I tak z tobą będę - ebook
I tak z tobą będę - ebook
Po siedmiu latach Laura i Tom spotykają się w szpitalu Yoxburgh Park. Okazuje się, że stają do konkursu o tę samą posadę. Czują się niezręcznie. Podczas studiów Tom uwodził Laurę, lecz ona, mimo że była w nim zakochana, nie chciała chodzić z nim na randki. Po balu absolwentów nagle wyjechała. Uczucie w obojgu jednak nie wygasło. Teraz uznali, że skoro posadę dostanie tylko jedno z nich, mogą wreszcie ulec pokusie i spędzić upojną noc. Przecież nie będą razem pracowali, prawda? Nieprawda. Los czasami płata figle...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8883-5 |
Rozmiar pliku: | 641 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Laura?
Głos był niski i dziwnie znajomy. Od lat go nie słyszała, a mimo to serce zabiło jej mocniej.
Nie, to niemożliwe. A jednak serce jej waliło, jakby wiedziało lepiej, i nagle zakręciło jej się w głowie.
Po prostu spadł jej poziom cukru. Albo to nerwy z powodu rozmowy kwalifikacyjnej. Tak czy owak to nie może być on. Nie tutaj…
Niechętnie podniosła wzrok i napotkała spojrzenie szaroniebieskich oczu, które kiedyś ją prowokowały i które – tylko jeden raz – dla niej zapłonęły.
Ale nie teraz. Teraz widziała w nich szok. Nic dziwnego. Co on tu robi? Przyszedł na rozmowę kwalifikacyjną? Bo w jakim innym celu włożyłby garnitur? Ale jeśli tak, była na straconej pozycji. On jest za dobry, zbyt przekonujący. Powinien być sprzedawcą, nie lekarzem. Prowadzący rozmowę od razu się w nim zakochają. Jak wszyscy. I tak jak ona. Prawie…
Chociaż nie miał z nią łatwo. Przez lata studiów wciąż go odtrącała, a odtrącenie było dla Toma Strykera czymś nowym. Łatwo nie rezygnował, więc zamieniło się to w rodzaj gry. On prosił, ona odmawiała. Był wytrwały, zajęło mu to pięć lat, w końcu podczas Balu Absolwentów wykorzystał ostatnią szansę i dał z siebie wszystko. Prawie ją przekonał, by pojechała z nim do domu. Prawie.
Od tamtego wieczoru go nie widziała, ale na wspomnienie tego dnia czuła się zażenowana. Żeby tylko o tym nie napomknął. Na pewno tego nie zrobi, nie tutaj. Uśmiechał się do niej ciepłym seksownym uśmiechem, który zawsze wywoływał w niej szybsze bicie serca. Więc to też się nie zmieniło. Czemu się z niego nie wyleczyła?
Przywołała na twarz nieprzekonujący uśmiech.
- Tom, co tu robisz?
- Naprawdę muszę odpowiadać?
- Pewnie nie. – Przewróciła oczami.
Zaśmiał się i opadł na krzesło obok Laury – co prawda nie miał wyboru, bo było to jedyne wolne miejsce w małej poczekalni – a ona lekko się odsunęła, bo płynący od niego zapach przywołał chwile, o których wolałaby zapomnieć.
- Co u ciebie? – spytał.
- Ja… - Jestem samotna? Trochę zagubiona po śmierci dziadka? Szczęśliwa w pracy? – Dużo pracuję. – To nie było kłamstwo, choć byłaby bardziej zadowolona, gdyby zdobyła stanowisko starszego specjalisty na oddziale ratunkowym, na co pracowała od miesięcy. – A co u ciebie?
- Och, wszystko dobrze – odparł. – Jestem zapracowany tak jak ty, ale to chyba normalne. A co jeszcze się u ciebie wydarzyło od ukończenia studiów? Skoro starasz się o tę posadę, sądzę, że nie jesteś mężatką z trójką dzieci.
- Nie, nie mam dzieci. Jestem nadal singielką. – Albo znów singielką, skoro wszystko rzuciła i pospieszyła do Suffolk, ale tego tematu nie zamierzała poruszać. – A ty? Ustatkowałeś się? – spytała, a zaraz potem pożałowała, że okazała zainteresowanie jego osobą.
Oczy Toma patrzyły obojętnie.
- Znasz mnie, jestem wolnym duchem – oznajmił na pozór radośnie i dziwnie nieprzekonująco.
Zdawało się, że zostało wiele niedomówień, ale wyraźnie nie miał ochoty o tym mówić. Dlatego że on również właśnie zakończył związek? Ona też niespecjalnie miała chęć rozmawiać o swoich związkach. Jednak musiało być naprawdę źle, bo Tom, którego znała, nie opuściłby Londynu bez dobrego powodu.
- Gdzie teraz pracujesz? – spytał.
Naprawdę nie musi tego wiedzieć, więc zdradziła tylko to, co najistotniejsze.
- W tej chwili nie mam stałego etatu, przez jakiś czas miałam tu zastępstwo.
Lekko ściągnął brwi, wracając do niej spojrzeniem.
- To nie w twoim stylu. Zdawało mi się, że zawsze zależało ci na poczuciu bezpieczeństwa?
Że też od razu trafił w sedno. Przywołała na twarz uśmiech i celowo odpowiedziała z taką samą obojętnością, z jaką on mówił o sobie.
- Tak, ale potrzebowałam odpoczynku. Teraz minął już prawie rok, więc pora skupić się znów na pracy.
Przyglądał się jej bacznie.
- Na tym etapie zrobiłaś sobie rok wolnego? Czy to rozsądne?
- Dla mnie tak.
- Więc przyszłaś na rozmowę, bo chcesz wrócić do pracy?
- Mniej więcej – odparła, zastanawiając się, kiedy oszczędne dawkowanie prawdy zamieniło się w kłamstwo. – Poza tym muszę zarabiać na życie.
Zaśmiał się. Teraz bardziej przypominał jej dawnego Toma, który śmiejąc się, mrużył oczy.
- A ty? – spytała. – Czemu zabiegasz o tę pracę?
Wzruszył ramionami.
- Kolejny szczebel kariery, ładne miejsce, dobry szpital, czemu nie? Pewnie z tych samych powodów co ty. Gdzie teraz mieszkasz? – Jego oddech musnął jej twarz, budząc do życia końcówki nerwów.
Zignorowała to, myśląc, co mu odpowiedzieć. Na pewno nie wszystko. Zdecydowała się na fakty.
- W domu mojego dziadka.
- To ma sens. – Skinął głową. – Jak on się ma?
Odwróciła głowę.
- Chorował, ale już jest… okej. – Już koniec.
Otworzyły się drzwi pokoju naprzeciwko i James, szef oddziału ratunkowego, rozejrzał się i powiedział:
- Thomas Stryker?
- Powodzenia – rzuciła mechanicznie Laura, gdy Tom wstał z krzesła.
- Wiesz, że nie mówisz szczerze – odparł z uśmiechem, po czym odwrócił się do Jamesa. – Witam, jestem Tom.
- James Slater. Zapraszam, Tom.
Kiedy drzwi się zamknęły, Laura patrzyła na nie załamana. Tom na pewno dostanie tę pracę. Czemu nie dowiedziała się więcej przed rozmową? Kandydatura Toma wszystko zmienia. Powinna wyciągnąć z tego lekcję i nie zakładać z góry, że jej się uda. Poprzedniego dnia wpadła na Matta Huntera, który życzył jej szczęścia.
- Livvy mówi, że to dostaniesz – powiedział.
- Twoja żona chce być miła – odparła.
- Nie, mówi, że jesteś świetnym lekarzem i prawdziwym atutem dla oddziału. James się z tym zgadza. Dostaniesz tę robotę, Lauro. Jesteś zbyt dobra, żeby przegrać.
W tamtej chwili mu wierzyła, teraz mniej. Spojrzała na dwóch pozostałych kandydatów. Jeden wyglądał na przerażonego, drugi na znudzonego. Kobieta, która właśnie wyszła z rozmowy kwalifikacyjnej, była bliska łez. Być może z tymi dwoma miała jakąś szansę, ale teraz…
Teraz pojawił się Tom, zawsze uśmiechnięty, gotowy na każde wyzwanie. Bez problemu zrobił dyplom i zapewne był idealnym kandydatem na stanowisko starszego specjalisty na oddziale ratunkowym szpitala Yoxburgh Park. Stanowisko, które ona miała nadzieję zająć, którego potrzebowała, by móc zostać z Millie w domu dziadka.
Sam James ją zachęcał, by aplikowała, bo ta praca jest jej przeznaczona. Cóż, ale wtedy James nie znał Toma, który posiadał wyjątkowy talent do przekonywania ludzi, że potrzebują czegoś, o czym w innych okolicznościach nawet by nie pomyśleli.
Gdy drzwi znów się otworzyły, gwałtownie podniosła głowę. Słyszała śmiech Toma, niemal wyczuwała zapach jego sukcesu, gdy wyszedł z pokoju pewnym krokiem.
- Wyglądasz na zadowolonego – zauważyła, uśmiechając się z wysiłkiem.
- Przeszedłem do drugiego etapu, więc jestem zadowolony – odparł, a potem jej się przyjrzał. – Wszystko w porządku?
- Oczywiście. – Odwróciła głowę. – To po prostu… trochę krępujące. I dziwne. Ten szpital to ostatnie miejsce, gdzie spodziewałabym się cię zobaczyć.
- To chyba nie jest jakaś daleka Mongolia?
- Ale też nie Londyn. Życie na prowincji do ciebie nie pasuje.
Czuła na sobie jego wzrok.
- Nie to cię dręczy, tylko my.
- Nie ma żadnych my. Nas nigdy nie było.
- To prawda. A ty wciąż czujesz się winna z tego powodu – powiedział powoli.
- Czemu miałabym się czuć winna? – spytała i poczuła mrowienie na skórze, gdy znów się zaśmiał.
- Ty mi powiedz. – Odrobinę zniżył głos i przestał się śmiać. – Czemu uciekłaś?
Naprawdę? Teraz? Nie zamierzała do tego wracać.
- Ja nie…
- Laura Kemp?
Uratowana! Niech Bóg błogosławi Jamesa i jego wyczucie czasu. Poderwała się na nogi.
- Powodzenia.
On też nie mówił szczerze, był tylko uprzejmy tak jak ona, mimo to mu podziękowała. Nogi miała miękkie w kolanach, a dodający otuchy uśmiech Jamesa nie zadziałał, bo James był tylko jedną z osób prowadzących te rozmowy, a wszyscy szukali najlepszego kandydata.
Konkurowała z Tomem, ale nie podda się bez walki. Jeśli to on otrzyma tę pracę, stanie się tak dlatego, że na to zasłużył, a nie dlatego, że ona się poddała. Wyprostowała się i z wysoko uniesioną głową ruszyła na rozmowę.
Tom patrzył, jak drzwi się za nią zamykają, potem głęboko westchnął, czując, jak opada z niego napięcie. Że też akurat w chwili, gdy jego życie było w rozsypce i potrzebował nowego początku, musiał wpaść na Laurę. Choć sądząc z jej reakcji na jego widok, wydawało się nieprawdopodobne, by chciała cofnąć czas i wrócić do relacji, która nie miała nawet pierwszego etapu.
Owszem, to jest krępujące. Nie tylko z powodu pracy, ale także z powodu tego, jak się rozstali.
A raczej tego, że zniknęła.
Tyle razy zapraszał ją na randkę. Za każdym razem śmiała mu się w twarz, więc nie mógł uwierzyć, gdy w końcu zgodziła się z nim pójść na Bal Absolwentów. Dla niego to była ostatnia okazja, by zmienić jej zdanie, nim każde z nich pójdzie własną drogą. Odnosił nawet wrażenie, że to był początek czegoś prawdziwego, szczerego i płynącego z głębi serca.
Przetańczyli cały wieczór, napięcie rosło. Na koniec poprosił ją, by pojechała z nim do domu. Był zszokowany, gdy się zgodziła, lecz zaraz potem, niemal w ostatniej chwili, zmieniła zdanie i zadzwoniła po taksówkę. Wrócił do domu sam dopieścić swoje zranione ego i próbował odgadnąć, co się właściwie stało.
Co zrobił nie tak? Pewnie nic, a ona miała prawo zmienić zdanie. Wciąż tego nie rozumiał. Nie miał też pojęcia, czemu przywiązuje do tego taką wagę.
Mógł od razu po tamtym wieczorze zaspokoić ciekawość, ale nie próbował się z nią kontaktować. Wyszedłby na desperata. Postanowił zaczekać i przekonać się, jak Laura zachowa się podczas kolejnego spotkania. Tyle że dzień po balu wyjechała do domu bez słowa pożegnania.
Koniec z żartobliwymi afrontami, koniec z wpadaniem na nią w bibliotece – ze wszystkim koniec. Nie widział jej aż do dzisiaj, a to spotkanie przywołało całą masę niekoniecznie miłych wspomnień.
Gdzie była przez te siedem lat? Co robiła? I czemu zdecydowała się na przerwę? Nie był to chyba czas poświęcony na przyjemności, więc na co go potrzebowała?
Gdy wszystko poszło nie tak, porzucił pracę w Londynie i swoje dawne życie, nie oglądając się za siebie. Może miała podobne doświadczenia. Nie jego interes. Wziął oddech i wstał. Kazano mu wrócić o wpół do trzeciej na drugi etap rozmów, a była dopiero jedenasta. Pójdzie rozejrzeć się po mieście. Dotąd nie był w Yoxburgh. Ciekawe, jak może wyglądać jego przyszły dom.
Rozmowa kwalifikacyjna była tak okropna, jak Laura się obawiała. Zadawali jej pytania, jakie zwykle zadaje się przy tej okazji, oczekując, że będzie się chwaliła, za czym akurat nie przepadała. Wypytywano ją o milion klinicznych i etycznych aspektów jej pracy, w czym czuła się dużo lepiej, wszystko to jednak było wyczerpujące, więc ucieszyła się, gdy się zakończyło. Cóż, po południu czekało ją to samo, ponieważ przeszła do drugiego etapu. Tak jak Tom.
Korytarz był pusty, Tom na szczęście zniknął. Miała czas, by wziąć Millie na spacer i wrócić do domu na lunch. Może do tej pory weźmie się w garść.
Millie powitała ją machaniem ogona i uśmiechem, jaki mają tylko golden retrievery. Złość Laury wyparowała.
- Cześć, kochanie – powiedziała łagodnie i pogłaskała jedwabisty łeb, który wtulał się w jej rękę. Gdy Millie zaczęła się o nią ocierać, Laura się odsunęła. – Nie o te spodnie. Znam cię, zaraz będę cała w sierści. Muszę się przebrać, okej? Potem możemy się przytulać.
Millie podreptała za nią do sypialni i wskoczyła na łóżko. Położyła łeb na przednich łapach i cierpliwie obserwowała, jak Laura się rozbiera, a potem wkłada dżinsy, gruby sweter i znów rusza do drzwi.
- No chodź, idziemy.
Millie zeskoczyła z łóżka i wyminęła ją biegiem, machając ogonem. Zaczekała na Laurę przy drzwiach ze smyczą w zębach. Millie była świetnym psem przewodnikiem, najlepszym przyjacielem, najdroższym kompanem dziadka, a teraz jej. Cieszyła się, że mogła ją zatrzymać. Bywały takie poranki, gdy tylko Millie zmuszała ją do wstania z łóżka. Laura nie miała pojęcia, co się z nimi stanie, jeżeli ten angaż otrzyma Tom.
Nie mogła tu pozostać bez pracy, musiałaby wynająć dom albo go sprzedać. Każda z tych ewentualności łamała jej serce. To był ich dom, jedyny, jaki znała. Jakkolwiek potoczy się jej los, będzie musiała opróżnić dom z rzeczy dziadka. Zaczynając od co najmniej dziesięciu tysięcy książek. Co prawda dziadek od lat nie był w stanie czytać nawet z pomocą szkła powiększającego, mimo to znał każdą książkę, wiedział, gdzie stoi i czego dotyczy.
Czasami musiała kartkować jakąś książkę, by mu coś przypomnieć – jakiś cytat, fakt. Albo znaleźć odpowiedź na jedno z jej niezliczonych pytań.
Bardzo za nim tęskniła. Za wspaniałym umysłem, humorem, łagodnością, z jaką ją przeprowadził przez trudne nastoletnie lata do dorosłości, podczas gdy jej matka toczyła się przez życie jak zabłąkana kula, niszcząc na swojej drodze wszystko.
Nagle Millie zablokowała jej drogę. Z podjazdu tuż przed nimi wyjechał samochód. Laura go nie widziała ani nie słyszała. Millie, zachowując się jak przystało na psa przewodnika, zapewne uratowała jej życie.
- Dobra dziewczynka – powiedziała łagodnie Laura i drżącą ręką pogłaskała psi łeb. – No chodź. Idziemy.
Millie szła przy nodze, ale dochodząc do krawężnika, usiadła. Gdy przechodziły na drugą stronę, Laura zobaczyła idącego w ich kierunku Toma, ostatnią osobę, którą chciała teraz widzieć. Niestety nie było sposobu, by uniknąć spotkania, zwłaszcza że już ją zauważył.
- Hej – powiedział, po czym spuścił wzrok z uśmiechem. – No no, czy to nie najpiękniejsza istota na ziemi?
Podsunął Millie rękę do powąchania. Przyjaźnie pomachała ogonem, więc podrapał ją pod brodą, a wtedy Millie przytuliła się do nogawki jego ciemnych garniturowych spodni. Ups.
- Jak ci na imię, piękna damo?
- Millie. Należała do mojego dziadka.
Tom spojrzał jej w oczy.
- Należała? – spytał.
- Zmarł cztery miesiące temu – odparła. – Pod koniec października. W marcu zeszłego roku miał udar, potem drugi, zaczął gasnąć. To miałam na myśli, mówiąc, że jest okej, bo on tego nienawidził, a teraz znów ma spokój.
Zmrużył oczy, patrząc na nią ze współczuciem.
- Och, Lauro, to przykre.
Na szczęście na tym skończył, oszczędził jej banałów i pytań, jak się w tym odnajduje.
- To prawda. Ale radzimy sobie, tak, Millie? – Przeniosła uwagę na psa, by nie patrzeć w jego oczy. Nie chciała jego litości. Niczego nie chciała. Co on w ogóle robi w Yoxburgh? Był zwierzęciem towarzyskim. W Yoxburgh nie urządzano szalonych imprez, najwyżej grilla na plaży. Chyba że wie o czymś, o czym ona nie wie.
- Muszę zabrać Millie na klif, żeby się wybiegała. Do zobaczenia później. Chodź, Millie.
To było wyraźne odrzucenie. Tom to zignorował, bo widział ból w jej oczach i wiedział, ile znaczył dla niej dziadek. Może powinna z kimś porozmawiać?
- Mogę się z wami zabrać?
Ruszył, nie czekając na pozwolenie, ale zauważył, że jej ramiona zesztywniały. Nie życzyła sobie jego towarzystwa, więc zmarszczył czoło i przemyślał sprawę. Nie chciał, by sytuacja stała się jeszcze bardziej krępująca. Wyjął telefon i udawał, że czyta wiadomość, po czym się zatrzymał.
- Wiesz, przepraszam, jednak muszę to sobie darować. Mam coś do załatwienia. Widzimy w szpitalu.
- Okej – powiedziała z ulgą.
Odprowadzał ją wzrokiem, ale nawet na niego nie zerknęła. Gdy dotarła na porośnięte trawą pobocze po drugiej stronie drogi, spuściła Millie ze smyczy i rzucała jej piłkę tak długo, aż pies stracił nią zainteresowanie. Potem zaczęły schodzić w dół i zniknęły mu z widoku.
Wsunął telefon do kieszeni, dziwnie niespokojny.
Myślał, że zakłopotanie Laury dotyczy sposobu, w jaki się rozstali. Ale w końcu czemu miałaby czuć się winna? Nie uciekła sprzed ołtarza. Może faktycznie chodziło o pracę, której potrzebowała, by znów normalnie żyć, a on stanowił dla niej zagrożenie.
Tu był jej rodzinny dom. Sądząc z serdecznego powitania przez Jamesa, zapewne to w tym szpitalu miała zastępstwo, kiedy opiekowała się dziadkiem. Nic dziwnego, że stara się o to stanowisko. Było ważne dla jej przyszłości i poczucia bezpieczeństwa, a jeśli on je dostanie, ona zostanie tego pozbawiona. W promieniu wielu kilometrów nie było innego szpitala. Jeśli Laura nie otrzyma tej pracy, będzie zmuszona się stąd wyprowadzić. A to złamie jej serce.
Czy powinien się wycofać? Nie, to idiotyczne. Przecież nie ma pewności, że zaproponują mu etat, a jeśli dadzą go komuś innemu, ten ktoś go nie odrzuci przez wzgląd na Laurę. Poza tym zależało mu na tej pracy. Potrzebował jej tak samo jak ona, a może nawet bardziej.
Musi się wynieść z Londynu jak najdalej od wszystkiego, co się tam wydarzyło, zamieszkać gdzieś, gdzie życie tak nie pędzi, gdzie mógłby wziąć oddech po paskudnym roku, który go załamał zawodowo i prywatnie.
A jeśli dostanie tę pracę i wywróci życie Laury do góry nogami? Ludzi takich jak on przyjmują z otwartymi rękami. Nic go nigdzie nie wiązało. Mógł znaleźć inne miejsce w rozsądnej odległości od rodziny w Cambridge. Powinien się wycofać, dać jej szansę.
Zaśmiał się. Przecież istnieje możliwość, że właśnie ona dostanie tę robotę, zwłaszcza że już tu pracowała. To dawało jej lepszą pozycję startową. James uśmiechał się do niej ciepło. Więc gdyby to on wygrał, z pewnością nie będzie to łatwe zwycięstwo. Jeszcze jedna runda i wszystko będzie jasne. Może później porozmawia z Laurą. Byli przecież kiedyś przyjaciółmi, choć on zawsze chciał więcej.
Wciąż był ciekaw, czemu tamtego wieczoru zmieniła zdanie. Czymś ją obraził? Jeśli tak, był jej winien przeprosiny. Chyba że celowo wodziła go za nos, cały czas wiedząc, jak to się skończy. Nie, to nie w stylu Laury. Chciał koniecznie się dowiedzieć, czemu wtedy odeszła, choć od tamtej chwili minęło siedem lat.
Na popołudniowe rozmowy zaproszono ostatecznie trzy osoby: Laurę, Steve’a, tego znudzonego, oraz Toma.
Czy dobrze wypadła? Nie była przekonana, za to Tom pewnie poradził sobie bez problemu. Nie wiedziała, jak poszło Steve’owi, jednak po wyjściu nie wyglądał na szczęśliwego.
Po zakończeniu rozmów przyniesiono im herbatę i ciasteczka, a po chwili poproszono Steve’a, który przed wejściem do pokoju pomachał do nich żałośnie. Potem wyszedł do nich James.
- No cóż, wy dwoje sprawiliście nam kłopot. W idealnym świecie zatrudnilibyśmy was oboje, ale to nie jest idealny świat. W tym momencie trudno nam wskazać zwycięzcę. Czy jest możliwe, żebyście wpadli do nas jutro o dziesiątej rano? Potrzebujemy więcej czasu do namysłu.
- Jasne – odparła Laura.
- Oczywiście, nie ma sprawy – dodał Tom.
- To dobrze. W takim razie do zobaczenia.
James wrócił do pokoju i zamknął drzwi.
- Ile mogą to przeciągać, na Boga? – powiedziała Laura z ponurym westchnieniem, a Tom się zaśmiał.
- Kto wie? – Spojrzał na nią z powagą. – Masz ochotę na filiżankę herbaty?
Nie. Poza tym ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było spędzanie czasu z Tomem.
- Dopiero co wypiliśmy herbatę.
- To prawda. W takim razie na drinka?
- Drinka? – spytała zdumiona. – Jest dość wcześnie.
Uniósł brwi z uśmiechem.
- Myślałem o tym, żebyśmy się spotkali później.
Laura odwróciła wzrok, zła na siebie z powodu wyrzutów sumienia, które czuła na widok Toma.
- Może nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- O czym?
Jego głos był czystą niewinnością, więc przewróciła oczami i krótko się zaśmiała, on zaś wzruszył ramionami.
- Okej, nie musimy o tym rozmawiać, ale ja muszę wrócić do hotelu i przedłużyć pobyt. Mogłabyś zjeść ze mną kolację przez wzgląd na dawne czasy?
- Przez wzgląd na dawne czasy?
- Czemu nie? Brakowało mi ciebie i twojego ciętego języka.
- Nie mam…
- Ależ masz. Wciąż mam blizny. – Uśmiechnął się z żalem. – No zgódź się. Obiecuję, że nie poruszę tego tematu.
Nie była pewna, czy mu wierzy, ale czuła, że mięknie. Tom miał rację, byli przyjaciółmi i odmawiając mu, zachowałaby się nieuprzejmie.
- Dobrze, ale później. Muszę iść do domu, przebrać się, nakarmić i wyprowadzić Millie, więc trochę to potrwa.
- W takim razie umówmy się na siódmą. – Podał jej nazwę i adres hotelu, a ona kiwnęła głową.
- Wiem, gdzie to jest. Spotkajmy się przy recepcji.
- Raczej w barze. Wtedy nie będę wyglądał jak idiota, jeśli zmienisz zdanie i nie przyjdziesz.
I on mówi o jej ciętym języku?
Odszedł z pewnym siebie uśmiechem, a ona gotowała się ze złości. Drzwi znów się otworzyły i stanął w nich James.
- Laura? Czekasz może na mnie?
- Nie, Tom mi coś opowiadał, ale właśnie poszedł.
James kiwnął głową.
- Tak, z twojego CV odgadłem, że się znacie.
- Znaliśmy się, ale od studiów go nie widziałam. – Mieszkali nawet w tym samym domu przez dwa lata, ale nie powie tego Jamesowi, by jej źle nie zrozumiał.
James znów skinął głową, po czym westchnął.
- Naprawdę mi przykro, że to przedłużamy. Tom zgłosił się dosyć późno i… cóż, to dobry kandydat. Tak dobry jak ty. Nie możemy tego ignorować.
- James, wszystko w porządku – skłamała. – Wiem, że musicie być absolutnie pewni.
- Oboje jesteście doskonałymi kandydatami, choć na różny sposób. Dlatego to takie trudne.
- Zawsze możecie rzucić monetą.
Uśmiechnął się i z żalem pokręcił głową.
- Nie żartuj, już nam to sugerowano. Chciałbym zatrudnić was oboje, wasze umiejętności i doświadczenie by się uzupełniały, ale…
- Nie możesz, wiem. Nie masz nieograniczonych funduszy. Rób to, co musisz, mną się nie przejmuj. Poradzę sobie niezależnie od tego, co się stanie. W okolicy nie brakuje pracy. Do zobaczenia.
James kiwnął głową. Laura ruszyła do windy. Denerwowała się na samą myśl o spotkaniu z Tomem mimo tego, że obiecał nie wracać do tamtego wieczoru.
Czy mu uwierzyła? Chyba nie, ale miał rację, mówiąc, że kiedyś się przyjaźnili. Poza tym jest mu winna przeprosiny za swoje dawne zachowanie. Nawet jeśli miał dostać pracę, na którą tak liczyła.