- W empik go
Ich czworo - ebook
Ich czworo - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 192 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy podniesie się zasłona zwykła, widać, że scena jest zakryta szarą zasłoną wełnianą, jednolitą. Na widowni ciemno – tylko od spodu sceny bije zielonawe oświetlenie. Szybko – z fałd zasłony wywija się postać odziana w taką samą szarą, jak zasłona, szatę – z kapturem – szata powłóczysta – rękawy długie, szerokie. Twarz blada o zielonawej cerze. Postać bardzo wysoka – męska. Ruchy dziwne, skupione, długo wytrzymywane. – Sposób mówienia bez patosu, dykcja bardzo wyraźna. – Postać (Mandragora) siada szybko na budce od suflera i patrzy chwilę w głąb teatru, wreszcie mówić zaczyna
MANDRAGORA
Ja jestem ludzka dusza! Ja jestem ten z głębiny szarej dziw. Ja jestem synteza ludzkich dusz. – Z prochu, co na pozór milczy martwy, powstaję – ja! – Z prochu tysiąca ciał, tysiąca energij, tysięcy milionów ludzkich zjaw. W głębinach ściągają się miliardy sił i oto – powstaję – ja… szary dziw. W głębinach ziemi… aż tam… Gdy ludzka dłoń sięgnie i wydziera mnie na światło – ja jęczę… ja wołam pomocy. Bo nie chcę, by ze mnie szły strzępy ku ludzkiej uciesze i woli.
Po chwili
A oto – wydarto mnie – z głębiny kołyski mej grobowej. I z moich strzępów, z których jestem, oddarto najgorszy strzęp. – Bo najstraszniejsze zło. Nie zbrodnię, nie zawiść, nie mord. Oddarto większe zło. Głupotę ludzkich zjaw. I bryźnie moja krew na piękno, dobro, na to – co światłem drobnych istnień jest i ich tchnieniem jedynym. Jak cień, tak bryźnie ta krew – jak wielki, szary cień…
Po chwili
Będziecie się śmiać… tak! będziecie się śmiać. A przecież to ze mnie strzęp, to z ludzkiej duszy strzęp! Ci, którzy są, o… tam, nie – nie są wcale źli. – Zabawni będą czasem, zwłaszcza ten pośród nich, który – gdy zechce swoje czyny naginać do ich czynów – rozumem swoim głupszy zdawać się będzie jeszcze od tych, co syntezą głupoty wszystkich raczej są. – Zabawni będą czasem – a przecież to… moja krew, to ludzkiej duszy krew, to bólów wszystkich ból…
Powstając
Mój ból! mój ból!… Nie grom, nie rozpaczliwy krzyk dławionych zbrodnią zjaw albo nurzanych w jadzie i w błocie potężnych serc. Lecz drobiazg zatrutych strzał, niszczonych szlachetnych myśli, myśli nieśmiało poczętych, cierpienie dziecięcych serc. To niby wielkie nic. A przecież to gaśnie lampa, którą rozniecił z trudem ubogi, smutny człowiek, uczciwy, smutny człowiek… Wyciągając rękę ku publiczności I najstraszniejszy ból, ten bólów moich ból – to przecież będzie śmiech… wasz śmiech… wasz śmiech…
Niknie za kurtynąAKT PIERWSZY
Scena przedstawia jadalny pokój w średniozamożnym domu – wieczór zimowy – wieczór wigilijny. – Cokolwiek na boku na stoliku choinka bardzo duża, cukierniana, strojna, ale nie ubrana w domu – na środku stół nakryty na 4 osoby. Widać siano wiszące pod obrusem – lampa zapalona nad stołem. Umeblowanie nawet dostatnie, ale głupie, bez cechy indywidualnej. – W głębi drzwi do przedpokoju i do pokoju Męża. Gdy się otworzą, widać biurko, fotel – półki z książkami – kosz na papiery. – Po prawej okno balkonowe, zasłonięte starannie. – Przy otwarciu kurtyny za stołem siedzi Mąż – Żona – Dziecko. – Czwarte miejsce próżne.
Sługa wnosi z kuchni półmisek, stawia i wychodzi
Scena pierwsza
ŻONA Kobieta młoda, twarz bez wyrazu – uczesana i odziana starannie, modnie, biało – do przesady; – gorset ściśnięty – wiecznie nadąsana i ironiczna – oczy zmrużone, gdy patrzy na Męża. Pełna trywialności chwilami w ruchach, to znów chęć dystynkcji. – Głupota uosobiona
MĄŻ Zgarbiony, roztargniony, myślami gdzie indziej, człowiek wiedzy – głupi życiowo i uczuciowo, okulary, często je zdejmuje i przeciera oczy – nie ma powagi
DZIECKO Dziewczynka lat 10. Śliczna.
Ubrana wytwornie, lalkowato. Ułożona. Nieśmiała. Jeszcze nic. Wielkie, błękitne oczy, które od ojca do matki biegają prosząco. Usta już opuszczone jak u kogoś, kto cierpi
ŻONA
No… jedzcie, jedzcie. Dlaczego nic nie jecie? Dla kogóż to wszystko?
Milczenie
ŻONA
do Dziecka
Liluś! jeść!
DZIECKO
Dziękuję mamci… ja nie głodna.
MĄŻ
Dajże jej spokój… przecież wróciła od twojej matki. Tam się najadła.
ŻONA
Cóż to? wymówka, żem wnuczkę do babki posłała?
MĄŻ
Znów wymówka? Dziecko się najadło, więc nie chce jeść.
ŻONA
Może miałam zakazać dziecku, żeby u mojej matki nic w usta nie wzięło?
MĄŻ
Także coś…
ŻONA
No… no… Nie jestem taka głupia, jak się zdaje. Rozumiem wszystko.
Do Dziecka
Jedz! Twój ojciec niech w domu nie je. Niech się c h o w a na wigilię u swojej mamusi. Ale ty – słyszysz – każę ci jeść w domu.
MĄŻ
Ach! daj spokój! To są głupstwa.
ŻONA
Tak… wiem… dla ciebie. Ale dla mnie dziś jest dzień rodzinny. Rozumie się? Dzień rodzinny! To jest głupie, ale ja tak już byłam głupio wychowana!… Cóż począć? Nie trzeba było się z taką głupią żenić.
MĄŻ
Gdybyś ty mniej mówiła! -
ŻONA
Co?
MĄŻ
Powiadam – że gdybyś ty mniej mówiła.
ŻONA
W takim razie i ty mógłbyś mniej mówić. To, co mówimy oboje, ma ten sam walor. W domu nikt mnie nie uważał za głupią i nawet przyznawano mi pewną inteligencję. Tuszę, iż nie bardzo się zmieniłam. A choćby z tego względu, że obcuję z tak wielką inteligencją, jak twoja – powinnam była zmądrzeć o całe twoje profesorstwo. Compris?
Do Dziecka gwałtownie
Jedz! Co się patrzysz? jedz!
DZIECKO
potulnie
Dobrze, proszę mamci.
Chwila milczenia
ŻONA
Śliczna wigilia! pogrzebowa stypa!
MĄŻ
Któż winien!
ŻONA
Ja? może ja? Daruj, mój kochany, jeżeliś ty zerwał z moją matką – to ja zerwałam z twoją. Moja matka była za głupia dla ciebie, więc twoja… vice versa.
MĄŻ
No… przyznam ci się…
ŻONA
A daruj… moja matka może nie miała takiego wykształcenia jak twoja, ale za to ma zdrowy rozum. A to więcej warte.
MĄŻ
Może… ale gdyby nie to – bylibyśmy dziś wszyscy u matki i…
ŻONA
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Może ci się śmieszne wydać, ale tam znów d l a m n i e za głupio.
MĄŻ
Może…
Milczenie
ŻONA
Ciekawa jestem, które to z nas w tym roku umrze?
MĄŻ
Co?
ŻONA
Naturalnie. Nie do pary nas siedzi. Troje… Mówiłam, zaprosić Fedyckiego.
MĄŻ
Dziękuję.
ŻONA
O! mój kochany! Może być z pozoru – ale w gruncie rzeczy to… Zresztą, mniejsza! Trzeba było na pannę Manię poczekać. Miała przyjść na czwartego. Ale naturalnie… trzeba się śpieszyć, bo pan profesor musi iść do swojej familii… Lepiej niech żona albo dziecko umrze!
MĄŻ
Zaraz umrze… dlatego, że nas troje siedzi.
ŻONA
Mój kochany. Ja jestem przesądna. Co robić? Już tak jest. Moja matka miała tylko chemiczną pralnię, ale miała tradycje. Zresztą – Napoleon był przesądny. Ja życzę ci, ażebyś kiedyś dorósł choć do obcasa Napoleona. – Wierzę w trzy świece, wierzę w pawie pióra, wierzę w nie do pary. Zobaczysz, albo ja, albo ona na przyszły rok będziemy w trumnie.
Dziecko cicho płacze
Czego beczysz?
MĄŻ
No, jakże! pakujesz ją do trumny.
ŻONA
No… jak teraz ust otworzyć nie można! No – wiecie!…
Sługa wnosi półmisek – zabiera talerze i wychodzi
Jedzcie sami… ja mam już dosyć tego festynu familijnego.
Odsuwa się od stołu z ostentacją
MĄŻ
t… s.
Ja mam także dosyć!
Dziecko siedzi pomiędzy nimi bezradnie skulone i patrzy smutno przed siebie.
Milczenie
ŻONA
No… no… życie… życie…
MĄŻ
Ano… takie się ma, jakie się tworzy.
ŻONA
Jak nie masz o czym mówić z kobietą przez całe życie, to się z nią nie żeń… powiedział Nietsche.
MĄŻ
Ha?
ŻONA
Nic – Nietsche. No i co? dziwi cię to, że taka gęś śmie wymówić to imię. Ha?
MĄŻ
Nie – tylko, widzisz, on wyszedł z mody.
ŻONA
Głupie!…
MĄŻ
Dobrze!…
Po chwili
Kto dał tę choinkę?
ŻONA
Ktoś.
MĄŻ
do Dziecka
Lila… kto dał choinkę?
ŻONA
szybko, uprzedzając Dziecko
Moja matka.
MĄŻ
patrząc na Dziecko
Drogo ją musiała kosztować.
ŻONA
Moja matka nie jest skąpa.
MĄŻ
ciągle patrzy na Dziecko
Tak.
SŁUŻĄCA
wchodzi
Proszę pani! Budyń nie chce wyjść z formy.
ŻONA
To zaprzęż cztery woły i wyciągnij go.
Wychodzi ze Służącą
MĄŻ
do Dziecka.
Lila! kto dał choinkę?
DZIECKO
milczy, kuli się
MĄŻ
śmiejąc się z przymusem
A ja wiem.
Pan Fedycki.
DZIECKO
zdziwione patrzy na niego
MĄŻ
A wiem. Co? zgadłem?
DZIECKO
Zgadł tatuś.
MĄŻ
E!… może ty żartujesz?
DZIECKO
Ale nie, tatusiu. Nawet był bilecik – wypadł na ziemię. Ja podniosłam. O… mam go… chciałam oddać mamusi, ale tatuś przyszedł…
MĄŻ
patrząc na Dziecko smutnie
O, ty… ty… więc wiesz, że oddawać nie należało? wiesz już?
DZIECKO
Bo, tatuńciu, ja to… już… tatko…
MĄŻ
Daj bilecik.
Dziecko biegnie do drzewka – wydobywa spod serwety bilecik wizytowy – daje ojcu
A!
Patrzy
Czy to ty nagryzmoliłaś to ołówkiem?
DZIECKO
Nie, tatuńciu. To pewnie było. To litery: Sob… – i cyfra 5.
MĄŻ
patrząc na bilecik
Sob. – 5. Tak!… siadaj!
Wstaje, kładzie bilecik na dawnym miejscu
DZIECKO
jak uczony pudel
Nie mam nic mamusi mówić?
MĄŻ
Nic.
DZIECKO
posłusznie
Dobrze, tatuniu!
Milczenie Dziecko przysuwa się z wolna do ojca i chce go pocałować w rękę. Otwierają się drzwi – szybko wchodzi Żona – Dziecko odsuwa się
Scena druga
Panna Mania – Żona – Mąż
PANNA MANIA
dziobata – dość zgrabna – bluzka szkocka, wielki kołnierz biały, sztywny – spódnica dobrze ściągnięta – parada kobiecości – wchodzi szybko
Państwo daruje? państwo się nie gniewa? ale ja już z trzeciej wilii na do pary – więc ledwo żyję – a tam ślizgawica. Wykopertnęłam się dwa razy… A! pani daruje,
całuje Żonę w rękę
takie tam powiedzenie, ale tak…
ŻONA
wskazuje na Dziecko
Dziecko! Nauczy się brzydkich słów.
PANNA MANIA
Panienka nie słyszała! co? Liluś kochany! a tu gwiazdka – dla mamuńci saszecik na chusteczki… wyściboliłam…
podaje prezent
a tu dla Lilusia…
Podaje
Proszę! proszę nie pogardzić.
ŻONA
Dziękuję! Ja dla panny Mani piątkę gotówką, bo to praktyczniejsze. Jest pod talerzem.
PANNA MANIA
trochę stropiona
Dziękuję. Państwo po wilii?
ŻONA
Ano niby. Może panna Mania będzie co jadła?
PANNA MANIA
Dziękuję… Nie ma miejsca. Po póty…
ŻONA
Jak panna Mania chce.
Mąż wstaje i wychodzi do swego pokoju – widać go, jak czyści sobie ubranie, nakłada papierosy w porte-cigares
PANNA MANIA
Paniusia nie w humorze?
ŻONA
Niby z czego się mam cieszyć? co?
PANNA MANIA
No, zawsze… dziś już taki dzień…
ŻONA
Głupi się zawsze tylko cieszą.
PANNA MANIA
Albo mądrzy.
ŻONA
E!
PANNA MANIA
A… pana Fedyckiego nie ma?
ŻONA
Nie.
PANNA MANIA
Czemu?
ŻONA
pokazuje drzwi
PANNA MANIA
cicho
Domyśla się?
ŻONA
Ale!… nie… tylko Fed za głupi.
PANNA MANIA
Nie – no to już… no to już… wiecie! Taże wszyscy mówią, że taki hecowny, że niech Bóg broni!
ŻONA
Ano… ale dla niego…
Mąż wchodzi
MĄŻ
Już idę. Liluś, idź się ubierz!
ŻONA
Chodź! Trzeba, żebyś zmieniła sukienkę.
MĄŻ
Po co?
ŻONA
Dla mojej matki była wystarczająca – ale skoro idzie do i n t e l i g e n t n e g o domu… cha! cha! chodź! włożysz aksamitną… Będziesz infantka hiszpańska!…
Do Męża
Pan wie… Wan Dyka… Wan Dyka.
Wychodzi z Dzieckiem
Scena trzecia
Mąż – Panna Mania