I znowu skandal - ebook
I znowu skandal - ebook
Skandal, jaki wywołują opublikowane w mediach zdjęcia Gianniego Renzettiego z nocnego klubu, grozi mu utratą stanowiska w rodzinnej firmie. Gianni musi szybko naprawić swój wizerunek i pokazać, że się ustatkował. Z nieba spada mu rozwiązanie, gdy po pomoc finansową przychodzi do niego Josephine Hamilton, jego sąsiadka, która zawsze mu się podobała. Gianni proponuje, że sfinansuje remont jej zabytkowego domu, jeśli ona – kobieta piękna i powszechnie szanowana – zostanie jego żoną. Plan się powiódł. Prawie… Bowiem zaraz po ślubie w mediach ukazuje się artykuł dotyczący przeszłości Josephine, który wywołuje kolejny skandal…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1659-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gianni Renzetti zaklął pod nosem, kiedy dowiedział się, że jego ojciec, Federico, czeka na niego w biurze. Niestety, dobrze wiedział, o co chodzi. Takie życie. Po raz kolejny Gianni będzie musiał stawić czoło przeciwnościom losu. Jako genialny i najmłodszy prezes Renzetti Inc był zdeterminowany, by bronić swoich przekonań.
Przekazując wiadomość o pojawieniu się ojca, jego asystentka z trudem patrzyła mu w oczy. Na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec, uwydatniając jego piękne rysy, które przyciągały kobiecy wzrok. Oczywiście asystentka widziała zdjęcia w gazecie i w tej chwili Gianni był raczej zakłopotany niż napędzany złością, z którą mierzył się od momentu, gdy zobaczył ten haniebny artykuł. Cóż, dostał już odpowiednią etykietkę za swoje seksualne wyczyny. Musiał stać przy swoim – jego życie prywatne – czytaj: seksualne – jest wyłącznie jego sprawą. Niestety, w tym przypadku granice zostały zatarte. Gianni został wrobiony. Uległ pokusie w nocnym klubie, co doprowadziło do próby szantażu i zaangażowania policji, a następnie publikacji skandalicznych zdjęć w brukowcu. Historia została sprzedana, gdy próba wymuszenia się nie powiodła.
Z pustką w powalająco ciemnych oczach wkroczył do swojego gabinetu. Jego relacja z ojcem zawsze była toksyczna. Jego zmarła matka wykluczyła ojca z testamentu i powierzyła swój ogromny majątek Gianniemu, który był świadom tego, że ojciec żywił do niego w związku z tym urazę. Do tego ich już naruszona relacja całkowicie podupadła, gdy Gianni zajął miejsce ojca w Renzetti Inc. Federico podjął kilka niefortunnych decyzji biznesowych i rada nadzorcza, w której skład wchodzili jego dwaj starsi bracia, odwołała go, wybierając na to miejsce jego syna, który prowadził już dobrze prosperującą własną firmę. I chociaż Federico w tamtym czasie chętnie wspominał o przejściu na emeryturę, to było mu przykro, że jego synowi udało się doprowadzić rodzinną firmę do rozkwitu.
– Federico. – Gianni przywitał się z ojcem oficjalnie, tak jak lubił staruszek. Wyciągnął do niego sztywną dłoń.
Wysoki, ale nieco otyły z powodu dostatniego życia mężczyzna spojrzał na syna z zaciśniętymi ustami.
– Przyszedłem tylko po to, żeby ci powiedzieć, że jeśli rada nadzorcza odwoła cię do końca miesiąca, to ani ja, ani twoi stryjowie nie będziemy cię wspierać – wyjaśnił.
Gianni zamarł, zaskoczony tą deklaracją. Nie miał świadomości, że może dojść do odwołania. Z jego doświadczenia wynikało, że rada nadzorcza przedkładała zysk ponad wszystko, ale wygląda na to, że wieści w rodzinie szybko się rozchodziły. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Gianni dbał o niewiele rzeczy poza pracą, ponieważ był nadgorliwcem, na którego został wychowany. Biznes był dla niego wszystkim. Nie tylko dobrze prosperował jako dyrektor generalny rodzinnej firmy, ale także głęboko cenił swoje odpowiedzialne stanowisko.
– Ten nikczemny epizod naraził reputację firmy na szwank – wycedził Federico Renzetti. – Nie można tego puścić płazem.
– Naraził moją reputację na szwank – podkreślił Gianni. – Popełniłem głupi błąd i nawet nie będę próbował się bronić.
– Uprawiałeś seks z kobietą w klubie nocnym! – rzucił ojciec z obrzydzeniem. – Pod okiem kamery.
– Oczywiście nie byłem świadomy, że to się nagrywa – odparł Gianni sucho. – Nie miałem też zamiaru pozwolić na szantaż.
– Mylisz się. Trzeba było zapłacić tej podstępnej dziwce, żeby chronić dobre imię firmy!
– Teraz jest już za późno – odparł Gianni, uważając, że nie ma sensu się kłócić i przedłużać spotkanie.
W oczach ojca widział, że ten czerpie swego rodzaju satysfakcję z jego upadku i jak zwykle zabolało go to. Zastanawiał się często, również gdy dorastał, czym sobie zasłużył na taki brak uczucia.
– Nigdy nie chciałeś mnie słuchać! – powiedział z goryczą. – Gdybyś miał kochankę, zachowałbyś tajemnicę i nie byłoby żadnych niespodzianek i skandali.
Gianni zacisnął zęby, bo zawsze uważał, że kochanka jest tak samo uciążliwa jak żona. Tylko jedna kobieta do zaspokojenia każdego jego pragnienia? Gianni cieszył się wolnością i różnorodnością, ale nawet kochance należałaby się jakaś lojalność. Czemu miałby się pisać na taką opcję, kiedy większość młodych kobiet była usatysfakcjonowana przygodnymi spotkaniami? Ponadto taki styl życia aż nadto przypominał mu ojca i nie zgadzał się na niego, zwłaszcza wspominając, jak bardzo matka była upokorzona kochankami ojca.
– Jeszcze lepiej, gdybyś już się ożenił i ustatkował! – ciągnął Frederico.
– Dlaczego miałbym się żenić w wieku dwudziestu ośmiu lat?
– Ja się ożeniłem, jak miałem dwadzieścia trzy lata.
– To było kiedyś. – Gianni ugryzł się w język, żeby nie wspomnieć, że jego matka była najbogatszą dziedziczką w Europie i zbyt dobrą okazją dla jego zubożałego ojca, żeby odpuścić. – Teraz mało kto chce się ustatkować w tak młodym wieku.
– Gdybyś się ożenił lub chociaż zaręczył, rada nadzorcza zobaczyłaby jakąkolwiek iskrę nadziei. Ale ty nie chcesz dorosnąć! – Federico rzucił oskarżycielskim tonem. – Co ci przeszkadza ustatkowanie się?
– Wspominam, jak bardzo byliście szczęśliwi z mamą, gdy się „ustatkowaliście” – westchnął z niesmakiem.
Staruszek pobladł i cofnął się.
– Przepraszam, że wiedziałeś o naszych kłopotach.
Gianniego ogarnęło zakłopotanie, ponieważ nie zamierzał wchodzić w tak osobiste relacje z ojcem. Rzadko też wspominał o matce, która zmarła, gdy miał trzynaście lat. Jego wspomnienia o niej były zbyt bolesne. Na kilka sekund zapadła pełna napięcia cisza.
– Posłuchaj – Federico rozłożył ręce – mógłbyś jeszcze to odkręcić, znajdując odpowiednią kandydatkę na żonę. Chociaż, czy ty w ogóle znasz jakąś przyzwoitą kobietę? Chyba takie nie chadzają do nocnych klubów i na dzikie przyjęcia, których jesteś fanem? Kobietę, która byłaby dojrzała, szanowana i z nieposzlakowaną reputacją.
– Biorąc pod uwagę nagłówki z weekendu, zakładam, że przyzwoita kobieta byłaby ostatnią, która obecnie zechciałaby się ze mną ożenić – odparł Gianni z niechęcią.
– Nie opowiadaj głupot. Jesteś obrzydliwie bogaty. Nawet najmoralniejszą kobietę skusiłoby to, co masz do zaoferowania… Chociaż, prawdę mówiąc, mogłaby nie być zachwycona twoim stylem życia.
– A ja nie jestem zachwycony pomysłem szukania żony. Nie będziemy teraz rozmawiać o niemożliwym. Nie wydaje mi się, żeby obrączka rozwiała obawy rady nadzorczej.
– Rada nadzorcza to starsi panowie, którzy łączą ustatkowanie się z dojrzałością i stabilnością. Trzeba spróbować wszystkiego.
Gianni nic nie powiedział. Znał imprezowiczki, znudzone bywalczynie salonów i aspirujące modelki, ale nie zamierzał poważnie traktować rady ojca. Popełnił błąd i poniesie konsekwencje, ale nie ma zamiaru angażować się w żałosne małżeństwo, żeby zadowolić innych. Przysiągł sobie, że nie ma takiej możliwości.
Josephine Hamilton trzymała w ręku list odmowny z banku i wpatrywała się przez okno na poddaszu w kierunku Belvedere, pałacowej rezydencji sąsiadującej z jej rodzinnym domem. Należała do rodziny Renzetti, a Gianni Renzetti był największym właścicielem ziemskim i pracodawcą w okolicy. Technicznie rzecz biorąc, był również ich sąsiadem. Posiadał prawie każdy skrawek ziemi wokół, a to, co pozostało, było wielkości znaczka pocztowego.
W czasach Tudorów, Ladymead, rodzinny dom Hamiltonów, popadł w ruinę. Podczas gdy fortuna rodziny Hamiltonów topniała, majątek rodziny Renzettich stale się zwiększał. Ponad sto lat temu ktoś z rodziny matki Gianniego kupił ziemię należącą do Ladymead, by zbudować swoją wystawną edwardiańską posiadłość. Kawałek po kawałku, przez lata, przodkowie Gianniego wykupili prawie wszystkie tereny należące do Ladymead. Tylko otoczony murem ogród, budynki gospodarcze i pas wzdłuż brzegu jeziora wciąż należały do nich. Jo zastanawiała się ze smutkiem, czy Gianni wkroczy teraz niczym drapieżnik, którym zasadniczo był, by zgarnąć to, co zostało z jej domu, gdy dług zmusi ich do sprzedaży. Ladymead sprzeda się za bezcen, przyznała ze smutkiem.
Schodząc powoli po chwiejnych i wąskich schodach dla służby zastanawiała się, kiedy w jej zakurzonym domu ostatnio była służąca. Ogarnęło ją uczucie porażki. Musiała być silna dla dobra swoich najbliższych. Jo położyła list z banku na kuchennym stole przed babcią i dwiema ciotkami, Sybil i Beatrix, lepiej znaną jako Trixie. To było rodzinne spotkanie Hamiltonów.
– Kolejna odmowa – zauważyła babcia Liz z przerażeniem malującym się na pomarszczonej i uprzejmej twarzy.
– Ale przecież zapaliłam świeczkę za sukces! – wykrzyknęła wściekle wiedźmowata ciotka Trixie, z rozczarowaniem w głosie. – Dlaczego to nie zadziałało? – Jej słowom wtórowały pobrzękujące kolczyki i bransoletki.
Najmłodsza z sióstr, Sybil, tylko przewróciła błękitnymi oczami, unosząc sztuczne rzęsy w stylu femme fatale.
– Nie zadziałało, bo jesteśmy słabą partią finansową dla banku – odparła z wrodzoną praktycznością będącą częścią jej efektownego wizerunku. – I co teraz?
Twarz Jo bawiącej się końcówką długiego blond warkocza wykrzywiła się w grymasie.
– Umówiłam się z Giannim, żeby spytać, czy mógłby nam pożyczyć pieniądze. Byłam już we wszystkich bankach. On jest naszą jedyną nadzieją.
– Nie wiem, czy idąc tam sama, będziesz bezpieczna – zażartowała Sybil, myśląc o szokującym artykule, który znali chyba już wszyscy.
Jo ją jednak zignorowała.
– Spotykam się z nim dzisiaj wieczorem, gdy wróci do domu na weekend. Pomyślałam, że lepiej będzie, jak zachowamy nieformalny charakter spotkania.
– Założę się, że teraz żałujesz, że nie zgodziłaś się, gdy zaprosił cię na obiad w zeszłe święta – westchnęła Sybil. – W sumie było to drugie zaproszenie, które odrzuciłaś. Nie wydaje mi się, żeby twoje odmowy wpłynęły na jego hojność.
– Myślę, że bardziej by się zdziwił, gdybym się zgodziła – odparła Jo, chcąc zakończyć ten temat.
Jo dobrze znała siebie i nigdy nie ulegała mężczyznom, którzy w jej ocenie byli niebezpieczni. Gianni to typowy niegrzeczny chłopiec i Jo nie chciała skończyć jako jego kolejne trofeum. Jednak miała do niego słabość, jak do nikogo innego. Wiedziała dobrze, że jest przy nim bezbronna. Ale znała Gianniego, odkąd była dzieckiem, i zbyt bardzo ceniła tę ich luźną znajomość, by zaryzykować jej zerwanie.
– W niektórych kulturach wierzy się, że jeśli uratujesz komuś życie, należy ono do ciebie – rzuciła Trixie w zamyśleniu. – Gianni nie miał zbyt wiele korzyści z wysiłku, jaki zainwestował tamtego dnia.
Oczy Sybil rozbłysły.
– To nie było tak, nawet jeśli nikt nie jest gotów tego przyznać. To Jo uratowała go przed utonięciem, nie na odwrót!
– Miałam dziewięć lat, a on trzynaście – przypomniała ciotkom. – Oboje byliśmy głupi, oboje przeżyliśmy i to jest najważniejsze.
Sybil chciała się jeszcze spierać, ale gdy spojrzała na napiętą twarz swojej najstarszej siostry zrezygnowała. Syn Liz Hamilton, Abraham, utopił się w jeziorze i nikt nie lubił dyskutować na ten drażliwy temat przy jego matce.
Jo zrobiło się nieprzyjemnie na wspomnienie niełatwej więzi, jaką nawiązali z Giannim, i tajemnicy, którą musieli ukrywać, ponieważ byli zbyt mali, żeby postąpić inaczej. Gianniego poznała rok wcześniej, gdy jej babcia odwiedziła jego chorą na raka matkę. Federico Renzetti nie przypadł nikomu do gustu, w przeciwieństwie do jego uroczej, życzliwej żony, Isabelli, która ze stoickim spokojem znosiła swoją chorobę. Ojciec Gianniego był zimnym, zdystansowanym człowiekiem, który nie chciał się spoufalać z miejscowymi.
Tamtego dnia Liz Hamilton przyniosła róże, które spodobały się Isabelli. Podwieczorek podano w oświetlonym słońcem salonie. Jo nudziła się, słuchając rozmów dorosłych i wtedy wszedł Gianni, wysoki, postawny dwunastolatek o lśniących granatowoczarnych włosach i oliwkowej cerze. Jo widziała, jak z miłością patrzył na swoją słabą matkę, miłością, która była w pełni odwzajemniona. Z dumą go przedstawiła gościom. Był uprzejmy i nie marudził, gdy matka poprosiła go, by zabrał Jo na zewnątrz. Zadawał dziwne pytania, żeby wypełnić ciszę, na przykład, dlaczego mieszka z dziadkami. Odpowiedziała mu, że matka umarła i że jej nie pamięta, i że nikt nie wie, kim jest jej ojciec. Gianni był zakłopotany taką szczerością, ale ona była po prostu zbyt prostoduszna, by udawać. Wolała odwiedzić bibliotekę zamiast ogrodu. Pokazał jej półkę z angielskimi książkami, a ona natychmiast skuliła się w fotelu i zaczęła czytać książki dla dzieci, które kiedyś należały do niego.
– Ile masz lat? – spytał w końcu.
– Osiem – odparła z dumą.
– Jesteś malutka – zauważył.
– Nie jestem. To ty jesteś bardzo wysoki. Mój Boże, potrafisz czytać po angielsku i po włosku – wywnioskowała, będąc całkowicie pod wrażeniem takiego dokonania.
– Jeśli mówię po angielsku, to i potrafię czytać – podkreślił. – Moja babcia była angielką. Matka chciała, żebym był dwujęzyczny, więc posłała mnie do angielskiej szkoły.
Chodził do elitarnej szkoły z internatem, z dziećmi najbogatszych, najbardziej utytułowanych i należących do rodziny królewskiej. Pomimo choroby matki rzadko bywał w Belvedere. Jo spotkała go dopiero w następnym roku i to w okolicznościach, o których wolałaby zapomnieć.
– Biedny chłopiec – tak jej babcia mówiła o nim swoim siostrom. – Jego matka umarła, a on nigdy nie spędzał z nią czasu. Właśnie wrócił ze szkoły, ale jest za późno. Umarła. Isabella mówiła, że jego ojciec jest surowy w kwestii edukacji i nie pozwolił mu opuścić szkoły, żeby spędził z nią ostatnie tygodnie.
Jo siedziała na drzewie w ogrodzie, gdy zobaczyła Gianniego idącego w kierunku jeziora. Wiedziała, że jest mu smutno, dlatego nie chciała podejść. Nie wiedziałaby, co powiedzieć w takiej sytuacji, przecież nie byli nawet przyjaciółmi. Dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Patrzyła, jak wszedł do wody. Zeskoczyła z drzewa, zastanawiając się, czy wie, że w wodzie jest stromy uskok. Zastanawiała się też, dlaczego nie ma na sobie kąpielówek. Zaczęła iść, przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę ciotek o śmierci wujka Abrahama w poprzednim roku.
– Widziała, jak to zrobił! – łkała Trixie.
– Jak mógł to zrobić matce? Widziała z okna, jak się utopił. Widziała, jak wchodził do wody, aż zniknął pod powierzchnią. Zaczęła biec, krzycząc.
– Ale było za późno. Gdy tam dotarliśmy, było już po wszystkim.
Wtedy Jo nie rozumiała, że wujek odebrał sobie życie – z rozpaczy, że stracił rodzinną fortunę w podejrzanych interesach. Zrozumiała, że utonął, i w tamtej chwili z obawy o Gianniego złamała regułę, by nigdy, przenigdy nie chodzić nad jezioro bez opieki dorosłego. Pobiegła szybciej niż kiedykolwiek, prosto do wody, żeby złapać Gianniego. Świetnie pływała, więc się nie bała. Krzyknęła do niego, gdy zanurzył się pod powierzchni, ale uznała, że jej nie słyszał. Próbowała mu pomóc, zanurzając się głębiej, ale jej stopy zaplątały się w wodorosty. Spanikowała i zapomniała, jak postępować w wodzie. Zaczęła walczyć, rozkładając szeroko ramiona i próbując uwolnić stopy, ale tylko opadała głębiej w ciemną toń. Tyle pamiętała. Potem znalazła się na brzegu, próbując nabrać powietrza w płuca. Nad sobą ujrzała zdesperowanego Gianniego o dzikim spojrzeniu. Obrócił ją i kazał oddychać. A więc, kto uratował kogo? Nadal się zastanawiała. Nigdy nie rozmawiała na ten temat, bo nigdy nikomu nie powiedziała o swoich podejrzeniach. Że Gianni załamany śmiercią matki wszedł do jeziora i nie zamierzał z niego nigdy wyjść żywy. Oczywiście utonęłaby, gdyby Gianni jej nie wyciągnął z wody. Od tamtego czasu omijała jezioro szerokim łukiem, niechętnie wracając do wspomnień.
Nie miała ochoty nic jeść wieczorem, co nie umknęło uwadze babci, która zganiła ją, że i tak jest wystarczająco chuda. W końcu zdecydowała się zjeść trochę zupy, żeby zrobić przyjemność staruszce.
– Przypuszczam, że w zamian za przysługę zaoferujesz Gianniemu teren nad jeziorem – rzuciła cicho Liz Hamilton. – W sumie od śmierci twojego wujka nikt nie łowi ryb w jeziorze.
– Muszę mu coś zaproponować. Nasz dach nie przetrwa kolejnej zimy – powiedziała z rezygnacją.
– Dach mojego sklepu też prosi się o naprawę – wtrąciła Trixie.
– Dach domu jest znacznie ważniejszy – odpowiedziała Sybil. – Do tego trzeba wymienić przewody elektryczne, inaczej nas odłączą ze względów bezpieczeństwa.
– Tak, wszystko jest powiązane – westchnęła Liz. – Przez elektrykę Jo nie mogła otworzyć tu pensjonatu. Wszystko kosztuje, a my mamy tylko tyle, żeby opłacić rachunki.
Jo miała wszystkiego dość, ciężar odpowiedzialności zbytnio ją przytłaczał. Zasadniczo rodzina radziła sobie, dopóki jej wujek nie stracił rodzinnych oszczędności. A potem jej dziadek, który miał głowę do interesów, zmarł. Jo skończyła studia biznesowe i planowała znaleźć pracę w tej dziedzinie, ale utrzymywanie Ladymead i jej rodziny stanęło na pierwszym planie. Miała kilka dobrych pomysłów na zagospodarowanie budynków posiadłości, jednak problem polegał na tym, że zanim się zacznie zarabiać, najpierw trzeba zainwestować.
Trixie miała sklepik z kryształami, świeczkami i rękodziełem, a dodatkowo wróżyła z kart tarota. Sybil natomiast prowadziła małe schronisko dla zwierząt w stodole, a dodatkowo sprzedawała organiczne warzywa z przydomowego ogródka. Pomagał jej jedyny żyjący pracownik, Mauris, który był stary jak świat, mieszkał na podwórzu i nie chciał odejść na emeryturę. Duffy wleciał do pokoju i usadowił się na krześle naprzeciwko Jo. Zaczął śpiewać piosenkę z musicalu.
– Usłyszał, jak zaczęłaś mówić o pieniądzach, i oto jest – Sybil zganiła starszą siostrę.
– Lepsze to niż cytaty z Biblii, chociaż wtedy jest taki natchniony – odparła Liz z czułością.
– Jest dobrze wykształconą papugą – wymamrotała z dumą Liz Hamilton.
Jo zostawiła je na tych rozważaniach, a sama, w towarzystwie charcicy Fairy, udała się na górę, żeby się odświeżyć. Ich szkocki terier, McTavish, który nienawidził wszystkich oprócz Jo, gonił obecnie króliki, co się dobrze składało ze względu na wizytę Jo w Belvedere. Czuł szczególną niechęć do Gianniego. Jego gospodyni dwukrotnie dzwoniła do Jo, żeby go zabrała, gdy ten czyhał na Gianniego.
Wygładziła swoją wyblakłą niebieską sukienkę i westchnęła, rozplątując rozpadający się długi warkocz. Gianni był bardzo punktualny, dlatego, by zaoszczędzić czas, zdecydowała tylko przeczesać włosy. Nie chciała go rozzłościć.
W towarzystwie Fairy wpakowała się do pickupa, jedynego samochodu, jaki został w Ladymead, użytkowanego przez wszystkich zgodnie ze ścisłym grafikiem, tak by każdy mógł skorzystać z odrobiny wolności, jaką oferował. Gianni miał pełen garaż samochodów, głównie szybkich, sportowych. Gdy dojeżdżała, przypomniała sobie jedno z ich ostatnich spotkań podczas pogrzebu jej przyjaciela Ralpha. Wszyscy, oprócz jej rodziny, myśleli, że Jo była z nim nieoficjalnie zaręczona. To była nieprawda. Była to tylko historia wymyślona przez Ralpha dla zachowania twarzy, gdy jego była narzeczona zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem. Opłakiwała Ralpha jak przyjaciela, mimo to Gianni podczas ceremonii próbował ją pocieszyć, mówiąc, że kochanie przynosi jedynie cierpienie. Gdy dopytała, dlaczego tak sądzi, odpowiedział, że gdy był młodszy, miał złamane serce i to była dla niego lekcja. Jo była zdziwiona takim osobistym wyznaniem i od tamtego czasu zastanawiała się, kim była ta kobieta i co się między nimi wydarzyło.
Próbując odgonić niewłaściwe w danym momencie myśli, zaparkowała na podjeździe i ruszyła w kierunku imponującego wejścia do domu. Otworzyła jej pulchna uśmiechnięta gospodyni Gianniego, Abigail, i zaprosiła ją do środka.
– Pan Renzetti jest w oranżerii. Jest tam pięknie o tej porze roku, zwłaszcza wieczorem – powiedziała, wskazując Jo drogę przez hall do oranżerii.
– Jak się masz? Wczoraj wpadłem na twoją babcię i mówiła, że jesteś strasznie zajęta.
– Jak zwykle, doba jest dla mnie zbyt krótka – odparła szybko, słysząc kroki na kamiennej posadzce.
– Jojo – mruknął Gianni – na co zbierasz dziś wieczorem?
Kiedyś jej powiedział, że Josephine jest zbyt długie, Jo brzmi jak chłopak, dlatego zaczął ja nazywać Jojo, chociaż zawsze się przy tym krzywiła.
– Z-zbieram? – wydusiła z siebie, czując, że się czerwieni.
W najgorszym z możliwych momentów przypomniała sobie jego niewyraźny obraz, w garniturze, z półnagą kobietą. Babcia powiedziała, że Gianni jest ich sąsiadem i że to nie wypada trzymać tego szmatławca w domu, bo on został zmanipulowany i nie wiedział o kamerze. Wstydziła się, że pochłonęła każdy sprośny szczegół tej historii, a jeszcze bardziej wstydziła się, że stwardniały jej sutki i poczuła ciepło między nogami. W końcu była jak każda inna kobieta, którą ciało zdradza w jego obecności, bo trudno mu się oprzeć. Była świadoma tego, jak jest przystojny, wysoki, dobrze zbudowany. Do tego ubrany był w perfekcyjnie dopasowany garnitur podkreślający szerokie ramiona i smukłe uda. W międzyczasie Fairy, niezrażona zakłopotaniem Jo, ułożyła się na dywanie i postanowiła uciąć sobie drzemkę.
– Na cele dobroczynne. Zawsze na coś zbierasz, ale nigdy nie umawiałaś spotkania – odparł leniwie Gianni, przyglądając jej się uważnie.
Wywoływała w nim aż nazbyt znajome napięcie seksualne, któremu się usilnie opierał. Josephine Hamilton była olśniewająca. Z ładnego dziecka wyrosła na niezwykle piękną kobietę z burzą blond włosów, szafirowoniebieskimi oczami, delikatnie zarysowanym nosem i soczyście różowymi ustami. Była szczupła i niewysoka i poruszała się z zapierającą dech gracją, jak baletnica. Gianni zaśmiał się, widząc jej wyraz twarzy.
– Ostatnio zbierałaś na bezdomnych i całkiem nieźle ci poszło wśród moich gości. Dokonałaś niemożliwego.
Jo znów się zarumieniła.
– Prawda, byli bardzo hojni, ale nie przyszłabym, gdybym wiedziała, że wydajesz przyjęcie.
– Usiądź, proszę – zaproponował, gdy jego gosposia pojawiła się z kawą i ciasteczkami.
– Ja dziękuję – rzuciła Jo nerwowo i z zażenowaniem, wpadając w miękkie poduszki fotela.
– Zazwyczaj nie odmawiasz – zauważył ze zdziwieniem. – Co się dzieje? Wydajesz się bardzo spięta.
Jo zesztywniała.
– Traktujesz mnie jak mile widzianego gościa, a ja tymczasem przychodzę prosić o pożyczkę – wyznała.
To było w stylu Jojo, że tak po prostu wyrzuciła to z siebie. Rozbawiło go to.
– Nie jestem bankiem.
– Banki mi odmówiły.
Gianni z trudem próbował ukryć rozbawienie.
– Nie powinnaś mi tego mówić.
Jo podniosła głowę.
– Nie jestem głupia, wiem, że byś to sprawdził.
– Na co potrzebujesz pieniędzy? Do skarbonki?
Jojo zacisnęła usta, obrażona tym określeniem jej domu.
– Dach jest w kiepskim stanie, elektryka też stwarza problemy. Chciałabym otworzyć pensjonat, ale przepisy są bardzo surowe.
Gianni wytężył bystry wzrok. Jego ojciec miał obsesję na punkcie nabycia Ladymead i pozbycia się z okolicy ekscentrycznych Hamiltonów i przaśnych biznesów, które prowadzili, by przetrwać. Oficjalnie Gianni był właścicielem Belvedere, odkąd skończył trzynaście lat, i obecność Tudorów po drugiej stronie muru wzniesionego przez jego rodziców wcale mu nie przeszkadzała.
– Oczywiście nie oczekuję, że pomożesz mi z dobroci serca.
– W moim przypadku takie coś nie istnieje – rzucił sucho.
– Nie zgłosiłeś, że McTavish cię ugryzł – przypomniała mu, nie zgadzając się z tym twierdzeniem.
– Nie wybaczyłabyś mi tego.
– Wiem, że nie lubisz długich przemów, więc powiem krótko. Możemy sprzedać ci teren nad jeziorem.
Gianni zacisnął zęby. Jak ma jej powiedzieć, że w końcu i tak kupi posiadłość Hamiltonów za bezcen, gdy ci splajtują, oraz że zamknie sklepy oraz sprowadzi najemców? To zabytkowy budynek i nie można go zburzyć. Jednak najbardziej martwiło go to, że Jo planowała pensjonat.
– Jak, do diabła, poradzisz sobie z gośćmi w domu, który i tak już podupada? – spytał niecierpliwie. – Będziesz musiała odnowić cały dom i będziesz potrzebowała pracowników. Trixie będzie musiała porzucić swoje sanktuarium w ogrodzie, a Sybil nie będzie mogła przygarniać każdego napotkanego zwierzęcia. A twoja babcia, która nie jest najmłodsza, nie wyjdzie z kuchni do końca życia.
– Nie pytałam cię o opinię – powiedziała z goryczą.
– Trudno… właśnie ją poznałaś. To zupełnie niepraktyczny pomysł.
– I myślisz, że tak po prostu ją zaakceptuję? – rozzłościła się.
– Tak – odparł. – Wiem, że studiowałaś biznes, ale nie masz doświadczenia, nie bywałaś w świecie.
– Jeśli bywanie w świecie to bzykanie jakiejś flądry w podejrzanym klubie i bycie gwiazdą brukowców, to nie sądzę, bym chciała bywać w świecie, jak to ująłeś!
Była czerwona na twarzy, dłonie miała zaciśnięte w pięści, szafirowe oczy płonęły wściekłością. Patrzyła, jakby rzucała mu wyzwanie.