- promocja
- W empik go
Ich ciche groby. Tom 7 - ebook
Ich ciche groby. Tom 7 - ebook
Dwie nastolatki w halloweenowych kostiumach biegną przez gęsty las. Zanim jednak uda im się dotrzeć do celu, dokonują szokującego odkrycia – między drzewami znajdują kopiec świeżo usypanej ziemi. Mają przed sobą płytki grób.
Nie oglądając się za siebie, biegną tak szybko, jak tylko mogą, nie dostrzegając w pobliżu osoby obserwującej każdy ich ruch...
A kiedy zaledwie kilka dni później zostaje znaleziony kolejny grób, staje się jasne, że w małym miasteczku przebywa seryjny morderca. Kogo teraz obserwuje?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8894-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
24 lata temu
Piątek, 27 IX
– Ej, podaj mojemu kumplowi kufel piwa i przy okazji mi też nalej. – Terry pociągnął nosem, nim starł pozostałości białego proszku, które znajdowały się na jego górnej wardze.
Uderzył mnie w plecy, czym niemal mnie przewrócił, gdy chciałem usiąść na wysokim stołku przy barze. Nie przeszkadzało mi to jednak, nie, kiedy szastał pieniędzmi, jakby jutra miało nie być. Rozejrzałem się i skinąłem głową na powitanie innym, głównie starszym mężczyznom. Nie tylko mi podobała się jego wywołana alkoholem hojność. Ślinka napłynęła mi do ust, gdy poczułem woń chmielu.
– Dzięki, Terry. Prawdziwy z ciebie dżentelmen. – Na pewno nim nie był, nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Wydawało się, że tak należy.
– Rzeczywiście. Żałuję, że ta suka w domu nie myśli tak samo, stary, ale takie właśnie są baby. – Kiedy barmanka pochyliła się po pustą szklankę, Terry zapuścił żurawia w jej dekolt. – Co robisz później, kochana? Może udałoby nam się takie coś, przez co zawyjesz z rozkoszy. Zabawa bez zobowiązań. Wiem, że chcesz. – Kilka razy wystawił język, nim puścił do niej oko.
Kobieta przewróciła oczami i się wyprostowała. Obciągnęła spódnicę i przeszła na drugą stronę baru, aby nalać piwo do kufli.
– Nalej też sobie, jak zawsze.
– Dziękuję, nie trzeba. Nie piję w pracy. – Odwróciła się.
– Niewdzięczna zdzira, zupełnie jak moja żona. Cały czas trzeba być o krok przed nimi. Pokazywać im, gdzie ich miejsce, a jeśli spróbują je opuścić, zaciągać je z powrotem za włosy. Kontrolować. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i ponownie pociągnął nosem.
Uśmiechnąłem się i lekko prychnąłem. Moje dochody spadły w tym miesiącu – umierało za mało osób. Byłem wkurzony. Ludzie wydawali coraz mniej na trumny. Dostarczałem towar wysokiej jakości, najpiękniejsze skrzynki, w których ludzie mogli spocząć na wieczność. Potarłem palce, ściągając brwi na widok drzazg i odcisków. Nie jestem stolarzem, tylko artystą. Rzeźbię w drewnie. Lubię je czuć i traktuję je z szacunkiem.
Terry mnie szturchnął.
– To znaczy, suka się ośmieliła mi odszczeknąć, więc co zrobiłem? Zostawiłem ją w szopie. Musi wiedzieć, że nie ujdą jej na sucho takie odzywki.
Szczerzył się szeroko, gdy barmanka postawiła mój kufel.
– Dzięki, Terry. – Upiłem łyk.
– Mógłbym zostawić ją tam na cały weekend, aż nabierze rozumu do głowy. Kiedy ją wypuszczę, będzie bardzo wdzięczna, jeśli wiesz, o czym mówię. To czyni cuda dla naszego związku. – Ponownie puścił oko.
Nie ma pojęcia, czym jest szacunek. Wszyscy w okolicy wiedzą, skąd się biorą sińce na jej ciele, ale każdy udaje, że się z nim kumpluje. Dlaczego? Nie wiem. Ogarnął mnie niepokój. Powinienem coś komuś powiedzieć, ale podobnie jak reszta na pewno tego nie zrobię. Moglibyśmy powiadomić policję czy opiekę społeczną, jednak się nie pofatygujemy. Nic nie zrobimy. Ignorujemy problemy innych w zamian za darmowe piwo w pubie. Żyjemy według niepisanego kodeksu, by nie donosić na bliźnich. Tak właśnie postępujemy.
– Idę do domu, żeby spotkać się z tą moją suką! – Wypił piwo i odstawił kufel na kontuar. – Musimy dokończyć nasze sprawy. Pokażę jej, kto tu rządzi. Pa, kociaku, masz mój numer. Zadzwoń. – Zatoczył się w kierunku drzwi i otworzył je tak gwałtownie, że prawie upadł.
– Nie sądzę. – Barmanka pochyliła się nad ladą. – Dlaczego wszyscy go zachęcacie?
Pozostali klienci się odwrócili i wrócili do rozmów, gry w karty czy w domino.
Cofnąłem się, marszcząc nos.
– Zachęcamy? Ja tego nie robię.
– Skoro tak mówisz. Ale przyjmujesz od niego piwo, nie zwracasz mu uwagi, gdy jest chamski wobec innych, i to głównie kobiet. I nawet nie każ mi przypominać tego, jak wyraża się o żonie. Wiesz co? Jesteś tak samo podły jak oni. – Wskazała pozostałych, rzuciła ścierkę na kontuar i odwróciła się od nas. Wzruszyłem ramionami. Zobaczyłem, że kilku się uśmiecha, a jeden z nich próbuje położyć rękę na jej plecach.
Chwyciłem kufel, bo naszła mnie ochota, by nim rzucić. Kiedy próbowałem przełknąć piwo, nie smakowało już tak, jak powinno. Mógłbym zakończyć jej cierpienie. Natychmiast. Mógłbym iść za Terrym do jego domu, zadzwonić na policję, gdy znów będzie ją dręczył. Wyobrażam ją sobie, jak drży zamknięta w zimnej, wilgotnej szopie. Wylałem resztę piwa i skierowałem się do drzwi.
– Dzięki! – zawołała barmanka, ale wyszedłem i pobiegłem przez mgłę, aby dogonić Terry’ego. Serce waliło mi jak młotem. Zabiłbym, gdyby ktoś tak potraktował moją córkę, bratanicę albo siostrę. Strzelałbym jak Billy the Kid. Kula prosto w łeb.
Nie mogę stać z założonymi rękami…
Rozdział 1
12 lat temu
Halloween
– Gdzie ja jestem? Pomocy! Wypuść mnie! – Macała w ciemności, zaraz jednak się wzdrygnęła, gdy coś ostrego wbiło się jej w skórę, oddzielając paznokieć od palca. – Wypuść mnie! – Uderzała ręką, mając nadzieję, że ktoś to usłyszy. Dysząc, próbowała się obrócić najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Za każdym razem uderzała w coś łokciem, palcem od nogi czy kolanem.
Zaczęła się wić. Krzyknęła, gdy napiął się mięsień w jej szyi, przez co ból rozszedł się aż do ramienia. Tak zimno, mokro i ciasno. Drżącymi palcami wymacała wodę deszczową, która wsiąkała w ubranie na jej brzuchu i moczyła rajstopy i bieliznę. Mięśnie jej płonęły wraz z nieustającymi dreszczami, nie czuła już palców u nóg. To nie mogła być prawda. Może to tylko sen i leżała skulona na łóżku?
Nabrała głęboko powietrza. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Sapnęła, jakby ktoś nadepnął na jej pierś. To nie był sen. Biła dłońmi, kopała, aż dźwięk pękającej kości w palcu wywołał mdłości. Walcząc o oddech, spróbowała złapać cokolwiek, ale nic nie znalazła. Chociaż niczego nie widziała, kręciło się jej w głowie. Puls głośno tętnił w uszach. Od tego pulsowania zaraz wybuchnie jej głowa. Uderzanie rękami i nogami stanowiło ostatnią szansę na ucieczkę, nim zgaśnie jej własne światło. Zamknęła oczy – nie, żeby to stanowiło jakąkolwiek różnicę – pragnąc, by wirowanie ustało. Szczękała zębami tak bardzo, że zaraz jej popękają, jeśli się nie uspokoi.
– Przestań. – Zmusiła się do zaczerpnięcia tchu, a potem wypuściła powietrze. Chwilę później zaczęło rozjaśniać się jej w głowie. Co wiedziała? Znajdowała się w skrzyni wykonanej ze starego, mokrego drewna. Powiodła palcami po szorstkiej powierzchni i pisnęła cicho, gdy kolejna drzazga wbiła się w czubek jej palca. Ktoś ją skrzywdził, może uderzył w głowę, jeśli wskazówką było to nieustanne pulsowanie, a następnie umieścił ją w tej drewnianej… skrzyni… trumnie. Krzycząc, biła dłońmi w boki i w wieko. – Pomocy! Wypuść mnie! – Łzy pociekły jej do nosa. Nie przestawała uderzać, gdy poczuła, że z jednej strony drewno jest jakby słabsze. To koło jej brzucha, z którego kapała woda. Uderzając i naciskając, udało się jej odłamać kawałek deski. Naciskała coraz bardziej, walcząc o oddech, aż poczuła łaskotanie i się wzdrygnęła. Gdyby było tu jakieś światło, mogłaby się przyjrzeć temu, gdzie się znajduje i co ma na sobie. Pomyślała o wielkich pająkach, stonogach, dżdżownicach – wszystkim, co przyprawiało ją w domu o ciarki. Nie była w stanie uporać się z obrzydzeniem do pełzających stworzeń, często na ratunek musieli przychodzić jej rodzice.
Wyciągnęła drżącą dłoń i krzyknęła, zaciskając palce na ziemi. „To tylko ziemia, nie pająk”. Chwila – czy to nie jest gorsze?
Roztrzaskana skrzynia wypełniała się błotem, żwirem i wodą. Słyszała kapanie, gdy krople sączyły się przez szczelinę – trumna napełni się wodą, a ona utonie.
„Zrób coś. Myśl, myśl”. Pytania przelatywały przez jej głowę z prędkością błyskawicy. Co zrobić? Uderzyła w pokrywę, po czym rozległ się huk i stłumiony śmiech. Ktoś tam był, ktoś ją obserwował i cieszył się jej niedolą. Wzywała pomocy, a ta osoba nie zareagowała. Zostawiła ją na pewną śmierć. Ktokolwiek tam był, nie chciał jej pomóc. Zbyt dobrze bawił się w czasie tego przedstawienia, by je zakończyć. Włożyła ręce do kieszeni, wyjęła pudełko i palcami prześledziła jego zawartość. Zadrżała mocno i znów zaczęła kopać w drewno. Krzyknęła, gdy paznokieć wbił się w jej palec u nogi. Ziemisty zapach w niewielkiej skrzyni zmienił się w inny, który rozpoznawała. Zapałki – policzyła zawartość. Trzy.
Włożyła jedną w zęby, starając się obrócić pudełko draską we właściwą stronę. Zapałka wypadła jej spomiędzy warg, a dwie pozostałe wpadły w jej włosy. Dlaczego była tak niezdarna? Ledwo mogła dotknąć ramion, a palce były zbyt zdrętwiałe i czuła się, jakby skrzynia się kurczyła. „Uspokój się. Musi tam być, zaraz ją znajdziesz” – podpowiadała logika. Chwilę później trzymała zapałkę, która wypadła jej z ust, i tym razem nie zamierzała jej wypuścić. Odpaliła ją jednym pociągnięciem. Tak jak się domyślała, znajdowała się w skrzyni. Dziura, którą zrobiła, była mała, ale i tak wsączały się przez nią brudna woda i ziemia. Gdyby pchnęła wieko mocniej, czy zostałaby zasypana?
– Au! – Zapałka się wypaliła i oparzyła jej palec wskazujący. Odetchnęła dwutlenkiem siarki, który wypełnił niewielką przestrzeń. Wiedziała, że ogień spala tlen, lubiła fizykę i chemię. Zdawała sobie też sprawę, że tlen w pudle jest ograniczony i niebawem się skończy. Nie miała jednak pojęcia, ile czasu minie, nim się udusi pogrzebana żywcem. Sekundy, minuty, godziny?
Oddychała pospiesznie, gdy ponownie usłyszała stłumiony śmiech. „Oddychaj powoli” – poleciła sobie. Zamknęła oczy i cofnęła się myślami w czasie. Nie uderzono jej w głowę. Pamięć jej wracała. Została popchnięta, przez co się przewróciła i walnęła głową o kamień. Od tamtej chwili jednak nic nie pamiętała. Brudną ręką potarła czoło, aż dotknęła lepkiej rany. Krzyknęła i ponownie uderzyła dłońmi o wieko. Ktoś ją tu umieścił. Ale kto? Wróciła myślami do wieczora, ale wszystko było nieczytelne. Widziała jedynie pojedyncze sceny.
Piła jakiś krwistoczerwony poncz z miski. Wszyscy pili. Na myśl o pływających w nim gałkach ocznych zrobiło się jej niedobrze.
Muzyka grała bardzo głośno.
Jakaś dziewczyna wymiotowała do kuchennego zlewu, a grupa chłopaków podawała sobie śmiesznie pachnącego papierosa. Odmówiła, co skwitowali tym, że jest nudna.
Do drzwi zapukała sąsiadka w szlafroku, skarżąc się na hałas.
Wszędzie byli ludzie. Diabły, czarownice, Królowa Śniegu, szkielety.
Z głośników płynęło „Don’t Cha” The Pussycat Dolls.
Mało nie spadła ze schodów, szukając toalety, po czym przeszła nad śpiącym, pijanym chłopakiem bez koszulki.
Zobaczyła dziewczynę przebraną za kociaka, która bez dolnej części garderoby siedziała na blacie umywalki i posuwał ją Freddy Krueger. Ogon i legginsy leżały na podłodze, kocie uszy przekrzywiły się na jej głowie. Kazała jej spadać, nim rzuciła w nią szczotką do włosów.
Nagle zapragnęła wyjść. To nie było dla niej. Starała się, ale nie chciała już tam wracać, zwłaszcza kiedy wszyscy na imprezie otwarcie ją ignorowali i zostawili samą w kącie. Tak zwana przyjaciółka porzuciła ją zaraz po tym, gdy się tu zjawiły.
Zeszła na parter. Była ubrana w pasiaste legginsy i żałowała, że przebrała się za seksowną wiedźmę. Strój wybrała za radą nowej koleżanki, która miała jednak dobre intencje. To ta sama, która porzuciła ją na imprezie.
Zdjęła buty na obcasie, kiedy przeszkadzały jej w tańcu. Nie mogła ich teraz znaleźć. Zniknęły.
W kąciku oka zebrała się jej duża łza. Troskliwi rodzice mówili jej przed wyjściem, by uważała na siebie i zadzwoniła, to po nią przyjadą. Nie mówiła im, że nie chce iść na tę imprezę, bo wiedziała, że musi spróbować dopasować się do towarzystwa. Jako nowa w okolicy tylko tego chciała.
Wrócił do niej kolejny obraz. Jeden z chłopaków patrzył jej w oczy tuż przed pocałunkiem – jej pierwszym – a potem śmiał się z niej ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi. Wydrwili ją. Gdzie poszedł? Zostawił ją, podobnie jak inni.
Dlaczego wyszła z imprezy zapłakana? Potrzeba było więcej niż kilku osób, by doprowadzić ją do takiego stanu. W wyćwiczony sposób potrafiła ukrywać smutek, uwalniała go dopiero wtedy, gdy znajdowała się sama w swoim pokoju. Może w ponczu był alkohol?
Starała się przełknąć ślinę, ale się zakrztusiła.
Znów ten stłumiony śmiech. Słyszała go, co było dobre, bo oznaczało, że nie zakopano jej zbyt głęboko. To musiał być żart.
Krzyknęła, a z góry dobiegł głuchy huk. Rzucano na skrzynię ziemię.
Chciała powiedzieć bliskim, jak bardzo ich kocha. Pragnęła wrócić do ich starego domu w Birmingham i porozmawiać z przyjaciółką Sashą – tą samą, która od jej wyprowadzki nie odbierała od niej telefonu. Chciała chodzić po sklepach, oddychać, czuć spływający po twarzy deszcz. Poczuć oszronione krzaki, gdy przechodziła z terierką Miffy przez jeżyny. Pragnęła tych wszystkich drobiazgów, nawet iść do szkoły. Spędzić wieczór z rodzicami przed telewizorem, jeść popcorn i chipsy. Nie chciała umierać. Nie była na to gotowa. Nie znalazła jeszcze pierwszej pracy, nie miała chłopaka. Nie pójdzie na studia, nie doświadczy tego pierwszego tygodnia.
Czuła ściekające na jej brzuch błoto. Waliła rękami w wieko, ledwie wywołując nacisk. Czy imprezowicze zaraz ją wykopią i stwierdzą, że to halloweenowy dowcip? Uniosła rękę nad głowę i ponownie zaczęła macać. Szorstkie drewno i… chwila… Przez maleńką dziurkę wchodził sznurek. Pomyślała o dzwonkach, które montowano w trumnach podczas epidemii cholery. To było to. Sprawdzian, inicjacja. W zależności od tego, jak sobie poradzi, będzie przez rówieśników na zawsze wyśmiewana lub podziwiana. Z drugiej ręki wypuściła pudełko po zapałkach.
Już dobrze. Wiedziała, jak to działało. Musiała jedynie pociągnąć za sznurek. Zabrzęczy dzwonek i zostanie uwolniona. Imprezowicze, którzy na nią czekali, stwierdzą, że to tylko wygłupy.
– Dobra, wiem, co robicie! Możecie mnie już wypuścić! Ha, ha, ha! To już nie jest śmieszne. – Zachowywała się spokojnie, udawała, że nie dzieje się nic strasznego, ale było wręcz przeciwnie. Kiedy ją tylko wypuszczą, pobiegnie tak szybko, jak zdoła. Nie chciała mieć więcej do czynienia z kimkolwiek, kogo poznała dziś na imprezie, ani z jedyną osobą, która, jak jej się wydawało, miała być jej nową przyjaciółką.
Ponownie rozległ się śmiech, ale tym razem jakby cichszy, po czym na trumnie wylądowała kolejna warstwa ziemi. Zdrętwiałymi palcami sięgnęła po sznurek, potrzebowała dwóch prób, by go złapać. Ciągnęła nieustannie, przy każdym szarpnięciu uderzając łokciem w drewno. Sznurek stał się luźniejszy. Wyciągała go coraz bardziej, nawijając na dłoń, aż przeszedł cały, końcem ocierając się o jej policzek.
Chciała tylko przytulić Miffy, położyć się do własnego łóżka. Wbiła to, co zostało z jej paznokci w drewno i poczuła naciskający na nie z góry ciężar. Nie znalazła wyjścia. „Żegnajcie rodzice i Miffy”.
Rozdział 2
Teraz
Poniedziałek, 26 X
– Cieszę się, że przyjechałaś. – Nadinspektor Chris Briggs popijał kawę, siedząc na swoim ulubionym miejscu w kawiarni Lucy. Nawet w tej pozycji wyglądał na wysokiego. Jego siwiejące, brązowe włosy opadły do przodu, co nadawało mu swobodnego wyglądu. W tej chwili Gina nie czuła się tak, jakby był jej szefem, a ona panią komisarz. Byli przyjaciółmi, którzy umówili się na kawę.
Zerknęła na sztuczne pajęczyny i pająki ze słomek do drinków, które przyczepiono w oknach, by przygotować lokal na Halloween. Nowi właściciele wykonali niezłe dzieło.
– Cieszę się, że mnie zaprosiłeś. – Gina machnęła ręką do kobiety w fartuszku, która gorączkowo myła stolik zwolniony niedawno przez rodzinę.
– Zaplanowałaś już urlop? – Filiżanka, którą trzymał Briggs, wyglądała na naprawdę maleńką w jego dłoni wielkości łopaty.
– Tak. Zarezerwowałam termin w spa. Wyjeżdżam w środę i chociaż raz nie mogę się czegoś doczekać.
– Nie pomyślałbym, że jesteś osobą, która lubi się relaksować.
– Bo nią nie jestem. Córka wciąż mi powtarza, że powinnam spróbować. – Zacisnęła usta. Nieznajome ręce masujące jej plecy czy malujące jej paznokcie na różowo nie wydawały się atrakcyjną wizją, ale obiecała, że kiedyś się zdecyduje, więc gdy zobaczyła reklamę w internecie, zarezerwowała zabiegi.
– Czy Hannah jedzie z tobą? Spędzicie razem czas jak matka z córką?
– Jeszcze jej nie powiedziałam, że się wybieram. Mówię o tym tylko tobie. Jeśli mi się nie spodoba, wrócę do domu i nikt nie będzie rozczarowany. A jeżeli pojadę z nią i chociaż przez moment będę wyglądać na niezadowoloną, to nigdy mi tego nie zapomni. Chyba powinnam ją zaprosić, ale wydaje mi się, że tak jest bezpieczniej.
– Może innym razem?
Gina zrobiła przerażoną minę, jednak zaraz zachichotała.
– Zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć.
Patrzył jej w oczy dłużej niż zwykle.
Uśmiechnęła się i założyła włosy za uszy. Choć raz się postarała i ułożyła je z dala od twarzy, by nie opadały niesfornymi falami.
– Wygląda na to, że ostatni klienci przeprowadzili tu małą wojnę na jedzenie.
Pod wysokim krzesełkiem leżało coś, co wyglądało jak kawałek kanapki z tuńczykiem, na blacie znajdowały się porozrzucane frytki i zmoczone gorącą czekoladą serwetki. Właścicielka kawiarni uniosła głowę; nie zdawała sobie sprawy, że usmarowała czoło brązowym płynem.
– Niebawem do państwa przyjdę. – Odgarnęła ciemne, kręcone włosy.
Gina się uśmiechnęła.
– W porządku, mogę poczekać.
– Kłamczucha. – Briggs znał ją aż za dobrze, lepiej niż ktokolwiek inny na posterunku. – Widzę, jak wielką masz ochotę na porządną kawę, a nie tę lurę z automatu czy tanią rozpuszczalną na komisariacie.
Uniosła ręce, przewracając oczami i przygryzając dolną wargę.
– Masz mnie. – Rozejrzała się po lokalu, zauważyła Cyrila i June, starszą parę, która chyba tu mieszkała.
June zawsze robiła na drutach jakiś szalik, a Cyril rozwiązywał krzyżówkę. Siedząca w kącie kobieta patrzyła przez duże okulary. Zawsze była tu sama i zawsze czytała – tym razem miała ze sobą „Zbrodnię i karę”. Obserwowała ludzi, a Gina mogła się z nią porównać. Zastanawiała się nawet, co mogła pomyśleć o niej i o Briggsie. Przyjaciele pijący razem kawę, czy byli kochankowie starający się ukryć swoje uczucia? Z lokalu wyszła kobieta w ciężkich, czarnych butach i koloratce. Gina obserwowała ją, gdy z kawą na wynos biegła w kierunku kościoła. Zaraz jednak ponownie zerknęła na June, podczas gdy ta szeptała coś do męża, patrząc na nią. Komisarz zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok.
– Kawy? – Lucy wytarła pot z czoła, odstawiła miotłę pod okno i westchnęła. – Przypuszczam, że to, co zwykle… – Zamknęła oczy, kilka razy pstryknęła palcami i wskazała na Harte. – Przygotowuję wiele napoi, ale dla pani będzie americano z odtłuszczonym mlekiem.
– Zgadza się, dziękuję. – Gina się uśmiechnęła, gdy kelnerka zapisała to w staromodnym notesie.
– Bill! – krzyknęła przez pomieszczenie do lekko zgarbionego mężczyzny z bujną, siwą czupryną. – Americano z odtłuszczonym. – Wskazała na Ginę. Mężczyzna odwrócił się plecami, przystępując do pracy. – Bill to mój tata, a wy to? Nie znoszę na was wskazywać, bo nie znam waszych imion. Jak się nazywacie?
– Gina i Chris – rzuciła Harte i odchrząknęła. Rzadko go tak komuś przedstawiała, więc poczuła ciepło w piersi, gdy wypowiedziała jego imię. Przecież spotykali się platonicznie, wychodzili jedynie na kawę. Stało się to ich zwyczajem, a przy okazji dyskutowali o życiu, nowych wieściach ze świata, a także o śledztwach, nad którymi główkowali.
Kelnerka pokazała plakietkę z imieniem.
– Ja jestem Lucy. – Obróciła się do lady. – Americano dla Giny, tylko żwawo, Bill.
Mężczyzna patrzył na nią dłużej, niż było to konieczne. Gina uśmiechnęła się do niego i odwróciła wzrok. Kiedy ponownie zerknęła w tę stronę, przygotowywał już jej napój. Lucy podeszła do lady, stukając balerinami o płytki podłogowe.
– Bardzo proszę. – Bill puścił do niej oko i podał jej filiżankę.
– Dzięki. – Lucy wzięła kawę od ojca. Uśmiechnął się do niej, a następnie zajął się obniżaniem ceny kanapek, które nie sprzedały się w porze lunchu. – Americano. Mam dla was otwarty rachunek. Dajcie znać, gdybyście chcieli zapłacić. – Zostawiła kopię zamówienia na ich stoliku wraz z kilkoma zapakowanymi czekoladkami. – Nowe smaki. Pomyślałam, że zechcecie skosztować.
– Dziękujemy. Jak najbardziej. – Briggs wyciągnął rękę, a jego włosy opadły mu do przodu, zasłaniając czoło.
Gina zauważyła, że miał na sobie koszulę, którą mu kupiła, gdy byli w poważnym, aczkolwiek sekretnym związku.
– Co porabiałeś do tej pory?
– Dziś? Nic. Obejrzałem pierwszy sezon „Stranger Things” na Netflixie i wyprowadziłem psa, to wszystko. Och, i przygotowałem chilli, w samochodzie mam dla ciebie pudełko. Wiem, że nie gotujesz. Jak było dziś w pracy?
Gina rozsiadła się w obrotowym różowym fotelu, rozkoszując się ciepłem żarówek edisonek i dziwacznym sznurem lampek powyżej. Tutejsze meble były kolorowe i wygodne, wykonano je z odzyskanego metalu i drewna.
– Jak ci pewnie wiadomo, wnieśliśmy oskarżenie w sprawie napaści na Hanger Road. W sumie to był dobry dzień, niezbyt pracowity. – Rozpakowała jedną z czekoladek i włożyła ją sobie do ust.
– Tak, wiem. Zdajesz sobie pewnie sprawę, że nawet w czasie wolnym nie mogę porzucić maili. Nie wierzę, że podczas tego ataku tak wiele osób stało z założonymi rękami i nic nie zrobiło. Zwykle jakaś dobra dusza dzwoni na policję, nim sprawy wymkną się spod kontroli.
Gina przytaknęła.
– Wydaje się, że dzisiejsza młodzież tylko chodzi po okolicy i nagrywa. Jak ci wiadomo, mamy kilka filmików, a zadzwoniono po pomoc dopiero po dwunastu minutach. Mamy sporo materiału dowodowego, a ten biedak złamaną żuchwę. Według mnie można było tego uniknąć.
– Chyba ludzie czasami boją się wkroczyć, bo nie chcą oberwać. To jednak nie tłumaczy, dlaczego nie powiadomili policji. – Briggs uśmiechnął się do właścicielki lokalu. – Czy mogę prosić o dolewkę?
Stojąca po drugiej stronie pomieszczenia Lucy pokiwała głową, zaraz jednak wróciła do podziwiania dzierganego przez June szalika.
Gina bębniła palcem o blat.
– Wiem, że ludzie nie chcą mieć kłopotów, i normalnie bym się z tobą zgodziła, ale słyszałam komentarze na nagraniach. Oni kibicowali, jakby to odbywało się w telewizji. Zachowywali się tak, jakby byli zupełnie oderwani od tego, co się przed nimi działo. Dziwne. Miałam mdłości, gdy obejrzałam cały ten materiał i zdałam sobie sprawę, w jakim kierunku zmierzamy.
– Chyba dobrze, że sprawa została zamknięta.
– Tym razem. – Gina wyjrzała przez pokryte sztucznymi pajęczynami okno na kościół, który od dwustu lat znajdował się na końcu High Street w Cleevesford. Mieszczący się na froncie budynku wielki krzyż został podświetlony. Na przystanku na Perspex stało kilka młodych osób.
Lucy podeszła do Briggsa, postawiła na stoliku dużą kawę z mlekiem i zostawiła też kopię zamówienia.
– Dodatkowy zastrzyk kofeiny według polecenia.
– Dziękuję. – Spojrzał na przejeżdżające samochody. – To z pewnością stary, dobry świat, a my spotykamy najciekawszych z ludzi.
– No jasne.
Briggs upił kawę, a Gina się wzdrygnęła, gdy ktoś trzasnął drzwiami. W lokalu powiał wiatr, przynosząc ze sobą suche liście.
Mężczyzna w długim, granatowym płaszczu stanął przy ladzie, ciągnąc za nitkę przy jednym ze swoich mankietów.
– Dużą czarną kawę i jedną z tych przecenionych kanapek z kurczakiem na wynos. – Przyjrzał się wszystkim w kawiarni, nim uderzył pięścią w kontuar. – Czy ktoś tu obsługuje?
Lucy pospiesznie wróciła za ladę.
– Och, przepraszam. Bill musi być na zapleczu. Ma pan szczęście, jedzenie właśnie zostało przecenione. To będzie trzy funty i siedemdziesiąt pensów.
– Cham czy co? – Gina pokręciła głową, ale nadal się przysłuchiwała i obserwowała mężczyznę w odbiciu w szybie. Drgnęły jej nozdrza, gdy dotarł do niej zapach starego potu i dymu, kiedy mężczyzna wiercił się przy kasie.
Poczuła, że spięły się jej mięśnie. Może potrzebowała relaksu w spa bardziej, niż jej się wydawało.
Klient zaczął grzebać w kieszeniach, wyjął drobne, klucze i zmięte chusteczki, po czym wszystko położył na ladzie. Naciągnął czarną, dzianinową czapkę głębiej na czoło i zaczął liczyć pieniądze, jednak irytowała go nitka wełny ciągnąca się z rękawiczek bez palców.
– Drogo. Jakim cudem liczycie aż tyle za kawę i kanapkę? Mówiła pani, że została przeceniona. Jeśli ma się zepsuć, powinniście oddać za darmo.
Gina obróciła głowę, by lepiej mu się przyjrzeć.
– Przepraszamy, mamy koszty. Musimy pobierać opłaty. – Lucy zaczęła nieznacznie drżeć.
– Dobra. – Pochylił się i przeczytał imię z jej plakietki: – Lucy, urocza Lucy. – Wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem się uśmiechnął. – Zapomnij o kanapce i zrób mi kawę na wynos. I tak twoje jedzenie nie wygląda najlepiej. – Pokręcił głową. – Idź, na co czekasz? – Milczał, ale zaraz zaszydził: – Co się na mnie gapisz? Masz ochotę na odrobinę brutalności? Mógłbym pokazać ci dobrą zabawę. – Wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć.
– Dobra, jestem. – Wrócił Bill. Lucy przełknęła ślinę i skinęła ojcu głową, a on zajął się przygotowaniem napoju. Kobieta zgarnęła drobne z kasy i zaczęła liczyć.
– Bu! – Mężczyzna parsknął śmiechem, gdy się wzdrygnęła. – Szybciej z tą kawą, koleś. Co ci tak długo zajmuje? – Uderzył pięścią w blat aż trzy razy, przez co zagrzechotała stojąca na niej puszka na napiwki.
Gina wstała, ale Briggs położył rękę na jej dłoni.
– Wszystko w porządku?
Zabrała rękę.
– Tak. Pokażę tylko temu kretynowi, że nie może w taki sposób odnosić się do innych.
Briggs przytaknął, a w tej samej chwili Bill postawił kawę na ladzie.
– Ej, nie powinieneś tak do niej mówić. Przeproś Lucy.
– A kto tak twierdzi?
Gina podeszła spokojnie kilka kroków.
– Komisarz Harte. Nie pozwolę, żebyś znieważał tych porządnych ludzi.
Beknął, a z jego ust dobył się smród piwa.
– Och, wielka, zła policjantka. No dalej, aresztuj mnie za to, że zamawiam kawę! – Uśmiechnął się szeroko. Wziął kubek. – Dziękuję. – Wrócił spojrzeniem do Giny. – Lepiej? – Obrócił się w wytartych, zabłoconych butach i wyszedł z lokalu, a wiatr znów nawiał do środka suchych liści.
Gina wróciła na miejsce i przez szybę obserwowała, jak odchodzi ulicą. Zatrzymała wzrok na czymś, co zajęło ją bardziej.
– Szlag. Ta kawa będzie musiała poczekać. – Wzięła kluczyki, czekoladkę, kartkę z zamówieniem i wsadziła to wszystko do kieszeni płaszcza. Zostawiła banknot dziesięciofuntowy. Briggs rzucił na niego kilka drobniaków.
– Dziękuję! – zawołała Lucy, gdy w pośpiechu wychodzili.
Gina uniosła rękę i skierowała się w stronę widocznego zamieszania. Wieczór dopiero się zaczynał.
Rozdział 3
Gina, biegnąc, przewiesiła torebkę przez pierś. Grupka nastolatków – w tym ten, który przypominał młodego Justina Biebera – naśmiewała się z kulącego się na chodniku chłopaka. Najwyższy z grupy rzucił w niego puszką napoju gazowanego, przez co tamten jeszcze bardziej zwinął się w kłębek.
– Czekaj. – Briggs otarł się o nią ramieniem, gdy ją dogonił.
Przepchnęła się pomiędzy zgromadzonymi, uklękła obok ofiary, po czym spojrzała gniewnie na grupę.
– Policja. – Uniosła legitymację, Briggs poszedł w jej ślady. Napastnicy odsunęli się nieco, kilku nawet uciekło. – Nic ci się nie stało?
Chłopak usiadł i pokręcił głową.
– Nie. Dlaczego miałoby mi się coś stać? Tylko się wygłupialiśmy. – Rozejrzał się, podniósł i przepchnął między pozostałymi na miejscu czterema nastolatkami.
Briggs zakończył rozmowę z posterunkiem i pobiegł za poszkodowanym.
– Czekaj, masz podbite oko!
Główny napastnik szturchnął swojego wysokiego przyjaciela i umknęli w jedną z bocznych uliczek, tuż za nim podążyło kolejnych dwóch chłopaków. Kiedy rozeszli się również zebrani, pozostawiając jedynie ofiarę, Gina skinęła Briggsowi głową.
– Zostań z nim tutaj. – Przebiegła przez ulicę, ledwo unikając białego pick-upa, i szybko przemierzyła spory dystans za oddalającymi się napastnikami. Zaatakowanemu może nic wielkiego się nie stało, ale patrzenie, jak sobowtór Biebera go kopie, podsyciło jej gniew nieco bardziej niż widok zgromadzonych gapiów, którzy go dopingowali.
Niemal się poślizgnęła na oblodzonym chodniku. Przez chwilę nasłuchiwała nawoływań, ale niczego nie wyłapała. Nie miała szans, by dogonić nastolatków w tenisówkach, którzy wystartowali znacznie wcześniej. Zza rogu wyszły dwie kobiety z grupką dzieci przebranych za kościotrupy z koszykami w kształcie dyń, które były już pełne słodyczy. Pochyliła się, sapiąc na poboczu. Złapała się za brzuch z nadzieją, że kolka minie, zanim będzie musiała wracać na miejsce zdarzenia. Kobiety zabrały dzieci do budynku, w oknie którego paliło się zielone światło.
Z każdym oddechem z wyschniętych ust Giny wyłaniała się biała mgiełka, która po chwili rozpraszała się w ciemności. W szeregówkach za zaciągniętymi zasłonami paliły się światła. Mieszkańcy bez wątpienia cieszyli się z tego, że godziny ich pracy dobiegły już końca. Idąc skrótem, przeszła obok zamkniętej piekarni.
Po obu stronach ścieżki rozpościerały się ogrody. Niemal wpadła na krzesło, które ktoś ustawił pod płotem, dostrzegła jego zarys dopiero, gdy zmrużyła oczy. Wyjęła komórkę z kieszeni i odpaliła latarkę, dzięki czemu nie weszła w lodówkę i na wpół spalony materac. Wzdrygnęła się, gdy po drugiej stronie ogrodzenia zaczął warczeć i ujadać pies. Przyspieszyła, ale zaraz potem zderzyła się ze zmierzającym z naprzeciwka mężczyzną.
– Przepraszam, nie widziałam pana.
Ciemne ubranie i cichy krok skutecznie go zamaskowały. Zatrzymała się i czekała, chcąc go przepuścić, jednak się nie ruszył. Błysnęła mu latarką w twarz, ale obrócił głowę. Co dziwne, wrócił tam, skąd przyszedł – udał się w kierunku głównej ulicy. Widziała go niewyraźnie, więc nie potrafiła go zidentyfikować, ale wyczuła dym i pot.
To nie tak, że nie mogła się w razie czego obronić, ale ją zaskoczył.
Drżąc, wybrała numer Briggsa.
– Co tam? – zapytała.
– Przyjechał radiowóz, ale zaatakowany nie chciał nic powiedzieć, twierdził, że wszyscy się wygłupiali. Potem uciekł. Podejrzewam, że nic więcej nie zrobimy.
Zgarbiła się.
– Złapałaś któregoś?
– Nie. Zgubiłam ich na Bentley Street. – Mężczyzna przed nią skręcił w High Street, a ona odetchnęła. – Zaraz się spotkamy. – To na pewno był tamten prostak z kawiarni.
Rozłączyła się i przyspieszyła. Kiedy wróciła na główną ulicę, pomachała do Briggsa i przeszła na drugą stronę jezdni. Siedział w radiowozie ze Smithem i Kapoor. Gina chciała się do nich odezwać, ale dostrzegła stojącego na skrzyżowaniu mężczyznę. Czy on się na nią gapił? Bawił się mankietem zupełnie jak wcześniej, jednak tym razem nie miał na głowie czapki. Widziała, że był łysy, choć być może miał niewiele włosów. Może krótko je obciął? Zerknęła na Briggsa, który wychylił się przez okno. Arogancki mężczyzna się uśmiechnął, po czym się odwrócił i udał w stronę ogrodów.
Briggs podszedł do niej.
– Nie znoszę takich dni, gdy nie ma za wiele do roboty. Zabezpieczyliśmy nagrania z kościelnego monitoringu, ale nie sądzę, by nam to jakoś szczególnie pomogło. Kamery nie pokrywają całego terenu. Staraliśmy się, teraz pozostaje nam tylko czekać, aż chłopak sam do nas przyjdzie i zgłosi napaść. Dobrze się czujesz?
Oderwała spojrzenie od ceglanego muru biura księgowego, przy którym przed chwilą stał tamten człowiek.
– Tak – skłamała. Kiedy wróci do domu, sprawdzi wszystkie zamki i na pewno będzie miała trudności z zaśnięciem. – Ten cham z kawiarni… Właśnie go zauważyłam. Widziałeś go?
– Nie, nie zauważyłem nikogo, kiedy szukałem świadków. Właściwie to wszystkie dzieciaki się wystraszyły i nikt nie został na miejscu.
To oznaczało, że czaił się przy ogrodach i obserwował. Po sposobie, w jaki na nią patrzył, poznawała, że czymś mu podpadła. Poczuła mrowienie na karku.
Rozdział 4
Teraz
Czwartek, 29 X
Tilly potknęła się o korzenie w środku lasu i krzyknęła:
– Katie, zaczekaj! Głupia kiecka! Wiem, że nie powinnam jej wkładać, i nie mam pojęcia, dlaczego poszłyśmy tędy, bo cała jestem w błocie!
– Nie wygłupiaj się. Spodobasz się Loganowi w tej sukience, poza tym idziemy na Halloween. Żadna inna nie przebierze się za narzeczoną Frankensteina. To zdecydowanie bardziej oryginalny strój niż moja sukienka czarownicy.
Tilly potarła obite kolano i wyjęła z niego drzazgę.
– Nie mogę wstać. – Wyciągnęła telefon, poświeciła na ziemię. – Dlaczego namówiłaś mnie na tę drogę? Powinnyśmy jechać autobusem.
Zaczął padać deszcz.
– Ale wtedy nie mogłybyśmy pić tego. – Katie uniosła butelkę cydru, którą jakiś staruszek kupił im w osiedlowym sklepie.
– Nadal żałuję, że nie pojechałyśmy autobusem. Tutaj jest obrzydliwie, a poza tym mama by ześwirowała, gdyby wiedziała, że włóczymy się tu po nocy, zwłaszcza że ostrzegali przed powodzią. – Tilly złapała za grubą gałąź i wstała. – Cała jestem brudna.
Katie wyjęła komórkę i zrobiła jej zdjęcie, drugą ręką odganiając lecącą do światła ćmę.
– Co robisz?
– Wysyłam na Instagrama. – Parsknęła śmiechem, otarła deszcz z ekranu i wrzuciła telefon do torebki.
– Policzymy się później. – Tilly pokręciła głową, ale też się śmiała. – Masz jakąś chusteczkę?
Katie przytaknęła i zaczęła grzebać w torebce.
– Masz.
Tilly wyczyściła rankę po drzazdze i zauważyła, że rozjaśnił się ekran jej komórki.
– No i zaczęły się wredne komentarze. Dzięki, kumpelo. Czasami cię nienawidzę.
Katie zachichotała i otworzyła cydr.
– Słyszałaś opowieści o tym lesie? To działo się jakiś czas temu, z piętnaście czy dwadzieścia lat, a może i więcej. – Upiła łyk i podała butelkę koleżance.
Tilly pokręciła głową.
– Nic nie chcę wiedzieć, dopóki tu jesteśmy. Opowiesz mi później na imprezie.
– I tak usłyszysz. Uważaj, gdzie stajesz. Wiem, że to Halloween i w ogóle, ale nie chcę, byś skończyła pokryta krwią czy psim gównem. Ale wracając do historii, to było dawno temu, też w Halloween. Świat pewnego młodego farmera się zawalił, gdy się dowiedział, że jego dziewczyna potajemnie przyjęła oświadczyny jego starszego brata. Kochał ją ponad życie, ale ona nie odwzajemniała uczucia. Wkurzył się tak bardzo, że zaciągnął ją do tego lasu, gdzie wcześniej wykopał dół. Wyznała, że go nie kocha i że chyba oszalał, więc zakopał ją żywcem tu, gdzie stoimy. Ale to jeszcze nie koniec. Nie tylko ją zabił, ale poderżnął sobie gardło i umarł na jej grobie. Niektórzy mówią, że wraca w każde Halloween i szuka kolejnej dziewczyny do pochowania, w kółko się mszcząc. Logan mówił, że kilka lat temu nastolatka, która była podobna do ukochanej farmera, została pogrzebana gdzieś w tym lesie, na zawsze uwięziona z duchem zabójcy. Wędruje w Halloween ze wszystkimi dziewczynami, na których się zemścił. Nie wiedzą, że nie żyją, i szukają wyjścia z lasu. Wyobraź sobie te biedaczki, drapiące trumnę, gdy kończyło się im powietrze. Nigdy nie znaleziono żadnej z ofiar. Tak jakby ziemia, w której zostały pochowane, żywiła się nimi. Karmi się ich strachem i cierpieniem. Nadal leżą zakopane w tym lesie. Czuję je.
– Zamknij się! Logan nigdy mi o czymś takim nie mówił. Wszystko zmyśliłaś, żeby mnie wystraszyć.
– Przysięgam na swoje życie, że mówił mi o tym na matmie. Wygłupialiśmy się, a on znienacka o tym palnął. Był poważny, jego kumple też.
Tilly poczuła, że coś łaskocze ją w głowę, i krzyknęła.
– Przestań z tymi głupimi historyjkami! Nie sądzisz, że gdyby ktoś został zamordowany w tym lesie, to znaleziono by ciało i byłoby o tym w wiadomościach? Zgarnij ze mnie tego pająka. – Starała się złapać pajęczaka, klepiąc się po długiej, czarnej peruce.
– Jak mówiłam, ziemia je pochłania, więc nie mogą zostać odnalezione. Nie ruszaj się. – Katie przeszukiwała nylonowe kosmyki. – Nie wierć się, już go prawie mam. – Szarpnęła perukę, a wsuwki, którymi była przyczepiona, niemal wyrwały kępkę prawdziwych włosów dziewczyny.
Tilly odepchnęła ręce koleżanki, odsunęła się i stanęła na oświetlonym blaskiem księżyca skrawku omszałej ziemi.
– Zobacz, co zrobiłaś z moimi włosami.
– Daj, poprawię ci je.
– Nie. Wystarczająco już zepsułaś. Nie mogę pokazać się w szkole w takim stanie.
Katie ponownie wyjęła telefon i zaczęła się śmiać.
– Nawet się nie waż. – Tilly wyrwała jej komórkę, ale nie zacisnęła na niej palców i chwilę potem obie usłyszały, jak uderza o kamień.
– Zepsułaś mi telefon. Ojciec mnie zabije.
Tilly wpatrywała się z rozdziawionymi ustami w ziemię.
– Przepraszam. Nie chciałam. Powiesz mu, że to moja wina.
– Miałam tam zdjęcia z wielu miesięcy, a teraz ich nie odzyskam. Zostały stracone. – Sięgnęła po baterię, wbijając paznokcie w mokry grunt.
Tilly zdjęła perukę i wsadziła ją do torebki.
– Czekaj, pomogę ci. Znajdziemy części i będzie działać. Twój tata nigdy się nie dowie.
– Ma z boku spore wgniecenie i ekran jest rozbity.
Tilly zaczęła macać porośnięte kolczastymi roślinami poszycie. Nagle zaszeleściły krzaki przed nimi i dziewczyny zamarły.
Katie chciała się odezwać, ale Tilly zakryła jej ręką usta. Księżyc zasłoniła gęsta chmura, a ich twarze zrosił deszcz. Tilly wciągnęła Katie głębiej między zarośla. Zatrzymały się, gdy za nimi trzasnęła jakaś gałązka.
Lekkie drżenie przeszło w wyraźny dreszcz. Nadal żałowała, że nie pojechały autobusem. Nie musiały kupować alkoholu, Logan mówił, że ma wystarczające zapasy. Mieli spotkać się w toaletach skrzydła plastycznego, wypić trochę, po czym wślizgnąć się na imprezę.
Usłyszały kolejny szelest, a zaraz po nim kroki. Chmury się rozwiały, księżyc ponownie oświetlił ścieżkę. Tilly nie wiedziała, czy chciała zobaczyć to, co się zbliżało. Pragnęła stąd uciec, ale miała na stopach głupie szpilki, przez które było to wręcz niemożliwe. Sięgnęła po telefon. Kiedy chciała zadzwonić do Logana, prześladowca wszedł w łunę poświaty.
– To tylko głupi lis. – Katie się zaśmiała i wyszła zza drzewa. – Wyglądamy jak kretynki. Pospieszmy się i znajdźmy moją baterię. Chcę iść na tę imprezę.
Tilly oparła się o pień i wzięła kilka głębszych oddechów, patrząc na księżyc. Zwróciła uwagę na coś błyszczącego między drzewami. Uniosła telefon i nacisnęła guzik, rzucając na tę rzecz światło z ekranu. Na gałęzi wisiał zardzewiały dzwonek. Odchodził od niego sznurek, który niknął w zaroślach.
– Patrz.
– Znalazłaś?
– Nie, to dzwonek.
Katie wyjrzała zza drzewa.
– No i? – zaśmiała się. – Nie ma w środku klapsa.
– Masz na myśli klaper?
– Jak chcesz. To tylko stary dzwonek, który ktoś zostawił w krzakach. Dlaczego tak się tym interesujesz, zamiast szukać mojej baterii?
Tilly wpatrywała się w sznurek, świecąc na niego telefonem. Poszła za nim do innego drzewa, przy czym jej długa sukienka ponownie zaplątała się w niską roślinność.
– Rety, kiecka do wyrzucenia. – Postawiła kolejny krok. – Sznurek w tym miejscu wchodzi do ziemi. Przyjdź tu i sama zobacz.
– A nie możemy już iść? Zapomnij o baterii. Nie podoba mi się to wszystko.
– Czy historia o zmarłej dziewczynie jest prawdziwa?
– Pewnie nie. Myślę, że Logan ją wymyślił, by nas nastraszyć. Chodź już, idziemy. Powiem o telefonie najpierw mamie, a ona wymyśli, co powiedzieć tacie, może ściemnię, że upadłam… Chodźmy już. – Katie starała się chwycić przyjaciółkę za rękę.
– Czekaj.
Spojrzały na kopczyk ziemi.
Tilly pociągnęła za sznurek.
– Nic – szepnęła.
– Wiesz co? Logan wiedział, że skorzystamy z tego skrótu, żeby dostać się do miasta. To jego sprawka. Jego i jego kumpli. Opowiedział mi tę głupią bajkę, bo chciał mnie wkręcić, miał nadzieję, że to znajdziemy. Gdybyśmy na ten dzwonek nie wpadły, to pewnie i tak by się postarał, byśmy go znalazły. – Obróciła się. – Ha, ha, ha. Możesz już wyjść, Logan. Wiemy, że to cukierek albo psikus. Tilly jest już gotowa na twojego cukiereczka.
Dziewczyna szturchnęła przyjaciółkę.
– Przestań.
Czekały przez moment w ciszy, ale nikt nie odpowiedział. Między gałęziami nad ich głowami zatrzepotał ptak, w oddali pohukiwała sowa. Katie złapała przyjaciółkę za rękę.
– Nie ma go tu. A jeśli to nie on, to kto to zrobił? Powinniśmy zawiadomić policję. – Telefon wypadł z drżących rąk Tilly, a księżyc po raz kolejny skrył się za chmurą i zaczął padać lodowaty deszcz. Sięgnęła w dół i nacisnęła pierwszą cyfrę numeru alarmowego.
– Czekaj. – Katie położyła dłoń na jej telefonie. Wyglądała jak duch w świetle ekranu, który rozjaśnił również oplecione pajęczynami gałęzie znajdujące się za nią. Dzwonek uderzył lekko o drzewo, a obie dziewczyny się wzdrygnęły. – Jeśli zadzwonimy na policję, będziemy musiały czekać tu całe wieki i nie zdążymy na imprezę. Nie po to szykowałyśmy się na nią od tygodni.
Włosy Tilly zaczęły się kleić do jej czoła i do policzków.
– A jeśli pogrzebano tu kogoś żywcem i potrzebuje naszej pomocy?
Katie wzruszyła ramionami.
– Przecież ta osoba ciągnęłaby za sznurek dzwonka. Czekaj… nie ma w nim klapera. Nie usłyszałybyśmy jego dzwonienia. Chodźmy stąd.
– Poczekaj. – Tilly pociągnęła za sznurek, który wchodził do czegoś, co przypominało grób. Przyświeciła komórką. – Nie podoba mi się to. – Uklękła i zaczęła rozgarniać zmoczoną dużymi kroplami deszczu ziemię. – Niemożliwe…
– Tilly… Tilly, cicho. Ktoś tam jest. – Katie pospieszyła do przyjaciółki i skuliła się obok niej, gdy ścieżką zbliżała się jakaś postać.