- promocja
- W empik go
I będę cię kochać aż do śmierci - ebook
I będę cię kochać aż do śmierci - ebook
Rita i Tomasz, młodzi ludzie pełni radości, czerpiący z życia pełnymi garściami, czasem lekko zawadzający o granice prawa, nie spodziewają się, co przygotował dla nich los. Sami mają bardzo sprecyzowane plany, piękna ślubna suknia już czeka…
Wskutek tragicznego splotu okoliczności ich życie zmienia się diametralnie; nie będzie ślubu, nie będzie wspólnego czasu, nie będzie już wiatru we włosach Rity, zniknie radosna, szalona dziewczyna. Będzie musiała radzić sobie sama, pomocy nie uzyska nawet od matki Tomka. Zdecyduje się wyjechać.
Na Mazurach spotyka mężczyznę, który zauroczony nią, proponuje wspólne życie. Może nie takie, na jakie liczyła w wyobraźni, ale Rita nie może sobie pozwolić na grymaszenie. Wspólnie prowadzony pensjonat na Mazurach prosperuje dobrze, dzieci rosną. Świat Rity jest podporządkowany obowiązkom i mężowi, sama Rita również staje się osobą podporządkowaną. Nie ma już w sobie woli walki, pragnienia przygody; jej radością oprócz dzieci stają się konie. Chwile ważne dla siebie spędza, jeżdżąc konno po okolicy.
I to uporządkowane, poskładane jakoś życie nagle sypie się niczym domek z kart, a Rita po raz kolejny będzie musiała zmierzyć się z przewrotnością losu. Będzie musiała też zmierzyć się z samą sobą – i nie wiadomo, które z tych zmagań okażą się trudniejsze…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-092-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rita poderwała się na łóżku. Musiała krzyczeć, bo z trudem łapała powietrze i zaciskała zmiętą koszulę nocną w pięści. Czoło zraszał jej pot. Rozejrzała się po pogrążonej w mroku sypialni, szukając zapewnienia, że doświadczyła właśnie sennej mary. Za każdym razem wolała się upewnić, że przeżycia ze snu nie są jawą. Jej oddech powoli się uspokajał. Do tej nocy wierzyła, że koszmary przestały ją nawiedzać. Nigdy nie były one aż tak wyraziste, jak ten, który właśnie ją obudził. Wstrzymała oddech, wsłuchując się w ciszę. Za ścianą spali jej synowie, obok powinna namacać nieco opasłe ciało męża. Jego jednak wciąż nie było.
Zza zamkniętych drzwi sypialni nie dobiegał żaden dźwięk. Wyciągnęła się zatem na łóżku i świadomie przywołała przerażający sen. Po raz pierwszy widziała więcej niż dotąd. Wesele, biała suknia, piękna fryzura, wysokie szpilki. Obok niej on, wymarzony, idealny i kochający. Tamtego dnia mieli umówioną ślubną sesję. Co prawda przed ceremonią, ale udało im się załapać na jedyny wolny termin fotografa, dlatego nie mieli wątpliwości. Często kierowali się spontanicznymi decyzjami, co czyniło ich życie niezwykle ekscytującym i barwnym.
– To nie jest dobry pomysł, by pan młody oglądał przyszłą żonę w sukni ślubnej – przestrzegała ją matka.
Ale oni nie wierzyli w przesądy. Byli młodzi, bardzo młodzi i przekonani, że życie stoi przed nimi otworem. Małżeństwo miało tchnąć wiatr w ich żagle i wyrwać ich z małej, pozbawiającej perspektyw mieściny, w jakiej żyli. Tak miało być. Stało się jednak inaczej.
Po sesji udali się do pobliskiego baru. Było już późno. Suknia ślubna i wykwintny garnitur sprawiały, że młodzi czuli się wolni i bezkarni. Może to dlatego on tak gwałtownie zareagował na zaczepkę tamtego faceta? Rita nie pamiętała tak naprawdę, kto zaczął. Nagle usłyszała huk i dwa ciała zwarły się w stalowym uścisku. W jej głowie ćmił tylko obraz tłuczonego szkła i wściekłości, z jaką porykiwali tarzający się po podłodze mężczyźni. Kiedy ciemna krew zbroczyła jej suknię, głos jej przyszłego męża wyrwał ją z objęć panicznego strachu:
– Uciekaj stąd!
Zrobiła, co kazał. Szła sama drogą, wpatrzona w przerywaną linię, oddzielającą dwa pasy. W dłoni trzymała buty, a w jej głowie panowała absolutna pustka. Zgarnęli ją, gdy za zakrętem zaczęły majaczyć pierwsze światła domów. Potem zadawano jej dużo pytań. Miała zakaz opuszczania miasteczka, sąsiedzi unikali jej spojrzeń. Ale nie to martwiło Ritę. Jej wybranek miał temperament, choć naprawdę nie był złym człowiekiem. Wyszło jednak inaczej. Kiedy dowiedziała się, że nie zobaczą się przez długie lata, bo mężczyzna z baru w wyniku doznanych obrażeń zmarł, jej świat runął. Nie pomagała świadomość tlącego się pod jej sercem życia. Cóż ono znaczyło, kiedy jego ojciec swoje miał spędzić za kratami.
Rita zacisnęła mocno powieki, a po policzkach popłynęły jej łzy. Chciała zapomnieć. Jednak powracające sny były jak wyrok przypominający o błędach młodości.
Zeszła na dół z zamiarem napicia się wody. Po drodze zajrzała jeszcze do chłopców. Spokojne oddechy śpiących dzieci ukoiły nieco jej emocje. W kuchni świeciło się światło. Otulona szlafrokiem stanęła w drzwiach.
– Późno dziś skończyłeś… – zagaiła rozmowę z pochylonym nad talerzem mężem.
Zawsze powtarzała mu, że jedzenie o tej porze przyprawi go o zawał. Ale Jan należał do tych osób, które wiedziały i robiły wszystko najlepiej. Z czasem Rita przekonała się, że nie należy dyskutować z nim o tym, co mu wolno, a czego dla swojego dobra nie powinien robić. Próżność i przesadna pewność siebie wykluczały istnienie jakichkolwiek zagrożeń, mogących pokrzyżować plany Jana.
– Mhm, wiosna przyszła. Ludzie wyszli w pola, a po robocie mają ochotę i prawo się napić. Jeszcze trochę i będziesz miała tyle samo pracy w pensjonacie. – Zerknął na nią wymownie.
Jan nie znosił nieporządku. Dlatego to on zajmował się finansami w ich domu. I choć Rita nie mogła narzekać, bo zawsze dostawała od niego, co chciała, apodyktyczna postawa człowieka, który powinien ją kochać i szanować, mocno jej ciążyła.
Owinęła się szczelniej szlafrokiem i nalała sobie szklankę wody. Przyjemny chłód spłynął jej do gardła, przynosząc ulgę.
– Pójdę się położyć. – Ruszyła do drzwi gotowa zakończyć niewygodną rozmowę.
Jan był jednak w nastroju do pogaduszek. Mimo późnej pory nie przejawiał oznak zmęczenia.
– Miałaś zły sen? – Zatrzymała się w progu i zerknęła na niego przez ramię. – Zrobię ci drinka. Dawno ich nie miewałaś. Może chcesz pogadać?
– Nie. Dziękuję.
– Ale chodź, Rita. Napij się ze mną. Potrzebuję dziś towarzystwa.
Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po kieliszki i wręczył jeden żonie. Minął ją w progu i przeszedł do jadalni. Rita poczuła od męża woń alkoholu. Było później, niż jej się zdawało. Źle oceniła sytuację i napatoczyła się podchmielonemu Janowi. Zanosiło się na ciężką noc.
– Przeglądałem dziś księgę rezerwacji. Szykuje się pracowity miesiąc. A to dopiero maj, w czerwcu powinniśmy ruszyć pełną parą. Siadaj – zachęcał ją, poklepując miejsce na kanapie. Rita przysiadła na krawędzi, zachowując jednak bezpieczną odległość od męża. – Niech no tylko skończy się rok szkolny. Zobaczysz, po pandemii wszyscy ruszą na Mazury. Za granicę ludzie będą się jeszcze bali wyjeżdżać. – Jan zamilkł i skupił wzrok na żonie. – Dasz sobie radę?
– Oczywiście. Nie będzie tak źle. Misza z Katią przyjeżdżają już w najbliższy weekend. Będę miała pomoc.
– Te dwie lesby.
Jan mlasnął i pokręcił głową. Nie krył się ze swoimi homofobicznymi przekonaniami, choć w towarzystwie przyjeżdżających do pracy już od wielu lat dziewczyn nigdy nie zdradził się ze swoimi uprzedzeniami.
– Jan, to naprawdę pracowite dziewczyny. Poza tym traktują nasz pensjonat jak swój dom.
– Nie wiem, czy nie są złym przykładem dla dzieci – ciągnął, nawet nie patrząc w stronę żony.
Rita doskonale wiedziała, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa. Przez dziewięć lat wspólnego życia nauczyła się rozróżniać nastroje kapryśnego męża.
– Niby dlaczego?
– To są chore kobiety.
– Nie są chore. Gdybyś przestał się zastanawiać nad tym, co je łączy, dostrzegłbyś w nich same zalety. Zapewniam cię, że ja jestem wdzięczna dziewczynom za pomoc. Mają cudowny wpływ na chłopców. Są cierpliwe i wyręczają mnie w wielu pracach domowych, podczas gdy ja mogę zajmować się dziećmi i stajnią.
Dopiero słysząc jej ciepły, nieco błagalny ton, Jana ogarnęło uczucie zadowolenia. Oczywiście nie miał zamiaru pozbywać się dwóch ukraińskich lesbijek, ale wolał utrzymywać żonę w niepewności. Właśnie wtedy czuł, że ma nad nią przewagę.
– No dobra, już nic nie mówię. Ale będę je obserwował – dodał, mierząc w Ritę palcem. Ta uśmiechnęła się z wdzięcznością, choć w głębi duszy spodziewała się takiego zakończenia. – A co ci się śniło? Powiesz mi?
– Nie ma o czym mówić. To był emocjonujący dzień. Byłam w szkole u chłopców i oźrebiła się Juka, więc sporo się działo. Jestem trochę zmęczona – podkreśliła, widząc sunący po jej ciele wzrok nieźle podpitego męża. – A sny przychodzą właśnie wtedy.
– On już nie wróci. Możesz być tego pewna. Teraz masz mnie. Jestem za ciebie odpowiedzialny i obronię cię.
– Wiem, Janku.
– Chodź do mnie. – Wyciągnął w jej stronę rękę, a jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. – Ja też miałem długi dzień i myślałem o tobie.
Mdliło ją od nieudolnie wyrażanych umizgów. Jan nigdy nie potrafił okazywać czułości. Jego zachowanie zawsze cechowały chłód i dystans. Jednak w chwilach, kiedy liczył na coś więcej, próbował wysilić się na wrażliwość.
– Może zatem czas się położyć? – zaryzykowała, mając nadzieję na uniknięcie zbliżenia.
– To bardzo dobra myśl. Chodź, położę się obok ciebie.
Przyciągnął ją do siebie, wyjął z rąk kieliszek i postawił obok swojego na podłodze. Posadził sobie kobietę na kolanach i przyciągnął jej głowę do swojej. Jego żona była piękna. Ciemne długie włosy opadały na białą koszulę, spod której prześwitywały drobne różowe sutki. Jej fizyczność sprawiała, że na brak męskiej adoracji nie mogła narzekać. I choć miał ogromną ochotę położyć żonę na łóżku, lizać jej ciało i oddawać mu hołd pieszczotami, powstrzymywał się przed tym, ulegając wpojonemu przekonaniu, że obnoszenie się z czułością jest niczym innym, jak okazywaniem słabości, a tej nie był przychylny. Tak został wychowany. Twardą ręką ojca i zgodnie z surowymi zasadami matki. W jego domu nie było miejsca na słabość, dlatego doszedł tak wysoko w społeczności, w której żyli, i osiągnął wszystko, o czym kiedyś marzył. Całował teraz miękkie usta żony, a świat pod jego powiekami wirował. Pachniała świeżością i niewinnością, mimo że niejedno już przeżyła.
Rita zamknęła oczy. W wyobraźni widziała usianą letnimi kwiatami łąkę. Juka biegała po niej, a tuż za nią nieporadne kroki stawiało źrebię. Przez lata nauczyła się wyłączać umysł w trakcie odbywającego się pomiędzy nią a mężem aktu.
Czuła, jak opasłe palce ślizgają się po jej skórze. Tym razem nie był niedelikatny, jednak świadomość, że jest człowiekiem niezwykle porywczym i dwulicowym, pozbawiała ją jakiejkolwiek przyjemności płynącej z seksu. Jej coraz szybsze oddechy miały zapewnić męża o płynącej z bliskości przyjemności, podczas gdy głowę Rity przepełniały zupełnie inne obrazy. Uniosła ręce i pozwoliła zsunąć z siebie koszulę. Podparta łokciami o barki męża zaczęła poruszać się coraz dynamiczniej, symulując zbliżający się orgazm.
– Nie spiesz się tak…. Potrzebuję jeszcze trochę czasu – wysapał, a zaraz potem przyssał się do jej piersi.
Wiatr smagał twarz Rity, kiedy biegła za koniem po łące. Gdzieś obok niej biegli Kubuś i Józio. Uśmiechała się do nich. I już była blisko poczucia tego upragnionego spokoju i wewnętrznej harmonii, za którą goniła całe życie, kiedy głos Jana znowu rozproszył jej uwagę.
– Nie chcesz na mnie zaczekać…
Zepchnął ją z kolan i ustawił do siebie tyłem. Tak lubiła najbardziej: nie patrząc w jego poczerwieniałą od podniecenia twarz i zmrużone powieki. Znowu poczuła go w sobie. Przerwana na moment gra rozpoczęła się na nowo. Coraz głośniejsze westchnienia i przeciągające się jęki żony zmuszały Jana do wytężonego wysiłku. Robił wszystko, by nadążyć. Jednak temperament Rity czynił go bezradnym. Kiedy ciało żony stężało w orgazmie, Jan w dalszym ciągu był w trakcie. Odwrócił ją twarzą do siebie i nie czekając, aż się podniesie, zapragnął rozkoszować się miłością oralną. Elektryzujące impulsy natychmiast pobudziły jego ciało do większej aktywności już na sam widok ssącej go żony. Była idealna. Piękna, mądra i niezwykle pociągająca.
Po wszystkim Rita zniknęła w łazience, podczas gdy on udał się do sypialni. Czuł się zbyt zmęczony, by wziąć kąpiel.
Przez kilka kolejnych nocy towarzyszył jej znajomy koszmar. Za każdym razem podrywała się na łóżku z krzykiem, budząc przy tym męża. Jan okazywał jednak cierpliwość, pamiętając, jak wiele w młodości przeszła jego żona. Podawał jej szklankę z wodą i uspokajał monotonnym i mimo wszystko kojącym głosem.
Dopiero po kilku tygodniach przyszło jej poznać prawdę o śnie, który nie miał zwiastować niczego dobrego.ROZDZIAŁ 2
Pod koniec maja Rita miała już pełne ręce roboty. Księga rezerwacji była pełna, kolejni goście przewijali się przez ich pensjonat, pozostawiając za sobą raz lepsze, innym razem gorsze wspomnienia. Nie zmieniało to faktu, że od świtu do nocy Rita biegała pomiędzy pensjonatem, kuchnią a oddaloną o kilka kilometrów szkołą chłopców. Z utęsknieniem wyczekiwała zatem przyjazdu Katii i Miszy. Te zazwyczaj pojawiały się na początku czerwca i zostawały do końca października.
Jan, widząc niezmiennie zabieganą żonę, czuł przepełniający go spokój. Spędzał w mieszczącym się w osobnym budynku barze całe dnie i wieczory. Za dnia śledził notowania i planował nowe inwestycje, a wieczorami stał za kontuarem, dbając o pełne kieliszki mieszkańców miasteczka położonego u podnóża wzniesienia, na którym stał ich pensjonat. Jan nie narzekał na licznych gości, mimo że w prowadzonym przez niego barze wciąż ktoś przesiadywał. Z reguły byli to jednak drwale pracujący na zlecenie. Z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny miasteczko zaczynało kipieć od silnych, postawnych i brodatych mężczyzn, ciągnących w te rejony w poszukiwaniu szybkiego zarobku. Wyjeżdżali w lasy na kilka tygodni, a po powrocie zamieniali się z kolejną oczekującą już grupą. To głównie oni przesiadywali w barze do późna w nocy. To z nimi Jan spędzał długie godziny na rozmowach i pijaństwie. I to o nich był chorobliwie zazdrosny. Właściwie o kilka incydentów, które popchnęły go do ostateczności. Na początku jego żona pracowała razem z nim. Była kelnerką, ale zazdrosny Jan nie potrafił przywyknąć do zaczepek pijanych drwali, poklepywania Rity po tyłku i niewybrednych komentarzy, które towarzyszyły jej podczas lawirowania między stolikami.
Rita starała się nie dawać mężowi powodów do zazdrości. Owszem, spotykała się z Piotrem, miejscowym dzielnicowym, ale on i ona dbali o dyskrecję. Rita wiedziała jednak, co jest powodem, dla którego Jan nie stroni od przemocy. Za zdarzającymi się awanturami stał jego strach. Kochał żonę ponad wszystko, nie wyniósł jednak z domu umiejętności okazywania czułości zarówno jej, jak i dzieciom. Choć zdarzało się, że czuł przyjemne ciepło ramion Rity albo porwał któregoś z synów na ręce, podświadomie hamował się przed okazywaniem tego typu emocji. Były dla niego oznaką słabości, więc skrzętnie ukrywał je przed swoimi bliskimi. Łatwiej przychodziło mu wymierzanie kar cielesnych za nieposłuszeństwo dzieci i zainteresowanie innych mężczyzn Ritą. Bo choć ona nie robiła nic, by zwracać na siebie ich uwagę, interesowali się nią ze względu na niespotykaną urodę. Piękne kruczoczarne włosy i ciemne oczy kontrastowały z pozbawioną jakichkolwiek znamion jasną skórą. Drobna sylwetka wzbudzała w mężczyznach potrzebę opieki nad tak kruchą istotą. Dlatego, nie widząc możliwości wyjścia z impasu, Jan pozbył się Rity z baru. Co nie uwolniło go od silnie zakorzenionej w nim zazdrości. Był bardzo podejrzliwym człowiekiem. I to nie tylko w stosunku do żony. Nie ufał nikomu, kto próbował chociaż napomknąć o majątku, jakiego się dorobił przez lata harówki. Od wczesnych lat młody Janek walczył o zaznaczenie swojej pozycji w grupie. Nie znosił kłamstw, nadużyć, a ponad wszystko gardził brakiem lojalności. Ciężką pracą dorobił się najpierw skromnego pensjonatu, który przez lata rozbudowywał i powiększał o stajnię, a wreszcie doskonale prosperującego i jedynego tak dużego w okolicy baru. Potem pojawiła się Rita. Nie miał co do niej wątpliwości. Kobieta skrzywdzona i pozbawiona środków do życia jest jedyną i najlepszą kandydatką na żonę dla kogoś takiego, jak on. Tak właśnie myślał Jan, wpuszczając do życia Ritę. I niewiele się pomylił. Przerażona swoimi dotychczasowymi doświadczeniami, uciekająca przed cieniami przeszłości kobieta nie tylko doceniła złożony jej do stóp majątek, ale też z oddaniem pielęgnowała go i dbała o jego rozwój. Szybko, bo po dwóch latach od ich spotkania, pojawił się na świecie Józek. Dostał imię po ojcu Jana, niejako już zgodnie z tradycją, bo dwuletni tobołek, który trafił pod dach pensjonatu razem z Ritą, nosił imię po swoim dziadku. I tak życie Jana nabrało innego wymiaru. Obok dobrobytu i ustabilizowanej pozycji w miasteczku, z którego wywodził się on i jego rodzice, zyskał rodzinę, którą kochał swoją trudną, a czasami bolesną miłością.
– Dzwoniły do ciebie dziewczyny?
Na widok czerwonej z wysiłku twarzy żony po plecach Jana przebiegły ciarki. Tego dnia było bardzo gorąco. Koło południa Rita wróciła ze stajni, gdzie w towarzystwie stajennego porządkowała boksy czterech ogierów i jednej klaczy. Tę podarował żonie na pierwszą rocznicę ślubu.
– Nie. Dostałam esemesa, że przyjeżdżają w przyszłym tygodniu.
Minęła w drzwiach męża jedzącego banana i zniknęła w łazience. Wierzchem ręki ocierała spoconą twarz, patrząc na swoje zmęczone oblicze w lustrze.
– Co robisz?
Hamując przezierającą przez jego głos troskę, Jan obserwował żonę, zrzucającą z siebie wilgotne i cuchnące końskim łajnem ubranie.
– Muszę jechać po chłopców. Nie mogę pachnieć gównem.
Jan prychnął, słysząc odpowiedź.
– Zostań, ja pojadę. Odpocznij sobie, weź kąpiel i się zrelaksuj.
Wyprężył się dumny na widok niedowierzania w oczach Rity.
– Dam radę. Dzięki.
Jednak znowu się przeliczył. Już dawno dostrzegł, że mimo ogromnego zmęczenia Rita nie przyjmowała oferowanej przez niego pomocy. Oczywiście doskonale wiedział, co było tego powodem. Jego żona nie chciała mieć wobec niego więcej długów wdzięczności. Pracowała ciężko, była o niebo lepszą matką niż on ojcem. Zasługiwała na szacunek. I tu pędzący pociąg jego myśli drastycznie hamował. Gdyby zdecydował się podążyć tym torem, musiałby skonfrontować się z rzeczywistością i przyznać przed sobą samym, że był dla Rity tyranem i katem.
– Jak chcesz. Dla mnie to żaden kłopot. Mam trochę wolnego.
Wzruszył ramionami, kryjąc rozżalenie. Momentami czuł, że to on bardziej potrzebował Rity niż ona jego.
Przez całą drogę do szkoły walczyła z dziwnym wrażeniem bycia obserwatorem własnego życia. Wydawało jej się, że jest bardziej widzem niż uczestnikiem wszystkiego, co działo się ostatnio wokół niej. Odruchowo i raczej z przyzwyczajenia, a nie samej potrzeby, witała się z matkami odbierającymi ze szkoły, jak ona, swoje dzieci. Nagle ogarnął ją niewytłumaczalny lęk, więc wsiadła do auta i tam czekała na szkolny dzwonek i pojawienie się chłopców. Była tak zamyślona, że nie zauważyła podjeżdżającego radiowozu. Dopiero ciepły głos Piotra uwolnił ją od przygnębiających myśli.
– Wszystko w porządku, Rita?
Lubiła, kiedy zachowywał ten pozorny dystans, podchodził do niej niby przypadkiem, kiedy czekała przed szkołą na dzieci albo pakowała sprawunki pod sklepem spożywczym.
Piotr uderzył lekko palcami w daszek czapki i skinął głową. W jego spojrzeniu tliły się zawadiackie ogniki. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Tak. Tak sądzę.
– Przyjechałaś po chłopaków? – Przytaknęła. – A w domu dobrze? Mogę zajrzeć do Jaśka wieczorem.
– Wszystko gra, ale ja chętnie wyrwałabym się na jakiś spacer.
Oczy Piotra zalśniły.
– Spacer?
Rita ponownie przytaknęła, nie spuszczając wzroku. Lubiła ten moment, kiedy w głowie Piotra zaczynały piętrzyć się pomysły na spędzenie z nią wolnej chwili. Oboje byli w związkach. Jej dawno przestał przypominać relację sprzed dziewięciu lat, a małżeństwo Piotra nigdy nie należało do udanych. Jagna była pracownicą pobliskiego sklepu jeździeckiego. Ze sposobu bycia przypominała bardziej mężczyznę, co po latach zaczęło współgrać również z jej wyglądem. Kobieta nie stroniła od wieczornych spotkań w barze Jana, zaniedbując zarówno męża, jak i ich pięcioletnią córkę. Ubrana wiecznie w brudne bryczesy, zdecydowanie wolała towarzystwo zwierząt niż własnej rodziny.
Piotr natomiast był ciepłym i troskliwym mężczyzną. Uwielbiał Marysię i rekompensował jej zaniedbania ze strony matki najlepiej, jak potrafił. Dziewczynka była młodsza od chłopców, ale to nie przeszkadzało im spędzać ze sobą mnóstwa czasu w pensjonacie albo na łąkach, razem z pasącymi się końmi. Piotr zaryzykował kiedyś stwierdzenie, że ich troje dzieci stanowi idealną grupę. Łączyły ich te same pasje i miłość do zwierząt. Dlatego właśnie Marysia często zostawała u Rity i Jana na noc. Miała tu nawet swój niewielki pokoik. Dzięki temu Piotr mógł częściej pojawiać się u nich w domu i choć w ten sposób dbać o bezpieczeństwo Rity.
– Mam pewien pomysł… – powiedział Piotr, wyrywając ją z zamyślenia.
– Tak? A jaki?
– Zrobimy sobie piknik.
– Nie uda mi się wyjść z domu na kilka godzin. Poza tym przez najbliższy miesiąc Janek nie zamierza nigdzie wyjeżdżać. – Zmarszczyła nos, nie kryjąc rozczarowania.
– Mawiają, że pod latarnią najciemniej. Znasz to? Mam świetny pomysł.
Rita prychnęła, widząc ekscytację Piotra, jednak nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w drzwiach szkoły pojawiły się dzieci.
– Do zobaczenia w weekend – rzucił na odchodne i ponownie uderzył palcami w daszek swojej czapki.
– Do zobaczenia.
Odprowadziła go wzrokiem i pomachała wybiegającej ze szkoły Marysi.
Po powrocie do domu znowu zajęła się sprzątaniem stajni. Chłopcy, co stało się już rytuałem w domu na wzgórzu, mieli wolną godzinę. Tyle miało wystarczyć Ricie na wyłożenie koniom świeżej ściółki. Dopiero potem zamierzała zająć się przygotowaniem obiadu.
– Słuchaj, zostawiłaś komórkę na komodzie. Dzwonił do ciebie jakiś warszawski kierunkowy.
Głos męża dobiegał z wnętrza otwartej na oścież lodówki. Jan nie potrafił powstrzymać się przed podjadaniem.
– Czemu jesz przed obiadem?
Poczuła, że robi jej się na przemian gorąco i zimno. Jakakolwiek próba nawiązania z nią kontaktu, szczególnie przez kogoś spoza miasteczka, wzbudzała w Ricie ogromny niepokój. Życie poza granicami miasta, poza wzgórzem, ich pensjonatem i stajnią, było dla Rity zamkniętym rozdziałem. Jedyne, z czym kojarzyła swoją przeszłość, to próżne rozrywki i ból, do których nie chciała wracać nigdy więcej. Nieprzyjemne ukłucie żalu na wspomnienie młodości wykrzywiło jej twarz. A jednak ktoś próbował ją namierzyć. Ktoś, komu dawno temu zostawiła swój numer telefonu i z kim ustaliła, że będą się kontaktować tylko w przypadku nagłych i zaskakujących zdarzeń. Jakich? Wtedy Rita się nad tym nie zastanawiała.
– Przepraszam. Jestem cholernie głodny. Kiedy obiad?
Popatrzyła zaskoczona na męża i prychnęła poirytowana.
– Zaraz się do tego zabiorę.
– Jezu, wiem. Przepraszam. Może zjadę do miasteczka i kupię coś na wynos? – Obrzuciła Jana chłodnym wzrokiem. Nie była pewna, czy jego zachowanie miało cokolwiek wspólnego z nieoczekiwanym telefonem. Może chciał ułatwić jej rozmowę? – Daj spokój. Zabiorę chłopców i wrócę za godzinę. Przywieźć ci coś?
– Nie, dziękuję.
Wpatrywała się w ślad za terenówką Janka zjeżdżającą polną drogą. Jej zakręty tworzyły piękny obraz nici wijącej się pomiędzy porośniętymi trawą pastwiskami. Im byli dalej od wzgórza, tym większe odczuwała przerażenie. Wyciągnęła szyję, by spojrzeć na ścielące się w odległości kilku kilometrów miasteczko. Nalała sobie wody i wyszła na zacieniony o tej porze dnia taras. Widziała stąd pastwisko i leniwie snujące się w słońcu konie. Usiadła na rattanowej kanapie i sięgnęła po komórkę.
Wsłuchana w odgłos oczekiwania na połączenie myślała o siostrze. To ona była jedynym łącznikiem Rity z porzuconym kilka lat wcześniej światem.
– Magda?
Nie rozmawiały ze sobą od śmierci mamy.
– Tak. Dzwoniłam dziś rano.
– Przepraszam cię. Sprzątałam koniom i nie zabrałam ze sobą komórki – wyjaśniła, napawając się ciepłym głosem siostry. Tęskniła za nią.
– Nic dziwnego. Gdybyś utopiła telefon w końskim łajnie, nie miałabym z tobą już żadnego kontaktu.
Obie się roześmiały. I choć przez ten śmiech przebijał smutek, Ritę ogarnęło odprężenie.
– Znam twój numer na pamięć.
– Mogę być zatem spokojna, że jeszcze się usłyszymy.
Zapadła niezręczna cisza. Obie mimochodem zaczęły analizować sytuację, w jakiej tkwiły. Los nie pozostawił im wyboru. Rozdarte pomiędzy potrzebą bliskości a koniecznością wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, wpatrywały się w widok przed oczami. Ten Rity sprawiał jej ogromną przyjemność. Okupiony bolesnym rozczarowaniem, jakim okazała się skłonność do nadużywania alkoholu przez Janka i przemoc, od której nie stronił, był jedyną ucieczką. Na spakowanie swoich rzeczy i zabranie chłopców Rita nie była gotowa. Nie chodziło przecież o nią. U boku Jana mogła zapewnić dzieciom wygodne życie i bezpieczny start w dorosłość. Jej potrzeba uwolnienia się od apodyktycznego męża przestała się liczyć. Bez niego nie znaczyła nic. Nie miała wykształcenia, nie przepracowała w swoim życiu nawet roku, a mimo to wiodła dostatnie i dobre życie. A wszystko za cenę kilku siniaków, którymi zazdrosny Jan tłumaczył swój strach o wierność żony.
– Tak, z pewnością się usłyszymy – rzuciła, wzdychając ciężko. – Co tam u ciebie?
– Właściwie nic nowego. Pracuję. Mam pod sobą zespół czternastu osób, zero czasu wolnego.
– Jak Antoś?
– Rośnie jak na drożdżach. Przyślę ci jego zdjęcie. Dwa tygodnie temu miał komunię.
– Ojej, pewnie przeżywał?
– Mhm. Jest bardzo wrażliwy. Jak jego ciocia…
Znowu ta cisza. Choć rozmowa z siostrą zaspokajała potrzebę bliskości, Rita czuła, że coś wisi w powietrzu. Były umówione, że będą kontaktowały się ze sobą tylko w ostateczności. Utrzymywanie tej relacji kosztowało obie kobiety wiele emocji. Zżerała je tęsknota, potrzeba widywania się była momentami nieznośna. Jednak świadomość, że chwila słabości może okazać się zgubna w skutkach, działała na siostry niczym kubeł zimnej wody. To właśnie ta myśl wyrwała Ritę z coraz wyraźniej odczuwanego przygnębienia.
– Czy coś się dzieje, Magda?
Jej własny głos brzmiał obco. Natychmiast poczuła towarzyszący jej niegdyś lęk. Magda poczuła chyba to samo. Jej odpowiedzi stały się krótkie i treściwe.
– Tak. Miałam gościa.
To już nie był lęk. Rita podniosła się z fotela i podeszła do krawędzi tarasu. Najpierw ze skupieniem śledziła horyzont. Oddychała ciężko i głęboko. Potem przeczesała wzrokiem porastające podnóże wzgórza sosny. Jej gardło ściskać zaczął strach. „Tu miało być bezpiecznie”, myślała, ostatkiem sił hamując ogarniającą ją panikę. Gwałtownie poderwała głowę, by spojrzeć w stronę rozległego jeziora, ścielącego się po lewej stronie od pensjonatu. Słońce odbijało w nim promienie, przez co powierzchnia wody wyglądała jak wielki mieniący się kryształ. Wokół jeziora również rosły sosny. Modrzewie dawały idealne schronienie między długimi zwisającymi ramionami swoich gałęzi. Zaraz obok było pastwisko. Lśniące grzbiety koni wywołały w niej chwilowe uczucie harmonii. Tak na nią działała ich obecność. Ale nawet to nie wystarczyło, by przywrócić w niej spokój.
– Kazia?
Ostatnią myślą była ta o niedoszłej teściowej. Jej pojawienie się po latach nie wróżyło niczego dobrego.
– Nie, odwiedził mnie Tomasz. Wyszedł z więzienia i postanowił cię odnaleźć.
– Powiedziałaś mu?
W jej głosie wyraźnie było słychać rozpacz. Cały misterny plan, przyszłość chłopców. To wszystko nagle zaczęło się od niej oddalać.
Magda zignorowała pytanie siostry. Doskonale zdawała sobie sprawę, że choć spodziewały się nadejścia tej wizyty, rozmawiały wielokrotnie o jej konsekwencjach, nie zdołają uniknąć konfrontacji.
– Tomka zwolniono warunkowo, za dobre sprawowanie. Wyszedł w ubiegłym tygodniu. Odwiedził matkę, był na grobie naszych rodziców. Potem przyszedł do mnie. Nie sprawiał wrażenia… złego.
– Złego?
– Złego człowieka. Może on się zmienił?
– Madziu, czy powiedziałaś mu, gdzie może mnie znaleźć?
– Twierdził, że jest mu przykro. Stracił wszystko, co miał najcenniejsze. Bardzo chciałby to odzyskać, ale liczy się z brakiem takiej możliwości. Nie pytał, gdzie cię szukać. Poprosił o kawę i coś do zjedzenia. A na koniec dodał, że byłaś jego jedyną nadzieją w więzieniu. Wstał i wyszedł.
– I tylko tyle?
– Tak.
– Nie podszedł cię w żaden sposób? Nie zdradziłaś się w rozmowie z jakimś szczegółem?
– Nie.
– Muszę już kończyć. Bądźmy w kontakcie. Zadzwoń, jak wróci… Bo on może wrócić. Teraz wpadł na chwilę, żeby dać znać, że znowu jest w grze. Wie, że się do mnie odezwiesz, i będzie obserwował.
– Czy powinnam bać się o Antosia?
– Nie, to nie ten typ człowieka. On lubił dzieci… Był po prostu młody i narwany… Muszę już kończyć. Bądź czujna. Do usłyszenia, Magda.
Wróciła do domu i ciężko opadła na kanapę. Z jej oczu popłynęły łzy, a z ust wyrwał się przeciągły szloch. Nagle dla Rity wszystko przestało się liczyć. Zbudowany dla dzieci świat, bezpieczny i przynajmniej pozornie pozbawiony zła, stał się domkiem z kart. Wykradziona losowi normalność również przestała istnieć. Ritą zawładnęło dziwne wrażenie, jakby cofnęła się o dwanaście lat i przyszło jej znowu walczyć o każdy kolejny dzień, o szacunek i poczucie własnej wartości.
Dopiero odgłos zamykanych drzwi przywołał ją do rzeczywistości. Otarła pospiesznie oczy i wyszła do łazienki. Zaraz potem poczuła obejmujące ją w pasie rączki Józia.
– Mamuś, tata kupił nam pizzę!
– I zjedliście całą?!
Porwała syna w ramiona i wybiegła z nim z łazienki. Całując i łaskocząc go, usiadła na kanapie w salonie.
– Tak!
– A dla mnie przywieźliście? Nie?
Chłopiec pokiwał głową, przezornie przyciskając brodę do szyi w obawie przed łaskotkami.
– Dla ciebie też coś mamy. – Głos Jana brzmiał poważnie.
Zatrzymał się przed ławą i postawił przed żoną ulubione danie z restauracji mieszczącej się w centrum miasteczka.
– Pad thai?
– Tak.
– Tata prosił, żeby pani Asia przygotowała je z miłością, bo to dla ciebie. – Józio niepohamowanie zapiszczał, kiedy ponownie wessała się w jego dziecięcą szyjkę.
– Tak powiedział tata?
Zemdliło ją. Kiedy jednak uniosła oczy, by spojrzeć na Jana, poczuła przenikający chłód. Mąż wpatrywał się w nią w milczeniu. Domyślił się, że rozmowa z warszawskiego numeru nie przyniosła dobrych wieści.