Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ich ciche groby. Tom 7 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ich ciche groby. Tom 7 - ebook

Dwie nastolatki w halloweenowych kostiumach biegną przez gęsty las. Zanim jednak uda im się dotrzeć do celu, dokonują szokującego odkrycia – między drzewami znajdują kopiec świeżo usypanej ziemi. Mają przed sobą płytki grób.

Nie oglądając się za siebie, biegną tak szybko, jak tylko mogą, nie dostrzegając w pobliżu osoby obserwującej każdy ich ruch...

A kiedy zaledwie kilka dni później zostaje znaleziony kolejny grób, staje się jasne, że w małym miasteczku przebywa seryjny morderca. Kogo teraz obserwuje?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8894-3
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI



Pro­log

24 lata temu
Pią­tek, 27 IX

– Ej, po­daj mo­jemu kum­plowi ku­fel piwa i przy oka­zji mi też na­lej. – Terry po­cią­gnął no­sem, nim starł po­zo­sta­ło­ści bia­łego proszku, które znaj­do­wały się na jego gór­nej war­dze.

Ude­rzył mnie w plecy, czym nie­mal mnie prze­wró­cił, gdy chcia­łem usiąść na wy­so­kim stołku przy ba­rze. Nie prze­szka­dzało mi to jed­nak, nie, kiedy sza­stał pie­niędzmi, jakby ju­tra miało nie być. Ro­zej­rza­łem się i ski­ną­łem głową na po­wi­ta­nie in­nym, głów­nie star­szym męż­czy­znom. Nie tylko mi po­do­bała się jego wy­wo­łana al­ko­ho­lem hoj­ność. Ślinka na­pły­nęła mi do ust, gdy po­czu­łem woń chmielu.

– Dzięki, Terry. Praw­dziwy z cie­bie dżen­tel­men. – Na pewno nim nie był, nie wiem, dla­czego to po­wie­dzia­łem. Wy­da­wało się, że tak na­leży.

– Rze­czy­wi­ście. Ża­łuję, że ta suka w domu nie my­śli tak samo, stary, ale ta­kie wła­śnie są baby. – Kiedy bar­manka po­chy­liła się po pu­stą szklankę, Terry za­pu­ścił żu­ra­wia w jej de­kolt. – Co ro­bisz póź­niej, ko­chana? Może uda­łoby nam się ta­kie coś, przez co za­wy­jesz z roz­ko­szy. Za­bawa bez zo­bo­wią­zań. Wiem, że chcesz. – Kilka razy wy­sta­wił ję­zyk, nim pu­ścił do niej oko.

Ko­bieta prze­wró­ciła oczami i się wy­pro­sto­wała. Ob­cią­gnęła spód­nicę i prze­szła na drugą stronę baru, aby na­lać piwo do ku­fli.

– Na­lej też so­bie, jak za­wsze.

– Dzię­kuję, nie trzeba. Nie piję w pracy. – Od­wró­ciła się.

– Nie­wdzięczna zdzira, zu­peł­nie jak moja żona. Cały czas trzeba być o krok przed nimi. Po­ka­zy­wać im, gdzie ich miej­sce, a je­śli spró­bują je opu­ścić, za­cią­gać je z po­wro­tem za włosy. Kon­tro­lo­wać. – Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu i po­now­nie po­cią­gnął no­sem.

Uśmiech­ną­łem się i lekko prych­ną­łem. Moje do­chody spa­dły w tym mie­siącu – umie­rało za mało osób. By­łem wku­rzony. Lu­dzie wy­da­wali co­raz mniej na trumny. Do­star­cza­łem to­war wy­so­kiej ja­ko­ści, naj­pięk­niej­sze skrzynki, w któ­rych lu­dzie mo­gli spo­cząć na wiecz­ność. Po­tar­łem palce, ścią­ga­jąc brwi na wi­dok drzazg i od­ci­sków. Nie je­stem sto­la­rzem, tylko ar­ty­stą. Rzeź­bię w drew­nie. Lu­bię je czuć i trak­tuję je z sza­cun­kiem.

Terry mnie szturch­nął.

– To zna­czy, suka się ośmie­liła mi od­szczek­nąć, więc co zro­bi­łem? Zo­sta­wi­łem ją w szo­pie. Musi wie­dzieć, że nie ujdą jej na su­cho ta­kie od­zywki.

Szcze­rzył się sze­roko, gdy bar­manka po­sta­wiła mój ku­fel.

– Dzięki, Terry. – Upi­łem łyk.

– Mógł­bym zo­sta­wić ją tam na cały week­end, aż na­bie­rze ro­zumu do głowy. Kiedy ją wy­pusz­czę, bę­dzie bar­dzo wdzięczna, je­śli wiesz, o czym mó­wię. To czyni cuda dla na­szego związku. – Po­now­nie pu­ścił oko.

Nie ma po­ję­cia, czym jest sza­cu­nek. Wszy­scy w oko­licy wie­dzą, skąd się biorą sińce na jej ciele, ale każdy udaje, że się z nim kum­pluje. Dla­czego? Nie wiem. Ogar­nął mnie nie­po­kój. Po­wi­nie­nem coś ko­muś po­wie­dzieć, ale po­dob­nie jak reszta na pewno tego nie zro­bię. Mo­gli­by­śmy po­wia­do­mić po­li­cję czy opiekę spo­łeczną, jed­nak się nie po­fa­ty­gu­jemy. Nic nie zro­bimy. Igno­ru­jemy pro­blemy in­nych w za­mian za dar­mowe piwo w pu­bie. Ży­jemy we­dług nie­pi­sa­nego ko­deksu, by nie do­no­sić na bliź­nich. Tak wła­śnie po­stę­pu­jemy.

– Idę do domu, żeby spo­tkać się z tą moją suką! – Wy­pił piwo i od­sta­wił ku­fel na kon­tuar. – Mu­simy do­koń­czyć na­sze sprawy. Po­każę jej, kto tu rzą­dzi. Pa, ko­ciaku, masz mój nu­mer. Za­dzwoń. – Za­to­czył się w kie­runku drzwi i otwo­rzył je tak gwał­tow­nie, że pra­wie upadł.

– Nie są­dzę. – Bar­manka po­chy­liła się nad ladą. – Dla­czego wszy­scy go za­chę­ca­cie?

Po­zo­stali klienci się od­wró­cili i wró­cili do roz­mów, gry w karty czy w do­mino.

Cof­ną­łem się, marsz­cząc nos.

– Za­chę­camy? Ja tego nie ro­bię.

– Skoro tak mó­wisz. Ale przyj­mu­jesz od niego piwo, nie zwra­casz mu uwagi, gdy jest cham­ski wo­bec in­nych, i to głów­nie ko­biet. I na­wet nie każ mi przy­po­mi­nać tego, jak wy­raża się o żo­nie. Wiesz co? Je­steś tak samo podły jak oni. – Wska­zała po­zo­sta­łych, rzu­ciła ścierkę na kon­tuar i od­wró­ciła się od nas. Wzru­szy­łem ra­mio­nami. Zo­ba­czy­łem, że kilku się uśmie­cha, a je­den z nich pró­buje po­ło­żyć rękę na jej ple­cach.

Chwy­ci­łem ku­fel, bo na­szła mnie ochota, by nim rzu­cić. Kiedy pró­bo­wa­łem prze­łknąć piwo, nie sma­ko­wało już tak, jak po­winno. Mógł­bym za­koń­czyć jej cier­pie­nie. Na­tych­miast. Mógł­bym iść za Ter­rym do jego domu, za­dzwo­nić na po­li­cję, gdy znów bę­dzie ją drę­czył. Wy­obra­żam ją so­bie, jak drży za­mknięta w zim­nej, wil­got­nej szo­pie. Wy­la­łem resztę piwa i skie­ro­wa­łem się do drzwi.

– Dzięki! – za­wo­łała bar­manka, ale wy­sze­dłem i po­bie­głem przez mgłę, aby do­go­nić Terry’ego. Serce wa­liło mi jak mło­tem. Za­bił­bym, gdyby ktoś tak po­trak­to­wał moją córkę, bra­ta­nicę albo sio­strę. Strze­lał­bym jak Billy the Kid. Kula pro­sto w łeb.

Nie mogę stać z za­ło­żo­nymi rę­kami…

Roz­dział 1

12 lat temu
Hal­lo­ween

– Gdzie ja je­stem? Po­mocy! Wy­puść mnie! – Ma­cała w ciem­no­ści, za­raz jed­nak się wzdry­gnęła, gdy coś ostrego wbiło się jej w skórę, od­dzie­la­jąc pa­zno­kieć od palca. – Wy­puść mnie! – Ude­rzała ręką, ma­jąc na­dzieję, że ktoś to usły­szy. Dy­sząc, pró­bo­wała się ob­ró­cić naj­pierw w jedną, po­tem w drugą stronę. Za każ­dym ra­zem ude­rzała w coś łok­ciem, pal­cem od nogi czy ko­la­nem.

Za­częła się wić. Krzyk­nęła, gdy na­piął się mię­sień w jej szyi, przez co ból roz­szedł się aż do ra­mie­nia. Tak zimno, mo­kro i cia­sno. Drżą­cymi pal­cami wy­ma­cała wodę desz­czową, która wsią­kała w ubra­nie na jej brzu­chu i mo­czyła raj­stopy i bie­li­znę. Mię­śnie jej pło­nęły wraz z nie­usta­ją­cymi dresz­czami, nie czuła już pal­ców u nóg. To nie mo­gła być prawda. Może to tylko sen i le­żała sku­lona na łóżku?

Na­brała głę­boko po­wie­trza. Po jej po­liczku spły­nęła sa­motna łza. Sap­nęła, jakby ktoś na­dep­nął na jej pierś. To nie był sen. Biła dłońmi, ko­pała, aż dźwięk pę­ka­ją­cej ko­ści w palcu wy­wo­łał mdło­ści. Wal­cząc o od­dech, spró­bo­wała zła­pać co­kol­wiek, ale nic nie zna­la­zła. Cho­ciaż ni­czego nie wi­działa, krę­ciło się jej w gło­wie. Puls gło­śno tęt­nił w uszach. Od tego pul­so­wa­nia za­raz wy­buch­nie jej głowa. Ude­rza­nie rę­kami i no­gami sta­no­wiło ostat­nią szansę na ucieczkę, nim zga­śnie jej wła­sne świa­tło. Za­mknęła oczy – nie, żeby to sta­no­wiło ja­ką­kol­wiek róż­nicę – pra­gnąc, by wi­ro­wa­nie ustało. Szczę­kała zę­bami tak bar­dzo, że za­raz jej po­pę­kają, je­śli się nie uspo­koi.

– Prze­stań. – Zmu­siła się do za­czerp­nię­cia tchu, a po­tem wy­pu­ściła po­wie­trze. Chwilę póź­niej za­częło roz­ja­śniać się jej w gło­wie. Co wie­działa? Znaj­do­wała się w skrzyni wy­ko­na­nej ze sta­rego, mo­krego drewna. Po­wio­dła pal­cami po szorst­kiej po­wierzchni i pi­snęła ci­cho, gdy ko­lejna drza­zga wbiła się w czu­bek jej palca. Ktoś ją skrzyw­dził, może ude­rzył w głowę, je­śli wska­zówką było to nie­ustanne pul­so­wa­nie, a na­stęp­nie umie­ścił ją w tej drew­nia­nej… skrzyni… trum­nie. Krzy­cząc, biła dłońmi w boki i w wieko. – Po­mocy! Wy­puść mnie! – Łzy po­cie­kły jej do nosa. Nie prze­sta­wała ude­rzać, gdy po­czuła, że z jed­nej strony drewno jest jakby słab­sze. To koło jej brzu­cha, z któ­rego ka­pała woda. Ude­rza­jąc i na­ci­ska­jąc, udało się jej odła­mać ka­wa­łek de­ski. Na­ci­skała co­raz bar­dziej, wal­cząc o od­dech, aż po­czuła ła­sko­ta­nie i się wzdry­gnęła. Gdyby było tu ja­kieś świa­tło, mo­głaby się przyj­rzeć temu, gdzie się znaj­duje i co ma na so­bie. Po­my­ślała o wiel­kich pa­ją­kach, sto­no­gach, dżdżow­ni­cach – wszyst­kim, co przy­pra­wiało ją w domu o ciarki. Nie była w sta­nie upo­rać się z obrzy­dze­niem do peł­za­ją­cych stwo­rzeń, czę­sto na ra­tu­nek mu­sieli przy­cho­dzić jej ro­dzice.

Wy­cią­gnęła drżącą dłoń i krzyk­nęła, za­ci­ska­jąc palce na ziemi. „To tylko zie­mia, nie pa­jąk”. Chwila – czy to nie jest gor­sze?

Roz­trza­skana skrzy­nia wy­peł­niała się bło­tem, żwi­rem i wodą. Sły­szała ka­pa­nie, gdy kro­ple są­czyły się przez szcze­linę – trumna na­pełni się wodą, a ona uto­nie.

„Zrób coś. Myśl, myśl”. Py­ta­nia prze­la­ty­wały przez jej głowę z pręd­ko­ścią bły­ska­wicy. Co zro­bić? Ude­rzyła w po­krywę, po czym roz­legł się huk i stłu­miony śmiech. Ktoś tam był, ktoś ją ob­ser­wo­wał i cie­szył się jej nie­dolą. Wzy­wała po­mocy, a ta osoba nie za­re­ago­wała. Zo­sta­wiła ją na pewną śmierć. Kto­kol­wiek tam był, nie chciał jej po­móc. Zbyt do­brze ba­wił się w cza­sie tego przed­sta­wie­nia, by je za­koń­czyć. Wło­żyła ręce do kie­szeni, wy­jęła pu­dełko i pal­cami prze­śle­dziła jego za­war­tość. Za­drżała mocno i znów za­częła ko­pać w drewno. Krzyk­nęła, gdy pa­zno­kieć wbił się w jej pa­lec u nogi. Zie­mi­sty za­pach w nie­wiel­kiej skrzyni zmie­nił się w inny, który roz­po­zna­wała. Za­pałki – po­li­czyła za­war­tość. Trzy.

Wło­żyła jedną w zęby, sta­ra­jąc się ob­ró­cić pu­dełko dra­ską we wła­ściwą stronę. Za­pałka wy­pa­dła jej spo­mię­dzy warg, a dwie po­zo­stałe wpa­dły w jej włosy. Dla­czego była tak nie­zdarna? Le­dwo mo­gła do­tknąć ra­mion, a palce były zbyt zdrę­twiałe i czuła się, jakby skrzy­nia się kur­czyła. „Uspo­kój się. Musi tam być, za­raz ją znaj­dziesz” – pod­po­wia­dała lo­gika. Chwilę póź­niej trzy­mała za­pałkę, która wy­pa­dła jej z ust, i tym ra­zem nie za­mie­rzała jej wy­pu­ścić. Od­pa­liła ją jed­nym po­cią­gnię­ciem. Tak jak się do­my­ślała, znaj­do­wała się w skrzyni. Dziura, którą zro­biła, była mała, ale i tak wsą­czały się przez nią brudna woda i zie­mia. Gdyby pchnęła wieko moc­niej, czy zo­sta­łaby za­sy­pana?

– Au! – Za­pałka się wy­pa­liła i opa­rzyła jej pa­lec wska­zu­jący. Ode­tchnęła dwu­tlen­kiem siarki, który wy­peł­nił nie­wielką prze­strzeń. Wie­działa, że ogień spala tlen, lu­biła fi­zykę i che­mię. Zda­wała so­bie też sprawę, że tlen w pu­dle jest ogra­ni­czony i nie­ba­wem się skoń­czy. Nie miała jed­nak po­ję­cia, ile czasu mi­nie, nim się udusi po­grze­bana żyw­cem. Se­kundy, mi­nuty, go­dziny?

Od­dy­chała po­spiesz­nie, gdy po­now­nie usły­szała stłu­miony śmiech. „Od­dy­chaj po­woli” – po­le­ciła so­bie. Za­mknęła oczy i cof­nęła się my­ślami w cza­sie. Nie ude­rzono jej w głowę. Pa­mięć jej wra­cała. Zo­stała po­pchnięta, przez co się prze­wró­ciła i wal­nęła głową o ka­mień. Od tam­tej chwili jed­nak nic nie pa­mię­tała. Brudną ręką po­tarła czoło, aż do­tknęła lep­kiej rany. Krzyk­nęła i po­now­nie ude­rzyła dłońmi o wieko. Ktoś ją tu umie­ścił. Ale kto? Wró­ciła my­ślami do wie­czora, ale wszystko było nie­czy­telne. Wi­działa je­dy­nie po­je­dyn­cze sceny.

Piła ja­kiś krwi­sto­czer­wony poncz z mi­ski. Wszy­scy pili. Na myśl o pły­wa­ją­cych w nim gał­kach ocznych zro­biło się jej nie­do­brze.

Mu­zyka grała bar­dzo gło­śno.

Ja­kaś dziew­czyna wy­mio­to­wała do ku­chen­nego zlewu, a grupa chło­pa­ków po­da­wała so­bie śmiesz­nie pach­ną­cego pa­pie­rosa. Od­mó­wiła, co skwi­to­wali tym, że jest nudna.

Do drzwi za­pu­kała są­siadka w szla­froku, skar­żąc się na ha­łas.

Wszę­dzie byli lu­dzie. Dia­bły, cza­row­nice, Kró­lowa Śniegu, szkie­lety.

Z gło­śni­ków pły­nęło „Don’t Cha” The Pus­sy­cat Dolls.

Mało nie spa­dła ze scho­dów, szu­ka­jąc to­a­lety, po czym prze­szła nad śpią­cym, pi­ja­nym chło­pa­kiem bez ko­szulki.

Zo­ba­czyła dziew­czynę prze­braną za ko­ciaka, która bez dol­nej czę­ści gar­de­roby sie­działa na bla­cie umy­walki i po­su­wał ją Freddy Kru­eger. Ogon i leg­ginsy le­żały na pod­ło­dze, ko­cie uszy prze­krzy­wiły się na jej gło­wie. Ka­zała jej spa­dać, nim rzu­ciła w nią szczotką do wło­sów.

Na­gle za­pra­gnęła wyjść. To nie było dla niej. Sta­rała się, ale nie chciała już tam wra­cać, zwłasz­cza kiedy wszy­scy na im­pre­zie otwar­cie ją igno­ro­wali i zo­sta­wili samą w ką­cie. Tak zwana przy­ja­ciółka po­rzu­ciła ją za­raz po tym, gdy się tu zja­wiły.

Ze­szła na par­ter. Była ubrana w pa­sia­ste leg­ginsy i ża­ło­wała, że prze­brała się za sek­sowną wiedźmę. Strój wy­brała za radą no­wej ko­le­żanki, która miała jed­nak do­bre in­ten­cje. To ta sama, która po­rzu­ciła ją na im­pre­zie.

Zdjęła buty na ob­ca­sie, kiedy prze­szka­dzały jej w tańcu. Nie mo­gła ich te­raz zna­leźć. Znik­nęły.

W ką­ciku oka ze­brała się jej duża łza. Tro­skliwi ro­dzice mó­wili jej przed wyj­ściem, by uwa­żała na sie­bie i za­dzwo­niła, to po nią przy­jadą. Nie mó­wiła im, że nie chce iść na tę im­prezę, bo wie­działa, że musi spró­bo­wać do­pa­so­wać się do to­wa­rzy­stwa. Jako nowa w oko­licy tylko tego chciała.

Wró­cił do niej ko­lejny ob­raz. Je­den z chło­pa­ków pa­trzył jej w oczy tuż przed po­ca­łun­kiem – jej pierw­szym – a po­tem śmiał się z niej ze wszyst­kimi swo­imi przy­ja­ciółmi. Wy­drwili ją. Gdzie po­szedł? Zo­sta­wił ją, po­dob­nie jak inni.

Dla­czego wy­szła z im­prezy za­pła­kana? Po­trzeba było wię­cej niż kilku osób, by do­pro­wa­dzić ją do ta­kiego stanu. W wy­ćwi­czony spo­sób po­tra­fiła ukry­wać smu­tek, uwal­niała go do­piero wtedy, gdy znaj­do­wała się sama w swoim po­koju. Może w pon­czu był al­ko­hol?

Sta­rała się prze­łknąć ślinę, ale się za­krztu­siła.

Znów ten stłu­miony śmiech. Sły­szała go, co było do­bre, bo ozna­czało, że nie za­ko­pano jej zbyt głę­boko. To mu­siał być żart.

Krzyk­nęła, a z góry do­biegł głu­chy huk. Rzu­cano na skrzy­nię zie­mię.

Chciała po­wie­dzieć bli­skim, jak bar­dzo ich ko­cha. Pra­gnęła wró­cić do ich sta­rego domu w Bir­ming­ham i po­roz­ma­wiać z przy­ja­ciółką Sa­shą – tą samą, która od jej wy­pro­wadzki nie od­bie­rała od niej te­le­fonu. Chciała cho­dzić po skle­pach, od­dy­chać, czuć spły­wa­jący po twa­rzy deszcz. Po­czuć oszro­nione krzaki, gdy prze­cho­dziła z te­rierką Miffy przez je­żyny. Pra­gnęła tych wszyst­kich dro­bia­zgów, na­wet iść do szkoły. Spę­dzić wie­czór z ro­dzi­cami przed te­le­wi­zo­rem, jeść po­pcorn i chipsy. Nie chciała umie­rać. Nie była na to go­towa. Nie zna­la­zła jesz­cze pierw­szej pracy, nie miała chło­paka. Nie pój­dzie na stu­dia, nie do­świad­czy tego pierw­szego ty­go­dnia.

Czuła ście­ka­jące na jej brzuch błoto. Wa­liła rę­kami w wieko, le­d­wie wy­wo­łu­jąc na­cisk. Czy im­pre­zo­wi­cze za­raz ją wy­ko­pią i stwier­dzą, że to hal­lo­we­enowy dow­cip? Unio­sła rękę nad głowę i po­now­nie za­częła ma­cać. Szorst­kie drewno i… chwila… Przez ma­leńką dziurkę wcho­dził sznu­rek. Po­my­ślała o dzwon­kach, które mon­to­wano w trum­nach pod­czas epi­de­mii cho­lery. To było to. Spraw­dzian, ini­cja­cja. W za­leż­no­ści od tego, jak so­bie po­ra­dzi, bę­dzie przez ró­wie­śni­ków na za­wsze wy­śmie­wana lub po­dzi­wiana. Z dru­giej ręki wy­pu­ściła pu­dełko po za­pał­kach.

Już do­brze. Wie­działa, jak to dzia­łało. Mu­siała je­dy­nie po­cią­gnąć za sznu­rek. Za­brzę­czy dzwo­nek i zo­sta­nie uwol­niona. Im­pre­zo­wi­cze, któ­rzy na nią cze­kali, stwier­dzą, że to tylko wy­głupy.

– Do­bra, wiem, co ro­bi­cie! Mo­że­cie mnie już wy­pu­ścić! Ha, ha, ha! To już nie jest śmieszne. – Za­cho­wy­wała się spo­koj­nie, uda­wała, że nie dzieje się nic strasz­nego, ale było wręcz prze­ciw­nie. Kiedy ją tylko wy­pusz­czą, po­bie­gnie tak szybko, jak zdoła. Nie chciała mieć wię­cej do czy­nie­nia z kim­kol­wiek, kogo po­znała dziś na im­pre­zie, ani z je­dyną osobą, która, jak jej się wy­da­wało, miała być jej nową przy­ja­ciółką.

Po­now­nie roz­legł się śmiech, ale tym ra­zem jakby cich­szy, po czym na trum­nie wy­lą­do­wała ko­lejna war­stwa ziemi. Zdrę­twia­łymi pal­cami się­gnęła po sznu­rek, po­trze­bo­wała dwóch prób, by go zła­pać. Cią­gnęła nie­ustan­nie, przy każ­dym szarp­nię­ciu ude­rza­jąc łok­ciem w drewno. Sznu­rek stał się luź­niej­szy. Wy­cią­gała go co­raz bar­dziej, na­wi­ja­jąc na dłoń, aż prze­szedł cały, koń­cem ocie­ra­jąc się o jej po­li­czek.

Chciała tylko przy­tu­lić Miffy, po­ło­żyć się do wła­snego łóżka. Wbiła to, co zo­stało z jej pa­znokci w drewno i po­czuła na­ci­ska­jący na nie z góry cię­żar. Nie zna­la­zła wyj­ścia. „Że­gnaj­cie ro­dzice i Miffy”.

Roz­dział 2

Te­raz
Po­nie­dzia­łek, 26 X

– Cie­szę się, że przy­je­cha­łaś. – Nad­in­spek­tor Chris Briggs po­pi­jał kawę, sie­dząc na swoim ulu­bio­nym miej­scu w ka­wiarni Lucy. Na­wet w tej po­zy­cji wy­glą­dał na wy­so­kiego. Jego si­wie­jące, brą­zowe włosy opa­dły do przodu, co nada­wało mu swo­bod­nego wy­glądu. W tej chwili Gina nie czuła się tak, jakby był jej sze­fem, a ona pa­nią ko­mi­sarz. Byli przy­ja­ciółmi, któ­rzy umó­wili się na kawę.

Zer­k­nęła na sztuczne pa­ję­czyny i pa­jąki ze sło­mek do drin­ków, które przy­cze­piono w oknach, by przy­go­to­wać lo­kal na Hal­lo­ween. Nowi wła­ści­ciele wy­ko­nali nie­złe dzieło.

– Cie­szę się, że mnie za­pro­si­łeś. – Gina mach­nęła ręką do ko­biety w far­tuszku, która go­rącz­kowo myła sto­lik zwol­niony nie­dawno przez ro­dzinę.

– Za­pla­no­wa­łaś już urlop? – Fi­li­żanka, którą trzy­mał Briggs, wy­glą­dała na na­prawdę ma­leńką w jego dłoni wiel­ko­ści ło­paty.

– Tak. Za­re­zer­wo­wa­łam ter­min w spa. Wy­jeż­dżam w środę i cho­ciaż raz nie mogę się cze­goś do­cze­kać.

– Nie po­my­ślał­bym, że je­steś osobą, która lubi się re­lak­so­wać.

– Bo nią nie je­stem. Córka wciąż mi po­wta­rza, że po­win­nam spró­bo­wać. – Za­ci­snęła usta. Nie­zna­jome ręce ma­su­jące jej plecy czy ma­lu­jące jej pa­znok­cie na ró­żowo nie wy­da­wały się atrak­cyjną wi­zją, ale obie­cała, że kie­dyś się zde­cy­duje, więc gdy zo­ba­czyła re­klamę w in­ter­ne­cie, za­re­zer­wo­wała za­biegi.

– Czy Han­nah je­dzie z tobą? Spę­dzi­cie ra­zem czas jak matka z córką?

– Jesz­cze jej nie po­wie­dzia­łam, że się wy­bie­ram. Mó­wię o tym tylko to­bie. Je­śli mi się nie spodoba, wrócę do domu i nikt nie bę­dzie roz­cza­ro­wany. A je­żeli po­jadę z nią i cho­ciaż przez mo­ment będę wy­glą­dać na nie­za­do­wo­loną, to ni­gdy mi tego nie za­po­mni. Chyba po­win­nam ją za­pro­sić, ale wy­daje mi się, że tak jest bez­piecz­niej.

– Może in­nym ra­zem?

Gina zro­biła prze­ra­żoną minę, jed­nak za­raz za­chi­cho­tała.

– Za­wsze po­tra­fisz mnie roz­śmie­szyć.

Pa­trzył jej w oczy dłu­żej niż zwy­kle.

Uśmiech­nęła się i za­ło­żyła włosy za uszy. Choć raz się po­sta­rała i uło­żyła je z dala od twa­rzy, by nie opa­dały nie­sfor­nymi fa­lami.

– Wy­gląda na to, że ostatni klienci prze­pro­wa­dzili tu małą wojnę na je­dze­nie.

Pod wy­so­kim krze­seł­kiem le­żało coś, co wy­glą­dało jak ka­wa­łek ka­napki z tuń­czy­kiem, na bla­cie znaj­do­wały się po­roz­rzu­cane frytki i zmo­czone go­rącą cze­ko­ladą ser­wetki. Wła­ści­cielka ka­wiarni unio­sła głowę; nie zda­wała so­bie sprawy, że usma­ro­wała czoło brą­zo­wym pły­nem.

– Nie­ba­wem do pań­stwa przyjdę. – Od­gar­nęła ciemne, krę­cone włosy.

Gina się uśmiech­nęła.

– W po­rządku, mogę po­cze­kać.

– Kłam­czu­cha. – Briggs znał ją aż za do­brze, le­piej niż kto­kol­wiek inny na po­ste­runku. – Wi­dzę, jak wielką masz ochotę na po­rządną kawę, a nie tę lurę z au­to­matu czy ta­nią roz­pusz­czalną na ko­mi­sa­ria­cie.

Unio­sła ręce, prze­wra­ca­jąc oczami i przy­gry­za­jąc dolną wargę.

– Masz mnie. – Ro­zej­rzała się po lo­kalu, za­uwa­żyła Cy­rila i June, star­szą parę, która chyba tu miesz­kała.

June za­wsze ro­biła na dru­tach ja­kiś sza­lik, a Cy­ril roz­wią­zy­wał krzy­żówkę. Sie­dząca w ką­cie ko­bieta pa­trzyła przez duże oku­lary. Za­wsze była tu sama i za­wsze czy­tała – tym ra­zem miała ze sobą „Zbrod­nię i karę”. Ob­ser­wo­wała lu­dzi, a Gina mo­gła się z nią po­rów­nać. Za­sta­na­wiała się na­wet, co mo­gła po­my­śleć o niej i o Brig­g­sie. Przy­ja­ciele pi­jący ra­zem kawę, czy byli ko­chan­ko­wie sta­ra­jący się ukryć swoje uczu­cia? Z lo­kalu wy­szła ko­bieta w cięż­kich, czar­nych bu­tach i ko­lo­ratce. Gina ob­ser­wo­wała ją, gdy z kawą na wy­nos bie­gła w kie­runku ko­ścioła. Za­raz jed­nak po­now­nie zer­k­nęła na June, pod­czas gdy ta szep­tała coś do męża, pa­trząc na nią. Ko­mi­sarz zmarsz­czyła brwi i od­wró­ciła wzrok.

– Kawy? – Lucy wy­tarła pot z czoła, od­sta­wiła mio­tłę pod okno i wes­tchnęła. – Przy­pusz­czam, że to, co zwy­kle… – Za­mknęła oczy, kilka razy pstryk­nęła pal­cami i wska­zała na Harte. – Przy­go­to­wuję wiele na­poi, ale dla pani bę­dzie ame­ri­cano z od­tłusz­czo­nym mle­kiem.

– Zga­dza się, dzię­kuję. – Gina się uśmiech­nęła, gdy kel­nerka za­pi­sała to w sta­ro­mod­nym no­te­sie.

– Bill! – krzyk­nęła przez po­miesz­cze­nie do lekko zgar­bio­nego męż­czy­zny z bujną, siwą czu­pryną. – Ame­ri­cano z od­tłusz­czo­nym. – Wska­zała na Ginę. Męż­czy­zna od­wró­cił się ple­cami, przy­stę­pu­jąc do pracy. – Bill to mój tata, a wy to? Nie zno­szę na was wska­zy­wać, bo nie znam wa­szych imion. Jak się na­zy­wa­cie?

– Gina i Chris – rzu­ciła Harte i od­chrząk­nęła. Rzadko go tak ko­muś przed­sta­wiała, więc po­czuła cie­pło w piersi, gdy wy­po­wie­działa jego imię. Prze­cież spo­ty­kali się pla­to­nicz­nie, wy­cho­dzili je­dy­nie na kawę. Stało się to ich zwy­cza­jem, a przy oka­zji dys­ku­to­wali o ży­ciu, no­wych wie­ściach ze świata, a także o śledz­twach, nad któ­rymi głów­ko­wali.

Kel­nerka po­ka­zała pla­kietkę z imie­niem.

– Ja je­stem Lucy. – Ob­ró­ciła się do lady. – Ame­ri­cano dla Giny, tylko żwawo, Bill.

Męż­czy­zna pa­trzył na nią dłu­żej, niż było to ko­nieczne. Gina uśmiech­nęła się do niego i od­wró­ciła wzrok. Kiedy po­now­nie zer­k­nęła w tę stronę, przy­go­to­wy­wał już jej na­pój. Lucy po­de­szła do lady, stu­ka­jąc ba­le­ri­nami o płytki pod­ło­gowe.

– Bar­dzo pro­szę. – Bill pu­ścił do niej oko i po­dał jej fi­li­żankę.

– Dzięki. – Lucy wzięła kawę od ojca. Uśmiech­nął się do niej, a na­stęp­nie za­jął się ob­ni­ża­niem ceny ka­na­pek, które nie sprze­dały się w po­rze lun­chu. – Ame­ri­cano. Mam dla was otwarty ra­chu­nek. Daj­cie znać, gdy­by­ście chcieli za­pła­cić. – Zo­sta­wiła ko­pię za­mó­wie­nia na ich sto­liku wraz z kil­koma za­pa­ko­wa­nymi cze­ko­lad­kami. – Nowe smaki. Po­my­śla­łam, że ze­chce­cie skosz­to­wać.

– Dzię­ku­jemy. Jak naj­bar­dziej. – Briggs wy­cią­gnął rękę, a jego włosy opa­dły mu do przodu, za­sła­nia­jąc czoło.

Gina za­uwa­żyła, że miał na so­bie ko­szulę, którą mu ku­piła, gdy byli w po­waż­nym, acz­kol­wiek se­kret­nym związku.

– Co po­ra­bia­łeś do tej pory?

– Dziś? Nic. Obej­rza­łem pierw­szy se­zon „Stran­ger Things” na Net­fli­xie i wy­pro­wa­dzi­łem psa, to wszystko. Och, i przy­go­to­wa­łem chilli, w sa­mo­cho­dzie mam dla cie­bie pu­dełko. Wiem, że nie go­tu­jesz. Jak było dziś w pracy?

Gina roz­sia­dła się w ob­ro­to­wym ró­żo­wym fo­telu, roz­ko­szu­jąc się cie­płem ża­ró­wek edi­so­nek i dzi­wacz­nym sznu­rem lam­pek po­wy­żej. Tu­tej­sze me­ble były ko­lo­rowe i wy­godne, wy­ko­nano je z od­zy­ska­nego me­talu i drewna.

– Jak ci pew­nie wia­domo, wnie­śli­śmy oskar­że­nie w spra­wie na­pa­ści na Han­ger Road. W su­mie to był do­bry dzień, nie­zbyt pra­co­wity. – Roz­pa­ko­wała jedną z cze­ko­la­dek i wło­żyła ją so­bie do ust.

– Tak, wiem. Zda­jesz so­bie pew­nie sprawę, że na­wet w cza­sie wol­nym nie mogę po­rzu­cić ma­ili. Nie wie­rzę, że pod­czas tego ataku tak wiele osób stało z za­ło­żo­nymi rę­kami i nic nie zro­biło. Zwy­kle ja­kaś do­bra du­sza dzwoni na po­li­cję, nim sprawy wy­mkną się spod kon­troli.

Gina przy­tak­nęła.

– Wy­daje się, że dzi­siej­sza mło­dzież tylko cho­dzi po oko­licy i na­grywa. Jak ci wia­domo, mamy kilka fil­mi­ków, a za­dzwo­niono po po­moc do­piero po dwu­na­stu mi­nu­tach. Mamy sporo ma­te­riału do­wo­do­wego, a ten bie­dak zła­maną żu­chwę. We­dług mnie można było tego unik­nąć.

– Chyba lu­dzie cza­sami boją się wkro­czyć, bo nie chcą obe­rwać. To jed­nak nie tłu­ma­czy, dla­czego nie po­wia­do­mili po­li­cji. – Briggs uśmiech­nął się do wła­ści­cielki lo­kalu. – Czy mogę pro­sić o do­lewkę?

Sto­jąca po dru­giej stro­nie po­miesz­cze­nia Lucy po­ki­wała głową, za­raz jed­nak wró­ciła do po­dzi­wia­nia dzier­ga­nego przez June sza­lika.

Gina bęb­niła pal­cem o blat.

– Wiem, że lu­dzie nie chcą mieć kło­po­tów, i nor­mal­nie bym się z tobą zgo­dziła, ale sły­sza­łam ko­men­ta­rze na na­gra­niach. Oni ki­bi­co­wali, jakby to od­by­wało się w te­le­wi­zji. Za­cho­wy­wali się tak, jakby byli zu­peł­nie ode­rwani od tego, co się przed nimi działo. Dziwne. Mia­łam mdło­ści, gdy obej­rza­łam cały ten ma­te­riał i zda­łam so­bie sprawę, w ja­kim kie­runku zmie­rzamy.

– Chyba do­brze, że sprawa zo­stała za­mknięta.

– Tym ra­zem. – Gina wyj­rzała przez po­kryte sztucz­nymi pa­ję­czy­nami okno na ko­ściół, który od dwu­stu lat znaj­do­wał się na końcu High Street w Cle­eves­ford. Miesz­czący się na fron­cie bu­dynku wielki krzyż zo­stał pod­świe­tlony. Na przy­stanku na Per­spex stało kilka mło­dych osób.

Lucy po­de­szła do Brig­gsa, po­sta­wiła na sto­liku dużą kawę z mle­kiem i zo­sta­wiła też ko­pię za­mó­wie­nia.

– Do­dat­kowy za­strzyk ko­fe­iny we­dług po­le­ce­nia.

– Dzię­kuję. – Spoj­rzał na prze­jeż­dża­jące sa­mo­chody. – To z pew­no­ścią stary, do­bry świat, a my spo­ty­kamy naj­cie­kaw­szych z lu­dzi.

– No ja­sne.

Briggs upił kawę, a Gina się wzdry­gnęła, gdy ktoś trza­snął drzwiami. W lo­kalu po­wiał wiatr, przy­no­sząc ze sobą su­che li­ście.

Męż­czy­zna w dłu­gim, gra­na­to­wym płasz­czu sta­nął przy la­dzie, cią­gnąc za nitkę przy jed­nym ze swo­ich man­kie­tów.

– Dużą czarną kawę i jedną z tych prze­ce­nio­nych ka­na­pek z kur­cza­kiem na wy­nos. – Przyj­rzał się wszyst­kim w ka­wiarni, nim ude­rzył pię­ścią w kon­tuar. – Czy ktoś tu ob­słu­guje?

Lucy po­spiesz­nie wró­ciła za ladę.

– Och, prze­pra­szam. Bill musi być na za­ple­czu. Ma pan szczę­ście, je­dze­nie wła­śnie zo­stało prze­ce­nione. To bę­dzie trzy funty i sie­dem­dzie­siąt pen­sów.

– Cham czy co? – Gina po­krę­ciła głową, ale na­dal się przy­słu­chi­wała i ob­ser­wo­wała męż­czy­znę w od­bi­ciu w szy­bie. Drgnęły jej noz­drza, gdy do­tarł do niej za­pach sta­rego potu i dymu, kiedy męż­czy­zna wier­cił się przy ka­sie.

Po­czuła, że spięły się jej mię­śnie. Może po­trze­bo­wała re­laksu w spa bar­dziej, niż jej się wy­da­wało.

Klient za­czął grze­bać w kie­sze­niach, wy­jął drobne, klu­cze i zmięte chu­s­teczki, po czym wszystko po­ło­żył na la­dzie. Na­cią­gnął czarną, dzia­ni­nową czapkę głę­biej na czoło i za­czął li­czyć pie­nią­dze, jed­nak iry­to­wała go nitka wełny cią­gnąca się z rę­ka­wi­czek bez pal­ców.

– Drogo. Ja­kim cu­dem li­czy­cie aż tyle za kawę i ka­napkę? Mó­wiła pani, że zo­stała prze­ce­niona. Je­śli ma się ze­psuć, po­win­ni­ście od­dać za darmo.

Gina ob­ró­ciła głowę, by le­piej mu się przyj­rzeć.

– Prze­pra­szamy, mamy koszty. Mu­simy po­bie­rać opłaty. – Lucy za­częła nie­znacz­nie drżeć.

– Do­bra. – Po­chy­lił się i prze­czy­tał imię z jej pla­kietki: – Lucy, uro­cza Lucy. – Wpa­try­wał się w nią przez chwilę, a po­tem się uśmiech­nął. – Za­po­mnij o ka­napce i zrób mi kawę na wy­nos. I tak twoje je­dze­nie nie wy­gląda naj­le­piej. – Po­krę­cił głową. – Idź, na co cze­kasz? – Mil­czał, ale za­raz za­szy­dził: – Co się na mnie ga­pisz? Masz ochotę na odro­binę bru­tal­no­ści? Mógł­bym po­ka­zać ci do­brą za­bawę. – Wy­cią­gnął rękę, jakby chciał jej do­tknąć.

– Do­bra, je­stem. – Wró­cił Bill. Lucy prze­łknęła ślinę i ski­nęła ojcu głową, a on za­jął się przy­go­to­wa­niem na­poju. Ko­bieta zgar­nęła drobne z kasy i za­częła li­czyć.

– Bu! – Męż­czy­zna par­sk­nął śmie­chem, gdy się wzdry­gnęła. – Szyb­ciej z tą kawą, ko­leś. Co ci tak długo zaj­muje? – Ude­rzył pię­ścią w blat aż trzy razy, przez co za­grze­cho­tała sto­jąca na niej puszka na na­piwki.

Gina wstała, ale Briggs po­ło­żył rękę na jej dłoni.

– Wszystko w po­rządku?

Za­brała rękę.

– Tak. Po­każę tylko temu kre­ty­nowi, że nie może w taki spo­sób od­no­sić się do in­nych.

Briggs przy­tak­nął, a w tej sa­mej chwili Bill po­sta­wił kawę na la­dzie.

– Ej, nie po­wi­nie­neś tak do niej mó­wić. Prze­proś Lucy.

– A kto tak twier­dzi?

Gina po­de­szła spo­koj­nie kilka kro­ków.

– Ko­mi­sarz Harte. Nie po­zwolę, że­byś znie­wa­żał tych po­rząd­nych lu­dzi.

Bek­nął, a z jego ust do­był się smród piwa.

– Och, wielka, zła po­li­cjantka. No da­lej, aresz­tuj mnie za to, że za­ma­wiam kawę! – Uśmiech­nął się sze­roko. Wziął ku­bek. – Dzię­kuję. – Wró­cił spoj­rze­niem do Giny. – Le­piej? – Ob­ró­cił się w wy­tar­tych, za­bło­co­nych bu­tach i wy­szedł z lo­kalu, a wiatr znów na­wiał do środka su­chych li­ści.

Gina wró­ciła na miej­sce i przez szybę ob­ser­wo­wała, jak od­cho­dzi ulicą. Za­trzy­mała wzrok na czymś, co za­jęło ją bar­dziej.

– Szlag. Ta kawa bę­dzie mu­siała po­cze­kać. – Wzięła klu­czyki, cze­ko­ladkę, kartkę z za­mó­wie­niem i wsa­dziła to wszystko do kie­szeni płasz­cza. Zo­sta­wiła bank­not dzie­się­cio­fun­towy. Briggs rzu­cił na niego kilka drob­nia­ków.

– Dzię­kuję! – za­wo­łała Lucy, gdy w po­śpie­chu wy­cho­dzili.

Gina unio­sła rękę i skie­ro­wała się w stronę wi­docz­nego za­mie­sza­nia. Wie­czór do­piero się za­czy­nał.

Roz­dział 3

Gina, bie­gnąc, prze­wie­siła to­rebkę przez pierś. Grupka na­sto­lat­ków – w tym ten, który przy­po­mi­nał mło­dego Ju­stina Bie­bera – na­śmie­wała się z ku­lą­cego się na chod­niku chło­paka. Naj­wyż­szy z grupy rzu­cił w niego puszką na­poju ga­zo­wa­nego, przez co tam­ten jesz­cze bar­dziej zwi­nął się w kłę­bek.

– Cze­kaj. – Briggs otarł się o nią ra­mie­niem, gdy ją do­go­nił.

Prze­pchnęła się po­mię­dzy zgro­ma­dzo­nymi, uklę­kła obok ofiary, po czym spoj­rzała gniew­nie na grupę.

– Po­li­cja. – Unio­sła le­gi­ty­ma­cję, Briggs po­szedł w jej ślady. Na­past­nicy od­su­nęli się nieco, kilku na­wet ucie­kło. – Nic ci się nie stało?

Chło­pak usiadł i po­krę­cił głową.

– Nie. Dla­czego mia­łoby mi się coś stać? Tylko się wy­głu­pia­li­śmy. – Ro­zej­rzał się, pod­niósł i prze­pchnął mię­dzy po­zo­sta­łymi na miej­scu czte­rema na­sto­lat­kami.

Briggs za­koń­czył roz­mowę z po­ste­run­kiem i po­biegł za po­szko­do­wa­nym.

– Cze­kaj, masz pod­bite oko!

Główny na­past­nik szturch­nął swo­jego wy­so­kiego przy­ja­ciela i umknęli w jedną z bocz­nych uli­czek, tuż za nim po­dą­żyło ko­lej­nych dwóch chło­pa­ków. Kiedy ro­ze­szli się rów­nież ze­brani, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie ofiarę, Gina ski­nęła Brig­g­sowi głową.

– Zo­stań z nim tu­taj. – Prze­bie­gła przez ulicę, le­dwo uni­ka­jąc bia­łego pick-upa, i szybko prze­mie­rzyła spory dy­stans za od­da­la­ją­cymi się na­past­ni­kami. Za­ata­ko­wa­nemu może nic wiel­kiego się nie stało, ale pa­trze­nie, jak so­bo­wtór Bie­bera go ko­pie, pod­sy­ciło jej gniew nieco bar­dziej niż wi­dok zgro­ma­dzo­nych ga­piów, któ­rzy go do­pin­go­wali.

Nie­mal się po­śli­zgnęła na ob­lo­dzo­nym chod­niku. Przez chwilę na­słu­chi­wała na­wo­ły­wań, ale ni­czego nie wy­ła­pała. Nie miała szans, by do­go­nić na­sto­lat­ków w te­ni­sów­kach, któ­rzy wy­star­to­wali znacz­nie wcze­śniej. Zza rogu wy­szły dwie ko­biety z grupką dzieci prze­bra­nych za ko­ścio­trupy z ko­szy­kami w kształ­cie dyń, które były już pełne sło­dy­czy. Po­chy­liła się, sa­piąc na po­bo­czu. Zła­pała się za brzuch z na­dzieją, że kolka mi­nie, za­nim bę­dzie mu­siała wra­cać na miej­sce zda­rze­nia. Ko­biety za­brały dzieci do bu­dynku, w oknie któ­rego pa­liło się zie­lone świa­tło.

Z każ­dym od­de­chem z wy­schnię­tych ust Giny wy­ła­niała się biała mgiełka, która po chwili roz­pra­szała się w ciem­no­ści. W sze­re­gów­kach za za­cią­gnię­tymi za­sło­nami pa­liły się świa­tła. Miesz­kańcy bez wąt­pie­nia cie­szyli się z tego, że go­dziny ich pracy do­bie­gły już końca. Idąc skró­tem, prze­szła obok za­mknię­tej pie­karni.

Po obu stro­nach ścieżki roz­po­ście­rały się ogrody. Nie­mal wpa­dła na krze­sło, które ktoś usta­wił pod pło­tem, do­strze­gła jego za­rys do­piero, gdy zmru­żyła oczy. Wy­jęła ko­mórkę z kie­szeni i od­pa­liła la­tarkę, dzięki czemu nie we­szła w lo­dówkę i na wpół spa­lony ma­te­rac. Wzdry­gnęła się, gdy po dru­giej stro­nie ogro­dze­nia za­czął war­czeć i uja­dać pies. Przy­spie­szyła, ale za­raz po­tem zde­rzyła się ze zmie­rza­ją­cym z na­prze­ciwka męż­czy­zną.

– Prze­pra­szam, nie wi­dzia­łam pana.

Ciemne ubra­nie i ci­chy krok sku­tecz­nie go za­ma­sko­wały. Za­trzy­mała się i cze­kała, chcąc go prze­pu­ścić, jed­nak się nie ru­szył. Bły­snęła mu la­tarką w twarz, ale ob­ró­cił głowę. Co dziwne, wró­cił tam, skąd przy­szedł – udał się w kie­runku głów­nej ulicy. Wi­działa go nie­wy­raź­nie, więc nie po­tra­fiła go zi­den­ty­fi­ko­wać, ale wy­czuła dym i pot.

To nie tak, że nie mo­gła się w ra­zie czego obro­nić, ale ją za­sko­czył.

Drżąc, wy­brała nu­mer Brig­gsa.

– Co tam? – za­py­tała.

– Przy­je­chał ra­dio­wóz, ale za­ata­ko­wany nie chciał nic po­wie­dzieć, twier­dził, że wszy­scy się wy­głu­piali. Po­tem uciekł. Po­dej­rze­wam, że nic wię­cej nie zro­bimy.

Zgar­biła się.

– Zła­pa­łaś któ­re­goś?

– Nie. Zgu­bi­łam ich na Ben­tley Street. – Męż­czy­zna przed nią skrę­cił w High Street, a ona ode­tchnęła. – Za­raz się spo­tkamy. – To na pewno był tam­ten pro­stak z ka­wiarni.

Roz­łą­czyła się i przy­spie­szyła. Kiedy wró­ciła na główną ulicę, po­ma­chała do Brig­gsa i prze­szła na drugą stronę jezdni. Sie­dział w ra­dio­wo­zie ze Smi­them i Ka­poor. Gina chciała się do nich ode­zwać, ale do­strze­gła sto­ją­cego na skrzy­żo­wa­niu męż­czy­znę. Czy on się na nią ga­pił? Ba­wił się man­kie­tem zu­peł­nie jak wcze­śniej, jed­nak tym ra­zem nie miał na gło­wie czapki. Wi­działa, że był łysy, choć być może miał nie­wiele wło­sów. Może krótko je ob­ciął? Zer­k­nęła na Brig­gsa, który wy­chy­lił się przez okno. Aro­gancki męż­czy­zna się uśmiech­nął, po czym się od­wró­cił i udał w stronę ogro­dów.

Briggs pod­szedł do niej.

– Nie zno­szę ta­kich dni, gdy nie ma za wiele do ro­boty. Za­bez­pie­czy­li­śmy na­gra­nia z ko­ściel­nego mo­ni­to­ringu, ale nie są­dzę, by nam to ja­koś szcze­gól­nie po­mo­gło. Ka­mery nie po­kry­wają ca­łego te­renu. Sta­ra­li­śmy się, te­raz po­zo­staje nam tylko cze­kać, aż chło­pak sam do nas przyj­dzie i zgłosi na­paść. Do­brze się czu­jesz?

Ode­rwała spoj­rze­nie od ce­gla­nego muru biura księ­go­wego, przy któ­rym przed chwilą stał tam­ten czło­wiek.

– Tak – skła­mała. Kiedy wróci do domu, spraw­dzi wszyst­kie zamki i na pewno bę­dzie miała trud­no­ści z za­śnię­ciem. – Ten cham z ka­wiarni… Wła­śnie go za­uwa­ży­łam. Wi­dzia­łeś go?

– Nie, nie za­uwa­ży­łem ni­kogo, kiedy szu­ka­łem świad­ków. Wła­ści­wie to wszyst­kie dzie­ciaki się wy­stra­szyły i nikt nie zo­stał na miej­scu.

To ozna­czało, że czaił się przy ogro­dach i ob­ser­wo­wał. Po spo­so­bie, w jaki na nią pa­trzył, po­zna­wała, że czymś mu pod­pa­dła. Po­czuła mro­wie­nie na karku.

Roz­dział 4

Te­raz
Czwar­tek, 29 X

Tilly po­tknęła się o ko­rze­nie w środku lasu i krzyk­nęła:

– Ka­tie, za­cze­kaj! Głu­pia kiecka! Wiem, że nie po­win­nam jej wkła­dać, i nie mam po­ję­cia, dla­czego po­szły­śmy tędy, bo cała je­stem w bło­cie!

– Nie wy­głu­piaj się. Spodo­basz się Lo­ga­nowi w tej su­kience, poza tym idziemy na Hal­lo­ween. Żadna inna nie prze­bie­rze się za na­rze­czoną Fran­ken­ste­ina. To zde­cy­do­wa­nie bar­dziej ory­gi­nalny strój niż moja su­kienka cza­row­nicy.

Tilly po­tarła obite ko­lano i wy­jęła z niego drza­zgę.

– Nie mogę wstać. – Wy­cią­gnęła te­le­fon, po­świe­ciła na zie­mię. – Dla­czego na­mó­wi­łaś mnie na tę drogę? Po­win­ny­śmy je­chać au­to­bu­sem.

Za­czął pa­dać deszcz.

– Ale wtedy nie mo­gły­by­śmy pić tego. – Ka­tie unio­sła bu­telkę cy­dru, którą ja­kiś sta­ru­szek ku­pił im w osie­dlo­wym skle­pie.

– Na­dal ża­łuję, że nie po­je­cha­ły­śmy au­to­bu­sem. Tu­taj jest obrzy­dli­wie, a poza tym mama by ze­świ­ro­wała, gdyby wie­działa, że włó­czymy się tu po nocy, zwłasz­cza że ostrze­gali przed po­wo­dzią. – Tilly zła­pała za grubą ga­łąź i wstała. – Cała je­stem brudna.

Ka­tie wy­jęła ko­mórkę i zro­biła jej zdję­cie, drugą ręką od­ga­nia­jąc le­cącą do świa­tła ćmę.

– Co ro­bisz?

– Wy­sy­łam na In­sta­grama. – Par­sk­nęła śmie­chem, otarła deszcz z ekranu i wrzu­ciła te­le­fon do to­rebki.

– Po­li­czymy się póź­niej. – Tilly po­krę­ciła głową, ale też się śmiała. – Masz ja­kąś chu­s­teczkę?

Ka­tie przy­tak­nęła i za­częła grze­bać w to­rebce.

– Masz.

Tilly wy­czy­ściła rankę po drzaz­dze i za­uwa­żyła, że roz­ja­śnił się ekran jej ko­mórki.

– No i za­częły się wredne ko­men­ta­rze. Dzięki, kum­pelo. Cza­sami cię nie­na­wi­dzę.

Ka­tie za­chi­cho­tała i otwo­rzyła cydr.

– Sły­sza­łaś opo­wie­ści o tym le­sie? To działo się ja­kiś czas temu, z pięt­na­ście czy dwa­dzie­ścia lat, a może i wię­cej. – Upiła łyk i po­dała bu­telkę ko­le­żance.

Tilly po­krę­ciła głową.

– Nic nie chcę wie­dzieć, do­póki tu je­ste­śmy. Opo­wiesz mi póź­niej na im­pre­zie.

– I tak usły­szysz. Uwa­żaj, gdzie sta­jesz. Wiem, że to Hal­lo­ween i w ogóle, ale nie chcę, byś skoń­czyła po­kryta krwią czy psim gów­nem. Ale wra­ca­jąc do hi­sto­rii, to było dawno temu, też w Hal­lo­ween. Świat pew­nego mło­dego far­mera się za­wa­lił, gdy się do­wie­dział, że jego dziew­czyna po­ta­jem­nie przy­jęła oświad­czyny jego star­szego brata. Ko­chał ją po­nad ży­cie, ale ona nie od­wza­jem­niała uczu­cia. Wku­rzył się tak bar­dzo, że za­cią­gnął ją do tego lasu, gdzie wcze­śniej wy­ko­pał dół. Wy­znała, że go nie ko­cha i że chyba osza­lał, więc za­ko­pał ją żyw­cem tu, gdzie sto­imy. Ale to jesz­cze nie ko­niec. Nie tylko ją za­bił, ale po­de­rżnął so­bie gar­dło i umarł na jej gro­bie. Nie­któ­rzy mó­wią, że wraca w każde Hal­lo­ween i szuka ko­lej­nej dziew­czyny do po­cho­wa­nia, w kółko się msz­cząc. Lo­gan mó­wił, że kilka lat temu na­sto­latka, która była po­dobna do uko­cha­nej far­mera, zo­stała po­grze­bana gdzieś w tym le­sie, na za­wsze uwię­ziona z du­chem za­bójcy. Wę­druje w Hal­lo­ween ze wszyst­kimi dziew­czy­nami, na któ­rych się ze­mścił. Nie wie­dzą, że nie żyją, i szu­kają wyj­ścia z lasu. Wy­obraź so­bie te bie­daczki, dra­piące trumnę, gdy koń­czyło się im po­wie­trze. Ni­gdy nie zna­le­ziono żad­nej z ofiar. Tak jakby zie­mia, w któ­rej zo­stały po­cho­wane, ży­wiła się nimi. Karmi się ich stra­chem i cier­pie­niem. Na­dal leżą za­ko­pane w tym le­sie. Czuję je.

– Za­mknij się! Lo­gan ni­gdy mi o czymś ta­kim nie mó­wił. Wszystko zmy­śli­łaś, żeby mnie wy­stra­szyć.

– Przy­się­gam na swoje ży­cie, że mó­wił mi o tym na mat­mie. Wy­głu­pia­li­śmy się, a on znie­nacka o tym pal­nął. Był po­ważny, jego kum­ple też.

Tilly po­czuła, że coś ła­sko­cze ją w głowę, i krzyk­nęła.

– Prze­stań z tymi głu­pimi hi­sto­ryj­kami! Nie są­dzisz, że gdyby ktoś zo­stał za­mor­do­wany w tym le­sie, to zna­le­ziono by ciało i by­łoby o tym w wia­do­mo­ściach? Zgar­nij ze mnie tego pa­jąka. – Sta­rała się zła­pać pa­ję­czaka, kle­piąc się po dłu­giej, czar­nej pe­ruce.

– Jak mó­wi­łam, zie­mia je po­chła­nia, więc nie mogą zo­stać od­na­le­zione. Nie ru­szaj się. – Ka­tie prze­szu­ki­wała ny­lo­nowe ko­smyki. – Nie wierć się, już go pra­wie mam. – Szarp­nęła pe­rukę, a wsuwki, któ­rymi była przy­cze­piona, nie­mal wy­rwały kępkę praw­dzi­wych wło­sów dziew­czyny.

Tilly ode­pchnęła ręce ko­le­żanki, od­su­nęła się i sta­nęła na oświe­tlo­nym bla­skiem księ­życa skrawku omsza­łej ziemi.

– Zo­bacz, co zro­bi­łaś z mo­imi wło­sami.

– Daj, po­pra­wię ci je.

– Nie. Wy­star­cza­jąco już ze­psu­łaś. Nie mogę po­ka­zać się w szkole w ta­kim sta­nie.

Ka­tie po­now­nie wy­jęła te­le­fon i za­częła się śmiać.

– Na­wet się nie waż. – Tilly wy­rwała jej ko­mórkę, ale nie za­ci­snęła na niej pal­ców i chwilę po­tem obie usły­szały, jak ude­rza o ka­mień.

– Ze­psu­łaś mi te­le­fon. Oj­ciec mnie za­bije.

Tilly wpa­try­wała się z roz­dzia­wio­nymi ustami w zie­mię.

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łam. Po­wiesz mu, że to moja wina.

– Mia­łam tam zdję­cia z wielu mie­sięcy, a te­raz ich nie od­zy­skam. Zo­stały stra­cone. – Się­gnęła po ba­te­rię, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w mo­kry grunt.

Tilly zdjęła pe­rukę i wsa­dziła ją do to­rebki.

– Cze­kaj, po­mogę ci. Znaj­dziemy czę­ści i bę­dzie dzia­łać. Twój tata ni­gdy się nie do­wie.

– Ma z boku spore wgnie­ce­nie i ekran jest roz­bity.

Tilly za­częła ma­cać po­ro­śnięte kol­cza­stymi ro­śli­nami po­szy­cie. Na­gle za­sze­le­ściły krzaki przed nimi i dziew­czyny za­marły.

Ka­tie chciała się ode­zwać, ale Tilly za­kryła jej ręką usta. Księ­życ za­sło­niła gę­sta chmura, a ich twa­rze zro­sił deszcz. Tilly wcią­gnęła Ka­tie głę­biej mię­dzy za­ro­śla. Za­trzy­mały się, gdy za nimi trza­snęła ja­kaś ga­łązka.

Lek­kie drże­nie prze­szło w wy­raźny dreszcz. Na­dal ża­ło­wała, że nie po­je­chały au­to­bu­sem. Nie mu­siały ku­po­wać al­ko­holu, Lo­gan mó­wił, że ma wy­star­cza­jące za­pasy. Mieli spo­tkać się w to­a­le­tach skrzy­dła pla­stycz­nego, wy­pić tro­chę, po czym wśli­zgnąć się na im­prezę.

Usły­szały ko­lejny sze­lest, a za­raz po nim kroki. Chmury się roz­wiały, księ­życ po­now­nie oświe­tlił ścieżkę. Tilly nie wie­działa, czy chciała zo­ba­czyć to, co się zbli­żało. Pra­gnęła stąd uciec, ale miała na sto­pach głu­pie szpilki, przez które było to wręcz nie­moż­liwe. Się­gnęła po te­le­fon. Kiedy chciała za­dzwo­nić do Lo­gana, prze­śla­dowca wszedł w łunę po­światy.

– To tylko głupi lis. – Ka­tie się za­śmiała i wy­szła zza drzewa. – Wy­glą­damy jak kre­tynki. Po­spieszmy się i znajdźmy moją ba­te­rię. Chcę iść na tę im­prezę.

Tilly oparła się o pień i wzięła kilka głęb­szych od­de­chów, pa­trząc na księ­życ. Zwró­ciła uwagę na coś błysz­czą­cego mię­dzy drze­wami. Unio­sła te­le­fon i na­ci­snęła gu­zik, rzu­ca­jąc na tę rzecz świa­tło z ekranu. Na ga­łęzi wi­siał za­rdze­wiały dzwo­nek. Od­cho­dził od niego sznu­rek, który nik­nął w za­ro­ślach.

– Patrz.

– Zna­la­złaś?

– Nie, to dzwo­nek.

Ka­tie wyj­rzała zza drzewa.

– No i? – za­śmiała się. – Nie ma w środku klapsa.

– Masz na my­śli kla­per?

– Jak chcesz. To tylko stary dzwo­nek, który ktoś zo­sta­wił w krza­kach. Dla­czego tak się tym in­te­re­su­jesz, za­miast szu­kać mo­jej ba­te­rii?

Tilly wpa­try­wała się w sznu­rek, świe­cąc na niego te­le­fo­nem. Po­szła za nim do in­nego drzewa, przy czym jej długa su­kienka po­now­nie za­plą­tała się w ni­ską ro­ślin­ność.

– Rety, kiecka do wy­rzu­ce­nia. – Po­sta­wiła ko­lejny krok. – Sznu­rek w tym miej­scu wcho­dzi do ziemi. Przyjdź tu i sama zo­bacz.

– A nie mo­żemy już iść? Za­po­mnij o ba­te­rii. Nie po­doba mi się to wszystko.

– Czy hi­sto­ria o zmar­łej dziew­czy­nie jest praw­dziwa?

– Pew­nie nie. My­ślę, że Lo­gan ją wy­my­ślił, by nas na­stra­szyć. Chodź już, idziemy. Po­wiem o te­le­fo­nie naj­pierw ma­mie, a ona wy­my­śli, co po­wie­dzieć ta­cie, może ściem­nię, że upa­dłam… Chodźmy już. – Ka­tie sta­rała się chwy­cić przy­ja­ciółkę za rękę.

– Cze­kaj.

Spoj­rzały na kop­czyk ziemi.

Tilly po­cią­gnęła za sznu­rek.

– Nic – szep­nęła.

– Wiesz co? Lo­gan wie­dział, że sko­rzy­stamy z tego skrótu, żeby do­stać się do mia­sta. To jego sprawka. Jego i jego kum­pli. Opo­wie­dział mi tę głu­pią bajkę, bo chciał mnie wkrę­cić, miał na­dzieję, że to znaj­dziemy. Gdy­by­śmy na ten dzwo­nek nie wpa­dły, to pew­nie i tak by się po­sta­rał, by­śmy go zna­la­zły. – Ob­ró­ciła się. – Ha, ha, ha. Mo­żesz już wyjść, Lo­gan. Wiemy, że to cu­kie­rek albo psi­kus. Tilly jest już go­towa na two­jego cu­kie­reczka.

Dziew­czyna szturch­nęła przy­ja­ciółkę.

– Prze­stań.

Cze­kały przez mo­ment w ci­szy, ale nikt nie od­po­wie­dział. Mię­dzy ga­łę­ziami nad ich gło­wami za­trze­po­tał ptak, w od­dali po­hu­ki­wała sowa. Ka­tie zła­pała przy­ja­ciółkę za rękę.

– Nie ma go tu. A je­śli to nie on, to kto to zro­bił? Po­win­ni­śmy za­wia­do­mić po­li­cję. – Te­le­fon wy­padł z drżą­cych rąk Tilly, a księ­życ po raz ko­lejny skrył się za chmurą i za­czął pa­dać lo­do­waty deszcz. Się­gnęła w dół i na­ci­snęła pierw­szą cy­frę nu­meru alar­mo­wego.

– Cze­kaj. – Ka­tie po­ło­żyła dłoń na jej te­le­fo­nie. Wy­glą­dała jak duch w świe­tle ekranu, który roz­ja­śnił rów­nież ople­cione pa­ję­czy­nami ga­łę­zie znaj­du­jące się za nią. Dzwo­nek ude­rzył lekko o drzewo, a obie dziew­czyny się wzdry­gnęły. – Je­śli za­dzwo­nimy na po­li­cję, bę­dziemy mu­siały cze­kać tu całe wieki i nie zdą­żymy na im­prezę. Nie po to szy­ko­wa­ły­śmy się na nią od ty­go­dni.

Włosy Tilly za­częły się kleić do jej czoła i do po­licz­ków.

– A je­śli po­grze­bano tu ko­goś żyw­cem i po­trze­buje na­szej po­mocy?

Ka­tie wzru­szyła ra­mio­nami.

– Prze­cież ta osoba cią­gnę­łaby za sznu­rek dzwonka. Cze­kaj… nie ma w nim kla­pera. Nie usły­sza­ły­by­śmy jego dzwo­nie­nia. Chodźmy stąd.

– Po­cze­kaj. – Tilly po­cią­gnęła za sznu­rek, który wcho­dził do cze­goś, co przy­po­mi­nało grób. Przy­świe­ciła ko­mórką. – Nie po­doba mi się to. – Uklę­kła i za­częła roz­gar­niać zmo­czoną du­żymi kro­plami desz­czu zie­mię. – Nie­moż­liwe…

– Tilly… Tilly, ci­cho. Ktoś tam jest. – Ka­tie po­spie­szyła do przy­ja­ciółki i sku­liła się obok niej, gdy ścieżką zbli­żała się ja­kaś po­stać.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: