Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

IANUA - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 sierpnia 2025
15,00
1500 pkt
punktów Virtualo

IANUA - ebook

Czy wszystko co widzimy dookoła to faktycznie prawda? Czy rzeczywistość zawsze jest krystalicznie czysta? IANUA to opowiadanie psychologiczne zabierające czytelnika w krótką lecz dynamiczną podróż. Książka zawiera wulgaryzmy. Treść przeznaczona dla osób pełnoletnich (18+).

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-285-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowem wstępu

DROGI CZYTELNIKU/CZYTELNICZKO.

MASZ PRZED OCZAMI JEDNO Z WIELU MOICH MARZEŃ. JUŻ JAKO DZIECKO MOJA WYOBRAŹNIA WYKRACZAŁA PONAD OGÓLNO PRZYJĘTE STANDARDY, A JA UCIEKAŁEM W ŚWIAT KSIĄŻEK ABY JĄ CIĄGLE ROZWIJAĆ. OD ZAWSZE CHCIAŁEM BYĆ ARTYSTĄ… MIMO, ŻE DO TEGO OKREŚLENIA JESZCZE MI BARDZO DALEKO, TO Z CAŁĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ MOGĘ SIĘ NAZWAĆ TWÓRCĄ. TWORZĘ MUZYKĘ, A TERAZ STWORZYŁEM TEN ZBITEK SŁÓW OPOWIADAJĄCYCH PRZEJMUJĄCĄ HISTORIĘ.

HISTORIA, KTÓRĄ TRZYMASZ..ZAPEWNE NA SWOIM SMARTFONIE LUB INNYM URZĄDZENIU ELEKTRONICZNYM (NO CHYBA, ŻE JĄ SOBIE WYDRUKOWAŁEŚ/ŁAŚ) JEST CZĘŚCIOWO PRAWDZIWA. NIE BĘDĘ SIĘ TUTAJ ODZIERAŁ Z PRAWDY JEDNAK ZAPRASZAM WAS NA PRZYGODĘ, KTÓRA W JAKIMŚ STOPNIU MA SWOJE REALNE PODŁOŻE.

DZIĘKUJE CI ZA ZAKUP I WSPARCIE.

MATEUSZ.

“BO JA NIE CHCĘ BYĆ SAM… ZAMKNIĘTY W CZTERECH ŚCIANACH WŁASNEJ ŚWIADOMOŚCI

WYLEWAŁEM ŁZY…”

(HEHEH)

SIERPU X PISHONE — 4 ŚCIANY

KSIĄŻKĘ DEDYKUJĘ RODZINIE, KTÓRA OD DZIECKA MUSIAŁA SIĘ ZMAGAĆ Z MOIMI NAPADAMI ABSURDALNYCH POMYSŁÓW, ALE ZAWSZE MNIE W NICH WSPIERALI.

NO I OLI, MOJEJ WYBAWICIELCE.Rozdział 1

…Zadzwonił budzik.

“Co to było?!” — pomyślałem raczej normalnie, bo mógłbym na potrzeby historii ubrać to w amerykańsko-youtuberski overreacting, ale po co?

“Dla zasięgów, heeheheh”.

Przecieram oczy, spoglądam w bok. Śpi. Spokojnie, śpi, jak gdyby nigdy nic. Zresztą, czemu miałaby spać inaczej, skoro raczej nie krzyczałem przez sen, nie rzucałem się, ani nie robiłem niczego z tych rzeczy. Leżę tak przez chwilę, patrząc na jej cudowne, długie, kruczoczarne włosy. W myślach powtarzam sobie, jakie mieliśmy szczęście, że na siebie wpadliśmy. Dwie zagubione dusze, które przeszły już w życiu swoje piekło. Brak zrozumienia, bycie wykorzystywanym dla cudzych celów, toksyczne związki, brak wsparcia… Klasyka gatunku, która dla osób wrażliwych jest mieszanką wybuchową. Dałem Oli buziaka w czółko, a ta uśmiechnęła się delikatnie.

— _Kocham Cię, uważaj na siebie._

— _Wiesz, że zawsze uważam._

— _Nie zesraj się…._

I zasnęła ponownie. Idąc w stronę łazienki, pomyślałem: “Taaa, zawsze na siebie uważam. Żeby Ona wiedziała, co się w życiu robiło…, ale to już na szczęście za mną”.

Chłodny prysznic, mycie ząbków, lustro…

— _Jesteś zajebisty!_

“Dobra, rutynka wykonana, gdzie ja położyłem ciuchy…”. Spojrzałem na bajzel na krześle, zostawiony tuż przed zaśnięciem — najlepsza szafa na świecie. Co z tego, że pogniecione? Przynajmniej są pod ręką. Założyłem swoje stare “najki” po wcześniejszym ubraniu całości wierzchniej, nie myślcie sobie, że chodzę publicznie w samych butach. Chwytając za klamkę, obejrzałem się przez ramię jeszcze jeden raz, uśmiechnąłem się na widok śpiącej Oli, podszedłem do niej…

— _Kocham Cię, mała._

Pocałowałem ją i wyszedłem do pracy.

Trasa przebiegła bez większego problemu, słoneczko świeciło, w radiu leciała moja muzyka z telefonu… Tym razem wybór padł na MGK, na którego ostatnio złapałem niesamowitą fazę. Miejsce na parkingu znalazłem też bez problemu…, co w sumie było najdziwniejszym wydarzeniem w tym poranku. Znalezienie miejsca blisko wejścia o godzinie 5.30 graniczyło z cudem nawet w weekend, a tym razem udało się… w zwykłą środę. Na tę chwilę nic nie zapowiadało, aby w ciągu tego dnia wydarzyło się coś niezwykłego.

Godzina 6:00, meldunek przy kawie i papierosie. Pierwszy posiłek w ciągu dnia. Tak… fajka i kawa. Jak pracuję na pierwszą zmianę, nigdy nie jem przed ani w trakcie pracy. Po przebudzeniu tak wcześnie rano zwyczajnie mi się nie chce, a w pracy często nie ma czasu…, a przynajmniej tak zawsze mówię, jak ktoś mnie pyta, “czemu nie jadam w pracy?”. No nie lubię i tyle.

Więc w towarzystwie dymu unoszącego się w powietrzu i leniwie osiadającego na ścianach smrodu papierosów i z gorzkim smakiem kawy w ustach stoję wraz z kumplem z roboty i, prowadząc z nim rozmowę o codziennych pierdołach typu, co tam słychać w “Fifie” i czy oglądał któryś z nas jakiś dobry film w ostatnim czasie, zastanawiam się, czy mówić mu o tym śnie, czy tak naprawdę ma to w piździe…, co było znacznie bardziej prawdopodobne. Następnie udaliśmy się na robotę.

Warto byłoby wspomnieć, gdzie pracuję, prawda? Otóż nie, w ogóle nie warto poruszać tego tematu. Zwyczajna fabryka, gdzie każdy z nas ma swój numer ewidencyjny, przypisaną rolę oraz tę samą monotonię zawodową. “Gdzieś już to było w historii… dooobra, wiem, że to za dużo jak na powieść. Zostawię to dla siebie, ale kto ma wiedzieć, ten wie. Czy właśnie złamałem czwartą ścianę… podczas cytowania własnych myśli?” OMG, absolute literature.

Po ośmiu wykańczających psychicznie godzinach nadszedł czas, na który czeka każdy z nas. Prysznic po robocie. Spokojnie, chodzi o zwyczajny prysznic, o zmycie z siebie goryczy pracy w fabryce, goryczy zatraconych marzeń na rzecz etatu. W drodze do auta towarzyszył mi ten sam kumpel, z którym spędziłem poprzednie osiem godzin. Można powiedzieć, że przez tę pracę staliśmy się już prawie jak rodzina.

— _Jutro jesteś normalnie?_ — zapytał mnie znudzonym tonem… tak, to pytanie pada dosyć często w moim wypadku, bo to nigdy nie jest nic pewnego, czy pojawię się następnego dnia w pracy.

— _Chyba nie mam innego wyboru… chociaż klasycznie, kurwa, chodzi za mną użeta cały czas._

— _Pierdol, to się zawsze może przydać, jak faktycznie będziesz tego potrzebował, a na razie i tak mamy luz, to szkoda chyba tracić._

— _Szkoda to marnować życie, robiąc cały czas na kogoś, hahah._

Po serii śmiechu przez łzy odpaliliśmy ostatnią fajkę i rozeszliśmy się w swoją stronę. Byłem z siebie zadowolony, byłem zadowolony, że za mną kolejny przepracowany dzień, że nie rzuciłem tym wszystkim i przetrwałem, a uwierz, że dla osoby kreatywnej i z dosyć bujną wyobraźnią (“heloł, piszę przecież opowieść”) praca w monotonii i codziennej rutynie jest powolnym zabijaniem samego siebie i swojego potencjału. Idąc do auta i kończąc papierosa, poczułem dziwny powiew wiatru na karku, nie taki zwyczajny… To nie był wiatr spowodowany warunkami atmosferycznymi, był środek lata, słońce na bezchmurnym niebie i chyba z 30 stopni… w cieniu.

To, co poczułem, miało w sobie coś dziwnego, w sekundę poczułem spięcie na karku i taki przeszywający dreszcz, który sprawił, że na moment przystanąłem. Czułem się obserwowany, osaczony, na radarze… chociaż dookoła wszystko sprawiało wrażenie, że jest normalnie. Ludzie wychodzący z pracy mijali się z nowo przybyłymi, ptaszki świergotały…, a mimo wszystko czułem niepokój.

“Uspokój się, bo zaczynasz popadać w paranoję…”. Wsiadłem do srebrnej strzały, odpaliłem silnik, który wydał z siebie dźwięk zdecydowanie wskazujący na zbliżającą się konserwację, podpiąłem telefon pod transmiter, odpaliłem “EmDżiKeja” i odjechałem w stronę wyczekiwanego od dawna domu. A uczucie towarzyszące mi do tej pory ustało w momencie wyjazdu z terenu pracy.

— _TEL MI DACZ JU ŁEJT FORR MI, BEJBI AM A ROLIN STOŁNNN_

Kolejny raz w ciągu tego dnia zostałem wyrwany z mojego prywatnego koncertu samochodowego, jednak tym razem stało się to za sprawą Oli — telefon zawibrował, przerywając muzykę, a ja, odbierając NA TRYBIE GŁOŚNOMÓWIĄCYM, bo pamiętajmy, że podczas jazdy nie korzystamy z telefonu, zaczynam rozmowę od wujkowego żartu…

— _Dom pogrzebowy “Elektryk”, zmienimy w popiół każde marzenia, słucham?_

— _Kochanieeeee, jak będziesz wracał, wstąp do sklepu po wkłady do e-peta i po coś do picia._

— _Pewnie, niedługo będę._

— _Super, kocham Cię._

— _Też Cię kocham, papatki._

Jak poprosiła, tak też zrobiłem. Pojechałem do najbliższego sklepu, wrzuciłem do koszyka jakieś energetyki, trochę warzyw, placki tortilli, napój nazywany przeze mnie “Czarnym Złotem” i wodę. “Mogłem podjechać do marketu, wtedy nie zapłaciłbym tyle”, heheheh. Ty już zapewne doskonale wiesz, gdzie byłem. Podszedłem do kasy, a tam kasjerka, którą nazwijmy dla przykładu Swietłana, pyta mnie z miną mówiącą mniej więcej tyle: “Zabijcie mnie”.

— _Aplikacja?_

— _Klasyk. Teraz wszędzie wołają o aplikacje._

— _Jest._

— _A ja wszystkie mam, to oczywiste._

— _72,56, coś jeszcze?_

— _Wkłady do elektryka, smak jagodowy._

— _Ianua. Wpuść mnie._ — Słysząc ten zwrot, zamarłem na chwilę, rozejrzałem się dookoła, spojrzałem na Swietłanę podejrzliwie, ale finalnie uznałem to za dowcip mojego umysłu.

— _Słucham?_ — zapytałem… dla pewności, że wszystko jest w porządku, no, poza moją paranoją.

— _105,55_ — odparła ekspedientka, jak gdyby nigdy nic.

— _KURWA, WPUŚĆ MNIE!_ — W tym momencie ktoś wyraźnie krzyknął i uderzył w drzwi magazynu… a przynajmniej tak mi się zdaje.

— _Przepraszam._ — Na twarzy Swietłany pojawił się wyraźny wyraz zmieszania i wstydu.

— _Mogę jakoś pomóc? Coś się dzieje?_ — zapytałem, chociaż, nie oszukując ani siebie wtedy, ani Was teraz… bardzo liczyłem, że odpowiedzią będzie słowo “nie”. Gdzieś tam poczułem obowiązek pomocy i zainteresowania się tematem, ale z drugiej strony byłem zmęczony po pracy, zrezygnowany dniem i jedyne, co chciałem zrobić teraz, to zobaczyć Olę czekającą na mnie w drzwiach.

— _Nie trzeba, do widzenia._

— _Do widzenia._ — Uff.

Wychodząc ze sklepu, dałbym sobie głowę uciąć, że w odbiciu szyby dostrzegłem postać stojącą w drzwiach magazynu, w które wcześniej ktoś uderzał. Postać, która bardzo przypominała kobietę ze snu, ale nie miałem już na to czasu, bo moja własna kobieta czekała na mnie w domu.

— _Co tak długo? Tęskniłam._

I właśnie o tym mówiłem wcześniej, tyle ciepła od niej dostaję, tyle wsparcia i radości wniosła do mojego życia. Żeby ona zdawała sobie sprawę, jak wdzięczny jej jestem, że przywróciła mi sens istnienia, że wyrwała mnie z moich okowów beznadziejności. Po latach zagubienia odnalazłem w końcu drogę, którą chcę podążać do końca życia.

— _Aj, nie zesraj się. Chciałaś zakupy, to przecież nie przyspieszę tego, ale już jestem, skarbie. Ogarnę się i możemy zrobić sobie jakiś obiadek dobry, bo jestem strasznie głodny._

— _Znowu nic nie jadłeś?_

— _Wiesz przecież, że nie lubię jeść z rana._

— _No wiem, ale potem głodny jesteś i zmęczony bardziej._

— _Ja Ci zaraz mogę pokazać, jaki zmęczony jestem._ — Mówiąc to, spojrzałem na nią z pożądaniem. Tak, ta kobieta działała na mnie jak kasyno na hazardzistę, no nie ma przebacz.

— _Mówisz?_ — Podeszła do mnie bliżej i mnie pocałowała.

— _Mhmm, obiad może poczekać_.

— _Nie, najpierw obiadek, potem przyjemności, musisz coś zjeść._
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij