tym bardziej kiedy się okazuje, że te same laski – mające, delikatnie mówiąc, niewybredne fantazje seksualne, które Micah z przyjemnością spełnia – dostają na punkcie mojego kumpla obsesji.

Tak, oglądanie tego jest świetną rozrywką.

– To ty dzwoniłeś, głupku – przypominam mu, kiedy już siadam za kierownicę.

Nie odpowiada, a kiedy na niego zerkam, zastanawiam się, czy przypadkiem nie zasnął. Wzdycham, bo dociera do mnie, że jeśli przyjdzie mi taszczyć tego idiotę na drugie piętro naszej kamienicy, to chyba dostanę pierdolca.

Albo dostanie go moje kolano.

Odruchowo przesuwam po nim ręką i syczę cicho, czując, jak znów spuchło. Jednocześnie w moim sercu budzi się panika na myśl, że naprawdę nie mogę rozwalić sobie nogi. Nie teraz. Nie… prawdę mówiąc – nigdy.

Odpalam silnik i włączam się do ruchu, ale robię to wszystko mechanicznie, bo myślami krążę wokół jednego tematu.

Wokół hokeja.

Poświęciłem całe swoje życie, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym właśnie jestem. Od dziecka marzyłem, by przejść na zawodowstwo. Nie zliczę godzin spędzonych na lodzie. Nie zliczę treningów mających sprawić, że stanę się najlepszym napastnikiem, jakiego widziało NHL. Bo wciąż trenuję.

To znaczy… nie w tej chwili. Teraz pozwalam nodze odpocząć, ale czuję też, że to za mało, że nie będę gotowy na rozpoczęcie sezonu, że trener już podczas pierwszego spotkania treningowego, kiedy wyjadę na lód, zauważy, że coś jest nie tak, i stracę szansę na to, by spełnić swoje największe marzenie.

Zostały mi niecałe trzy miesiące, by coś zrobić, ale w tej chwili nie wiem nawet, co spowodowałoby, że wrócę do pełnej sprawności.

To znaczy… wiem. Wiem, że potrzebuję diagnozy, a potem zapewne fizjoterapii, ale…

Ale nikt nie weźmie do pierwszego składu chłopaka z kontuzją.

Bo to właśnie mi się przydarzyło. Pieprzona kontuzja.

Głęboko nabieram powietrza ustami, bo czuję, że jakaś niewidzialna obręcz zaciska się na moim sercu. Jednocześnie umysł projektuje mi wizje szeregu konsekwencji, które spotkają mnie, kiedy prawda wyjdzie na jaw.

Nie dostanę się do pierwszego składu Edmonton Oilers. Być może w ogóle ze mnie zrezygnują. Wszystkie lata walki o spełnienie marzenia pójdą się jebać. Stracę wsparcie programu Golden Bears and Pandas, oferowane najlepszym sportowcom University of Alberta. Pozostanie mi jedynie dokończenie studiów, ale bądźmy szczerzy, mimo wszystko kierunek coachingu i psychologii sportu nie stanowi szczytu moich ambicji. Wybrałem go tylko dlatego, żeby mieć furtkę. W końcu wielu hokeistów kończy karierę szybciej, niżby chcieli.

A niektórzy nawet jej nie zaczynają, myślę z przekąsem.

Zatrzymuję się na skrzyżowaniu z Saskatchewan Drive i czekam na zmianę świateł. Z Kasbaru do naszego mieszkanka nie jest daleko, bo to raptem niecałe pół godziny spacerem, ale kiedy tylko Micah do mnie zadzwonił, wiedziałem, że piesza wycieczka to ostatnie, co mogę od niego wymagać. Kocham mojego forda F-150 i nienawidzę jednocześnie. Uparcie powtarzam, że skradł moje serce nie jadowitym zielonym kolorem i zajebiście wielkim napisem „The Beast” na boku, a cudownym V8 pod maską i mocą prawie sześciuset koni mechanicznych. Ta miłość ma jednak gorzki posmak, bo tak naprawdę dostałem go od rodziców twierdzących, że uczucia do dzieci przelicza się w banknotach, a nie w spędzonym z nimi czasie. Ani ja, ani Atticus nigdy nie otrzymaliśmy od nich innego wsparcia niż to finansowe, niestety.

Dzisiaj jednak naprawdę nie miałem ochoty nigdzie się wybierać. Szczerze mówiąc, nie mam na nic ochoty od zakończenia lipcowego obozu szkoleniowego dla nowych zawodników Nafciarzy.

Ta, właśnie wtedy rozpieprzyłem sobie kolano, ale nie chcę nawet o tym myśleć.

Choć i tak wciąż o tym myślę, oczywiście.

W końcu docieramy do domu, a po dobrym kwadransie udaje mi się w końcu zatargać Micah do jego sypialni. Choć jego imprezowanie wkurza mnie ostatnio coraz mocniej, nie mogę zostawić tego idioty. Ostatecznie zostałem mu tylko ja.

– Stary… – mamrocze pod nosem, kiedy ściągam mu buty i wpycham go głębiej na łóżko.

Nie odpowiadam, i tak nie będzie pamiętał tej rozmowy.

– Poznałem dzisiaj zajebistą laskę – dodaje z westchnieniem i tym razem brzmi już odrobinę wyraźniej.

– Jak w każdą sobotę – mamroczę.

– Ma piękne, prawie czarne oczy – rozmarza się, a ja kręcę głową, śmiejąc się cicho.

Mój kumpel zakochuje się na każdej imprezie, więc nie potrafię brać już jego słów serio.

– Właśnie wróciła do miasta – kontynuuje, a ja zbieram się już do wyjścia. – I ma takie śmieszne zielone włosy. – Prycha pod nosem, a ja gaszę światło w jego pokoju i wychodzę na korytarz.

– Śpij, głupku – mówię jeszcze, a w tej samej chwili dociera do mnie odgłos jego chrapania.

Kieruję się do siebie, a w moich wspomnieniach bezwiednie pojawia się z pewnością inna para prawie czarnych oczu, w których odbijały się wyrzuty sumienia.

I chyba do końca życia nie zapomnę tego widoku.ROZDZIAŁ DRUGI

Kay

Czasami, naprawdę rzadko, muszę sobie przypominać, że wszystko jest dobrze, że otaczają mnie dobrzy ludzie, że mam dach nad głową i masę szczęścia, którego innym często brakuje.

Tak, naprawdę wszystko jest dobrze, powtarzam sobie, przełykając łzy.

Nienawidzę być słaba, naprawdę nienawidzę. Myślałam, że uodporniłam się na całe zło tego świata, a wystarczyła chwila, bym zrozumiała, jak bardzo się myliłam.

Wystarczyło, że posłuchałam Susan.

Wystarczyło, że wróciłam do domu.

Stoję przed drzwiami, przez które cztery lata temu zostałam prawie wypchnięta, i nie wiem, co tutaj robię.

Powinnaś pogodzić się z przeszłością. Już nic ci nie zagraża. Oni nie mogą ci nic zrobić.

Słowa cioci, a właściwie Susan – bo prosiła, żebym tak się do niej zwracała – rozbrzmiewają w mojej głowie, ale nijak nie mogą uspokoić pędu myśli.

Wcale nie czuję się tak, jakby nic mi już nie zagrażało. Wręcz przeciwnie – odnoszę wrażenie, że oni nadal mogą zrobić ze mną, co tylko zechcą.

Unoszę dłoń, ale nie sięgam do dzwonka. Zresztą, dom spowija ciemność, więc tak naprawdę nie wierzę, że ktoś znajduje się w środku. Gdyby tutaj byli, w każdym pomieszczeniu paliłoby się światło. A przynajmniej tak to wyglądało kiedyś.

Ręka opada mi wzdłuż ciała, jakby mój umysł sam zdecydował, co powinnam zrobić.

Wzdycham i kręcę z rozczarowaniem głową.

Rozczarowaniem nad samą sobą. Naprawdę jestem beznadziejna.

Wycofuję się sprzed domu, w którym spędziłam całe dzieciństwo, i kieruję kamienną ścieżką ku ulicy. Chce mi się śmiać, bo nie dostrzegam muru niegdyś okalającego całą posiadłość.

No tak, nie musieli mnie dłużej odcinać od świata, więc się go pozbyli.

A może po prostu to sobie wmawiam, bo naprawdę łatwo przychodzi mi ocenianie innych.

Poprawka: ocenianie moich rodziców.

Oplatam się ramionami, bo mimo pełni lata owiewa mnie chłód. Obawiam się tylko, że pochodzi z mojego wnętrza, gdyż wieczór wydaje się raczej ciepły. Krótka kurtka chroni mnie przed porywami wiatru, ale nie rozgrzewa serca.

To ciekawe, że ten organ może być jednocześnie pełen szczęścia i miłości, a także przepełniony tak głębokim bólem, że to wręcz niewyobrażalne. Nie sądziłam, że to możliwe, by czuć tak wiele skrajnych emocji naraz.

Nie chciałam tego robić. Obiecałam sobie, że się do tego nie posunę, a mimo to kiedy docieram do ulicy, odwracam się, wstrzymując oddech, i spoglądam wprost na drugi budynek stojący zaraz obok mojego rodzinnego domu. Szara elewacja sprawia wrażenie nowej, w oknach panuje ciemność, a na murach co kawałek wiszą jedynie małe rozświetlone latarenki. Nie pozwalam sobie jednak dokładniej obrzucić wzrokiem tego miejsca, nie spoglądam nawet w kierunku ogrodu pełnego wspomnień i łączącego obie posiadłości. Bezwiednie kieruję wzrok na rząd czterech okien wychodzących na balkon po drugiej stronie – mój balkon. Przynajmniej kiedyś do mnie należał.

Mrugam, bo nagle oczy zasnuwa mi mgła. Coś mi podpowiada, że jego już tam nie ma, że pewnie wyniósł się dokądś, studiuje, spełnia marzenia, gra w hokeja.

Żyje.

Jest szczęśliwy.

I to dobrze.

Tego chciałam.

Odwracam się gwałtownie dokładnie w tej samej chwili, w której na osiedle skręca jakiś samochód. Światło płynące z jego reflektorów oblewa mnie całą i wiem, że nie zdołam się schować. Ktokolwiek siedzi za kierownicą, już mnie zobaczył.

A coś mi podpowiada, że nie jestem gotowa na to spotkanie, bo dobrze zdaję sobie sprawę, że nie zapuściłby się tutaj nikt obcy – w końcu te dwie posiadłości znajdują się na końcu Windermere Drive.

Rozglądam się w popłochu, kiedy sportowe czerwone autko mnie mija i wjeżdża na podjazd domu rodziny McCraeów.

Drżę cała, modląc się w duchu, by nie był to on, choć podświadomie wiem, że to niemożliwe. On nie jeździłby takim samochodem.

Minęły cztery lata, Kay, strofuję samą siebie i natychmiast krzywię się pod nosem.

Ludzie się zmieniają, nie?

Wbijam wzrok w telefon, chcąc jak najszybciej zamówić ubera. Żałuję, że nie poprosiłam, aby facet, który mnie tu przywiózł, poczekał. Z drugiej strony wzdrygam się na samo jego wspomnienie. Obleśny typ. Więcej czasu spędził na obserwowaniu mnie w lusterku niż skupianiu się na drodze.

Aplikacja powiadamia, że kierowca zjawi się tutaj za kwadrans.

– Szlag – mamroczę pod nosem.

– Kayle? – słyszę nagle wołanie i aż przymykam oczy z bólu.

Tylko jedna osoba tak mnie nazywała. I choć kiedyś robiła to ze złośliwości, to teraz wydaje mi się to wręcz pieszczotliwe.

– Att – wzdycham, odwracając się do Atticusa McCraea.

Obrzucam go uważnym spojrzeniem i stwierdzam, że przez te cztery lata zmężniał i wydoroślał, ale z pewnością nie spoważniał. Przygląda mi się wręcz psotnie, z krzywym uśmieszkiem. I mam świadomość, że właśnie nim łamie serca rzeszom nastolatek.

Tak, dobrze wiem, kim teraz jest mój niegdysiejszy sąsiad. Nie śledziłam jego historii, bo – prawdę mówiąc – dopiero od paru miesięcy zaczęłam interesować się światem, ale chyba nie ma w Kanadzie osoby, która nie słyszałaby o Guns’n’Lake.

– Nie byłem pewien, że to ty, ale… – rozkłada szeroko ramiona i śmieje się cicho – no spójrz na siebie – dodaje. – Ale wyrosłaś.

Krzywię się.

– Dzięki. – Chyba.

– Gdzie się tak długo podziewałaś? Ile minęło… trzy lata?

– Cztery – poprawiam go machinalnie, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.

Szczerze? Ucieszyłabym się ze wszystkiego, co uratowałoby mnie od tej rozmowy. Meteoryt. Nawet meteoryt byłby okej.

– Cztery lata… Madd się ucieszy.

Zerkam na Atta, a ten szczerzy się od ucha do ucha.

Czyżby nie wiedział?, myślę sobie, ale zaraz potrząsam głową, jakbym chciała fizycznie wyrzucić z niej te wszystkie wątpliwości kłębiące się tam od czterech lat.

Czy uwierzył?

Czy jest szczęśliwy?

Czy mógł zrobić cokolwiek, by temu wszystkiemu zapobiec?

Czy… mnie nienawidzi?

Madd.

Imię mojego najlepszego przyjaciela w ustach jego brata brzmi obco. Dziwnie. Nie potrafię się zdecydować, co czuję, kiedy zostaje wypowiedziane.

Dla mnie Maddox McCrae zawsze był Maddym. Po prostu.

– Możesz mu nie mówić? – rzucam szybko, na co Atticus marszczy brwi.

– Że wróciłaś? – Domyśla się bez problemu, a ja kiwam powoli głową.

Nagle poważnieje. Spogląda to na mnie, to na dom za moimi plecami. W końcu cisza wydaje się zbyt ciężka, bym mogła dłużej ją znieść.

– Nie chcę kłopotów – wyjaśniam, pragnąc wypełnić słowami tę pustkę. – Wróciłam, ale mam swój świat, Att.

Chłopak robi zdziwioną minę i nagle patrzy na mnie jak na zupełnie obcą osobę. Jakbym nie spędziła połowy życia także w jego towarzystwie.

– Maddox… – Przełykam gulę w gardle, uświadamiając sobie, że wymawiam jego imię po raz pierwszy od czterech lat. – Nie rozstaliśmy się w zgodzie – dodaję ciszej i odwracam spojrzenie od ciemnych oczu, tak podobnych do tych jego brata, choć u Maddy’ego są odrobinę jaśniejsze. Wiem to. Cholera, doskonale pamiętam, ile jaśniejszych plamek brązu znalazłam w tęczówkach Maddoxa i to mnie cholernie przeraża. To, że nadal nie zapomniałam, że nadal się nie uodporniłam.

Nagle dopada mnie bolesna świadomość. Gdyby przede mną pojawił się właśnie on… Gdyby to on wysiadł z tego sportowego autka… Nie wiem, jak zniosłabym to spotkanie. Nie wiem, czy nie wykrzyczałabym mu prawdy prosto w twarz.

Nie potrafię jednak żałować powrotu do Edmonton. Nie, kiedy nie miałam gdzie się podziać, kiedy nie pozostawiono mi innego wyboru i kiedy Susan okazała się ostatnią osobą na świecie, której na mnie zależało.

– Cokolwiek was poróżniło, Kayle – odzywa się Att ostrożnie – na pewno nie sprawiło, że Madd nie chciałby wiedzieć, że wróciłaś.

Patrzę na niego przez chwilę, próbując znaleźć w głowie odpowiednie słowa, by wyrazić to, co czuję.

Nic z tego. Nie jestem w stanie.

W końcu wzdycha i przeciąga palcami po włosach, mierzwiąc je niemiłosiernie.

– Nie ma ich – oznajmia w końcu, a ja marszczę brwi. – Twoich rodziców – wyjaśnia, więc kiwam powoli głową. – Moich zresztą też, dlatego przyjechałem.

Uśmiecham się smutno.

– Niektóre rzeczy wcale się nie zmieniają, co? – szepczę, przyciskając mocniej ramiona do piersi. Odnoszę wrażenie, że chłód wdziera się nawet w moją duszę.

– Nie, nie zmieniają – potwierdza Att i obdarza mnie równie smutnym uśmiechem.

W tej samej chwili słyszę zbliżający się samochód i zerkam przez ramię, domyślając się, że to mój uber.

– Czas na mnie – wzdycham. – Cieszę się, że cię spotkałam – rzucam jeszcze, patrząc Atticusowi prosto w oczy. – No wiesz, zamiast nich. – Kiwam głową w stronę domu.

– Coś cię jednak tutaj przyprowadziło, Kayle.

Powoli przytakuję.

– Tak, ale to nic dobrego, uwierz mi.

Po tych słowach się odwracam i robię to akurat wtedy, kiedy wysłużone audi parkuje przy chodniku. Sprawdzam jeszcze tablice rejestracyjne i posyłam chłopakowi ostatni uśmiech.

– Trzymaj się, Zwierzaku.

Patrzę, jak ta wschodząca gwiazda rocka się wyszczerza i puszcza do mnie oczko.

– Jeśli chcesz, podpiszę ci koszulkę albo…

– Nie trzeba. – Parskam śmiechem i otwieram sobie drzwi auta.

– …albo załatwię bilety na koncert – kończy.

Na te słowa zastygam.

Cholera.

Dociera do mnie, że w zasadzie naprawdę mogłabym pójść na koncert. Mój pierwszy w życiu koncert.

– Ha! Widzę, że ten pomysł ci się spodobał – słyszę za sobą.

– Nie bądź taki pewny siebie, McCrae! – wołam ze śmiechem, a zanim wsiadam do auta, dobiega mnie jeszcze jego głos:

– Znajdź mnie na insta, skarbie! Załatwię ci nawet wejściówki VIP!

Totalnie nie mam zamiaru tego robić.

Chwilę później auto rusza, a ja uzmysławiam sobie, że się uśmiecham. Tak po prostu. Dociera do mnie bowiem, jak bardzo tęskniłam za tym światem. Za swoim światem. Za domem. Ale nie tym, którego budynek straszy gdzieś za mną chłodem i niedostępnością, a za tym, który tutaj sobie stworzyłam.

I choć wiem, że powrót do tamtego domu jest niemożliwy, że nie mogę już odzyskać tych utraconych ludzi, w moim sercu kiełkuje nadzieja, że być może znajdę nowy, że być może poukładam sobie ten mój kompletnie rozsypany świat.ROZDZIAŁ TRZECI

Maddox

– Serio, stary. Chyba się zakochałem.

Prycham i kręcę głową z niedowierzaniem, wbijając wzrok w ekran telewizora. Leci na nim jakiś tutorial z YouTube’a, a chudy jak patyk koleś tłumaczy, w jaki sposób naprawić sobie rozpierdolone kolano.

– …polecam bierne ćwiczenia w zamkniętych łańcuchach kinematycznych, a najlepiej terapię manualną na tkankach miękkich, która…

Kurwa.

Wzdycham, uświadamiając sobie, że Micah nadal coś do mnie mówi. Zerkam na swoje kolano, a raczej na to, że do pełnego wyprostu brakuje mi kilku stopni. Krzywię się, bo chyba wiem, co to oznacza.

Obawiam się najgorszego.

Zerwane więzadła albo naderwane. Może coś z łąkotką. Może to i to. Nie jest najgorzej, mam prawie pełen zakres ruchu, ale… kurwa, boli. Coś w środku diabelnie kłuje, a przez to nachodzą mnie same złe myśli.

– …najważniejsze, by wzmocnić mięśnie… – kontynuuje gość z kanału dla sportowców, a ja zerkam na swoje szerokie i twarde jak stal uda.

Zaciskam zęby z irytacji. Chyba nie jestem w stanie zbudować sobie większych mięśni niż te, które już mam.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Przenoszę wzrok na Micah.

Mój kumpel siedzi za wyspą kuchenną i wciąga kolejny kawałek pizzy. Oczywiście między chwilami, kiedy pieprzy od rzeczy o tym, jak bardzo się zakochał.

– Nie – odpowiadam szczerze. – Wybacz… Odleciałem myślami.

Nie przyznałem się mu, że nabawiłem się urazu, a on i tak sam by się nie zorientował. Pewnie myśli, że w tej chwili medytuję albo robię coś równie bzdurnego. Micah nie zna się ani trochę na sporcie, a te wszystkie mięśnie zbudował na siłowni tylko po to, by pozbyć się kompleksów z dzieciństwa. Kiedyś przyznał, że nie ma pojęcia, co trenuje, po prostu słucha kuzyna, który jest trenerem personalnym.

Widzę, że przewraca oczami, ale nie marnuje czasu na fochy, tylko przełyka kęs i powtarza:

– Moja śliczna koniczynka zgodziła się na randkę, stary. – Wyszczerza się, a ja chyba zgubiłem wątek bardziej, niż sądziłem.

– Koniczynka? – Krzywię się, bo w życiu nie słyszałem bardziej absurdalnego określenia.

Kumpel jedynie kiwa głową, a ja w tej samej chwili wyciszam telewizor i skupiam na chłopaku całą uwagę.

– Opowiadaj – mamroczę.

Dociera do mnie, że Micah od ponad tygodnia się nie upił. W zasadzie od tamtej imprezy, z której musiałem go ściągać. Mówił wówczas o jakiejś lasce, ale kompletnie nie pamiętam szczegółów, w końcu ten gość ciągle mówi o laskach. Orientuję się jednak, że od tamtej pory znikał każdego wieczoru i wracał do domu o własnych siłach, co jest… przynajmniej zadziwiające.

Micah uśmiecha się ledwie kącikiem ust i wbija wzrok w kolejny kawałek pizzy. Marszczę brwi, bo w życiu nie widziałem go… takiego. Nie znamy się może jakoś przesadnie długo, ale z pewnością wystarczająco, żebym mógł ocenić jego stan.

Zabujał się.

Serio, Micah Cohen zabujał się po raz pierwszy w życiu.

– Codziennie przychodzę do baru, w którym pracuje – zaczyna – i, stary, nigdy nie spotkałem bardziej upartej laski. – Śmieje się cicho.

– No tak, mogłem się tego spodziewać. – Kręcę głową, parskając pod nosem, i wstaję z podłogi, a potem podchodzę do niego i częstuję się pizzą, na co piszczy jak dziewczyna i zabiera mi pudełko sprzed nosa. – Dupek.

– Czego mogłeś się spodziewać? I nie, nie jestem dupkiem, tylko włączył mi się tryb obrony zasobów.

– Że co? – prycham.

– Nie kradnie się pizzy przyjaciela swego i żadnej dziewczyny, która jego jest – mówi naprawdę poważnie i zaraz dodaje: – …albo jego była.

– Jasne, kumam.

– I co to ma, do cholery, znaczyć, że mogłeś się tego spodziewać? – Zupełnie mnie ignoruje, co może wydawałoby mi się zabawne, gdyby ten osioł nie zachowywał takiej powagi.

– Tego, że usidli cię ta laska, która na ciebie nie leci.

– Koniczynka na mnie leci. Bardzo. – Micah mruży oczy.

– Mhm.

– Serio. Leci na mnie jak liście na wietrze.

– Studiujesz literaturę i stać cię jedynie na tak marną metaforę?

Zanim się spostrzegę, ten kretyn rzuca we mnie nadpalonym brzegiem pizzy, i ledwie zdołam się uchylić, żeby nie dostać nim w twarz.

– Ile ty masz lat? – prycham. – Pięć?

– Spierdololo, frajerze.

Śmieję się cicho, a i Micah w końcu się wyszczerza. I za to cenię sobie naszą przyjaźń.

– To kiedy ją poznam? – pytam, a kumpel robi przerażoną minę.

– Nigdy – sapie. – Albo przynajmniej nie do chwili, kiedy przyjmie moje oświadczyny.

– Pojebało cię? Chcesz się oświadczać lasce, którą znasz tydzień? – Tym razem to ja wybałuszam oczy ze strachu.

Micah jest szalony, to fakt, ale nie sądziłem, że aż tak.

– Nie stać mnie na pierścionek, niestety. – Wzdycha teatralnie, a potem, kiedy zauważa wyraz mojej twarzy, śmieje się w głos. – Żebyś tylko mógł siebie widzieć, głąbie!

– Kretyn.

– Jasne, że nie oświadczę się jej teraz. – Przewraca oczami. – Dopiero pójdziemy na randkę, ale… – Bierze głęboki wdech i poważnieje w sekundę. – Ona jest inna, kumasz? I wcale nie chodzi o to, że spławiała mnie przez tydzień. Po prostu… sam nie wiem. Wydaje się… dojrzalsza?

– To rzeczywiście pasuje do ciebie, dzieciaku – odpowiadam poważnie, zakładając ramiona na torsie, a Micah zaciska zęby.

– Dupek.

Wybucham śmiechem, na co on celuje we mnie kolejnym rantem pizzy.

– Ani się waż! – ostrzegam go, unosząc palec. – Bo będziesz to sprzątał.

Wzdryga się co najmniej tak, jakbym podsunął mu pod nos martwego szczura. No tak, Micah nienawidzi sprzątać i myśli, że śmieci znikają z kosza w magiczny sposób. Ewentualnie wierzy w krasnoludki.

– To dlaczego nie mogę jej poznać? – dopytuję po chwili, kiedy emocje opadają, a mój kumpel nawet postanawia podzielić się ostatnim kawałkiem.

– To chyba oczywiste. – Wzrusza ramionami i widzę, że nie wie, gdzie podziać wzrok.

– No raczej nie.

– Spójrz na siebie – wzdycha. – Odbijesz mi ją w sekundę, a ja naprawdę nie chcę… Zależy mi na tym, żeby zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi.

Tym razem to ja poważnieję.

– Micah, to ty spójrz na mnie – odzywam się, a kiedy on unosi wzrok, dodaję: – Nigdy, przenigdy nie poróżni nas laska, jasne? I nigdy, przenigdy nie próbowałbym ci żadnej odbić.

Kiwa powoli głową, więc żeby nie zrobiło się zbyt poważnie, wyszczerzam się i mówię:

– No chyba że zechcesz się podzielić, bo jeśli chodzi o trójkąt, to jestem…

– Och, zamknij się, idioto!

Wybucham śmiechem, a po sekundzie Micah do mnie dołącza. Po chwili w równie magiczny sposób jak wspomniane śmieci znika z kuchni, zostawiając mnie z całym bałaganem. Zabieram się za sprzątanie, które przerywa mi odgłos mojej komórki.

Podchodzę do stolika i zauważam na ekranie imię brata.

– Co tam? – pytam, odebrawszy, i ściskam telefon między uchem a barkiem, by móc kontynuować sprzątanie.

– Impreza – odpowiada. – Skusisz się?

– U ciebie? – dociekam, wiedząc, że ma na myśli raczej wspólny wieczór z kumplami z kapeli i… Faith.

– Mhm – mamrocze i jestem niemal pewien, że jednocześnie coś przeżuwa. – Weź Micah.

– On się zakochał i pewnie nie dołączy – zauważam z przekąsem, na co Atticus śmieje się cicho.

Dobrze zna mojego przyjaciela i wie, że ten zakochuje się częściej niż Huds, basista Guns’n’Lake, wymienia struny w swojej gitarze.

Ustalamy jeszcze, że pojawię się, gdy tylko ogarnę syf w chacie, przez co Att nazywa mnie perfekcyjną panią domu, a potem się rozłączam, by chociaż wziąć prysznic. Tego popołudnia próbowałem pobiegać. Z naciskiem na „próbowałem”. Przed kontuzją mogłem zrobić kilka kilometrów bez zadyszki, a teraz po ledwie trzech czuję, jakby moje kolano zmieniło się w galaretę. W dodatku męczę się jak jakiś staruszek i pocę niczym koń po rodeo.

To naprawdę nie wróży dobrze.

A ta myśl jak zwykle sprawia, że w mojej klatce piersiowej wzbiera panika. Nie pozwalam jej jednak znaleźć ujścia, tylko zaciskam zęby i wmawiam sobie, że wszystko będzie dobrze, że odszukam wyjście z tej pojebanej sytuacji.

Kiedy jestem już gotowy, zaglądam jeszcze do Micah i zastaję go przed lustrem. Pręży się jak jakiś pieprzony model, na co prycham w głos.

– Czarna czy szara? – pyta mnie, unosząc dwie koszulki, którym przygląda się krytycznie. – Szara – decyduje sam. – W czarnej już mnie w tym tygodniu widziała. Jeszcze pomyśli, że jestem biedakiem czy coś… – Krzywi się, a ja już otwieram usta, żeby go ochrzanić, ale sam dobrze podsumowuje swoją wypowiedź: – Jestem idiotą.

Z grzeczności nie przeczę. Wiem jednak, że powtarzanie mu po raz setny tego samego niczego nie zmieni, musi sam przepracować swoje problemy, a w szczególności niskie poczucie własnej wartości, którego kompletnie nikt by się po nim nie spodziewał, patrząc na to, jak teraz wygląda. Ale tak właśnie jest, i wiedzą o tym nieliczni.

– Jedziesz ze mną do Atta? – pytam go retorycznie, na co tylko patrzy na mnie głupio. – Jasne, kumam – śmieję się, unosząc ręce. – Mam u niego przenocować?

– Jeśli chcesz… – Wzrusza ramionami i lekko się czerwieni.

Zastygam zszokowany. W każdym innym wypadku Micah by się zaśmiał, że moja obecność nie przeszkadza mu pobzykać. Zresztą niejednokrotnie przyprowadzał do domu dziewczyny, kiedy siedziałem tutaj zarówno ja, jak i nasi pozostali kumple – Callum i Beckett.

– Ale cię wzięło… – parskam w końcu, na co posyła mi głupkowaty uśmieszek.

– Żebyś, kurwa, wiedział…

Kręcę głową, życząc mu udanej nocy, a potem wychodzę z domu i kieruję się do mojej bestii. Nie zajmuje mi długo, by dojechać do śródmieścia, bo w środku lata i w środku wakacji okolice miasteczka uniwersyteckiego wydają się wymarłe. Dopiero Downtown wita mnie tłokiem i małym korkiem, ale nawet to nie psuje mi humoru. Cieszę się, że spotkam chłopaków. Odkąd ich kariera wybuchła ze zdwojoną siłą, nie mają zbyt wiele czasu na życie towarzyskie.

Parkując pod apartamentowcem, przypominam sobie całą tę drakę z Faith. Ta dziewczyna naprawdę mi się spodobała. Może nie poczułem jakichś milionów motyli w brzuchu, ale… Cholera, każdy, kto poznaje Faith Nelson, nie może oprzeć się jej urokowi. Ostatecznie się zaprzyjaźniliśmy, a ja cudem uniknąłem śmierci z rąk Gunnera. Ten chłopak totalnie dla niej przepadł, choć w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy.

Kiedy docieram na górę – w końcu to też moje mieszkanie, więc znam kod – już z korytarza słyszę donośną muzykę i głośne śmiechy. Wchodzę ze zmarszczonymi brwiami do środka i zanim zdołam cokolwiek zrobić, dopada mnie Hudson dzierżący w dłoni piwo – które przy okazji trochę na mnie wylewa – i krzyczy na całe gardło:

– Wydymaliśmy Hennesseya!

Śmieję się cicho, kompletnie nie wiedząc, o co mu chodzi.

Huds znika równie szybko, jak się pojawił, a do mnie podchodzi odrobinę bardziej trzeźwy Atticus.

– Siema, braciszku! – woła i zgarnia mnie ramieniem, a potem prowadzi do salonu, gdzie zauważam resztę ekipy.

– Co to za okazja? – pytam, wskazując podbródkiem na Hudsona.

– Zerwaliśmy kontrakt z wytwórnią i znaleźliśmy nową. – Szczerzy się. – Mało tego, właśnie zaczynamy pracę nad pierwszą płytą, a że materiał jest prawie gotowy… wyjdzie jeszcze tej jesieni.

– Gratuluję, bracie – odpowiadam, patrząc na niego z dumą, a on zbywa moje słowa machnięciem ręki.

Ta, żaden z nas nie potrafi przyjmować zainteresowania ludzi. Żaden nie potrafi radzić sobie z tym, że są na świecie osoby, którym na nas zależy.

Podchodzimy do Faith rozmawiającej właśnie z Walkerem, chłopakiem od klawiszów. Z tego, co wiem, gość ma spektrum autyzmu, ale naprawdę genialnie sobie radzi. No i jest po prostu świetnym gościem.

Pochłonięci rozmową, nie zauważają mnie, a ja przenoszę wzrok na aneks kuchenny i na stojącego tam Gunnera nalewającego do szklanek drinki. Dostrzega mnie i kiwa mi sztywno głową, na co odpowiadam tym samym gestem. Stosunki między nami są nadal napięte, ale wiem, że to z czasem się unormuje. Jestem wręcz pewien, że Faith nie pozwoli, by stało się inaczej.

– Cześć, wielkoludzie! – woła nasze słoneczko, jakbym sprowadził ją myślami.

Nawet nie wie, co ze mną robi za każdym razem, gdy używa tego określenia. Tak samo nazywała mnie kiedyś pewna dziewczyna i… Nie, nie zamierzam o tym myśleć.

Uśmiecham się szeroko, a w następnej chwili dziewczyna ląduje w moich ramionach. Mam wrażenie, że gdzieś z oddali słyszę warkot dzikiego zwierzęcia, więc zapobiegawczo odsuwam ją od siebie, na co ona już ciągnie mnie za rękę w stronę kanapy.

W międzyczasie gubię gdzieś brata, ale zaraz potem lokalizuję go przy Lake’u. Klepie go uspokajająco po plecach i pomaga mu z drinkami, a ja mogę się w całości skupić na mojej nowej najlepszej przyjaciółce.

Ta myśl, to krótkie określenie, sprawia, że o mało się nie krzywię. To trochę tak, jakbym zdradzał jedyną dziewczynę, którą kiedykolwiek nazywałem przyjaciółką. Minęło sporo czasu, a ja nadal mam trudność, by choćby w głowie przywołać jej imię.

Nikt nigdy nie zranił mnie tak mocno jak ona. A niektórych rzeczy najzwyczajniej w świecie się nie zapomina.

– Cześć, słońce – odzywam się w końcu, odsuwając od siebie nieprzyjemne wspomnienia. Siadam na kanapie i sapię, bo zapominam się na moment i zbyt gwałtownie zginam kolano.

– Jak się czujesz? – pyta mnie Faith cicho i z troską.

Ta, jej jedynej powiedziałem, że nabawiłem się kontuzji na obozie szkoleniowym.

– Cudownie – sarkam, na co ona posyła mi pobłażliwe spojrzenie. – Chujowo? – poprawiam się, na co wybucha śmiechem.

W tej samej chwili tuż przed moim nosem gwałtownie pojawia się szklanka, a ja słyszę tuż za sobą głośne:

– Pij.

Zerkam przez ramię, a Gunner pochyla się odrobinę i korzystając z tego, że podchodzą do nas także Huds i Att, syczy mi do ucha:

– I odczep się od mojej dziewczyny.

Wzdycham zniecierpliwiony.

– Zrozumiałem za pierwszym razem – fukam cicho, na co Gun uśmiecha się szeroko, ale ten uśmiech nie sięga jego oczu.

Zazdrosny skurczybyk.

Na szczęście w tej samej chwili między mnie a Faith wciska się Att i po sekundzie wszyscy zaczynają głośno rozmawiać i się przekomarzać. Wszyscy oprócz mojego brata, co każe mi przypuszczać, że coś jest na rzeczy.

W końcu nie wytrzymuję.

– Co się dzieje, stary? – pytam go, zerkając na niego z boku.

Jesteśmy do siebie dość podobni, z tym że ja jestem większy i mam jaśniejsze oczy. Poza tym już na pierwszy rzut oka widać, że łączy nas krew. Zawsze mieliśmy dobry kontakt. Przy takich rodzicach trzymanie się razem okazało się jedynym sposobem, by jakoś przetrwać dzieciństwo. Skoro w nich nie mogliśmy szukać oparcia, dawaliśmy je sobie nawzajem.

Wskoczyłbym za nim w ogień i…

– Kayle wróciła – wykrztusza. – Spotkałem ją w ubiegłą sobotę.

…albo mógłbym go w niego wepchnąć, kończę myśl, zaciskając zęby.

– I mówisz mi to dopiero teraz? – charczę.

Att wzrusza ramionami.

– Wypiłem trochę – przyznaje i posyła mi słaby uśmiech. – Gdyby nie to, pewnie w ogóle bym ci nie powiedział.

Marszczę brwi.

– Dlaczego?

– Dość wycierpiałeś przez tę dziewczynę – odpowiada bez zawahania. – Poza tym… – Milknie na moment.

– Poza tym co? – Chryste, dlaczego moje serce tak mocno wali? Odnoszę wrażenie, że zaraz zemdleję, że ściany zaciskają się wokół mnie i zaczyna mi brakować tchu.

Tylko jedno słowo robi na mnie aż takie wrażenie.

Kayland.

Kay.

– Poza tym nie chciała, żebym ci mówił – mamrocze w końcu. – Udawałem, że nie wiem, co was poróżniło…

Oczywiście, że nie chciała, powtarzam w myślach i wydaje mi się, że zalewa mnie czerwień. Głęboka, bezkresna, pełna cierpienia i furii czerwień.

Zrywam się z kanapy i bez wyjaśnienia kieruję na balkon, trzymając w dłoni szklankę z whisky. Dopiero kiedy opieram się o balustradę i kołyszę napojem, słuchając, jak lód odbija się od ścianek, pozwalam sobie na głębszy wdech.

Kay wróciła.

Wróciła i nawet nie pomyślała, by się do mnie odezwać.

Bo przecież to wcale nie tak, że cztery lata temu złamała mi serce.

Najwyraźniej wcale nie należą mi się żadne wyjaśnienia.

Przechylam szklankę naraz, decydując, że to odpowiedni moment, żeby urżnąć się w pień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: