I tak będziesz moja - ebook
I tak będziesz moja - ebook
Siedemnastoletni Nikos Kyriazis nie został zaakceptowany przez rodziców swej ukochanej Marnie Kenington. Nie był dość dobry dla córki angielskiego arystokraty. Poprzysiągł sobie, że jeszcze pokaże Keningtonom, na co go stać. Po kilku latach staje się jednym z najbogatszych na świecie biznesmenów, a Keningtonom grozi bankructwo. Nikos ma szansę się odegrać. Ucieka się do szantażu: pomoże finansowo ojcu Marnie, jeśli ona zostanie jego żoną…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4307-0 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ferrari połykało kilometry, jakby wyczuwając jego zniecierpliwienie. Zjechał z autostrady, a w głowie wciąż rozbrzmiewały mu słowa, które usłyszał tego ranka: „Jest załatwiony, Nik. Koniec zaciągania pożyczek pod hipotekę. Rodzinna fortuna pójdzie w błoto. Straci wszystko”.
Nikos pomyślał, że powinien być zachwycony. Ale nie był. Nigdy nie pragnął, by Arthur Kenington cierpiał. Jednak los tego człowieka jako narzędzie zemsty… musiał przyznać, że przemawia to do niego.
Marzył o tym od sześciu lat. Oczywiście, Arthur Kenington nie był pierwszym snobem, z jakim przyszło mu się zmierzyć. Jako najbiedniejszy chłopak w prestiżowej szkole żywił głębokie poczucie wyobcowania.
W przypadku Arthura jednak sprawa przedstawiała się gorzej. Bądź co bądź, ten człowiek zapłacił mu za to, by usunął się z życia Marnie, twierdząc, że nigdy nie będzie odpowiedni dla jego ukochanej córki. A ona pozbyła się go posłusznie jak zbędnego balastu.
Marnie albo też „lady spadkobierczyni”, jak ją nazywano: piękna i tajemnicza księżniczka, która kiedyś dzierżyła jego serce w swych wypielęgnowanych dłoniach. Zmiażdżyła je, a potem, na ojcowskie żądanie, odrzuciła jak coś bezwartościowego.
Wówczas bolało go to jak diabli, ale Nikos od dawna dostrzegał w tym siłę napędową, która pozwoliła mu wspiąć się na szczyt finansowego świata.
Uśmiechnął się, jadąc przez południowy Londyn. Role się odwróciły; teraz to on sprawował władzę i zamierzał użyć jej przeciwko Marnie, by pojęła, jak bardzo była głupia.
Był władny pomóc jej ojcu, dowieść swej wartości i w końcu zawładnąć jej sercem i przekonać się, czy ma ochotę okazać delikatność… czy też odpłacić pięknym za nadobne.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie powinna tu przychodzić. Powtarzała sobie całą drogę, żeby zawrócić. Nie było jeszcze za późno.
Nieprawda.
W chwili, gdy się z nią skontaktował, kości zostały rzucone, a w jej spokojnym życiu rozpętała się burza.
Nikos.
Wrócił.
I pragnął ją zobaczyć.
Winda mijała po kolei piętra szklanego budynku, ale równie dobrze mogła zmierzać ku piekielnym czeluściom. Marnie czuła na wargach kropelki potu.
Skupiała się bez reszty na następnych trzydziestu minutach, zastanawiając się, jak zdoła je przetrwać.
„Muszę się z tobą zobaczyć. To ważne”.
Głos mu się nie zmienił; wciąż pobrzmiewał pewnością siebie. Nawet w wieku dwudziestu jeden lat, nie mogąc się pochwalić żadnymi osiągnięciami, Nikos Kyriazis emanował tą samą arogancją, która teraz była jego znakiem firmowym. Owszem, miał teraz miliardy, ale nawet bez grosza przy duszy sprawiał wrażenie władczego.
Przez chwilę zastanawiała się, czy mu nie odmówić. Upłynęło tyle czasu… Po co wracać do zamierzchłej przeszłości? Zwłaszcza że wciąż była podatna na jego urok. I wiedziała o tym.
„Chodzi o twojego ojca”.
Wszelkie wątpliwości zniknęły.
Pomyślała teraz o Arthurze Keningtonie. Zmienił się ostatnio i schudł, ale nie dzięki zdrowemu stylowi życia. Martwiła się o ojca, a telefon Nikosa tylko pogłębił jej troskę.
Kiedy drzwi windy rozsunęły się na najwyższym piętrze stalowo-szklanego monolitu w samym sercu nabrzeża Canary Wharf, zobaczyła wielką tabliczkę z nazwiskiem KYRIAZIS.
Kyriazis Nikos.
– Boże – wyszeptała, by zapanować nad nerwami. Zdolność skrywania myśli i uczuć przed zewnętrznym światem zawiodła ją teraz całkowicie. Pobladła, nie mogąc zapanować nad drżeniem palców.
– Pomóc, madame?
Zamrugała zaskoczona i ruszyła z wymuszonym uśmiechem w stronę biurka recepcjonistki.
– Lady Kenington – oznajmiła kobieta, obrzucając zaciekawionym spojrzeniem jej kasztanowe włosy z naturalnymi jasnymi pasemkami i regularne rysy w delikatnej twarzy, wreszcie drobną sylwetkę. Wszyscy ją rozpoznawali.
„Serce z lodu”, jak zwykły określać ją brukowce, a recepcjonistka zapewne dostrzegła wyniosłość w jej pięknych oczach.
– Tak… Jestem umówiona z… – Musiała zdobyć się na odwagę, by to wymówić. – Z panem Nikosem Kyriazisem.
– Oczywiście. – Recepcjonistka wskazała krzesła. – Niedługo się pojawi. Proszę usiąść.
W innych okolicznościach Marnie parsknęłaby śmiechem. Cały dzień szykowała się jak na ścięcie, a teraz miała czekać?
Usiadła, mając za szklaną ścianą wspaniały widok.
Śledziła jego drogę na szczyt, czytając o sukcesach na całym świecie. Nie było to trudne. Nikos stał się miliarderem z łatwością, z jaką większość ludzi wkłada rankiem buty. Wszystko, czego się tknął, przemieniało się w złoto.
Marnie gratulowała mu w myślach, czytając o nim w internecie – z wyjątkiem tych chwil, kiedy pojawiał się wizerunek kobiety, z jaką się akurat umawiał. Zawsze była wysoka, poza tym duże piersi, blond włosy i pewność siebie, o jakiej osoby jej pokroju mogły tylko pomarzyć. Wiedziała, że nigdy nie będzie taka jak one – emanujące seksualnością i zadowoleniem.
Po dwudziestu minutach zbliżyła się do niej recepcjonistka.
– Lady Kenington?
Marnie drgnęła.
– Pan Kyriazis oczekuje pani.
No cóż, najwyższy czas, pomyślała, idąc za kobietą.
Za mleczną szybą drzwi widać było niewyraźną sylwetkę, pozbawioną jednak szczegółów. To musiał być on.
– Lady Kenington – zaanonsowała ją recepcjonistka.
Marnie przystanęła na progu nie tyle drzwi, ile chwili, o której latami fantazjowała, wzięła głęboki oddech i wkroczyła do imponującego gabinetu.
Czy się zmienił? Czy wciąż istniała między nimi ta więź? Czy może sześć lat zniszczyło ją doszczętnie?
– Nikos – powiedziała chłodno i obojętnie, ale serce waliło jej młotem.
Stał przy oknie i teraz odwrócił się do niej w bladym świetle popołudniowego słońca.
Upływ czasu okazał się dlań niezwykle łaskawy. Twarz, którą tak kochała, nie zmieniła się, tyle że dowodziła teraz mądrości i świadomości sukcesu. Ciemne oczy okolone czarnymi rzęsami, lekko zniekształcony nos – skutek jakiegoś wypadku w dzieciństwie – szerokie usta nad brodą z dołkiem, wydatne kości policzkowe, jakby wykute przed wiekami z kamienia. Twarz, która świadczyła o sile i władzy – i która domagała się jej miłości.
Nosił krótsze włosy, ale nadal muskały mu kołnierz i odznaczały się kuszącą gęstością.
Z leniwą arogancją przesunął spojrzeniem po jej twarzy, potem objął nim jej piersi i szczupłą talię. Poczuła falę gorąca, gdy powróciły z całą mocą dawno tłumione uczucia.
Jej skóra reagowała na jego wzrok, jakby jej dotykał, jakby muskał palcami jej ciało, obiecując przyjemność i satysfakcję.
– Marnie…
Ścisnęło ją w dołku; zawsze lubiła brzmienie swojego imienia w jego ustach.
Drzwi za jej plecami zamknęły się z cichym trzaskiem, a ona niemal podskoczyła jak oparzona. Z trudem nad sobą panowała.
W normalnej sytuacji zachowałaby spokój. Ale to był Nikos. Wszystko wydawało się inne.
– No i co? – spytała, siląc się na nieznaczny uśmiech. – Wezwałeś mnie. Chyba nie po to, by się na mnie gapić?
Uniósł brew, co od razu na nią podziałało. Zapomniała już, jak niebezpiecznym wyglądem odznacza się ten mężczyzna. Był pełnym namiętności człowiekiem, który niczego nie ukrywa. Wyczuwała teraz jego niecierpliwość.
– Napijesz się? – Brzmienie jego głosu było jednocześnie słodkie i pikantne.
– Napić się? – Udała dezaprobatę. – O tej godzinie? Nie, dziękuję.
Wzruszył ramionami, a ona odwróciła wzrok. Kiedy zaczął iść w jej stronę, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Zatrzymał się tuż przed nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego woń atakowała jej zmysły, a intensywna męskość przyprawiała ciało o ogień. Miała wrażenie, że uginają się pod nią kolana, ale zdołała zachować obojętny wyraz twarzy i wyzywające spojrzenie.
– Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać. Że to ważne.
– Tak – mruknął, wpatrując się w nią, jakby dzielące ich lata opowiadały historię, którą chciał poznać.
Marnie próbowała sobie uświadomić, co się zmieniło w jej zewnętrznym wyglądzie od czasu, kiedy po raz ostatni Nikos wyszedł z jej rodzinnego domu – z Kenington Hall. Jej włosy, niegdyś długie i jasne, teraz sięgały ramion i były znacznie ciemniejsze. Nie malowała się wtedy, teraz jednak nie opuściłaby domu bez odrobiny makijażu. Ostrożność, jakiej nauczyli ją paparazzi polujący na smakowitą okazję.
– Więc?
– Po co ten pośpiech, agape mou?
Drgnęła, słysząc ten czuły zwrot; świerzbiła ją dłoń, by dać mu w twarz. Miała wrażenie, że wbito jej nóż w pierś. Pragnęła jednak przetrwać to spotkanie beznamiętnie.
– Kazałeś mi czekać dwadzieścia minut. Mam coś potem do załatwienia – skłamała. – Proponuję, żebyśmy przystąpili do rzeczy.
Znowu uniósł władczo brew. Jego niezadowolenie sprawiło jej przyjemność, pozwalało stłumić bardziej niepokojące myśli.
– Cokolwiek masz do załatwienia, sugeruję, byś to przełożyła.
– Apodyktyczny jak zawsze – zauważyła.
Roześmiał się.
– Podobało ci się to kiedyś, o ile sobie przypominam.
Skrzyżowała ręce na piersiach, nie chcąc, by się zorientował, jak bardzo zdradza ją własne ciało.
– Nie jestem tu dla wspomnień – oznajmiła sztywno.
– Nie masz pojęcia, dlaczego tu jesteś.
Napotkała jego spojrzenie i poczuła przeskakującą między nimi iskrę.
– Tak. Nie mam pojęcia.
Żałując, że nie posłuchała wcześniej instynktu i nie odmówiła spotkania, ruszyła do drzwi. Przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu i odczuwanie z całą siłą jego wrogości było nie do zniesienia.
Do pewnych spraw nie należało powracać – takich jak ich związek.
– Nie wiem, dlaczego posłuchałam. – Pokręciła głową. – Nie powinnam była tu przychodzić.
Znowu się roześmiał i podążył za nią do drzwi, na których położył dłoń.
– Zatrzymaj się.
Drgnęła, a on zdał sobie sprawę, że jest podenerwowana. Z pozoru zimna, nieczuła, opanowana, ale też niepewna. Dostrzegł jej wielkie oczy w kształcie migdałów, zanim przybrała minę zniecierpliwienia.
Ale przecież była to poza. Nie inaczej. Z całą siłą powróciła przeszłość, jakby znów stali się dzieciakami. Szaleńczo zakochanymi nastolatkami, pewnymi niczego i wszystkiego, niezdolnymi do utrzymania rąk przy sobie, świadomymi zakazanego owocu.
Wyczuwając jej krętactwo, oznajmił zdecydowanie:
– Twojemu ojcu grozi całkowita ruina. Jeśli mnie nie wysłuchasz, zbankrutuje w ciągu miesiąca.
Zastygła, krew odpłynęła jej z twarzy. Pokręciła głową i wymamrotała, że to niemożliwe, choć umysł podpowiadał co innego. Sama widziała, jak Arthur się ostatnio zmienił. Stres, gniew, alkohol, niespokojny sen. Dlaczego nie nalegała, żeby jej powiedzieli, co się dzieje? On albo matka?
– Nie mam interesu w tym, by cię okłamywać – powiedział zwyczajnie. – Usiądź.
Skinęła głową, podeszła do stołu i usiadła na krześle. Nalał dwie szklanki wody, podsunął jej jedną, potem zajął miejsce naprzeciwko. Jego stopy otarły się przypadkowo o jej nogi; drgnęła gwałtownie. Szok wywołany tym, co usłyszała, pozbawił ją kontroli nad ciałem.
Zauważył to. Jego uśmiech rozbawienia wprawiłby ją w zakłopotanie, gdyby nie ciężar bezbrzeżnej troski.
– Tata… Nie… – Położyła dłonie na blacie, starając się zrozumieć cokolwiek.
– Twój ojciec, jak wielu nieostrożnych inwestorów, cierpi z powodu zawirowań na rynku. Postępował nierozumnie.
Powiedział to z oczywistym brakiem szacunku, Marnie jednak nie zamierzała oponować. Kiedyś była największym przeciwnikiem ojca, ale i to się z czasem zmieniło. Przygnębienie wywołane śmiercią Libby przemieniło się w bezwarunkową lojalność, która nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Pragnienie zachowania rodziny nie pozwalało na zrażanie jedynych ludzi, którzy rozumieli jej żal. Zrobiłaby wszystko, żeby oszczędzić im bólu, nawet jeśli oznaczało to porzucenie ukochanego człowieka, tylko dlatego, że budził ich zdecydowaną dezaprobatę.
Popatrzyła na niego jak przez mgłę. Powróciły wspomnienia, które zepchnęła w mroczne zakamarki umysłu. Należały do przeszłości. Oboje byli teraz innymi ludźmi.
– Straci wszystko bez natychmiastowej pomocy. Bez pieniędzy.
Marnie obracała wolno pierścionek wokół palca – nerwowy odruch. Na jej twarzy, tak pięknej, malowało się przygnębienie, i Nikos jej współczuł. Kiedyś jej ból był dlań anatemą. Rzuciłby się pod autobus, by ocalić jej życie. Kiedyś obiecał, że będzie ją zawsze kochał.
Ona mu odpowiedziała, że nigdy nie będzie dla niej dość dobry. Albo dała mu to do zrozumienia.
– Tata ma wielu wspólników. Ludzi bogatych.
– Potrzebuje bardzo dużej sumy.
– Zdobędzie ją – odparła z fałszywą zuchwałością.
Jego uśmiech był niemal okrutny.
– Sto milionów funtów do końca miesiąca?
– Sto… – Przymknęła oczy, ukrywając przed nim szok i niedowierzanie.
– A to dopiero początek – ciągnął. – Ale jeśli chcesz wyjść…
Wskazał drzwi.
Marnie znów się zaczęła bawić pierścionkiem, potem spojrzała na niego.
– Więc? Jaki masz interes w biznesie mojego ojca?
– W jego biznesie? – Parsknął śmiechem. – Żadnego interesu.
– Domyślam się, że mnie wezwałeś, bo masz jakiś plan. – Przykuła go spojrzeniem brązowych oczu. – Przestań mnie zwodzić i powiedz po prostu, o co chodzi.
Uśmiechnął się bez cienia radości.
– Nie masz chyba prawa wydawać mi poleceń.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Nie robię tego. – Pokręciła głową. – Po prostu… proszę. Powiedz mi wszystko.
Wzruszył ramionami.
– Złe decyzje, złe inwestycje. Zły biznes. – Popatrzył na nią przenikliwie. – Powody nie mają znaczenia.
– Dla mnie mają.
– Nie sądzę, by znalazło się na świecie dziesięciu ludzi, którzy zechcieliby pomóc finansowo twojemu ojcu. A tych, którzy mieliby motywację, można by policzyć na palcach jednej ręki.
Marnie przygryzła wargę, próbując rozpaczliwie pomyśleć o kimś, kto mógłby zasilić gotówką upadające imperium jej ojca.
Przychodził jej do głowy tylko jeden człowiek, który teraz patrzył na nią tak, że wszystko się w niej roztapiało. Nie mogąc dłużej usiedzieć w miejscu, wstała i podeszła do okna. W dole wibrował życiem Londyn: samochody i ludzie zajmujący się swoim życiem; jeden wielki wir aktywności.
– Tata nigdy nie należał do twoich ulubieńców – zauważyła cicho. – Skąd mam wiedzieć, czy nie zmyślasz tego wszystkiego z jakiegoś okrutnego powodu, znanego tylko sobie?
– Upadek twojego ojca to żaden sekret. Anderson mi powiedział.
– Anderson?
Poczuła się jak ugodzona nożem. Myśl o narzeczonym Libby przyprawiał o żal towarzyszący zawsze wszystkiemu, co wiązało się z osobą jej siostry.
– Wciąż jesteśmy w kontakcie – wyjaśnił ze wzruszeniem ramion.
Pomyślała o rodzinie Andersona Holta, o jej fortunie. Może oni zdołaliby pomóc? Od razu wybiła to sobie z głowy. Sto milionów w gotówce. Zresztą Arthur Kenington nigdy by się nie zgodził.
Współczucie dla człowieka, który ją wychowywał, stłumiło wszelkie rozważania o narzeczonym jej nieżyjącej siostry. Przełknęła łzy, nie chcąc okazywać słabości nikomu, zwłaszcza Nikosowi.
– Wydawał się ostatnio przygnębiony – przyznała niepewnie.
– Nie wątpię. Strata dorobku całego życia i dziedzictwa przodków zaważy mu na sumieniu. I na jego monumentalnym ego.
Puściła to mimo uszu, skupiona na sytuacji.
– Nie rozumiem, dlaczego nic nie powiedział.
– Naprawdę? – Błysnęły mu gniewnie oczy na wspomnienie ostatniej rozmowy z lordem Arthurem Keningtonem. – Ten człowiek czerpie dumę z faktu, że chroni cię przed światem. Chciałby ci za wszelką cenę oszczędzić bólu, jakim jest przebywanie w rzeczywistości.
– To nazywasz rzeczywistością? – spytała kpiąco, rozglądając się po przepastnym wnętrzu pełnym arcydzieł sztuki współczesnej.
Dostrzegła, jak drgnął mu mięsień na twarzy. Kim była, by osądzać jego sukces? Wiedząc o jego dzieciństwie, uświadamiała sobie, że kto jak kto, ale Nikos zaznał prawdziwej biedy.
– Przepraszam – powiedziała sztywno. – Nie ponosisz za nic winy.
Doznał czegoś bliskiego współczuciu. Uświadamiając sobie, że wciąż potrafi wzbudzać w nim takie emocje, stłumił wszelką delikatność.
– Nie ponoszę. A on straci wszystko, Marnie. Inwestycje, reputację, Kenington Hall. Jego przykład będzie stanowił przestrogę, a prawdopodobniej przedmiot szyderstwa.
– Przestań…
Zadrżała na wspomnienie o tym, co jej rodzice już przeszli. Myśl, że czeka ich następna tragedia, przyprawiała ją o ból w piersiach.
– Szczerze mówiąc, kusi mnie, by pozostawić go swemu losowi. Podobnemu do losu, który sam mi przepowiadał.
Poczuła dreszcz.
– Wciąż jesteś o to zły?
– Zły? Nie. Zdegustowany? Tak. Przez całe życie będzie spłacał wierzycieli. – Zdawał sobie sprawę, że wbija w nią przysłowiowy nóż, i nie potrafił się powstrzymać. – Niektóre z jego decyzji można traktować jako karalne zaniedbanie.
– Och, przestań.
Odwróciła się gwałtownie od okna.
Zacisnął zęby, pozbywając się wszelkiego współczucia.
– To prawda. Wolałabyś, żebym nic nie powiedział?
– Sprawia ci to przyjemność? Poprosiłeś mnie tu po to, żeby triumfować?
– Triumfować? – Uśmiechnął się okrutnie. – Nie.
– Więc czego chcesz? Dlaczego mi to wszystko mówisz?
– Mógłbym zaradzić sytuacji twojego ojca. Wiesz o tym.
Poczuła drgnienie nadziei.
– Tak?
– Nie stanowiłoby to dla mnie problemu – zapewnił, wzruszając ramionami.
– Nawet jeśli chodzi o sto milionów funtów?
– Jestem bogatym człowiekiem. Nie czytasz gazet?
– Nikos. – Doznała takiej ulgi, że nie uświadomiła sobie nawet jego przytyku. – Nie wiem, jak ci dziękować.
– Wstrzymaj się do chwili, kiedy poznasz warunki.
– Warunki? – Zmarszczyła czoło.
– Posiadam środki, by pomóc twojemu ojcu, ale brak mi jeszcze bodźca.
– Jakiego bodźca?
Paliło ją w płucach, serce waliło jak młotem. Miała wrażenie, że oplata ich napięcie niczym stalowa lina.
– Ciebie, Marnie – odparł arogancko. – W charakterze żony. Wyjdź za mnie, a pomogę mu.