- W empik go
Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać - ebook
Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać - ebook
Gdzie znika woda? Czy Polska musi stać się pustynią? Zmian klimatycznych nie powstrzymamy, ale wciąż możemy osłabić ich skutki.
Regulowanie rzek, wycinanie lasów, zatruwanie jezior, osuszanie całych powiatów przez kopalnie odkrywkowe oraz hojne wsparcie dla rolnictwa przemysłowego. To nasza polska codzienność.
Autor próbuje znaleźć źródła problemu, jaki mamy z wodą. Rozmawia z naukowcami, aktywistami, rolnikami, czy hydrologami, aby zrozumieć, kto jest winny temu, że Polska pustynnieje. Opisuje, co dzieje się z wodą, ale przede wszystkim pokazuje, że możliwa jest inna przyszłość. Daje nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, żeby ocalić nasze lasy, jeziora, rzeki i bagna.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67805-12-4 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wózek Syzyfa stoi na skraju Puszczy Noteckiej przy drodze prowadzącej z Miałów do Białej, nieopodal wsi Mężyk. Mały czarny wagonik wygląda, jakby dopiero co wyjechał z kopalni. Ale w okolicy żadnej kopalni nie ma. Zanim wagonik stanął przy drodze, latami zalegał w jednym z okolicznych gospodarstw. Został po Niemcach. Porządny. W sam raz do roboty, którą zamierzał wykonać Syzyf. Trzeba było jeszcze tylko załatwić tory. Udało się odkupić je ze starego tartaku. A jak Syzyf położył tory i ustawił na nich wagonik, to musiał już tylko zacząć kopać.
Kopał jedenaście lat. Sam, przy użyciu łopaty. Dziennie potrafił wywieźć nawet dziesięć wagoników, a w każdym z nich tonę piasku. Każda taka tona to przynajmniej sto ruchów łopatą. Najpierw pustą, potem pełną. Do góry, z krzyża, a potem siłą mięśni rąk odwrócić, żeby piasek wpadł do wózka. I znowu w dół. Upał. Mróz. Deszcz. Deszcz chyba najgorszy, bo zalewa rów i część roboty idzie na marne. Kolejna zużyta łopata. Przewrócony wózek. Trzeba podnosić ciągnikiem. Syn pomoże. Czasem opadały go wątpliwości, czy nie porwał się z motyką na słońce. Był już przecież dobrze po siedemdziesiątce. I po kilku operacjach. Ale w chwilach zwątpienia Syzyf mówił do żony: „Co zrobię, to zrobię. Co zrobię, to już będzie zrobione”.
I szedł kopać. Aż wreszcie, pewnego dnia, wszystko było już zrobione. Paweł Jechalik, nazwany przez swoich sąsiadów „polskim Syzyfem”, niedaleko wsi Mężyk wykopał łopatą rów o długości 170 metrów, szerokości 10 metrów i głębokości 5 metrów. Zrobił to, by połączyć dwa jeziora: Zdręczno i Górne. Woda z tego pierwszego jeziora co roku zalewała łąki na terenie gospodarstwa Pawła. Łącząc je rowem z drugim jeziorem, Paweł pozbył się problemu: gdy poziom wody się podnosił, ta przepływała rowem do drugiego jeziora. Marzyli o tym zapewne już jego ojciec i dziadek, którzy tak jak on prowadzili gospodarstwo w Mężyku, wielkopolskiej wsi leżącej gdzieś między Wartą a Notecią. Ale dopiero Paweł po prostu chwycił za łopatę. Bo że nie zwlekał, tego powiedzieć nie można. Zwlekał prawie całe życie. Aż do 1988 roku. Gdy zaczynał robotę, przewodniczącym peerelowskiej Rady Państwa był generał Wojciech Jaruzelski, a premierką Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Gdy skończył, Polska była już od dwóch lat w NATO, a na całym świecie ludzie przygotowywali się do „katastrofy milenijnej”, do której w końcu nie doszło. Prawie ćwierć wieku później Pawła Jechalika nie ma już wśród żywych, ale jego wózek, czyli czarny wagonik z napisem „Wózek Syzyfa”, stoi dumnie na podwyższeniu obok drogi. Jest też głaz, który upamiętnia pracę Jechalika, z inskrypcją: „Rów Pawła, Syzyfa z Puszczy Noteckiej”. Rów też jest na swoim miejscu. I nawet od czasu do czasu ciurka w nim woda.
„Polski Syzyf” oszukał przeznaczenie: w przeciwieństwie do swojego mitycznego pierwowzoru wtoczył swój głaz na górę. Ale gdyby urodził się chociaż dwie dekady później, wszystko mogło potoczyć się inaczej. Albo w ogóle by się nie zaczęło, bo Jechalik najpewniej nawet nie zabrałby się do pracy. Być może, zamiast codziennie machać łopatą, spędziłby te jedenaście lat, rozwiązując krzyżówki albo łowiąc ryby. Patrzyłby tylko, jak wszystko wokół niego się zmienia, a świat, który pamięta, świat jego ojca i dziadka, stopniowo odchodzi w zapomnienie. Bo od czasu, kiedy polski Syzyf wykopał swój rów, by pozbyć się nadmiaru wody, nad Polską zawisło widmo kryzysu wodnego. I z każdym kolejnym rokiem straszy coraz bardziej, co przejawia się w powtarzającej się już niemal co roku suszy, coraz bardziej przerażającym obniżaniu się poziomu wody w rzekach, burzach piaskowych, nakładaniu na mieszkańców kolejnych regionów i miast ograniczeń w zużyciu wody. Z drugiej strony występują coraz częstsze i silniejsze deszcze nawalne i zwiększa się ryzyko powodzi błyskawicznych. Większość tych zjawisk utożsamia się, i słusznie, z kryzysem klimatycznym. Wydaje się, że żywioł wodny wymyka się nam spod kontroli. Niektórzy piszą czarne scenariusze przyszłości: Polska jako pustynia, wojny o wodę jako codzienność przyszłych pokoleń.
W obliczu nadchodzącego kryzysu wodnego, którego rozmiarów nie znamy i którego możemy się obawiać, historia Pawła Jechalika może być dla nas jednocześnie przestrogą i inspiracją. Zacznijmy od inspiracji. W sytuacji kryzysu klimatycznego – i innych kryzysów, z którymi mierzymy się na skalę lokalną i globalną – mamy prawo czuć się bezsilni i myśleć, że nasze wysiłki i tak nie przyniosą efektów. W tej książce próbuję przekonać jej czytelników i czytelniczki, że – przynajmniej jeśli chodzi o kryzys wodny – nie jesteśmy skazani na porażkę. Bliżej nam do „Syzyfa z Puszczy Noteckiej” niż do mitologicznego bohatera: zamiast bezwolnie patrzeć, jak świat wokół zmienia się w coraz trudniejsze do życia miejsce, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Właśnie teraz, w trzeciej dekadzie XXI wieku, decydują się losy sytuacji wodnej w Polsce. To dziś musimy podjąć działania, które pomogą nam poradzić sobie z przyszły kryzysem. Oczywiście wiele zależy od tego, czy sprostamy globalnym wyzwaniom: obniżeniu emisji gazów cieplarnianych i zatrzymaniu drastycznie postępujących zmian klimatu. Ale bardzo dużo, zaskakująco dużo możemy zmienić na naszym lokalnym, polskim podwórku, jeśli tylko zrozumiemy, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, wyciągniemy z tego wnioski i postawimy na odpowiednie działania. A przede wszystkim przestaniemy popełniać wciąż te same błędy.
Historia Jechalika to jednak także przestroga. Jedni z podziwem reagowali na to, co zrobił „polski Syzyf”, inni – ze zdziwieniem. Dlaczego nie poprosił nikogo o pomoc? Dlaczego nie pisał pism, nie przekonywał radnych swojej gminy, nie próbował rozwiązać tego inaczej niż własnymi siłami? Czy naprawdę machanie łopatą przez jedenaście lat musiało być sposobem na rozwiązanie problemu? Dziś wszyscy wpadamy w pułapkę Pawła Jechalika: gdy myślimy z obawą o tym, że w przyszłości możemy mieć problemy z dostępem do wody – ba!, w wielu miejscach w Polsce to już się dzieje, szczególnie latem – od razu zastanawiamy się, jak powinniśmy oszczędzać wodę, skoro może jej zabraknąć. Jeżeli zaczniemy szukać odpowiedzi na te pytania w internecie, znajdziemy setki, a może tysiące stron i profili mówiących, jak nasze indywidualne działania i decyzje mogą zmienić świat. Obliczymy swój ślad wodny, dowiemy się, ile litrów wody trzeba zużyć, żeby wyprodukować nasze ulubione produkty, a potem poznamy sposoby na ograniczenie zużycia wody w naszym domu. Od sikania pod prysznicem przez podlewanie kwiatów wodą po gotowaniu jajek.
To właśnie pułapka, przed którą chcę przestrzec. Nie kwestionuję ani samego pomysłu, by zmieniać swoje nawyki na bardziej proekologiczne, ani żadnego ze sposobów na to, jak indywidualnie oszczędzać wodę. Ale skupianie się na nich teraz odwraca uwagę od czegoś znacznie ważniejszego: od zmian systemowych, prawnych i politycznych, które w dużo większym stopniu wpływają na dostępność wody niż suma naszych indywidualnych decyzji. Gdy napisałem wyżej, że trzeba „zakasać rękawy i wziąć się do roboty”, nie miałem na myśli tego, żeby każde z nas zabrało się do niej z osobna. Bo w czasie, gdy my będziemy machać łopatą, mogą zapaść decyzje, które pogorszą sytuację wodną w mieście, gminie, województwie albo w całej Polsce. Lepiej tego nie przegapić, zwłaszcza że niektórym jest na rękę, żebyśmy zatroskani o losy świata dalej toczyli swoje głazy pod górę. I nie widzieli tego, co dzieje się na szczytach władzy, w zaciszach gabinetów. Zasadniczym problemem jest bowiem to, że polska gospodarka wodna stanęła w miejscu i nie nadąża za zmieniającą się sytuacją klimatyczną. Właśnie temu, jak zmieniła się owa sytuacja i jak wobec tego powinno się zmienić polskie podejście do wody, poświęcona jest niniejsza książka.
***
Żeby zrozumieć, skąd nasze kłopoty z wodą, trzeba najpierw zrozumieć wodę.
Tylko co tu rozumieć? – można zadać słuszne pytanie. Paweł Jechalik też pewnie by je postawił i zniecierpliwiony chwycił za łopatę. Diagnoza „polskiego Syzyfa” była pozornie słuszna: wykopanie kanału sprawi, iż woda zacznie odpływać z jednego jeziora do drugiego, dzięki czemu obniży się poziom wód i łąki przestaną być zalewane. Jechalik nie potrzebował specjalistycznej wiedzy, musiał tylko wyciągnąć wnioski i chwycić za łopatę. Wydaje się, że woda jest substancją niesłychanie prostą w działaniu i obsłudze. Przyjmujemy takie założenie, dlatego że oderwaliśmy się od jej naturalnego obiegu. Woda stała się cieczą codziennego użytku, która leci z kranu. Substancją powszednią, oczywistą i przezroczystą. Skanalizowaliśmy ją i zrobiliśmy z niej niemalże wytwór cywilizacji. „Ciepła woda w kranie” była przecież nie tak dawno politycznym hasłem, oznaczającym mniej więcej, że wyborcom nie potrzeba niczego nadzwyczajnego. Tak jakby woda była czymś zwyczajnym.
A przecież zwyczajna nie jest. Ani trochę. Zacznijmy może od tego, że nasza ziemska woda jest starsza niż sama Ziemia, a nawet starsza od… Słońca. Jak to możliwe? Jak pisze Andrew H. Knoll w książce _Ziemia. Cztery miliardy lat historii w ośmiu rozdziałach_, woda przybyła na naszą planetę wraz z meteorytami starszymi niż Układ Słoneczny. Owe meteoryty zawierały w sobie wodę w postaci lodu. Gdy spadły na Ziemię w stadium jej formowania i wtopiły się w nią, lód, który zawierały, stopił się, a woda wyparowała i wypełniła ziemską atmosferę. Działo się to na pierwszym etapie rozwoju naszej planety, w tak zwanym hadeiku, 4,5 miliarda lat temu. W Ziemię uderzały wtedy rozmaite planetoidy, formując ją jak kulkę z płynnego, gorącego ciasta. Ale potem doszło do złożonych procesów fizycznych, które sprawiły, że nasza planeta zaczęła się ochładzać. Ciasto zastygło i powstała skorupa ziemska. A przy okazji skropliła się cała para wodna, która unosiła się we wczesnej ziemskiej atmosferze niczym wielka chmura. To właśnie wtedy, jak pisze Andrew H. Knoll, Ziemia „spłynęła ulewami, które formowały oceany , stała się już rozpoznawalną skalistą planetą, skąpaną w wodzie pod powłoką powietrza”.
Muszę w tym momencie zwrócić się wprost do ciebie, osobo, która czytasz tę książkę. Założę się, że myśląc o opisanym wyżej, być może zaskakującym fakcie, nie łączysz go z wodą, która leci z twojego domowego kranu. To błąd. Odłóż na chwilę książkę, nalej sobie szklankę wody i dobrze się jej przyjrzyj. To, co widzisz, to ta sama woda, którą przyniosły do nas meteoryty starsze niż Słońce. Teraz możesz ją wypić. Twój organizm i tak składa się w dwóch trzecich z wody. Tak, tak, ta woda, z której się składasz, też jest starsza od Słońca i przybyła do nas spoza układu słonecznego. Jak to możliwe? To akurat bardzo proste. A jednocześnie cholernie skomplikowane. Jak to z wodą.
Otóż na Ziemi, od początku jej istnienia, wody jest cały czas tyle samo. Dysponujemy wyłącznie tą wodą, która przybyła do nas z meteorytami w postaci lodu, wyparowała do atmosfery w trakcie „wielkiego bombardowania”, a potem skropliła się w trakcie wielkiej ulewy. To właśnie stąd mamy całą wodę, którą dziś dysponujemy – tę, która wypełnia nasze morza, oceany, rzeki i tak dalej. Wody na Ziemi ani nie przybywa, ani w istotny sposób nie ubywa. Śladowe jej ilości znikają przez promieniowanie, które wybija wodór z pary wodnej. Odrobinkę wywieźliśmy sami, wysyłając w przestrzeń kosmiczną rozmaite obiekty. Ale to jakieś mało znaczące kropelki. Cała reszta została tu już na dobre po tym, jak przybyła na naszą błękitną planetę. Określenie to jest w pełni zasłużone, bo Ziemia okazuje się szczelna i nie przecieka. Inaczej niż na przykład Wenus albo Mars, które, jak dowiodły badania sond kosmicznych Venus Express i Maven, miały kiedyś mnóstwo wody w stanie ciekłym, ale nie miały tak dobrych warunków jak Ziemia i ją utraciły.
To przy okazji świetny dowód na to, że woda wcale nie równa się życie. Owszem, jest ona warunkiem powstania życia, ale nie jedynym. Olbrzymie znaczenie ma atmosfera. Na szczęście nasze ziemskie warunki atmosferyczne są doskonałe. Jeśli nie dojdzie do jakiegoś międzyplanetarnego kataklizmu, to woda już z nami zostanie. Pod tym względem naprawdę żyjemy na najlepszej z planet. Jak piszą Laurence Henriquez i Arjan van Timmeren, autorzy książki _Under Pressure. Water and the City_:
_Choć woda nie jest rozmieszczona na ziemi równomiernie, nasza planeta nie może wejść w okres braku wody w sensie absolutnym, podstawowym. W przeciwieństwie do żywności, minerałów czy związków organicznych (diamentów, złota, węglowodorów), których ograniczony zasób dyktuje wysokie ceny na rynku, woda jest najbardziej powszechnym związkiem na ziemi__._
Czyli wszystko będzie dobrze, problemy rozwiązane – można by pomyśleć po przeczytaniu tego zdania. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, zostaje nam problem nierównomiernego rozłożenia wody. O tym, jak jest dojmujący, wiedzą ponad 2 miliardy ludzi na świecie, którzy nie mają dostępu do czystej wody, w tym 844 miliony – dostępu do wody pitnej. Wyzwanie polegające na zapewnieniu równego dostępu do wody jest znane od dawna, choć niestety, zdaniem UNICEF, ludzkość nie bardzo sobie z tym radzi. Ale sytuacja jest bardziej skomplikowana. Jak powiedzieliśmy wcześniej, ważniejsze niż sama woda są warunki atmosferyczne, w jakich ona funkcjonuje. Na Ziemi te warunki są bardzo dobre, ale niestety zmieniają się na skutek działalności ludzi. Obieg wody na naszej planecie zaczyna być krok po kroku zaburzany.
Co to takiego ten obieg wody? Niby każdy to wie, niby przerabiamy to już w szkole podstawowej. Ale odrywając się od naturalnego obiegu wody i traktując ją jako ciecz, która po prostu leci z kranu, niemalże wytwór cywilizacji, zapomnieliśmy o podstawowych sprawach. Przypomnijmy to sobie zatem. Woda występuje w trzech stanach skupienia: stałym (jako lód), ciekłym (jako ciecz) i gazowym (jako para wodna). Jest ona w ciągłym ruchu i zmienia stan na któryś z tych trzech. Sami mamy do czynienia z obiegiem wody w zasadzie każdego dnia. Na przykład wtedy, gdy wsiadamy do autobusu w chłodny dzień i po chwili szybę, obok której siedzimy, pokrywa para wodna. Dla nas to tylko okazja, żeby narysować coś palcem na szybie, ale jeśli się nad tym zastanowić, to w tej plamie pary dostrzeżmy maleńki, ale bardzo ważny trybik w wielkiej maszynie obiegu wody na naszej planecie. My też jesteśmy częścią tej maszyny, bo para wodna na szybie pochodzi przecież z naszego organizmu. Woda, którą nosimy w sobie, także jest w ciągłym obiegu. Ba – nasz organizm dokonuje całkowitej wymiany wody w półtora miesiąca. Ta woda nie znika, tylko przechodzi w inne stany skupienia i przenika do innych substancji i organizmów.
A zatem mamy w sobie nie tylko materię starszą niż Słońce. Mamy także w naszym ciele cząsteczki wody, które wcześniej mogły znajdować się na przykład w ciele dinozaura albo dopiero co znajdowały się w ciele naszego największego wroga. A może znajdowały się w ciele osoby, w której skrycie się kochamy? Możliwości są nieskończone, a my nigdy się tego nie dowiemy. W pewnym sensie woda łączy w ten sposób ze sobą cały świat i wszystkie ery. Ze względu na te i inne niesamowite właściwości antropolożka Małgorzata Owczarska nazywa wodę transsubstancją. To bardzo trafne określenie.
Jeśli powyższe przykłady nie przekonują nas, że obieg wody to coś, na co warto na nowo zwrócić uwagę, to weźmy choćby taką kwestię jak wilgotność powietrza. Owa para wodna, którą widzimy na szybie w autobusie w chłodny dzień, jest przecież w powietrzu przez cały czas, a od poziomu wilgotności powietrza zależy to, jak my, ludzie, będziemy reagować na rozmaite zjawiska wpływające na nas negatywnie. Gdy powietrze jest suche, będziemy zdecydowanie bardziej narażeni na zanieczyszczenia, bo nasze wysuszone drogi oddechowe nie będą pracować we właściwy sposób. Z kolei gdy wilgotność powietrza jest bardzo duża, zdecydowanie mocniej doskwiera nam upał – nie możemy schłodzić organizmu przez pocenie, bo powietrze nie przyjmie już dodatkowej wilgoci. Obieg wody to niewidzialna, naturalna maszyneria, która cały czas pracuje, a my – chcąc, nie chcąc – zbieramy żniwo jej pracy. To dlatego starogrecki filozof Empedokles żyjący w V wieku przed naszą erą w swojej koncepcji czterech żywiołów zawarł pojęcie _humidium_, czyli zmienności wynikającej z mieszania się wody i powietrza.
Obieg wody w przyrodzie jest bardziej złożony, niż się wydaje, a woda też potrafi płatać różne figle jako niesforna i wymykająca się schematom substancja. Weźmy na przykład zamarzanie, czyli przechodzenie ze stanu ciekłego w stan stały (lód). Po pierwsze, woda to jedyna substancja, która zamarza od góry. Niby wiadomo, że w zimie pod warstwą lodu w kałuży coś zwykle bulgoce, a jednak to właśnie ta właściwość wody jest i była kluczowa dla tak bujnego rozkwitu życia na ziemi. Gdyby woda zamarzała tak jak inne substancje, czyli objętościowo, od brzegów do środka, zabijałaby skutecznie większość życia podczas tego procesu. Oczywiście nie znaczy to, że życie by się nie rozwinęło, ale jak podaje _Encyclopedia Britannica_, miałoby to bardzo poważne konsekwencje dla jego skali i różnorodności. Czyżby oznaczało to, że zawdzięczamy swoje istnienie jednej szczególnej fizycznej właściwości wody?
Inna nietypowa właściwość wody związana z zamarzaniem została odkryta przypadkiem w dość niezwykłych okolicznościach. W latach 60. pewien chłopiec z Tanzanii, Erasto Mpemba, miał zrobić lody na zajęciach kulinarnych w szkole. Najpierw trzeba było zagotować wodę z mieszanką różnych smaków, poczekać, aż wystygnie, i zamrozić ją. Ale chłopiec chciał sprawę przyśpieszyć, więc włożył do zamrażarki płyn, który dopiero co się zagotował. Okazało się, że jego lody zamarzły znacznie szybciej niż reszty klasy. Gdy zdziwiony oznajmił to nauczycielowi, ten go wyśmiał, twierdząc, że to niemożliwe. Wkrótce na gościnny wykład przyjechał do szkoły doktor fizyki z uniwersytetu w Dar es Saalam. Erasto Mpemba opowiedział mu o swoim doświadczeniu i zapytał, czy to prawda, że wrząca woda zamarza szybciej niż zimna. Naukowiec zaprzeczył, ale po powrocie z zajęć coś go tknęło i już na uczelni zaczął prowadzić eksperymenty z zamrażaniem wrzącej wody. Potwierdziły one, że mały Erasto miał rację, a by upamiętnić wkład chłopaka w naukę, zjawisko to nazwano efektem Mpemby. Na tym jednak nie koniec, bo mimo że upłynęło od tego czasu ponad pół wieku, naukowcy do dziś spierają się, czy… woda rzeczywiście tę dziwaczną właściwość posiada, czy też nie.
Czy efekt Mpemby ma jakieś znaczenie dla dzisiejszej sytuacji wodnej i obiegu wody na Ziemi? Absolutnie nie, ale fakt, że pewien chłopiec w Afryce w połowie ubiegłego stulecia nagle zabił ćwieka naukowcom, którzy do dziś nie potrafią wyjaśnić tego zjawiska, pokazuje, z jak niezwykłą substancją mamy do czynienia. Czy sprawia to, że odrobinę bardziej doceniamy tę nie-tak-znowu-zwyczajną transsubstancję? Mam nadzieję.
Przejdźmy teraz do informacji nieco bardziej trywialnych, ale mających duże znaczenie dla zrozumienia naszej sytuacji wodnej. Wiemy już, że wody na Ziemi jest cały czas tyle samo. Czyli ile? I jak dużo z tego mamy do dyspozycji jako ludzie? Zdecydowana większość ziemskiej wody, bo aż 97 procent, to woda słona znajdująca się w oceanach. Pozostałe 3 procent to woda słodka i to właśnie ta woda jest nam niezbędna do życia. To niewiele, w dodatku z tych 3 procent aż dwie trzecie związane jest w pokrywie lodowej Ziemi, a jedna trzecia to wody podziemne. Zaledwie 0,04 procent to woda powierzchniowa, czyli rzeki, bagna i jeziora. Mniej niż 0,5 procent. Wody związane w pokrywie lodowej są dla nas niemal niedostępne (i dobrze!). Zostają nam więc wody podziemne i powierzchniowe. Około 1 procenta całej wody na Ziemi musi wystarczyć licznej i rosnącej populacji _homo sapiens sapiens_. W przypadku wody hasło: „Jesteśmy jednym procentem” nabiera nowego znaczenia: woda to wąskie gardło, od którego zależy nasze życie.
To wąskie gardło jest jeszcze węższe, niż nam się wydaje. Choć woda płynie do nas rurami i wydaje się niemalże produktem cywilizacji, to zarówno zasoby wód podziemnych, jak i powierzchniowych bazują na naturalnym obiegu wody na Ziemi. Musimy w tym momencie wrócić do właściwości fizycznych wody i przyjrzeć się jej parowaniu i ponownemu skraplaniu. To właśnie te procesy sprawiają, że na Ziemi pada deszcz. Woda, spadając na ziemię w postaci deszczu, ścieka, tu i ówdzie żłobiąc rynny albo zatrzymując się na stałe w dziurach w ziemi. Tam, gdzie nie spływa rynnami, zatrzymuje się i przesiąka przez glebę. Te rynny to nic innego jak rzeki, a dziury w ziemi – jeziora. Na skutek przesiąkania wody przez glebę tworzą się za to pokłady wód podziemnych. Te banalne z pozoru właściwości wody, które może zaobserwować każdy, kto kiedykolwiek bawił się wodą w piaskownicy, mają dla nas fundamentalne znaczenie. Tak się bowiem składa, że przede wszystkim właśnie z rzek, jezior i wód podziemnych pochodzi woda, z której możemy korzystać. Dla przykładu: w Polsce 70 procent wód czerpiemy z zasobów podziemnych, a 30 procent z wód powierzchniowych. To, w jakim tempie te zasoby się odnawiają, zależy od warunków atmosferycznych na Ziemi. Choć może się nam wydawać, że wodę w kranie albo w butelce zawdzięczamy wyłącznie wytworom cywilizacji – rurom, pompom, filtrom, wodociągom – to w rzeczywistości nadal jesteśmy uzależnieni od potężnej naturalnej maszynerii, jaką jest obieg wody w przyrodzie. Kto z nas zdaje sobie z tego na co dzień sprawę?
Symbolem Warszawy, dwumilionowego nowoczesnego europejskiego miasta, jest Syrenka, pół kobieta, pół ryba. Dla wielu współczesnych mieszkańców Syrenka jest jak sympatyczna postać z bajki. Opowieść o związku miasta z Wisłą, którą ze sobą niesie, traktujemy zapewne jako świadectwo zamierzchłych czasów, kiedy Warszawa była jeszcze rybacką wioską. Ale gdyby zaczepić przypadkowego mieszkańca Warszawy na ulicy i zapytać go, skąd mamy w Warszawie wodę, odpowiedziałby zapewne: „Z wodociagów”. Tymczasem to, jak wygląda dziś pobór wody na potrzeby tej wielkiej metropolii, może się wydawać historią równie nieprawdopodobną jak legenda o Syrence. Począwszy od jej głównych bohaterek. Są nimi małże, a konkretnie skójki zaostrzone (_unio tumidus_), pospolite skorupiaki żyjące w polskich jeziorach i rzekach. To właśnie one są strażniczkami wody, która leci z warszawskich kranów. Pilnują jej dzień i noc, a gdyby nie ich wierna służba, nasze miasto wpadłoby w poważne kłopoty. I to nie jest bajka. Jak to możliwe?
Zacznijmy od tego, że zdecydowana większość (około 70 procent) wody dla Warszawy pozyskiwana jest z Wisły. Odbywa się to w miejscu zwanym popularnie Grubą Kaśką. Ten charakterystyczny okrągły budynek zanurzony w rzece – podobnie jak cały unikatowy w skali Europy system poboru, filtracji i monitoringu wody z Wisły – powstał w latach 60. XX wieku. Zaprojektował go polski inżynier Włodzimierz Skoraszewski. System opiera się na zjawisku naturalnej filtracji wody możliwej dzięki temu, że na obszarach przed Warszawą Wisła pozostała rzeką naturalną i nieuregulowaną. Jej łachy, wyspy i naturalne brzegi pełne roślinności to wielki filtr zanieczyszczeń. Woda w Grubej Kaśce pobierana jest kilka metrów pod dnem Wisły przy użyciu specjalnych drenów. Pomagają w tym specjalne statki – „Chude Wojtki”, które kręcą się wokół „Kaśki”, wspierając oczyszczanie nanoszonego przez rzekę materiału i spulchniając dno za pomocą specjalnych świdrów.
Najważniejsze w tym systemie są jednak małże, czyli wspomniane skójki. Spoczywają gdzieś w czeluściach Grubej Kaśki, zanurzone w pobieranej przez nią wodzie. Do ich skorup przyczepione są specjalne czujniki. Gdy tylko skorupa małża zacznie się zamykać, czujnik wysyła sygnał alarmowy. Skójki, podobnie jak inne skorupiaki, są bardzo wyczulone na wszelkie zmiany składu wody. Gdy wyczują, że pojawia się w niej coś podejrzanego, próbują się ratować, zamykając skorupę. Po kilkudziesięciu dniach pracy na takim etacie każda skójka przechodzi na zasłużoną emeryturę, wracając do naturalnego zbiornika wodnego. Dla skójek te trzy miesiące pracy dla Warszawy to tylko chwila w ich życiu, które może trwać nawet kilkadziesiąt lat. Ten działający od kilku dekad system biomonitoringu sprawdza się świetnie. Większości z prawie 2 milionów mieszkańców Warszawy nawet się nie śniło, że ich bezpieczeństwo wodne opiera się na dwóch filarach: dzikiej, nanoszącej rumowisko rzece oraz małym skorupiaku z gatunku _unio tumidus_. I na mądrości ludzi, którzy wpadli na to, jak wykorzystać to naturalne bogactwo. Zamknięci w małej skorupce strażnicy wody to świetny kontrapunkt dla naszego obrazu samych siebie, przekonanych o tym, że wszystko zawdzięczamy technologii i że ta technologia ostatecznie ochroni nas przed wszelkimi kryzysami, także przed kryzysem wodnym. To podejście ostatnio nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Najboleśniejsze jest to wszędzie tam, gdzie zaskoczeni mieszkańcy polskich miast i regionów muszą się mierzyć z ograniczeniami w zużyciu wody w obliczu powtarzających się susz. To ten moment, w którym warto przypomnieć sobie, że nie zaczniemy w najbliższej przyszłości odsalać wody na wielką skalę ani tym bardziej produkować jej w fabryce. Woda, która spada z nieba, płynie w naszych rzekach, stoi w jeziorach albo przesiąka pod ziemię do zasobów wód podziemnych, to jedyne, co mamy. A jej naturalny obieg jest kluczowy dla naszego przetrwania. Mam nadzieję, że ta książka i opisane w niej różne wymiary ludzkich relacji z wodą pomogą nam sobie o tym przypomnieć.
***
W 1876 roku wiedeński profesor zoologii, Carl Claus, wybrał się do stacji badawczej w Trieście, portowym mieście w północnych Włoszech, na ważną misję badawczą. Pojechał tam w asyście pewnego studenta, który miał mu pomóc w badaniach. Profesor obarczył studenta niełatwym zadaniem. Młodzieniec przez cztery tygodnie musiał rozkrajać ciała poławianych na potrzeby badań węgorzy. Cel był jeden: znaleźć ich męskie narządy płciowe. Carl Claus próbował w ten sposób sprostać jednej z większych zagadek przyrody, nad którą głowiły się najtęższe umysły ludzkości od tysięcy lat: jak rozmnażają się węgorze? Tej z pozoru błahej sprawie poświęcali badania i uwagę między innymi Arystoteles, Pliniusz i Hildegarda z Bingen. Powód był prosty: nikt nigdy nie widział węgorzy podczas godów, składających jaja ani wydających potomstwo na świat. Mało tego: nie sposób było znaleźć męskiego przedstawiciela tego gatunku, naukowcom przez stulecia wydawało się zatem, że istnieją tylko samice. Jak zatem się rozmnażają, jeśli nie występuje u nich podział na płcie? Arystoteles twierdził, że węgorze… wyrastają z ziemi, a konkretnie z błota. Kolejne 2 tysiące lat przyniosły tylko kolejne teorie, ale bez przełomu: męskiego węgorza nadal nikt nie widział. Aż do momentu, kiedy student Carla Clausa rozkroił w Trieście jednego osobnika i znalazł w jego ciele męskie organy płciowe: jądra. Teorie Arystotelesa i jego następców można było wreszcie włożyć między bajki. Węgorze mają dwie płcie, muszą się zatem rozmnażać tak jak inne stworzenia. Carl Claus obalił w ten sposób jeden z większych mitów nauki. A jego student, któremu to zawdzięczał? Wyjechał z Triestu i postanowił zapomnieć o sprawie. Do tego stopnia, że do końca życia nie przyznawał się do udziału w badaniach Clausa, a informacje o tym usuwał ze swojego naukowego życiorysu.
Tym studentem był Sigmund Freud. Ten sam, który potem sformułował rewolucyjne teorie na temat podstaw ludzkiej seksualności. Teorie Freuda zupełnie zmieniły nasze podejście do psychologii. Miliony ludzi odkrywają dziś tajemnice własnej osobowości w gabinetach psychoanalityków korzystających z jego spuścizny. Inna zagadka pozostanie za to nierozwiązana: dlaczego Freud nie przyznawał się do udziału w odkryciu tajemnicy węgorza? Tego się nie dowiemy, ale możemy pospekulować. Czyżby autor teorii wyparcia sam wyparł ten znaczący dla nauki epizod swojego życia? A może udział w rozwikłaniu jednej z największych zagadek wodnego życia pchnął go do zagłębienia się w odmęty ludzkiej podświadomości?
Nie poznamy już odpowiedzi na te pytania. Możemy za to, czerpiąc inspirację z teorii Freuda, spróbować zrozumieć, jakimi podświadomymi schematami posługujemy się, gdy myślimy o wodzie. Poszukać w naszej przeszłości wydarzeń i motywów, które – choć często sobie tego nie uświadamiamy – kształtują nasze obecne podejście do wody. Jak pisze Marcin Napiórkowski w książce _Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat_: Musimy poznać nasze opowieści, żeby odzyskać nad nimi kontrolę. Inaczej to one będą kontrolować nas”. Ta myśl Napiórkowskiego jest szczególnie trafna w przypadku kryzysu wodnego w Polsce. Tak się składa, że w historii naszego kraju woda odegrała szczególną, choć wciąż słabo opisaną rolę. W efekcie rządzi nami dawna opowieść o wodzie, która jest już dzisiaj zupełnie nieaktualna, ale nadal ma wielką siłę oddziaływania. Odtworzenie i rozłożenie na czynniki pierwsze tej dominującej opowieści jest koniecznym elementem rozwikłania hydrozagadki. I to także jest celem tej książki.
Są też pytania, na które w tej książce nie odpowiem. Jedno z nich brzmi: jak właściwie rozmnażają się węgorze? Tak się składa, że… ludzkość nadal tego nie wie. Odkrycie przez Freuda męskiego osobnika dowiodło jedynie tego, że węgorz także ma dwie płcie. Ale jak wygląda ich akt seksualny? Do dziś wiemy tyle, że węgorze, wszystkie co do jednego, w pewnym momencie swojego życia migrują do Morza Sargassowego w północnej części Oceanu Atlantyckiego. Włącza się im wewnętrzny radar, a wtedy przepływają tysiące kilometrów rzekami do morza, w którym przyszły na świat, zmieniają środowisko życia z wody słodkiej na słoną, by na końcu w głębinie oceanu dać życie kolejnym osobnikom i umrzeć. Podkreślam: wszystkie co do jednego mogą rozmnożyć się tylko w tym jednym miejscu na Ziemi i nigdzie indziej. Tak się składa, że ludziom nadal nie udało się do tego miejsca dotrzeć ani wysłać tam żadnego rejestratora obrazu. Wydaje się, że widzieliśmy już wszystko, ale pełne rozwiązanie zagadki seksu węgorzy wciąż przed nami. A to tylko jedna z wielu nierozwikłanych tajemnic życia w wodzie.
Warto pamiętać o tym, że woda to nie tylko ciecz, bez której nie możemy żyć, ale też po prostu środowisko życia dla miliardów stworzeń: ryb, skorupiaków, płazów, jak i gatunków żyjących na pograniczu wody i lądu. To właśnie je w pierwszej kolejności dotyka dzisiejszy kryzys wodny. Ich dramat jest dla nas, ludzi, równie niewidzialny jak seksualne życie węgorzy – i to mimo tego, że akurat o wymieraniu gatunków związanych z wodą nauka wie aż nadto. Zresztą jeśli spojrzeć na to w dłuższej perspektywie, to przecież wszyscy z tej wody wyszliśmy. Ślady tego doniosłego w dziejach Ziemi wydarzenia znajdują się na terenie naszego kraju – nieopodal Kielc, w kamieniołomie Zachełmie. To tam na początku XXI wieku kieleccy geolodzy odkryli przedziwne zagłębienia w skałach. Po kilku latach badań w 2010 roku w piśmie „Nature” ukazały się wyniki ich badań, które dowodziły, że są to ślady tetrapoda – pierwszego w historii Ziemi stworzenia, które wyszło z wody na ląd. Ślady z Zagnańska wyznaczają moment, w którym życie wyszło z wody i zaczęło kolonizować lądy. Zdarzyło się to 395 milionów lat temu, a my, ludzie, też jesteśmy owocami tej wielkiej zmiany. Przydałoby się nam więc trochę solidarności ewolucyjnej – jesteśmy coś winni tym, którzy wybrali nieco inne drogi rozwoju. To zresztą nie tylko kwestia zwykłej empatii. Jak widać na przykładzie skójek z Grubej Kaśki, ale także innych bohaterów nie-ludzkich, którym postaram się oddać tu nieco miejsca, dobrostan stworzeń żyjących w wodzie lub nad wodą jest ściśle powiązany z naszym. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku – albo płyniemy na tej samej łodzi. Choćbyśmy się tego wypierali i bronili się przed tym wszystkimi kończynami (czterema, jak u tetrapoda), mamy z wodą i jej naturalnym obiegiem dużo więcej wspólnego, niż sądzimy.
Izabela Wielicka, Szeryf z Puszczy Noteckiej, Wielkopolska-Country, 12.05.2017, http://www.wielkopolska-country.pl/467-syzyf-z-puszczy-noteckiej .
Andrew H. Knoll, Ziemia. Cztery miliardy lat historii w ośmiu rozdziałach, tłum. Dariusz Rossowski, Copernicus Center Press, Warszawa 2022, s. 35.
Tamże, s. 36–37.
Tomasz Ulanowski, Woda. Czy nasza planeta przecieka?, „Gazeta Wyborcza”, 17.11.2015, https://wyborcza.pl/7,145452,19196279,woda-czy-nasza-planetaprzecieka.html .
Laurence Henriquez i Arjan van Timmeren, autorzy książki Under Pressure. Water and the City, Tu Delft & AMS Institute, Delft 2017; cyt. za: Jacek Zalewski, Pod presją – recenzja książki, Świat Wody, 21.02.2023, https://swiatwody.blog/2023/02/21/pod-presja-recenzja-ksiazki/ .
Dane za: UNICEF, 2,1 mld osób na świecie nie ma dostępu do wody pitnej w miejscu zamieszkania, a ponad dwa razy więcej pozbawionych jest odpowiednich warunków sanitarnych, https://unicef.pl/co-robimy/aktualnosci/news/2-1-mld-osobna-swiecie-nie-ma-dostepu-do-wody-pitnej-w-miejscu-zamieszkania-aponad-dwa-razy-wiecej-pozbawionych-jest-odpowiednich-warunkow-sanit .
Wodne ciekawostki, WodaDlaZdrowia.pl, 22.05.2020, https://www.wodadlazdrowia.pl/pl/1054/587/wodne-ciekawostki.html .
Małgorzata Owczarska, Iwona Wagner, Języki wody – dialog, „Przegląd Kulturoznawczy” 2021, nr 2 (48), s. 416–430.
Wykład grupy projektowej Centrala: Humidium, 12.10.2022, https://www.goethe.de/ins/pl/pl/sta/kra/ver.cfm?event_id=24229196 .
John P. Rafferty, Why Does Water Freeze from the Top Down?, „Encyclopedia Britannica”, , https://www.britannica.com/story/why-does-water-freeze-from-the-top-down#:~:text=If%20water%20instead%20froze%20from,from%20freezing%2C%20they%20would%20die .
Mpemba Effect, Wikipedia, https://en.wikipedia.org/wiki/Mpemba_effect .
Water Science School, Dystrybucja wody na Ziemi / Earth’s Water Distrubution, Polish, USGS, 2.10.2019, https://www.usgs.gov/special-topics/water-scienceschool/science/dystrybucja-wody-na-ziemi-earths-water-distribution#:~:text=Zauwa%C5%BCmy%2C%20%C5%BCe%20ca%C5%82kowita%20obj%C4%99to%C5%9B%C4%87%20wody,s%C5%82odkich%20znajduje%20si%C4%99%20pod%20ziemi%C4%85 .
Historię badań Freuda nad węgorzami przytaczam za: Alexander Lee, Sexual Eeling, „History Today” 2020, t. 70: https://www.historytoday.com/archive/natural-histories/sexual-eeling .
Marcin Napiórkowski, Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 25.